Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Meksyk czyli podroż w przeszłość. Tak ze dwadzieścia lat wstecz

Notkę piszę z Meksyku, bo pracodawca mnie wysłał. To znaczy przez dłuższy czas odmawiałem, ale niedawno rzuciłem że jak dobrze zapłacą to możemy porozmawiać żeby tak na jakiś tydzień. No i po dwóch dniach przyszło szefostwo i zaproponowało że zapłacą za każda godzinę od wejścia do samolotu we Frankfurcie do wyjścia po powrocie do Frankfurtu stawkę projektową plus diety, plus najlepszy, pięciogwiazdkowy hotel w mieście docelowym. No za ponad czterokrotną stawkę na rękę to właściwie czemu nie? (była środa) Tak? To pakuj się, w następną sobotę lecisz.

No tylko jest mały problem. Paszport w kieszeni mam tylko polski, przesiadka w USA nie wchodzi w rachubę, nawet z lotem nad USA mogą być problemy. Jest jeszcze tylko jedna szansa: Obywatelstwo niemieckie dostałem już w połowie grudnia (może kiedyś dojdę do napisania notki o szczegółach), tyle że nie zdążyłem jeszcze złożyć wniosku o paszport. Ale jest tryb ekspresowy, 3 dni robocze, za dodatkowe około 30 euro.

No i tą metodą mam już w kieszeni paszport niemiecki, za który zapłaci pracodawca, super sprawa. Ale wróćmy do Meksyku.

Przyleciałem z soboty na niedziele, i w niedziele, dla walki z jetlagiem (i oczywiście również z wrodzonej ciekawości) wybrałem się na naprawdę długą wycieczkę pieszą po mieście. Poczytałem wcześniej w sieci na temat bezpieczeństwa, no i bywalcy twierdzili że nie jest źle, lepiej niż w podobnej wielkości miastach w USA. Byle nie epatować bogactwem i nie szukać guza. No i wycieczki zrobiło mi się dobre 25 kilometrów, krokomierz naliczył ponad 33.ooo kroków. I im dłużej włóczyłem się po mieście (dużym - to Guadalajara, drugie w tym kraju) tym bardziej wszystko wydawało mi się znajome. Takie dejavu. Ja to wszystko już widziałem, tylko marki samochodów były inne i ludzie mniej opaleni. Następnego dnia zbetryzowani do szpiku kości Bawarczycy od klienta na trzy litery pierwsza B byli przerażeni, no ale betryzacja robi swoje. Nie jestem straceńcem, ja też nie pójdę wszędzie, nie ma co przesadzać, trafiłem na przykład na slums, ale nie pchałem się przez środek. Jakieś zdjęcia wrzucę jak wrócę, tu nie mam narzędzi. Przy okazji: Sorry za ewentualne problemy z polskimi literami - ta akcja była taka szybka że nie zdążyłem zainstalować mojego drivera do polskich znaków na klawiaturze niemieckiej.

A skąd dejavu? Dokładnie tak jak ten Meksyk wyglądała Polska około 1995, przed wstąpieniem do Unii. I tak:

  • Ulice i chodniki tak samo dziurawe
  • Ruch uliczny tak samo mało cywilizowany
  • Śmieci i ogólna bylejakość na każdym kroku
  • sporo budynków porzuconych w trakcie budowy
  • ogólne olewanie przepisów i zasad
  • w co drugim domku jakiś biznesik, wyglądający na bardzo wąsato-szemrany
  • grodzone osiedla (chociaż grodzenia domków drutem kolczastym jakoś z Polski nie pamiętam)
  • mafie taksówkowe
  • mnóstwo oszustów i naciągaczy
  • nachalne bandy wyciągające pieniądze za mycie szyb na skrzyżowaniach
  • lokaliki i stoiska z jedzeniem w których zdecydowanie bym nie zjadł z przyczyn higienicznych
  • ludzie na ulicach smutni i skwaszeni
  • EDIT: sklepy wielobranżowe "mydło i powidło", od słodyczy, przez ubrania, jakieś pralki (w rodzaju Frani tylko większe), telefony, komputery do skuterów, i to wszystko na 100-200 metrów kwadrat
  • itd. itd.

Czytelnikom nie pamiętającym tamtych czasów, czy to ze względu na wiek, czy na amnezję, chciałbym krótko przypomnieć, dlaczego Polska wygląda dziś jednak trochę lepiej niż Meksyk: Jedyną przyczyną tego było wstąpienie do Unii. To tylko dzięki kasie z Unii oraz przyjęciu unijnego ustawodawstwa wiele rzeczy się zmieniło.  Bez kasy i nacisku na pewne zasady i wartości kraj szybko wróci do stanu meksykańskiego. Co polecam rozwadze.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Ciekawostki

10 komentarzy

Serdeczne gratulacje i podziękowania dla PiS-u

Nie, drodzy czytelnicy, wzrok Was nie myli. Chciałem z tego miejsca serdecznie pogratulować i podziękować PiS-owi. Dokonali oni tego, co przez kilkanaście lat nikomu się nie udało - skłonili mnie do podjęcia decyzji o wystąpieniu o obywatelstwo niemieckie. Wcześnie uważałem to za sprawę bez znaczenia - polskie, niemieckie, jedyna różnica to to, w jakich wyborach mogę głosować. Teraz sytuacja w Polsce idzie w taką stronę, że niczego nie można być pewnym i lepiej się zabezpieczyć. Dziękuję wam serdecznie, tak w sumie to mi ulżyło.

Decyzja została podjęta parę tygodni temu, a w międzyczasie pojawiło się ten klip:

Autorem piosenki i klipu jest Jan Böhmermann, ten sam który ostatnio wkurzył Erdogana. O tej sprawie w dalszej części notki, teraz wróćmy do klipu o Niemcach.

Ten klip pozwolił mi zemocjonalizować moją decyzję. Nie zracjonalizować - decyzja jest w 100% racjonalna, ja w ogóle jestem zazwyczaj racjonalny do bólu - tylko właśnie zemocjonalizować. Tekst uważam za genialny - to są właśnie moje wartości, podane w formie jaką lubię (zestawienie Lindemann + imperatyw kategoryczny, piękne). Uwielbiam być miły, kask rowerowy i kurtkę Jacka Wolfskina mam, Birkenstocków nie, ale żona ma dwie pary więc średnia się zgadza. Proud of not being proud, śliczne. Ja chcę żyć wśród ludzi myślących w ten sposób.

Nie, no oczywiście nie jestem naiwny i zdaję sobie sprawę, że masa ludzi w Niemczech myśli inaczej, daleko nie szukając w komentarzach pod klipem fala hejtu też się wylewa. Ale mainstream to jest to, co w klipie. Manifestacje anty-Pegidowe są tu zawsze większe od Pegidowych.

I jeszcze polemika uprzedzająca, gdyby ktoś wyskoczył z zarzutami że zostawiam swój kraj w potrzebie, że trzeba wracać i walczyć. Ja już raz wróciłem. W 1989. Część kolegów i koleżanek ze studiów wybrała inaczej. Poświęciłem dziesięć lat mojego życia na budowanie kraju właściwych wartości, ale wiele z tego nie wyszło. Znaczy owszem, co nieco powstało, tu i tam rękę przyłożyłem, założyłem rodzinę, ale szło tak ciężko że musiałem wyemigrować. Cały czas staram się propagować moje wartości - przecież między innymi i po to prowadzę tego bloga - i będę to robił dalej. Ale sorry, byt i bezpieczeństwo rodziny na pierwszym miejscu.

O technicznej stronie wyrabiania obywatelstwa niemieckiego będę pisał w miarę postępów sprawy. A teraz trochę o aktualnej aferze Böhmermann vs. Erdogan. EDIT: Zaktualizowałem 15.04.2016

Tekst o który poszło był rzeczywiście mocny - był to w zasadzie stek wyzwisk dochodzący aż do "kozojebcy". Z tym że Böhmermann nie jest amatorem i ujął go w niezbędny  cudzysłów - tekst padł w skeczu, w którym wyjaśnia on Erdoganowi (granemu przez innego komedianta) co w Niemczech w ramach swobody wypowiedzi wolno, a co nie. Była to ewidentna prowokacja - podobno Erdogan składa średnio dwa pozwy o zniesławienie dziennie, tyle że zazwyczaj u siebie w kraju. Tu też złapał haczyk i pozew złożył. Sytuacja jest dość skomplikowana:

  • W Niemczech istnieje przepis o ochronie dobrego imienia głów obcych państw. Przepis jest wyraźnie przestarzały (pochodzi z roku 1871, jeszcze z czasów cesarstwa!), ale jest. Zresztą w Polsce też taki jest, z tego paragrafu skazano Jerzego Urbana za obrazę JP2. Na moje niefachowe oko bezprawnie - bo w polskim przepisie jest wymaganie wzajemności, a jakoś nie jestem przekonany że w prawie Watykanu jest zapis o ochronie czci prezydentów innych krajów. W przepisie niemieckim wzajemność jest, jest też wymaganie żeby rząd się zgodził na rozpoczęcie postępowania.
  • Jeszcze istotna informacja: Böhmermann pracuje dla telewizji publicznej, co dla dyktatorka pokroju Erdogana może się równać "rządowej".
  • Rząd niemiecki ma zagwozdkę, bo jak Böhmermann zostanie skazany to podniesie się larum o dławieniu wolności wypowiedzi, a jak nie - to Erdogan się obrazi i może być ciężko z porozumieniem z Turcją w sprawie uchodźców.
  • Dziś (15.04.2016) rząd się zgodził na rozpoczęcie postępowania, według mnie słusznie, bo od rozstrzygania takich spraw jest sąd, a nie polityka. SPD protestuje, ale dla mnie odmowa byłaby instrumentalizacją prawa, niegodną lewicy.
  • Nie orientuję się w praktyce orzecznictwa niemieckiego w takich sprawach (zresztą zdaje się ten że ten przepis nie jest zbyt często używany) ale podejrzewam że sąd i tak rozstrzygnie że konstytucyjny zapis o wolności wypowiedzi ma wyższą rangę niż przepis niższego rzędu o obrazie majestatu. A ten jego cudzysłów zmienia kwalifikację czynu z obrazy na satyrę, która w stosunku do polityków jest jak najbardziej dopuszczalna.
  • Do samego Böhmermanna specjalnych pretensji bym nie miał. Tekst był co prawda nawet nie po bandzie, a wręcz poza nią, ale jako skuteczne zwrócenie uwagi że nie wszystko w relacjach z Turcją jest w porządku (jak próbuje udawać rząd) jest OK. Takie jest w końcu zadanie błaznów.
  • Pojawiają się spekulacje, że najlepszą metodą wyjścia z sytuacji byłoby szybkie zlikwidowanie przepisu, co podobno zamknęłoby również biegnące sprawy. Chyba rzeczywiście to byłoby dobre rozwiązanie.
  • Niezależnie od przepisu o obrazie majestatu Erdogan wniósł też sprawę cywilną o obrazę, ale też nie sądzę żeby coś ugrał. Tyle że tutaj nie da się załatwić sprawy likwidacją przepisu - sąd i tak będzie się musiał tym zająć.

To nie jest pierwszy problem satyryków niemieckich z głowami innych państw. "Kartofle" pewnie wszyscy pamiętają, ale to był drobiazg. Z grubszych rzeczy pamiętam jak w latach 80-tych Rudi Carell miał program "Rudi's Tagesshow" parodiujący wiadomości "Tagesschau".  W jednym z programów sparodiował on Chomeiniego, co skończyło się wyrzuceniem niemieckich dyplomatów z Iranu. Rudi Carell dał sobie wkrótce po tym wydarzeniu spokój z tym programem, uważam że niesłusznie.

Tutaj rzeczony fragment Rudi's Tagesshow:

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

9 komentarzy

Pastuchy i przestępcy pozbawieni wyższej kultury

Byłem na święta w kraju i niestety trochę mnie to całe szambo ubrudziło. A potem upubliczniły się wiadomości o różnych wydarzeniach w Sylwestra w Niemczech i szambo wybiło jak fontanna. Naprawdę muszę przestać zaglądać do polskiego Internetu, a przynajmniej na niektóre strony. No ale stało się, muszę się teraz trochę oczyścić i stąd notka na temat aktualny.

 Zacznę od paniki moralnej wylewającej się z sieci: "OMG przez uchodźców bezpieczne miasta robią się takie niebezpieczne". Chodzi oczywiście o plac przed dworcem kolejowym w Kolonii. Dlaczego mnie nie dziwi, że to mniemanie w większości pochodzi z Polski? Przecież większość głoszących to ludzi nigdy nie była w Niemczech, a zwłaszcza w okolicy jakiegoś dworca.

No mać, mać, mać, serio ktoś kto był koło jakiegoś większego dworca kolejowego w dużym mieście w Niemczech uważa to miejsce za przyjemne i bezpieczne? Zwłaszcza w nocy?

Zaraz minie siedemnasty rok jak mieszkam we Frankfurcie. Na początku przez parę tygodni mieszkałem akurat w dzielnicy blisko dworca (na szczęście nie w tej najgorszej części), potem przez ileś miesięcy codziennie wysiadałem z U-Bahnu na dworcu idąc do pracy. Oczywiście było to zawsze w dzień. I nigdy nie czułem się tam szczególnie bezpiecznie. Dworzec kolejowy to zawsze jest miejsce, gdzie kręci się sporo różnych ludzi z którymi niekonieczne chciałoby się wchodzić w bliższe interakcje - jacyś narkomani na głodzie, kieszonkowcy, bezdomni,  nierzadko próbujący zdobyć jakąś kasę na używki w sposób nie zawsze legalny, a często dość nachalny. We Frankfurcie dzielnica bezpośrednio przylegająca do frontu budynku dworca to siedlisko wątpliwej rozkoszy i niewątpliwej rzeżączki, z całą przestępczą otoczką jaka się zawsze w takich miejscach tworzy. Jest tam też siedziba "klubu motocyklowego", czyli zorganizowanej przestępczości na motocyklach (Hell's Angels), co pewien czas zdarzają się tam ustawki, bywa że z ofiarami śmiertelnymi. Jest to jedyne miejsce w okolicy którego staram się unikać. Nie żebym miał jakieś lęki, ale po co, jeżeli nie trzeba? Czysty rozsądek.

I to wszystko nie jest nowe - proszę, tu zdjęcie z tej okolicy z roku 1987:

Frankfurt, dzielnica koło dworca, 1987

Frankfurt, dzielnica koło dworca, 1987

Byłem na placu między katedrą a dworcem w Kolonii dwa i pół roku temu, przed tą całą sytuacją z uchodźcami. No i mimo że było niedzielne południe, to czułem się tam jeszcze mniej bezpiecznie niż we Frankfurcie. Nie, nie mam żadnej paranoi, nie mam problemu jak jest tłok, nie rusza mnie jak jest brudno albo niesympatycznie. Ale widzę zaraz kto kombinuje co by tu zwędzić, kto szuka zaczepki, a kto będzie chciał mnie naciągnąć na kasę (ostatnio to chciał ze mną zwady jeden stuprocentowy Francuz w Paryżu, akurat też koło dworca, specjalnie mnie potrącił żebym zrobił awanturę, widziałem z daleka że może być problem. Zignorowałem zaczepkę, był bardzo rozczarowany). Więc nie zwalajcie na uchodźców, część z nich też tam trafi, ale nie ich uchodźstwo jest tego przyczyną i wywalenie wszystkich uchodźców żadnego problemu nie rozwiąże.

Co mnie wkurza jeszcze bardziej, to ten ton moralnej wyższości wśród Polaków, w stylu "Te pastuchy przynoszą do Europy swój prymitywny brak wyższej kultury". Młodzi ludzie, (młodzi, bo starsi pewnie pamiętają to, o czym zaraz napiszę) wam się wydaje że Polacy to takie wyższe sfery? Przypomnę, że jeszcze całkiem niedawno, w początku lat dziewięćdziesiątych, Niemcy mieli bardzo poważny problem z Polakami masowo przyjeżdżającymi "na jumę", czyli po prostu i ordynarnie kraść. Nie na drobne kradzieże kieszonkowe, jak ci z Kolonii - oni kradli wszystko co się dało zabrać i nie było pilnowane, aż do luksusowych samochodów włącznie (niemiecki dowcip z tamtych czasów: "Jedź na wczasy do Polski! Twój samochód już tam jest!"). Pamiętam wywieszki w Aldim po polsku "Wszystkie towary wyłożyć na taśmę i bez dyskusji" - nie, nie była to szykana tylko reakcja na konkretne wydarzenia. Kolega z Berlina, z którym wtedy współpracowałem w branży IT zaciągnął mnie kiedyś na ten słynny bazar, na którym handlowali Polacy, to był straszny wstyd i żenada, po paru minutach zażądałem żebyśmy już stamtąd sobie poszli. Dziś już jest trochę lepiej, ale jakiś Polak robiący bydło ciągle się zdarza (bywa przecież, że i znany polityk). Mam w dzielnicy meczet i polską parafię katolicką i więcej problemów robi ta parafia polska. Nawet jej proboszcz (którego przypadkiem znam osobiście) skarży się, że jak organizuje festyn parafialny to zawsze mu się paru schleje, a bywa że się po pijaku pobiją albo coś zdemolują. Ale tym pastuchom to brak kultury, nie to co nam.

Sorry że mi się ulało, jak skończę z przechodzeniem na Windows 10 na komputerach w domu postaram się napisać coś weselszego.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Pomyślmy

4 komentarze

Viva Polonia

Wpadła mi ostatnio w ręce książka Steffena Möllera "Viva Polonia". Znaczy tak dokładnie, to zobaczyłem ją na Bücherflohmarkcie w bibliotece.

Steffen Möller - Viva Polonia

Steffen Möller - Viva Polonia

Jakby ktoś nie wiedział o co i kogo chodzi: Steffen Möller jest "najbardziej znanym niemieckim Gastarbeiterem w Polsce". Grał w serialu "M jak miłość", występował w telewizji w "Europa da się lubić" i występuje jako standupowiec. Ja widziałem go tylko raz czy drugi w "Europa da się lubić" i z kilka razy w telewizji niemieckiej, gdzie między innymi promował swoja książkę - właśnie tą, którą teraz kupiłem.

A kupiłem ją dlatego, że zauważyłem symetrię naszych sytuacji: Steffen Möller jest Niemcem, który wyemigrował do Polski, ja Polakiem, który wyemigrował do Niemiec. On napisał książkę po niemiecku mającą wyjaśniać Polskę Niemcom, ja mam bloga, na którym próbuję wyjaśniać Niemcy Polakom. Więc na pewno warto przeczytać, jak to robią inni. W dodatku ja też próbuję wyjaśniać Niemcom Polskę na moim blogu po niemiecku - więc tym bardziej warto.

Książka została wydana już dobre parę lat temu - moje wydanie już poprawione jest z roku 2009. Pamiętam że w ramach promocji autor zrobił tournee po różnych kanałach telewizji w Niemczech, kilka jego anegdot wyjętych z książki sobie przypominam. Pamiętam też jak trollował Stefana Raaba w jego programie  - Raab był do niego nastawiony bardzo sceptycznie, zwłaszcza że Möller w książce trochę się przejechał po jego antypolskich dowcipach, a w trakcie programu na żywo Möller stwierdził że on z tym serialem ma w Polsce 15% oglądalności i zapytał Raaba ile on ma z tym tutaj. Raab wykręcał się od odpowiedzi, ale i tak wszyscy widzowie byli świadomi, że do 15% to mu baaardzo dużo brakuje.

Wróćmy do książki. Tak w skrócie to wszystko w porządku. Obserwacje autora są generalnie całkiem poprawne, czasem nawet nie całkiem banalne. Na przykład Möller w książce napisanej przed 2010 zwraca uwagę na zamiłowanie Polaków do teorii spiskowych. Ja w tym czasie nie sformułowałbym takiej tezy. Podobnie nie zwróciłem dotąd uwagi na przesądność Polaków - jednak spojrzenie z zewnątrz daje trochę inną perspektywę.

Autor zawodzi jednak całkowicie gdy chodzi o ocenę polskiej religijności. I to raczej nie chodzi o to, że słabo zna religijność Polaków - do czego zresztą się przyznaje. O jednak próbuje porównywać religijność polska z niemiecką - i tu wychodzi że on przede wszystkim bardzo słabo zna kościół niemiecki, zwłaszcza katolicki (co mnie bardzo dziwi - Möller studiował teologię!). No i jego te porównania są totalnie chybione.

I w ogóle mam niejakie wątpliwości co do jego znajomości Niemiec. On twierdzi, że w Niemczech mało kto wie cokolwiek o Polsce - my tu jak rozmawiamy z Niemcami to najmniej co drugi ma w bliższej lub dalszej rodzinie kogoś pochodzącego z Polski albo przynajmniej z terenów które teraz do Polski należą. Albo chociaż kiedyś w Polsce był. Nie twierdzę, że szczególnie dużo o Polsce wiedzą, ale tak mało jak on pisze to na pewno nie. Nie wiem, może jego rodzimy Wuppertal to rzeczywiście aż taka dziura, ale przecież to niedaleko Zagłębia Ruhry, gdzie potomków górników polskiego pochodzenia i bardziej bieżących imigrantów z Polski jest masa.

W blurbie zachwalają cytatami z recenzji, jaka ta książka dowcipnie napisana, ale jak dla mnie to w miarę przeciętnie. Może to też jedna z różnic między Polakami a Niemcami - Möller twierdzi (raczej słusznie) że Polacy żartują i ironizują przez cały dzień, a Niemcy tylko wieczorem. Dla Niemca taka porcja żartów i ironii w książce to dużo, dla mnie co najwyżej średnio.

Wydaje mi się, że mój blog bardzo różni się od jego książki, i to nie tylko zdjęciami. Jesteśmy bardzo różnymi ludźmi - ja jestem inżynierem i dla mnie najważniejsze jest to, jak zorganizowane jest społeczeństwo i jak ono działa. Dla niego najistotniejsze są indywidualne relacje międzyludzkie. Stąd na moim blogu o Polsce piszę często o tym samym co on, ale w zupełnie inny sposób.

Czy warto przeczytać jego książkę? Niemcom bym polecał, Polakom raczej nie. Polak, w którego zasięgu jest przeczytanie książki po niemiecku nie dowie się z niej za wiele. Jak widzę w sieci, książka ta była wydana również po polsku - sam nie wiem, czy bym polecił, Jeżeli, to tylko ludziom nie bywałym za granicą. Zajrzałem na stronę autora - on się cokolwiek dziwi, że wersja niemiecka tej książki sprzedała się o wiele lepiej niż polska. Ale co w tym właściwie dziwnego? Drewna w lesie nie sprzedasz. Ja jednak nie żałuję że ją przeczytałem - dzięki niej upewniłem się po raz kolejny że obaj jesteśmy na swoich, właściwych miejscach - Möller w Polsce, ja w Niemczech. Czego i Wam, drodzy czytelnicy, życzę.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Ciekawostki

Skomentuj

Polscy biskupi i Gabriele Kuby

Za tą wizytą w Polsce poczułem się jak na froncie walki ideologicznej. Przygotowanie ogniowe trwało już od pewnego czasu, szturm nastąpił w ostatnią niedzielę. Jak się zapewne domyślacie, zapoznałem się ze sławetnym listem i przypomniały mi się enerdowskie czasy - potem nie spotkałem się z podobnym stężeniem kłamstw, manipulacji i ustawiania wyimaginowanego wroga.

Nie zamierzam wyjaśniać gdzie te kłamstwa i przeinaczenia leżą, to nie ma sensu. List był przeznaczony do wiernych wyznawców, nie uznających argumentów rozumowych i faktów niezgodnych z biskupim nauczaniem. A ludzie myślący samodzielnie mogą się dowiedzieć wszystkiego z innych źródeł. Ale ja rozpoznałem źródło, z którego biskupi spore kawałki przepisali i o tym chciałem napisać. Bo to źródło jest w Niemczech i wszystko to, co było o seksualizacji w przedszkolach również mówiło o przedszkolach niemieckich i cytowało broszurkę do wychowania seksualnego w niemieckiej szkole podstawowej, o której pisałem już TUTAJ.

Tym źródłem jest pani Gabriele Kuby. Poczytałem o niej już przed świętami i dlatego nie powstrzymam się od napisaniem o niej notki. Bo niestety w sieci ciekawe informacje o niej znajdują się praktycznie wyłącznie po niemiecku i są niedostępne dla ogromnej większości mieszkańców Polski. A jest o czym poczytać, ta pani to niezły model. TUTAJ jej strona w sieci (tylko po niemiecku).

Gabriele Kuby

Gabriele Kuby z Benedyktem XVI Źródło: www.gabriele-kuby.de

Zacznijmy od dowodu na odpisywanie: Bardzo proszę, TUTAJ wywiad z panią Kuby po polsku, z Gościa Niedzielnego, sprzed półtora roku. Pani Kuby dosłownie powtarza w nim tezy ze swoich książek, nie chce mi się porównywać, ale od razu zauważyłem że pojawiają się one dość dokładnie w inkryminowanym liście. Jak kogoś to bawi może poszukać czy zostały chociaż trochę przeformułowane, czy też przerżnięte 1:1 bez podania źródła.

 Teraz może parę ciekawych faktów z życia pani Kuby:

  • Jej wujkiem był Werner Heisenberg, tak, ten Heisenberg.
  • Na szybko nie udało mi się ustalić czy jest spokrewniona z Christine Kuby - terrorystką z RAF, ale trop jest interesujący.
  • Gabriele nie była wychowywana religijnie, ale w wieku 8 lat zażyczyła sobie, żeby ją ochrzcić w obrządku ewangelickim. Jak to się stało nie wiem, trzeba by więcej researchu i to raczej pozasieciowego.
  • Studiowała i ukończyła socjologię, więc teoretycznie powinna mieć jakieś przygotowanie fachowe.
  • Potem "studiowała" na International Academy for Continuous Education w Londynie. To był jakiś straszliwy new age'owy miks wszelkich religii (patrz hasło John G. Bennett)
  • Zawodowo pani Kuby głównie tłumaczyła książki.
  • W 1996, rozpadło się po 18 latach jej małżeństwo. Gabriele Kuby miała wtedy 52 lata i trójkę dzieci.
  • W tym samym roku pani Kuby skonwertowała się na katolicyzm. Ta historia jest bardzo dziwna, bo było to w trakcie pielgrzymki do Medjugorie. Medjugorie w ogóle jest bardzo nie ten tego, bo oficjalnie KK tamtejszych cudów nie uznaje (z dość konkretnym i spójnym uzasadnieniem ideologicznym), ale absolutnie nie przeszkadza to w kręceniu się biznesu i organizowanym przez księży katolickich pielgrzymkom. Wracając do pani Kuby - ona, mimo że nie katoliczka, pojechała na taką pielgrzymkę i na niej przystąpiła do katolickiej spowiedzi (ŹRÓDŁO po niemiecku), a potem doznała oświecenia.
  • Jak to często z konwertytami bywa, przeszła na pozycje skrajnie fundamentalistyczne.
  • Trzy lata po konwersji ostatecznie się rozwiodła.
  • Należy do bardzo fundamentalistycznej organizacji niemieckich katolików świeckich - Forum Deutscher Katholiken. Nie tak dawno ta organizacja jako jedyna broniła biskupa Tebartza-van Elsta (pamiętacie, Limburg, 31 milionów), że on taki biedny, niewinny, niezrozumiany i niesprawiedliwie atakowany.
  • Po konwersji zajęła się pisaniem książek, głównie o tematyce moralno-religijnej. O ich treści będzie dalej.
  • Dwie z jej książek traktują o Harrym Potterze, jaki od zły i jakie spustoszenie wśród młodzieży szerzy. Pierwszą z nich pani Kuby posłała kardynałowi Ratzingerowi, on raczej nie czytał Pottera, ale na pewno przeczytał książkę Kuby - bo jej potem, już jako Benedykt XVI, dziękował i powtarzał jej tezy.

Teraz coś o jej pomysłach. Ale najpierw skąd wzięła się "ideologia gender", bo wydaje mi się że jeszcze nikt w Polsce tego nie załapał - bo wszyscy tłumaczą że studia genderowe to coś całkiem innego. Ale biskupom raczej nie chodzi o studia genderowe, ale o faktycznie istniejące zalecania ideowe, tylko oni sami raczej nie wiedzą jak to się nazywa po angielsku. A nazywa się to "Gender mainstreaming", wyobraźcie sobie że jest o tym nawet w polskiej wikipedii. Tak jest u pani Kuby w miejscach, gdzie biskupi mówią "ideologia gender". Tyle że pewnie jakiś tłumacz nie miał pojęcia co tłumaczy, nie sprawdził co to jest i przetłumaczył jak mu się wydawało. Mogę się założyć, że biskupi sami nie wiedzą czym straszą i czego się boją. Tak przeczytali i tak powtarzają. Ale teraz wróćmy do przemyśleń Gabriele Kuby:

  • Pani Kuby uważa, że "być albo nie być" chrześcijaństwa zależy od zachowania tradycyjnych norm odnośnie seksualności.
  • Według niej cały upadek zaczął się od wydarzeń roku 1968, bo przedtem było wszystko cacy.
  • Pedofilia to według niej problem całego społeczeństwa, a ujawnianie że istnieje w kościele to "próba powalenia go na kolana", bo w kościele akurat ten problem nie jest znaczący.
  • Ona uważa jakiekolwiek planowanie rodziny za złe i jest zafiksowana na "czystość" w rozumieniu chrześcijańskim.
  • Żłobek prowadzi według niej do nieodwracalnych szkód psychicznych wśród dzieci, na co podobno ma kwity.
  • Protestuje ona przeciw zajęciom z wychowania seksualnego, bo to promuje homoseksualizm i zaciera różnice między płciami.
  • Największa jej obsesja to to wychowanie seksualne. Wszystkie te teksty o narządach płciowych itp. przytoczone w liście biskupów pochodzą z broszurki którą dzieci otrzymują po cyklu zajęć z wychowania seksualnego w szkole podstawowej. Przeczytałem tą broszurkę bardzo dokładnie - i uwaga - te zwroty rzeczywiście w niej występują. Tu pani Kuby nie kłamie. Nie kłamie, ale - świadomie lub nie - manipuluje. Ona wyrwała te stwierdzenia z kontekstu. Myślę, że jej się myślenie przy tych zwrotach wyłącza, znam parę takich osób. A kontekst jest taki - autorzy broszurki (i całego programu wychowania seksualnego) starają się za wszelką cenę nie produkować dzieciom żadnych lęków, fobii czy poczucia winy związanego z kwestiami seksualnymi. Stąd stwierdzenia, że zrobienie tego czy tamtego jest OK, ale również - czego pani Kuby nie zauważa - że NIE ZROBIENIE jest co najmniej tak samo OK. Szkoła daje informacje (nawiasem mówiąc również o tzw. naturalnych metodach antykoncepcji, tyle że nie już w szkole podstawowej), i mówi "Nic nie musisz, to ty decydujesz, nie dawaj sobie narzucać że coś trzeba. Nieważne czy rówieśnikom, czy dorosłemu. Jeżeli czujesz że coś jest niewłaściwe to nie rób tego i nie zgadzaj się na to". Ta myśl przewija się przez cały materiał wychowania seksualnego, nie wiem jak zboczonym trzeba być, żeby zauważać w tym tylko penisy i waginy.
  • A już szczytem wszystkiego jest o tym uczeniu masturbacji w przedszkolu. Moje dziecko chodziło tu do przedszkola - nigdy czegoś takiego nie było, nie słyszałem żeby gdziekolwiek było. Przeciwnie - wychowawcy i wychowawczynie zwracają uwagę dzieciom gmerającym sobie przy siusiakach i cipkach. To musi być jakaś prywatna obsesja seksualna pani Kuby. W sumie nic dziwnego - jak ktoś w tych broszurkach widzi same penisy to musi mieć z tym jakiś problem. Ja tam bym nie dopuścił pani Kuby do jakiegokolwiek dziecka na bliżej niż 10 metrów.

Jak widać pani Kuby bardzo dobrze pasuje krajowym fundamentalistom. Warto wiedzieć gdzie jest znana (na podstawie wpisów w Wikipedii):

  • oczywiście w Niemczech
  • we Włoszech z książki o Potterze
  • na Słowacji i w Chorwacji z książki o seksualności
  • w Polsce z książek o Potterze i o genderze

I nigdzie indziej.

Dziś wróciłem z kraju i jestem padnięty, więc dość tej notki, mimo że jeszcze sporo można by napisać. W następnej kolejności będzie dużo o NRD, bo po drodze tam i z powrotem odwiedziłem dwa ciekawe miejsca. Stay tuned.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , ,

Kategorie:Polityka, polityka

Komentarze: (1)

Jak to się robi w Niemczech: Kościół Katolicki

Czytam sporo komentarzy w prasie polskiej i na różnych forach na temat afery biskupa Limburga i widzę, że cały spór jest dla polskich komentatorów kompletnie niezrozumiały. Większość komentarzy brzmi w stylu: "Phi, 31 miliomów, polscy biskupi wydają więcej". Nie, tu nie chodzi o 31 milionów, to był tylko kamyczek poruszający lawinę. Żeby zrozumieć o co tak naprawdę chodzi, trzeba zrozumieć różnicę między kościołami niemieckim i polskim. No to jedziemy:

Pierwsza różnica: Polski Kościół Katolicki ma faktyczny monopol na krajowym rynku wiary. W Niemczech jest inaczej - KK ma równorzędnego konkurenta w postaci kościoła ewangelickiego. oraz konkurencję wielu słabiej zorganizowanych, mniejszych i rozdrobnionych, ale mimo to znaczących innych wspólnot - na przykład islamskich.

Druga różnica jest historyczna: W Polsce KK miał zawsze spore wpływy polityczne, ale praktycznie zawsze pośrednie. W Niemczech było inaczej - przed 1802 znaczna część księstw była rządzona przez biskupa w randze księcia, zwanego właśnie tak - Fürstbischof (książę-biskup). W Polsce było tylko jedno takie księstwo, i to malutkie (biskupi krakowscy byli jednocześnie książętami Siewierza), w Niemczech do takich księstw należało aż 27% obecnej powierzchni kraju.

Trzecia różnica jest w finansowaniu: Polski KK finansowany jesz częściowo z tacy, a głównie z różnych przychodów z kasy państwowej. Majątku trwałego i dochodowego biznesu należącego do Kościoła zrobiło się ostatnio więcej, ale nadal nie tak bardzo dużo. W Niemczech natomiast jest podatek kościelny, taca ma minimalne znaczenie, finansowanie z kasy państwowej też jest niemałe, ale KK ma dużo majątku i robi sporo biznesu, nie tylko związanego z religią. Na przykład znane i w Polsce wydawnictwo Weltbild należy w 100% do Kościoła Katolickiego. Wydawnictwo to wydaje głównie literaturę świecką, w tym sporo o ezoteryce, uzgadnialnej z wyznaniem katolickim chyba tylko dzięki kasie jaką przynosi. Należący do Kościoła Caritas jest też największym pracodawcą prywatnym w Niemczech - zajmuje się przedszkolami, szpitalami i domami starców, ale finansowane to wszystko jest głównie przez państwo.

Następna różnica jest w strukturze zaangażowania w Kościół. W Polsce na msze chodzi 32% ludności ogółem, jako zaangażowanych trzeba doliczyć jeszcze część ludzi starych i chorych. Ale i z tych którzy chodzą, spora część chodzi z przyczyn pozareligijnych - na przykład bo rodzice czy dziadkowie byliby niezadowoleni gdyby nie przyjść. Ta grupa w Niemczech w ogóle się w kościele nie pojawia, tacy ludzie co najwyżej płacą podatek kościelny i już. Inni Polacy chodzą do kościoła poszukując towarzystwa i wspólnoty - w Niemczech łatwiej jest znaleźć towarzystwo o podobnych zainteresowaniach gdzie indziej. A najliczniejszą grupę Polaków w kościele tworzą ludzie poszukujący ukojenia swoich lęków i szukający autorytetu i przewodnika. To z nich rekrutuje się twarde jądro "moheru", posłuszne hierarchii zawsze i we wszystkim. I znowu w Niemczech - dzięki generalnie niższemu poziomowi ogólnospołecznych zaburzeń lękowych - tej grupy jest o wiele mniej. W niemieckich kościołach dominuje trochę inna grupa - ludzie faktycznie i świadomie zaangażowani w wiarę. Ludzie czytający Biblię, dyskutujący ją na spotkaniach kościelnych kół biblijnych, udzielający się w pomocy potrzebującym, śpiewający w kościelnym chórze itd. 

Kolejna różnica: W Polsce Kościół jak dotąd nie ma większych problemów kadrowych. Księży jest dużo, niemal każda parafia ma proboszcza. W Niemczech sprawa wygląda inaczej. Już od wielu lat jeden ksiądz obsługuje parę parafii, wielu z księży nie jest Niemcami a na przykład Polakami czy Hindusami. Co za tym idzie, zasadniczą rolę w wielu parafiach grają pracownicy świeccy. Wiele parafii zarządzanych jest przez zatrudnioną na etacie świecka kobietę, z pełnymi uprawnieniami do wszelkich decyzji oprócz tych niewielu, które z racji zasad prawa kanonicznego zarezerwowane są dla księdza ze święceniami. Inne zadania wykonywane są przez innych świeckich, częściowo etatowych, częściowo wolontariuszy. 

Następne: W parafiach niemieckich istotną rolę grają świeccy. Rada parafialna faktycznie działa, spełnia funkcje kontrolne, finanse parafii są (przynajmniej w większości parafii) jawne, a roczne sprawozdanie finansowe ogłaszane jest z ambony. 

Zbliżamy się do istoty problemu z biskupem Tebartzem-van Elst. Otóż od kilku lat biskup (nie on jeden, to postanowienia całego episkopatu niemieckiego) prowadzi akcję redukcji kosztów. Wymyślono rozwiązanie typowe dla korporacji - scala się kilka sąsiednich parafii w tzw. Großpfarei - powiedzmy 6 parafii na 3 księży. Księża rotacyjnie odprawiają w tych parafiach msze, udzielają sakramentów itd., administracja też jest zcentralizowana, nawet kościelni zajmują się więcej niż jednym kościołem. Dzięki temu można było zlikwidować część etatów i obniżyć w ten sposób koszty. No ale żeby parafie jakoś funkcjonowały, część obowiązków muszą przejąć wolontariusze.

Powoli dochodzimy do zasadniczych przyczyn konfliktu. Większość parafii jest biedna, często brakuje pieniędzy na konieczne remonty albo na wyposażenie. W Oberstedten, gdzie mieszkałem, w kościele na przykład obrazy drogi krzyżowej były amatorsko namalowane tuszem na kartonie, bo na nic więcej ich nie było stać. Biskup odnosił się zarówno do podległych mu księży, jak i do świeckich generalnie źle. Komenderował wedle uznania, powoływał i odwoływał nic nie tłumacząc i z nikim się nie konsultując. I to od początku był główny zarzut dla biskupa - autorytarny styl zarządzania. Koszty siedziby pojawiły się dopiero później.

Drugim zarzutem był "luźny stosunek do prawdy", powodujący że wierni powoli tracili do biskupa zaufanie. Dopiero w ostatniej kolejności, jako ukoronowanie kryzysu zaufania wypłynęła sprawa ukrywania przez biskupa prawdziwych kosztów jego siedziby. Nie chodzi  tylko o pieniądze - diecezja po prostu sprzeda coś ze swoich nieruchomości i koszty będą pokryte, pewnie nawet z nawiązką.

W Polsce wszystko to nie byłoby wielkim problemem. Polski Kościół ciągle jest od góry do dołu feudalny, niemal każde działanie biskupa spotka się z poparciem znacznej części wyznawców, a świeccy nie mają praktycznie nic do gadania. Niemiecki Kościół natomiast jest feudalny tylko od góry, od dołu jest mocno zdemokratyzowany. Stąd protest "dołów" kościelnych i kryzys zaufania do biskupa. Aktywny katolik niemiecki płaci podatek kościelny i konkretną sumę widzi co miesiąc na rozliczeniu z pracodawcą, w parafii musi oszczędzać i więcej pracować - a jednocześnie widzi biskupa rozrzucającego się z pieniędzmi. Aktywny katolik polski nie ma poczucia płacenia na Kościół (poza  drobnymi na tacę), nie ma żadnego wpływu na wydatkowanie pieniędzy w parafii i nie udziela się w niej zbyt wiele, więc zbytki biskupów nie robią mu większej różnicy.

Co jednak jest takie same w Polsce i w Niemczech, to feudalna organizacja kurii biskupiej. Biskup ma pełnię władzy i żadnego organu kontrolnego nad sobą - wszystkie są powoływane i odwoływane przez niego. Tak mogło to działać w średniowieczu, dziś wcześniej czy później musi się załamać.

I jeszcze ostatnie wiadomości: Biskup dziś rano poleciał Ryanairem do Rzymu (uprzednio kłamiąc że to od dawna zaplanowana wizyta i ma zarezerwowany lot). I wychodzi, że na 31 milionach się nie skończy, bo jeszcze trzeba będzie co najmniej wyremontować ulice zniszczone przez ciężki sprzęt dojeżdżający na budowę. A może jeszcze coś wyjdzie na jaw.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

3 komentarze

Pomyślmy: Schyłki różnych systemów bywają podobne

Mam taką przypadłość, że łatwo dostrzegam podobieństwa, nawet mocno różnych rzeczy. Bywa że staje się to problemem, na przykład jeżeli znowu pomyliłem kogoś z kimś innym - bo w niektórych cechach podobni. W innych sytuacjach to bardzo korzystne - na przykład w programowaniu obiektowym. W jeszcze innych wypadkach może być to niezły temat na notkę - miałem już taką o podobieństwach katastrof w Czarnobylu i Smoleńsku. Teraz będzie o podobieństwie okresów schyłkowych. Wezmę na tapetę rozgrywający się na naszych oczach schyłek Kościoła Katolickiego w Polsce.

Trudno nie zauważyć, że przeżywamy okres schyłkowy KK w Polsce. Nawet nie o to chodzi że od lat systematycznie maleje odsetek dominicantes (40% w 2012 - uwaga: faktycznie oznacza to 32% ludności obecnej w niedzielę na mszy), że wiara Polaków jest prawie wyłącznie obrzędowa - to nic nowego, pamiętam wykład na ten temat na obozie przygotowawczym do studiów zagranicznych w 1984, i już wtedy prelegent zwracał na to wszystko uwagę. W Polsce nigdy nie było tradycji czytania i dyskutowania Biblii, dziś mam wrażenie że lepiej od "prawdziwych" katolików Biblię znają sceptycy i ateiści. Ale to wszystko nic, przez wieki tak było i nie było mowy o schyłku. Dlaczego uważam że obserwujemy schyłek uzasadnię dalej.

Dziś ciągle w mediach widzimy, słuchamy i czytamy wypowiedzi hierarchów, którzy z jednej strony opowiadają o Wartościach Chrześcijańskich i jak żyć, ale często w tej samej wypowiedzi walą po oczach nienawiścią, żądzą władzy i zysku. A ja ciągle - przez tą moją przypadłość - mam wrażenie że już to wszystko kiedyś widziałem i słyszałem w zupełnie innym systemie.

No bo przecież podobną dwoistość prezentowała duża część partyjnej wierchuszki za komunizmu. Tak samo było o Wartościach, Dobrobycie, Sprawiedliwości Społecznej ITP., a równolegle pogróżki, zastraszanie i Waadza.

No i co mnie szczególnie uderza to to, że bardzo wielu przedstawicieli obu systemów dokładnie tak samo wydaje się być niewierzącymi w głoszone poglądy i dokładnie tak samo instrumentalnie wykorzystywać hasła i retorykę swoich świętych ksiąg.  

Pamiętam oficjalną demonstrację z okazji Pierwszego Maja, w Szczecinie w roku 1982. Nie było pochodu - bo stan wojenny - tylko wszystkich spędzono na Jasne Błonia. Atmosfera była strasznie wysilona - praktycznie nikt z obecnych nie miał ochoty w tym miejscu być, nie tylko ta spędzona ludność, ale i organizatorzy i milicja. Gdy wszyscy przyszli na miejsce, jakiś sekretarz partii wygłosił wielkopatriotyczne przemówienie przyjęte znudzoną ciszą, a potem zaintonował hymn, którego nie podchwycił nikt z obecnych - i oficjel musiał dośpiewać do końca solo, fałszując strasznie (ale chociaż tekst znał, nie jak niektórzy dzisiejsi "patrioci"). A jak już dośpiewał, zaczęła się część artystyczna i już w tym momencie wszyscy sobie poszli. Orkiestry marszowe nawet z muzyką. Czuć było, że wszystkim ulżyło, z milicjantami i partyjniakami włącznie. System był już nie do uratowania - nikt go już nie chciał. No ale systemy nie padają natychmiast, temu potrzebne było jeszcze kilka lat i - co najistotniejsze - osłabienie nacisku zewnętrznego przez nastałego parę lat później Gorbaczowa. Ale już w tym momencie było widać że się kończy.

Potem pojechałem do NRD. I tam już po paru miesiącach zobaczyłem podobne oznaki. W system nie wierzył niemal nikt, ani z ludności, ani z Partii. Tylko retoryka, bezwładność, oportunizm, wyparcie i lęk przed nadzorcami z Moskwy. Prawdziwie wierzący byli nieliczni, tak naprawdę kojarzę tylko jednego - Harry'ego który miał z nami ćwiczenia z Naukowego Socjalizmu na trzecim roku. To musiało paść, stwierdziłem nawet że ciekawe czy zdążymy skończyć przedtem studia. Był koniec roku 1984 i pomyliłem się niewiele - skończyliśmy w kwietniu 1989, rypnęło się ostatecznie w październiku.

No i teraz widzę wszystko to samo. Wierchuszkę instrumentalnie operującą retoryką, ale z całą pewnością nie wierzącą w głoszone przez siebie hasła i coraz bardziej niechętną rzeszę tych, którzy jeszcze w to chociaż trochę wierzą albo się do tych rytuałów i tej retoryki przyzwyczaili.

A ostatnio w watykańskiej centrali nastał nowy zwierzchnik, który - podobnie jak kiedyś Gorbaczow - wydaje się wierzyć w głoszone przez siebie ideały. Z mównicy padają nieprawdopodobnie odkrywcze oczywistości, od dawna zapisane w Świętych Księgach i masowo używane w retoryce funkcjonariuszy. Ale teraz padają na poważnie, chociaż na razie głównie postulatywnie. System ma być dla ludzi, a nie ludzie dla systemu. Za Gorbaczowa było dokładnie tak samo.

Władze PRL-u były gotowe na Pieriestrojkę, NRD nie. W NRD zaczęto cenzurować wypowiedzi władz radzieckich, nie wpuszczać niektórych numerów radzieckich gazet itp., żeby tylko wierni tych herezji nie słyszeli. Ale to nie działało nawet w latach 80-tych ubiegłego wieku i to w komunizmie.  Dziś w Polsce obserwujemy podobne próby ograniczania zasięgu wypowiedzi papieskich przez biskupów, w rodzaju tłumaczenia co autor miał na myśli i dlaczego nie to, co powiedział, ale dziś możliwości blokowania są jeszcze mniejsze niż za NRD.

Tak więc rypnąć się musi. Ciekawe tylko ile to potrwa? Dziś nie poważę się na prognozę, niewiadomych jest zbyt wiele. Religia tkwi w ludziach o wiele głębiej niż komunistyczny totalitaryzm. Z drugiej strony KK nie ma środków przymusu bezpośredniego, może działać wyłącznie w sferze gróźb symbolicznych. Tu nie ma realnych pałek w rękach ZOMO, tu są tylko bariery w głowach ludzi. Z trzeciej strony łatwiej jest wygrać z pałkami, niż z tym co w głowach. A grono tych, którzy mają posłuszeństwo KK wprogramowane do niewymazywalnego ROM-u jest znacznie większe niż tych, którzy w swoim ROM-ie mieli firmware PZPR albo SED. 

Niektórzy z wierzących bronią się jeszcze twierdząc, że polski KK bardzo się zmienił na gorsze po 1989. Myślę że jednak nie. Z wszystkimi niedobrymi zjawiskami wśród funkcjonariuszy tej instytucji zetknąłem się już przed 1989. Była i głupota, i hipokryzja, i pijaństwo, i doniesienia o pedofilii, i rozrzutność, i wystawny styl życia, i związki księży z kobietami... Wszystko już było. Może się wydawać, że kiedyś było tego mniej, ale to raczej kwestia dostępu do informacji. Kiedyś nie sposób było dotrzeć do doniesień o wcześniejszym życiu księdza przydzielonego do lokalnej parafii. Co biskup powiedział dowiadywaliśmy się od wielkiego dzwonu z listu pasterskiego odczytanego z ambony, tak przynudziastego że mało kto go słuchał. I generalnie nie wierzyliśmy partyjnej prasie i telewizji. Dziś mamy gugla i jako tako niezależną prasę - głupoty, grzeszki i wielkie grzechy, kiedyś z łatwością ukrywane, dziś są stale na widoku. Kościół się nie zmienił - po prostu wiemy o nim więcej.

Przy okazji wspomnienie z PRL-u połowy lat 70-tych. Pamiętam że w szkole podstawowej, w klasie bodajże piątej, pani od plastyki i muzyki się kiedyś na lekcji ulało i wygłosiła półgodzinną tyradę na temat pazerności KK. Coś musiało ją dotknąć osobiście, bo nie była to drętwa pogadanka ideologiczna tylko autentyczna złość. Wszyscy oczywiście siedzieliśmy jak trusie, ale po lekcji przedyskutowaliśmy temat. Byliśmy może mali, ale nie całkiem głupi - wiedzieliśmy że coś jest na rzeczy, ale jednak uznaliśmy że pani trochę przesadza, bo "kiedyś faktycznie tak było, ale teraz już nie aż tak". Ale jednak było aż tak.

Chociaż tak myśląc trzeźwo, to wszystko zależy od kasy. Póki będzie finansowanie, póty hierarchia KK będzie się trzymać. To właśnie z braku kasy w Polsce A.D. 1982 nikt nie miał już ochoty na kontynuację, i właśnie z braku kasy NRD-owcy dali sobie spokój z tym murem akurat w październiku 1989.

Wniosek: Koniecznie trzeba odciąć biskupów od kasy, zaraz złagodnieją.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , ,

Kategorie:Pomyślmy

8 komentarzy

„Koniec z fałszowaniem prawdy o V-2!”

Osłabiło mnie wczorajsze doniesienie z Wyborczej pod pompatycznym tytułem "Koniec z fałszowaniem prawdy o V-2! Zbrodniczy projekt a nie piękna legenda". No mać, interesuję się tematem, a jeszcze ani razu nie widziałem żeby gdzieś lansowano "piękną legendę" o niemieckim programie rakietowym, pomijając drugą stronę medalu.

A w tym artykule mowa jest o tym, że zawiązał się polsko-niemiecki ruch obywatelski, który będzie dążył żeby w muzeum w Peenemünde pokazano prawdziwy obraz niemieckiego programu rakietowego i żeby było tam o ofiarach tego programu, a nie tylko o wspaniałych jego osiągnięciach i locie na Księżyc.

Rakieta A4 (V2) w muzeum w Peenemünde

Rakieta A4 (V2) w muzeum w Peenemünde

Jak już pozbierałem szczękę z podłogi to strzeliłem komentarz że ci aktywiści to pewnie w ogóle w muzeum nie byli, a jak byli to im się nie chciało czytać i zobaczyć całej ekspozycji. (Hipoteza robocza - słabo władają niemieckim i angielskim, więc ewentualnie nic nie zrozumieli).

A potem pojawił się komentarz jakiejś pani, od którego mi macki opadły. Cytuję:

elisee5Zwiedzałam to muzeum i byłam zbulwersowana sposobem przedstawienia eksponatów. Niewiele o ludobójstwie, a podkreślany przede wszystkim geniusz i prekursor astronautyki

Ta pani najwyraźniej nic z muzeum nie zrozumiała. Przedstawia ono bardzo dobrze całą złożoność uwarunkowań wokół niemieckiego programu rakietowego. Jego niewątpliwe i pionierskie osiągnięcia techniczne  i ogrom cierpień robotników przymusowych, jakim te osiągnięcia zostały okupione. Uwikłanie w system i indywidualne wybory poszczególnych naukowców i inżynierów. Ofiary użycia tej broni. Zbrodnicze projekty dalszego rozwoju tych rakiet. Brak skrupułów krajów zwycięskich przy wykorzystaniu  doświadczeń projektu. Mroczne strony późniejszych programów kosmicznych. I tak dalej.

Tyle że żeby wyrobić sobie zdanie trzeba się trochę wysilić. Poprzeglądać założenia projektowe (własnoręcznie przewracając strony dokumentacji, nie wisi to sobie po prostu na ścianie). Pootwierać szafki poświęcone kluczowym postaciom i zastanowić się nad zgromadzonymi w nich przedmiotami. Przeczytać sporo tekstu. I co najważniejsze: POMYŚLEĆ! Wnioski nie są podane na talerzu, trzeba je wyciągnąć samodzielnie.

Ja po wizycie w tym muzeum byłem pod wrażeniem. Ono jest po prostu świetnie zrobione, chyba najlepsze pod tym względem z wszystkich jakie dotąd widziałem. W La Coupole miałem wrażenie że tory "jasny" i "ciemny" są mocno od siebie odseparowane, w Peenemünde ciemna i jasna strona Mocy przenikały się na każdym kroku. Nie byłem jeszcze w Mittelbau Dora (mam w planie), ale myślę że tam zachowanie takiej równowagi jest o wiele trudniejsze i to muzeum będzie zdominowane przez stronę ciemną.

Po przemyśleniu sprawy sądzę że wiem dlaczego ten "ruch obywatelski" nic nie zrozumiał. Oni są przyzwyczajeni, że oceny moralne są czysto czarno-białe, podane wprost i nie wymagają myślenia. (Dlaczego mnie nie dziwi że oni są głównie z Polski?). I jak nie ma dużymi literami napisane "TO BYŁO BE" i "TO BYŁO CACY", to to jest dla nich bulwersujące.

Nie byłem w Muzeum Powstania Warszawskiego, ale musiałem już prostować myślenie mojego syna, który tam był. Stąd chyba się nie pomylę, gdy powiem temu "ruchowi obywatelskiemu":

A spadajcie z takim podejściem do Muzeum Powstania Warszawskiego. Muzeum Historyczno-Techniczne w Peenemünde jest dla ludzi samodzielnie myślących, a nie dla was.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Pomyślmy

Skomentuj

Warto zobaczyć: Muzeum Komunikacji w Szczecinie

Dziś o muzeum nie w Niemczech tylko w Polsce. W Szczecinie.

Mój rodzimy Szczecin i jego okolica nie są niestety zbyt atrakcyjne turystycznie dla kogoś o zainteresowaniach technicznych. A przecież potencjalnie byłoby co obejrzeć. W ostatnich latach powoli coś się jednak pojawia - na przykład można zwiedzić resztki niemieckiego eksperymentalnego działa wielokomorowego zwanego V3 w Zalesiu koło Międzyzdrojów. Ale tam nie byłem, nie wiem na ile to interesujące, więc dopiszę tylko do niesprawdzonych.

Najciekawszą wystawą w regionie jest Muzeum Komunikacji w starej zajezdni tramwajowej na Niemierzyńskiej.

Dziś mało kto o tym pamięta, ale w Szczecinie było trochę przemysłu samochodowego. Jeszcze przed wojną były tam zakłady Stoewera (może by jakaś notka o Stoewerach?), po wojnie w tym samym miejscu od 1955  Szczecińska Fabryka Motocykli, znana przede wszystkim z czterosuwowych motocykli Junak. Tutaj zrobiono też próbną serię mikrosamochodu Smyk. Jednak produkcja motocykli w Szczecinie skończyła się w roku 1964, a Smyk w ogóle nie wszedł do produkcji (słusznie zresztą). Potem fabryka została przemianowana na Fabrykę Mechanizmów Samochodowych POLMO i robiła tylko części do ciężarówek Jelcz. A niedawno zbankrutowała ostatecznie.

Ale wróćmy do muzeum. Ponieważ jest to zajezdnia tramwajowa, to stoją tam tramwaje. Parę jeszcze przedwojennych, poniemieckich i nowsze, jakimi przez lata jeździłem.

Przedwojenny szczeciński tramwaj

Przedwojenny szczeciński tramwaj

Ale podstawa to samochody i motocykle. Mają tu.

Prototyp samochodu FSM Beskid 106

Prototyp samochodu FSM Beskid 106

  •  pojazd gąsienicowy na bazie Malucha
Pojazd terenowy na bazie Fiata 126p

Pojazd terenowy na bazie Fiata 126p

  • Warszawę M20, Syrenę 102, Skodę 100 i inne samochody
Warszawa M20

Warszawa M20

 

Syrena 102

Syrena 102

  • prototyp motocykla SFM M14 Iskra, który miał być następcą Junaka
Prototyp motocykla SFM M14 Iskra

Prototyp motocykla SFM M14 Iskra

Podsumowanie: Warto. Największa atrakcja w regionie.

Adres:

Muzeum Techniki i Komunikacji
ul. Niemierzyńska 18A
71-441 Szczecin 
 

Muzeum czynne:

  • Poniedziałek - nieczynne
  • Wtorek - 10-15
  • Środa - 10-16
  • Czwartek - 10-16
  • Piątek - 10-18
  • Sobota - 10-18
  • Niedziela - 10-16

Wstęp: dorośli 10 PLN, dzieci 5 PLN

[mappress mapid="58"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , ,

Kategorie:Warto zobaczyć

Komentarze: (1)

Szok kulturowy

Przeżyłem wczoraj szok kulturowy taki, że do dziś się nie mogę otrząsnąć. Silniejszy nawet niż przy czytaniu o autostradowych przygodach pewnego taternika. A było to tak:

Pojechałem samochodem do myjni - po wakacyjnych wojażach już trzeba było. Myjnia duża, największa w okolicy, taka z dwiema liniami do mycia, a potem duży plac z odkurzaczami. Po myciu pojechałem na ten plac i wziąłem się za odkurzanie. Po chwili na sąsiednie miejsce zajechał wypasiony Mercedes z rejestracją z Offenbachu, wysiadł z niego pokaźny facet pod sześćdziesiątkę, wąsaty, ciemnawy na twarzy, owłosiona klata spod niedopiętej koszuli, gruby, złoty łańcuch na szyi. No i żeby się wszystkim parudziesięciu osobom miło odkurzało podkręcił głośność i nagłośnił cały plac muzyką przykrą dla mojego ucha. Z samochodu wysiadła kobieta w wieku zbliżonym (jednak wyglądająca na Europę Środkową) i zaczęła odkurzać, a facet chodził sobie po placu i palcem nie kiwnął żeby jej pomóc.

Czytelnik może zapytać: Gdzie ten szok kulturowy? Przecież sporo Turków (a osobliwie z Offenbachu) tak się zachowuje.

No właśnie pominąłem istotny szczegół. Ta muzyka to było to (UWAGA: nie dla wrażliwych!):

a para porozumiewała się ze sobą z rzadka, ale po polsku.

Jaką literkę ma Polska z której ten facet pochodzi? T?

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Ciekawostki

9 komentarzy