Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Żegnaj NRD (21): Commodore i inni

Akurat kiedy przyjechaliśmy do NRD jeden z polskich aspirantów, W. (ten spotkany przez nas w tramwaju do konsulatu w Lipsku) kupił sobie komputer domowy Commodore C-64. Od tego momentu byłem u niego częstym gościem. Wkrótce się okazało, że mam do programowania niezły dryg, czy to w BASICu, czy w assemblerze, czy w czymkolwiek innym. W czytelni były dostępne zachodnie czasopisma, na przykład c't, aspiranci mogli zlecać wykonanie kserokopii artykułów, więc wkrótce mieliśmy wklepane trochę drukowanych tam programów użytkowych - jakieś monitory, assemblery, graficzne rozszerzenia BASICa... Aspirant miał temat teoretyczny, związany z obliczeniami równoległymi, chodziło o przyporządkowanie zadań (FEM) do procesorów regularnego systemu massive multiprocessor (jakoś to się po polsku nazywa?), modelował i wizualizował te algorytmy na swoim Commodorku - komputerów z lepszą grafiką na uczelni w zasadzie nie było. Pomagałem mu w tym i nieco przesadzając można by powiedzieć, że był to mój pierwszy doktorat.

Oczywiście nie był to jedyny komputer domowy w okolicy. Było trochę Sinclairów Spectrum, dwa z nich należały do polskich studentów z trzeciego roku, Commodorków wśród Niemców też było parę. Ale oni się niezbyt chętnie ujawniali, przynajmniej tak 1984-85  - pamiętam dwóch mających wspólnego C-64, którzy wyciągali komputer z szafy dopiero po zamknięciu drzwi na klucz i zasłonięciu okien. Potem posiadanie komputera znormalniało i przestali już się kryć.

Inny z Niemców z nieukrywanym żalem pokazywał swojego Commodore VIC-20, kupionego mu okazyjnie przez niekumatą rodzinę z RFN. Wszyscy łączyliśmy się z nim w bólu.

Ja swojego C-64 kupiłem w 1985 roku, przywiózł mi go jeden ze studentów dewizowych z naszej grupy, Palestyńczyk Said. Na początek z magnetofonem i joystickiem, Problemem był mały telewizor - został zakupiony w Polsce, była to VELA 203.

To się tak łatwo mówi, zakupiony w Polsce.  W Polsce był to okres największej biedy, taki telewizor był nie do kupienia w normalnym sklepie. Udało się tylko dzięki temu, że kuzynka wychodziła za mąż, a telewizor już miała. Co jedno z drugim ma wspólnego? W tym okresie pewna pula artykułów trwałego użytku została wydzielona dla Młodych Małżeństw. Takie Młode Małżeństwo, legitymując się odpowiednim zaświadczeniem z Urzędu Stanu Cywilnego mogło kupować artykuły z tej puli, zwanej MM,  i w ten sposób urządzić sobie samodzielne gospodarstwo domowe. Oczywiście wszyscy wykorzystywali pulę na maksa, rzeczy im niepotrzebne zawsze przydały się w bliższej lub dalszej rodzinie albo mogły zostać wymienione na bardziej potrzebne dobra.

Telewizor przemyciłem do NRD, musiałem jeszcze tylko przestroić go na tamtejszą częstotliwość pośrednią fonii, żeby w ogóle było coś słychać z komputera i z telewizji. Później, na jakiejś giełdzie komputerowej w Polsce zobaczyłem ciekawą przeróbkę - resetowanie komputera przez przyciśnięcie diody Power. Też zrobiłem sobie coś takiego.

Commodore 64, ok. 1985

Commodore 64, ok. 1985

 

Karta gwarancyjna Commodore 64, 1985

Karta gwarancyjna Commodore 64, 1985

Komputer służył przede wszystkim do grania, gry, oczywiście głównie  nielegalne, krążyły w dowolnych ilościach. Bo kogo tam było by stać na porządniejszą. legalną grę? Pojawiały się też książki o wnętrznościach C64, głównie z wydawnictwa Data Becker - wielu Niemców miało rodziny na Zachodzie, a co to dla nich było 30 DM raz na pewien czas. Dziadek emeryt książkę fachową mógł przywieźć od rodziny bez problemu (z programem było trudniej, bo celnicy gonili nagrane nośniki, zwłaszcza z Zachodu). Natomiast już w NRD nie było tak lekko, 30 DM to było jednak aż 150 wschodnich, ksero nie wchodziło w rachubę, musieliśmy kopiować te książki fotograficznie - robiliśmy zdjęcia aparatem fotograficznym na filmie czarno-białym i odbitki na papierze światłoczułym. Oczywiście wszystko to osobiście w jednej z kilku uczelnianych ciemni. Miałem tych książek odfotografowanych z dziesięć, w tym schemat, opisy wszystkich układów i pełny listing ROMu.

Gry grami, ale zbierałem również wszelakie implementacje języków programowania, żeby sobie popróbować. Lisp, Pascal, Forth, Logo, wszystko co podeszło. I to było dobre, wiele skorzystałem.

Aspirant W. kupił sobie również moduł z Z-80 do Commodore, licząc na używanie CP/M-u i środowisko kompatybilne z tym, co na uczelni. Niestety nic z tego nie wyszło, system chodzący na tym module zwieszał się co chwilę. Jakieś dwa lata później w ramach próbowania różnych, utopijnych koncepcji Zarobienia Mnóstwa Kasy zrysowałem schemat z tego modułu, przeanalizowałem go i zrozumiałem dlaczego to nie działa - ponieważ procesor 6510 używany w Commodorku używał dwufazowego zegara 1 MHz (ze względu na inną koncepcję odpowiadało to gdzieś 3,5 MHZ dla Z-80), a dla Z-80 było to bardzo mało, zrobiono w module taki dość zmyślny układ który przez odpowiednie pół cyklu zegara 6510 zwielokrotniał częstotliwość zegara dla Z-80. Średnio wychodziło, że Z-80 chodzi na 2 MHz. W związku z tym jakiś księgowy w Commodore zarządził wkładanie tam procesorów na 2,5 MHz. Ale prawda była taka, że on chodził na przemian z 0 MHz i 4 MHz i wersja 2,5 MHz teoretycznie nie miała szans się wyrobić (jeden z wymaganych czasów w timingu był katalogowo >170 ns, w praktyce mniej niż 125 ns). Obraz problemu zaciemniało to, że w praktyce duża część wkładanych procesorów Z-80 jednak się wyrabiała i problemy były tylko z niektórymi modułami CP/M.

Moduł CP/M do Commodore 64

Moduł CP/M do Commodore 64 Żródło: www.computermuseum-muenchen.de

Później dorobiłem się jeszcze stacji dysków. Wtedy było to coś, ale z perspektywy - nic szczególnego, nawet nie mam nic interesującego do powiedzenia na ten temat.

Commodore 1570 disk drive, ok. 1986

Commodore 1570 disk drive, ok. 1986

Potem na uczelni zaczęły się pojawiać pecety. Jako pierwsi dostali parę sztuk na bionice. Wszystkie znaczki firmowe zostały z nich usunięte, żeby nie było widać że są od wroga klasowego. A po wakacjach 1986 pojawił się pierwszy pecet w rękach prywatnych. Przywiózł go polski aspirant z Warszawy, nazwijmy go A. Aspirant ten jakoś znalazł firmę programistyczną w RFN, która go zatrudniła na wakacje i w ten sposób zarobił na peceta i to od razu AT. Było to klasyczne AT na 6 MHz (czyli standard w tej, wyższej klasie) z 1MB RAM (wtedy dużo) i 10 MB HDD (znowu standard). Do tego karta Hercules, monitor mono zielony i stacja dyskietek 5,25 cala. Całość firmy Sperry (niemarkowych pecetów jeszcze wtedy nie było, firma Sperry wkrótce potem połączyła się z firmą Burroughs tworząc istniejący do dziś Unisys). Ciekawa była obudowa, można było ten komputer postawić jako desktop albo jako wieżę, znaczek firmowy był przestawiany żeby zawsze pasował - wtedy to była absolutna nowość. Był to najlepszy komputer na uczelni. Cała ta historia miała spore konsekwencje dla mojej dalszej drogi życiowej, wrócę do tego w więcej niż jednym odcinku.

Aspirant ten wciągnął mnie też w pracę na uczelni jako Hilfsassistent (asystent pomocniczy), w centrum obliczeniowym pisałem programy (niezbyt skomplikowane na początku) pod Unixem na K-1630 (czyli PDP-11) najpierw w C, potem w Moduli 2 (ktoś pamięta jeszcze taki język?). Dużo się dzięki temu nauczyłem, a do tego były za taką pracę jakieś pieniądze (chyba ze 100 czy 120 marek na miesiąc - kolejna możliwość dorobienia).

Po 1987 na uczelni zaczęły pojawiać się pecety w większej ilości, jednak były to przeważnie XT klasy popularnej, na przykład Amstrad 1215 (w RFN sprzedawany pod marką Schneider). Mimo to sprzętowe wyposażenie uczelni coraz bardziej odstawało od aktualnego stanu techniki, studenci w swoich pokojach coraz częściej mieli lepszy sprzęt niż uczelnia. Największą uczelnianą porutę pamiętam, kiedy na czwartym roku (pierwsza połowa 1988) mieliśmy cykl gościnnych wykładów ludzi z różnych uczelni zagranicznych. Między innymi o Ethernecie opowiadał człowiek z Kuby, (wtedy poważnie myśleliśmy, że Ethernet thick i thin to taki high-tech, że w życiu się z nim osobiście nie zetkniemy - wnioski pozostawiam do wyciągnięcia czytelnikowi. Zresztą przy thick mieliśmy rację, ale nie ze względu na jego high-techowość). Więc on opowiedział również jaki tam u nich, na uniwersytecie w Hawanie, mają sprzęt. Nawet zakładając że koloryzował używając czynnika 2, to i tak mieli tam o wiele więcej i o wiele nowocześniejszego sprzętu, niż w NRD. Kuba, wyspa jak wulkan gorąca.

Największy problem był z drukarkami. Wszystkie te wielgachne i szybkie NRD-owskie konstrukcje, jakich było pełno, nie miały nawet kompatybilnych z pecetami wtyczek, a co dopiero mówić o driverach do jakichkolwiek pecetowych edytorów.

W czasach MS-DOSu nie istniało coś takiego jak jeden, systemowy driver do drukarki. Każdy program, który miał coś drukować musiał mieć swoje drivery przynajmniej do paru standardowych drukarek. Jeżeli drukarka w czymkolwiek odbiegała od standardu, to jej właściciel miał problem, nierzadko nierozwiązywalny. Do tego drukarki nie mogły najczęściej drukować polskich znaków w trybie tekstowym. Stąd popularność (przynajmniej w Polsce) edytora ChiWriter - zawierał on w pakiecie program do projektowania znaków drukowanych później na drukarce, można było modyfikować układ klawiatury, a sterowanie drukarką odbywało się przy pomocy modyfikowalnych przez użytkownika tekstowych plików sterujących. Innymi słowy: ChiWritera można było doprowadzić do działania z dowolną, posiadaną drukarką i z klawiaturą w dowolnym układzie.

Do pecetów używano drukarek zachodnich, ale najtańszych jakie tylko dało się znaleźć. To znaczy tak dokładnie to wszelkich jakie dało się znaleźć - był to przecież sprzęt przywożony przez osoby prywatne i sprzedawany firmom - więc zazwyczaj najtańszy, jaki był w sklepie w RFN. Jako edytora używaliśmy oczywiście ChiWritera - bo dało mu się dorabiać polskie i niemieckie litery i modyfikować drivery - ale niestety wydruk był robiony w pełnej grafice. Skutek był taki, że na tych najtańszych drukarkach jedna strona A4 drukowała się około piętnastu minut, a ten nędzny złom najdalej przy drugiej stronie się przegrzewał i wydruk się kończył. Mimo to, dzięki ciężkiej pracy w zespole dwuosobowym udawało się drukować nawet spore teksty. Wyglądało to tak:

  • Taśma do drukarki była towarem deficytowym, więc ją wyjmowaliśmy i wkładaliśmy do drukarki dwie kartki przełożone kalką maszynową (Trzy razy sprawdzić, czy we właściwą stronę!).
  • Żeby drukarka się nie przegrzała, zdejmowaliśmy z niej wszystkie możliwe klapki.
  • Ponieważ największa z tych klapek dociskała papier do wałka, po zdjęciu jej jedna osoba musiała za górne rogi kartki przyciągać papier w odpowiednią stronę. Przez cały czas wydruku, przerwa, a nawet chwila rozproszenia się niedopuszczalna.
  • W tym czasie druga osoba wachlowała drukarkę inną kartką papieru, żeby zapewnić chłodzenie. Lepiej też bez przerwy.
  • Krytycznym momentem było parę ostatnich linii - żeby kartka nie wyskoczyła spod głowicy przed zakończeniem wydruku.

I tak cztery strony na godzinę. Teraz WO wyzywa nas od linuksiarzy, a przecież sam na pewno musiał robić akcje w takim stylu. W tych czasach bez linuksiarstwa nie dało się nic zrobić.

Dochodziło do tego, że co się dało drukowałem będąc w Polsce - tam w byle biurze był lepszy sprzęt a z taśmami do drukarek nie było większego problemu.

W następnym odcinku - Pod znakiem dwusuwa.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo

Sledz donosy: RSS 2.0

Wasz znak: trackback

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


2 komentarze do “Żegnaj NRD (21): Commodore i inni”

  1. embriao pisze:

    Przemytnikiem do niedawna był pociąg Chyrów-Sanok. I inne przez granicę wschodnią do dziś. Przemytnicy z celnikami potrafią rozmontować cały wagon na części.

  2. Tava3 pisze:

    Uff, tamte czasy, tak dokładnie to pamiętam.

    Jako ciekawostkę dodam, że w tamtych czasach w Polskim Radiu (nie pamiętam fali, bo nie miałem ani Sinclair’a ani Commodora, chociaż to było moim wielkim marzeniem) były nadawane (!) programy komputerowe na ZX. Kiedyś wieczorem wracając do domu jednym z ostatnich autobusów kierowca słuchał tej audycji. To na prawdę były dziwne czasy.

    Przy tej okazji pewna anegdota. Pewnego razu jeden z naszych kolegów wrócił do domu mocno napruty, usiadł w pokoju, wziął jakąś kasetę i puścił. Słuchał jej jakiś czas, w głowie kołatała się myśl „Kurcze, ale awangarda, ciekawe skąd to mam”. Następnego dnia zobaczył, że to były programy…

    Modulę pamiętam, kedyś nawet udało mi się poznać osobiście Niclausa Wirtha, ale jej nie używałem. Po jednym większym projekcie w Pascalu w ogóle starałem się unikać tego kierunku uznając Unixa i C za bardziej zbliżone do mojego sposobu myślenia / działania. Ale potem i tak skończyło się na językach wysokopoziomowych.

    Tyle dygresji, czasy na prawdę były spartańskie, i szczerze mówiąc łezka mi się w oku nie kręci. Raczej czuję pewien rodzaj żalu, że trzeba to było przeżyć.

    Pozdrawiam,
    T.

Skomentuj i Ty

Komentowanie tylko dla zarejestrowanych i zalogowanych użytkowników. Podziękowania proszę kierować do spamerów