Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Warto zobaczyć: Muzeum żeglugi Amsterdam

Muzeum żeglugi w Amsterdamie nie ma dokładnie żadnego związku z Niemcami, ale nic to - jest takie dobre, że nie mogę o nim nie napisać.

Od razu napiszę to najważniejsze: Sporo już widziałem, ale tak dobrego pod względem dydaktycznym muzeum to jeszcze nie. Jak będziecie w Amsterdamie z dziećmi (w zasadzie w dowolnym wieku, wystawa zainteresuje już trzylatki, ograniczenia górnego nie stwierdziłem), to zostawcie Rijksmuseum i van Gogha na drugi rzut, a zacznijcie od tego.

Het Scheepvaartmuseum Amsterdam

Het Scheepvaartmuseum Amsterdam

Ekspozycja umieszcza żeglugę w kontekście społecznym i ekonomicznym w różnych czasach. Świetna jest wystawa o żegludze w wieku XVII. Na projekcyjnych ekranach sterowanych czujnikami ruchu przedstawiana jest historia dowódcy statku widziana przede wszystkim z lądu - z punktu widzenia jego żony i dzieci, jego partnerów handlowych itp. Obok stoją pasujące eksponaty. Jedynym problemem jest język - oni mówią oczywiście po holendersku, podpisy są po angielsku. Ale zrobione świetnie. 

Zdjęcia słabe i mało ich, bo w środku jest bardzo ciemno. Znaczy do oglądania OK, ale zrobić zdjęcie bardzo trudno. 

Het Scheepvaartmuseum Amsterdam

Het Scheepvaartmuseum Amsterdam

 

Het Scheepvaartmuseum Amsterdam - galiony

Het Scheepvaartmuseum Amsterdam - galiony

Dalej mamy wystawę o wielorybnictwie. Największe wrażenie zrobiła na mnie możliwość pomacania prawdziwego fiszbina, nie miałem dotąd pojęcia co to w ogóle jest za materiał.

Coś dla maluchów: po prostu fantastycznie zrobiony spacer po bajkowym dnie oceanu. I śliczna projekcja bajkowych postaci chodzących po żaglowcu, prawie jak holowizja.

Het Scheepvaartmuseum Amsterdam

Het Scheepvaartmuseum Amsterdam

Dalej dobra wystawa o niewolnictwie (uprzedzają żeby nie prowadzać na nią zbyt małych dzieci) i roli żeglugi w tej branży, na koniec nawiązanie do aktualnych problemów społecznych. Na zdjęciu muszelki za które kupowano niewolników. Dopiero przy pisaniu notki skojarzyłem: Przecież takie same muszelki mają ponaszywane na kapeluszach polscy górale. O ile dobrze pamiętam tą historię, to płacono im gdzieś na robotach takimi właśnie muszelkami. Na Podhalu były one bezwartościowe i nadawały się tylko na ozdoby.

Het Scheepvaartmuseum Amsterdam - muszelki za które kupowano niewolników

Het Scheepvaartmuseum Amsterdam - muszelki za które kupowano niewolników

Dzisiejsze znaczenie żeglugi pokazane jest przy pomocy prawie dookolnego filmu pokazującego transport towarów w kontenerze statkiem, potem ciężarówką a dalej podróż kartonu do sklepu i na półkę. Bardzo fajne.

No i jeszcze najmocniejszy punkt - replika XVII-wiecznego żaglowca Amsterdam należącego do HolenderskiejKompanii Wschodnioindyjskiej.

Het Scheepvaartmuseum Amsterdam - replika żaglowca "Amsterdam"

Het Scheepvaartmuseum Amsterdam - replika żaglowca "Amsterdam"

Podobno zrobili ją bezrobotni w ramach aktywizacji zawodowej. Replika wewnątrz nie imituje superdokładnie prawdziwego statku, tylko pokazuje różne aspekty życia załogi. Bardzo kształcące i zabawnie zrobione. Nawet ja dowiedziałem się czegoś nowego: że w tych wystających na boki skrzydłach rufówki mieszczą się toalety kapitańskie i oficerskie. Na żadnych planach modelarskich dowolnego żaglowca (a trochę ich widziałem) tego nie było.

Het Scheepvaartmuseum Amsterdam - toaleta kapitańska w skrzydle rufówki

Het Scheepvaartmuseum Amsterdam - toaleta kapitańska w skrzydle rufówki

 I jeszcze mają tam trochę wystaw i bardzo dobrze zaopatrzony sklepik muzealny. Serdecznie polecam.

Adres (na zdjęciu lotniczym z Google Maps żaglowca jeszcze nie ma):

Het Scheepvaartmuseum
Kattenburgerplein 1
1018 KK Amsterdam

Czynne

  • codziennie 9-17

Wstęp

  • dorośli: 15 EUR
  • dzieci 5-17 lat - 7,50 EUR
  • Z Muzeumkaart za darmo.

[mappress mapid="73"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Warto zobaczyć

Skomentuj

Warto zobaczyć: „Przedszkole” dla fok Pieterburren

Dziś bardzo nietypowa polecanka, bo ani o Niemczech, ani o NRD, ani o technice, ani nawet muzeum. Ale to mój blog i będę pisał o czym będę chciał 🙂

Tego nie było w moim przewodniku po Holandii - znalazłem to w sieci; wstęp darmowy, a podobało nam się znacznie bardziej niż pokazy w delfinarium w Brugii. "Przedszkole" dla fok (jak lepiej przetłumaczyć "Aufzuchtstation"?) na północy Holandii - w miejscowości Pieterburren.

"Przedszkole" dla fok, Pieterburren

"Przedszkole" dla fok, Pieterburren

Stacja zajmuje się fokami rannymi, chorymi czy zaplątanymi w sieci, a najczęściej małymi, osieroconymi foczkami.   

"Przedszkole" dla fok, Pieterburren

"Przedszkole" dla fok, Pieterburren

Przez długi czas foki były traktowane jako szkodniki wyjadające ryby, planowano całkowite wyniszczenie gatunku. Za upolowane foki wypłacano nagrody. I to wcale nie było tak dawno - ostatnim krajem w który wprowadził zakaz polowania na foki była Dania, a stało się to w roku 1977  Czas był najwyższy, bo w latach 60-tych populacja fok w Europie się załamała, a na Bałtyku fok nie było już wcale.

Większość foczek ze stacji w Pieterburren została osierocona w wyniku działalności ludzi. Do fok się już nie strzela - dziś najczęstszą przyczyną przedwczesnej śmierci fok jest zaplątanie się w sieci, zazwyczaj zgubione przez trawlery. Na polu obok stacji z takich sieci usypana jest cała spora góra. 

"Przedszkole" dla fok, Pieterburren

"Przedszkole" dla fok, Pieterburren

Inne antropogenne przyczyny śmierci to rany od różnych rzeczy, najczęściej śrub statków i zatrucia różnymi substancjami. No i plastikowe śmieci pływające w morzu. Wszystko to pokazują nierzadko drastyczne zdjęcia w stacji.

Foki umierają też z przyczyn naturalnych - na przykład co pewien czas zdarza się epidemia wybijająca sporą część populacji fok. Stacja jest oczywiście również placówka badawczą.

Gdy tam byliśmy, na stacji były tylko małe foczki, wszystkie w jednym wieku - pewnie tegoroczne. Wszystko sieroty, a było ich ze setka. Pracownicy stacji leczą je, nawadniają i odkarmiają, a potem, jak już podrosną na tyle żeby poradzić sobie samodzielnie - wypuszczają.

"Przedszkole" dla fok, Pieterburren

"Przedszkole" dla fok, Pieterburren

Taka foczka zjada 5 kilo śledzia dziennie, dają im śledzie mrożone (po rozmrożeniu oczywiście). Utrzymanie jednej foki kosztuje 35 EUR dziennie, wstęp jest za darmo ale proszą o datki albo kupienie czegoś w sklepiku.

"Przedszkole" dla fok, Pieterburren

"Przedszkole" dla fok, Pieterburren

Foczki niesamowicie sympatyczne, najśmieszniej wyglądają gdy na kilkadziesiąt sekund przysypiają unosząc się pionowo w wodzie.

"Przedszkole" dla fok, Pieterburren

"Przedszkole" dla fok, Pieterburren

Na śledzie chętne są też mewy, cały czas się czają żeby wpaść i porwać jakiegoś. 

"Przedszkole" dla fok, Pieterburren

"Przedszkole" dla fok, Pieterburren

Bardzo polecam odwiedzenie takiej stacji, zwłaszcza z dziećmi. Szkoda tylko, że większość opisów jest tam po tylko holendersku. Znaczy jak się zna angielski i niemiecki, to daje się holenderski całkiem nieźle zrozumieć (trzeba sobie przeczytać na głos i tolerancyjnie wysłyszeć znaczenie 🙂 ) ale dobrze byłoby móc przeczytać to wszystko bez domyślania się.

Adres:

Zeehondencrèche Lenie 't Hart
Hoofdstraat 94-A
9968 AG Pieterburen
 

Czynne:

Codziennie od 10 do 17

Wstęp

Darmowy (teraz zajrzałem na zalinkowaną stronę i tam jest napisane że 8 euro dla dorosłego i 5 dla dzieci, ale na miejscu nikt nie chciał za wstęp. Może akurat jakaś akcja była?) 

[mappress mapid="75"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Warto zobaczyć

2 komentarze

Warto zobaczyć: Liberty Park Overloon

Dziś muzeum niezbyt odległe od granicy Niemiec - w Overloon w Holandii.

Miłośnikom historii WWII nazwa Overloon nie jest z pewnością obca, ponieważ było to miejsce bitwy pancernej w roku 1944. Po tej bitwie w sąsiednim lesie pozostało sporo rozbitego sprzętu bojowego, niedługo później (1946) las ten zamieniono na muzeum i nazwano Liberty Park. Ponieważ sprzęt rdzewiał pod gołym niebem, nie tak dawno zbudowano tam hale ekspozycyjne. Muzeum podzielone jest na dwie części: Nationaal Oorlogs- en Verzetsmuseum poświęcone ruchowi oporu w okupowanej Holandii i Marshall Museum ze sprzętem wojskowym.

Muzeum ruchu oporu mało mnie ruszyło, po Polsce mam przesyt tej tematyki. Niewątpliwie Holendrzy też swoje dostali za okupacji, parę ciekawych rzeczy w muzeum było, ale oglądanie dokumentów, odznaczeń itp. mnie nie pociąga.

Zrobili tam "symulator nalotu" umożliwiający przeżycie bombardowania z różnych punktów widzenia. Najpierw wsiadamy do "bombowca", "lecimy", potem otwierają się "drzwi bombowe" przez które widzimy płonące miasto i spadające nasze bomby. W drugim pomieszczeniu obserwujemy płonące miasto "stojąc na ulicy". W trzecim przeżywamy bombardowanie w schronie. Całość mnie zniesmaczyła, może i chcieli dobrze, ale wyszło płasko i bagatelizująco. Myślę że mniej dosłowna instalacja robiłaby większe wrażenie.

Natomiast Marshall Museum jest mocne. Jego trzon stanowi sprzęt pobitewny,

Liberty Park Overloon - Nebelwerfer

Liberty Park Overloon - Nebelwerfer

ale potem kupili jeszcze trochę nowszych rzeczy - przede wszystkim poradzieckich i poenerdowskich. No i dostali wieeelką kolekcję sprzętu amerykańskiego od jakiegoś prywatnego zbieracza. Są to głównie ciężarówki i sprzęt pomocniczy, ale za to w ogromnym wyborze.

Zrobili też sporo dioram z różnych frontów i z różnego sprzętu.

Liberty Park Overloon

Liberty Park Overloon

Pod sufitem wisi Spitfire,

Liberty Park Overloon

Liberty Park Overloon

a w hali stoi B25 Mitchell, taki jak Yosariana.

Liberty Park Overloon - B25 Mitchell

Liberty Park Overloon - B25 Mitchell

Największy eksponat to LARC-LX, trochę późniejszy - bo z wojny wietnamskiej, ale ogromniasty.

Liberty Park Overloon - LARC-LX

Liberty Park Overloon - LARC-LX

W gablotach wszelaka amunicja we wszystkich kalibrach, kolorach i smakach, po prostu imponujące.

Liberty Park Overloon

Liberty Park Overloon

A w ogóle to raj dla modelarzy - bardzo wiele setów do sklejania to modele eksponatów z tego muzeum. Bo to raczej leci właśnie w tą stronę - sety robi się tego, co można obejrzeć na żywo. No i tu jest jedno z istotnych źródełek.

A koło wejścia sklep wojskowy i nieźle zaopatrzony sklep modelarski z nawet rozsądnymi cenami. A w nim wiele setów produkcji polskiej. My kupiliśmy set Italieri - 6456 Autoblinda AB-40 Ferrovaria

Adres:

Overloon War Museum
Museumpark 1,
5825 AM Overloon, Holandia

Muzeum czynne:

  • Poniedziałek - piątek 10-17
  • Sobota, niedziela 11-17

Wstęp:

  • dorośli (13+) 14 euro
  • dzieci (4-12) 9 euro
  • z Museumkaart wstęp za darmo.

[mappress mapid="71"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Warto zobaczyć

Skomentuj

Na ulicy widziane: Mikrosamochód nadal żywy.

Wydawałoby się, że mikrosamochody według koncepcji lat 50-tych ubiegłego wieku (mały pojazd na dwie osoby z silnikiem motocyklowym) dawno już umarły śmiercią naturalną. A w Holandii okazuje się, że jednak nie. Często spotyka się tu różne śmieszne wozidełka, najpopularniejszym z nich jest Canta LX

Canta LX

Canta LX

 

Canta LX

Canta LX

Poszukałem w sieci kto to robi, i jest to holenderska firma Waaijenberg Mobilieit B.V. Pojazd mieści dwie szczupłe osoby, ma czterosuwowy, dwucylindrowy silnik o pojemności 160 cm3 i automatyczną bezstopniową przekładnię wywodzącą się z dawnych konstrukcji firmy DAF. Jedzie toto do 45 km/h i jeżeli dobrze zrozumiałem, to nie potrzeba mieć na to nawet prawa jazdy. Tylko cena nie pasuje do reszty - za najtańszą wersję trzeba dać ponad 10.000 euro.

Oprócz tej Canty widuje się też inne, podobne pojazdy, na przykład takie, francuskiej firmy JDM:

 

JDM Abaca

JDM Abaca

 

JDM Abaca

JDM Abaca

Albo takie, też francuskie - Microcar M.GO - to już 500 cm3:

Microcar M.GO

Microcar M.GO

 

Microcar M.GO

Microcar M.GO

 

Zauważyłem też pojazd firmy włoskiej, Grecav, model Amica 1100. Charakterystyka podobna do Canty, cena nowego nieznana, bo nie ma go już w produkcji.

 

Grecav Amica 1100

Grecav Amica 1100

 

Grecav Amica 1100

Grecav Amica 1100

No i uczucia mam mieszane. Toto nie jest nic tańsze od małego samochodu w miarę normalnej wielkości. Niewątpliwie w płaskim, ciasnym mieście może mieć swoje zalety, zwłaszcza jeżeli nie potrzeba na to prawa jazdy. Większe zalety miałoby gdyby było elektryczne, ale cena takiego pojazdu byłaby jeszcze wyższa. 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Na ulicy widziane

Skomentuj

Urlopowe reminiscencje

Podzielę się kilkoma refleksjami z urlopu i poradzę parę rzeczy.

  • Belgia i Holandia są drogie, ale fajne.
  • Nikt tak straszliwie i szczególnie nie ucierpiał podczas różnych wojen jak Polacy. Tak, tak. Jeżeli tak uważasz to stań koło Wzgórza 60 w Ypres i powiedz to głośno. Zdasz w ten sposób egzamin na überbuca.
  • Wyobrażenie sobie skali Wału Atlantyckiego na podstawie bardzo dobrze zachowanego fragmentu koło Oostendy przyprawia o facepalmy. Ale napiszę o tym osobną notkę.
  • Bezsens WWII, a zwłaszcza jej końcowej fazy,  jeszcze lepiej widać przy zwiedzaniu La Coupolle. Też napiszę notkę na ten temat.
  • Jeżeli ktoś potrzebuje fajną miejscówkę w Belgii (Ferienhaus na do 6 osób), niedaleko morza, tuż koło granicy francuskiej to proszę o kontakt na nrd@cmosnet.de A aparat do wymiany.
Dom w De Panne - Adinkerke

Dom w De Panne - Adinkerke

  • Pierwszy raz w życiu widziałem znak drogowy zakazujący użycia cruise control
  • Belgijskie czekoladki są cokolwiek przereklamowane, te które kupiliśmy w Muzeum Czekolady w Kolonii były lepsze. Za to ich gofry sa dobre.
  • Trafić gdziekolwiek w Belgii bez użycia nawigacji bardzo trudno. Oznaczenia są generalnie słabe.
  • Czy można przejść bezpiecznie przez środek stada półdzikich osłów mieszkających w rezerwacie? Wolałem nie próbować.
Osły w rezerwacie

Osły w rezerwacie

  • Typowa cena wstępu do muzeum w Holandii dla dorosłego to 15 euro. Kupa pieniędzy, ale dla dzieci wstęp jest najczęściej za darmo! Super rzecz, tak powinno być wszędzie! Dzieci przyszłością narodu Unii!
  • Jeżeli ktoś jest tak napalony na zwiedzanie jak ja, to polecam zakup Museumkaart. Karta ta jest droga - 55 EUR dla dorosłego, ale potem przez rok ma się darmowy wstęp do większości muzeów państwowych w Holandii. Jak łatwo obliczyć, po czwartym muzeum jest się już na plusie. Taka sama karta dla dziecka kosztuje koło 30 euro i się nie opłaca. Nie należy mylić tej karty z dwoma innymi - Amsterdam Holland Pass dającą 2 do 7 darmowych biletów i I amsterdam City Card dającą darmowy wstęp przez 24 do 72 godziny.  Te dwie opłacają się mniej. A najlepsze w tych kartach jest to, że z nimi omija się kolejkę. Na przykład do van Gogha wybraliśmy się koło piętnastej, bilety w kasie były na siedemnastą i jeszcze duża kolejka do wejścia. Z Museumkaart wpuścili nas od razu, nawet z ominięciem znacznie krótszej kolejki na e-bilety, brak karty dla dziecka nie był żadnym problemem - szybciutko wydrukowali bilet za zero euro. Po tygodniu w Holandii z Museumkaart jesteśmy do przodu o jakieś 120 euro. I uwaga: Z sieci często trudno się dowiedzieć, czy w jakimś muzeum akceptują Museumkaart, zawsze lepiej zapytać przed kupieniem biletu. Karty są w zasadzie imienne, ale nikt tego nie sprawdza, a nawet zdarzyło nam się, że syn wszedł za darmo (normalnie by musiał zapłacić) na kartę żony, mimo że wyraźnie powiedziałem pani w kasie że to nie jego karta.
  • Jak ktoś potrzebuje jeszcze lepszej miejscówki niż ta w Belgii za w miarę rozsądną cenę w bardzo drogim Amsterdamie (na do 4 osób) to proszę o kontakt na nrd@cmosnet.de A aparat do wymiany.
Dom w Amsterdamie

Dom w Amsterdamie

  • Wynajmowanie roweru w wypożyczalni w Amsterdamie jest strasznie drogie, a rowery dość marne. Mam wrażenie, że przy trzech osobach taniej byłoby taksówkami. Niestety w miejscówce nie mieli mniejszego roweru dla syna (a chcieli tylko 4 euro od roweru za dobę), więc raz spróbowaliśmy z wypożyczalnią w mieście. I dość.
  • Parkowanie w parkhausie w Amsterdamie jest potwornie drogie, nie warto wybierać się do centrum samochodem. To już chyba lepiej wynająć te drogie rowery.
  • Nie dajcie się wpuszczać w małe muzea prywatne typu Muzeum Serów albo Muzeum Tulipanów w Amsterdamie. To w większości naciągactwo.
  • W mniejszych miasteczkach jest duży problem ze znalezieniem czegoś szybkiego do jedzenia, nawet w paru letniskowych miejscowościach tuż koło morza były tylko regularne i niezbyt tanie restauracje w śladowych ilościach. Czegokolwiek imbisowego w stylu hot-doga do ręki brak. 
  • Autostrady i w Belgii i w Holandii ładne, ale trzeba się ciągnąć po nich 120. A jak w Holandii robią się cztery pasy, to od razu jest ograniczenie do 100.
  • W Ermitażu Amsterdam wystawa o Piotrze I i jego wycieczce do Europy. On przyjął bliską mi zasadę, że nawet jak jesteś kierownikiem, to powinieneś chociaż w podstawowym zakresie umieć robić to, co robią twoi podwładni. No i nauczył się budować statki (w Holandii właśnie), robić operacje chirurgiczne i masy innych rzeczy. A potem został nazwany Wielkim.
Ermitaż Amsterdam - Piotr I

Ermitaż Amsterdam - Piotr I

  • W Holandii tak lubią swój żółty ser, że jedzą z nim nawet naleśniki na słodko. Widziałem na przyklad naleśniki z serem żółtym i rodzynkami. Nie spróbowałem, wziąłem bardziej tradycyjny wariant. Ale tylko trochę bardziej tradycyjny - bo z łososiem i cukinią.
Restauracja Pannekoekschip Groningen

Restauracja Pannekoekschip Groningen

  • Tydzień w jednym miejscu to za mało na zobaczenie okolicy, dwa tygodnie to za dużo. Najlepsze byłoby jakieś 10 dni, ale taki czas nie zgrywa się z niczym innym.
  • Za każdym wyjazdem zagranicznym w dowolną stronę (chociaż do Polski trochę mniej) zbieram się do napisania notki o niemieckim chlebie, najlepszym na świecie. Raz nawet zacząłem pisać. Może teraz skończę?

 To były luźne przemyślenia, teraz zabiorę się za bardziej szczegółowe notki.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Ciekawostki

2 komentarze

Śladami NRD: W niespodziewanych miejscach

Wróciłem właśnie z urlopu w Belgii i Holandii. I w tych krajach, raczej niespodziewanie, natknąłem się na ślady NRD. Tu na przykład Amsterdam (muszę chyba kupić nowy aparat, bo ten mnie coraz częściej zawodzi, nawet w przyzwoitych warunkach). 

Garage NRD Amsterdam

Garage NRD Amsterdam

No dobra, żartowałem. Ale tu naprawdę: Boudewijn Park w Bruggi. To jest oceanarium, mają tam też foki. No i przed pokazem fok dziewczyna z załogi wygłupiała się z aparatem fotograficznym żeby zająć dzieci i zareklamować usługi miejscowego fotografa. I jak stanęła bliżej to mi szczęka opadła, bo ona miała w rękach Praktikę B100

Praktica B100 w Boudewijn Park Brugge

Praktica B100 w Boudewijn Park Brugge

Przed pokazem delfinów inna dziewczyna robiła podobne wygłupy, nie widziałem zbyt dokładnie, ale jej aparat wyglądał na Praktikę wcześniejszych serii. Wygląda że NRD-owskie aparaty musiały się tam dobrze sprzedawać.

Inne miejsce: Muzeum Wału Atlantyckiego koło Oostendy. Napiszę o nim bardziej szczegółową notkę, teraz ciekawostka o NRD. Muzeum przedstawia między innymi życie niemieckich żołnierzy w bunkrach, no i w jednej dioramie na stole leżały pudełka z proszkiem do szorowania ATA, który pamiętam z NRD, nawet w takich samych opakowaniach. Poguglałem i okazało się, że proszek ten był produkowany już przed wojną.

Proszek do szorowanie ATA w Atlantikwall Museum Raversyde

Proszek do szorowanie ATA w Atlantikwall Museum Raversyde

 I jeszcze jedno miejsce: Marshall Museum w Overloon. Mają tam kupę sprzętu wojskowego głównie amerykańskiego (też będzie notka) i między innymi NRD-owskie motocykle w wersjach wojskowych:

Motocykl MZ serii ES w wersji wojskowej w Marshall Museum Overloon

Motocykl MZ serii ES w wersji wojskowej w Marshall Museum Overloon

 

Motocykl MZ serii ETS w wersji wojskowej w Marshall Museum Overloon

Motocykl MZ serii ETS w wersji wojskowej w Marshall Museum Overloon

 

Motocykl MZ serii ETZ w wersji wojskowej w Marshall Museum Overloon

Motocykl MZ serii ETZ w wersji wojskowej w Marshall Museum Overloon

Wkrótce więcej notek, jak się trochę ogarnę. 

[mappress mapid="70"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Skomentuj

Na wystawie widziane: DAF 66 a sprawa Volvo

Dyskusja pod poprzednią notką przyspieszyła napisanie przeze mnie tej notki. Już od dawna miałem ją w planie, ale brakowało mi paru zdjęć. A ja, jak mam nadzieję można to zauważyć, staram się robić notki z własnych zdjęć. Bo co to za sztuka wkleić parę fotografii z sieci?

Brakuje mi zdjęć  Volvo serii 300. Sam miałem kiedyś Volvo 360, świetny wóz był, ale nie zrobiłem mu żadnego zdjęcia. A ostatnio przeczytałem, że mało który z tych samochodów dociąga do wieku 20 lat (bo słabo zabezpieczone antykorozyjnie były, nie to co prawdziwe Volvo, moje doświadczenie to potwierdza), więc trudno mi będzie spotkać takiego na ulicy czy wystawie. Więc muszę się pogodzić z linkowaniem zdjęć z sieci.

Holenderska firma DAF nie za długo zajmowała się samochodami osobowymi - pierwszy wypuściła w roku 1958, w 1973 część od osobówek została przejęta przez Volvo w 1/3, a w 1975 w 3/4. Ale w tym czasie DAF zrobił kilka ciekawych rzeczy.

Przekładnia o zmiennym przełożeniu

Przekładnia o zmiennym przełożeniu Źródło: Wikipedia

Pierwszą z nich była automatyczna, bezstopniowa skrzynia biegów. Sama koncepcja nie była nowa - przekładnie o zmiennym przełożeniu z użyciem pasów i stożkowych kół rysował już Leonardo da Vinci, patent na taką przekładnię uzyskali w roku 1886 Daimler i Benz. Hub van Doorne, współzałożyciel DAF-a nie wymyślił więc takiej przekładni, wymyślił za to sposób automatycznego nią sterowania, a całość nazwał Variomatic. Były w tym sterowaniu dwa układy: jeden odśrodkowy a drugi podciśnieniowy. Kombinacja prędkości obrotowej i podciśnienia w kolektorze ssącym wystarczała do w pełni automatycznego sterowania przekładnią. Taka skrzynia biegów oczywiście nie dawała możliwości odwrócenia kierunku obrotów - do tego służyła specjalna przekładnia. Efektem ubocznym takiego układu było to, że samochód z taką przekładnią mógł jechać do tyłu z taką samą prędkością jak do przodu. W Holandii urządzano wyścigi samochodowe w jeździe do tyłu, DAF-y startowały w osobnej kategorii, bo żaden inny samochód nie był stanie się z nimi w tej konkurencji mierzyć. Po przejęciu DAF-a przez Volvo patent na Variomatic został przeniesiony do firmy VDT (Van Doorne Transmissie), przejętej później przez Boscha jako Bosch Transmission Technology. I to właśnie Bosch pracuje nadal nad takimi przekładniami i dostarcza je różnym producentom samochodów. (Grafika: Wikipedia, autor: Büdeler Naumann)

Drugim pomysłem Huba van Doorne było umieszczenie skrzyni biegów nie tuż przy silniku, tylko z tyłu, przy tylnym moście (Transaxle). Dawało to o wiele równomierniejszy rozkład masy między oś przednią a tylną niż przy klasycznej konstrukcji. DAF nie był tu co prawda pierwszy, ale jako jedyny stosował ten układ we wszystkich swoich konstrukcjach, nawet w małych, popularnych samochodach.

Następnym pomysłem było zastosowanie zawieszenia tylnego w układzie De Diona. W skrócie: dobre, ale drogie. Inni producenci również stosowali ten układ, ale raczej w większych samochodach wyższej klasy.

A teraz zdjęcia: DAF 66:

DAF 66 Limousine, 1972-1975

DAF 66 Limousine, 1972-1975

 

DAF 66 Limousine, 1972-1975

DAF 66 Limousine, 1972-1975

 Samochód ten był ostatnią konstrukcją pod produkowaną pod marką DAF, a po przejęciu przez Volvo również jako Volvo 66. Ale w momencie przejęcia DAF miał opracowaną jeszcze jedną konstrukcję - DAF 77. Volvo wypuściło ją jako Volvo 340 (zwane też 343 i 345 w zależności od ilości drzwi). Samochody te miały silniki 1.4l od Renault, układ transaxle, skrzynie biegów Variomatic albo ręczne. W drzwiach bocznych były zainstalowane stalowe rury (które stały się standardem w samochodach dopiero znacznie później).

Volvo 343 DL

Volvo 343 DL Źródło: Wikipedia Autor: M.Fonteyn

Później opracowano też lepszą wersję zwaną 360. Miała ona niewysilony silnik 1954 cm3 (też od Renault) i znacznie lepsze wyposażenie. Jeździłem takim przez kilka lat, był świetny. Źródła twierdzą, że na zakrętach dzięki skrzyni biegów z tyłu był znacznie lepszy od innych ówczesnych samochodów tej klasy, nawet od Mercedesa 190 i BMW serii 3.

Volvo 360

Volvo 360 Źródło: www.resimmotoru.com

Volvo 360 nie było oferowane z przekładnią Variomatic - gumowe pasy nie były w stanie przenosić takich mocy. Fotele w tym samochodzie były najwygodniejsze ze wszystkich samochodów, w jakich dotąd siedziałem. Szczególnie podobała mi się tablica przyrządów - oni rzeczywiście rozumieli co jest naprawdę potrzebne. Na tablicy były, jak zwykle, dwa duże wskaźniki tej samej wielkości - jeden to prędkościomierz, a drugi to zegar. Taki normalny, wskazówkowy. Do innych producentów jakoś to nie dociera, prawie wszyscy dają średnio istotny obrotomierz, a zegar jest tylko gdzieś po macoszemu malutki, albo i cyfrowy. Te wskaźniki były po prostu pięknie podświetlone od spodu, miło zielone cyfry białe kreski, czerwone wskazówki. Sama przyjemność patrzenia.

Zegary Volvo 360

Zegary Volvo 360 Źródło: www.volvo300mania.com

Volvo 340/360 było bardzo niezawodne, pamiętam że w statystykach ADAC wtedy, w samochodach 6-letnich (wtedy publikowali z podziałem na wiek i nawet dla dość starych) były na piątym miejscu. Silnik był nie do zdarcia ale niestety nadwozie rdzewiało. Poza tym tylko jedna rzecz była marnie zrobiona - dysze spryskiwacza były wyprowadzone przez otwory w masce i przestawiały się notorycznie tak same ze siebie.

Tylne koła miały ujemne pochylenia, samochód od tyłu wyglądał na nieco "rozkraczony", co dawało mu dobrą stabilność (podobny efekt dopiero później i o wiele drożej uzyskało Porsche w modelu 928 (oś Weissach)). Podobno świetnie nadawał się do ciągnięcia przyczepy. Niecodzienny wygląd powodował, że jak tylko pojechałem na przegląd to diagnosta nieproszony zaraz brał się do mierzenia geometrii, a dopiero potem ze zdumieniem odczytywał w swoich tabelach że wszystko jest OK.

Jeszcze jedna ciekawostka: Volvo 360 z silnikiem B19A miało gaźnik bardzo interesującej konstrukcji: był tam taki spory tłoczek zakończony długą, stożkową iglicą wchodzącą do dyszy paliwowej. Podciśnienie podnosiło ten tłoczek, powiększając jednocześnie szczelinę w dyszy przez którą dawkowane było paliwo. Gaźniki takie produkowała firma Zenith pod marką Stromberg, układ ten nazywa się "constant depression". Jak to dokładnie działa można przeczytać TUTAJ, od strony 21. Gaźniki takie były używane w samochodach wyższej klasy, na przykład Triumph Spitfire, Jaguar E-Type czy różne modele MG.

Volvo serii 300 produkowano bardzo długo, od 1976 do 1990 roku.

A teraz przejdźmy do tytułowego związku DAF-a z Volvo. Gdy spojrzeć na to Volvo 343 z wczesnych serii to widać w nim praktycznie wszystkie cechy które wiążemy z "prawdziwym" Volvem: Płaskie, kanciaste elementy, długa maska, prostokątna atrapa i reflektory... I przecież Volvo kojarzy nam się z raczej czymś takim (Volvo 244, po przejęciu DAF-a):

Volvo 244

Volvo 244

niż takim (Volvo P 1800, przed przejęciem DAF-a):

Volvo P1800

Volvo P1800

a nawet takim (Volvo 164, przez przejęciem DAF-a):

Volvo 164

Volvo 164

Czyli "prawdziwe" Volvo to DAF!

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , ,

Kategorie:Na ulicy widziane

14 komentarzy