Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Żegnaj NRD (11): Życie na podsłuchu

Logo Stasi

Logo Stasi Źródło: Wikipedia

Ministerium für Staatssicherheit (Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego), w skrócie Stasi, było odpowiednikiem polskiej Służby Bezpieczeństwa. Ale odpowiednikiem na sterydach - Stasi kontrolowało życie w NRD o wiele dokładniej i skuteczniej niż SB w Polsce. Myślę, że wynikało to z o wiele trudniejszej sytuacji NRD, nie dość że graniczącej bezpośrednio krajem NATO, to jeszcze na całkowicie sztucznej granicy biegnącej w poprzek jakichkolwiek rozsądnych podziałów regionalnych a nawet rodzinnych. Marginalny w Polsce problem ucieczek na Zachód był w NRD zasadniczy. Nie można było zabronić kontaktów z rodzinami w RFN, ale można było je dokładnie kontrolować, itd.

Stasi starało się kontrolować wszystko bardzo dokładnie. Sprawdzana była cała korespondencja zagraniczna, również z Polską. Stasi posiadało podobno maszyny do seryjnego rozklejania i powtórnego zaklejania kopert, ale listy z kraju przychodziły często z kopertą niechlujnie pochlapaną klejem przy powtórnym zaklejaniu. W innych koperta była przedarta prostopadle do krawędzi na długości ok 2 cm, podobno przez taką szczelinę kontrolowano zawartość, gdyby w środku były zachodnie pieniądze zgodnie z instrukcją zostałyby zarekwirowane. Podsłuchiwano rozmowy telefoniczne zagraniczne, również tranzytowe np. RFN-Polska, ludzie mieszkający w RFN opowiadali o "przypadkowych" rozłączeniach akurat gdy mówili coś, co mogło się nie podobać podsłuchującym z NRD.

Poważnym problemem by tranzyt RFN-Berlin Zachodni. O ile pociągi mogły po prostu nie zatrzymywać się na stacjach, to nie można było przecież zrobić tego samego z samochodami. Samochody jadące tranzytem miały więc zakaz opuszczania wyznaczonych autostrad tranzytowych. Oczywiście pozostawał taki problem, że ktoś z NRD mógłby się umówić z krewnym z RFN na parkingu na autostradzie. Rozwiązaniem była obserwacja wszystkich parkingów na tych autostradach. Było to również zadanie Stasi. O inwigilacji motelu przy Hermsdorfer Kreuz pisał już WO na swoim blogu. W ruchu tranzytowym przy wyjeździe sprawdzano czas przejazdu (bardzo prostą techniką, po prostu stempel wjazdowy zawierał godzinę wjazdu). Jeżeli czas był zbyt krótki wlepiano mandat za przekroczenie prędkości, jeżeli zbyt długi trzeba się było gęsto tłumaczyć. Obstawiony był też wariant z przekazaniem rzeczy przez przechowalnię bagażu na dworcu - przechowalnie bagażu na ważniejszych dworcach też były kontrolowane przez Stasi. Nie raz widziałem rodaków ze strachem w oczach żebrzących żeby ktoś im odebrał bagaż z przechowalni na Lichtenbergu. Sam wiedząc o tym wszystkim, gdy wracałem z Zachodu oddałem swoje bagaże które nie miały jechać przez Polskę do przechowalni na nieistotnej stacji S-Bahnu w Berlinie. Tam kontroli nie było.

Oczywiście nie wszystko dało się skontrolować. Zwykłemu człowiekowi w wieku produkcyjnym nie wolno było wyjechać na Zachód, ale już emeryci mogli wyjeżdżać do woli. W końcu gdyby tam zostali, odciążyliby budżet państwa. Więc transfer dóbr i idei od rodzin z Zachodu odbywał się głównie przez emerytów. Rodziny z Zachodu robiły zakupy dla NRD-owców biorąc rachunki i odliczały sobie te kwoty od podstawy opodatkowania (a pewnie i coś dla siebie z rabatem podatkowym się uszczknęło). Ale i ci emeryci nie mogli przywieźć wszystkiego - na przykład nie wolno było przywozić gazet i czasopism, ze szczególnym naciskiem na tygodniki opiniotwórcze jak Stern i Spiegel. Drugą drogą transportu dóbr do NRD byli dyplomaci. Dyplomaci z paszportem dyplomatycznym nie byli kontrolowani na granicy i mogli w bagażnikach swoich samochodów przewieźć co tylko chcieli. Wydawałoby się że skala takiego transferu nie mogła być duża, ale faktem jest, że w pewnym momencie (roku niestety już nie pamiętam) ilośkrotnie powtórzona akcja z handlem srebrem przewożonym w bagażnikach dyplomatów spowodowała gwałtowny skok czarnorynkowej ceny marki RFN z 5,5 na 7 marek NRD, i to w skali całego kraju!

Istniała jeszcze jedna nie kontrolowana droga kontaktów wschód-zachód. Mianowicie mieszkaniec Berlina Zachodniego mógł co pewien czas złożyć podanie o możliwość odwiedzenia Berlina Wschodniego. Zgoda na takie zwiedzanie była udzielana dość często, turysta musiał tylko wrócić do Berlina Zachodniego przed drugą w nocy. Oczywiście nie dało się śledzić ich wszystkich, więc większość takich kontaktów wschód-zachód odbywała się poza kontrolą Stasi. Były z tego i takie rzeczy, jak w piosence piewcy stosunków niemiecko-niemieckich  Udo Lindenberga "Mädchen aus Ostberlin" (Dziewczyna z Berlina Wschodniego)

Zdarzała się nawet pomoc w ucieczce takiej dziewczynie z Berlina Wschodniego, na przykład jeden facet wywiózł dziewczynę w spreparowanym fotelu Mini Morrisa!

Skoro jesteśmy przy ucieczkach to może dowcip:

Samolot Interflugu w locie wewnątrzkrajowym został porwany i zmuszony do lądowania na lotnisku na terenie RFN. Natychmiast zebrało się Biuro Polityczne SED i po długich naradach postanowiło zapytać się o żądania porywacza. Porywacz (trochę skracam, bo oryginał jest przegadany) zażądał żeby wreszcie dostał tego Trabanta, na którego wpłacił 14 lat temu, w tym roku wreszcie wczasy na Bałtykiem i trzypokojowe mieszkanie dla jego rodziny. Biuro Polityczne radziło, radziło, aż wreszcie ktoś wpadł na pomysł żeby zapytać co będzie, jak żądania nie spełnią. Porywacz zagroził "Co godzinę będę wypuszczał dwóch zakładników".

Ktoś nie załapał? To może dowcip wyjaśniający:

Amerykański bankier został zaproszony przez ministra finansów NRD. Po przyjeździe na podwórku ministerstwa zobaczył duże ilości złota leżącego sobie tak po prostu w nieporządku na ziemi i całkiem nie pilnowanego. Zaskoczony mówi do ministra: "U nas złoto jest najcenniejszym dobrem, trzymamy je w Forcie Knox, za grubymi murami, otoczonymi drutami kolczastymi, wieżyczkami strażniczymi i pilnowanym przez żołnierzy i psy!" Na to minister "I to jest właśnie różnica między waszym ustrojem a naszym. U nas najcenniejszym dobrem jest człowiek."

Teza o tym, że w socjalizmie największym dobrem jest człowiek była wpajana wszystkim ze wszystkich stron. Odwoływano się do niej przy każdej okazji, w Małym Słowniku Politycznym widniała w co drugim haśle, ale praktyka wyglądała dokładnie jak w tym dowcipie. Każdy człowiek opuszczający NRD był niepowetowaną stratą, więc trzeba było go pilnować. Przy tym nie można było ufać nikomu. Na pewno wszyscy znają zdjęcie z budowy muru, na którym NRD-owski żołnierz biegnie na stronę zachodnią. To nie był przypadek ani jedyny, ani wyjątkowy, służby musiały dmuchać na zimne. Jeden ze studentów który odbywał służbę wojskową w jednostce pograniczników opowiadał, że kiedy do jednego z jego kolegów napisała dziewczyna, że go rzuca, przez miesiąc dowództwo nie puszczało go na patrole. Bo ryzyko, że ucieknie było zbyt duże. Spektakularną historię ucieczki z udziałem wojska (i jeszcze inne, ważniejsze z historycznego punktu widzenia rzeczy) opiszę w odcinku kulminacyjnym, szacunkowo będzie to numer około trzydzieści (EDIT: Wyszło 42). Będą tam fakty, których w żadnych opracowaniach i dokumentach nie znajdziecie, więc stay tuned.

Żołnierz NRD ucieka podczas budowy muru

Żołnierz NRD ucieka podczas budowy muru

Wróćmy teraz na uczelnię.

Tego nie mogliśmy wiedzieć na pewno, ale spora część dziekanatu wydawała się być filią Stasi. Te pieczętowane korytarze pozamykane na elektroniczne zamki szyfrowe, skrzynki pocztowe dla każdej grupy seminaryjnej niby to do wrzucania zwolnień lekarskich itp., ale przypadkiem spotykani tam grupowi agenci zaczerwieniali się podejrzanie.

No dobrze, ale skąd było wiadomo kto jest grupowym agentem Stasi? Było to bardzo proste do zaobserwowania: Niektórzy studenci po nieudanej sesji wylatywali z uczelni, inni jakoś jednak na niej zostawali. A przy tym wyraźnie poprawiało się im finansowo. Wniosek był prosty. W naszej grupie agentem był akurat najsensowniejszy z Niemców, ten z najlepszym poczuciem humoru i największy luzak. Za agenturalną kasę kupował sobie porządniejsze ciuchy w sklepach "Exclusiv". Agentką była również (wspominałem już o tym) dziewczyna z Nikaragui, bardzo zaangażowana ideologicznie, ale bardzo słaba jako studentka.

Stasi kontrolowało też co bardziej wywrotowych studentów. Jeden z dwu Palestyńczyków z naszej grupy, Ibrahim, zresztą sympatyczny gość ale bardzo bojowo nastawiony Arafatczyk, miewał co pewien czas rewizję w swoim pokoju.

Kiedy po zjednoczeniu pojawiła się możliwość zajrzenia do teczek, chciałem sprawdzić co tam o mnie napisali. Złożyłem odpowiednie podanie i po około roku dostałem odpowiedź. Niestety taką, że teczki nie znaleźli. A szkoda, bardzo chciałem się dowiedzieć jak to naprawdę i w szczegółach działało.

Przy okazji chciałem sprostować mity dotyczące niemieckiej ustawy lustracyjnej, rozpowszechniane przez wielu prawicowych publicystów, między innymi przez RAZ-a (TUTAJ i w innych miejscach). Twierdzili oni, że każdy może zajrzeć do każdej teczki, że przedstawiciele wielu zawodów (na przykład dziennikarze) są lustrowani przymusowo, i inne podobne bzdury. To wszystko to po prostu kłamstwa spreparowane dla uzasadnienia tych poronionych, krajowych koncepcji lustracji. Niemiecka ustawa lustracyjna mówi że:

  • Każdy może zobaczyć tylko swoją teczkę i żadnej innej. Nawet rodzina zmarłego poszkodowanego przez Stasi dostaje wgląd do teczki tylko w paru, enumeratywnie wyliczonych w ustawie sytuacjach.
  • Wszelkie instytucje, z wywiadem włącznie, dostają wgląd w akta osób trzecich również tylko w konkretnych sytuacjach i z istotnymi ograniczeniami.
  • Nie ma żadnych oświadczeń lustracyjnych.
  • Na każde sprawdzenie zasobów archiwalnych musi zostać złożony umotywowany wniosek, każdy wniosek jest sprawdzany na dopuszczalność.
  • Przymusowej lustracji podlegają np.: członkowie rad nadzorczych, kierownicy firm itp. ale uwaga: tylko wtedy, jeżeli istnieją wyraźne poszlaki wskazujące na ich świadomą współpracę po 31.12.1975 lub na popełnienie przez nich czynu karalnego. Nie ma natomiast dla nich sprawdzenia z automatu.
  • Oczywiście z automatu sprawdza się członków rządu, posłów, wyższych urzędników państwowych, sędziów i przewodniczących partii od góry do szczebla powiatowego.
  • Jeżeli podczas przygotowywania akt do wglądu na wniosek osoby zainteresowanej natrafi się na dowody popełnienia czynu karalnego przez jakąś osobę, lub na dowody współpracy osoby z konkretnego katalogu grup zawodowych (dziennikarzy tam nie ma), to trzeba coś takiego zgłosić do odpowiedniej instancji. Uwaga: Takie zgłoszenie MUSI być powiązane z opracowywaniem wniosku o wgląd do akt jakiejś osoby. Za szybkie znalezienie haka, jak w sprawie sędziów TK, poleciałyby głowy odpowiedzialnych urzędników.

Jeżeli ktoś włada językiem Sprache (ale dobrze, bo to skomplikowany, prawniczy niemiecki a, używając analogii komputerowej, tekst to przykład "spaghetti code" - z odwołaniami w przód i w tył) może sam zapoznać się z treścią ustawy TUTAJ.

W następnym odcinku: Coś tam  jednak w tym NRD robili dobrze i to nie była broń.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo

Sledz donosy: RSS 2.0

Wasz znak: trackback

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


1 komentarz do “Żegnaj NRD (11): Życie na podsłuchu”

  1. nazwakontazajeta pisze:

    Dziękuję za wysokiej jakości opisy. Dopiero teraz tu zajrzałem.

Skomentuj i Ty

Komentowanie tylko dla zarejestrowanych i zalogowanych użytkowników. Podziękowania proszę kierować do spamerów