Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Neue Deutsche Welle: Anette Humpe

Już od dawna zbieram się do rozpoczęcia paru cykli o niemieckiej muzyce rozrywkowej. Jeden z tych cykli będzie nazywał się "I to też jest po niemiecku", prezentować w nim będę ogólnie znane niemieckie zespoły śpiewające po angielsku, jednak (przynajmniej w Polsce) nie kojarzone z Niemcami. Parę zespołów planuję przedstawić w cyklu "Śmieszne tylko po niemiecku". I zostaje jeszcze trochę różnych, na razie wymyśliłem dla nich cykl Neue Deutsche Welle.

Neue Deutsche Welle (w skrócie NDW) była jak dotąd jedynym w miarę oryginalnym prądem w muzyce współczesnej, który narodził się w Niemczech. Popularność na rynku światowym zyskało jednak tylko paru wykonawców tego nurtu (Nena, Trio, Falco, Peter Schilling). Całkiem nieprzypadkowo byli to ci, którzy mieli anglojęzyczne wersje swoich piosenek. Reszta śpiewała po niemiecku i poza obszarem niemieckojęzycznym jest mało znana.

Jedną z bardziej istotnych postaci NDW była Anette Humpe. Wraz ze swoją starszą siostrą Ingą, założyła ona w roku 1979 swój pierwszy zespół Neonbabies. Siostry Humpe między 1980 a 1983 nagrały jako Neonbabies trzy płyty, potem w 1985 i 1987 po jednej wspólnej płycie jako Humpe & Humpe. Z twórczości Humpe & Humpe słuchacz polski raczej nie skojarzy więcej niż jedną piosenkę, o tą:

Mogłoby to być w cyklu I to też jest po niemiecku, ale to już zdecydowanie nie jest NDW tylko standardowe ejtisy.

Nie jestem pewien, czy nie było w polskim radiu jeszcze tego:

Gdyby nie to, że jest w zasadzie po japońsku, to umieściłbym ją w cyklu "Śmieszne tylko po niemiecku". Piosenka nosi tytuł Yama-ha, a jej tekst składa się z nazw japońskich firm. Obciachometr wyskalowany według dzisiejszych kryteriów dochodziłby do końca skali, ale duża część NDW była właśnie ironicznie obciachowa. Wydaje mi się, że chodziło przede wszystkim o odreagowanie nieironicznie obciachowych szlagierów i Volksmusik, dominujących na niemieckim rynku muzycznym.

Większość twórczości Neonbabies średnio nadaje się do słuchania dziś, jeżeli już to raczej jako ciekawostki. Sporo z ich piosenek było nagrane w jakości półamatorskiej, aranżacje są skromne, trzeba lubić te klimaty.

Siostry Humpe grały jednak przede wszystkim niezależnie od siebie, Anette założyła w roku 1980 swój zespół Ideal. Śpiewała tam i grała na klawiszach w również swoje piosenki z Neonbabies. Na przykład tą:

Wykonanie Neonbabies jest raczej blade, tutaj piosenka dostaje pałeru. Akurat ten kawałek Ideal jest najczęściej przypominany w radiu, ale moim zdaniem jest co najmniej parę lepszych. Wkleję dwie, z koncertu z 1981. Na youtubie można znaleźć ich więcej (polecam).

W Polsce za najlepszy zespół NDW uważana jest Nena, ale Niemiec zapytany o to samo wymieni raczej Ideal. W sumie to nie wiem dlaczego akurat Nena się wybiła, może dlatego że jej piosenki były mniej buntownicze a bardziej komercyjne.

Bardziej kontrowersyjna jest ta piosenka Ideal, nie wszyscy wytrzymują takie stężenie ironicznego obciachu:

W 1983 Anette Humpe pożegnała się z Ideal i poświęciła się przede wszystkim działalności producenckiej i kompozytorskiej. Produkowała między innymi Nenę, Die Prinzen i Udo Lindenberga.

W 2004 Anette Humpe rozpoczęła wraz z wokalistą Adelem Tawilem całkiem nowy projekt o nazwie Ich + Ich (Ja i Ja). Anette pisała piosenki i współprodukowała je, Tawil śpiewał, miksował i występował na żywo. Humpe wyrosła już z ironii, piosenki Ich + Ich mają dość poważne, refleksyjne ale jednocześnie pozytywne teksty. Ciekawe że po tylu latach w branży i takich koncertach jak w tych tubkach Humpe nie występuje na żywo, motywując to wielką tremą, czyli po prostu lękiem. A niektóre teksty Ich + Ich sugerują doświadczenia podmiotu lirycznego z zaburzeniami lękowymi.

Ich + Ich nagrali jak dotąd trzy płyty, które sprzedały się bardzo dobrze. Druga (Vom selben Stern) przekroczyła 1.270.000 egzemplarzy - był to najlepiej sprzedający się niemiecki album popowy.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Muzyka

Skomentuj

Żegnaj NRD (13): Kultura w NRD część 1 (bo Blox mówi że wpis za długi)

Teraz może dla odmiany coś lżejszego - o kulturze w NRD. Chociaż z tą lekkością to, jak w ogóle w NRD, nie było za dobrze. I wcale nie chodzi mi tu tylko o cenzurę.

Sytuacja kultury w NRD nie była zbyt dobra. Silna dominacja RFN zalewającego NRD swoją telewizją i radiem z filmami, muzyką i audycjami w tym samym języku nie pozwalała miejscowym twórcom się rozwinąć. W Polsce praktycznie nie istniała alternatywa dla twórczości powstającej w Polsce po polsku, w NRD cokolwiek z RFN miało już na starcie fory ze względu na pochodzenie i włożoną kasę. Świetnie było to widać w muzyce rockowej - polskie zespoły nawet nie najwyższej ligi zjadały NRD-owską czołówkę na śniadanie. A do czołówki zaliczano tam trzy grupy:

Puhdys - Zespół powstał jeszcze w latach sześćdziesiątych a stylistycznie tkwił w rocku gitarowym lat 70-tych. Był bardzo popularny w NRD i był jedynym zespołem z tego kraju któremu wolno było koncertować na Zachodzie. Nie jestem tego pewien (i nie udało mi się wyguglać potwierdzenia tej informacji) ale słyszałem że dla tych wyjazdów musieli się zapisać do partii. Gdy przyjechaliśmy do NRD akurat śpiewali "Es ist keine Ente, wir spielen bis zur Rockerrente" ("To nie kaczka dziennikarska, będziemy grać do rockowej emerytury"). I tak rzeczywiście jest, grają nadal, mimo że jeden z nich dociąga już do siedemdziesiątki. Muzyka taka sobie, nic szczególnego, ale lepszej w NRD rzeczywiście nie było. Jakoś nie kojarzę podobnego stylistycznie zespołu polskiego tamtych lat, może ktoś podpowie.

Karat - Powstał w połowie lat siedemdziesiątych i grał muzykę zbliżoną do prog-rocka z dużym naciskiem na partie klawiszowe. Lubię rocka progresywnego, ale jak dla mnie to oni byli słabi, z marnym brzmieniem, bez wyrazu i beznadziejnie utknęli we wczesnych latach 70-tych. Z krajowych zespołów można by ich porównać do Exodusu, ale Exodus był jednak ciekawszy (na przykład TUTAJ) i o wiele bardziej wyrazisty (a mimo to kto ich jeszcze pamięta). Największym przebojem Karatu była piosenka "Über sieben Brücken musst du gehn" coverowana w RFN przez Petera Maffaya. Ponieważ Karatowi nie wolno było wyjeżdżać na Zachód, wszyscy znają wersję Maffaya, a oryginał pamiętają tylko NRD-owcy.

City - powstało również w latach siedemdziesiątych, skrzypce w składzie przesuwały ich nieco w okolice folk-rocka, zwłaszcza w ich największym przeboju, piosence "Am Fenster" (Przy oknie). Było to największy sukces NRD-owskiej piosenki w RFN, sprzedano pół miliona egzemplarzy singla w samym RFN, a 10 milionów na całym świecie. Ja uważam, że przynudzali.

A tak swoją drogą to jak zespoły z NRD mogły się promować, skoro mało kto słuchał NRD-owskiego radia? Wydaje mi się, że gdyby RFN-owskie zespoły mogły jeszcze koncertować w NRD, to NRD-owska scena rockowa nie istniałaby w ogóle.

Sprawa z tym słuchaniem radia i oglądaniem telewizji nie była prosta. Kiedy przyjechaliśmy, na zebraniu dla studentów zagranicznych kierowniczka od akademików oznajmiła: "Wolno oglądać zachodnią telewizję, ale reklam i wiadomości - nie!". Był to podobno i tak duży postęp i liberalizacja. Oczywiście takimi zakazami mało kto się przejmował, a reklamy i tak były wkurzające. Już wtedy rozmyślaliśmy nad problemem urządzeń do wyciszania reklam w radiu i telewizji. Inaczej wyglądało to w miejscach publicznych, czy w pracy - tam nikt się ze słuchaniem zachodniego radia nie wychylał, przynajmniej gdzieś do roku 1987. Uważam, że 1987 był wyraźną cezurą w sytuacji w NRD, poświęcę temu tematowi osobny odcinek.

Ach, jeszcze mamy przypadek szczególny, czyli Ninę Hagen. Nina Hagen już w NRD miała image postrzelonej divy, śpiewała piosenki nie za bardzo dające się zaliczyć do rocka. Ona raczej leżała na tej samej półce co Maryla Rodowicz - może dlatego że zaczynała w Polsce, chociaż jej z Polski nie kojarzę. Najbardziej znanym jej kawałkiem z czasów NRD był "Du hast den Farbfilm vergessen" ("Zapomniałeś filmu kolorowego"). Po wyjeździe do RFN poszła w stronę punka, nagrała trochę płyt rzadko tylko wychodząc poza punkową niszę. Popularność zyskała raczej jako skandalistka, pokazując w talk show na żywo pozycje do masturbacji albo bredząc również na żywo o UFO i ezoteryce.

Podobnie jak z muzyką rockową było z filmami i twórczością telewizyjną. RFN-owska telewizja pokazywała taką masę filmów, również produkcji własnej zrobionych za pieniądze, jakich w NRD nigdy nie było. Szczerze mówiąc nie przypominam sobie żeby na przykład w kinie w Ilmenau leciał film NRD-owski (może jednak leciał, tylko je z góry skreślaliśmy). Przypominam sobie tylko dwa tytuły kultowych filmów z NRD:

Die Legende von Paul und Paula (Legenda o Paulu i Pauli) - podobno pozycja kultowa absolutnie, przyznaję że tego nie oglądałem, między innymi dlatego, że aktorzy grający główne role uciekli do RFN, a w takiej sytuacji dzieła z udziałem uciekinierów natychmiast wypadały z obiegu.

Sieben Sommessprossen (Siedem piegów) - pokazano nam ten film w wersji oryginalnej na obozie przygotowawczym w Radomiu. Film opowiadał o wakacyjnej miłości dwojga nastolatków, był to największy sukces frekwencyjny kinematografii NRD-owskiej, nie bez znaczenia dla tego sukcesu były z pewnością sceny z full frontal nudity < 18.

Oba filmy pochodziły z końca lat siedemdziesiątych, później zdaje się nie nakręcono już nic wartego uwagi.

W kinach królowały filmy zachodnie, nierzadko bardzo pocięte. Z Once Upon a Time in America wycięte było coś pod pół godziny w tym część scen erotycznych, miejscami dialogi były zmienione, przez co film stał się słabo zrozumiały. Różnicę zobaczyłem dopiero po obejrzeniu nie pociętego filmu w Polsce. Czasem można się było domyśleć co zostało wycięte, na przykład w filmie The Rose wycięto scenę ze szczegółami wstrzykiwania sobie narkotyków przez bohaterkę. Na pewno były jeszcze inne cięcia, bez obejrzenia pełnych wersji nie da się tego stwierdzić.

Pokazywano również wiele filmów z RFN, zwłaszcza chociaż trochę krytycznych względem systemu. Oglądałem na przykład:

Abwärts (W dół) - całkiem niezły thriller z klasyczną jednością czasu miejsca i akcji. Czworo ludzi w piątek wieczorem utyka w biurowcu w windzie z zepsutą sygnalizacją alarmową. Wszystko wskazuje na to, że pomoc nadejdzie dopiero w poniedziałek rano, a tu wentylator w windzie się psuje. Do tego krytyka społeczna jak się patrzy.

Der kleine Staatsanwalt (Mały prokurator) - zupełnie nie rozumiem, dlaczego w NRD zakwalifikowano ten film jako komedię. Była to raczej smutna opowieść o bezrobotnym inżynierze budownictwa zaangażowanym przez oszusta do prowadzenia firmy budowlanej, a potem wystawionym jako kozioł ofiarny i lądującym w więzieniu. Prokurator wiedział, kto pociągał za sznurki, ale nie mógł nic udowodnić. Ciekawostka: Tytułowy prokurator grał jazz i miał pokój wytapetowany plakatami "Polski Jazz".

Ganz unten (Na samym dnie) Güntera Wallraffa:

Günter Wallraff był Sashą Baronem Cohenem lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Podobnie jak Cohen, w przebraniu wkręcał różne osoby dla krytyki społeczeństwa, różnica była taka że Wallraff używał ukrytej kamery (co potem wkręceni mieli mu za złe i nawet wchodzili z tego powodu na drogę sądową) i robił to wszystko na poważnie. Poza tym film nie był dla niego podstawowym medium, Wallraff chciał przede wszystkim robić reportaże.

Günter Wallraff - Ganz Unten

Günter Wallraff - Ganz Unten

Dla tych którzy nie widzieli ani nie czytali (film był chyba pokazywany również w Polsce): Wallraff przebiera się w tym filmie (i książce) za Turka i pracuje wykonując ciężkie i niebezpieczne prace w warunkach szkodliwych dla zdrowia. Pokazuje przy tym, jak Gastarbeiterzy są szykanowani, oszukiwani i wykorzystywani. Intencja stojąca za pokazaniem "Ganz unten" w NRD (i wydaniem książki też) była oczywista - chodziło o obrzydzenie NRD-owcom RFN i kapitalizmu. Nie wychodziło to zbyt dobrze, bo ludzie bywali w Glasie przy scenie gdy majster próbuje zepsuć sygnalizator przekroczenia dopuszczalnego poziomu jakichśtam substancji przy grupie pracujących Turków (bo sygnalizował i trzeba by im dać środki ochrony dróg oddechowych) śmiali się i opowiadali że tam, w Glasie, jest tak samo, również tam gdzie pracują Niemcy.

Istniał też studencki klub filmowy organizujący czasem pokazy różnych, ciekawych filmów, dzięki temu zobaczyłem na przykład Metropolis i Gabinet Doktora Caligari. Raz pokaz zorganizowali studenci należący do protestanckiego duszpasterstwa akademickiego, pokazali film "Was würde Jesus dazu sagen?" ("Co powiedziałby o tym Jezus?"), będący wywiadem z pastorem Niemöllerem. Niezależnie od oceny samego Niemöllera film warto zobaczyć, pastor mimo swoich wtedy 92 lat (!) opowiada bardzo interesująco, wyjaśnia tło historyczne i swoje motywacje. Po filmie zapraszali na dyskusję do salki, cała impreza jakoś uzyskała zgodę odpowiednich organów. Przegląd filmów polskich organizowali też co pewnie czas studenci polscy. Na pokazy przychodziło sporo studentów niemieckich, największą frekwencję pamiętam na filmie Widziadło. Zachęciła ich z pewnością klasyfikacja filmu jako horror erotyczny, trochę się rozczarowali (a z Romanem Wilhelmim to prawie zawsze był horror erotyczny).

Byłem kilka razy w teatrze, na uczelni organizowano co pewien czas wyjazd specjalnym pociągiem do teatru do Weimaru. Teatr w Weimarze miał chlubne tradycje (Goethe i Corona Schröter...) ale raczej podupadł od tego czasu. Mieli tam prostą metodę: do starych sztuk robili współczesne dekoracje, do współczesnych - stare. Czasem wychodziło nieźle - scena ze Zbójców Schillera, gdy główny bohater, Karl, ubrany na Rambo (oliwkowy top i czerwona opaska na włosach) wyciąga ze skrzyni Schmeissera robiła wrażenie, na pewno większe niż gdyby ubrany na koniec XVIII w. wyciągał miecz. Za to przy Molierze dekoracje nie robiły istotnej różnicy, Molier jest naprawdę ponadczasowy.

Weimar - teatr

Weimar - teatr

Byłem też raz na sztuce jakiegoś współczesnego autora NRD-owskiego, nazwiska ani tytułu sztuki nie pomnę, ale sztuka była oparta na motywach Pieśni o Nibelungach. Autor przynudzał i szedł w niezbyt smaczne eksperymenty formalne, na przykład w pewnym momencie puszczono parę minut filmu w którym Siegfried z kolegami pracuje jako przodownik pracy (sic! To nie ironia tylko cytat!) w rzeźni, prawdziwa krew się lała a flaki latały (i to nie był pomysł reżysera, ten kawałek tekstu sztuki z didaskaliami był wydrukowany w programie).

Jeszcze nie skończyłem tematu ale blox mówi że notka jest zbyt długa, musiałem podzielić ją na dwie części.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Komentarze: (1)