Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Żegnaj NRD (18): Tu, pod tą gruszką sikał Kościuszko… znaczy Goethe z Lutrem

Szczególną atencją cieszył się w NRD Goethe. Właściwie nie była to tylko NRD-owska ani tylko socjalistyczna przypadłość - całe Niemcy czczą Goethego już od bardzo dawna. We wszystkich miejscach, gdzie Goethe był, nawet przez chwilę tylko wisi tablica pamiątkowa "Tu był Goethe", "Tu nocował Goethe", "Tu mieszkał Goethe" itp. Szczyt szczytów to tablica w Erfurcie "In diesem Hause Goethe und Schiller gingen ein und aus" (W tym domu Goethe i Schiller weszli i wyszli) Ale może to jakiś cytat albo nawiązanie, którego nie łapię. (Uzupełnienie: Jak podpowiada nudniejszy, to ja nie znam idiomu. Oznacza to W tym domu Goethe i Schiller często bywali). Ponieważ Goethe spędził w Ilmenau 8 lat, a w regionie znacznie więcej, tablice związane z nim wisiały na co drugim rogu.

Tablice poświęcone Goethemu na hotelu "Zum Löwen" w Ilmenau

Tablice poświęcone Goethemu na hotelu "Zum Löwen" w Ilmenau

Teraz mieszkam we Frankfurcie, gdzie Goethe się urodził. Tu jest tak samo. Goethe Goethem Goethego pogania. Prawie jak JPII w Polsce.

Przy okazji anegdota, nie z NRD ale  związana z kultem Goethego. Gdzieś tak około 1995 byłem na wycieczce w rezerwacie Szczeliniec Wielki w Górach Stołowych. Wtedy chodziło się tam grupami, z przewodnikiem, który trochę bredził (chyba był co nieco pod wpływem). A ponieważ Goethe tam był, obowiązkowo musiała być też tablica pamiątkowa. Na górze tablicy napisane było "Goethe", poniżej profil poety, a na dole data "August 1920" (za rok nie daję gwarancji , ale wiek XX). Jak widać niemiecki napisów nie był zbyt wyszukany. Przewodnik oświadczył, że "Wielki poeta niemiecki, August Goethe, odwiedził to miejsce w 1920 roku". ROTFLowaliśmy nieprzeciętnie, przewodnik w ogóle nie rozumiał o co nam chodzi.

Chciałem dołączyć zdjęcie tej tablicy, ale po guglaniu się okazało, że w ramach Kulturkampfu zastąpiono ją tablicą w języku polskim. To może od razu trzeba było zamienić jeszcze Goethego na Mickiewicza? Niestety nie zrobiłem wtedy zdjęcia, załączam tylko zdjęcie nowej tablicy po polsku.

Szczeliniec Wielki - tablica upamiętniająca wizytę Goethego

Szczeliniec Wielki - tablica upamiętniająca wizytę Goethego Źródło: fotoforum.gazeta.pl

Skoro Goethe był bohaterem ogólnoniemieckim, władze NRD poszukały sobie innego obiektu czci. Musiała być to postać historyczna, niekomunistyczna (bo byłaby zbyt nowa i kontrowersyjna), działająca na terenie późniejszego NRD i w jakiś sposób ideologicznie pasująca do ich profilu. Wybrano Marcina Lutra. Dla mnie było to pewnym zaskoczeniem - osoba duchowna itp. ale chyba chodziło o przypisanie mu walki o czystość doktryny. No i przeciwstawienie się imperialistycznej władzy (w tym przypadku kościelnej, ale tego tematu nie pogłębiano) dla dobra zwykłych ludzi. Owszem, i to można w naukach Lutra znaleźć, ale Luter nie był postacią na tyle jednoznaczną, żeby nie trzeba było się gimnastykować dopasowując jego poglądy do aktualnych potrzeb propagandy ideologicznej.

W takiej gimnastyce NRD-owscy propagandziści byli bardzo dobrze wyćwiczeni. Jeżeli co chwilę trzeba uzasadniać, że istnieje tylko jeden naród radziecki, ale za to dwa, osobne narody niemieckie (sic! To znowu nie jest ironia, tylko autentyk! Mieli tak nawet napisane w konstytucji!), to odpowiednie wykręcenie poglądów Lutra nie jest w porównaniu z tym żadnym problemem. Na marksizmie-leninizmie wpierano nam też na przykład tezę, że historia to stały postęp w kierunku przyszłego, komunistycznego raju, a nigdy regres. Jak w takim razie tłumaczono okres nazizmu? To też był postęp, bo klasa robotnicza coś się dzięki temu nauczyła. Nic nie zmyślam, tak naprawdę twierdzili. Ja też potrafię w tym stylu: Raj (nawet komunistyczny) nie może leżeć w przyszłości, to nie zgadza się z elementarną intuicją - czasy od zawsze są coraz gorsze (dołączyć udokumentowane zapiski jeszcze z czasów faraonów), więc raj musiał być na początku, tak jak napisano w Starym Testamencie. Gdyby to był tylko taki trolling jak u mnie, to może było by nawet zabawne, ale oni takie rzeczy robili na śmiertelnie poważnie.

Ale wróćmy do Lutra i NRD. Luter podróżował znacznie mniej niż Goethe, więc aż tyle tablic powiesić się nie dało, ale wszędzie, gdzie tylko był musiano się tym pochwalić. Na przykład Wittenbergę nazwano Lutherstadt Wittenberg (Miasto Lutra Wittenberga). Wiem, że ten przydomek dodano jeszcze przed NRD, ale w NRD używano go konsekwentnie wszędzie. Za NRD (tak dokładnie to chwilę wcześniej, w 1946) ten sam przydomek nadano miastu Eisleben, gdzie Luter się urodził i zmarł. Na zamku Wartburg, salę gdzie pracował nad tłumaczeniem Biblii pokazywano jak relikwię.

Pokój Lutra na zamku Wartburg

Pokój Lutra na zamku Wartburg

Przyznaję, że ten odcinek jest trochę pretekstowy. Dalej będzie lepiej.

W następnym odcinku: Handel międzynarodowy.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , , , , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

3 komentarze

Żegnaj NRD (17): Od elektroniki do polityki – coś o SED

Zacznę od elektroniki. W NRD opracowano dwa modele pralek sterowane mikroprocesorowo, Nazywały się one WVA861E i WAK compact. Nie udało mi się wyguglać ich zdjęć (będziecie musieli uwierzyć mi na słowo), tylko zdjęcie sterownika:

Mikropocesorowy sterownik pralki z NRD

Mikropocesorowy sterownik pralki z NRD Źródło: www.robotrontechnik.de

Dlaczego o tym piszę? Chcę tym przykładem zilustrować, różnice między gospodarka realno-socjalistyczną a kapitalistyczną.

Na zdjęciu widać przyciski i diody świecące panelu sterowania, ale niestety nie ma opisów. A chodzi mi właśnie o te opisy. Jak sądzicie, co było napisane obok tych wszystkich diod? W końcu współczesne pralki, nawet te z mikroprocesorem, nie mają aż tyle kontrolek (pomijając bardzo drogie modele z wyświetlaczami LCD). Więc co te diody tak dokładnie pokazywały? Pranie wstępne, pranie zasadnicze, płukanie 1 do n, wirowanie...? Otóż nie - pokazywały "Stan elektrozaworu 1", "Stan elektrozaworu 2", "Stan silnika głównego"... Jakiego użytkownika to, do cholery, obchodzi? Na tym polegał problem gospodarki socjalistycznej: Konstrukcję opracowywano nie po to, żeby ją sprzedać i na niej zarobić (a do tego zadowolenie użytkowników jest niezbędne) tylko na zlecenie jakiegoś Biura Politycznego, aby osiągnąć dalsze doskonalenie na polu zaspokajania rosnących, a uzasadnionych potrzeb socjalistycznego społeczeństwa. To nie klienci mieli być zadowoleni, tylko to Biuro Polityczne. Stąd te wymyślne konstrukcje powstające w trzech egzemplarzach na krzyż, bez względu na koszty - dzięki temu Biuro Polityczne mogło brandzlować siebie i społeczeństwo że "jesteśmy w czołówce światowej". I to się liczyło. A że społeczeństwo nic z tego nie miało, że społeczeństwa to nie obchodziło? A co to znowu obchodziło Biuro Polityczne? Przecież sprzężenie zwrotne między zadowoleniem społeczeństwa a Biurem Politycznym prawie nie istniało. Że co? Jakieś wybory? I tak dostaniemy 99%.

Kierownictwo partii żyło w całkowitym oderwaniu od życia zwykłych ludzi. Trudno powiedzieć na ile to oderwanie było świadomą decyzją o niezauważaniu rzeczywistości, a na ile ścisłe kierownictwo było izolowane od życia przez niższych funkcjonariuszy partyjnych. Taki na przykład Erich Honecker poruszał się po kraju wyłącznie rządowym samochodem (Volvo 264 TE lang "Honecker Landaulet" tuningowane przez Bertone, jeździć Mercedesem przecież mu nie wypadało. Inni funkcjonariusze też jeździli Volvo, ale Honecker miał najdłuższego) ze stale zasłoniętymi zasłonkami. Widziałem ten samochód parę razy, jeździł bez dużego konwoju policji, tylko z jeszcze jednym Volvo z ochroniarzami. Samochód był bardzo długi, na pewno z miękkim zawieszeniem, jak mnie raz wyprzedzili na autostradzie jadąc jakieś 140, to Erich raczej nie czuł tych sklawiszowanych płyt. Zresztą lewy pas był zawsze w lepszym stanie.

Volvo 264 TE lang "Honecker Landaulet"

Volvo 264 TE lang "Honecker Landaulet" Źródło: www.volvobertone.com

(Dla zainteresowanych: coś o tuningowaniu Volvo dla NRDowskiego rządu TUTAJ)

Różnych wersji i modeli Volvo funkcjonariusze używali tak często, że rządowy ośrodek wypoczynkowy w Wandlitz pod Berlinem nazywano potocznie Volvogradem - od dużego ruchu tych samochodów w okolicy.

Waldsiedlung Wandlitz - dom Honeckera

Waldsiedlung Wandlitz - dom Honeckera

Drugim samochodem Honeckera był specjalnie dla niego stuningowany Citroen CX 25 Prestige, niewykluczone że ze względu na jego hydropneumatyczne zawieszenie. Tego samochodu nigdy nie widziałem.

Citroen CX 25 Prestige Honeckera

Citroen CX 25 Prestige Honeckera Źródło: www.cx-basis.de

Pewnego razu w Ilmenau wybrałem się do miasta. Po drodze było przejście dla pieszych ze światłami, przy tym przejściu stał niespotykany tłum. Na ulicy stał policjant z w białym odblaskowym płaszczu (takiego używali policjanci kierujący ruchem na skrzyżowaniu) i nie pozwalał przejść przez ulicę. Minuty mijały, ludzie zaczynali się niecierpliwić, aż wreszcie coś się stało - ulicą przemknęły rządowe Volva, oczywiście z zasłoniętymi oknami.

Innym razem Honecker odwiedził z gospodarska wizytą Erfurt. Nocował oczywiście w najlepszym hotelu w mieście - hotelu Erfurter Hof, znanym również z tego że w 1970 w jego oknie pokazał się NRD-owcom Willy Brandt. Ten zabytkowy hotel znajduje się tuż koło dworca kolejowego, uliczka przy dworcu była ładna i nawet w dobrym stanie, ale z drugiej strony znajdował się dworzec autobusowy. W zasadzie słowo "dworzec" do niego nie pasowało - był to duży, dziurawy, chyba nawet częściowo gruntowy plac, pełen dołków, kałuż, z rozwalonymi wysepkami dla pasażerów, zdaje się że nawet nie było na nim wiat. W dodatku w tle było widać sklep "Intershopu" (o Intershopie jeszcze będzie, stay tuned). I jak było pokazać taka porutę samemu Wodzowi? - Zbudowano więc wielki, śliczny, biały płot wymalowany w słuszne klasowo hasła, dokładnie zasłaniający rzeczony plac. Więc Wódz zobaczył tylko ładny hotel, niezłą uliczkę i piękny płot. I tak było zawsze i wszędzie, nie tylko w NRD - przed wizytą Wodza, na trasie jego przejazdu remontowano fasady rozwalających się domów, malowano trawę na zielono, a czego się nie dało poprawić - zasłaniano. Wódz spotykał też tylko starannie wybranych (albo i podstawionych) obywateli, żeby ktoś mu przypadkiem nie powiedział że to tylko Matrix. Sądzę że w takich warunkach nie potrzeba wiele wysiłku aby naprawdę uwierzyć, że rządzony przez siebie kraj jest wyspą szczęśliwości.

Erfurt, hotel Erfurter Hof

Erfurt, hotel Erfurter Hof

A Honecker w niedostrzeganiu rzeczywistości był mistrzem. W 1979 kazał zamknąć NRD-owski instytut badania opinii społecznej - bo im z badań nie wychodziło to, co wyjść miało. Zapytany, co sądzi o zjednoczeniu Niemiec (tak czysto teoretycznie, to było we wczesnych latach 80-tych) odpowiedział, że nie ma nic przeciwko - RFN w każdej chwili może się do nich przyłączyć. Jeszcze w styczniu 1989 stwierdzał oficjalnie: "Mur będzie istnieć i za 50,  i za 100 lat...". Chwalił żołnierzy wojsk ochrony granicy "Towarzyszy, którzy skutecznie użyli broni palnej...". 14 sierpnia 1989 ogłaszał wszem i wobec: "Socjalizmu nic nie zatrzyma".

Honecker nie był dobrym mówcą. Mówił monotonnie, słowa szybko (czasem przeciągając samogłoski), ale między słowami robił pauzy (typowa fraza: "...unsere Deutsche [pauza] Demokraatische [pauza] Republik [oklaski]"), nerwowo oblizywał usta, wtrącał "Ah" i "Hm". Jego głos był wysoki, chwilami nawet piskliwy. W "Aktuelle Kamera" (czyli NRD-owskim odpowiedniku "Dziennika Telewizyjnego") mieli na usuwanie tych potknięć nawet specjalne słowo - "Honeckerputzen" (Czyszczenie Honeckera). Jego głos i styl przemawiania jest porównywany z głosem i  stylem Josepha Goebbelsa.

Pierwszą miłością Honeckera był Związek Radziecki - sam tak powiedział w wywiadzie. Honecker już od dziecka i w zestalinizowanej organizacji młodzieżowej był wychowywany w duchu bezwzględnego posłuszeństwa i wierności linii ideologicznej jako chłopiec na posyłki. I tak mu zostało - cała jego strategia dochodzenia do władzy i utrzymywania się na stołku polegała na jak najwierniejszym służeniu towarzyszom radzieckim. Dzięki temu zdawał się być nie do ruszenia, a ludzie nie wierzyli w jakiekolwiek zmiany w sytuacji w NRD dopóki on będzie żył. Może dowcip a propos:

W roku 2050 archeolodzy odkopali hibernator, w którym zamrożeni byli trzej ludzie: Rosjanin (znaczy obywatel Związku Radzieckiego), Amerykanin i NRD-owiec. Odmrożono ich i żeby ich zapoznać z bieżącym stanem świata dano każdemu do przeczytania aktualną gazetę z ich kraju. Wkrótce wszystkich trzech znaleziono martwych - zawał serca. Cóż oni przeczytali? Rosjanin - "Na granicy polsko-chińskiej na Uralu ciągle trwają walki.". Amerykanin - "W socjalistycznym współzawodnictwie pracy w tym roku zwyciężył stan Texas". NRD-owiec - "Zjazd SED ponownie wybrał Ericha Honeckera na pierwszego sekretarza partii".

Temu, jak i dlaczego to przekonanie zaczęło się zmieniać poświęcę osobny odcinek. Stay tuned.

Volvo dygnitarzy z NRD

Volvo dygnitarzy z NRD Źródło: www.spiegel.de

W następnym odcinku: Tu pod tą gruszką sikał Kościuszko... Znaczy nie Kościuszko, tylko ktoś inny, bo z NRD.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

3 komentarze

Żegnaj NRD (16): NRD-owska elektronika w zastosowaniach – komputery domowe

W ramach zaspokajania potrzeb społecznych NRD-owskie zakłady miały narzucony uchwałą Biura Politycznego obowiązek przeznaczać przynajmniej 5% swojej produkcji na rynek artykułów konsumpcyjnych. Również kombinat Robotron musiał oprócz sprzętu przeznaczonego dla firm produkować też coś dla konsumentów indywidualnych. Stąd wzięły się ich komputery domowe. Było tego sporo wariantów, omówię trzy najistotniejsze linie. Żeby nie było, że teoretyzuję - wszystkie trzy widziałem na własne oczy i dotykałem własnymi rękoma, te dwa lepsze otrzymaliśmy nawet jako grupa polska do użytkowania, stały w "centrali".

Robotron Z1013

Komputer domowy Z1013, NRD, 1984

Komputer domowy Z1013, NRD, 1984 Źródło:www.robotrontechnik.de

Był to bardzo prosty system mikroprocesorowy, oczywiście z NRD-owskim Z80. Proszę przyjrzeć się "obudowie" - jest to wytłoczka z cienkiego plastiku wykonana w takiej samej technologii jak wkładki do szuflady kuchennej, takie na sztućce. Foliowa klawiatura w układzie alfabetycznym w zasadzie wcale nie nadawała się do użytku. Urządzenie miało modulator do podłączenia telewizora (obraz w trybie tekstowym 32x32 znaki) oraz interface do magnetofonu. Pamięci było w tym 16 KB (dla takiego urządzenia wtedy było to dość). Całość przeznaczona była dla majsterkowiczów - nawet zasilacz trzeba było skombinować sobie samemu, a bez przeróbek i rozszerzeń wiele się na tym zrobić nie dało. Zanim zaczniecie to urządzenie wyśmiewać: W latach 80-tych również na Zachodzie istniało wiele konstrukcji o podobnych parametrach, często do samodzielnego montażu. Jedynie prędkość procesora była tu zbyt niska, na Zachodzie takie systemy zaczynały się od 2,5 MHz (bo wolniejszych Z80 nie było).

Wersja z procesorem 1 MHz kosztowała w 1984 roku 650 marek, wersja 2 MHz z 1987 965 marek. Jeszcze raz przypominam - średnia płaca 800 marek.

Robotron Z9001, Robotron KC85/1, Robotron KC87

Komputer domowy Z9001, NRD, 1988

Komputer domowy Z9001, NRD, 1988

Był to już prawdziwy komputer domowy, a nie zestaw dla majsterkowiczów. Umieszczony był w solidnej, metalowej obudowie, miał prawie pełną klawiaturę (chociaż wąskie, marne przyciski nie były wygodne), Z80 na 2,5 MHz, 16 KB RAM i 4 porty do modułów z rozszerzeniami. Nie miał trybu graficznego, tylko semigrafikę z definiowalnymi znakami, 40x24 znaki (standard w trybie znakowym w tamtych czasach). Telewizor podłączony przez modulator wyświetlał tylko obraz czarno-biały, żeby mieć kolor trzeba było użyć wejścia RGB, nie spotykanego w NRD-owskich telewizorach. Jako pamięć masowa używany był magnetofon. Nawet BASIC musiał być załadowany z kasety albo z rozszerzenia ROMu. Dźwięku nie było. Większość wyprodukowanych urządzeń otrzymały szkoły, kluby komputerowe itp. Tak naprawdę to na tym urządzeniu też wiele się zrobić nie dało. Cena różnych wersji wynosiła od 1550 do ponad 3000 marek.

KC85/2, HC900

Komputer domowy KC85/2, NRD, 1985

Komputer domowy KC85/2, NRD, 1985

 

Komputer domowy KC85/2 - klawiatura, NRD, 1985

Komputer domowy KC85/2 - klawiatura, NRD, 1985

W tej konstrukcji mniej wysiłku i ceny poszło w obudowę, a więcej w technikę. W miarę normalna klawiatura, tryb graficzny (320x256 punktów), dwa porty rozszerzeń, kolor, dźwięk... Dodatkowe punkty dla programistów, którzy system operacyjny tego urządzenia nazwali CAOS (czytane jak słowo chaos, skrót od Cassette Aided Operating System).

System operacyjny CAOS komputera domowego KC85/2, NRD, 1985

System operacyjny CAOS komputera domowego KC85/2, NRD, 1985 Źródło:www.robotrontechnik.de

Oczywiście ta linia też miała swoje wady. Wyświetlanie odbywało się wyłącznie w trybie graficznym - nie było żadnego trybu tekstowego - co w połączeniu z wolnym procesorem (od 0,975 do 1,75 MHz zależnie od wersji, dla Z80 to bardzo mało) powodowało że operacje ekranowe były nieznośnie wolne. Przescrollowanie ekranu o jedną linię odbywało się takim "wężowym" ruchem i trwało około sekundy (!). Ciekawostką jest, że modulator urządzenia dawał kolor w systemie PAL, a nie w obowiązującym w NRD SECAMie (pewnie nie zrobili go sami tylko kupili na Dalekim Wschodzie). Generowany obraz był bardzo zakłócony przesłuchami z części cyfrowej, a może były to problemy timingu dostępu do pamięci ekranu. W każdym razie obraz na telewizorze był drżący i niezbyt wyraźny. Cena urządzenia w najlepszej wersji wynosiła 4600 marek, cen tych prostszych nie znalazłem. Na tym też nie dało się wiele zrobić, a cena zbijała z nóg.

Ponieważ miałem wtedy już własne Turbo AT (a Commodorka miałem wcześniej) to opisywane urządzenia tylko z inżynierskiej ciekawości obejrzałem i przetestowałem. W sumie wszystko badziew. Do tego zauważmy, że 3000 marek NRD w 1987 roku to było po czarnorynkowym kursie około 600 marek RFN. Za tyle mogła rodzina z RFN kupić powiedzmy nowego Sinclaira ZX Spectrum (z uwzględnieniem ulgi podatkowej), dziadek emeryt mógł przywieźć tego Sinclairka do NRD (sprzęt mały, lekki, dziadek się nie przedźwigał), telewizor i magnetofon i tak musiały być. Więc za tą samą cenę można było mieć o wiele lepszy komputer, w dodatku z mnóstwem łatwo dostępnego pirackiego oprogramowania. I tak faktycznie robiono - wśród studentów było znacznie więcej komputerów Spektrum i Commodore 64 niż sprzętu NRD-owskiego. A jak ktoś nie miał rodziny w RFN i/lub dziadka emeryta? To studenci dewizowi przywozili taki sprzęt bez problemu, ja tak kupiłem swojego C64.

Jeszcze jako ciekawostka: Komputery szachowe produkcji NRD, oczywiście też na ich Z-80:

Komputer szachowy SC2, NRD, ok. 1982

Komputer szachowy SC2, NRD, ok. 1982 Źródło:www.robotrontechnik.de

 

Komputer szachowy ChessMaster, NRD, 1984

Komputer szachowy ChessMaster, NRD, 1984 Źródło:www.robotrontechnik.de

 

Komputer szachowy Chess Master Diamond, NRD, 1987

Komputer szachowy Chess Master Diamond, NRD, 1987 Źródło:www.robotrontechnik.de

Dwa ostatnie modele były sprzedawane również w sklepach na Zachodzie. Do tego ostatniego można było dokupić (widoczne na zdjęciu) moduły ROM z otwarciami i końcówkami.

W następnym odcinku - Od elektroniki nawiążę do polityki.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Komentarze: (1)

Żegnaj NRD (15): NRD-owska elektronika w zastosowaniach – komputery dla firm

W poprzednim odcinku opisałem NRD-owskie układy i procesory, ale przecież same te części to jeszcze nic. Istotne jest, co się z nimi robi. Biuro polityczne SED nie poprzestało na zarządzeniu produkcji półprzewodników na światowym poziomie. Oni uchwalili również, że w całym kraju ilość stanowisk CAD/CAM (w oryginale "CAD/CAM Arbeitsplätze") ma przekroczyć ileśtam (nie pamiętam ile, ale dużo) tysięcy.  Przy tym "stanowisko CAD/CAM" zdefiniowano tak, że łapał się na to każdy komputer z drukarką. Sensowność zastosowania komputera czy istnienie niezbędnego oprogramowania nie były istotnym kryterium - komputer musiał być i już. Partia kazała. I od tej pory kombinat Robotron nie musiał się już martwić o zbyt swojego sprzętu (jak się potem okazało, do czasu).

Aby wyjaśnić meandry komputeryzacji NRD muszę znowu zrobić dygresję historyczną.

W krajach RWPG, całkiem zresztą sensownie, komputery były ujednolicone. Istniało parę znormalizowanych linii komputerów:

Wszystkie te linie były dokładnie zerżnięte z odpowiednich systemów producentów amerykańskich. Dzięki temu można było przerzucić większość kosztów rozwoju sprzętu na Amerykanów i zapewnić sobie darmowe źródło kradzionego oprogramowania. Nie bez znaczenia była też unifikacja sprzętu i oprogramowania w ramach całego bloku pozwalająca na znaczne zmniejszenie kosztów informatyzacji. Produkcja elementów systemów była podzielona pomiędzy poszczególne kraje bloku, na przykład pamięci magnetyczne dyskowe i taśmowe robiono w Bułgarii, jednostki centralne w NRD a perforatory i czytniki taśmy perforowanej w Polsce.

Niewiele miałem do czynienia z komputerami mainframe, poza jedną laborką z programowania przy pomocy kart perforowanych i oglądaniem ich z zewnątrz w centrum obliczeniowym, ale widziałem że używano tam kradzionego IBM-owskiego systemu OS/360. Znacznie więcej pracowałem z klonem PDP, zwanym K-1630.

Komputer klasy PDP/11 - Robotron K1630

Komputer klasy PDP/11 - Robotron K1630 Źródło: www.robotrontechnik.de

Do tych właśnie maszyn w NRD opracowano własne procesory. Maszyna w trochę mniejszej konfiguracji (trzy szafy, w nich dwie pamięci dyskowe, dwie taśmowe, jeden czytnik taśmy perforowanej i oczywiście procesor)  stała w centrum obliczeniowym, podłączone były do niej 3 terminale + konsola. Terminale były dostępne w różnych wariantach ale wszystkie w prawie identycznych obudowach.

Terminal Robotron K8915, NRD, ok. 1986

Terminal Robotron K8915, NRD, ok. 1986

Na maszynach tych również używano systemów o wątpliwym statusie prawnym: systemu MOOS (kopii RSX-11M) i MUTOS (MultiUser Timesharing Operating System) - tak naprawdę była to jakaś wersja UNIXa.

Oczywiście mainframe i mini to tylko margines, najwięcej komputerów na uczelni (przynajmniej przed 1988) były to komputery nie należące do żadnej z wymienionych wyżej linii, tylko oparte na NRD-owskiej wersji Z80 i pracujące z klonem systemu CP/M zwanym SCP. Stylistyka tych komputerów była zbliżona do tego terminala na zdjęciu, na przykład taka:

Komputer Robotron K8924

Komputer Robotron K8924 Źródło: www.robotrontechnik.de

Starsze z tych komputerów miały jeszcze stacje dyskietek 8-calowych, nowsze 5,25 cala. Zdarzały się też pamięci kasetowe i inna egzotyka. Istniały też wersje oparte o klon procesora Z8000, nie pamiętam już jakiego używały systemu operacyjnego. W zasadzie urządzenia te można było odróżnić tylko po numerach, bo z zewnątrz wszystkie mogły wyglądać tak samo.

Pamięć kasetowa

Pamięć kasetowa Źródło: www.robotrontechnik.de

Robotron produkował też kilka modeli drukarek i opartych na nich terminali dalekopisowych:

Igłowe:

Drukarka igłowa Robotron SD1157, NRD, ok. 1986

Drukarka igłowa Robotron SD1157, NRD, ok. 1986

Rozetkowe:

Drukarka rozetkowa Robotron SD1152

Drukarka rozetkowa Robotron SD1152 Żródło: www.robotrontechnik.de

Na powyższych zdjęciach brakuje skali - oba urządzenia były bardzo duże, o szerokości prawie jednego metra i ciężkie jak cholera - SD1157 ważyła 65 kg! Wbrew pozorom konstrukcje te były bardzo wyrafinowane technicznie, na przykład rozetkowa SD1152 drukowała ze średnią prędkością 35 znaków na sekundę, aby to osiągnąć trzeba było w tym tempie przesuwać skokowo o znak dwukilogramową głowicę drukującą, występujące przy tym siły były tak duże, że drukarka mimo swoich 38 kg mocno drgała i trzęsła nawet solidnymi, metalowymi stołami.

Urządzenia opisane powyżej to stara technologia, istniały też nowsze rzeczy w standardzie IBM PC. Oczywiście z kradzionym MS-DOS-em pod nazwą DCP. Odważni byli - potrafili wystawić na targach CeBiT DCP jako własny system, o kilka metrów od stoiska Microsoftu. Przy tym jedynymi zmianami, jakie wprowadzili były zmiany nazwy i copyrightu. Pamiętam, że na Targach Lipskich około 1986 rozmawiałem z kimś na stoisku Robotronu i on też upierał się że DCP to oni sami zrobili.

Pierwsze konstrukcje NRD-owskich pecetów pojawiły się w 1985 roku:

Komputer klasy XT Robotron A7100, NRD, 1985

Komputer klasy XT Robotron A7100, NRD, 1985, Źródło: www.robotrontechnik.de

Oczywiście opracowanie peceta nie jest żadną sztuką - cała dokumentacja została przecież przez IBMa opublikowana. Było tych konstrukcji znacznie więcej, również kompatybilne z IBM AT. Niestety nie mam zdjęcia takiego (EC1835), w zamian zdjęcie wcześniejszej jego wersji EC1834:

Komputer klasy XT - Robotron EC1834, NRD, 1988

Komputer klasy XT - Robotron EC1834, NRD, 1988

 

Klawiatura komputera klasy XT - Robotron EC1834, NRD, 1988

Klawiatura komputera klasy XT - Robotron EC1834, NRD, 1988

 Niektóre modele drukarek do pecetów były również sprzedawane na Zachodzie, normalnie w sklepie, na przykład ta:

Drukarka Robotron K6313, NRD, ok. 1988

Drukarka Robotron K6313, NRD, ok. 1988

Wszystko pięknie, tylko jak to sprzęt produkcji socjalistycznej, miały te urządzenia dwa problemy: Jeden to jakość wykonania / niezawodność. Drugi to cena. Niestety, mimo że praca ludzka w socjalizmie była niemalże za darmo, to ceny tych urządzeń były astronomiczne. Dopóki import z Zachodu praktycznie nie istniał, jakoś to funkcjonowało, ale gdy tak około 1988 sprzęt zachodni zaczął na większą skalę różnymi kanałami napływać do NRD okazało się, że komputery z Zachodu nawet przeliczone po cenach czarnorynkowych i z dużym przebiciem są nie dość że tańsze, to jeszcze szybsze i bardziej niezawodne. Na przykład ten EC1834 kosztował ponad 55.000 marek NRD, czyli nawet po kursie czarnorynkowym dwa-trzy razy więcej niż lepszy, zachodni. W NRD-owskich odpowiednikach Bomisu, w których ludzie mogli sprzedać komputery zakładom pracy ustawiały się po zachodnie komputery kolejki zaopatrzeniowców. Wydaje mi się że los NRD był już w tym momencie przypieczętowany.

W następnym odcinku: Komputery domowe produkcji NRD.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Komentarze: (1)

Żegnaj NRD (14): NRD-owska mikroelektronika

Biuro polityczne SED postanowiło pewnego razu, że NRD będzie przodującym krajem na świecie w branży mikroelektronicznej. Jak to w gospodarce planowej: ustalono wskaźniki do osiągnięcia i wyznaczono odpowiedzialne za ich osiągnięcie zakłady pracy. W zasadzie był to jeden - kombinat (coś podobnego do koncernu według dzisiejszej nomenklatury) VEB Robotron. Robotron wziął się za to zadanie typowymi dla gospodarki socjalistycznej metodami - kopiując nielegalnie i na potęgę rozwiązania zachodnie, tylko co nieco dodając od siebie. I tu dochodzimy do zapowiedzianej w poprzednim odcinku wpadki. Poniżej zdjęcie NRD-owskiej kopii procesora Z-80 firmy Zilog. Układ na zdjęciu pochodzi z ostatnich serii produkcyjnych, kiedy wpadkę usiłowano już naprawić. Proszę przyjrzeć się zdjęciu uważnie, zwłaszcza końcówkom układu.

NRD-owski procesor Z-80

NRD-owski procesor Z-80, Źródło: Wikipedia, Autor: Konstantin Lanzet

Dla niefachowców pomoc: Tak wygląda "normalny" układ scalony, proszę porównać końcówki, zwłaszcza te skrajne.

Procesor Z-80 produkcji firmy NEC

Procesor Z-80 produkcji firmy NEC, Źródło: Wikipedia, Autor: Konstantin Lanzet

Jak można zauważyć, w normalnym układzie wszystkie końcówki są takie same, w NRD-owskim ta cienka część końcówki jest jakaś taka w różny sposób poprzesuwana. O co tu chodzi?

Układy scalone zostały wymyślone i wymiarowo zestandaryzowane w nie uznającym systemu metrycznego USA. Stąd dla rozstawu końcówek przyjęto raster calowy, odległość między kolejnymi nóżkami wynosi 1/10 cala czyli 2,54 mm. Przyjęcie konkretnego rastra ma bardzo duże konsekwencje, bo w tym samym rastrze muszą być wykonane lub pracować wszystkie pomoce do projektowania płytek drukowanych (zarówno wspomaganego komputerem - programy jak i ręcznego - papier calowy lub milimetrowy), płytki prototypowe, cały sprzęt do wykonywania płytek (naświetlarki, automatyczne wiertarki itp.), sprzęt do montażu (od urządzeń do wyginania końcówek elementów do urządzeń do automatycznego montażu) jak i wiele innych elementów, np. podstawki do układów scalonych.

Tu zbliżamy się do wyjaśnienia zagadki dziwnych końcówek: W NRD przyjęto, za namową towarzyszy radzieckich, raster metryczny 2,5 mm. Różnica niby niewielka, ledwie cztery setne milimetra i na początku sprawdzało się nieźle. Jeszcze przy układach 24-końcówkowych różnica na całej długości układu wynosiła zaledwie 12 * 0,04 mm = 0,48 mm, o tyle końcówki jeszcze dały się naginać. Ale przy układach 40-końcówkowych, jak te Z-80 i reszta zestawu, na długości 20 końcówek różnica wynosiła 0,8 mm, czyli dokładnie całą średnicę otworu w płytce drukowanej. W związku z tym większe układy NRD-owskie były bardzo trudno zamienne z układami z całej reszty świata (oprócz radzieckich). To znaczy dało się wetknąć te układy zamiennie, ale trzeba było się nad tym sporo namęczyć, a zamiana na produkcji nie wchodziła w rachubę. Jeszcze większy problem był z pamięciami EPROM, które trzeba wkładać do specjalnej podstawki w programatorze - nawet mniejsze pamięci zagraniczne nie pasowały do podstawek NRD-owskich i odwrotnie, a większych pamięci NRD-owskich to przecież wcale nie było. Można było sobie trochę pomóc, dociskając w czasie programowania nie pasującą pamięć palcem tak, aby wszystkie końcówki pewnie kontaktowały, ale biada jeżeli się tych kilku dobrych minut silnego przyciskania bez przerwy nie wytrzymało. Wkrótce te cztery setne stały się jednym z największych problemów mikroelektroniki NRD, błąd spróbowano naprawić dopiero na samym końcu, gdzieś koło 1988. Stąd te dziwne końcówki - te grubsze części końcówek są jeszcze w rastrze metrycznym, te cieńsze są już porozsuwane zgodnie z rastrem calowym.

Cała historia wskazuje na bardzo silne uzależnienie NRD od ZSRR - o ile mi wiadomo w żadnym innym kraju bloku nie przyjęto rastra metrycznego, a już na pewno układów w rastrze metrycznym nie produkowała ani Unitra Cemi, ani czeska Tesla.

Ale wróćmy do początku. Robotron skopiował najpierw coś prostego - procesor Intel 8008, kopii nadano oznaczenie U808. Mimo że był to bardzo marny na owe czasy procesor, wymagający do zbudowania kompletnego systemu bardzo wielu innych układów, to stosowano go w NRD w wielu urządzeniach. Na przykład użyto go w automacie do sprzedaży biletów kolejowych, automat miał klawiaturę dotykową (nie działającą najlepiej, trzeba było kombinować ze ślinieniem palców albo odwrotnie - z osuszaniem ich itp.), wyświetlacz z małym kineskopem (ok. 8 cali) i drukarkę drukującą bilety. Konstrukcja może i marna, ale działała, ostatnie zdemontowano dopiero w 1995 (!), kiedy nie dało się w nie wprogramować nowego systemu taryfowego DB. W Polsce podobnych urządzeń nie było.

Automat do sprzedaży biletów kolejowych

Automat do sprzedaży biletów kolejowych Źródło: www.robotrontechnik.de

Drugim skopiowanym zestawem układów był, wspomniany wcześniej Zilog Z-80 z przyległościami, nazwany U880. Oryginalny Z-80 był w tych czasach całkiem niezły, niestety NRD-owcy mieli problemy z prędkością działania swoich kopii. O ile sobie dobrze przypominam to najszybszy NRD-owski wariant odpowiadał z grubsza zaledwie standardowemu, najwolniejszemu oryginalnemu Z-80A.

Robotronowi udało się skopiować również procesor 16-bitowy - Zilog Z8000. Procesory te były produkowane pod oznaczeniami U8001 i U8002. Działały, nie wiem jednak jak ich częstotliwość zegara wypadała w porównaniu z oryginałami.

Produkowano również kopie procesorów jednochipowych serii Z8 (jako U88x) i przygotowano serię kopii procesora 80286 - U80601.

Udało się im, już chyba nie skopiować, tylko wyprodukować klona 32-bitowego procesora MicroVAX 78032 (U80701). Było to jednak tuż przed końcem NRD, zbudowano zaledwie 10 pokazowych systemów z tymi procesorami. Celem było zastąpienie przestarzałych już klonów minikomputera PDP-11 klonami aktualniejszych komputerów VAX.

Ale nie wszystko w NRD było skopiowane. Produkowano na przykład serię kaskadowalnych procesorów U830, przeznaczonych do użytku w RWPG-owskich klonach maszyn serii PDP-11, zwanych w bloku z radziecka SM (w cyrylicy CM) a w NRD K16xx. Procesory te nie mały żadnego zachodniego odpowiednika i były całkowicie opracowane w NRD.

Produkowano również pamięci ROM, EPROM i RAM, jednak zazwyczaj o niezbyt dużej pojemności. Ponieważ Biuro Polityczne kazało osiągnąć poziom światowy opracowano jednak pamięć DRAM o pojemności jednego megabita (w tym czasie faktycznie poziom światowy), według niesprawdzalnych informacji działającą, jednak nie uruchomiono jej seryjnej produkcji. Podejrzewam, że nawet jeżeli te pamięci działały to uzysk był o rzędy wielkości zbyt niski żeby produkcja była opłacalna.

NRD-owska pamięć DRAM 1 MBit

NRD-owska pamięć DRAM 1 MBit Źródło: www.robotrontechnik.de

Mimo wszystkich tych osiągnięć, kopiowanych lub nie, NRD-owcy mieli stały problem z uzyskiem. Koledzy z sekcji półprzewodników dostawali do ćwiczeń i pomiarów całe wafery, na których nie było ani jednego sprawnego układu pamięci EPROM. Sorry, ale tak nie wygląda efektywna produkcja. Widziałem w akcji NRD-owską macierz CCD 256x256 z próbnej serii, podobno był to jeden z lepszych egzemplarzy - sporo linii obrazu było poprzesuwanych i mnóstwo pixeli martwych. A jak uzysk jest niski to cena wysoka. Cena NRD-owskiego Z-80, mimo socjalistycznych relacji kosztowych (czytaj: prawie darmowej pracy ludzkiej), mniejszej prędkości działania i gorszej niezawodności, przeliczona po kursie czarnorynkowym nie była wiele niższa od ceny prawdziwego, zachodniego. A czasem i wyższa (zależnie od aktualnego kursu czarnorynkowego i ceny zachodniego procesora w DM).

Mimo to oficjalna propaganda upajała się tekstami typu "Pociąg z napisem 'Mikroelektronika' już odjechał, ale NRD załapała się jeszcze na  bufory" (tłumaczenie dosłowne z pamięci, teksty te bywały też ilustrowane). Zdjęcie pamięci megabitowej widniało w każdej gazecie i każdym czasopiśmie, niezależnie od jego branży i grupy docelowej. Jeden egzemplarz z pompą podarowano Gorbaczowowi gdy ten odwiedził NRD. Złośliwie dodam, że zdjęcia tej pamięci przestały się potem pojawiać się w gazetach, więc pewnie był tylko ten jeden egzemplarz.

Halo wokół NRD-owskich półprzewodników było wielkie, ale na giełdach części elektronicznych, organizowanych dość często na kampusie, elementy przywożone przez nas z Polski cieszyły się bardzo dużym powodzeniem i osiągały bardzo dobre przebicia. Kupowaliśmy większość tego w sklepach Bomisu, celnicy nie czepiali się (bo nie mieli pojęcia co to jest), schodziło jak ciepłe bułeczki. Szczególnie chętnie Niemcy kupowali tranzystory mocy (całkiem zwyczajne 2N3055 albo czeskie KD502), w Polsce za pół darmo a w NRD nie produkowane i trudno dostępne. Innym hitem były licencyjne przełączniki Isostat, znacznie lepsze od produkowanych w NRD. Ponieważ NRD-owcy nie mogli jeździć na zachód (a mało którego emeryta można było obciążyć misją zakupienia elementów elektronicznych) to dało się nieźle zarobić nawet na elementach zachodnich przywiezionych już przez kogoś z zyskiem do Polski.

Jeżeli kogoś temat zainteresował, to więcej o tym jest TUTAJ, w języku Sprache i Language. świetna strona swoją drogą. Oczywiście nic o wpadce z rastrem tam nie znajdziecie - autorzy strony są młodsi ode mnie o nic jeszcze o tym nie wiedzą (właśnie im o tym piszę).

W następnym odcinku: NRD-owska mikroelektronika w zastosowaniach.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

4 komentarze

Żegnaj NRD (13): Kultura w NRD część 2 (proszę czytać po części 1)

Nacisk ideologiczny na artystów musiał był ogromny, widziałem na przykład w Berlinie w jednym z muzeów na Museunsinsel wystawę jakiegoś malarza, który malował wielkie płótna według prostego schematu: Z jednej strony było jak źle jest w RFN, z drugiej jak wspaniale w NRD. Do tego odpowiednie kolory (szaro-czerwono-fioletowe w RFN, ładne i czyste w NRD). Na przykład na jednym był los kobiety gwałconej i bitej w RFN, a dostającej kwiaty na Dzień Kobiet w NRD. I one wszystkie w takim bum przez łeb stylu były (musiałbym poszukać czy nie zrobiłem wtedy jakiegoś zdjęcia). I to aktualne, z lat 80-tych, bo na jednym była detalicznie odmalowana ręczna, amatorska kamera video w aktualnej technologii. A rok był wtedy 1988 albo 1989. No aż takiej prostytucji artystycznej (żeby nie użyć mocniejszego słowa) to ja w Polsce nie widziałem.

Inny malarz zawitał kiedyś do Ilmenau, zrobił wystawę w Mensie, rok był chyba 1985. Przyjechał specjalnie na uczelnię techniczną, bo wykorzystywał komputer do Tworzenia. Dokładnie to było tak, że jakiś profesor generował mu na komputerze trochę linii, a on do tego domalowywał Dzieło. Ponieważ wśród studentów było już trochę Commodorków i innego sprzętu, to wszyscy go wyśmiali opowiadając mu, że ich komputery oprócz kresek potrafią jeszcze kółka, elipsy i inne figury i to kolorowe, a oni w minutę osiem piszą program generujący lepsze wzorki niż te całe jego obrazy. Artysta zwinął się szybko jak niepyszny i pojechał do domu lizać rany. Nawet nie zdążyłem zobaczyć tego i wyśmiać osobiście - rozstawił wystawę rano a uciekł już w porze obiadu.

Lepiej przedstawiała się sprawa z książkami. To znaczy niewiele mogę powiedzieć o literaturze NRD, ale dostępność książek była bardzo dobra. Książki były dotowane, istniała seria kieszonkowa Universal-Bibliothek wydawnictwa Reclam licząca dobrze ponad tysiąc pozycji w cenach od jednej do trzech marek. W serii raczej pozycje klasyczne, mam na przykład opowiadania Lema, dziennik pokładowy Kolumba, Pochwałę głupoty Erazma z Rotterdamu, Księcia Machiavelli`ego, Myśli Pascala, Państwo Platona, dwujęzyczne wydanie wierszy Mickiewicza itp. Dziś żałuję, że nie kupowałem tego więcej - wiele z pozycji tej serii jest trudno (albo wcale nie) osiągalne w Polsce, a jeszcze za taką niską cenę... W ogóle sprawa wydawnictwa Reclam była interesująca: Było to przedsięwzięcie rodziny Reclam z historią sięgającą XVI w. Już od XIX w. wydawnictwo zajmowało się popularyzacją klasycznej literatury i filozofii za pomocą tanich książek w kieszonkowym formacie w serii Universal-Bibliothek. Wydawnictwo miało swoją siedzibę w Lipsku. Właściciele przetrwali czas hitleryzmu bez angażowania się w faszyzm, jednak ich drukarnia została zniszczona przez nalot. Po wojnie przenieśli się do Stuttgartu. Nie udało im się kierować zakładem w Lipsku ze Stuttgartu, władze NRD znacjonalizowały ten oddział, jednak musiały się z tego wycofać bo według ustawy upaństwowić można było tylko firmy, których właściciele współpracowali z nazistami. Stąd Reclam Lipsk nie był VEB (VolksEigener Betrieb - Zakład Państwowy). Nie wiem dokładnie na jakich zasadach funkcjonowało to w NRD i jak godzono to z dotacjami państwowymi, ale raczej jako firma prywatna. Inne książki były droższe, jednak nadal relatywnie tanie, przeciętnie w cenie rzędu kilkunastu marek.

Książki wydawnictwa Reclam, NRD

Książki wydawnictwa Reclam, NRD

A już zupełnie dobrze wyglądała sytuacja na odcinku płyt. Wytwórnia płytowa Amiga wydawała całą masę płyt, często aktualnych, również wykonawców zachodnich i w dużych nakładach. W Polsce, w nielicznych Centrach Kultury NRD stały za tymi płytami duże kolejki.

W następnym odcinku nie ominie mnie temat NRD-owskiej mikroelektroniki. Będzie o wielkiej a mało znanej wpadce NRD-owców, stay tuned.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo

Komentarze: (1)

Żegnaj NRD (13): Kultura w NRD część 1 (bo Blox mówi że wpis za długi)

Teraz może dla odmiany coś lżejszego - o kulturze w NRD. Chociaż z tą lekkością to, jak w ogóle w NRD, nie było za dobrze. I wcale nie chodzi mi tu tylko o cenzurę.

Sytuacja kultury w NRD nie była zbyt dobra. Silna dominacja RFN zalewającego NRD swoją telewizją i radiem z filmami, muzyką i audycjami w tym samym języku nie pozwalała miejscowym twórcom się rozwinąć. W Polsce praktycznie nie istniała alternatywa dla twórczości powstającej w Polsce po polsku, w NRD cokolwiek z RFN miało już na starcie fory ze względu na pochodzenie i włożoną kasę. Świetnie było to widać w muzyce rockowej - polskie zespoły nawet nie najwyższej ligi zjadały NRD-owską czołówkę na śniadanie. A do czołówki zaliczano tam trzy grupy:

Puhdys - Zespół powstał jeszcze w latach sześćdziesiątych a stylistycznie tkwił w rocku gitarowym lat 70-tych. Był bardzo popularny w NRD i był jedynym zespołem z tego kraju któremu wolno było koncertować na Zachodzie. Nie jestem tego pewien (i nie udało mi się wyguglać potwierdzenia tej informacji) ale słyszałem że dla tych wyjazdów musieli się zapisać do partii. Gdy przyjechaliśmy do NRD akurat śpiewali "Es ist keine Ente, wir spielen bis zur Rockerrente" ("To nie kaczka dziennikarska, będziemy grać do rockowej emerytury"). I tak rzeczywiście jest, grają nadal, mimo że jeden z nich dociąga już do siedemdziesiątki. Muzyka taka sobie, nic szczególnego, ale lepszej w NRD rzeczywiście nie było. Jakoś nie kojarzę podobnego stylistycznie zespołu polskiego tamtych lat, może ktoś podpowie.

Karat - Powstał w połowie lat siedemdziesiątych i grał muzykę zbliżoną do prog-rocka z dużym naciskiem na partie klawiszowe. Lubię rocka progresywnego, ale jak dla mnie to oni byli słabi, z marnym brzmieniem, bez wyrazu i beznadziejnie utknęli we wczesnych latach 70-tych. Z krajowych zespołów można by ich porównać do Exodusu, ale Exodus był jednak ciekawszy (na przykład TUTAJ) i o wiele bardziej wyrazisty (a mimo to kto ich jeszcze pamięta). Największym przebojem Karatu była piosenka "Über sieben Brücken musst du gehn" coverowana w RFN przez Petera Maffaya. Ponieważ Karatowi nie wolno było wyjeżdżać na Zachód, wszyscy znają wersję Maffaya, a oryginał pamiętają tylko NRD-owcy.

City - powstało również w latach siedemdziesiątych, skrzypce w składzie przesuwały ich nieco w okolice folk-rocka, zwłaszcza w ich największym przeboju, piosence "Am Fenster" (Przy oknie). Było to największy sukces NRD-owskiej piosenki w RFN, sprzedano pół miliona egzemplarzy singla w samym RFN, a 10 milionów na całym świecie. Ja uważam, że przynudzali.

A tak swoją drogą to jak zespoły z NRD mogły się promować, skoro mało kto słuchał NRD-owskiego radia? Wydaje mi się, że gdyby RFN-owskie zespoły mogły jeszcze koncertować w NRD, to NRD-owska scena rockowa nie istniałaby w ogóle.

Sprawa z tym słuchaniem radia i oglądaniem telewizji nie była prosta. Kiedy przyjechaliśmy, na zebraniu dla studentów zagranicznych kierowniczka od akademików oznajmiła: "Wolno oglądać zachodnią telewizję, ale reklam i wiadomości - nie!". Był to podobno i tak duży postęp i liberalizacja. Oczywiście takimi zakazami mało kto się przejmował, a reklamy i tak były wkurzające. Już wtedy rozmyślaliśmy nad problemem urządzeń do wyciszania reklam w radiu i telewizji. Inaczej wyglądało to w miejscach publicznych, czy w pracy - tam nikt się ze słuchaniem zachodniego radia nie wychylał, przynajmniej gdzieś do roku 1987. Uważam, że 1987 był wyraźną cezurą w sytuacji w NRD, poświęcę temu tematowi osobny odcinek.

Ach, jeszcze mamy przypadek szczególny, czyli Ninę Hagen. Nina Hagen już w NRD miała image postrzelonej divy, śpiewała piosenki nie za bardzo dające się zaliczyć do rocka. Ona raczej leżała na tej samej półce co Maryla Rodowicz - może dlatego że zaczynała w Polsce, chociaż jej z Polski nie kojarzę. Najbardziej znanym jej kawałkiem z czasów NRD był "Du hast den Farbfilm vergessen" ("Zapomniałeś filmu kolorowego"). Po wyjeździe do RFN poszła w stronę punka, nagrała trochę płyt rzadko tylko wychodząc poza punkową niszę. Popularność zyskała raczej jako skandalistka, pokazując w talk show na żywo pozycje do masturbacji albo bredząc również na żywo o UFO i ezoteryce.

Podobnie jak z muzyką rockową było z filmami i twórczością telewizyjną. RFN-owska telewizja pokazywała taką masę filmów, również produkcji własnej zrobionych za pieniądze, jakich w NRD nigdy nie było. Szczerze mówiąc nie przypominam sobie żeby na przykład w kinie w Ilmenau leciał film NRD-owski (może jednak leciał, tylko je z góry skreślaliśmy). Przypominam sobie tylko dwa tytuły kultowych filmów z NRD:

Die Legende von Paul und Paula (Legenda o Paulu i Pauli) - podobno pozycja kultowa absolutnie, przyznaję że tego nie oglądałem, między innymi dlatego, że aktorzy grający główne role uciekli do RFN, a w takiej sytuacji dzieła z udziałem uciekinierów natychmiast wypadały z obiegu.

Sieben Sommessprossen (Siedem piegów) - pokazano nam ten film w wersji oryginalnej na obozie przygotowawczym w Radomiu. Film opowiadał o wakacyjnej miłości dwojga nastolatków, był to największy sukces frekwencyjny kinematografii NRD-owskiej, nie bez znaczenia dla tego sukcesu były z pewnością sceny z full frontal nudity < 18.

Oba filmy pochodziły z końca lat siedemdziesiątych, później zdaje się nie nakręcono już nic wartego uwagi.

W kinach królowały filmy zachodnie, nierzadko bardzo pocięte. Z Once Upon a Time in America wycięte było coś pod pół godziny w tym część scen erotycznych, miejscami dialogi były zmienione, przez co film stał się słabo zrozumiały. Różnicę zobaczyłem dopiero po obejrzeniu nie pociętego filmu w Polsce. Czasem można się było domyśleć co zostało wycięte, na przykład w filmie The Rose wycięto scenę ze szczegółami wstrzykiwania sobie narkotyków przez bohaterkę. Na pewno były jeszcze inne cięcia, bez obejrzenia pełnych wersji nie da się tego stwierdzić.

Pokazywano również wiele filmów z RFN, zwłaszcza chociaż trochę krytycznych względem systemu. Oglądałem na przykład:

Abwärts (W dół) - całkiem niezły thriller z klasyczną jednością czasu miejsca i akcji. Czworo ludzi w piątek wieczorem utyka w biurowcu w windzie z zepsutą sygnalizacją alarmową. Wszystko wskazuje na to, że pomoc nadejdzie dopiero w poniedziałek rano, a tu wentylator w windzie się psuje. Do tego krytyka społeczna jak się patrzy.

Der kleine Staatsanwalt (Mały prokurator) - zupełnie nie rozumiem, dlaczego w NRD zakwalifikowano ten film jako komedię. Była to raczej smutna opowieść o bezrobotnym inżynierze budownictwa zaangażowanym przez oszusta do prowadzenia firmy budowlanej, a potem wystawionym jako kozioł ofiarny i lądującym w więzieniu. Prokurator wiedział, kto pociągał za sznurki, ale nie mógł nic udowodnić. Ciekawostka: Tytułowy prokurator grał jazz i miał pokój wytapetowany plakatami "Polski Jazz".

Ganz unten (Na samym dnie) Güntera Wallraffa:

Günter Wallraff był Sashą Baronem Cohenem lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Podobnie jak Cohen, w przebraniu wkręcał różne osoby dla krytyki społeczeństwa, różnica była taka że Wallraff używał ukrytej kamery (co potem wkręceni mieli mu za złe i nawet wchodzili z tego powodu na drogę sądową) i robił to wszystko na poważnie. Poza tym film nie był dla niego podstawowym medium, Wallraff chciał przede wszystkim robić reportaże.

Günter Wallraff - Ganz Unten

Günter Wallraff - Ganz Unten

Dla tych którzy nie widzieli ani nie czytali (film był chyba pokazywany również w Polsce): Wallraff przebiera się w tym filmie (i książce) za Turka i pracuje wykonując ciężkie i niebezpieczne prace w warunkach szkodliwych dla zdrowia. Pokazuje przy tym, jak Gastarbeiterzy są szykanowani, oszukiwani i wykorzystywani. Intencja stojąca za pokazaniem "Ganz unten" w NRD (i wydaniem książki też) była oczywista - chodziło o obrzydzenie NRD-owcom RFN i kapitalizmu. Nie wychodziło to zbyt dobrze, bo ludzie bywali w Glasie przy scenie gdy majster próbuje zepsuć sygnalizator przekroczenia dopuszczalnego poziomu jakichśtam substancji przy grupie pracujących Turków (bo sygnalizował i trzeba by im dać środki ochrony dróg oddechowych) śmiali się i opowiadali że tam, w Glasie, jest tak samo, również tam gdzie pracują Niemcy.

Istniał też studencki klub filmowy organizujący czasem pokazy różnych, ciekawych filmów, dzięki temu zobaczyłem na przykład Metropolis i Gabinet Doktora Caligari. Raz pokaz zorganizowali studenci należący do protestanckiego duszpasterstwa akademickiego, pokazali film "Was würde Jesus dazu sagen?" ("Co powiedziałby o tym Jezus?"), będący wywiadem z pastorem Niemöllerem. Niezależnie od oceny samego Niemöllera film warto zobaczyć, pastor mimo swoich wtedy 92 lat (!) opowiada bardzo interesująco, wyjaśnia tło historyczne i swoje motywacje. Po filmie zapraszali na dyskusję do salki, cała impreza jakoś uzyskała zgodę odpowiednich organów. Przegląd filmów polskich organizowali też co pewnie czas studenci polscy. Na pokazy przychodziło sporo studentów niemieckich, największą frekwencję pamiętam na filmie Widziadło. Zachęciła ich z pewnością klasyfikacja filmu jako horror erotyczny, trochę się rozczarowali (a z Romanem Wilhelmim to prawie zawsze był horror erotyczny).

Byłem kilka razy w teatrze, na uczelni organizowano co pewien czas wyjazd specjalnym pociągiem do teatru do Weimaru. Teatr w Weimarze miał chlubne tradycje (Goethe i Corona Schröter...) ale raczej podupadł od tego czasu. Mieli tam prostą metodę: do starych sztuk robili współczesne dekoracje, do współczesnych - stare. Czasem wychodziło nieźle - scena ze Zbójców Schillera, gdy główny bohater, Karl, ubrany na Rambo (oliwkowy top i czerwona opaska na włosach) wyciąga ze skrzyni Schmeissera robiła wrażenie, na pewno większe niż gdyby ubrany na koniec XVIII w. wyciągał miecz. Za to przy Molierze dekoracje nie robiły istotnej różnicy, Molier jest naprawdę ponadczasowy.

Weimar - teatr

Weimar - teatr

Byłem też raz na sztuce jakiegoś współczesnego autora NRD-owskiego, nazwiska ani tytułu sztuki nie pomnę, ale sztuka była oparta na motywach Pieśni o Nibelungach. Autor przynudzał i szedł w niezbyt smaczne eksperymenty formalne, na przykład w pewnym momencie puszczono parę minut filmu w którym Siegfried z kolegami pracuje jako przodownik pracy (sic! To nie ironia tylko cytat!) w rzeźni, prawdziwa krew się lała a flaki latały (i to nie był pomysł reżysera, ten kawałek tekstu sztuki z didaskaliami był wydrukowany w programie).

Jeszcze nie skończyłem tematu ale blox mówi że notka jest zbyt długa, musiałem podzielić ją na dwie części.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Komentarze: (1)

Żegnaj NRD (12): Coś w NRD jednak robili dobrze i nie była to broń

Natknąłem się kiedyś w zachodnioniemieckiej telewizji na wypowiedź jakiegoś fachowca od gospodarki, który twierdził że NRD miała dwa produkty na światowym poziomie:

  • Mini-ciężarówkę Multicar. To była bardzo udana koncepcja, a 70% produkcji modelu M25 szło na eksport. Pojazd ten był spotykany również w Polsce.
Multicar M25

Multicar M25 Żródło: Wikipedia, Autor Mattes

  • Rotkäppchen-Sekt (Wino musujące "Czerwony kapturek"). Nazwa nawiązywała do czerwonej folii aluminiowej w górnej części butelki.
Wino musujące Rotkäppchen

Wino musujące Rotkäppchen

Coś w tym jest - obie firmy przetrwały zjednoczenie i po prywatyzacji nieźle radzą sobie na rynku do dziś. A to raczej wyjątek. Większość dawnych marek NRD-owskich jeżeli jeszcze istnieje, to należy już do wielkich koncernów albo została wykupiona za bezcen przez podupadłe mniejsze firmy i występuje co najwyżej w ilościach śladowych. Większość firm NRD-owskich po prostu zbankrutowała i/lub została sprzedana firmom zachodnim po symbolicznej marce.

Ale oprócz tej pierwszej ligi produktów na poziomie światowym istniało całkiem sporo produktów drugoligowych, ale o jakości akceptowalnej na Zachodzie. A poziom "akceptowalne na Zachodzie" odpowiadał w bloku socjalistycznym poziomowi "super-ekstra".

W katalogach zachodnich firm wysyłkowych, takich jak Quelle, Neckermann czy Otto można było zobaczyć wiele NRD-owskich produktów, zwłaszcza sprzętu gospodarstwa domowego. Pod marką AKA-Electric produkowano odkurzacze, roboty kuchenne, suszarki do włosów, żelazka itp. większość z nich w całkiem przyzwoitej jakości i niezłym designie. W Polsce wtedy pokutowały jeszcze przedpotopowe, słabiutkie Zelmerowskie odkurzacze w kształcie leżącej na ziemi rury, co prawda już nie w kształcie rakiety (jak Alfa K-2), tylko w obudowie prawie skrzynkowej, ale o konstrukcji prawie nie zmienionej od wczesnych lat 60-tych. NRD-owski odkurzacz miał w porównaniu z nimi siłę ssania trąby powietrznej i wygląd miss krajów socjalistycznych. Polskie żelazka miały wtedy jeszcze uchwyty z czarnego, obleśnego bakelitu a polskie suszarki do włosów ciężkie silniki indukcyjne. Chyba wszystkie NRD-owskie elektryczne urządzenia AGD były lepsze niż polskie, stąd pociągi jadące do kraju były zawsze pełne tego sprzętu. A czego celnicy nie zabrali lądowało w Polsce.

Suszarka do włosów Diana, NRD, ok. 1985

Suszarka do włosów Diana, NRD, ok. 1985 Autorka: AgataNal

Absolutnie kultowym urządzeniem był Party-Grill. Prościutkie ale bardzo przydatne urządzenie. Ile to rożnych potraw można było przy jego pomocy sporządzić. Tosty, grillowaną kiełbasę, kotlety, szaszłyki...

Party Grill, NRD, ok. 1985

Party Grill, NRD, ok. 1985 Autorka: AgataNal

Nie tylko urządzenia elektryczne robili niezłe. Mieli też fajne garnki emaliowane w ładnych kolorach, sokowniki, sztućce (ja swoich używam od tych 20 lat, regularne zmywanie w zmywarce trochę zaszkodziło nożom ale poza tym są nadal super), różne pomoce kuchenne i fajne plastiki.

Plastikowa konewka z NRD, ok. 1980

Plastikowa konewka z NRD, ok. 1980

Plastikami nawiązujemy do jednego z przedmiotów dumy NRD - przemysłu chemicznego. Naczelne jego hasło brzmiało: Chemie schafft Reichtum, Nahrung, Schönheit - Chemia tworzy bogactwo, żywność, piękno. Chemia z tym bogactwem i pięknem to jeszcze jakoś brzmi, ale z żywnością nie za bardzo. Plastiki rzeczywiście były piękne, kolorowe, całkiem niezły design, ale były też ciemne strony tej branży. Można było je zaobserwować  jadąc pociągiem do kraju - przed Halle pociąg przejeżdżał przez sam środek wielkiego kombinatu chemicznego Leunawerke. Przez kilkanaście kilometrów można było przyjrzeć się księżycowemu krajobrazowi przemysłowemu i nawdychać szkodliwych oparów. Fabryka chemiczna składa się z mnóstwa rurociągów, na każdym z nich średnio co kilkanaście metrów jest jakiś zawór, a tam naprawdę trudno było dopatrzeć się jakiegoś zaworu z którego nie wydobywał się obłoczek (albo i spory obłok) pary, daj Boże żeby tylko wodnej. Zmysł węchu twierdził jednak niezbicie, że to nie sama para wodna. Po zjednoczeniu cały ten olbrzymi zakład został sprzedany Francuzom chyba za symboliczną jedną markę - w każdym razie była to nie wyjaśniona do końca afera. Z drugiej strony Francuzi musieli zbudować zakład praktycznie od nowa usuwając jednocześnie wszystkie skażenia terenu - a jak donosili naoczni świadkowie, na terenie zakładu gdzieniegdzie rtęć stała w kałużach. Dosłownie.

Niektóre produkty NRD-owskiego przemysłu chemicznego były całkiem udane. Na przykład seria proszków do prania sprzedawana pod marką Spee. Marka ta po zjednoczeniu została wykupiona przez koncern Henkel i jest obecna na rynku do dziś. Inne NRD-owskie proszki do prania były o wiele gorsze, widywałem w nich parocentymetrowe bryłki nie zmielonych składników. Pod koniec NRD pojawiły się w sprzedaży nawet kolorowe i pachnące płyny do płukania tkanin, jednak ich stabilność pozostawiała wiele do życzenia.

Chemia gospodarcza z NRD

Chemia gospodarcza z NRD

NRD-owskie kosmetyki nie były rewelacyjne, Pollena robiła lepsze. Wyjątkiem były oczywiście licencyjne kosmetyki z NRD, na przykład dezodoranty BAC.

Podobny "podział klasowy" istniał w branży tekstylnej i obuwniczej. Normalne wyroby były raczej siermiężne, miały w przestarzałą stylistykę i zrobione były z materiałów z dużym udziałem tworzyw sztucznych. Za to były tanie. Ale istniała również sieć sklepów "Exquisit", odpowiadających z grubsza naszej "Modzie Polskiej", ale jeszcze lepszych. Tam standard był już prawie zachodni, dobre materiały, aktualny styl, super obsługa, przy produktach licencyjnych jak buty "Salamander" te same modele co w RFN. Panie szalały szczególnie za sprzedawaną tam bielizną damską, nie znający niemieckiego polscy robotnicy budowlani kupujący w sklepach Exquisit biustonosze dla swoich żon i/lub kochanek byli wśród polskich studentów stałym tematem żartów i mniej lub bardziej autentycznych opowieści. Pod koniec NRD w sklepach Exquisit pojawiały się nawet produkty zachodnie, na przykład moda z kultowego serialu Miami Vice, pokazywanego oczywiście tylko w zachodniej telewizji. Zachodnia jakość miała swoją cenę. O ile buty w normalnym sklepie kosztowały rzędu kilkudziesięciu marek to licencyjny Salamander nie schodził poniżej stu a i dwieście nie było rzadkością (przypominam: stypendium 360M, średnia płaca 800). Ja po tym, jak kupione przeze mnie w normalnym sklepie i za normalną cenę buty okazały się być nie do chodzenia (po krótkim czasie nogi bolały mnie aż do kolan), kupowałem już tylko Salamandry. Skąd miałem na to pieniądze? Jeszcze o tym napiszę.

W NRD robili też całkiem niezłe narzędzia. Kolorowe, plastikowe uchwyty, niezła jakość - niektórych narzędzi kupionych jeszcze w latach 70-tych używam do dziś. Fajne były też plastikowe skrzynki na narzędzia, śrubki itp. Znowu polskie elektronarzędzia były lepsze. Bo licencyjne.

Sprzęt grający made in GDR nie był specjalnie dobry. Unitra robiła lepszy, między innymi dlatego że w dużym stopniu licencyjny. Telewizor Jowisz z kineskopem na licencji RCA był jakościowo lepszy od NRD-owskich, polskie radiomagnetofony na licencji Grundiga też. Również wiele krajowych konstrukcji przewyższało ich odpowiedniki z NRD, na przykład amplituner Radmor, magnetofony szpulowe serii Aria (chętnie kupowane w NRD, mimo że też badziew), mini wieże Unitry czy głośniki i zestawy głośnikowe Tonsilu. Wiele modeli krajowego sprzętu było robione na eksport na Zachód, NRD-owskiego nie.

Wieża RFT S3000 HiFi, NRD, ok.. 1985

Wieża RFT S3000 HiFi, NRD, ok.. 1985

NRD-owcy opracowali też elektroniczne mechanizmy do zegarków i budzików, wiem że teraz są takie chińskie po groszu za tuzin, ale wtedy jeszcze nie było. Robili na nich szeroki asortyment budzików oraz zegarów naściennych i stojących, wiele modeli było naprawdę ładnych.

Budziki z NRD, po lewej i prawej elektroniczne ok. 1985

Budziki z NRD, po lewej i prawej elektroniczne ok. 1985

Jeszcze dwie branże były przedmiotem szczególnej dumy NRD: Mikroelektronika oraz mechanika precyzyjna a w szczególności sprzęt fotograficzny. Obu tym tematom poświęcę osobne notki. Być może powstanie też specjalna notka o zabawkach. Mniej dumne były osiągnięcia NRD w branży motoryzacyjnej, ale notka o tym też będzie.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

11 komentarzy

Żegnaj NRD (11): Życie na podsłuchu

Logo Stasi

Logo Stasi Źródło: Wikipedia

Ministerium für Staatssicherheit (Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego), w skrócie Stasi, było odpowiednikiem polskiej Służby Bezpieczeństwa. Ale odpowiednikiem na sterydach - Stasi kontrolowało życie w NRD o wiele dokładniej i skuteczniej niż SB w Polsce. Myślę, że wynikało to z o wiele trudniejszej sytuacji NRD, nie dość że graniczącej bezpośrednio krajem NATO, to jeszcze na całkowicie sztucznej granicy biegnącej w poprzek jakichkolwiek rozsądnych podziałów regionalnych a nawet rodzinnych. Marginalny w Polsce problem ucieczek na Zachód był w NRD zasadniczy. Nie można było zabronić kontaktów z rodzinami w RFN, ale można było je dokładnie kontrolować, itd.

Stasi starało się kontrolować wszystko bardzo dokładnie. Sprawdzana była cała korespondencja zagraniczna, również z Polską. Stasi posiadało podobno maszyny do seryjnego rozklejania i powtórnego zaklejania kopert, ale listy z kraju przychodziły często z kopertą niechlujnie pochlapaną klejem przy powtórnym zaklejaniu. W innych koperta była przedarta prostopadle do krawędzi na długości ok 2 cm, podobno przez taką szczelinę kontrolowano zawartość, gdyby w środku były zachodnie pieniądze zgodnie z instrukcją zostałyby zarekwirowane. Podsłuchiwano rozmowy telefoniczne zagraniczne, również tranzytowe np. RFN-Polska, ludzie mieszkający w RFN opowiadali o "przypadkowych" rozłączeniach akurat gdy mówili coś, co mogło się nie podobać podsłuchującym z NRD.

Poważnym problemem by tranzyt RFN-Berlin Zachodni. O ile pociągi mogły po prostu nie zatrzymywać się na stacjach, to nie można było przecież zrobić tego samego z samochodami. Samochody jadące tranzytem miały więc zakaz opuszczania wyznaczonych autostrad tranzytowych. Oczywiście pozostawał taki problem, że ktoś z NRD mógłby się umówić z krewnym z RFN na parkingu na autostradzie. Rozwiązaniem była obserwacja wszystkich parkingów na tych autostradach. Było to również zadanie Stasi. O inwigilacji motelu przy Hermsdorfer Kreuz pisał już WO na swoim blogu. W ruchu tranzytowym przy wyjeździe sprawdzano czas przejazdu (bardzo prostą techniką, po prostu stempel wjazdowy zawierał godzinę wjazdu). Jeżeli czas był zbyt krótki wlepiano mandat za przekroczenie prędkości, jeżeli zbyt długi trzeba się było gęsto tłumaczyć. Obstawiony był też wariant z przekazaniem rzeczy przez przechowalnię bagażu na dworcu - przechowalnie bagażu na ważniejszych dworcach też były kontrolowane przez Stasi. Nie raz widziałem rodaków ze strachem w oczach żebrzących żeby ktoś im odebrał bagaż z przechowalni na Lichtenbergu. Sam wiedząc o tym wszystkim, gdy wracałem z Zachodu oddałem swoje bagaże które nie miały jechać przez Polskę do przechowalni na nieistotnej stacji S-Bahnu w Berlinie. Tam kontroli nie było.

Oczywiście nie wszystko dało się skontrolować. Zwykłemu człowiekowi w wieku produkcyjnym nie wolno było wyjechać na Zachód, ale już emeryci mogli wyjeżdżać do woli. W końcu gdyby tam zostali, odciążyliby budżet państwa. Więc transfer dóbr i idei od rodzin z Zachodu odbywał się głównie przez emerytów. Rodziny z Zachodu robiły zakupy dla NRD-owców biorąc rachunki i odliczały sobie te kwoty od podstawy opodatkowania (a pewnie i coś dla siebie z rabatem podatkowym się uszczknęło). Ale i ci emeryci nie mogli przywieźć wszystkiego - na przykład nie wolno było przywozić gazet i czasopism, ze szczególnym naciskiem na tygodniki opiniotwórcze jak Stern i Spiegel. Drugą drogą transportu dóbr do NRD byli dyplomaci. Dyplomaci z paszportem dyplomatycznym nie byli kontrolowani na granicy i mogli w bagażnikach swoich samochodów przewieźć co tylko chcieli. Wydawałoby się że skala takiego transferu nie mogła być duża, ale faktem jest, że w pewnym momencie (roku niestety już nie pamiętam) ilośkrotnie powtórzona akcja z handlem srebrem przewożonym w bagażnikach dyplomatów spowodowała gwałtowny skok czarnorynkowej ceny marki RFN z 5,5 na 7 marek NRD, i to w skali całego kraju!

Istniała jeszcze jedna nie kontrolowana droga kontaktów wschód-zachód. Mianowicie mieszkaniec Berlina Zachodniego mógł co pewien czas złożyć podanie o możliwość odwiedzenia Berlina Wschodniego. Zgoda na takie zwiedzanie była udzielana dość często, turysta musiał tylko wrócić do Berlina Zachodniego przed drugą w nocy. Oczywiście nie dało się śledzić ich wszystkich, więc większość takich kontaktów wschód-zachód odbywała się poza kontrolą Stasi. Były z tego i takie rzeczy, jak w piosence piewcy stosunków niemiecko-niemieckich  Udo Lindenberga "Mädchen aus Ostberlin" (Dziewczyna z Berlina Wschodniego)

Zdarzała się nawet pomoc w ucieczce takiej dziewczynie z Berlina Wschodniego, na przykład jeden facet wywiózł dziewczynę w spreparowanym fotelu Mini Morrisa!

Skoro jesteśmy przy ucieczkach to może dowcip:

Samolot Interflugu w locie wewnątrzkrajowym został porwany i zmuszony do lądowania na lotnisku na terenie RFN. Natychmiast zebrało się Biuro Polityczne SED i po długich naradach postanowiło zapytać się o żądania porywacza. Porywacz (trochę skracam, bo oryginał jest przegadany) zażądał żeby wreszcie dostał tego Trabanta, na którego wpłacił 14 lat temu, w tym roku wreszcie wczasy na Bałtykiem i trzypokojowe mieszkanie dla jego rodziny. Biuro Polityczne radziło, radziło, aż wreszcie ktoś wpadł na pomysł żeby zapytać co będzie, jak żądania nie spełnią. Porywacz zagroził "Co godzinę będę wypuszczał dwóch zakładników".

Ktoś nie załapał? To może dowcip wyjaśniający:

Amerykański bankier został zaproszony przez ministra finansów NRD. Po przyjeździe na podwórku ministerstwa zobaczył duże ilości złota leżącego sobie tak po prostu w nieporządku na ziemi i całkiem nie pilnowanego. Zaskoczony mówi do ministra: "U nas złoto jest najcenniejszym dobrem, trzymamy je w Forcie Knox, za grubymi murami, otoczonymi drutami kolczastymi, wieżyczkami strażniczymi i pilnowanym przez żołnierzy i psy!" Na to minister "I to jest właśnie różnica między waszym ustrojem a naszym. U nas najcenniejszym dobrem jest człowiek."

Teza o tym, że w socjalizmie największym dobrem jest człowiek była wpajana wszystkim ze wszystkich stron. Odwoływano się do niej przy każdej okazji, w Małym Słowniku Politycznym widniała w co drugim haśle, ale praktyka wyglądała dokładnie jak w tym dowcipie. Każdy człowiek opuszczający NRD był niepowetowaną stratą, więc trzeba było go pilnować. Przy tym nie można było ufać nikomu. Na pewno wszyscy znają zdjęcie z budowy muru, na którym NRD-owski żołnierz biegnie na stronę zachodnią. To nie był przypadek ani jedyny, ani wyjątkowy, służby musiały dmuchać na zimne. Jeden ze studentów który odbywał służbę wojskową w jednostce pograniczników opowiadał, że kiedy do jednego z jego kolegów napisała dziewczyna, że go rzuca, przez miesiąc dowództwo nie puszczało go na patrole. Bo ryzyko, że ucieknie było zbyt duże. Spektakularną historię ucieczki z udziałem wojska (i jeszcze inne, ważniejsze z historycznego punktu widzenia rzeczy) opiszę w odcinku kulminacyjnym, szacunkowo będzie to numer około trzydzieści (EDIT: Wyszło 42). Będą tam fakty, których w żadnych opracowaniach i dokumentach nie znajdziecie, więc stay tuned.

Żołnierz NRD ucieka podczas budowy muru

Żołnierz NRD ucieka podczas budowy muru

Wróćmy teraz na uczelnię.

Tego nie mogliśmy wiedzieć na pewno, ale spora część dziekanatu wydawała się być filią Stasi. Te pieczętowane korytarze pozamykane na elektroniczne zamki szyfrowe, skrzynki pocztowe dla każdej grupy seminaryjnej niby to do wrzucania zwolnień lekarskich itp., ale przypadkiem spotykani tam grupowi agenci zaczerwieniali się podejrzanie.

No dobrze, ale skąd było wiadomo kto jest grupowym agentem Stasi? Było to bardzo proste do zaobserwowania: Niektórzy studenci po nieudanej sesji wylatywali z uczelni, inni jakoś jednak na niej zostawali. A przy tym wyraźnie poprawiało się im finansowo. Wniosek był prosty. W naszej grupie agentem był akurat najsensowniejszy z Niemców, ten z najlepszym poczuciem humoru i największy luzak. Za agenturalną kasę kupował sobie porządniejsze ciuchy w sklepach "Exclusiv". Agentką była również (wspominałem już o tym) dziewczyna z Nikaragui, bardzo zaangażowana ideologicznie, ale bardzo słaba jako studentka.

Stasi kontrolowało też co bardziej wywrotowych studentów. Jeden z dwu Palestyńczyków z naszej grupy, Ibrahim, zresztą sympatyczny gość ale bardzo bojowo nastawiony Arafatczyk, miewał co pewien czas rewizję w swoim pokoju.

Kiedy po zjednoczeniu pojawiła się możliwość zajrzenia do teczek, chciałem sprawdzić co tam o mnie napisali. Złożyłem odpowiednie podanie i po około roku dostałem odpowiedź. Niestety taką, że teczki nie znaleźli. A szkoda, bardzo chciałem się dowiedzieć jak to naprawdę i w szczegółach działało.

Przy okazji chciałem sprostować mity dotyczące niemieckiej ustawy lustracyjnej, rozpowszechniane przez wielu prawicowych publicystów, między innymi przez RAZ-a (TUTAJ i w innych miejscach). Twierdzili oni, że każdy może zajrzeć do każdej teczki, że przedstawiciele wielu zawodów (na przykład dziennikarze) są lustrowani przymusowo, i inne podobne bzdury. To wszystko to po prostu kłamstwa spreparowane dla uzasadnienia tych poronionych, krajowych koncepcji lustracji. Niemiecka ustawa lustracyjna mówi że:

  • Każdy może zobaczyć tylko swoją teczkę i żadnej innej. Nawet rodzina zmarłego poszkodowanego przez Stasi dostaje wgląd do teczki tylko w paru, enumeratywnie wyliczonych w ustawie sytuacjach.
  • Wszelkie instytucje, z wywiadem włącznie, dostają wgląd w akta osób trzecich również tylko w konkretnych sytuacjach i z istotnymi ograniczeniami.
  • Nie ma żadnych oświadczeń lustracyjnych.
  • Na każde sprawdzenie zasobów archiwalnych musi zostać złożony umotywowany wniosek, każdy wniosek jest sprawdzany na dopuszczalność.
  • Przymusowej lustracji podlegają np.: członkowie rad nadzorczych, kierownicy firm itp. ale uwaga: tylko wtedy, jeżeli istnieją wyraźne poszlaki wskazujące na ich świadomą współpracę po 31.12.1975 lub na popełnienie przez nich czynu karalnego. Nie ma natomiast dla nich sprawdzenia z automatu.
  • Oczywiście z automatu sprawdza się członków rządu, posłów, wyższych urzędników państwowych, sędziów i przewodniczących partii od góry do szczebla powiatowego.
  • Jeżeli podczas przygotowywania akt do wglądu na wniosek osoby zainteresowanej natrafi się na dowody popełnienia czynu karalnego przez jakąś osobę, lub na dowody współpracy osoby z konkretnego katalogu grup zawodowych (dziennikarzy tam nie ma), to trzeba coś takiego zgłosić do odpowiedniej instancji. Uwaga: Takie zgłoszenie MUSI być powiązane z opracowywaniem wniosku o wgląd do akt jakiejś osoby. Za szybkie znalezienie haka, jak w sprawie sędziów TK, poleciałyby głowy odpowiedzialnych urzędników.

Jeżeli ktoś włada językiem Sprache (ale dobrze, bo to skomplikowany, prawniczy niemiecki a, używając analogii komputerowej, tekst to przykład "spaghetti code" - z odwołaniami w przód i w tył) może sam zapoznać się z treścią ustawy TUTAJ.

W następnym odcinku: Coś tam  jednak w tym NRD robili dobrze i to nie była broń.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo

Komentarze: (1)

Żegnaj NRD (10): Marksizm-Leninizm? Ekonomia Polityczna? Jak to?

Centralnym i najważniejszym przedmiotem na każdych studiach w NRD był Marksizm-Leninizm. Przedmiot ten był wykładany przez trzy lata:

  • rok Marksizmu-Leninizmu (Marksismus-Leninismus, skrót M-L)
  • rok Ekonomii Politycznej (Politische Ökonomie, skrót PolÖk)
  • rok Naukowego Socjalizmu. Ciekawe, że wcześniej zwano ten przedmiot Naukowym Komunizmem (Wissenschaftliches Kommunismus, skrót WiKo), rok przed nami spuścili z tonu. Nową nazwą niemiecką był Wissenschaftliches Sozialismus, skrót WiSo. Skrót ten był totalną porażką, bo wymawiało się go tak samo jak słowo wieso - Jak to?

Przedmiot kończył się egzaminem głównym, ustnym, i to na bardzo poważnie. Niepisana zasada mówiła, że z dyplomu można było dostać tylko o jedną ocenę wyżej niż z egzaminu głównego z marksizmu. I to nie była tylko taka teoria - kolega który z marksizmu dostał 3 (w skali od 1=max do 5=min), na obronie dyplomu usłyszał "...właściwie powinien pan dostać jedynkę, ale pan rozumie... możemy dać najwyżej dwa".

W praktyce "marksizm-leninizm" uczył nie tyle znajomości myśli Marksa i Lenina, co umiejętności zapodawania z pamięci haseł z "Małego Słownika Politycznego" (Kleines Politisches Wörterbuch). Słownik ten był podstawową pomocą naukową do zrzynania podczas egzaminów i kolokwiów. Autorzy książki zrzynali sami z siebie, można było znaleźć dokładnie takie same akapity nawet na sąsiednich stronach słownika.

Kleines Politisches Wörterbuch, NRD, 1977

Kleines Politisches Wörterbuch, NRD, 1977

Ludzie prowadzący zajęcia byli różni. Byli wśród nich inteligentni fachowcy, durni karierowicze, a nawet jeden bardzo ideowy komunista, starszy człowiek, przy tym biedak chodzący w tym samym, znoszonym lekkim płaszczu i sandałkach przez cały rok (w zimie też). Tego ostatniego było mi po prostu żal.

Na zajęciach  kazano nam czytać różne teksty Marksa i Lenina i dyskutować o nich. Dyskusja musiała jednak prowadzić do jedynie słusznych wniosków, stąd mi, nałogowemu dyskutantowi, nie sprawiała przyjemności. Właściwie to było trochę inaczej: Na początku, gdy jeszcze byłem na Gerätetechnik mieliśmy ćwiczenia z profesorem, inteligentnym i oczytanym człowiekiem, chętnym do prawdziwej dyskusji, niestety mówiłem wtedy jeszcze zbyt słabo po niemiecku żeby dyskutować na tematy filozoficzne.  Po przeniesieniu się na informatykę miałem ćwiczenia z jego córką, durną babą która potrafiła tylko egzekwować słuszne wnioski, takie jakie miała w konspekcie. Znowu na trzecim roku mieliśmy ćwiczenia z tym ideowym biedakiem (Harry miał na imię), on był od tej baby mądrzejszy, ale do profesora było mu bardzo daleko. Stąd wolałem się za bardzo nie wychylać, zwłaszcza że do egzaminu głównego było coraz bliżej. Kiedy wakacje po trzecim roku spędziłem w RFN, po powrocie miałem dużą ochotę podyskutować na poważnie z kimś z sekcji ML, ale niestety (a może i na szczęście) zajęć z nimi już nie mieliśmy.

Na egzamin (ustny, indywidualny!) z marksizmu po pierwszym roku się spóźniłem. Jak zwykle był rozkład kto o której wchodzi, byłem już ubrany i przygotowany, sala egzaminacyjna o 200 metrów, ale zostało jeszcze trochę czasu. To dla odprężenia zagrałem sobie jeszcze, raz, w River Raid. No i tak dobrze mi szło, że wyszedłem za późno i się spóźniłem. Mógł być z tego duży problem, na szczęście rozeszło się po kościach.

Dobre zdanie egzaminu głównego nie było jednak specjalnie trudne. Z odpowiednim wyprzedzeniem dostaliśmy listę chyba pięćdziesięciu tematów, z których trzy dostawało się na egzaminie i trzeba było coś o nich nawinąć. Tematy te nie były znowu aż tak odjechane, dało się na nie polać wody bez kłamstw o własnym zaangażowaniu w budowę socjalizmu czy innego lizusostwa. Moje przygotowanie do egzaminu polegało na wypisaniu sobie do każdego z pytań 2-3 zdań dla ustalenia kierunku odpowiedzi i postawieniu na nawijkę wymyślaną na poczekaniu. Na samym egzaminie starałem się możliwie mało mówić o samych tezach z pytań, a za to dawać możliwie dużo jako-tako pasujących przykładów z przyrody i techniki. Strategia zadziałała, egzaminatorzy łykali te kawałki jak gęsi kluski (bo na przyrodzie i technice się przecież nie znali), Harry z takim zadowoleniem kiwał głową że o mało nie roześmiałem się wgłos. No i dostałem dwójkę, nic już nie stało na przeszkodzie żebym z dyplomu dostał jedynkę.

Niektórzy nie potrafili wyczuć koniunktury. Jeden z profesorów, szef kierunku mikroprocesory w 1985 roku zaczął robić doktorat z marksizmu. On chyba naprawdę wierzył, że NRD będzie trwać wiecznie. Ja patrząc na ten cyrk już w tym czasie doszedłem do wniosku że to się musi zawalić. Zastanawiałem się tylko, czy zdążymy przedtem skończyć tam studia. Pomyliłem się niewiele - zjechałem do kraju w kwietniu 1989 (studia trwały 9 semestrów), NRD zawaliło się kilka miesięcy później. Natomiast ten, wydawałoby się inteligentny człowiek (był autorem kilku systemów które weszły do produkcji, na przykład TAKIEGO) pomylił się aż tak! Do tego był to czas najszybszego rozwoju techniki mikroprocesorowej, co chwilę pojawiały się nowe komputery domowe i osobiste, nowe procesory, nowe systemy operacyjne, a on postanowił akurat wtedy wypaść z branży na 3 lata. Ludzie są dziwni.

Ideologia była w NRD o wiele bardziej widoczna niż w Polsce. Więcej było haseł na ulicach, również zwróconych przeciw RFN i imperializmowi - w Polsce już w latach 70-tych takich się praktycznie nie spotykało. Odwołania do Marksa i Lenina można było spotkać na każdym kroku - nawet we wstępie do książki kucharskiej.

Książka kucharska z NRD, 1986

Książka kucharska z NRD, 1986

 

Książka kucharska z NRD (1986) - cytat z Marksa

Książka kucharska z NRD (1986) - cytat z Marksa

 

 W Polsce zideologizowane wstępy i posłowia były częste, ale w książkach kucharskich już nie (specjalnie sprawdziłem parę pozycji), a cytowanie Marksa było w latach 80-tych odbierane jako obciachowe (chociaż słowo to chyba jeszcze nie istniało). W szkołach, na uczelni, a nawet w restauracjach wisiały portrety Honeckera (w stylu od "Honecker piękny i młody" do "aktualne zdjęcie kolorowe zrobione przez profesjonalną agencję reklamową") - nie przypominam sobie portretu Gierka, Kani ani Jaruzelskiego w knajpie w Polsce a już na pewno nie było takiego w żadnej ze szkół do których chodziłem. Gdzieniegdzie (na przykład na auli) wisiał również portret premiera Williego Stopha, no to już była gruba przesada. W Polsce o wieszaniu portretu Jaroszewicza nikt by nawet nie pomyślał.

Wszyscy NRD-owscy studenci należeli przymusowo do organizacji młodzieżowej zwanej FDJ - Freie Deutsche Jugend (Wolna Młodzież Niemiecka). W każdej grupie seminaryjnej musiał być jeden grupowy przewodniczący (interesująca była wysoka nadreprezentacja rudych wśród nich). FDJ był umundurowany w intensywnie niebieskie koszule, ich żywy kolor i słoneczno żółty znaczek miały odsuwać skojarzenia z Hitlerjugend. Tak naprawdę, poza nielicznymi wyjątkami, ludzie nie byli zachwyceni całym tym cyrkiem. Marksizm był zawsze najbardziej znienawidzonym przedmiotem, zdarzały się przypadki używania koszul FDJ do pastowania podłogi i podobnych czynności (oczywiście dopiero po dostaniu dyplomu ukończenia studiów do ręki).

Nie należy mylić przynależności do FDJ ani nawet bycia grupowym przewodniczącym z byciem agentem Stasi. Tu mechanizmy były zupełnie inne, ale o tym w następnym odcinku.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

5 komentarzy