Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Blog Roku 2011

I znowu konkurs na Blog Roku. Zachęcam do głosowania na mój blog. Początek głosowania 12.01.2012 od godziny 15:00. O terminie przypomnę osobnym wpisem. Wiem że nie wygram skutera czy co tam w tym roku można wygrać, zresztą i tak nie miałbym co z nim zrobić, ale lans się liczy.

Blog roku 2011

Blog roku 2011

 

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy:

Kategorie:Organizacyjne

Skomentuj

I to też jest po niemiecku: Accept

Jak już jesteśmy przy muzyce głośnej i hałaśliwej to przypomnę zespół Accept. Pamiętam że w początku lat 80-tych nagrałem sobie ich płytę Restless and Wild z radia. No i ponieważ mieli angielską nazwę i śpiewali po angielsku przez myśl mi nie przeszło że mogą być z Niemiec. Byli z mitycznego Zachodu i tyle.

Jak się teraz nad tym zastanawiam to mi wychodzi, że moje kryteria dotyczące muzyki głośnej nie zmieniły się przez te 30 lat. Kawałki Acceptu, podobnie jak Blind Guardiana też mają melodię i mocny wokal.

BTW: Od paru dni słucham Blind Guardiana, mój syn usłyszał Wheel of time i powiedział, że ich nauczyciel sportu puszcza im ten kawałek na ćwiczeniach.

Wróćmy do Acceptu i Restless and Wild. Ta muzyka jest znacznie prostsza niż Guardianów. Accept  nie potrafi ani ballady, ani niczego spokojnego, ani orkiestrowych aranżacji. Ale typowy ich dynamiczny kawałek wchodzi mi gładko. Najgładziej ten:

Historia zespołu zaczyna się od parunastu lat problemów. Najpierw działalność amatorska, potem dymanie przez firmę płytową, która nie dość że ich wcale nie wspierała, to jeszcze chciała z nich zrobić zespół Neue Deutsche Welle. Na swojej przełomowej płycie - właśnie Restless and Wild zespół odwdzięczył się swoim managerom utworem Son of a Bitch. Potem im jakoś poszło. Na przykład tak: wiecie jak brzmi Dla Elizy w wersji metalowej (od 3:09, sorry nie znalazłem w lepszej jakości)?

Członkowie zespołu mieli poglądy antyfaszystowskie i antymilitarystyczne, ale przez proste skojarzenie Niemcy -> faszyści parę ich zabiegów artystycznych zostało w niektórych krajach błędnie zrozumiane i niezasłużenie zostali w nich zaszufladkowani, tylko po wstępie do tego utworu. Ten kawałek był zresztą podobno pierwszym na świecie utworem speed metalowym.

Od czasu sukcesów lat 80-tych zespół rozpadł się i ponownie zszedł już dwa razy. I jak widzę nadal jest to po prostu radosne, głośne granie, nie żebym zaraz miał kupować ich płytę, ale może być.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Muzyka

4 komentarze

I to też jest po niemiecku: Blind Guardian

Lubię sobie czasem posłuchać czegoś głośnego i dynamicznego. Ale jako stary zgred nie lubię większości aktualnych produkcji metalowych - nie znoszę growlowania, niemelodyjnego łomotania i takich tam. Dla mnie kawałek, również głośny, powinien mieć jakąś melodię, ma być tam mocny wokal a nie jakieś charczenie albo mamrotanie, ma się coś w utworze dziać i ma być aranżacja i brzmienie. Nie trawię muzyki dla motocyklistów w stylu Motörhead (dopóki silnik chodzi równo a wydawane przez niego dźwięki zawierają się w stosunkowo wąskim zakresie częstotliwości, to wszystko jest w porządku). Lubię za to progresywne kawałki po 10+ minut - i z tego powodu w jakiejś dyskusji ktoś mi polecił taki dwunastominutowy kawałek zespołu Blind Guardian - "And Then There Was Silence" (słuchać głośno, najlepiej na dobrych słuchawkach). A potem jeszcze znalazłem że zespół mimo angielskiej nazwy i tekstów jest z Niemiec, więc nadaje się do tego cyklu.

No i to mi podeszło. Całość brzmi, zmienia się, wokalista (Hansi Kürsch) naprawdę śpiewa i nie musi odwracać uwagi od marnej muzyki strojem, makijażem albo wydurniając się. Wygląda normalnie, ubrany jest w czarny sweterek, w komunikacji miejskiej nikt nie zwróciłby na niego uwagi, w najnowszym klipie jaki znalazłem jest nawet elegancko ostrzyżony. I to mi się podoba, malowanie się we wzorki to obciach. Jego bibilijno-mitologiczno-fantasy teksty przeżyję, chociaż wolałbym coś z większym sensem.

Zespół powstał w roku 1984 jako Lucifer’s Heritage  i zaczynał od rzeczy takich, jak na początku notki napisałem że ich nie lubię (łomotany speed metal). Ale potem, gdzieś od 1992 i już pod aktualną nazwą się wyrobili. Podobno są bardzo wpływowym zespołem w gatunku power metal, wiele ich utworów jest klasyfikowanych jako progressive metal, ale potrafią też ballady:

 

i kawałki w stylu ilustracji do opowieści historycznej albo fantasy (to nie jest oryginalne video, ale piosenka klimatem pasuje do obrazu).

 

Niedawno wystąpili też jako animacje w grze Sacred 2: Fallen Angel

Ostatnia ich płyta (At the Edge of Time) doszła w Niemczech do drugiego miejsca na liście sprzedaży albumów, a to jest coś, zwłaszcza że to jednak muzyka dość niszowa.

Na zakończenie: najnowszy klip, wokalista wygląda prawie jak Thomas Anders.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Muzyka

Komentarze: (1)

Jak to się robi w Niemczech: Upadek prasy papierowej

Dyskusja u WO skłoniła mnie wreszcie do napisania notki na temat upadku prasy papierowej w Niemczech. Nosiłem się z tym od dawna, ale nie chciało mi się robić researchu. No ale notka wreszcie jest.

Temat omówię na przykładzie Frankfurter Rundschau. Najpierw trochę historii.

Frankfurter Rundschau było pierwszą gazetą powojenną w sektorze amerykańskim, a drugą w całych Niemczech - wydawanie w Niemczech gazety do 1949 roku wymagało uzyskania licencji od władzy okupacyjnej. Pierwsze wydanie FR poszło 1. sierpnia 1945. Gazeta miała profil zdecydowanie lewicowy. Wkrótce - 15.04.1946 dla równowagi pojawiła się pierwsza frankfurcka gazeta o profilu konserwatywnym - Frankfurter Neue Presse. Trzecią frankfurcką gazetą była popołudniówka Abendpost (1948), a czwartą Frankfurter Allgemeine Zeitung (1949). Ta gazeta jest znowu zdecydowanie liberalno-konserwatywna.

Frankfurter Rundschau

Frankfurter Rundschau

No to mamy komplet. Z biegiem lat gazety te zapozycjonowały się w różny sposób. FAZ stał się gazeta ponadregionalną  z siecią korespondentów zagranicznych, ma największą sprzedaż zagraniczną ze wszystkich gazet niemieckich. Frankfurter Neue Presse (tymczasem należąca do tej samej fundacji co FAZ) ustawiła się regionalnie - ma kilka wydań z różnymi nagłówkami dla okolicznych regionów. Abendpost padł już dość dawno temu - w 1988. Najciekawsza z punktu widzenia #upadekprasypapierowej jest historia Frankfurter Rundschau i teraz zajmiemy się nią bliżej.

Przyznam szczerze, że żadnej z omawianych gazet codziennych nie czytuję. Próbowałem - dawałem się namówić na próbne prenumeraty wszystkich trzech tytułów, ale to mi nie leży. Te gazety są strasznie grube, nie mam czasu tyle czytać, a większość artykułów mnie w ogóle nie interesuje. Praktyka jest taka, że w domu gromadzi się nie przeczytana makulatura. Jak miałbym płacić, to tylko za wybraną część kontentu i nie na papierze. Żeby nie było że i tak bym nie kupił - zdarza mi się płacić za dostępny również na papierze kontent z sieci - kupuję na przykład potrzebne mi testy ze Stiftung Warentest. Mam też konta na paru systemach mikropłatności, więc technicznie to nie jest dla mnie problem.

FR, podobnie jak FAZ ustawiła się ponadregionalnie, jednak nie miała tak dużych sukcesów jak konkurentka. Ale jeszcze gdy przyjechałem do Frankfurtu (1999) szło jej nieźle. Dużą część sprzedaży robiły jej ogłoszenia drobne - na przykład powszechna opinia była taka że jak ktoś szuka mieszkania powinien kupić FR, wydanie piątkowe po 12 (bo wydanie przed i po godzinie 12 były różne). Rzeczywiście ogłoszenia z działki nieruchomości były tam najlepsze.

No ale pamiętamy, co się stało potem - w branży ogłoszeń drobnych pozamiatał Internet. Najbardziej trafiło to gazety czysto ogłoszeniowe - w rodzaju Das Inserat - musiały one całkowicie zmienić model biznesowy i połączyć się w grupy. Ale przejście ogłoszeń drobnych do sieci odebrało też sporą część przychodów gazetom codziennym. Do tego spadły też dochody z reklamy. FR zaczęła mieć poważne problemy finansowe.

Redakcja Frankfurter Rundschau

Redakcja Frankfurter Rundschau

Kolejny cios przyszedł ze strony gazet bezpłatnych, które akurat wtedy zaczęły się pojawiać. To w ogóle temat na osobną notkę, większość z tych gazet nie jest warta papieru na którym jest drukowana, ale niektóre z nich lepiej informują o tym co się dzieje w bezpośrednim sąsiedztwie niż te duże i znane gazety płatne.

No i pojawił się też bezpłatny kontent z sieci. Czynniki te dotyczyły oczywiście wszystkich trzech frankfurckich gazet, ale najbardziej trafiło to FR. Początek ostrego kryzysu przypadł na rok 2003, akurat wtedy poznałem pewnego redaktora działu kulturalnego FR, więc mam trochę insider knowledge. Tak dokładnie to moja żona poznała jego niedawno poślubioną żonę, Polkę. No i tak się trochę towarzysko spotykaliśmy.

FR powoli traciła płynność, uzyskała jednak gwarancje bankowe od landu. Problem polegał jednak na tym, że land jest rządzony przez CDU, więc gwarancje landu bardzo osłabiały wiarygodność lewicowej linii gazety. W związku z tym w roku 2004 90% udziałów w gazecie nabył holding medialny należący do SPD. W planie było jednak pozbycie się chociaż części tych udziałów, żeby w ciągu dwóch lat zejść poniżej 50%. Ale najpierw trzeba było ratować FR przed bankructwem. Na początek wzięto się za zwalnianie pracowników. W ciągu trzech lat z 1700 zostało ich tylko 750. Matthias opowiadał trochę historyjek o wydarzeniach w redakcji, a wkrótce miał dość tego nacisku i z żoną przenieśli się do Polski. Teraz uczy w Polsce niemieckiego i jest zadowolony. No ale on był typem podróżnika, nie za bardzo przywiązanego do bezpieczeństwa i stabilizacji.

W 2006 większość udziałów w FR kupiło wydawnictwo M. DuMont Schauberg, posiadające kilka innych niemieckich tytułów regionalnych (np. Berliner Zeitung, Kölner Stadtanzeiger, Mitteldeutsche Zeitung i trochę drobniejszych). Koncepcja wydawcy jest taka, że część działów będzie wspólna dla wszystkich tych gazet, a każdy z tytułów będzie miał tylko swoją redakcję regionalną. Dla redukcji kosztów FR zamieniła swoją dotychczasową siedzibę na tańszą, w kwartale o którym miałem już notkę. Wymieniono też naczelnego. I tak udało im się na razie uciec grabarzowi spod łopaty.

Redakcja Frankfurter Rundschau

Redakcja Frankfurter Rundschau

I teraz następuje najciekawsze: Co FR robi żeby przeżyć.

Najpierw zmienili format. Zrezygnowali z wielkich płacht i przeszli na znacznie mniejszy format tabloidowy. Niby nic wielkiego, ale w komunikacji miejskiej czyta się wygodniej. Za ten pomysł dostali nawet jakieś branżowe nagrody, podobno młodsi czytelnicy kupują taką gazetę chętniej.

Drugim posunięciem było obniżenie kosztów przez likwidację czterech wydań regionalnych (z siedmiu).

Nie wiem, czy można to uznać za "posunięcie", czy raczej jego brak, ale FR to jedyna gazeta którą jeszcze sprzedają gazeciarze na ulicy. Stoją na skrzyżowaniach ze światłami i sprzedają FR kierowcom. Inne gazety już dawno się z tej formy sprzedaży wycofały.

Teraz uwaga: Frankfurter Rundschau oferuje różne warianty prenumeraty elektronicznej. Najpierw dla porównania cena prenumeraty miesięcznej na wydanie papierowe: 34,75 EUR.

Prenumerata w aplikacji na iPada albo pada z Androidem kosztuje 17,99 EUR miesięcznie. Nie wszystkie artykuły są dostępne w ten sposób. Ich app dostał parę branżowych nagród i podobno jest najlepszą aplikacją gazetową w Niemczech.

Jest też wariant, do którego dokładają iPada2 w wybranej wersji. Kosztuje to miesięcznie 29,90 EUR (umowa na minimum 2 lata) + jednorazowa dopłata do sprzętu (w najtańszej wersji WiFi 99 EUR).

Można też mieć j.w. + papier, kosztuje to miesięcznie 56,40 EUR (tak samo 2 lata i dopłata do sprzętu).

Jest też abonament elektroniczny zwany ePaper, jest to w zasadzie PDF w layoucie takim samym jak papier, dzięki niewielkiemu formatowi gazety daje się to nawet czytać na ekranie. Kosztuje to 21,95 EUR, dla prenumeratorów papieru w cenie prenumeraty.

Część artykułów dostępna jest darmowo w sieci, również w wersji mobile. Strony ich mają układ, jakiego nie lubię - upstrzone zajawkami i tytułami, nic sensownie znaleźć nie można. Koncepcja podobna nieco do stron Rzeczpospolitej.

Nie znajduję danych co do opłacalności wydania elektronicznego, ale FR jako całość zrobiło w 2010 19 milionów euro na minus. Wydawca zwolnił w związku z tym jeszcze 44 redaktorów i gazeta stała się jeszcze bardziej przystawką do Berliner Zeitung. Ale wydawca wydanie elektroniczne liczy chyba inaczej - Frankfurt będzie przygotowywał wydania sieciowe dla wszystkich jego gazet, na razie to tylko taki rozbieg.

Czyli papierowe Frankfurter Rundschau upadnie, to tylko kwestia czasu. Tak w zasadzie to już jest zombie. Jak będzie z płatnym kontentem w sieci - zobaczymy.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

3 komentarze

Prąd na ulicach – Na dwóch i trzech kołach

I znowu notka o prądzie, robi się ich coraz więcej więc wprowadzę dla nich specjalną kategorię i tag.

Wczoraj był firmowy Weihnachtsfeier. Tutejsza tradycja jest taka, że na takiej imprezie najpierw jest jakaś atrakcja, a potem kolacja w knajpie. W poprzedniej firmie atrakcje były raczej typu sportowego - na przykład kręgle albo lodowisko. Nic dziwnego - organizująca imprezy sekretarka była z wykształcenia NRD-owska nauczycielką od sportu. Jej dzień, świątek-piatek zaczynał się od kilkukilometrowej jazdy rowerem do stajni, w której stał jej koń, oporządzenia konia, a potem dalej rowerem do pracy, tak na około siódmą. Po pracy (na niecały etat) znowu rowerem do konia a potem do domu. Więc imprezy firmowe też musiały być sportowe.

Po wczorajszej imprezie zaraz było widać, że moja nowa firma jest typowo inżynierska. Odbyło się to w firmie zajmującej się sprzedażą różnych pojazdów elektrycznych. Nauczyliśmy się jeździć na Segwayach, obejrzeliśmy i wypróbowaliśmy różne inne elektryczne jeździdełka. No i tymi osobistymi doświadczeniami zamierzam się podzielić. Zdjęcia będą niestety słabe, bo zostałem zaskoczony i miałem przy sobie tylko komórkę, a na placu było ciemno.

Jak dotąd omawiałem w notkach samochody elektryczne. Wnioski były mało budujące - poruszanie półtorej tony pojazdu żeby przewieźć jedną - dwie osoby na odległość kilku - kilkunastu kilometrów nie może być efektywne energetycznie. Przy benzynie tego nie zauważamy, ale ograniczenia techniczne dzisiejszych akumulatorów nie dają o tym zapomnieć: Samochód zużywa BAAARDZO dużo energii. Jak już pisałem, nie za bardzo da się już poprawić sprawności napędu, nie za wiele da się wyciągnąć ze sprawności akumulatorów, pozostaje tylko schodzenie z masy. No i najprostszą metodą radykalnej redukcji masy jest rezygnacja z nadwozia, wyposażenia wnętrza, ciężkich kół, niepotrzebnych osi, przekładni itd. Czyli zrobienie czegoś w stylu roweru/motoroweru. W ten sposób z półtorej tony możemy zrobić kilkanaście do kilkudziesięciu kilogramów na transportowaną osobę. W końcu przy aktualnie realnych zasięgach takich pojazdów nadają się one raczej do miasta niż w trasę, a w mieście istotniejsza jest możliwość dojazdu pod same drzwi, łatwość parkowania itp., a nie ile stref ma klima albo z jakiego gatunku egzotycznego drewna są elementy wystroju wnętrza.

Segway

Segway

Zacznijmy od Segwaya, jako najbardziej znanego. Chyba każdy widział coś takiego chociaż na zdjęciu, ale mimo to opiszę jego konstrukcję. Nie przypomina on roweru. Ma dwa koła na jednej osi, platformę do stania i coś w rodzaju drążka kierowniczego. Ponieważ taki układ nie jest stabilny, urządzenie jest stabilizowane przy pomocy wyrafinowanego oprogramowania. Przyspieszanie i hamowanie sterowane jest wychylaniem ciała, skręcanie przechylaniem drążka sterowego w bok. Sterowanie działa faktycznie intuicyjnie, z obecnych 25 osób które nigdy na Segwayu nie jeździły, wszystkie po kilku minutach treningu były w stanie przejechać przez ustawiony w sali tor przeszkód.

Treninng na Segwayu

Trening na Segwayu

Krytycznymi momentami są wchodzenie i schodzenie z urządzenia, próba panicznej ucieczki z platformy może skończyć się bardzo źle. Opowiadali, że na parę tysięcy szkolonych osób mieli tylko trzy wypadki (za to poważne), wszystkie zdarzyły się kiedy kursanci robili rzeczy wyraźnie i wprost zabronione na szkoleniu (uparta jazda do tyłu, próba "przechytrzenia" programu). Segway nie jest lekki (prawie 50 kg, nie może byc lżejszy, bo środek ciężkości itp.) i nadaje się do jeżdżenia tylko po równym i płaskim, pokonuje krawężniki tylko do 5 cm wysokości - próba pokonania wyższego może się skończyć w szpitalu.

Dalej pokazywali takie super designerskie urządzenie z Nowej Zelandii - YikeBike. To jest taki elektryczny składak z karbonu, po złożeniu ma rozmiar pozwalający zabrać go jako bagaż podręczny do samolotu, ma odpowiednie certyfikaty na akumulator, a waży tylko 10 kg. Sens zabierania go do samolotu nie jest dla mnie zbyt jasny. Nie dali pojeździć, bo wymaga to z pół godzinki treningu. a jest to jedyny egzemplarz w Niemczech i nie ma jeszcze dopuszczenia do ruchu. Siedzi się na tym dość nietypowo - nad kierownicą, stopy parę centymetrów nad ziemią skręcają się razem z przednim kołem, kieruje się rękami opuszczonymi wzdłuż ciała. Ma to wszystkie wymagane przez kodeks drogowy światła, sygnał dźwiękowy itd., problem jest z hamulcem bo jest wyłącznie rekuperacyjny. Ale to tak samo jak w Segway'u, który po pięciu latach od złożenia wniosku został jednak dopuszczony. Urządzenie to ma jeden problem - dla zaoszczędzenia na ciężarze cała ta mechanika jest przymocowana bezpośrednio do karbonu i całość mocno i nieprzyjemnie hałasuje. Sprzedawcy starali się obrócić tę wadę w zaletę - gdy się jedzie wśród ludzi czymś cichym to trzeba ciągle wołać "UWAGA!", a przy tym każdy się obróci bo tego dźwięku nie zna. Ja tam wole wołać w razie potrzeby.

YikeBike

YikeBike

Następną ciekawostką był Trikke Tribred. Podobne pojazdy bez silnika są ostatnio modne, jeździ się na tym trochę podobnie jak na nartach biegowych. Tutaj dodany jest silnik elektryczny, można jechać tylko na silniku, a można wspomagać go nogami co mocno wydłuża zasięg. Mocy i momentu to trochę ma, przed przyprądowaniem (bo przecież nie "przygazowaniem") trzeba dociążyć przednie koło, bo inaczej się ślizga.

Trikke Tribred

Trikke Tribred

Teraz bardziej klasyczne konstrukcje - rowery ze wspomaganiem elektrycznym. Koncepcje są różne, najprostsza w obsłudze jest taka, że ustawiamy na ile procent ma nas wspomagać i kręcenie pedałami automatycznie startuje wspomaganie. Jak przestaniemy kręcić - wspomaganie się wyłącza. Efekt jest niezły - bez wysiłku na składaku (MOBIKY) wyciąga się 20 km/h, jak się przyłożyć nogami to więcej. A składak jest po to, że w kilka sekund można go złożyć do takiego rozmiaru, żeby w komunikacji miejskiej nie płacić jak za rower i nie trzeba było wsiadać do zatłoczonej części gdzie można rowery przewozić.

Mobiky

Mobiky

Inne rozwiązanie było takie, że mamy jednocześnie pedały i manetkę jak w motorze, wspomaganie działa tylko jeżeli jednocześnie kręcimy i dodajemy prądu. Do tego trzeba się przyzwyczaić, nie podobało mi się. To na zdjęciu wygląda jak motor - można sobie skonfigurować pojazd dla siebie w szerokich granicach - ale jest rowerem wspomaganym. Niestety nie zapamiętałem producenta, a jakoś nie mogę znaleźć.

"motocykl" elektryczny

"motocykl" elektryczny

Kolejną koncepcją jest coś w kierunku motoroweru takiego jak kiedyś - z pedałami. Zasadniczy napęd robi silnik elektryczny, można mu pomóc nożnie. Pokazywali taki super solidny rower górski (e-SPIRE) z 14-biegową przekładnią w piaście(!). Mówili, że dla paru klientów konfigurowali je tak, że usuwali ograniczenia i na silniku można było wyrobić 60km/h, a pomagając nogami nawet 80! Do tego miękkie zawieszenie terenowe, można robić na tym cross. Mi się jazda na tym nie podobała, ale może to kwestia przyzwyczajenia.

eSpire

eSpire

I jeszcze mieli konstrukcje skuterowe i motorowerowe, bez pedałów, tylko na prąd. Wszystko to naprawdę dostarcza, kopa ma solidnego nie tylko przy ruszaniu, niektórymi z tych urządzeń można jeździć nawet po autostradzie. Ciche, nie śmierdzi spalonym olejem jak dwusuwy, baterie ładowane na 80% w pół godziny do godziny, zasięgi w granicach 20-60 kilometrów. Do miasta, nawet większego świetne. Koszt prądu też nie jest znaczący, mówili że w sklepie ciągle ładują cały ten sprzęt a w rachunkach za prąd trudno to zauważyć. Na zdjęciu LYRIC.

LYRIC

LYRIC

Dobra, teraz druga strona medalu. Te urządzenia są po prostu obłędnie drogie. Segway kosztuje tyle co mały samochód, inne pojazdy ceny maja czterocyfrowe, a cyfr bywa i pięć. Za cenę trzycyfrową można kupić najwyżej elektryczne hulajnogi albo deskorolki.

A teraz moje zdanie na ten temat: Po wypróbowaniu tych urządzeń, z praktycznego punktu widzenia, uważam że:

Segway ma swoją niszę, w której jest sensowny - świetna rzecz dla patrolu policyjnego wcześniej pieszego (są takie próby, chyba nawet w którymś mieście kupili), fajne na dłuższe zwiedzanie miasta, ale tak w praktyce to jest urządzenie tylko dla ludzi i tak sprawnych. Babcia o lasce na platformę nie wejdzie, a nawet jak wejdzie to nie będzie w stanie utrzymać równowagi.

Wycieczka na Segwayach

Wycieczka na Segwayach

Rowery wspomagane to znowu coś dla ludzi starszych. Nieocenione dla ciągle jeszcze sprawnych babci lub dziadka, ale komuś młodszemu (nawet w moim wieku średnim) bym odradzał. Porcja ruchu i wysiłku jaką daje normalny rower to rzecz nie do przecenienia. Jeżeli nie ćwiczę jeżdżąc rowerem, to muszę ćwiczyć gdzie indziej, w innym czasie i za dodatkowe pieniądze. Więc te kilka tysięcy wydane na elektryczny rower to bezsensowna inwestycja.

Za to widzę sens skuterów elektrycznych. Jak ktoś ma do pracy ponad 10 kilometrów, to na rower jest trochę za dużo. Skuter jest wtedy OK, a elektryczny ma swoje zalety. Żeby jeszcze cena była niższa.

A reszta to fun vehicles. Trochę lepsze niż spalinowe, ale i tak bym nie kupił. Zostaję przy zwykłym rowerze.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy:

Kategorie:Prąd, prąd, prąd na ulicach

10 komentarzy

Jacek Dukaj i wojny ekonomiczne

Przeczytałem w Wyborczej wywiad WO z Jackiem Dukajem i przypomniał mi on, że miałem napisać notkę o pewnej ciekawostce związanej z Czarnymi Oceanami. Chodzi o wojny ekonomiczne.

Jacek Dukaj - Czarne Oceany

Już dobre kilka lat temu przeczytałem w prasie ekonomicznej artykuł o pewnej uczelni we Francji, która to uczelnia natychmiast skojarzyła mi sie z CO. Zrazu pomyślałem że ktoś ważny we Francji czyta Dukaja (i to po polsku!), ale zaraz sprawdziłem - uczelnia ta powstała jeszcze przed wydaniem Czarnych Oceanów, już w 1997. Ciekawe czy Jacek o niej słyszał - w żadnym czytanym przeze mnie wywiadzie z nim o tym nie wspomina. Uczelnia ta nazywa się - UWAGA: École de guerre économique - Szkoła wojny ekonomicznej. Przyjmują tam tylko managerów z minimum pięcioletnią praktyką zawodową. Szkoła jest finansowana przez ministerstwo obrony, wielu z jej wykładowców to wojskowi i ludzie ze służb specjalnych. Wszystko jak w Czarnych Oceanach, chociaż do oficjalnego przejęcia samego prowadzenia wojny ekonomicznej przez wojsko jeszcze trochę brakuje.

Logo École de guerre économique

Żródło: /www.ege.fr

Na dowód że nic nie zmyślam: TUTAJ wpis w Wikipedii po francusku, do wyboru jest jeszcze tylko wersja niemiecka. A TUTAJ link do stron samej uczelni - oczywiście tylko po francusku.

Future is now.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Ciekawostki

2 komentarze

Jak to się robi w Niemczech: Occupy Frankfurt

Syn na ostatnim Kinder Uni wygrał dwa bilety do teatru, i w związku z tym znalazłem się dziś obok siedziby Europejskiego Banku Centralnego - bo to akurat naprzeciwko tego teatru. Syn z kolegą poszli na przedstawienie, a ja postanowiłem obejrzeć sobie tutejszych okupantów.

Europejski Bank Centralny Frankfurt

Europejski Bank Centralny Frankfurt

Najpierw objaśnienie: Wbrew rojeniom wielu domorosłych "ekspertów", ciemiężyciel całej Unii - czyli Europejski Bank Centralny - nie ma swojej siedziby w Brukseli, tylko u nas, we Frankfurcie. Jak na razie jego budynek jest w samym centrum miasta, ale nowa siedziba właśnie powstaje na terenie dawnej Großmarkthalle.

Nowa siedziba Europejskiego Banku Centralnego we Frankfurcie

Nowa siedziba Europejskiego Banku Centralnego we Frankfurcie

Okupanci rozłożyli się koło słynnego logo:

Europejski Bank Centralny Frankfurt - logo Euro

Europejski Bank Centralny Frankfurt - logo Euro

Okupacja ciemiężyciela nie wygląda zbyt okazale, Kilka namiotów, jakaś garkuchnia, stoisko z broszurami. Część z kręcących się tam ludzi jest bardzo ekscentryczna. Całość wygląda raczej jak koczowisko bezdomnych.

Occupy Frankfurt

Occupy Frankfurt


Occupy Frankfurt

Occupy Frankfurt

Okupanci właściwie sami nie wiedzą, czego chcą. Znaczy wiedzą że ma być dobrze, wszyscy zdrowi, bogaci i szczęśliwi, ale nie mają pojęcia jak to osiągnąć. Nawet napisali sobie to na plakacie przy wejściu na ich teren.

Occupy Frankfurt

Occupy Frankfurt

Ja miałbym dla nich radę na początek - protestują pod złym adresem. To tak, jakby okupowali psią budę, protestując że pies gryzie. Taka jego psia natura! I taka natura banku, że kosi pieniądze gdzie się da. Protest swój należy skierować do tego, kto ma nad psem, znaczy bankiem, władzę. Czyli do polityków.

Occupy Frankfurt

Occupy Frankfurt

[mappress mapid="23"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

3 komentarze

Żegnaj NRD Extra: Nacjonalizm inkluzywny i ekskluzywny jednocześnie

Czytając notkę WO o nacjonalizmie przypomniałem sobie piękny przykład inkluzywności i ekskluzywności nacjonalizmu i to jednocześnie w obrębie jednego państwa i jednej formacji ideowej. Chodzi oczywiście o NRD.

Żeby nie być gołosłownym notkę zilustruję skanami z "Małego słownika politycznego" ("Kleines politisches Wörterbuch") - podstawowej pomocy naukowej do przedmiotu marksizm-leninizm na studiach wyższych. Słownik kupiłem sobie niedawno na Bücherflohmarkcie, bo za czasów studenckich oczywiście na taką propagandę szkoda było pieniędzy.

Kleines Politisches Wörterbuch, NRD, 1973

Kleines Politisches Wörterbuch, NRD, 1973

Mały słownik polityczny był wydawany w kilku wersjach różniących się grubością i formatem, chyba również zakresem albo długością haseł - nie pamiętam, nie porównywałem, za tamtych czasów do tego rodzaju publikacji zaglądało się raczej ze wstrętem. Na szczęście wszystko się zmieniło i dziś to tylko zabawna ciekawostka. Mój egzemplarz nie ma już niestety kolorowej obwoluty i wygląda niezbyt atrakcyjnie.

Kleines Politisches Wörterbuch, NRD, 1973

Kleines Politisches Wörterbuch, NRD, 1973

Przejdźmy więc do nacjonalizmu. Komunistyczne publikacje zajmowały się problematyką narodową, bo i Lenin się nią zajmował. Istotna była inkluzywność, zwłaszcza w przypadku takiego zlepku różnych narodów jakim był Związek Radziecki. Według ideologów istniał tylko jeden naród radziecki, bardzo inkluzywny, połączony wspólnym językiem, kulturą i ideologią. Poniżej skan z hasła "Nation" (Naród).

Kleines Politisches Wörterbuch - hasło "Nation", jeden naród radziecki

Kleines Politisches Wörterbuch - hasło "Nation", jeden naród radziecki

Inkluzywność serwowana w Polsce nawet działała. Jeden naród radziecki, jeden naród czechosłowacki, jeden naród polski, wszystko się zgadza. Ale w NRD nie działała - nie można było przyznać że ci ze Wschodu i ci z Zachodu to jeden naród, bo jakże to, taki nie zjednoczony, a kto to zbudował mur w poprzek? Trzeba więc było dorobić do ideologii ekskluzywność - jest jeden naród NRD-owski, i jeden naród zachodnioniemiecki. Bo język niby ten sam, ale jeden jest socjalistyczny, a drugi burżuazyjny ("burżuazyjny" w tamtych czasach był epitetem deprecjonującym). Serio, cytat na skanie poniżej, hasło "nationale Frage" (kwestia narodowa). A kto mówi o podobno jeszcze istniejącej "jedności Niemiec" ten chce poddać lud NRD-owski imperialistycznym siłom z RFN. Chociaż, jak się tak zastanowić, to coś racji w tym jednak jest.

Kleines Politisches Wörterbuch - hasło "nationale Frage", dwa narody niemieckie

Kleines Politisches Wörterbuch - hasło "nationale Frage", dwa narody niemieckie

 

Kleines Politisches Wörterbuch - hasło "nationale Frage" c.d., dwa narody niemieckie

Kleines Politisches Wörterbuch - hasło "nationale Frage" c.d., dwa narody niemieckie

No dobrze, ale jakie z tego wnioski? Dla mnie jest to najlepszy dowód przeciw jakiemukolwiek nacjonalizmowi. Skoro i tak możemy sobie włączyć i wyłączyć dowolne grupy po uważaniu znaczy to, że pojęcie "narodu" nie ma najmniejszego sensu. Czego sobie i moim czytelnikom życzę.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo

4 komentarze

Telewizja edukacyjna (18): Upps! Die Pannenshow

Nie, to nie pomyłka. Ja wiem, że programy tego typu są powszechnie uznawane za najniższych lotów rozrywkę, ale ja uważam inaczej i mam na to argumenty inne niż rura laserna w garści.

Najpierw o samym programie. Jest to typowy show ze śmiesznymi, amatorskimi filmikami. Komuś spadają spodnie, baba się przewraca, dziecko sika na dywan. Coś jak krajowe Śmiechu warte z Drozdą. Pokazywany jest na SuperRTL i na RTL w dwóch różnych mutacjach. Tą na SuperRTL prowadzi Denni Close, nic wyszukanego - po prostu stoi sobie i co pewien czas coś zapowie. Wersję z RTL, zwaną Upps! Die Superpannenshow prowadzi para grubasów - Oliver Beerhenke i Andrea Göpel - usiłując robić skecze. To już wolę tego pojedynczego moderatora który nie próbuje być śmieszniejszy niż pokazywane filmy.

No a jak z tą edukacyjnością? To zależy od nastawienia. Jeżeli podchodzimy do pokazywanych scenek w stylu "Ale ten idiota się wywalił, hahaha!", to rzeczywiście jest to najprymitywniejsza rozrywka.

Ale przyjrzyjmy się dokładniej, co tam właściwie jest pokazywane. No i są tam na przykład scenki ze zwierzętami (moje ulubione). Pewien czas temu przeczytałem, że naukowcy od zachowań zwierząt od momentu gdy odkryli filmik z papugą z zapałem tańczącą i śpiewającą do muzyki Backstreet Boys (patrz tubka niżej), służbowo oglądają pilnie wszelkie takie filmy, bo są na nich rzeczy o których im się nie śniło. A potem robią z tego prace naukowe. A poza tym akurat to, to nie jest prymitywna rozrywka.

Dalej są klipy z małymi dziećmi - to może nie jest aż tak kształcące, ale rodzic może sobie poobserwować jak skutkują różne błędy wychowawcze. Ale to jeszcze nic.

Większość pozostałych filmików to różnego rodzaju wypadki. I te podzieliłbym na dwa typy:

  • Wypadki przy popisywaniu się
  • Wypadki z głupoty lub bezmyślności

Ja wiem, dorosły, poważny człowiek już widząc sytuację wyjściową puka się w głowę i robi "Meh, przecież od razu wiadomo że jak tak zrobić, to to się źle skończy". Dorosły. ALE DZIECKO O TYM JESZCZE NIE WIE! Ja zawsze oglądam Upps! z dzieckiem i cały czas sobie komentujemy dlaczego tak się stało, jak się stało. I moim zdaniem te filmiki to bezcenne źródło wiedzy dla młodego człowieka. Jak się popisujesz - w większości wypadków skończysz jak ci na filmikach (o ile nie gorzej). Jak nie pomyślisz przed zrobieniem czegoś - też. Czy ktoś z czytelników wątpi jeszcze w funkcję edukacyjną takiego programu? Co, lepiej jak dziecko samo to wszystko wypróbuje na własnej skórze?

Tak szczerze mówiąc, to z zamiarem napisania takiej notki nosiłem się już od najmniej roku. Zebrałem się akurat dziś, bo przedwczoraj byłem na wykładzie na temat neurobiologii mózgu w okresie dojrzewania. Wykład był dla rodziców, więc prowadzący go lekarz pediatra skupiał się na aspektach praktycznych - dlaczego młodzi ludzie zachowują się tak, jak się zachowują i jak rodzice mogą sobie z tym radzić. Było to bardzo interesujące i skłoniło mnie do rozmyślań na ile moja metoda edukacyjna okaże się skuteczna w konfrontacji z przebudową mózgu w okresie dojrzewania. Wynik poznam w ciągu najbliższych kilku lat.

Upps! Die Pannenshow  po długim okresie ciągłych powtórek i stale tych samych filmików pomontowanych tylko w różnej kolejności doczekało się wreszcie nowej serii - od paru tygodni w każdy czwartek na SuperRTL od 20:15 do 22:15.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Telewizja

4 komentarze

Jak to się robi w Niemczech: Jedenasty listopada

Jedenasty listopada jest hucznie obchodzony w Niemczech. Jak?

W tym dniu przypada Świętego Marcina z Tours. Marcin żył w IV w., był synem rzymskiego trybuna i jako taki był zobowiązany do odbycia 25 letniej służby wojskowej. W trakcie tej służby przeszedł na chrześcijaństwo i bezskutecznie próbował odmówić dalszej służby, ale zwolniono go dopiero terminowo. Potem (skracam) osiadł w Tours i został tam wybrany przez ludność biskupem (bo dawno, dawno temu biskupów wybierano oddolnie). Hagiografie podają za jego największy uczynek podzielenie się z biedakiem wojskowym płaszczem w zimną noc.

No i tego Świętego Marcina obchodzi się w całych Niemczech. W części Polski też - głównie w Wielkopolsce (jedna z głównych ulic Poznania nie bez powodu nazywa się Święty Marcin). W tym dniu odbywają się pochody dzieci z własnoręcznie zrobionymi latarniami, dzieci śpiewają okolicznościowe piosenki. W pochodach uczestniczą głównie dzieci przedszkolne, a dla dzieci z pierwszej i drugiej klasy szkoły podstawowej obecność na szkolnym pochodzie jest obowiązkowa. Konie całego kraju maja pełne kalendarze zleceń - bo pochód jest porządny tylko jeżeli jest w nim rzymski żołnierz w czerwonym płaszczu na koniu. Jeżeli pochód musi iść ulicą asekuruje go policja. A na koniec musi być ognisko, inaczej impreza nieważna.

Zwyczaje na Świętego Marcina

Zwyczaje na Świętego Marcina

Obowiązkową potrawą na ten dzień jest gęś albo kaczka, duża część sprzedawanego w tym okresie drobiu już tradycyjnie i od dziesięcioleci jest sprowadzana z Polski. Jeszcze z czasów NRD-owskich pamiętam zachodnie radiowe reklamy "Gęsi i kaczki z Polski".

Ale to są zabawy dzieci, dorośli tego dnia bawią się w coś zupełnie innego. Ma to związek z datą - w Niemczech liczby powstałe przez powtórzenie jednej cyfry nazywają się Schnapszahlen (dosłownie liczby wódczane). Nazwa ta pochodzi prawdopodobnie od dwojenia się w oczach pod wpływem. Druga hipoteza jest taka, że wzięło się to z dawnych drinking games. No ale nieważne, 11.11 to jest dopiero Schnapstag. Trzeba się napić! Najlepiej o 11:11!

W tym dniu, 11.11 o godzinie 11:11, oddziały pospolitego ruszenia szturmują ratusze. Są w mundurach, są uzbrojone w broń białą, mają ze sobą działo, ratusz po zaciekłym acz krótkim oporze pada i burmistrz przekazuje napastnikom klucze do budynku i kasy miejskiej.

Nie, no oczywiście że nie naprawdę, mundury to fantazyjne imitacje mundurów końca XVIII i początku XIX wieku, broń biała jest nieszkodliwa, działo jest ładowane od przodu i strzela naprawdę, ale nie ma w nim pocisku, a atakujący i broniący się toczą ze sobą rytualne spory wierszem.

Niestety nie udało mi się dotąd być przy takiej akcji osobiście i muszę się podeprzeć zdjęciem z sieci. To dość typowy obrazek, działo bywa bardziej prawdziwe kalibru kilkucentymetrowego i naprawdę odpalane (jak już wcześniej napisałem bez pocisku - to przecież zabawa). Oddziały rekrutują się zazwyczaj z lokalnego Karnevalvereinu (klubu karnawałowego), który zajmuje się właśnie przygotowywaniem tego typu imprez w karnawale - szyją sobie stroje, przygotowują sprzęt i teksty, ćwiczą bębnienie na werblach i maszerowanie. No i to wszystko to jest przede wszystkim okazja do wypitki. W krajach protestanckich nie obchodzi się imienin i trzeba znajdować sobie inne okazje.

Szturm na ratusz na Świętego Marcina

Szturm na ratusz na Świętego Marcina Żródło: http://www.koenigswinter-direkt.de

Jest to część szerszej tradycji zamiany ról w okresie karnawału. Źródła tego zwyczaju sięgają zdaje się jeszcze czasów rzymskich, mundurowa oprawa jest z wieku XVIII. Tradycje te są bardzo żywe, a swój szczyt osiągają w ostatnich dniach przed Środą Popielcową, kiedy to wszystkie te Karnevalvereine maszerują w wielogodzinnych pochodach demonstrując swoje stroje, choreografię, robiąc satyrę polityczną i rzucając w tłum cukierki. We Frankfurcie w takim pochodzie idzie zawsze dobrze ponad setka różnych Vereinów. No ale więcej o tym może jak przyjdzie czas.

Jak zwykle w takich sytuacjach włącza mi się tryb porównywania z Polską. No i jakoś trudno mi sobie coś takiego w krajowych warunkach wyobrazić. Działalność w Vereinie, szycie sobie strojów, przygotowywanie wierszowanych tekstów i choreografii, chodzenie w pochodach, w sumie po to tylko żeby w listopadzie i w karnawale sobie zaimprezować - nie, to w Polsce nie idzie. Podobnie trudno mi sobie wyobrazić przeciętnego burmistrza polskiego małego miasteczka przerzucającego się wierszowanymi tekstami bez wyrazów powszechnie uważanych za obraźliwe z nieco już wstawionymi "napastnikami" (bo bywa że atakujący za długo zabawią w barze po drodze i się spóźniają).

Ogólnie mam wrażenie, że w Niemczech życie jest tak uporządkowane, że Niemcy w czasie wolnym muszą sobie trochę powariować. W Polsce natomiast życie codzienne to takie wariactwo, że w czasie wolnym można się najwyżej urżnąć na smutno, bo limit wygłupiania się jest już dawno wyczerpany.

Jak czytam w krajowej prasie w ostatnich latach w Polsce pojawiły się nieco podobne zwyczaje na jedenastego listopada. Też maszerują, atakują, czasem nawet wierszem coś wołają, co poniektóry na pewno też coś wypije, ale to wszystko jakieś takie smutne. A podobno to Niemcy nie mają poczucia humoru.

A może by tak zamiast robić blokady tych smutnych manifestacji lepiej by było zaanektować to święto i urządzić imprezę w stylu niemieckim? Chociażby odegrać ten jajcarski atak na ratusz. Żeby było wesoło i kolorowo. Odpowiednio patriotycznie kojarzące się kolorowe mundury dałoby się dobrać, śmieszne teksty wierszem też da się napisać. A na koniec rzucać w tłum cukierki. Każdy znajdzie tu coś dla siebie - patriota i kosmopolita, militarysta i anarchista. Myślę że taki wyluzowany patriotyzm w kilka lat dałoby się wypromować tak, żeby na konkurencyjną imprezę smutasów prawie nikt nie przychodził.

Tyle że pewnie i tak się nie da, bo żaden burmistrz nie da się namówić na gadanie wierszem.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

4 komentarze