Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Na ulicy widziane: Borgward Isabella

Dziś dalej o Borgwardzie - o jego największym sukcesie - modelu Isabella.

Samochód ten został opracowany w roku 1954 pod nazwą Hansa 1500, taką samą jaką nosił  pierwszy powojenny model Borgwarda. Borgward zapytany przed premierą pojazdu jak go nazwać powiedział: "Mam to gdzieś, po mojemu to napiszcie na nim Isabella". I tak już zostało. Pierwsze serie nosiły mimo wszystko nazwę Hansa 1500, tylko na bagażniku miały napis Isabella.

Borgward Isabella deLuxe

Borgward Isabella deLuxe

 

Borgward Isabella deLuxe

Borgward Isabella deLuxe

Design samochodu był na owe czasy bardzo nowoczesny i znalazł wielu naśladowców. Wyraźne pokrewieństwo linii do Borgwarda Isabella można zauważyć nawet w samochodach pochodzących z naszej strony granicy systemów, na przykład w Škodzie 440 z roku 1955, czy następnym modelu Octavia/Favorit (w tych już trochę mniej). Na zdjęciu: Škoda Favorit w Salzburgu, bo nie mam zdjęcia  Škody 440

Skoda Favorit

Skoda Favorit

Również konstrukcja pojazdu była innowacyjna, miał on na przykład samonośne nadwozie i sprzęgło uruchamiane hydraulicznie. Z ciekawostek: W samochody z tamtych czasów (i jeszcze długo później) miały w przednich drzwiach opuszczaną szybę o kształcie prostokątnym, a trójkąt z przodu by odchylany. W Isabellach ten trójkąt był niezależnie opuszczany - był nawet na to patent. Silnik miał 60 KM, ale ponieważ samochód był stosunkowo lekki to dawał mu dobrą dynamikę. Cena Isabelli wynosiła 7.265,00 DM, było to nieco więcej niż konkurencyjnych Opla Rekorda i Forda 12 M, ale o wiele taniej niż Mercedes 180.

Borgward Isabella TS

Borgward Isabella TS

 

Borgward Isabella TS

Borgward Isabella TS

Isabella natychmiast zaczęła się dobrze sprzedawać, ale wkrótce okazało się że zaledwie 10 miesięcy poświęcone na opracowanie pojazdu to za mało. Isabelle psuły się, zwłaszcza nadwozie było marnie wykonane i wkrótce zaczynało klekotać. Trzeba było to klientom poprawiać - złośliwie można powiedzieć że Borgward był jednym z pionierów strategii przerzucania testowania produktu na klientów.

Borgward Isabella TS

Borgward Isabella TS

 

Borgward Isabella TS

Wkrótce wypuszczono jeszcze dynamiczniejszą wersję TS z silnikiem 75KM, a w 1957 znacznie ładniejszą wersję Coupe. Dopiero wtedy jakość Isabelli się ustabilizowała. A tymczasem image marki bardzo ucierpiał, a i finansowo nie był to sukces. Od tego momentu jednak zaczęło jakoś iść.

Borgward Isabella Coupe

Borgward Isabella Coupe

 

Borgward Isabella Coupe

Borgward Isabella Coupe

 

Borgward Isabella Coupe

Borgward Isabella Coupe

W 1959 pojawiła się wersja Cabrio. Istniała też wersja Pickup, ale tylko na eksport do USA.

Po wymuszonym bankructwie firmy w roku 1961 na placu zostało dużo wyprodukowanych samochodów. Mimo to produkcja szła jeszcze przez blisko rok. W sumie wyprodukowano ich około 202.000, w tych czasach była to naprawdę duża seria. A potem sprzedano linię produkcyjną do Meksyku, gdzie wyprodukowano ich jeszcze trochę (nie udało mi się znaleźć ile).

Borgward Isabella Coupe

Borgward Isabella Coupe

 

Borgward Isabella Coupe

Borgward Isabella Coupe

Lukę rynkową po Borgwardzie Isabella (zgrabny samochód klasy średniej o sportowym charakterze) zajęła firma BMW z jej modelami "Neue Klasse". Stąd właśnie podejrzana jest rola syndyka jednocześnie Borgwarda i BMW, który prawdopodobnie mógłby firmę uratować.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , , ,

Kategorie:Na ulicy widziane

Skomentuj

Na ulicy widziane: Borgward

Dziś o firmie Borgward. Firma ta w Polsce jest prawie nie znana (w Wikipedii polskiej jest tylko króciutka notka o marce, a zupełnie nic o człowieku i konstrukcjach), a i w Niemczech nieco zapomniana - widziałem już na jakiejś wystawie Niemców dopytujących się o Borgwarda Isabella - co to za samochód i jakiej produkcji.

Nazwa firmy pochodzi od nazwiska jej właściciela - Carla Friedricha Wilhelma Borgwarda. Był to utalentowany inżynier i niezły stylista, ale niestety beznadziejny przedsiębiorca. Historia jest dłuższa, opowiem ją w tej notce ilustrując kilkoma zdjęciami, ale zamierzam poświęcić parę osobnych notek jego konstrukcjom.

Borgward już od dziecka uwielbiał majsterkować i konstruować, ale nie miał dość cierpliwości żeby zrobić maturę. Do jedynej szkoły inżynierskiej przyjmującej bez matury nie udało mu się dostać ze względu na brak pieniędzy. Udało mu się jedynie chodzić po pracy na wykłady na TH Hannover jako wolny słuchacz. Wkrótce potem wzięto go do wojska - akurat była I wojna - a po wojnie został udziałowcem w małej firmie oponiarskiej na 20 osób. Ale ze względu na problemy z surowcami firma nie robiła opon tylko artykuły gospodarstwa domowego.

Wkrótce Borgward nawiązał kontakt z pobliską firmą samochodową Hansa-Lloyd Werke AG i dostał od niej zlecenie na produkcję chłodnic i błotników. Potem dostawał kolejne zlecenia i coraz bardziej chciał produkować własne samochody.

Zaczął od motocykla, ale nic z niego nie wyszło. Potem zrobił samochód osobowy. W dwóch egzemplarzach. Następna konstrukcja była ciekawsza: Jego firma zatrudniała już 60 osób i dużym problemem stał się transport wyprodukowanych części z hali do magazynu i z magazynu do klienta. Robiono to przy pomocy ręcznych wózków. Borgward pomyślał i wymyślił zmotoryzowany, trójkołowy wózek który nazwał "Blitzkarre". Wózek był bardzo prosty w konstrukcji - odpalało się go "na pych" ale to nic, czasy były ciężkie a grupa docelowa uboga. Znalazł się inwestor i uruchomiono produkcję. Wkrótce Borgward skonstruował większe wersje, ktoś zaproponował dla nich nazwę Liliput, na co Borgward stwierdził że ma być wręcz przeciwnie - Goliath. Sprzedaż tych pojazdów szła dobrze, w końcu lat 20-tych aż 5% wszystkich pojazdów dostawczych w Niemczech były to Goliaty.

Na zdjęciu: Powojenny (1949) Goliath GD 750.

Goliath GD750, Niemcy, 1949-1955

Goliath GD750, Niemcy, 1949-1955

W początku lat 30-tych Borgwardowi szło tak dobrze, że wykupił (za bezcen) swojego wcześniejszego zleceniodawcę - Hansa-Lloyd Werke AG. Tam spełniło się jego marzenie o produkcji samochodów osobowych, ale robił też ciężarówki, również czterokołowe. Wkrótce został wyłącznym właścicielem i szefem całego swojego przedsiębiorstwa - inwestor wycofał się z biznesu przerażony tempem ekspansji firmy. W 1938 roku Borgward zapisał się do NSDAP i został mianowany Wehrwirtschaftsführerem. Taką "godność" uzyskiwali właściciele zakładów istotnych dla obronności i mogli dzięki temu ignorować wiele przepisów prawa pracy.

Potem przyszła wojna i osobówki musiały pójść w odstawkę. Borgward robił dla wojska co się dało, z jego zakładów pochodziły na przykład znane z Powstania Warszawskiego zdalnie sterowane roboty do wysadzania umocnień, nieprzypadkowo nazwane Goliath.

Zdalnie sterowany robot do wysadzania umocnień Goliath

Zdalnie sterowany robot do wysadzania umocnień Goliath

W zamian dostawał więźniów do pracy przymusowej. Pod koniec wojny była to prawie połowa zatrudnionych w jego zakładach.

Na zdjęciu: powojenna ciężarówka wojskowa Borgward B 2000.

Borgward B 2000

Borgward B 2000

Po wojnie Amerykanie internowali Borgwarda jako zaangażowanego w nazizm, mógł wrócić do swojej firmy dopiero po denazyfikacji, która nastąpiła w 1948. Od komisji denazyfikacyjnej dostał status "Mitläufer" - najniższą kategorię winy. Po powrocie oczywiście zabrał się znowu za robienie samochodów. Już w 1949 przedstawił całkiem nowa konstrukcję - Hansa 1500 - był to pierwszy niemiecki samochód o nadwoziu pontonowym i z kierunkowskazami świetlnymi zamiast mechanicznych strzałek. Borgward zainspirował się zdjęciami w amerykańskim piśmie, które pożyczyli mu strażnicy w trakcie internowania. Rok później wypuścił samochód Lloyd LP 300 - konstrukcję ze sklejki obciągniętej skajem. Prymitywny, ale znacznie tańszy od Garbusa. No i był to samochód, a nie dziwadło w rodzaju Messerschmitta Kabinenrollera, BMW Isetty czy Heinkla Kabine. Stąd sprzedawał się dobrze. Wkrótce Borgward z markami Borgward, Hansa, Lloyd i Goliath stał się czwartą firmą samochodową w Niemczech.

Na zdjęciu: Nie mam niestety zdjęcia Lloyda LP 300, tu późniejszy model LP 600. Tylko trochę mniej brzydki niż LP 300.

Lloyd LP600, Niemcy, 1955-1961

Lloyd LP600, Niemcy, 1955-1961

 No i ten sukces go załatwił. Borgward nie miał żadnego dalekosiężnego planu, żadnej strategii, sam był głównym managerem, głównym konstruktorem i głównym stylistą. Nie słuchał żadnych rad, nie delegował zadań, tylko sam wszystkiego doglądał. Wszystkiego poza pieniędzmi, pieniądze według jego własnych słów "wydawał na pięć minut zanim je dostał". Ale trzeba przyznać, że wydawał je na inwestycje, jego indywidualna konsumpcja były skromna. Każdy z jego zakładów robił wszystko na własną rękę, nie było żadnych prób ograniczania kosztów poprzez na przykład wspólne zakupy czy unifikację. Kolejne modele i wersje powstawały i znikały nagle, było ich mnóstwo bez żadnej ciągłości, ewolucji i rozwoju. Wypuszczał bardzo niedopracowane konstrukcje, które wkrótce trzeba było klientom poprawiać. Oferował tyle modeli, ile miał cały Daimler-Benz, razem z przejętym właśnie Auto-Union, a jego firma była przecież znacznie mniejsza. Jego marki konkurowały ze sobą wzajemnie, a Borgward chciał wszystkie części robić sam, jak najmniej zlecać na zewnątrz.

Na zdjęciu: Oczywiście nie wszystko mógł robić sam, jestem teraz w fabryce która ponad 50 lat temu zaczynała od produkcji kombiinstrumentów (ma to w ogóle polską nazwę?) do Borgwarda Isabella.

Clusterintrument Borgward Isabella Coupe

Clusterintrument Borgward Isabella Coupe

Borgward wrzucał grube pieniądze w opracowanie jakiejś bajeranckiej konstrukcji, a potem wywalał wszystko do kosza. Za pewien czas próbował jeszcze raz. Zainwestował znaczącą część rocznego obrotu firmy w opracowanie śmigłowca (Borgward Kolibri), zrobiono dwa prototypy i tyle. "Bo to fajne". Traktował się jako miarę wszechrzeczy - był co prawda niezbyt wysokiego wzrostu (165), ale miał krótkie nogi a nieproporcjonalnie długi tułów. Kiedy jego inżynierowie mówili mu że w Borgwardzie Isabella kierowca siedzi za nisko wsiadał do samochodu i stwierdzał "Nie wiem czego chcecie - jestem niski a widzę dobrze". Cała jego działalność to podręcznikowy przykład jak nie należy prowadzić biznesu. W ten sposób można działać przez ograniczony czas, przy sprzyjającej koniunkturze. Okres "niemieckiego cudu gospodarczego" był sprzyjający, ale przecież nie mógł trwać wiecznie.

Na zdjęciu: Borgward Isabella Coupe.

Borgward Isabella Coupe

Borgward Isabella Coupe

No i w końcu roku 1960 dopadła go ekonomia. Borgward miał stale kłopoty z płynnością finansową i powoli nikt nie chciał już dawać mu kredytów. Sytuacja zrobiła się napięta, a w początku 1961 Land Bremen poręczył mu kredyt, jednocześnie przejmując jego zakłady i przekazując zarząd syndykowi. Dziwnym trafem był to ten sam człowiek, który jednocześnie prowadził uzdrawianie BMW. Równie dziwnym trafem okazało się, że z majątku firmy pokryto wszystkie roszczenia wierzycieli, co świadczy o tym że firma formalnie rzecz biorąc nie była bankrutem. Jedynym człowiekiem który nie dostał żadnego odszkodowania był sam Borgward. Za to syndyk dostał 250.000 DM za 8 miesięcy pracy, na dzisiejsze byłoby to jakieś pół miliona euro.

Patrząc z perspektywy, upadek Borgwarda uznaje się za koniec okresu "cudu gospodarczego" w Niemczech. Borgward został wykończony przez banki i land, ale sądzę że prawdziwe bankructwo jego firmy było tylko kwestią czasu.

Dla zainteresowanych: Artykuł o Borgwardzie ze Spiegla numer 51/1960, który był podobno kamyczkiem poruszającym lawinę która Borgwarda pogrzebała.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , , , , ,

Kategorie:Na ulicy widziane

3 komentarze

Telewizja edukacyjna(19): Logo i 9 i pół

Dziś będzie o dwóch telewizyjnych dla dzieci. Pierwszy z nich to  Logo! - to na pierwszy rzut oka nie jest edukacja, tylko program informacyjny. Na KiKa, o 15:50 i 19:50, powtórzenie o 6:00 następnego dnia (nie we wszystkie dni i nie zawsze dokładnie o tych godzinach, ale nie będę tu wszystkiego pisał).

Logo Nachrichten

Logo Nachrichten Żródło: Wikipedia

Logo! to wiadomości dla dzieci robione przez ZDF - prowadzą je młodzi ludzie, niektórzy z nich są nieco przesadnie wystudiowani pod gust nastolatków i nastolatek. Przedstawiane wiadomości to klasyka - coś istotnego z polityki, coś o sytuacji dzieci w innych krajach, krótki wywiad, aktualności z popkultury, sport, pogoda. To jeszcze nic specjalnego. Wartościowe jest to, że najważniejsze wydarzenie dnia jest przy pomocy animacji wyjaśniane w przystępny sposób, tak aby dzieci mogły zrozumieć istotę konfliktu albo podstawowe zależności. I to robią naprawdę dobrze, bardzo rzadko mam się czego przyczepić. Czytając w sieci różne dyskusje mam wrażenie, że takie wyjaśnienia od podstaw bardzo przydałyby się wielu polskim blogokomentatorom, bo rozumieją oni ze świata mniej niż niemieckie dzieci.

 

 

 

Logo Neuneinhalb

Logo Neuneinhalb Żródło: neuneinhalb.wdr.de

Drugi z programów to neuneinhalb (9 i pół). Chodzi o czas - każdy odcinek trwa dokładnie 9 i pół minuty. Można go zobaczyć raz na tydzień, w sobotę, na ARD o 8:30. Omawiam te programy razem, bo neuneinhalb to uzupełnienie i pogłębienie jednego, aktualnego tematu, coś jak program publicystyczny po wiadomościach. Zazwyczaj jest to reportaż. Tematy są bardzo różne - na przykład afera prezydenta Wullfa, sytuacja dzieci na Haiti, praca policjantów na dworcu kolejowym itp. Robi to WDR. Największe wrażenie zrobił na mnie reportaż z likwidacji elektrowni jądrowej Hamm-Uentrop. Jak dotąd nie widziałem żeby ktoś inny się tam pofatygował, a temat jest ważny i interesujący. Jest to dopiero drugie wyburzenie elektrowni jądrowej w Niemczech, pierwsza była malutka, eksperymentalna elektrownia Niederaichbach. Dlaczego taki materiał robi tylko telewizja dla dzieci, przecież to aż się prosi o solidny reportaż na trzy kwadranse! Ale i tak pokazano, jak każdy fragment instalacji po kolei jest oczyszczany a potem cięty na kawałki o rozmiarach rzędu 1m x 1m x 1,5m, żeby przeszedł przez skaner. Nawet te wielkie, stalowe albo betonowe. Dopiero jak skaner nic nie wykaże, kawałek może iść na zwykłe wysypisko albo do recyklingu. I tak będzie robione aż po elektrowni nie zostanie literalnie nic, tylko łąka.

Oba programy są wyraźnie adresowane do dzieci, ale niektóre odcinki neuneinhalb mogą jednak zainteresować dorosłych. Logo! mógłbym polecić osobom uczącym się niemieckiego dla doskonalenia znajomości języka i zrozumienia problematyki wewnątrzniemieckiej. Ale dzieciom polecam bez zastrzeżeń.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Telewizja

Skomentuj

Jak to się robi w Niemczech: Cykliści, jak zwykle wszystko przez nich

I znowu notka z którą noszę się od dawna. Dziś o jeżdżeniu na rowerze.

W Niemczech rower jest powszechnym środkiem komunikacji. Prawie każdy ma rower, a wiele osób więcej niż jeden. Czy go używa to oczywiście inna historia, ale pomieszczenia na rowery przy podziemnych garażach w budynkach mieszkalnych są zawsze przepełnione.

Rowery w rowerowni w Niemczech

Rowery w rowerowni w Niemczech

To na zdjęciu jest sporo za małe jak na taką ilość mieszkańców, reszta rowerów stoi na miejscach parkingowych z samochodami albo w piwnicach.

Rowery w garażu w Niemczech

Rowery w garażu w Niemczech

Tam, gdzie mieszkałem poprzednio pomieszczenie było ze cztery razy większe (na 18 mieszkań), ale i tak za małe.

Jeżeli ktoś roweru nie ma, to może go sobie wynająć. Na ulicach stoją rowery do wynajęcia paru firm i różnych systemów. Najbardziej rzucającym się w oczy jest system kolei niemieckich (Call-a-bike), opiera się on na specjalnie zaprojektowanych i wykonanych rowerach z elektronicznym zamkiem szyfrowym. Rowery te są solidne i nieźle wyposażone, maja na przykład amortyzowany widelec przedni i 7-biegowa przekładnię w piaście (Wspominałem że notka od dawna w drodze, zdjęcia są stare).

Rowery do wynajęcia Call a Bike, Frankfurt

Rowery do wynajęcia Call a Bike, Frankfurt


Rowery do wynajęcia Call a Bike, Frankfurt

Rowery do wynajęcia Call a Bike, Frankfurt

Rowery DB są dostępne w wielu miastach Niemiec, od połowy marca do połowy grudnia. Ceny nie są zbyt wygórowane - 8 centów za minutę jazdy, można kupić abonament roczny za jedne 36 euro, wtedy za każde pierwsze pół godziny jazdy nie płaci się już. Taka oferta jest cenowo bezkonkurencyjna (4 euro za miesiąc - wow!), trudno ją przebić nawet kupując sobie używany rower. Jak się ma BahnCard to jest jeszcze taniej. Rower można zostawić w prawie dowolnym miejscu (koniecznie przy jakimś skrzyżowaniu).

Inne systemy (np. nextbike) używają dużo tańszych, mniej więcej normalnych rowerów zapinanych na kłódki z zamkiem szyfrowym. Mają oni zupełnie inną strategię cenową, płaci się tam za każdą rozpoczętą godzinę 1 euro, za całą dobę 8 euro. Ale abonamenty są droższe - miesięczny to 40 euro. Te rowery należy zostawiać w zdefiniowanych punktach. Te są dobre raczej dla turystów.

Rowery do wynajęcia NextBike, Frankfurt

Rowery do wynajęcia NextBike, Frankfurt

Aby korzystać z takich rowerów trzeba zarejestrować się w odpowiedniej firmie i mieć komórkę. Jeżeli chcemy pojechać, to znajdujemy taki rower (jest na to app, można zobaczyć w sieci albo zapytać w call center) i dzwonimy do operatora. Podajemy numer roweru, dostajemy kod do zamka szyfrowego i możemy jechać. Po przyjechaniu na miejsce dzwonimy znowu - rower  trzeba zamknąć. Płacimy za czas wykorzystania roweru.

W ostatnich latach zrobiono wiele aby ułatwić poruszanie się rowerem po mieście. Na przykład prawie wszystkie ulice jednokierunkowe oznaczono tak, żeby jechanie przez nie rowerem pod prąd było legalne.

Rowery mogą pod prąd, Frankfurt

Rowery mogą pod prąd, Frankfurt

W wielu miejscach tam, gdzie dla samochodów były dwa pasy zrobiono tylko jeden trochę szerszy + namalowano ścieżkę rowerową.

Ścieżki rowerowe, Frankfurt

Ścieżek rowerowych już wcześniej było dużo. Uwaga na lokalną specyfikę: w Berlinie ścieżki rowerowe są czerwone, we Frankfurcie czerwone są chodniki a ścieżki rowerowe białe (znaczy w naturalnym kolorze betonu).

Niestety wielu rowerzystów zachowuje się całkowicie nieodpowiedzialnie - są oni przekonani że przepisy kodeksu drogowego ich nie dotyczą. Zwłaszcza notorycznie przejeżdżają skrzyżowania na czerwonym świetle. Nie tylko u nas, we Frankfurcie tak jest, w Berlinie widziałem rowerzystkę która beztrosko wjechała na przejście dla pieszych na KuDammie koło Gedächtniskirche, akurat jak się miało zrobić zielone dla przechodniów. Zrobiło się trochę zamieszania, ktoś ją nawet specjalnie popchnął. Ale nie sadzę żeby to ją czegoś nauczyło.

Duży nacisk kładzie się na bezpieczeństwo poruszania się rowerem, większość ludzi niezależnie od wieku jeździ w kaskach. Nawet babcie. Ale sporo jeździ jednak bez. A kask trzeba mieć, w zeszłym roku sam byłem świadkiem głupiego wypadku. Szliśmy z rodziną gdzieś w naszej dzielnicy - to jest na pagórku - boczna uliczką pod górę, z góry szybko i bez trzymanki zjeżdżał na rowerze chłopak w wieku na oko 17-18 lat. Minął nas, a po chwili usłyszeliśmy łomot - uliczka zakręcała trochę niżej, chłopak nie wyrobił się na zakręcie (chyba chciał uniknąć zderzenia z samochodem który powoli wyłonił się zza zakrętu) i przywalił głową w metalowy płot z prętów o przekroju kwadratowym. Krew się polała, chłopak miał na głowie rozcięcie na kilkanaście centymetrów, można było oglądać jego czaszkę bez rentgena. Zadzwoniłem po pogotowie, żona jako biegła w tym kierunku zatamowała krwawienie. Pogotowie przyjechało po kilku minutach i zabrało go do szpitala. Gdyby miał kask skończyłoby się na poobcieranych łokciach i kolanach. Używajcie kasków drodzy czytelnicy, to że ktoś uważa że wyglądacie głupio to pryszcz w porównaniu ze zwykłym wstrząsem mózgu. A może być i gorzej.

Wszystkie dzieci w czwartej klasie szkoły podstawowej (przypominam, że dzieci idą do szkoły w wieku 6 lat, w początku czwartej klasy to 9-latki) robią w ramach zajęć szkolnych kartę rowerową. Pamiętam że za moich czasów w Polsce podchodzono do tego bardzo luźno - musiałem tylko wysłuchać paru pogadanek, odpowiedzieć na kilka pytań na egzaminie teoretycznym i już - nikt nawet nie patrzył czy w ogóle umiem się utrzymać na rowerze. Tutaj to idzie na poważnie.

Chociaż ta powaga jest połowiczna. Karta rowerowa nie jest w żaden sposób umocowana w przepisach, to jest w zasadzie taki świstek papieru nie mający żadnej mocy urzędowej. Ale szkoły zabraniają przyjeżdżania do szkoły rowerem dzieciom, które nie mają takiej karty. Liczy się Verkehrserziehung (Wychowanie do ruchu drogowego). I to wychowanie wygląda tak:

Najpierw klasa idzie do czegoś w rodzaju PRL-owskiego miasteczka ruchu drogowego, każdy musi mieć ze sobą kask. Policja przywozi swoje rowery i każe dzieciom na nich jechać trzymając kierownicę jedną ręką i rozglądając się na boki. Warunkiem dopuszczenia do dalszego ciągu szkolenia jest żeby sobie z tym radzić.

W następnym kroku dzieci mają przyprowadzić do szkoły swoje rowery. Przyprowadzić - przecież nie mają jeszcze kart rowerowych i nie wolno im jechać. No chyba że rodzice przyjadą z nimi. To znowu nie jest specjalnie umocowane w przepisach, bo one mówią tylko że dzieci do lat 8 tylko po chodniku, 8-10 jeszcze mogą po chodniku, a powyżej 10 nie wolno po chodniku. Ale jedźmy dalej: Do szkoły przychodzi policjant i robi przegląd techniczny rowerów. Jak wszystko jest OK to przykleja odpowiednią naklejkę, jeżeli nie, to każe poprawić.

Naklejka przeglądu roweru, Niemcy

Naklejka przeglądu roweru, Niemcy

Tymczasem w szkole przez dłuższy czas omawiane są wszystkie przepisy, robione są testy itp. Aż nadchodzi czas egzaminu. Część teoretyczna to test, oprócz tego jest część praktyczna.

Przed egzaminem dzieci jadą jeszcze z policjantami na rowerach na próbne jazdy po ulicach. Sam egzamin też jest na poważnie - dziecko jedzie przodem, za nim policjant-egzaminator na rowerze mówi w którą stronę jechać i ocenia. W egzaminie pomagają rodzice na rowerach, lepiej żeby mieli kaski i rowery zgodne z przepisami.

Karta rowerowa, Niemcy

Karta rowerowa, Niemcy

W sumie jest to najpoważniejszy egzamin jaki dzieci przechodzą w szkole podstawowej. Ale to dobrze, to jest przecież poważna sprawa, nawet jeżeli uzyskany dokument ma moc dyplomu uznania.

I skoro wszyscy są cyklistami, to z czystym sumieniem można powiedzieć że wszystko przez nich.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

6 komentarzy

Żegnaj NRD Extra: Artykuły piśmiennicze

Dawno nie było nic o NRD, czas napisać coś nowego. Dziś o artykułach piśmienniczych i biurowych.

Większość NRD-owskich artykułów piśmienniczych była produkowana pod marką Markant, natomiast tusze i atramenty produkowała firma z długa tradycją o nazwie Barock. Niestety większość tego co miałem wylądowało w koszu na wiele lat przed pojawieniem się cyfrówek, ale parę rzeczy jeszcze mam. Dostałem też wsparcie w postaci zdjęć od agatynal, więc kilka obrazków jednak się nazbiera. Mimo to przydałoby się więcej zdjęć. Mam poważne opory przed linkowaniem do zdjęć z profesjonalnych stron typu www.industrieform-ddr.de, w paru miejscach wcześniej nie dało się tego uniknąć, ale cały czas się staram zastąpić te zdjęcia innymi (najlepiej swoimi). No to jedziemy z tym co mamy.

NRD-owskie sklepy papiernicze były zaopatrzone o wiele lepiej niż polskie. Jako fajniejsze w Polsce zapamiętałem tylko pióra wieczne produkcji chińskiej i również chińskie kolorowe i pachnące gumki do ścierania.

Największe wrażenie w NRD-owskim sklepie papierniczym robiły na mnie plastikowe szablony. W Polsce dostępne były praktycznie wyłącznie krzywe linijki i ekierki (zazwyczaj drewniane) i krzywiki z marnego tworzywa w smutnych kolorach. A w NRD była tego masa w różnych rozmiarach i wzorach, z przezroczystego tworzywa barwionego zazwyczaj na zielonkawo. Moim ulubionym był taki chemiczny, z różnymi kolbami, probówkami, rurkami i chłodnicami. Nudząc się w szkole rysowałem skomplikowane układy aparatury chemicznej, fajna zabawa. Niestety taki szablon nie dotrwał do dziś i jego zdjęcia nie będzie. Z praktycznego punktu widzenia najbardziej przydatne były szablony z kółkami o różnych średnicach i szablony do pisma technicznego.

Szablony pisma technicznego z NRD

Szablony pisma technicznego z NRD

Ten z kółkami to nie jest ten najbardziej praktyczny, ale ten właściwy nie dożył.

Szablony z NRD

Szablony z NRD

Ale było tego jeszcze dużo innych rodzajów, na przykład meble w jakiejś skali (włącznie z fortepianem)

Szablony do projektowania wnętrz z NRD

Szablony do projektowania wnętrz z NRD

elementy schematów elektrycznych i elektronicznych

Szablony układów elektrycznych z NRD

Szablony układów elektrycznych z NRD

bloki do automatyki analogowej

Szablony do techniki analogowej z NRD

i różne mniej lub bardziej abstrakcyjne.

Szablony z NRD

Szablony z NRD

Tu typowy kątomierz

Kątomierz z NRD

Kątomierz z NRD

a tu bardziej wydziwiony (pękł mi dopiero parę tygodni temu).

Kątomierz z NRD

Kątomierz z NRD

Do rysowania przy pomocy tych szablonów służyły rapidografy również marki Markant. Miałem taki spory zestaw, nie był oczywiście taki dobry jak profesjonalne, zachodnie rapidografy Rotring używane przez ojca, ale do użycia amatorskiego nadawał sie całkiem nieźle. Tusze do rapidografów Barock były sprzedawane w fajnych plastikowych buteleczkach o bardzo dobrze oddanym kształcie butli do gazów technicznych. Wyglądało to świetnie, ale znowu nie mam zdjęcia.

Z mniej specjalistycznych rzeczy dobre były pisaki. Tutaj dostałem zdjęcie takich grubych - też kiedyś takie miałem. Teraz uwaga: zdjęcie jest świeże (styczeń 2012) - pisaki jeszcze piszą - kreski na papierze są nimi narysowane! Pisaki mają nie mniej niż 25 lat. (Zdjęcie: agatanal)

Pisaki z NRD

Pisaki z NRD

Kredki i ołówki z NRD nie były takie dobre - w tym specjalizowali się Czesi (marka Koh-i-Noor, istniejąca do dziś).

Dostępny był spory wybór papeterii,

Papeteria z NRD

Papeteria z NRD

ale niektóre ich wzory były zastanawiające. Były na przykład papeterie w motywy indiańskie (Karl May, Winnetou i te sprawy), nie bardzo widzę ich grupę docelową. Znaczy grupę widzę, ale nie bardzo widzę żeby miała tyle listów pisać.

Papeteria z NRD

Papeteria z NRD

 

Papeteria z NRD

Papeteria z NRD

Z innych przyborów mam jeszcze dziurkacz, ten ma już prawie 40 lat. Oczywiście działa nadal. Ma on jeden problem - pojemnik na "dziurki" zamykany jest miękkim kawałkiem plastiku naciąganym na metalową stopę, zmiękczacz wypocił się po paru latach i już od dawna pojemnik nie daje się porządnie zamknąć. Ale da się z tym żyć, nie jest to duży problem.

Dziurkacz z NRD

Dziurkacz z NRD

I jak zwykle pytanie: Jak tam po zjednoczeniu?

Nie udaje mi się znaleźć nic na temat Markant, zdaje się że nie poradzili sobie. Nikt też nie przejął marki.

Firma Barock z Drezna, za NRD zwana Pelikanem wschodu, po zjednoczeniu niemal zbankrutowała. Udało się jej jednak uratować i nawet jako tako jej szło. Całkiem niedawno (jakiś rok temu) musiała ogłosić niewypłacalność, zdaje się że przyczyną były błędy w zarządzaniu. Ale udało się im jakoś z tego wyciągnąć i istnieją nadal.

EDIT 22.03.2013: Firma Barock już nie istnieje.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo

7 komentarzy

Jak to sie robi w Niemczech: Gimnazjum

Dziś kolejna notka o niemieckim systemie edukacji. Ze statystyk widzę, że poprzednie notki na ten temat cieszą sie dużym powodzeniem, a w notce o systemie edukacji obiecałem napisać o gimnazjach gdy już zobaczę je z bliska. Minęło już pół roku odkąd mój syn chodzi do gimnazjum, wczoraj była wywiadówka, więc czas nadszedł.

Znowu zastrzeżenie: Szkolnictwo leży w gestii landów, więc w każdym jest trochę inaczej. To co pisze dotyczy Hesji, proszę o powstrzymanie się od uwag że piszę bzdury, bo u nas w Hamburgu to czy tamto jest inaczej.

Przypominam, że gimnazjum w Niemczech dzieci rozpoczynają od klasy piątej, i uczą się w nim do matury. Trwa to 8 lat, do niedawna było to 9, ale skrócono ten czas o rok nie zmniejszając ilości materiału. Nazywa się to Turbo-Abitur.

Wrócimy jeszcze na chwilę do szkoły podstawowej. Nie chcę powtarzać tu notki o systemie szkolnictwa w ogólności, proszę sobie doczytać, pisałem tam rekomendacjach dalszego toru nauczania po szkole podstawowej. I powiem, że wbrew wątpliwościom wielu rodziców ten system się sprawdza. W klasie syna jest parę dzieci które zostały posłane do gimnazjum wbrew rekomendacji ze szkoły podstawowej, i wyraźnie widać że one sobie nie radzą na zupełnie podstawowym poziomie typu że trzeba robić zadania domowe, i będą musiały się przenieść do Realschule. Według mnie ich rodzice zrobili im w ten sposób krzywdę.

W naszej dzielnicy sytuacja z gimnazjami jest bardzo dobra, są aż trzy, dwa tuż obok siebie a trzecie też niedaleko. Inne dzielnice nie mają tak dobrze, dojeżdżają tu na przykład dzieci z dzielnicy Schwanheim - to jest pół godziny autobusem - bo bliżej nic nie mają. W ostatnich latach to najstarsze z gimnazjów - Freiherr vom Stein - mieszczące się wcześniej w XIX-wiecznym budynku zostało wyburzone i zbudowane całkowicie od nowa. Perła architektury to to teraz nie jest (wcześniej budynek też był typowy dla szkoły z końca XIX wieku, nic nadzwyczajnego), ale co nowe, to nowe.

Freiherr-vom-Stein Gymnasium Frankfurt

Freiherr-vom-Stein Gymnasium Frankfurt

Drugie gimnazjum - Carl Schurz - jest w generalnym remoncie, tymczasem dzieci uczą się w prowizorycznym budynku zrobionym w technologii kontenerowej.

Tymczasowy budynek Carl-Schurz-Gymnasium, Frankfurt

Tymczasowy budynek Carl-Schurz-Gymnasium, Frankfurt

Warunki nie są, wbrew pozorom, najgorsze, zresztą chyba remont zmierza już ku końcowi i w wyremontowanej części budynku są znowu zajęcia.

Carl-Schurz Gymnasium Frankfurt

Carl-Schurz Gymnasium Frankfurt

W trzecim - Friedrich Schiller - generalny remont już prawie się skończył, została do zrobienia tylko sala gimnastyczna. Zdaje się że te remonty to owoc programu antykryzysowego prowadzonego za poprzedniego kryzysu.

Schillerschule Frankfurt

Schillerschule Frankfurt

A czego uczą? W klasie piątej (bo o tej wiem oczywiście najwięcej) dzieci mają niemiecki, matematykę, geografię, muzykę, sztukę, sport, NaWi (prawie jak w Avatarze, ale to Naturwissenschaften - nauki przyrodnicze), angielski (jako pierwszy język obcy, ale w innych szkołach bywa to inny język) i nieobowiązkową religię w wariancie katolickim i ewangelickim.

W następnych latach dojdą następne języki obce i tutaj strategia w różnych szkołach jest różna. W Schiller dali do wyboru dwa tory, jeden z francuskim a drugi z łaciną. Potem do tego trzeba będzie dobrać jakiś trzeci, w rachubę wchodzą na przykład hiszpański albo chiński. A na przykład Freiherr vom Stein specjalizuje się we włoskim, również jako języku wykładowym dla niektórych przedmiotów. Oferta ta jest skierowana szczególnie do dzieci imigrantów pochodzenia włoskiego, ale nie tylko. Bywają gimnazja w których skupiają się na łacinie i starogreckim, grupy docelowe oczywiste.

Oprócz przedmiotów obowiązkowych jest też grupa przedmiotów do wyboru (Wahlunterricht, WU). Dzieci w ciągu nauki muszą zrobić określoną liczbę jednostek tych przedmiotów (5 godzin w klasach 5-9, z czego 2 w 8-9. Godzinę należy rozumieć jako godzina na tydzień przez dwa semestry), ale mogą wybrać które chcą. W tej ofercie gimnazja różnią się najbardziej między sobą. Na przykład Carl Schurz ma do wyboru głównie przedmioty muzyczno-artystyczne (z naciskiem na kontrabas, jej, tego tylko mi brakuje żeby w pokoju dziecka stał jeszcze kontrabas), za to Schiller ma na przykład dodatkowe zajęcia z matematyki. Oceny z przedmiotów do wyboru są tylko pozytywne, ale kurs może nie zostać zaliczony i trzeba wtedy swoje godziny wyrobić w następnym roku.

Dodatkowo gimnazjum oferuje zajęcia nadobowiązkowe, odpowiadające z grubsza naszym kółkom zainteresowań, zwane Arbeitsgemeinschaft - AG. Spektrum jest bardzo duże i znowu w każdej szkole inne. Może to być jakiś sport (na przykład tenis, wioślarstwo albo żonglowanie), coś artystycznego (chór, fotografia, jakiś instrument) albo naukowego.

Każde gimnazjum wymyśla sobie własny układ godzin lekcyjnych. Już chyba nigdzie nie ma klasycznego układu z 45-minutowa lekcją a potem przerwą, większość gimnazjów przyjęła system z podwójnymi godzinami - czyli po 90 minut, w razie potrzeby w nielicznych wypadkach dzielonymi na pół. Ale znowu w Carl Schurz maja lekcje po 65 minut. Przedłużenie lekcji ma sens, 45 minut to naprawdę za mało na porządną lekcję, a dzięki długim lekcjom dziennie jest mniej przedmiotów - dzieci nie muszą tyle ciężarów nosić na plecach i mają w sumie mniej zadane (bo z trzech przedmiotów, a nie z pięciu-sześciu).

Lekcje nie wszędzie zaczynają się o ósmej rano, bo ktoś wymyślił że można będzie rozładować trochę tłok w komunikacji miejskiej gdy szkoły nie będą zaczynać o tej samej godzinie. Pomysł dobry, ale realizacja gorsza - wszystkie trzy zaczynają  prawie równocześnie w godzinach 7:45 - 8:00, wszyscy i tak spotykają się w jednym autobusie.

W szkole zazwyczaj jest jakaś stołówka prowadzona przez firmę cateringową. W szkole mojego syna zrobione jest to tak, że dziecko dostaje kartę, którą się tam rozlicza. Obiady trzeba wiążąco zamawiać przez sieć z tygodniowym wyprzedzeniem, w przypadku choroby można odwołać zamówienie. Niestety w przerwie obiadowej tłok w stołówce jest taki, że zjedzenie obiadu w dostępnym czasie jest mało realne.

Oczywiście szkoła ma bibliotekę, jest to filia biblioteki miejskiej. Karta biblioteki szkolnej działa też w bibliotekach dzielnicowych i w głównej bibliotece miejskiej.

Część szkół zapewnia mniejszym dzieciom opiekę po lekcjach, tak gdzieś do trzeciej, najczęściej pod postacią pomocy w robieniu zadań domowych. Spróbowaliśmy tego, ale to była katastrofa. Ale myślę, że to była akurat pechowa grupa, gdzie indziej może to działać lepiej.

Jeszcze o poziomie nauczania. Syn poszedł do Schiller, mimo że z wielu źródeł słyszałem opinię że to gimnazjum dla zadzierających nosa dzieciaków z UMC. W szkole podstawowej przez całą czwartą klasę straszyli dzieci i rodziców, że gimnazjum to jest dopiero na poważnie, że tam to dopiero trzeba będzie zasuwać itp. Rzeczywistość okazuje się być inna. W klasie nie ma nikogo z UMC, większość to MMC i LMC - opinia o elitarności pochodzi zdaje się sprzed 20+ lat. A zadań domowych mają ledwie co, o wiele mniej niż w podstawówce. Ale to "wina" podstawówki - tam gdzie chodził syn było naprawdę ostro, dzieci z innych szkół uważają że zadań domowych jest dużo. Co w sumie nie świadczy dobrze o całym szkolnictwie niemieckim. Nie bardzo już pamiętam, co było za moich czasów w klasie piątej i jakie było obciążenie, ale wydaje mi się że jednak u nas było większe.

Akurat teraz, jak co roku, w gimnazjach odbywają się dni otwarte, żeby dzieci ze szkół podstawowych (i ich rodzice oczywiście też) mogli sobie szkołę obejrzeć z bliska i wybrać. Nikt przy wejściu legitymował nie będzie, jeżeli ktoś z czytelników z terenu Niemiec jest zainteresowany to może po prostu pójść i sobie szkołę zwiedzić.

Nie znam danych dotyczących finansowania szkolnictwa, ale patrząc tak "od dołu" to gimnazja muszą być finansowane znacznie lepiej niż szkoły podstawowe. W szkole podstawowej trzeba było co i raz płacić za jakieś podręczniki (tylko raz zasponsorował wszystkie land), dawać po dwie dychy do kasy klasowej albo płacić za jakieś wycieczki, w gimnazjum jak dotąd trzeba było kupić jedną książkę, a z wpłaconych na początku roku szkolnego dwudziestu euro została jeszcze blisko połowa. I to mimo że klasa częściej się gdzieś wybiera.

W cyklu o edukacji w Niemczech planuję jeszcze dwie notki, jedną o Hortach, czyli po naszemu świetlicach, a drugą o komitetach rodzicielskich.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

15 komentarzy

Jak to się robi w Niemczech: Kościół katolicki się likwiduje

Nieprzypadkowo nawiązuję w tytule notki do książki Thilo Sarrazina "Deutschland schafft sich ab" ("Niemcy się likwidują"). Sarrazin bredził (pisałem już o tym), ale z niemieckim KK jest o wiele gorzej niż z całymi Niemcami i mój tytuł jest znacznie bardziej uzasadniony niż jego.

Jeszcze całkiem niedawno niemiecki KK wyglądał na bardzo silny i bogaty. Miałem o tym notki - oprócz znacznych wpływów z podatku kościelnego dostaje sporo na różne sposoby z budżetu państwa. Ale już od wielu lat ilość wiernych spada i wpływy maleją. A jak zaczyna się kryzys, ludzie tracą pracę albo zarabiają mniej to i płacony podatek kościelny gwałtownie spada - jest przecież liczony jako procent od podatku od dochodów osobistych.

Na to nakłada się brak księży. Dotąd dawało się jakoś zatykać wakaty księżmi z Polski, ale teraz i tego zaczyna brakować.

Podczas ostatniego kryzysu biskupi niemieccy zauważyli te narastające problemy i zaczęli się zastanawiać jak zapobiec katastrofie. Tendencja jest wyraźna - przychody spadają a koszty nie - gdyby nic nie zmienić to bankructwo jest nieuchronne. Szans na zwiększenie przychodów zasadniczo nie ma. Wiernych coraz mniej - niedawno pojawiły się statystyki z których wynikało że w 2010 więcej osób wystąpiło z KK niż do niego wstąpiło, a do tych wystąpień trzeba doliczyć członków KK którzy nie wystąpili tylko po prostu zmarli. Z kasy państwowej też nie da się nic nowego urwać. Trzeba więc popracować nad kosztami. Wieloletnią strategię redukcji kosztów opracowano już kilka lat temu, jednak ogólnie dostępne źródła (na przykład TUTAJ) ściemniają że przyczyny całej akcji są natury wyłącznie duchowej. To co piszę, opiera się na rozmowach z ludźmi mającymi insider knowledge.

Strategia redukcji kosztów w każdej diecezji nazywa się inaczej (na przykład w diecezji Limburg, pod którą podpada Frankfurt, nazywa się to Neustrukturierung der Seelsorge czyli Reorganizacja duszpasterstwa), ale wszędzie chodzi o z grubsza to samo - parafie łączy się po kilka w tzw. Großpfarrei (nie znam odpowiedniego określenia po polsku, pewnie jeszcze takiego nie ma). Nie będzie już księdza, pracowników biur parafialnych, a może i kościelnych w każdej parafii, mniejsza ilość pracowników będzie obsługiwać kilka punktów na zmianę. Ilość i godziny mszy mają pozostać bez zmian.

Na przykład we Frankfurcie z około 30 parafii (nie mogę się doszukać ile ich było dokładnie) zostanie tylko 6 na 140.000 katolików niemieckich (parafie narodowe pozostaną bez zmian). W sumie cały ten proces nie jest niczym dziwnym - firmy robią tak od dawna, na przykład poczta już dawno zlikwidowała większość swoich placówek. Ale kościół to niezupełnie to samo co poczta - kościoła nie da się zastąpić automatem w rodzaju Packstation. Ale analogia nie jest taka zła - zamiast placówek pocztowych pojawiają się agencyjne punkty pocztowe albo punkty innych firm spedycyjnych, a w próżnię po KK wejdą na pewno różne sekty i odłamy, chrześcijańskie albo i nie.

Kościół St. Wendel, Frankfurt Sachsenhausen

Kościół St. Wendel, Frankfurt Sachsenhausen

Problemem jest też styl, w jakim to wszystko jest załatwiane. W krwiopijczej korporacji zazwyczaj (nie zawsze, ale zazwyczaj) pracowników na takie reorganizacje się przygotowuje, w miłosiernym Kościele po prostu wydaje się pisemne rozporządzenie i wysyła je pocztą. W parafii w mojej dzielnicy w tej chwili wrze protest, bo biskup takim rozporządzeniem i bez żadnych rozmów z parafianami i z samym zainteresowanym posłał proboszcza na emeryturę od 01.02.2012, mimo że według zasad mógłby (i chciałby) on jeszcze dwa lata popracować. Co z tego że brak księży - jest harmonogram i nie ma dyskusji. Niektórzy parafianie już zapowiadają wystąpienie z kościoła.

Wszystko wskazuje na to, że parafianie zostaną po prostu pozostawieni sami sobie. Tam, gdzie działa prężna rada parafialna to jeszcze jakoś się siłą rozpędu pokręci, ale tam, gdzie i tak nic się nie dzieje wszystko wkrótce padnie. A puste kościoły się kolejno sprzeda albo zburzy, jak ten w Oberstedten.

W przypadku firmy redukcja kosztów jest normalnie połączona ze zmianami w strategii, opracowaniem nowych produktów, zmianą profilu, lepszym dopasowaniem do grupy docelowej itp., ale w przypadku centralnie zarządzanej religii znaczące zmiany nie wchodzą przecież w rachubę. Droga prowadzi tylko w dół.

I w ten sposób niemiecki Kościół Katolicki w szybkim tempie zmierza do samolikwidacji.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

Komentarze: (1)

Śmieszne tylko po polsku: Reksio nie tylko dla dzieci (2)

Opisałem już prawie cały cykl gier o Reksiu firmy Aidem Media, ale brakowało mi jednej  - Reksio i wehikuł czasu. Będąc ostatnio w kraju uzupełniłem ten brak - nie dało jej się kupić w żadnym sklepie, trzeba było zamawiać u producenta - wczoraj ją skończyłem i znowu muszę się podzielić.

No i znowu: Gra jest świetna, co najmniej tak dobra jak Reksio i kapitan Nemo. I nie dajcie się zmylić - to nie jest gra dla dzieci, bo skąd dzieci mają na przykład wiedzieć dlaczego nikt nie spodziewa się hiszpańskiej inkwizycji?

Reksio i wehikuł czasu

Reksio i wehikuł czasu

W warstwie fabularnej - jak już jej tytuł wskazuje - gra rozgrywa motyw podróży w czasie. Bohaterowie podróżują przy pomocy przekonstruowanej sofy ("do sofania się w czasie") wstecz i w przód, do czasów prehistorycznych, starożytnego Egiptu, średniowiecza i w mroczną przyszłość rodem z Blade Runnera (spadłem ze śmiechu z krzesła gdy kret Kretes wygłosił monolog Roya Batty'ego). Plot jest nieźle zakręcony a przy tym trzyma się kupy, jego stopień komplikacji jest taki, że autorzy poczuli się w obowiązku wytłumaczenia na koniec największego twistu, żeby dzieci i mniej obyci z podobnymi historiami dorośli go zrozumieli. Widać że scenarzysta czuje SF, wymyślenie spójnej, kilkukrotnie zapętlonej pętli czasowej nie przerasta go i że ma konsekwencje paradoksu dziadka w małym palcu.

Rozwiązywane zagadki mają poziom trudności "w sam raz" chociaż trzeba przyznać, że niektóre są znacznie trudniejsze niż w innych grach z serii. No ale Myst to to nie jest, bez obawy. Mi najbardziej podobały się trójwymiarowe labirynty. Niestety znowu dwa czy trzy zadania trzeba rozwiązywać metodą prób i błędów.

Jest oczywiście kilka zadań zręcznościowych, tym razem bez Boulder Dasha, ale za to fajne platformówki.

Screenshot z gry "Reksio i wehikuł czasu"

Screenshot z gry "Reksio i wehikuł czasu"

I jak zwykle najlepsze w grze są odwołania do popkultury. Oprócz wspomnianych hiszpańskiej inkwizycji i Blade Runnera mamy tu na przykład Nostradamusa, Leonarda da Vinci z kotem i Moną Lisą, Salvadore Dali'ego, Różokrzyżowców... A wszystko okraszone autoironią i dowcipem. Po prostu kupa dobrej, inteligentnej zabawy.

Reksio i wehikuł czasu - okładka

Reksio i wehikuł czasu - okładka

Szkoda tylko, że seria się już skończyła skrętem w stronę słabych gier na rynek międzynarodowy i nie widzę szans żeby powstał kolejny odcinek na poziomie tego.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Śmieszne tylko po niemiecku

Skomentuj

Blog Roku 2011 – Głosowanie rozpoczęte!

Od dziś (14.01.2011), od godziny 15:00 do 07.02.2011 do godziny 12:00 można głosować na blogi w konkursie "Blog Roku 2011". Zachęcam do oddania głosu na mój blog!

Wyślij SMS o treści D00106

 

(to są zera, a nie wielkie litery 'o')

 

na numer 7122.

Działa to tak (tutaj regulamin konkursu):

  • Z jednego numeru telefonu można zagłosować na dany blog tylko raz.
  • Głosowanie jest możliwe tylko z krajowych numerów sieci: Era, Plus, Orange i Play.
  • Koszt SMS to 1,23 PLN brutto (z VAT).
  • W przypadku przesłania SMS-owego głosu spoza terenu Polski operator sieci gsm może naliczyć dodatkową opłatę roamingową zgodnie z taryfą danego operatora.
Blog Roku 2011

Blog Roku 2011

Blog roku 2011

Blog roku 2011

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy:

Kategorie:Organizacyjne

Skomentuj

Jak to się robi w Niemczech: Mądrość ekonomistów

Heiko Thieme

Heiko Thieme Żródło: www.heikothieme.com

I znowu WO poruszył temat zbliżony do tego, o którym już dawno miałem napisać notkę. Dziś będzie o mądrych ekonomistach. I równie mądrych managerach. Notka będzie ilustrowana między innymi zdjęciami symboli giełdy frankfurckiej - byka i niedźwiedzia. Byk robi za hossę a niedźwiedź za bessę, stąd z niedźwiedziem chcą się fotografować wszystkie dzieci, ale delegacja bankierów omija go z daleka i zawsze robi sobie zdjęcia przy byku.

Otóż jest w Niemczech taki jeden doradca inwestycyjny, nazywa się Heiko Thieme. (TUTAJ jego strony) Pamiętam, gdy przyjechałem do Niemiec w okresie bańki internetowej był on wielką gwiazdą na rynku doradców inwestycyjnych. Było tak: Kursy rosły w kosmos, wszyscy mówili że zaraz spadną i trzeba sprzedawać - a on mówił twardo - wzrosną, kupować. I kursy rosły. Zaangażowali go do radia - co dzień rano jadąc do pracy słyszałem jak zapewnia, że będzie rosło. Pisał on też cotygodniowe prognozy ekonomiczne we Frankfurter Allgemeine Zeitung, publikował w Spieglu, Sternie, Focusie i Capital - czyli w najważniejszych tygodnikach opiniotwórczych, pracował jako ekspert dla telewizji n24. Geniusz, co nie?

Ale potem bańka pękła i kursy zanurkowały. A pan Thieme nadal dzień w dzień rano w radiu zapewniał, że kursy będą za chwilę rosły. I tak zapewniał jeszcze przez ponad rok. Dzień w dzień, nie słyszałem żeby powiedział że cokolwiek spadnie. Aż po tym dobrze ponad roku go wreszcie z tego radia wywalili, bo kursy jakoś rosnąć nie chciały. Geniusz, co nie?

Byk (hossa) przed giełdą frankfucką

Byk (hossa) przed giełdą frankfucką

Wydaje mi się, że pan Thieme jest czystym przypadkiem klinicznym, nad którym warto się zastanowić. Ci ekonomiści wmawiają wszystkim, że ekonomia to nauka, że stosują naukowe metody, że ma to wszystko jakieś realne podstawy. Historia pana Thieme pokazuje że jest inaczej - tak naprawdę to jest kwestia szczęścia. On coś sobie wymyślił i twardo się tego trzymał. No i miał szczęście, rozwój sytuacji przez dłuższy czas był akurat taki jak mówił. Ale potem sytuacja się zmieniła - ale jego metoda nie. On cały czas stał twardo i wbrew oczywistym faktom przy poprzedniej prognozie.

I ta bańka to nie była jedyna jego wpadka. Już wcześniej stosował ze zmiennymi skutkami swoją metodę stałego optymizmu. W latach 1991-1993 prowadzony przez niego fundusz inwestycyjny był jednym z najlepszych w USA, a już w 1995 amerykańskie czasopismo branżowe ogłosiło go najgorszym managerem roku. W 1997 był znowu najlepszy. I tak przez cały czas - max/min.

I w tym momencie nasuwają mi się wyłącznie określenia powszechnie uważane za obraźliwe. Przecież do takiej "strategii inwestycyjnej" jaką praktykuje pan Thieme mózg jest całkowicie zbędny. Po co takiemu darmozjadowi płacić?

Niedźwiedź (bessa) przed giełdą frankfurcką

Niedźwiedź (bessa) przed giełdą frankfurcką

Teraz druga historia. Również za czasów bańki internetowej robiłem zlecenie w firmie Start Ticket. Była to część dużej firmy Start Amadeus (główny udziałowiec: Lufthansa), która zajmuje się sprzedażą usług turystycznych. Firma powstała w czasach przedinternetowych i jej terminale znajdowały się w wielu tysiącach biur podróży w Niemczech i nie tylko. Przez te terminale można było zamówić bilety na samoloty, pociągi, imprezy, zarezerwować hotel, wycieczkę albo samochód w wypożyczalni. W tych czasach firma miała podobno największe na świecie cywilne centrum obliczeniowe, samych mainframe'ów mieli tam szesnaście, nie licząc masy mniejszych maszyn. Start Ticket był częścią tej firmy zajmującą się sprzedażą biletów na imprezy, na przykład koncerty. Jako duży i znany pośrednik z dobrą infrastrukturą dostali na przykład zlecenie na sprzedaż biletów na EXPO 2000, a szło tego około 100.000 na dobę.

No i managerowie Lufthansy wymyślili sobie, że podepną się do boomu internetowego i zawiążą spółkę w której udziałowcami będą Start jako dostawca infrastruktury i oprogramowania, Bertelsmann jako dostawca kontentu i Axel Springer, który miał robić reklamę. Nowa spółka miała sprzedawać bilety przez internet. CEO spółki została pani Ivanka Springer, tak, z TYCH Springerów. Same wielkie koncerny i doświadczeni managerowie.

No i działalność spółki zaczęła się od wymyślenia nazwy. Zaangażowana agencja reklamowa wymyśliła za sumę sześciocyfrową (jeszcze w DM) nazwę Qivive. Czy ktoś jest w stanie zapamiętać jak to się pisze (to niepoprawne łacińskie qui vive - kto żyje)? A to przecież część adresu stron www.

Ci doświadczeni managerowie planowali szybkie wejście na giełdę i dalej spokojne zużywanie zebranej od akcjonariuszy kasy. Tymczasem grono programistów robiących aplikację usiadło w przerwie śniadaniowej i szybko przekalkulowało że to wszystko ma tylko bardzo  niewielkie szanse żeby się zbilansować. Nie muszę chyba pisać jaki nastrój w firmie się zrobił.

No i wkrótce się okazało, że jest już za późno żeby wejść na giełdę, bo bańka właśnie pękała. Spółka próbowała się jeszcze ratować kredytem, ale i na to było już za późno, żaden bank nie dawał już na internet. No i wkrótce wszystko się rypło, bankructwo, zwolnienia grupowe itd. Mnie na szczęście nie ruszyło, ja tam tylko sprzątałem. Ale przecież mówimy nie o świeżych pistoletach z firmy krzak, tylko o profesjonalnych managerach, murwa ich czać, z wielkich koncernów i z wieloletnim doświadczeniem.

No i ci managerowie nie przeanalizowali sytuacji, nie policzyli sobie na karteczce pi razy drzwi, tylko zrobili to co wszyscy i to co zwykle. A potem skasowali siedmiocyfrowe wynagrodzenia i położyli firmę.

Obie te historie wydają mi się dość typowe. Jak wiadomo 90% of everything is crap, nie inaczej jest w branży ekonomicznej. Czytuję czasem prasę ekonomiczną i widzę, że duża część tych top managerów wymyśla (albo odgapią) jakiś sposób postępowania i próbuje go stosować. I jak któremuś dwa-trzy razy się przypadkiem uda, to już jest uznawany w branży za geniusza i próbuje robić to samo znowu i znowu. Tak bez zrozumienia i modyfikacji - znowu i znowu. I dalej jest to kwestia szczęścia - albo mu się uda, albo nie. Jak mu się uda - w porządku, ale jak nie to najpierw szeregowi pracownicy zaharowują się żeby to jakoś uratować, a potem i tak lądują na bruku. A manager dostaje nową posadę w nowej firmie. I znowu ta sama metoda uda mu się, albo i nie.

A my za to wszystko płacimy.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

6 komentarzy