Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Żegnaj NRD (19): …i kto handluje ten żyje

Uważny czytelnik prawdopodobnie już wielokrotnie zadał sobie pytanie: Jak student z Polski, z 360-markowym stypendium, mógł kupować buty wyłącznie Salamander, często jadać w restauracji, posiadać zachodni komputer domowy a potem osobisty itd. Innym słowy: Jak można było w komunistycznym kraju dorobić sobie do stypendium i to nie tylko trochę.

O jednej metodzie już pisałem - można było pójść na nockę do Glasu lub Porcelany. Część studentów tak robiła, niektórzy często. Ale policzmy: Przy 30-40 marek za noc to bardzo się starając można było dorobić sobie miesięcznie średnią krajową. Jednak starając się aż tak bardzo, studiowanie trzeba by sobie darować - po przepracowanej nocy dzień musiał być zmarnowany. Poza tym co to za praca dla inteligentnego człowieka - zasuwanie po nocy jako "przynieś-podaj-pozamiataj"? Ja spróbowałem w obu zakładach, było to istotne doświadczenie, ale powtarzać go nie miałem zamiaru.

Druga metoda były bardziej typowa dla Polaków w tym czasie - handel międzynarodowy.

Ustrój socjalistyczny bardzo sprzyjał rozwojowi indywidualnego handlu międzynarodowego - w normalnej, nieregulowanej gospodarce różnice cen towarów w różnych krajach nie są zbyt wysokie. Istotne różnice pojawiają się dopiero w momencie interwencji państwa w ceny, ograniczeniu wymiany towarowej i/lub niedoborów na rynku. W tak bardzo regulowanych państwowo gospodarkach jak gospodarki krajów socjalistycznych różnice z natury rzeczy były olbrzymie, bo każdy kraj dotował i opodatkowywał inne grupy towarowe. Mechanizm subwencji/odpisu już opisywałem - w NRD był on szczególnie rozwinięty.

Jest różnica w cenach - jest zarobek. Pierwsze kroki były jeszcze nieśmiałe. Na początku dużym powodzeniem cieszyły się polskie duże, wiklinowe koszyki. Pośrednictwem w sprzedaży trudniły się panie z campusowej pralni. Wystarczyło przy wymianie pościeli (odbywającej się raz na miesiąc) przynieść im brudną pościel w koszyku, a otrzymywało się nową pościel plus 25 marek. Lekko łatwo i przyjemnie, 25 marek piechotą nie chodzi, ale ile w końcu można tych koszyków z Polski przywieźć? Więcej niż jeden naraz raczej nie. Poza tym rynek koszyków nasycił się dość szybko i trzeba było znaleźć inne towary do przywożenia.

Niektórzy przywozili i sprzedawali polskie magnetofony szpulowe serii Aria. Nie pamiętam po ile chodziły, były to już jednak sumy znacznie powyżej 1000 marek (a może nawet i 3000? Nie pamiętam dokładnie). Ale to było już duże przedsięwzięcie, obarczone sporym ryzykiem. Magnetofon Aria był po prostu olbrzymi (zajmował całą dużą walizkę), ciężki jak cholera, a zauważony przez celników mógł zostać zarekwirowany. Na skutek niedogadania moi rodzice kupili taki dla mnie na sprzedaż, jednak nie zdecydowałem się na próbę transportu. Zresztą i tak nie znalazłem odbiorcy, chyba było już za późno i rynek był już nasycony.

Magnetofon MDS 2412 ARIA

Magnetofon MDS 2412 ARIA Żródło: oldradio.pl Autor: Jarosław Stefanski

Świetną lukę rynkową znaleźliśmy przypadkiem - wybraliśmy się kiedyś z kolegą P. na giełdę części elektronicznych, zabierając nasze skrzynki z częściami. Nasze, do własnego użytku, a nie przywiezione z myślą o sprzedaży. Zaraz zrobił się koło nas tłok - mieliśmy części inne niż wszyscy, schodziły jak ciepłe bułeczki. Na następnych giełdach gdy wchodziliśmy na salę robił się szum ("O, wreszcie są!") i hobbyści podejmowali szturm na nasze towary. Na takiej giełdzie wpadało do kieszeni parę setek (czasem nawet więcej). Dziwi mnie, że wśród tylu studentów polskich na uczelni wyłącznie z kierunkami elektroniczno-informatycznymi, częściami elektronicznymi handlowaliśmy właściwie tylko we dwóch. Części kupowaliśmy głównie w sklepach Bomisu, upłynniających elementy niepotrzebne przemysłowi, jakieś zapasy magazynowe itp. Przebicie było bardzo dobre, do tego celnicy nie mieli pojęcia co to jest i nie czepiali się. Jakby który miał z tym problem zawsze można było zasłonić się studiowaniem na uczelni o takim profilu i że to do studiów potrzebne i bardzo tanie (czytaj: bez wartości handlowej).

Gdzieś od 1987 świetnym biznesem stały się dyskietki, takie zwykłe, 5,25 cala. Kiedy po raz pierwszy przywiozłem dwie paczki dyskietek, sprzedałem je po 40 marek. Nie, nie za paczkę. 40 marek za sztukę dyskietki!  Wyobrażacie sobie to przebicie? Średnia krajowa za dwie paczki dyskietek. Jeden z kolegów twierdził, że pół roku wcześniej udało mu się sprzedać dyskietki jakiemuś zakładowi pracy nawet po 80 marek za sztukę! Takie ceny nie utrzymały się długo, chociaż przebicie aż do końca było niezłe. Przez długi czas opłacało się nawet kupić dyskietki normalnie w sklepie "Intershopu" i sprzedać Niemcom za marki wschodnie. Chociaż z tą normalnością kupowania w Intershopie to trochę przesadzam.

Dyskietka 5,25''

Dyskietka 5,25'' Żródło: Wikipedia, Autor: Qurren

"Intershop" był odpowiednikiem polskiego Pewexu. Sprzedawano tam zachodnie towary za walutę zachodnią. W zasadzie w Polsce sprzedawano również niektóre towary polskie - np. telewizory "Jowisz", pralki automatyczne "Polar", montowane w Polsce samochody "Zastava" i przede wszystkim wódkę. W Polsce było jednak łatwiej - w latach 80-tych już każdy mógł wejść do takiego sklepu i kupić dowolny towar płacąc dolarami lub markami zachodnimi. Wcześniej zwykły obywatel musiał zamieniać te dolary i inną walutę w banku na tzw. bony Pekao, którymi dopiero mógł zapłacić w Pewexie. W NRD jeszcze w 1989 obywatele NRD mogli płacić tylko odpowiednikami bonów zwanymi "Forumschecks". Osoba płacąca markami zachodnimi musiała pokazać zagraniczny paszport, ale paszport polski całkowicie im wystarczał.

Innym towarem przywożonym masowo do NRD był ubrania jeansowe. Najpierw opłacało się przywozić kupowane w Pewexie jeansy zachodnie. Do dziś jest dla mnie zagadką, dlaczego np. markowe Wranglery były w tych sklepach tak tanie. Schodziły również jeansy marki "Odra", ale tylko ścieralne. Później pojawiły się tzw. marmurki - odpowiednio spierany krajowy jeans, produkowany przez prywatne rzemiosło. No to już był szał - centralnie zarządzany przemysł NRD nie był w stanie w ogóle zareagować na taką modę, w sklepach takich ubrań nie było wcale. Natomiast Polacy przywozili te wyroby masowo, pół NRD w tym chodziło. Jeden z wcześniejszych aspirantów polskich ożenił się z Niemką i mieszkał w okolicy - jego żona zajmowała się "liftowaniem" przywożonych kurtek jeansowych. Polegało to na przyszywaniu do tych kurtek możliwie dużych ilości naszywek, również przywiezionych z Polski. Kurtka z naszywkami natychmiast nabierała jeszcze większej wartości.

Nieźle sprzedawały się też polskie kurtki skórzane. Oczywiście również rzemieślnicze.

Kolejną grupą polskich wyrobów cieszącą się dużym powodzeniem było badziewie zalegające kioski z pamiątkami. Wszystkie te plastikowe znaczki "Modern Talking" do wpięcia w klapę, kolorowe spinki do włosów, duże grzebienie z rączką (obowiązkowy atrybut NRD-owskiego wiejskiego "eleganta", trzymany w tylnej kieszeni marmurkowych spodni), naszywki na kurtkę jeansową (fantazyjne albo z zespołami) itp. No ale to już nie ja.

Łapiecie wzór? Wyroby rzemieślnicze i high-tech nie produkowany w NRD lub bardzo obciążony odpisami. To mówi o gospodarce NRD więcej, niż długie analizy ekonomiczne.

No dobrze, to był import do NRD, a co z eksportem?

Jak łatwo się domyśleć na eksport nadawały się produkty niedostępne w Polsce i/lub mocno subwencjonowane w NRD. A były to:

  • Czekolada, zwłaszcza ta czekoladopodobna z orzeszkami ziemnymi, po 80 fenigów. Ludzie wozili ją na kartony po 100 tabliczek.
  • Rodzynki, migdały, wiórki kokosowe, skórka pomarańczowa - w Polsce był z takimi rzeczami problem.
  • Wszelkiego rodzaju sprzęt elektryczny.
  • Garnki, sokowniki, sztućce, noże i pomoce kuchenne.
  • Narzędzia
  • Motorowery "Simson" (rozwinę temat w odcinku o motoryzacji).
  • Licencyjne buty "Salamander"
  • Sprzęt foto (o tym też jeszcze będzie).

Wszystko to jechało do Polski pociągami. Ale o tym w następnym odcinku.

Jak widać dorobić na handlu można było sobie nieźle, ale to nie wszystkie możliwości. O innych opowiem jeszcze wkrótce.

 

W następnym odcinku: Pociąg zwany "Przemytnikiem".

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Sledz donosy: RSS 2.0

Wasz znak: trackback

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


2 komentarze do “Żegnaj NRD (19): …i kto handluje ten żyje”

  1. mw1969 pisze:

    Hi, tak mi się przypomniało od czapy, jak to podczas pobytu w Ilmenau w lipcu 1989, kiedy DDR już praktycznie dogorywała, poszedłem z nadmiarem PRL-owskiej(!!!) waluty do ichniego NRD-owskiego banku i, jakby nigdy nic, wymieniłem te polskie pieniądze na enerdowskie marki!!!
    Ano czemu o tym piszę? A bo potem polazłem do sklepu i wydałem full kasy na obuwie SALAMANDER! Moje PIERWSZE naprawdę markowe buty!
    😉
    Po tym zdarzeniu ponoć jakiś polski studenciak w Ilmenau szybko zrobił kurs do domu po polską walutę. I przywiózł jej całkiem sporo, ale ponoć bank w Ilmenau odmówił wymiany, i nawet jakaś tam walutowo-pracownicza afera się zrobiła…
    Takie czasy…

  2. cmos pisze:

    @mw1969
    A bo potem polazłem do sklepu i wydałem full kasy na obuwie SALAMANDER! Moje PIERWSZE naprawdę markowe buty!

    No nie całkiem naprawdę, to był licencyjny NRD-owski Salamander, te same modele co na Zachodzie ale w wykonaniu pewne różnice. Proceder ten nazywał się Gestattungsproduktion, pisałem o tym w odcinku 8.

Skomentuj i Ty

Komentowanie tylko dla zarejestrowanych i zalogowanych użytkowników. Podziękowania proszę kierować do spamerów