Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Warto zobaczyć: Katedra w Kolonii

Tym razem nie jestem zbyt oryginalny w polecankach, ale co ja zrobię, skoro ze wszystkich stylów architektonicznych najbardziej przemawiają do mnie gotyk niemiecki i francuski? I jeszcze uwaga: Jak pisałem, generalnie nie lubię spolszczonych nazw łacińskich miast niemieckich, ale ta jedna jest dobra i mi się podoba. Kolonia.

Kölner Dom

Kölner Dom

Akurat ta katedra jest uznawana za najbardziej gotycką katedrę ze wszystkich gotyckich katedr, taki Maß der Dinge. No i Lista Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO...

Fascynująca w gotyku jest "inżynierskość" tych konstrukcji, ta jedność elementów konstrukcji z elementami zdobniczymi. O przypory mi chodzi. Podobną jedność propagowano w koncepcji "form strukturalnych", ale to było całkiem niedawno. Chodziło o to, że konstrukcja ma mieć tylko elementy niezbędne do przenoszenia obciążeń i zwymiarowane tak, jak to potrzebne. A żadnych wielkich kolumn na górze, czy innych elementów czysto ozdobnych lub zbyt dużych. Wszelkiego rodzaju kolumny poskręcane albo spiralne były absolutnie wyklęte jako niestrukturalne.

Kölner Dom

Kölner Dom

I to jest prawdziwa inżynierskość, a nie taka jak durny marketoid wymyślił kiedyś w reklamie jeansów "Levi's engineered jeans", które to spodnie były jakoś idiotycznie powykręcane.

Katedra gotycka jest idealnym urzeczywistnieniem "form strukturalnych" - cały ten las przypór i łuków bardzo logicznie wynika z przebiegów obciążeń i jest bardzo miły oku inżyniera. A - jak to bardzo przekonywająco wytłumaczono w jakimś programie na ten temat w telewizji - jeżeli w którejś z katedr te przypory nie były logicznie rozmieszczone, to tej katedry już od dawna nie ma (o ile w ogóle udało im się ją zbudować). Taki darwinizm architektoniczny.

Kölner Dom

Kölner Dom

Katedra fajna, ale jej otoczenie ciut mniej. Zbudowali sobie tą katedrę tuż koło dworca kolejowego, co za pomysł.

No dobra, ale tak na poważnie, to było z nią tak samo jak z dużą częścią takich katedr - zaczynano je w średniowieczu, a ostatecznie kończono (jeżeli w ogóle skończono) w wieku XIX. Tą skończono według odnalezionego oryginalnego projektu. Jest to teraz druga co do wysokości wieża kościoła w Niemczech (157 m, po Ulm 161m), przez parę lat był to najwyższy budynek na świecie.

Katedra w Ulm

Katedra w Ulm

Wnętrze można zwiedzać tylko poza godzinami mszy, więc niedziela nie jest najlepszym czasem - wtedy wejść na zwiedzanie można dopiero od 13. Za to można wejść na wieżę. To jest oczywiście trochę wysiłku (zawsze mnie śmieszy że trzeba pisać że nie ma windy, pamiętam we Florencji młodych i wcale nie grubych Amerykanów, którzy zrezygnowali z wejścia na kopułę katedry, gdy się dowiedzieli że nie ma windy), a widok nie jest znowu specjalnie powalający. Co mnie zaskoczyło - nie tak dawno zrobiono wejście od zewnątrz budynku (żeby turyści we mszach nie przeszkadzali) przewiercając tunel przez fundament wieży. Uważam, że odważni byli.

Kölner Dom - tunel przez fundament wieży

Kölner Dom - tunel przez fundament wieży

I jeszcze jest skarbiec katedralny. Mają tam, i owszem, ładne i bardzo kosztowne rzeczy (w skarbcu nie wolno robić zdjęć), ale jakoś już dość dawno wyrosłem z fascynacji złotem i bogactwem. I teraz przy każdym oglądaniu takich skarbów wizualizują mi się tysiące ludzi, którzy musieli na te skarby dać się powyzyskiwać. Pewnie dlatego od dawna już wolę zwiedzać muzea szeroko rozumianej techniki.

Dygresja na zbliżony temat: Ostatnio przyszła ankieta od badaczy rynku na temat artykułów luksusowych, z jednym pytaniem: Co luksusowego bardzo chciałbym sobie kupić ale nie mogę i dlaczego? Pytanie było poprzedzone dłuższymi wstępami z których wynikało, że jakieś firmy od luksusów bardzo by chciały podwyższyć sobie obroty i poszerzyć bazę klientów. Z dziką rozkoszą odpowiedziałem że nic, bo chcę mieć przydatne rzeczy, a przedłużki do penisa nie są mi do niczego potrzebne. Nigdy dotąd nie było aż tak przyjemnej ankiety 😛

Kölner Dom

Kölner Dom

A w skarbcu katedralnym najbardziej dające do namysłu były trzy wielkie szafy wiszące, pełne ustawionych rzędami puszek z nieidentyfikowalnymi już relikwiami.  Całą katedrę zbudowano żeby zapewnić właściwą oprawę relikwiom nowotestamentowych Trzech Króli, co samo w sobie było szwindlem pierwszej klasy. Trzej Królowie są wspomniani tylko w kilku zdaniach, tylko u Mateusza i to nawet nie jako królowie, koncepcja że ktoś zachował wszystkie trzy kompletne szkielety i to raczej jeszcze przed ujawnieniem się Jezusa jako Mesjasza, żeby po paruset latach (pierwsza wzmianka o nich jest z wieku IV)  mieć relikwie, nie wytrzymuje nawet cienia cienia krytycznej analizy. W dodatku skrzynia z relikwiami zawiera, według ostatniej inspekcji w wieku XIX, trzy kompletne szkielety, jeden młodziaka koło dwudziestki, jeden w wieku średnim i jeden staruszka. Magiem nie zostaje się po dwutygodniowym przeszkoleniu, dwudziestolatek to ledwie mógł się liczyć za maga i nie mógł pożyć długo po wizycie, czyżby ubili ich i zakonserwowali zaraz po wyjściu ze stajenki, czy jak?  No ale dzięki wyłączaniu krytycyzmu w takich sytuacjach biznes turystyczno-pielgrzymkowy kręcił się przez wieki. I dlatego te szafy z puszkami - nie liczyłem, ale na oko ze dwie setki ich było - dają do myślenia, to było przecież psucie luksusowego rynku masówką.

Kölner Dom

Kölner Dom

Katedrę polecam, wejście na wieżę już niekoniecznie, a skarbiec tylko dla amatorów takich atrakcji.

Adres:

Kölner Dom
Domkloster 4
50667 Kolonia, Niemcy

Otwarte:

  • Katedra: listopad-kwiecień 6:00-19:30, maj-październik 6:00-21:00
  • Wieża: od 9:00 do 16, 17 lub 18, zależnie od miesiąca (proszę sprawdzić TUTAJ)
  • Skarbiec: codziennie od 10 do 18

Wstęp:

  • Katedra - bezpłatnie
  • Wieża: dorośli 3 EUR, dzieci 1,50 EUR
  • Skarbiec: dorośłi 5 EUR, dzieci 2,50 EUR
  • Są też bilety rodzinne i kombi na wieżę + skarbiec, wychodzą taniej.

[mappress mapid="67"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Warto zobaczyć

3 komentarze

Warto zobaczyć: Muzeum kultury kąpielowej Zülpich

Duże części RP i NRW leżą po rzymskiej stronie Limesu i niegdyś były mocno zasiedlone przez Rzymian. Zostało po nich sporo, od czasu do czasu coś się wykopuje i pokazuje w muzeach albo udostępnia do zwiedzania. My wybraliśmy się do Zülpich niedaleko Kolonii, gdzie znajdują się pozostałości dawnej, rzymskiej łaźni pokazywane jako część Muzeum Kultury Kąpielowej (Museum für Badekultur).

Museum der Badekultur Zülpich

Museum der Badekultur Zülpich

Łaźnia w Zülpich jest podobno najlepiej zachowaną łaźnią rzymską na północ od Alp. Pochodzi z połowy II w. i była używana (i rozbudowywana)  przez około 200 lat. Zachowała się dzięki temu, że blisko tego miejsca postawiono miejscowy kościół i na tym terenie był przykościelny cmentarz. Na ruiny natrafiono w roku 1929 a odkopano je w roku 1936. Zrobiono nad nimi prowizoryczny dach i można je było zwiedzać. Potem, w roku 1944 alianckie bombardowanie zniszczyło miasto, ale ruiny pozostały nieuszkodzone. Dalszą historię sobie skrócę, w każdym razie w roku 2008 zbudowano budynek muzeum, całkowicie zamykający w sobie ruinę.

Zachował się praktycznie cały fundament łaźni i część ścian, miejscami do wysokości 1,5 m. Ekspozycja wyjaśnia konstrukcję łaźni i historię jej rozbudowy.

Oglądanie dzieł Rzymian nieodmiennie mnie fascynuje. Jak oni, bez komputerów, prądu i maszyn, robili rzeczy często niewiele gorsze od naszych, współczesnych, a na pewno niedoścignione przez wiele stuleci po nich? Przy okazji moja ulubiona dygresja historyczna na ten temat:

Rzymianie przywieźli z Egiptu przez Morze Śródziemne 13 obelisków po 200 do 500 ton każdy i poustawiali je pionowo na placach! 13 sztuk, to już prawie rutyna, a oprócz tego przywieźli oni z Egiptu setki granitowych kolumn o masie nawet do 250 ton sztuka. Skala przemysłowa. Samo postawienie czegoś takiego pionowo powtórzył dopiero w roku 1586 Domenico Fontana, trochę przesuwając i stawiając znowu przewrócony wieki wcześniej obelisk na placu Św. Piotra w Rzymie. A był to w tamtych czasach wyczyn niebywały. W odróżnieniu od roku 37, kiedy to Rzymianie przewieźli go i postawili rutynowo. Zwróćmy jeszcze uwagę, że Egipcjanie wykuli, przetransportowali o paręset kilometrów i postawili ten sam obelisk u siebie jeszcze coś pod 2000 lat przed Rzymianami, nie mając nawet narzędzi ze stali - było to jeszcze w epoce brązu. Ale transport czegoś takiego przez morze był za Fontany ciągle poza zasięgiem cywilizacji europejskiej. Transport powtórzono po raz pierwszy dopiero w roku 1833 przywożąc 250 tonowy obelisk z Luxoru do Paryża. Zbudowano specjalny statek do tego celu, a i tak akcja zajęła dwa lata, była pełna przygód i parę razy o krok od katastrofy.

Przed wiekiem XIX nowożytna cywilizacja europejska była stanowczo przereklamowana.

 

W muzeum największe wrażenie zrobił na mnie taki zawór do wody: 

Museum der Badekultur Zülpich - zawór

Museum der Badekultur Zülpich - zawór

Do niedawna niemal dokładnie takich zaworów używało się powszechnie w instalacjach gazowych, pewnie nawet czworokąt do współczesnej dźwigni by pasował.

Budynek ogrzewany był gorącym powietrzem od strony podłogi i ścian, to samo palenisko podgrzewało wodę w zbiorniku. Na zdjęciach widać system podgrzewania podłogi 

Museum der Badekultur Zülpich - podgrzewana podłoga

Museum der Badekultur Zülpich - podgrzewana podłoga

i przestrzeń w ścianach

Museum der Badekultur Zülpich - ogrzewanie ścienne

Museum der Badekultur Zülpich - ogrzewanie ścienne

Cała łaźnia miała interesującą instalację wodno-kanalizacyjną, parę basenów z wodą o różnej temperaturze i toaletę z woda bieżącą. Tutaj rura ołowiana ze szwem: 

Museum der Badekultur Zülpich - ołowiana rura

Museum der Badekultur Zülpich - ołowiana rura

A tutaj rekonstrukcja całości:

Museum der Badekultur Zülpich - Rekonstrukcja łaźni

Museum der Badekultur Zülpich - Rekonstrukcja łaźni

Zwracam uwagę, że za Rzymian była to mała miejscowość, a nie żadna metropolia, w metropolii łaźnie były o wiele lepsze.

Reszta ekspozycji poświęcona jest łaźniom i kąpielom w późniejszych okresach, aż do dziś. Niestety jest dość pobieżna i głównie tekstowo-obrazkowa, z przewagą tekstu. Ale wniosek (nie podany wprost, to raczej moja interpretacja) jest taki, że dopiero w wieku XX wyrównaliśmy kulturowo do Rzymian pod tym względem.

Muzeum polecam, chociaż pozostawia ono niewesołe refleksje na temat możliwości utraty naszych osiągnięć technologiczno-cywilizacyjnych.

Adres

Römertermen Zülpich
Museum der Badekultur
Mühlenberg 5
53909 Zülpich

Czynne:

  • wtorek-piątek 10-17
  • soboty, niedziele i święta 11-18
  • w poniedziałki nieczynne

Wstęp:

  • dorośli 4 EUR
  • dzieci i młodzież do lat 18 za darmo

[mappress mapid="66"]

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Warto zobaczyć

Skomentuj

Warto zobaczyć: Mosellum Koblenz

Dziś o rzeczy z pogranicza techniki i biologii - Mosellum Koblenz.

Mosellum Koblenz

Mosellum Koblenz

Pomysł ciekawy. W Koblencji, na Moseli (taka rzeka, w Koblencji wpada do Renu) jest stopień wodny z niedużą elektrownią wodną i śluzą.

Mosellum Koblenz - stopień wodny

Mosellum Koblenz - stopień wodny

 Zgodnie z wymaganiami środowiskowymi każdy stopień wodny musi mieć przepławkę dla ryb - inaczej ryby nie byłyby w stanie popłynąć w górę rzeki, a spora część płynących w dół ginęłaby przepływając przez turbinę elektrowni.

Mosellum Koblenz - przepławka

Mosellum Koblenz - przepławka

Ponieważ przepławka na tym stopniu wodnym przestała spełniać aktualne wymagania, parę lat temu zbudowano ją na nowo. Przy tym udostępniono ją dla zwiedzających - zbudowano budynek ekspozycyjny, z trzema oknami przez które można obserwować ryby płynące przez przepławkę.  Przepławka ma również elektroniczny licznik ryb, potrafiący je mierzyć i chyba nawet rozpoznawać ich gatunek - podobno to najlepsza taka instalacja na świecie.

Mosellum Koblenz - okna na przepławkę

Mosellum Koblenz - okna na przepławkę

Oprócz tego jest tam ekspozycja przedstawiająca rzekę jako ekosystem, pokazująca wyniki badań robionych przy pomocy tej przepławki i pokazującą jak taka przepławka jest zbudowana i jak działa.

Mosellum Koblenz - przepławka

Mosellum Koblenz - przepławka

Spędziliśmy w sali z oknami dobry kwadrans, przez ten czas przepłynęło paręnaście małych rybek (nie potrafiłem rozpoznać gatunku, nie jestem wędkarzem) i jeden spory leszcz (był charakterystyczny, a na ścianie są narysowane i podpisane ryby w skali 1:1). Po dnie przepławki chodził krab - podobno zawleczono je do Renu bodajże z Dunaju. Warunki tego dnia nie były najlepsze - na Moseli nie było powodzi, ale wody było więcej niż zwykle i była stosunkowo mało przejrzysta.

A rzecz polecam, to widok na rzekę jakiego nie ma praktycznie nigdzie indziej.

Adres:

Moselstaustufe
Peter- Altmeier-Ufer 1
56068 Koblenz

W nawigację trzeba wpisać ulicę Pastor-Klein-Straße

 http://www.mosellum.rlp.de/

Czynne: od 10 do 17, oprócz poniedziałków

Wstęp: Dorośli 3 EUR, dzieci 1,50 EUR

Na zdjęciu lotniczym z gugla jest stara przepławka i nie ma jeszcze budynku ekspozycyjnego.

[mappress mapid="65"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Warto zobaczyć

Skomentuj

Warto zobaczyć: Zbiory techniki obronnej Bundeswehry w Koblencji

W weekend wybraliśmy się z rodziną na wycieczkę w stronę RP i NRW, i dzięki temu będą nowe notki z cyklu "Warto zobaczyć".  Pierwszym punktem programu była Koblencja i Wehrtechnische Studiensammlung der Bundeswehr.

Tak w zasadzie to nie jest muzeum, tylko Sammlung - czyli zbiór. Nie ma tam nawet biletów, tylko krzyżak uruchamiany za trzy euro w monetach (automat rozmienia). Wartownik przy wejściu spisuje dokumenty - wchodzimy na teren wojskowy. W hali na dole stoi mnóstwo większego sprzętu, bardzo upchanego. A ten sprzęt to w większości ciekawostki albo modele szkoleniowe - na przykład czołg przecięty na pół:

Przekrój czołgu Leopard

Przekrój czołgu Leopard

Mają tam sporo prototypów, na przykład takie podwójne działo samobieżne

Prototypowe działo samobieżne VT 1-2

Prototypowe działo samobieżne VT 1-2

i trochę starych rzeczy, na przykład czołg Renault M 17 FT

Czołg lekki Renault M 17 FT

Czołg lekki Renault M 17 FT

 robot do wysadzania umocnień Goliath (od Borgwarda

Zdalnie sterowany robot do wysadzania umocnień Goliath

Zdalnie sterowany robot do wysadzania umocnień Goliath

trochę samolotów, na przykład Starfightera (muszę napisać o nich notkę, bo to temat na thriller militarno-techniczno-polityczny). 

Lockheed F-104 Starfighter

Lockheed F-104 Starfighter

Na wyższych piętrach ekspozycja jest bardzo bogata, ale interesująca głównie fanatyków wojskowości. Jest tam broń ręczna we wszelakich rodzajach (również Układu Warszawskiego), broń maszynowa, we wszelakich odmianach i kalibrach, noktowizory, mundury, bielizna wojskowa, działa... 

Pistolet maszynowy PM-63 RAK

Pistolet maszynowy PM-63 RAK

Z ciekawostek: Powszechnie znane są dowcipy o karabinach do strzelania zza węgła. Tu mają autentyczną, przystawkę do strzelania z okopu bez wystawiania głowy. Szczerze mówiąc to nie rozumiem tego. Dużo prostsze i skuteczniejsze byłoby zrobienie wysuwanego w górę stojaka na karabin z peryskopem do celowania i jakąś dźwigienką do przyciskania spustu. A taka krzywa rurka jest trudna w konstrukcji, niebezpieczna, mało trwała, mało celna, energia pocisku bardzo spada... Same wady.

Karabin do strzelania zza węgła

Karabin do strzelania zza węgła

Druga ciekawostka to jednoosobowy czołg. Z rysunku wynika, że żołnierz wpełzał do czegoś takiego korpusem i odpychał się od ziemi nogami. Czyli tak właściwie to się czołgał.

Jednoosobowy czołg bez napędu

Jednoosobowy czołg bez napędu

No i zaraz mi się coś skojarzyło. Poszukałem w sieci o etymologii słowa czołg i wyszło, że nie wiadomo skąd ono się właściwie wzięło, znalazłem tylko jakieś legendy miejskie i hipotezy. Wiec ja postawię swoją, odważną tezę: Słowo czołg pochodzi od takiej właśnie konstrukcji, a potem zostało przeniesione na opancerzony pojazd mechaniczny.

W muzeum tłoku nie ma, sami mężczyźni, większość z aparatami fotograficznymi. Na podstawie obserwacji gdzie chodzą i co fotografują sądzę, że większość z nich to modelarze. Na wyższych piętrach chodziliśmy już sami, w sumie to prawie przebiegliśmy większość ekspozycji - to raczej coś dla prawdziwych fanatyków.

Ale zainteresowanym techniką, zwłaszcza wojskową, bardzo polecam. Najciekawsze są te przekrojone czołgi - nie wiedziałem na przykład że czołgi w środku maluje się na biało.

 Adres:

Wehrtechnische Studiensammlung
Mayener Straße 85
56070 Koblenz

 Czynne: codziennie 9.30 - 16.30

Wstęp: 3 EUR

[mappress mapid="64"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Warto zobaczyć

3 komentarze

Żegnaj NRD extra: FKK i inne golizny

Czytelnik Jacek N. napisał do mnie maila, zwracając mi uwagę że w cyklu o NRD nie napisałem nic o FKK i saunach. Racja, jakoś mi umknęło. Niniejszym nadrabiam.

Na początek odstraszę czytelników trafiających tu z gugla a szukających rozbieranych zdjęć: Takich zdjęć nie będzie. Swoich i tak nie mam, a znalezionych w sieci wklejał nie będę.

W samym końcu lat 70-tych i początku 80-tych byłem parę razy z rodzicami na wczasach w Świnoujściu. Plaża w Świnoujściu ma dobre parę kilometrów długości i sięga od wejścia do portu na wschodzie, aż do granicy na zachodzie. Bardziej zatłoczona jest część wschodnia - bo tam jest centrum miasta - a na zachodzie są tylko znacznie luźniej rozłożone ośrodki wczasowe. Dlatego też najczęściej jeździliśmy na plażę przy ostatnim parkingu przed granicą.

Granica nie była za bardzo umocniona - były to dwie linie płotu, na betonowych słupkach wysokości ok. 2 m rozpięte były poziomo druty stalowe ocynkowane. Płot kończył się już w morzu - wchodził na kilkanaście metrów w wodę. Nie była to zapora nie do przebycia. Ale była strzeżona - tuż przy granicy, po stronie polskiej, stała wysoka wieża obserwacyjna z radarem, stale obsadzona. Oczywiście nielegalne przekraczanie granicy do NRD nie miało żadnego sensu, chodziło raczej o zapobieganie próbom popłynięcia kajakiem albo materacem na duński Bornholm. To ładny kawałek drogi po otwartym morzu, ale zdaje się że takie próby były.

Po stronie NRD-owskiej było luźniej - pierwszym miasteczkiem za granicą jest Ahlbeck (Heringsdorf) ze słynną knajpą na molo (Seebrücke Ahlbeck), widoczną z polskiej plaży, ale odległą o kilka kilometrów od granicy.

Seebrücke Ahlbeck

Seebrücke Ahlbeck Źródło: Wikipedia Autor: Dr. Wilfred Krause

Od któregoś roku (nie pamiętam już którego) strefa polskiej plaży bezpośrednio koło płotu granicznego okupowana była przed gromady panów z lornetkami, godzinami wpatrujących się w plażę po stronie NRD. Co tak ciekawego było tam do oglądania? Po stronie NRD-owskiej urządzono tam plażę FKK. Jak najdalej od plaży w Ahlbecku, czyli prawie pod granicą.

FKK to skrót od FreiKörperKultur, w Polsce używano na to zjawisko określeń "nudyzm" albo "naturyzm". Chodziło o opalanie się i kąpanie nago. Czas na krótki rys historyczny.

W Niemczech (i nie tylko), gdzieś do wieku XVIII kąpiel nago w grupach (ale raczej monopłciowych) była czymś całkowicie normalnym. Dopiero później wytworzyło się silne tabu na publiczną nagość. Ciekawe w sumie skąd się wzięło, czy było to dzieło epoki baroku, czy późniejsze, oświeceniowe. Na szybko nie znalazłem, może kiedyś jeszcze poszukam(albo ktoś z czytelników może wie?)

Ale nie wszyscy stosowali się do tego tabu, zawsze istniały grupy ludzi propagujących nagość jako fajną ideę, na przykład jako powrót do tradycji starożytnej Grecji albo do "natury" (stąd nazwa "naturyzm"). A w takiej na przykład Szwecji, to kąpali się nago przez cały czas (może stąd stereotyp Szwecji jako kraju rozwiązłości seksualnej?)

Pierwsze zorganizowane grupy golasów pojawiły się w samym końcu wieku XIX. Prawdopodobnie była to gwałtowna reakcja na coraz więcej zakazów - w wielu miejscach wtedy, koedukacyjne kąpiele nawet w ówczesnych strojach kąpielowych zasłaniających prawie całe ciało były uważane za niemoralne i zostały zabronione. Ale ta nagość ciągle mieszała się z jakimiś ideologiami - mało który z powstających związków FKK twierdził, tak po prostu, że to fajne. Większość zasłaniała się a to równością ludzi, a to powrotem do twardych, germańskich ideałów, a to antysemityzmem, ideologią narodową, wegetarianizmem, różnymi koncepcjami ezoterycznymi i innym mambo-jambo.

Pierwsza, oficjalna plaża nudystów w Niemczech powstała w roku 1920 na wyspie Sylt. A od roku 1931 zakazano opalania się nago poza zamkniętymi terenami związków FKK. W roku 1932 wszystkie takie związki rozwiązano (a należało do nich wtedy ok. 100.000 ludzi),  potem reaktywowano tylko te, które się dały wcisnąć w ideologię narodowego socjalizmu.

Naturyzm w NRD zaczął się we wczesnych latach 50-tych, w miejscowości Ahrenshoop nad Bałtykiem. Była to kolonia artystów, popularna wśród elit politycznych i artystycznych NRD. No i ci artyści i intelektualiści opalali się tam nago, zresztą razem z "tekstylnymi" (jak nazywano później w PRL-u, opalających się w strojach). I pewnego razu w roku 1951 (jak głosi anegdota), "tekstylny" minister kultury NRD Johannes R. Becher (ten od tekstu hymnu NRD)  objechał na plaży opalającą się nago kobietę ("Jak ty się nie wstydzisz, ty stara świnio!" nawrzeszczał). Parę tygodni później okazało się, że kobietą tą była jedna z najbardziej znanych pisarek NRD-owskich, Anna Seghers, i tenże sam minister właśnie wręczał jej medal Nationalpreis der DDR I. Klasse (chyba odpowiadający polskiemu Złotemu Krzyżowi Zasługi). Zaczął "Droga Anno...", na co pisarka odparła głośno, tak żeby wszyscy słyszeli: "Dla ciebie nadal 'Stara świnia'".

Potem opalania się nago w Ahrenshoop zakazano, potem znowu dozwolono, ale w reszcie kraju nudyzm był ciągle zakazany. Władze nie mogły się zdecydować (ale były raczej na nie), ludzie protestowali i chcieli na goło. A w roku 1954 napisał o tym wszystkim Spiegel, na co Partia opalania się nago całkiem zabroniła. Ale w roku 1956 nadeszła wolność - wydano rozporządzenie, że można się opalać nago w miejscach oznaczonych.

Po roku 1970 nudyzm stał się w NRD zjawiskiem masowym. I to chyba z NRD przywędrował do Polski, ale w Polsce był raczej marginalny. A i w NRD nie dla wszystkich była o codzienność - pamiętam że na tłumaczeniu w Karwi, kiedy jechaliśmy na wycieczkę autobusem na Hel, przejeżdżaliśmy obok miejscowości Chałupy - najbardziej znanej wtedy polskiej plaży FKK (znanej głównie z piosenki Zbigniewa Wodeckiego).

Powiedziałem o tym opiekunowi dzieci NRD-owskich i on natychmiast przykleił się do szyby, przy wyraźnym niezadowoleniu jego żony. Ale i tak z drogi nie było widać nawet plaży.

Miało być jeszcze o saunach. W Ilmenau na kampusie była sauna. Nigdy w niej nie byłem - sauna w ogóle mnie nie pociąga, siedzenie w gorącym i pocenie się to dla mnie żadna przyjemność i strata czasu na bezczynne siedzenie. Nie lubię też siedzenia na plaży. Wiem jednak, że w saunie w Ilmenau były dni jednopłciowe i koedukacyjne, a sauna cieszyła się sporą popularnością. I, zdaje się, było to typowe, saun było wiele, a koedukacja w nich nie była problemem. W Polsce - jeżeli ktoś pamięta inaczej, to niech mnie poprawi - saun publicznych prawie nie było. Chociaż moda na saunę w domu (znaczy w domku) w PRL-u też istniała, pamiętam piece do sauny w sklepach Węglobudu.

A skoro jesteśmy przy goliźnie, to może jeszcze o pornografii. Socjalizm był generalnie bardzo pruderyjny, ale nie da się jednoznacznie powiedzieć, gdzie był pruderyjny bardziej. Z jednej strony w NRD twarda pornografia praktycznie nie istniała, natomiast do Polski trafiały czasopisma pornograficzne z Zachodu. Przywozili je głównie marynarze, nie pamiętam czy było to tolerowane przez służby celne, czy też zabierali jak znaleźli. W NRD celnicy pornosy w każdej postaci gonili, ale dla Honeckera kilka filmów sprowadzono (podejrzewam że z Berlina Zachodniego, który był terenem szkoleniowym dla agentów Stasi, pewnie paru dostało misje specjalne 🙂 ). Erotyki w legalnym obiegu w NRD też nie było wiele. Nie potrafię jednak zrobić porządnego porównania z Polską, a temat mnie aż tak bardzo nie interesuje, żebym miał robić długi research.

Z drugiej strony podejście do nagości w NRD było znacznie swobodniejsze, niż w Polsce, a nawet niż w RFN. Te plaże FKK, publiczne sauny... I to dużo ich.

 

Po zjednoczeniu ruch FKK bardzo podupadł. Tu i ówdzie amatorzy tej rozrywki jeszcze działają, próbują coś reaktywować albo utrzymać, ale skala zdecydowanie już nie ta. Myślę, że po pierwsze plaże (a zwłaszcza wody) Bałtyku są trochę za zimne na FKK - teraz już nie ma problemu z pojechaniem nad cieplejsze morze. A po drugie i ważniejsze: Wydaje mi się że największy cios FKK zadał Internet i łatwa dostępność w nim erotyki i porno. Jak by się nie zasłaniać różnymi ideologiami, FKK to przede wszystkim zaspokajanie pewnych potrzeb natury mniej lub bardziej erotycznej (nie mówię żeby zaraz jakiś seks czy masturbacja, proszę nie nadinterpretowywać). Ci, którzy potrzebowali sobie popatrzeć od ruchu FKK odeszli - inne sposoby są znacznie bardziej anonimowe i nie wymagają publicznego obnażania się samemu. Została tylko znacznie mniejsza grupa tych, którzy potrzebują się pokazać. A i to nie wszyscy, bo Internet daje spore możliwości i im.

[mappress mapid="63"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo

6 komentarzy

Żegnaj NRD extra: IWL Pitty

Dziś nawiążę do niedawnej notki o Goggo-Rollerze.

W NRD ludzie też potrzebowali czegoś do jeżdżenia, a że byli znacznie biedniejsi niż w części zachodniej, to popyt na jednoślady był jeszcze większy niż tam. Zaczęto więc myśleć o opracowaniu własnego skutera. Zajęły się tym zakłady VEB Industriewerke Ludwigsfelde (IWL) pod Berlinem.

IWL Pitty

IWL Pitty

Fabryka w Ludwigsfelde powstała w roku 1936 jako spółka córka Mercedesa i zajmowała się produkcją silników lotniczych. Po wojnie maszyny z fabryki wywieziono a hale wysadzono. W roku 1952 zaczęto budować zakład całkiem od nowa, produkował on silniki okrętowe. W roku 1953 rozpoczęto tam prace nad skuterem, wyraźnie inspirując się Goggo-Rollerem.

Skuter Pitty zdradza bardzo wyraźne pokrewieństwo formy z Goggo-Rollerem - ma bardzo podobny do tamtego, "nadmuchany", nieruchomy błotnik przedni. Z tym, że jednak trochę ładniejszy - nie jest to całkiem osobny element, jak w Goggo, tylko tworzy całość z przednią osłoną. W warunkach NRD-owskich była to jednak wada - do produkcji tej części nadwozia potrzebne było sporo blachy nadającej się do głębokiego tłoczenia, a z tym w NRD było bardzo ciężko.

Zdjęcie niestety mam tylko jedno, i to słabe. Zrobiłem je w Fahrzeugmuseum Suhl

IWL Pitty

IWL Pitty

Nawet nazwa "Pitty" powstała w podobny sposób jak Goggo - to też była ksywa dziecka, tutaj dziecka głównego konstruktora.

Skuter "Pitty" produkowano krótko, tylko przez nieco ponad rok, od lutego 1955 do kwietnia 1956. Przez ten czas zrobiono ich około 11.000. Następny model - "Wiesel" - nie miał już tego charakterystycznego błotnika przedniego, tylko wyglądał prawie jak kopia Vespy.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo, Na ulicy widziane

6 komentarzy

W różnych miejscach widziane: Heinkel Tourist

Było już o Heinklu Kabine, dziś, w nawiązaniu do Goggo-Rollera o trochę podobnej konstrukcji - Heinklu Tourist.

Heinkel Tourist 103A-1 (trochę podpimpowany)

Heinkel Tourist 103A-1 (trochę podpimpowany)

 

Heinkel Tourist 103A-1 (trochę podpimpowany)

Heinkel Tourist 103A-1 (trochę podpimpowany)

 

Heinkel, któremu po wojnie nie wolno było robić samolotów, szukał sobie jakiejś niszy rynkowej. No i obserwując między innymi sukces Goggo-Rollera wymyślił, że on to potrafi lepiej.

On to naprawdę potrafił lepiej. Tak samo jak późniejszy Heinkel Kabine był Isettą done better, tak Heinkel Tourist był Goggo-Rollerem done much better.

Lepsze były już założenia projektowe. Heinkel od razu zauważył, że większość ludzi wcale nie chce mieć klonu/odpowiednika Vespy, tylko samochód. Tyle że ich nie stać. Więc trzeba sprzedać im ersatz samochodu. A jaką charakterystykę powinien mieć dobry, dwukołowy ersatz samochodu?

  • Powinien mieć silnik czterosuwowy. Żadnego smrodu, żadnego wycia silnika, żadnego martwienia się o mieszanie paliwa z olejem. A przecież nawet wielu producentów mikrosamochodów nie potrafiło tego zauważyć (patrz Goggomobil, Messerschmitt Kabinenroller, Lloyd).
  • Silnik ma mieć rozrusznik elektryczny. Kopanie przy odpalaniu to nie jest zajęcie dla poważnego człowieka, nawet jak go (jeszcze) nie stać na samochód.
  • To, że kogoś nie stać (jeszcze) na samochód, to nie znaczy że żyje o chlebie i wodzie. Zakupy do domu musi przywieźć, czasem nawet coś większego i cięższego. Albo na wczasy pojechać. Po to Tourist miał ładowność 200 kg.
  • To, że kogoś nie stać (jeszcze) na samochód, to nie znaczy że on nie chce się pokazać. Jego pojazd ma być możliwie duży, ma wyglądać i ma mieć porządne światła. Stąd dobra, 12 voltowa instalacja elektryczna i mocne światła prawie od początku produkcji.
  • To, że kogoś nie stać jeszcze na samochód, to znaczy że on chce żeby go jak najszybciej było stać. Nie chce on więc wydawać pieniędzy i tracić czasu na naprawy. Pojazd ma być niezawodny i już.
Heinkel Tourist 103A-2

Heinkel Tourist 103A-2

 

Heinkel Tourist 103A-2

Heinkel Tourist 103A-2

I to wszystko się Heinklowi udało. W latach 1954 do 1965 wyprodukowano 160.000 Touristów, a na przykład poczta kupiła 100 sztuk do rozwożenia telegramów.

Pocztowy Heinkel Tourist 103A-2 do rozwożenia telegramów

Pocztowy Heinkel Tourist 103A-2 do rozwożenia telegramów

 i wersję z wózkiem bocznym (nie bardzo rozumiem po co).

Pocztowy Heinkel Tourist 103A-2 z wózkiem bocznym

Pocztowy Heinkel Tourist 103A-2 z wózkiem bocznym

 

Pocztowy Heinkel Tourist 103A-2 z wózkiem bocznym

Pocztowy Heinkel Tourist 103A-2 z wózkiem bocznym

 

Poczta opracowała też specjalną przyczepkę do opróżniania skrzynek pocztowych, przyczepianą do Tourista.

Pocztowy Heinkel Tourist 103A-2 z przyczepką do opróżniania skrzynek pocztowych

Pocztowy Heinkel Tourist 103A-2 z przyczepką do opróżniania skrzynek pocztowych

Skuter był mocny i niezawodny, ludzie jeździli takimi nawet w dwie osoby na wczasy do Włoch. Trasą przez Alpy. Trzeba też przyznać, że on jest ładny, inaczej niż Goggo, mimo że przedni błotnik też ma nieruchomy. Heinkel po prostu to potrafił. 

Może jeszcze porównanie cen. Poszukałem, ile jaki pojazd kosztował w roku 1955. I tak:

  • VW Käfer w najtańszej wersji - 3790 DM. Uwaga: Była to najniższa cena Garbusa w historii, prawdopodobnie ze względu na szczytowy okres konkurencji mikrosamochodów.
  • Goggomobil - 3500 DM
  • BMW Isetta - 2580 DM
  • Goggo-Roller - 1750 DM (w wersju Luxus, z bajerami)
  • Heinkel Tourist - 1890 DM

czyli Tourist to było pół najtańszego Garbusa, przy znacznie niższych kosztach eksploatacji. Isetta dawała dach nad głową za 30% więcej, ale Isettą nie pojechałoby się na wczasy nad Morzem Śródziemnym.

A teraz najmocniejsze: w roku 2004 było w Niemczech zarejestrowanych jeszcze ponad 4000 Heinklów Tourist. A większość z nich nie jako oldtimery na wystawę, tylko do normalnego jeżdżenia (w okolicy jeden taki parkował, tylko akurat jak go widziałem to albo było ciemno, albo nie miałem aparatu ze sobą). A jeszcze śmieszniejsze: Ze statystyki wychodzi, że jest to nadal jeden z najpopularniejszych modeli skutera w Niemczech.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Na ulicy widziane

4 komentarze

Na wystawie widziane: Glas Goggo-Roller

Dziś o skuterze produkcji firmy Hans Glas GmbH, jak zwykle z okresu niemieckiego "cudu gospodarczego".

Glas Goggo Roller

Glas Goggo Roller

 

Glas Goggo Roller

Glas Goggo Roller

 

Firma Hans Glas GmbH powstała w roku 1883 i zajmowała się produkcją maszyn rolniczych. Po WWII zaczęło jej iść źle i jej właściciel postanowił sobie znaleźć inną działkę. Pewnego razu, będąc służbowo we Włoszech zauważył on, że wielką popularnością cieszą się tam skutery Vespa. Niemcy byli wtedy biedni, ale również potrzebowali indywidualnych środków komunikacji - więc w firmie Glasa też skonstruowano coś podobnego. W 1951 uruchomiono produkcję seryjną skutera z silnikiem 123 cm3 firmy ILO-Motorenwerke (też niemieckiej). Pojazd nazwano "Goggo", od ksywki wnuka Hansa Glasa.

Glas Goggo Roller

Glas Goggo Roller

 

Glas Goggo Roller

Glas Goggo Roller

 Trzeba jednak przyznać, że Włosi w designie byli znacznie lepsi od Niemców. Vespa była ładna, a jej kształty są atrakcyjne do dziś. Goggo natomiast jest dziwaczny - ma zbyt "nadmuchany" przedni błotnik. Wynika to z przyjętej koncepcji, żeby ten błotnik był nieruchomy - koło przednie musi mieć miejsce na skręcanie. Wizualnie wyszło średnio (przynajmniej z dzisiejszej perspektywy), ale mimo to Goggo-Roller sprzedawał się bardzo dobrze.

Glas Goggo Roller

Glas Goggo Roller

Wkrótce opracowano wersje z większymi silnikami (ten czerwony na zdjęciach), wózki boczne, trójkołową wersję towarową... Ale już w roku 1956 zaprzestano jego produkcji, po zrobieniu około 60.000 sztuk. Firma całkowicie przerzuciła się na samochody Goggomobil, produkowane od 1955.

Glas Goggo Roller

Glas Goggo Roller

 

 Skuter o podobnej koncepcji (znaczy ze stałym błotnikiem przednim) od 1953 robił też Heinkel (model Tourist), ale on był znacznie lepszym konstruktorem i jego skuter wyglądał dużo ładniej. Też poświęcę mu notkę.

Wyraźne pokrewieństwo formy z  z tym Goggo widać w NRD-owskim skuterze Pitty w roku 1955. Mam trochę mało jego zdjęć, ale też napiszę o nim.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Na ulicy widziane

4 komentarze

Gość na blogu: Andrzej Jamiołkowski o żeglarstwie do i w NRD

Dziś znowu tekst gościnny Andrzeja Jamiołkowskiego z Olsztyna, o pływaniu jachtem do NRD. Jestem ze Szczecina, wielu znajomych i wiele osób z rodziny pływało, ale jakoś nikt do NRD, więc dla mnie to też nowość.

Tekst pojawił się pierwotnie jako komentarz, ale zasługuje na to żeby opublikować go jako notkę.

 

Od lat 60` XX wieku żegluję, przede wszystkim po morzu, od 1985 r. jestem kapitanem jachtowym.

Po studiach (chemia UMK, dyplom 1970) zamieszkałem w Olsztynie, gdzie, jak się okazało był Klub Morski Ligi Obrony Kraju. Klub ten, od roku 1974 był eksploatatorem dużego, mahoniowego jachtu klasy Opal (niektóre z nich pływają do dziś). Wstąpiłem do tego klubu, a że byłem niezamożny i właśnie urodzili mi się synowie (72 i 74) - nie mogłem się pisać na rejsy na Zachód, nie miałem na to forsy i czasu, choć i takie były na tym jachcie organizowane. Ale jeden z ówczesnych kapitanów - pływał do NRD. Ja jako tako porozumiewam się po niemiecku, miałem dobrą nauczycielkę w liceum, choć koennen i durfen - to ciągle dla mnie tajemnica. Dołączyłem do tej grupy i w pierwszej połowie września 1976 popłynąłem pod wodzą tego starszego kapitana do Stralsundu - od Świnoujścia, via kontrola graniczna na wysepce Ruden i dalej na zachód przez Greifswalder Boden. Korzystaliśmy z faktu, że wjazd do NRD był na dowody osobiste z pieczątką i jakieś marki NRD-owskie można było kupić, coś tam LOK napisał do banku. Patrzono na nas w tym NRD jak na przybyszy z innej planety, bo NRD-owscy żeglarze - z obawy przed ucieczkami nie mogli popłynąć nigdzie - poza Greifswalder Boden. Ten zalew ma właściwie tylko cztery wyjścia na otwarte morze, i to wąskimi, pogłębionymi torami wodnymi, przy wylotach na pełne morze stał latem na kotwicy zawsze mały okręcik graniczny, który ruch (trochę barek, trochę kutrów) kontrolował. Na zalewie były wówczas (bo powoli umierają) stocznie w Wolgast i Stralsundzie, ludzie z nich budowali sobie jachty i pływali po zalewie - bez możliwości wypłynięcia na otwarte morze. Za to swoje jachty nazywali "Batavia", "New York" i podobnie, z tęsknoty za wielkim światem. Oczywiście nawiązały się rozmowy (pewnie każdy przychodzący na pokład był funkcjonariuszem), ich zdumiewało, że my z Gdyni przypłynęliśmy sami, bez obstawy, a na ich pytanie o politruka w załodze - padła nasza odpowiedź - że takiego nie ma (choć donosiciele pewnie byli). Nie mogli się nadziwić. Przy kontroli i dokładnych oględzinach jachtu (ale bez szczegółowej rewizji, choć by tam dało radę kilka osób upchać) zwrócili uwagę na radionamiernik angielskiej produkcji (wczesny Gierek, dewizy były) i dawaj o to pytać. Dla nas, w czasach dalece przed GPS-em było to ważne urządzenie bo pozwoliło oszacować pozycję na morzu, bez widoczności brzegu. Uspokoili się dopiero po tłumaczeniu, że to jest tylko odbiornik, nic tym nadać nie można, a w ogóle na łódce żadnego radia wtedy nie było.

Podobało mi się na tym zalewie bardzo. Po zjednoczeniu Niemiec akwen ten został opisany w zachodnioniemieckim czasopiśmie Die Yacht jako "Traumreviere", zachodniacy tam nie bywali wcześnie zupełnie. Porządne porty, dobrze oznakowane trasy, choć aby się wykąpać musieliśmy w Stralsundzie wprosić się do kotłowni miejskiej, to było moje zadanie, aby oczarować moją kulawą niemczyzną laborantkę - co by nam na 10 osób - łazienkę z prysznicami udostępniła. Odwiedziliśmy kilka portów na zalewie - oglądani jak przybysze z kosmosu (innych jachtów polskich tam nie było) i po kolejnej kontroli - wypłynęliśmy na otwarte morze ujściem między wyspą Hiddensee a Rugią.

Potem pływałem tam kilka razy, w roku 1980, z innym już kapitanem. Na Ruden kazali nam płynąć wprost do Stralsundu i tam mieliśmy dopiero zrobić odprawę. Inny kapitan (bylem wówczas jego z-cą) wysłał mnie do pograniczników, tam rozmawiał ze mną starszy pan w stopniu kapitana i pytał - przede wszystkim o Solidarność - używając zresztą polskiej nazwy "Solidarność" , słowo niemieckie "Solidarität"  było w NRD zarezerwowane dla solidarności z narodami Azji i Afryki. Trwało to 4 godziny (tylko 10 dowodów osobistych), ja wiłem się jak piskorz, aby powiedzieć tylko to co i tak pisała na pierwszej stronie "Trybuna Ludu". Kumple na pokładzie odchodzili z nerwów od zmysłów, myśląc, że mnie już zamknęli, a po nich zaraz przyjdą.

W tych kilku wizytach nawiązałem kontakt z Klubem Żeglarskim w Stralsundzie, po przywróceniu żeglarstwa w 1983 napisałem do nich grzeczny list po niemiecku z prośbą o zaproszenie. Zaproszenie przyszło, popłynęliśmy, ale dopłynęliśmy tylko do okręciku w cieśnince, tam nam kazali się zatrzymać, a następnie bezceremonialnie wygnali mówiąc, że tym zaproszeniem to możemy sobie pupę wytrzeć. Ja jednak nie ustawałem w staraniach i w 1988 r. - poprzez Zarząd Główny LOK załatwiłem sobie zaproszenie na jacht  i jego załogę (10 os.,  ze mną jako kpt) z Zarządu Głównego Geselschaft fur Sport und Technik. Takie zaproszenie do W-wy, do Zarządu Głównego LOK przyszło, tam mi je przekazano po krótkim szkoleniu politycznym. Wypłynęliśmy, tym razem do Warnemünde, w planie był jeszcze Wismar. Pierwszy raz mnie zatrzymali na morzu, na wysokości Darßer Ort, był tam wówczas porcik gdzie stały NRD-owskie kutry graniczne, statków nie mieli jak zatrzymywać, ale jachty - z największą (ich) przyjemnością. Musiałem o 4 rano wyskoczyć z ciepłego łóżka, bo pan z okręciku darł się przez megafon - podstawowymi pytaniami - odkuda - dokuda - skolko czełowiek (ulubione pytania wszystkich pograniczników świata). No ale miałem już radio UKF (megafonu nie miałem) więc grzecznie mu wyjaśniłem, że tu wizyta przyjaźni, na zaproszenie Komitetu Centralnego GST. Kazał czekać, ja marzłem (tylko w cienkiej piżamce) i już po 20 minutach pozwolił płynąć dalej, nawet jakieś "Gute Fahrt" chyba było. Weszliśmy do Warnemünde. Przyszedł pogranicznik, zabrał paszporty i przepadł, staliśmy przy kei kontrolnej. Po około godzinie widzimy go idącego długą keją z naszymi paszportami w garści. Szedł ku nam kilka minut, a ja zastanawiałem się co będzie dalej - wyrzucą - czy wpuszczą. Okazało się, że wpuścili. To następnego dnia ustroiłem się w marynarkę kapitańską  i krawat i pojechaliśmy z koleżanką mającą pojęcie o niemieckim do oddziału GST w Rostocku (o adres się dopytałem). Tam - jakby bombę wrzucił do biura. Nikt nic nie wiedział, nie spodziewali się - ale zachowali się poprawnie, ja przekazałem zaproszenie na jacht na biesiadę literacką. Przyszli następnego dnia po południu, był na jachcie ładny serwis z żeglarskimi akcentami , mocna herbata, szynka Krakus i Wyborowa. Rozmowa się toczyła po niemiecku, tylko jedna z pań z załogi i ja - jako tako dawaliśmy radę. Po godzinie, albo więcej jeden z gości przeszedł na bezbłędny polski, pewnie jego zadaniem było aby dyskretnie wysłuchać - co my mówimy. No ale na środku morza było, zorganizowane przeze mnie wcześniej szkolenie polityczne co i komu wolno gadać, więc gaf nie było. Następnego dnia, za ich wiedzą - popłynęliśmy na zachód do Wismaru, a stamtąd na leżącą przed Wismarem wysepkę Poel, do porciku Kirchdorf, gdzie miejscowi rybacy twierdzili, że jesteśmy pierwszym w tym porciku jachtem polskim. Tak to w 1988 r., na Bałtyku byłem odkrywcą nieznanych ziem i portów.

Po przemianach pływałem tam - przy każdej okazji, nawet, jako prowadzący jachty - sam te okazje prowokowałem, np. wracając z Zachodu wjeżdżałem do Stralsundu i wyjeżdżałem - na morze od strony Świnoujścia, w 2007 roku popłynąłem ze Świnoujścia do Stralsundu śródlądziem, przez Wolgast (na Bałtyku był sztorm i było łatwiej tak pojechać w kierunku zachodnim niż katować się nad przylądkiem Arkona).

Również dwa razy wynajmowałem tam, w latach 90-tych jacht od Niemca ze Stralsundu, a za parę dni pojadę do Peenemünde, gdzie ma czekać wynajęty tam jacht, na którym mam pływać po Greifswalder Boden z żoną i Synostwem (młodszym, oni jeszcze dzieci nie mają). Bo pięknie tam ciągle, choć kiedyś (2005 r ?) zrobiono mi tam awanturę wrzeszcząc na mnie że jestem Wessi - choć dalibóg nie jestem. Ale pewnie byłem inny, Rostock to trochę rasistowskie miasto. Ostatni raz byłem w Rostocku w 2012 r. i dalej mi się tam podoba, choć wszystkich reliktów NRD o których Pan pisze tak zajmująco - już nie ma.

Z podziękowaniem za uruchomienie wspomnień
pozostaję

Andrzej Jamiołkowski
Olsztyn

A ja jeszcze dołączę mapkę, z zaznaczonymi miejscami o który mowa.

[mappress mapid="62"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo, Gościnne

Skomentuj

Gość na blogu: Andrzej Jamiołkowski o pomocach nawigacyjnych z NRD

Dziś inauguracja - po raz pierwszy na moim blogu artykuł gościa. Andrzej Jamiołkowski z Olsztyna, żeglarz, wspomina żeglarskie pomoce nawigacyjne z NRD.

Jeżeli ktoś chciałby się podzielić swoimi wspomnieniami na tematy enerdowskie to serdecznie zapraszam i proszę o kontakt mailowy na adres nrd@cmosnet.de.

Oddajmy głos gościowi:

Napiszę o pożytkach z istnienia NRD, jakie w olsztyńskim żeglarstwie morskim to nieistniejące dziś państwo wprowadzało. Kilka słów wprowadzenia. 

W żegludze zawodowej, a także w żeglarstwie morskim zawsze potrzebne są mapy, w czasach przedkomputerowych - tylko papierowe. W żegludze korzysta się powszechnie z map brytyjskich, Anglicy wydają mapy na wszystkie kraje i wody świata i tak jest od ponad 100 lat. Mapy te są i były dostępne, również w Polsce, ale w czasach przed 1989 i obecnie - tylko za dewizy. Mapy te i pomoce nawigacyjne (spisy świateł, spisy radiostacji nautycznych, tabele pływów, atlasy prądów pływowych) są drogie, a niektóre z tych wydawnictw dezaktualizują się po roku (np. tabele pływów), inne wymagają ustawicznego uaktualniania. Polskie mapy, i wtedy i teraz, obejmują tylko Bałtyk i kawałek cieśnin duńskich, o Morzu Północnym nie było i nie ma mowy. Na te akweny trzeba mieć pomoce zagraniczne. 

Wcześniejsze moje, w latach 70-tych, pływania do NRD zainspirowały mnie do zapytania tamtych żeglarzy - o wydawnictwa nautyczne w NRD. Uzyskałem odpowiedź, że owszem NRD wydaje pomoce nautyczne na cały Bałtyk i na CAŁE Morze Północne, wespół z aktualizowanymi co roku danymi o tabelach pływów w Europie Zachodniej, spisami świateł i spisami radiostacji nautycznych na Europę Zachodnią, co nam - żeglarzom  - było potrzebne tylko do słuchania na zwykłym radiu prognoz pogody. To było dla mnie odkrycie. 

Kupowanie map angielskich nie było problemem dla żeglarzy ze środowiska trójmiejskiego w którym się obracałem, tam zdawałem kolejne egzaminy na kolejne stopnie żeglarskie. Wiedziałem, że żeglarze gdyńscy zawsze są w stanie naciągnąć, a to stocznię, a to Polskie Linie Oceaniczne na kupno brytyjskich map, stocznia zawsze taki zakup w swoje koszty dewizowe była w stanie wpuścić. Dla nas - żeglarzy olsztyńskich - te możliwości nie wchodziły w grę. Oczywiście zawsze mogliśmy na kawałku mapy polskiej dopłynąć do pierwszego portu w NRF (najczęściej Kilonia) i tam pójść do sklepu, ale to dla organizowanych na zasadzie zrzutki do kapelusza rejsów  olsztyńskich było to doszczętną ruiną, zwłaszcza dla niezamożnego żeglarza, jak ja. 

Zacząłem drążyć sprawę. Okazało się,  że od końca lat 70-tych wszelkie NRD-owskie pomoce nawigacyjne można było kupić w sklepie z mapami morskimi POLSKIMI, wówczas tę sprzedaż prowadził Urząd Morski w Gdyni. Więc z kolejnego rejsu do NRD przywiozłem sobie wyproszony tam katalog NRD-owskich pomocy nawigacyjnych i duży (wówczas) rejs z Gdyni do Holandii i na powrót w 1985 r. (wtedy o wymianie załóg poza Polską było bardzo trudno) - przygotowałem od początku do końca na pomocach NRD-owskich. Pomoce te zamówiłem w lutym 85 r. - via LOK - w tymże polskim urzędzie morskim w Gdyni, zarówno mapy (cała Holandia i Kanał La Manche były dostępne!) + spisy świateł, spisy radiostacji, tabele pływów, atlas prądów pływowych (Morze Północne - to już pływy, niekiedy spore - ±4 m), dla jachtu wolno płynącego, to rzecz śmiertelnie ważna, cała nawigacja zliczeniowa opierała się wówczas o rachunek wektorowy, graficznie, z uwzględnieniem wektora prądu. Przyszła do Olsztyna wielka paka - było tego z 6 książek i kilkanaście map. Koszt był śmieszny, płatne w złotówkach, co najmniej 10 razy mniej niż pomocy angielskich. Zacząłem to uważnie przeglądać i okazało się, że mapy są zrozumiałe, ale na przykład sposób oznaczania prądów pływowych był na tych mapach inny niż na mapach brytyjskich, inne były też oznaczenia czasowe niż w pomocach angielskich, no i oczywiście wszystko było tylko po niemiecku. Wszyscy żeglarze wówczas i obecnie są uczeni pracy na pomocach angielskich, większość moich kumpli o niemieckim nie miała pojęcia. No więc najpierw ja musiałem rozgryźć co i jak w tych pomocach, potem nauczyć moich kumpli nieniemieckojęzycznych się nimi posługiwać. Ale wiosną w klubie do którego wówczas należałem odbyły się warsztaty nawigacyjne dla załóg kilku rejsów w tym 1985 roku (ja płynąłem w rejsie do Holandii) i popłynęliśmy. Wszystko działało bardzo świetnie, mapy były dokładne i wszystko pokazywały należycie, tabele pływowe i spisy świateł (z podoklejanymi objaśnieniami po polsku) bardzo się przydały. To odkrycie było na wagę złota (dosłownie) w kolejnych latach np. pływałem do ówczesnego Leningradu na mapach NRD-owskich (polskie tam nie sięgały i nie sięgają) i do końca komuny ten sposób świetnie się sprawdzał. Wprawdzie żeglarze gdyńscy uważali, że to niehonorowe pływać na takich pomocach, ale dobrze im było tak gadać, jak mieli dostęp do pomocy brytyjskich i dobrych wujków co im to fundowali. Myśmy musieli sobie radzić inaczej. Na wodach ZSRR byłem w 1989 r., jako prowadzący jacht - kontrolowany przez ruskiego WOPika, który mnie pytał o mapę, oko mu zbielało, jak na podejściu do Leningradu pokazałem mu mapę kupioną kilka tygodni wcześniej w NRD. Rosyjskiej w Polsce wówczas nie można było kupić. 

Dla ilustracji tych wywodów załączam skan katalogu tych pomocy nawigacyjnych NRD-owskich z 1988 roku (ostatnie NRD-owskie pomoce kupiliśmy wiosną 1989 r.) i jedną z map indeksowych z tego katalogu pokazującą jak daleko sięgało pokrycie tymi pomocami. Nie wiem skąd i jakim cudem się te pomoce w NRD się znajdowały, bo oznaczenia miały nie NRF-owskie, aż mi się wierzyć nie chce, że oni (NRD) to sami, tak z dobra woli  publikowali ? Co się za tym kryło ? To dla mnie ciągle - tajemnica. 

Katalog pomocy nawigacyjnych NRD

Katalog pomocy nawigacyjnych NRD. Skan: Andrzej Jamiołkowski

 

Zakres pomocy NRD

Zakres pomocy nawigacyjnych NRD. Skan: Andrzej Jamiołkowski

Jeśli uważa Pan , że te ciekawostki mogą kogoś zainteresować - to nie czynię przeszkód, abym dostąpił zaszczytu wystąpienia jako gość na Pana łamach, jakże ciekawych ! Będzie to dla mnie wyróżnieniem. 

Z wyrazami szacunku
Andrzej Jamiołkowski
Olsztyn  

 

Ja natomiast skomentuję tą "tajemnicę", dlaczego NRD-owcy robili mapy w takim zasięgu. Podejrzewam, że było to po prostu ich zadanie w ramach Układu Warszawskiego - zapewnienie sojuszowi map tych rejonów operacyjnych. Potwierdza to, choć niezupełnie wprost, wpis na temat Seehydrographischer Dienst der DDR w Wikipedii niemieckiej.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo, Gościnne

Skomentuj