Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Żegnaj NRD (44): Dyplom i po

Ostatni semestr to, jak zwykle na studiach, dyplom. Miałem temat, znowu coś z interfejsem użytkownika i bibliotekami, zdaje się że pisałem jakieś aplikacje używające bibliotek, które napisałem wcześniej, ale szczegółów już nie pamiętam. Dlaczego właściwie nie pamiętam? Znowu to samo - przestało to mieć dla mnie znaczenie. Będąc w kraju załatwiłem już sobie pracę - w prywatnej firmie w której pracował wspominany w jednym z pierwszych odcinków kolega, który zachęcał do pójścia na studia za granicę. Miałem już nawet zadanie i sobie je na moim komputerze robiłem. I było to dużo ciekawsze, niż jakieś dość wymyślone i niezbyt komukolwiek potrzebne kawałki do dyplomu. No ale papier trzeba było zrobić, więc musiałem się jednak trochę przyłożyć. Napisałem więc program, tak jak chcieli, jakieś 2500 linii w C, dziekan kierunku zauważył że całość powstała między dwoma naszymi rozmowami, które odbyły się w odstępie jednego tygodnia. Zdaje się, że po pierwszej z tych rozmów sądził że nie zdążę z programem do obrony za półtora miesiąca. Prawda była taka, że program powstał w ciągu jednej, długiej nocy (sporo copypasty z drobnymi modyfikacjami w nim było, ale wtedy nie było templatów ani generatorów), ale tego to dziekan już nie wiedział. Napisałem też pracę, nawet nie pamiętam co w niej było. Z obrony nie mam dokładnie żadnego wspomnienia. Zero. Null.

Znacznie lepiej pamiętam kilka obron doktoratów i dyplomów, na których byłem. Ale nie będę się nad tym rozwodził, z tematem NRD nie ma to wiele wspólnego a parę osób mogłoby mieć coś przeciw.

Z tematów uczelnianych wspomnę jeszcze o hoplu, jakiego mieli tam na punkcie Sztucznej Inteligencji. Komputery zapóźnione, ale Sztuczna Inteligencja musiała być. Forsowali użycie języka Prolog, robili coś w Smalltalku i we wszystkie tematy wtykali tą SI. Jakiekolwiek zastosowania na przykład logiki rozmytej to już było u nich SI. Byłem na konferencji o SI, zorganizowanej przez uczelnię - tylko bla, bla, bla. Nic konkretnego. Odniosłem nawet wrażenie, że Sztuczną Inteligencją zajmują się tam ci, którym brakuje prawdziwej.

Po obronie przyszło zbierać się powoli do wyjazdu. Czas już był, sytuacja w NRD robiła się coraz bardziej nerwowa. Ogłoszono wybory do władz lokalnych, w ramach pokazywania jaka to w NRD demokracja dano prawo wyborcze również cudzoziemcom mieszkającym w NRD. Co chwilę ktoś z kadry uczelni namawiał żeby koniecznie iść, zbywałem wszystkich mówiąc że mnie wtedy już w NRD nie będzie. Jedna Czeszka znalazła lepszy argument - wypaliła wprost: "Mam dosyć takiego cyrku u siebie w kraju!". Odczepili się. Widać było że system się wali - parę lat wcześniej nikt by się nie odważył wyjechać z takim tekstem w podobnej sytuacji.

Przed wyjazdem oczywiście obiegówka, największe trudności robili przy wywozie dyskietek. Według przepisów trzeba było na formularzu podać ilość dyskietek, pracownik uczelni powinien wszystkie sprawdzić, czy nie ma na nich nic należącego do uczelni, chyba były jeszcze jakieś wymogi. Przeliczyłem moje dyskietki i wyszło ich 146. Tyle wpisałem na kwicie i poszedłem z nim do właściwego doktora. On jak to przeczytał, mało mu ta kartka z ręki nie wypadła. "To pan ma aż 146 dyskietek?" wyjąkał (Zdaje się, że cały Bereich miał niewiele więcej). Po czym stwierdził, że nie jest w stanie tego wszystkiego obejrzeć, a jak będę chciał coś przed nim ukryć, to i tak ukryję. Podpisał bez sprawdzania.

Zjechałem do kraju, szczegóły również nieistotne, zacząłem pracować w  tej firmie. Był kwiecień 1989. Mniejsza o nasze projekty i co tam robiliśmy, w tym cyklu chodzi o NRD. Praktyka była taka, że oprócz pisania programów jeździliśmy, najpierw prywatnymi samochodami, potem firmowym busem, po towar do Berlina Zachodniego. Przez NRD oczywiście. Niby to tylko 150 kilometrów w jedną stronę, ale za każdym razem była to prawdziwa epopeja. Przynajmniej do końca 1990.

Zaczynało się od tego, że trzeba było kupić na czarnym rynku marki zachodnie. To też nie było takie proste, znaczy kupić można było u każdego cynka, problemem był niestabilny kurs. Cena waluty potrafiła zmienić się z dnia na dzień nawet o 20% i więcej, kupienie w niewłaściwym momencie mogło zjeść cały zysk z akcji. Następnym etapem było pranie tych pieniędzy. Odbywało się to za pośrednictwem banku PeKaO i konta dewizowego A. Wystarczyło te pieniądze wpłacić, a następnego dnia wybrać razem z kwitem od pralni - czyli potwierdzeniem ich legalności. Mając kwit można było już jechać.

Wyjechać trzeba było wcześnie rano, tak koło piątej. Na przejściu do NRD trzeba było trochę odstać, ale nie za długo, z godzinę zaledwie. Dalej trochę ponad godzinę do przejścia do Berlina Zachodniego. Do wyboru były tylko dwa - Berlin-Heiligensee/Stolpe na północy i Checkpoint Bravo na południu. Przez inne tranzytu nie puszczali. Na przejściu po stronie NRD nawet nie trwało długo, parę kilometrów kolejki i parę godzin trzeba było odstać na wjeździe do Berlina Zachodniego. W kolejkę zaganiali tylko samochody z polskimi rejestracjami, widywałem takich, co zakładali sobie na zachodni samochód (niekoniecznie nowy) niestandardowe tablice z tym samym numerem ale innym krojem liter i przejeżdżali bez kolejki - policjant myślał, że są z innego kraju i ich puszczał lewą stroną.

Jak już byliśmy w środku jechaliśmy załatwiać sprawy. Softtronik (taka polsko-niemiecka firma od komputerów), różne firmy od kopiarek i faksów, co się zmieściło w osobówkę. Potem trzeba było wypełnić dokumenty celne żeby odebrać VAT. Dokumenty wywozowe były dokładnie takie jak są teraz. Żeby je podstemplowali, trzeba było odstać kolejkę (parę godzin) i nierzadko podyskutować z celnikami (jako nieźle znający niemiecki miałem fory). Potem znowu trochę ponad godzinę do Lubieszyna i znowu gehenna - polska odprawa celna. Żeby towar sprzedać trzeba było go odprawić celnie, a polskie służby celne nie były do tego przygotowane. Nie dało się wypełnić kwitów czekając w kolejce, bo każdy celnik chciał je mieć inaczej wypełnione. Polskie formularze były niezłe gdyby chcieć odprawić dwa wagony węgla, ale dziesięć pozycji z różnych taryf celnych nijak nie pasowało w te rubryczki. I znowu godziny mijały. Raz szef zapomniał stempelka firmowego, w trakcie jak pisali odprawę ja zdążyłem pojechać do Szczecina, wziąć stempelek, rozładować towar (a to już było później, jak jeździliśmy sporym busem i towaru było sporo), wrócić, a oni akurat kończyli. Taka wycieczka do Berlina trwała około 24 godzin, z czego ponad połowę w różnych kolejkach.

Potem przywieziony towar oddawało się firmie w komis i inkasowało czek. Pieniądze pobrać w banku i znowu wymiana na marki itd.

Złotówka była wtedy nic nie warta, złotówki z transakcji na parę tysięcy marek potrafiły zajmować plecaczek - pamiętam chodzenie z trzydziestoma kilkoma paczkami banknotów w plecaku.

Na początku opłacało się pojechać i przywieźć jednego faksa za dwa tysiące z czymś marek.

Ale wróćmy do NRD. NRD-owcy szykanowali ruch tranzytowy z Polski jak mogli. Pamiętam jak cofnęli nas z granicy w Stolpe bo miałem w kieszeni banknot 10 marek NRD. Musieliśmy wrócić parę kilometrów do punktu Mitropy, gdzie był bank i tam musiałem oddać te marki do depozytu. Potem jeszcze kilka kilometrów do najbliższego miejsca gdzie można było zawrócić, i znowu na granicę, 40 minut w plecy, a jak wracaliśmy oczywiście bank był zamknięty i odebrać depozytu nie można było.

Teoretycznie rzecz biorąc, żeby pojechać tranzytem ciężarówką z towarem, należało wykupić jakiśtam dokument tranzytowy. No i gdzie go można było kupić? Oczywiście nie na przejściu granicznym, tylko w punkcie na stacji U-Bahnu Friedrichstrasse, w samym centrum, po stronie zachodniej. Świetne miejsce dla ciężarówek, prawda?

Polaków nie puszczano przez wszystkie przejścia graniczne. Raz byłem w Berlinie ze znajomym jego samochodem, byliśmy  gdzieś w środku i ten znajomy stwierdził że nie chce mu się jechać tak daleko przez Stolpe i że pojedziemy przez Checkpoint Charlie. Mówiłem mu, że nie da rady, ale on się uparł. Zachodni nas nawet wypuścili, ale NRD-owcy nie chcieli wpuścić. Jaja się zrobiły, jak potem nie chcieli nas wpuścić również ci zachodni - już zacząłem sobie wyobrażać incydent graniczny z Polakami tkwiącymi od iluś dni w pasie niczyim w centrum Berlina. Na szczęście ci z Zachodu dali się przekonać że przecież przed chwilą nas wypuszczali. No ale dzięki temu widziałem Checkpoint Charlie od środka.

Jeszcze jedno wspomnienie z  granicy niemiecko-niemieckiej. W połowie 1989 spotkałem przypadkiem na dworcu w Szczecinie W., tego z Frankfurtu. W. przeprowadził się do Berlina i proponował współpracę projektową. Pojechałem do niego pociągiem, jak zwykle Gedanią na Lichtenberg a potem S-Bahnem na przejście graniczne Friedrichstrasse. W tym miejscu linia NRD-owskiego S-Bahnu się kończyła, jedno przęsło wiaduktu po którym pociągi jeździły było usunięte żeby nikomu nie przyszło do głowy sforsować granicy lokomotywą (były wcześniej takie wypadki). Trzeba było wejść pieszo do wielkiej i zatłoczonej hali odprawy paszportowej a po odprawie można było przejść na peron dworca Friedrichstrasse. A tam można było pomyśleć, że jest wojna albo przynajmniej okupacja. Na galeryjkach chodzili żołnierze z bronią automatyczną. Nie, nie na plecach. Broń trzymali w rękach i dokładnie obserwowali ludzi na peronie. Na dole porządku też pilnowali żołnierze z Kałaszami w rękach, a po torach pod pociągiem grupa pograniczników przepuszczała psa szukającego ukrytych ludzi. Zimna wojna w pełnej krasie, a było lato 1989!

Stacja Berlin Friedrichstrasse

Stacja Berlin Friedrichstrasse

 

Stacja Berlin Friedrichstrasse

Stacja Berlin Friedrichstrasse

 

Następny odcinek będzie przedostatnim z regularnych. Potem w sprawie NRD najwyżej coś co mi się przypomni albo zamieszczę zdjęcia, aktualizacje itp. Ale za to na inne tematy będę pisał częściej.

A więc w następnym odcinku: Upadek.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Sledz donosy: RSS 2.0

Wasz znak: trackback

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


7 komentarzy do “Żegnaj NRD (44): Dyplom i po”

  1. cehaem pisze:

    Jako „bywalec” pan Dworca Friedrichstrasse z tej strony nie mogl znac, ale jako ciekawostke dodam, ze pod nim przebiegala linia zachodnioberlinskiego metra (dzisiejsza U6). Aby umozliwic przesiadanie sie na zachodnioberlinska S-Bahn wybudowo hermetycznie oddzielone przejscie z dolu na peron. Po drodze oczywiscie znajdowal sie kiosk Intershopu. Ale co najwazniejsze – ten tunel i dojscie na peron wciaz sa w uzytku 🙂

  2. cmos pisze:

    Jako „bywalec” pan Dworca Friedrichstrasse z tej strony nie mogl znac

    Mogłem, mogłem, proszę czytać dalej, aż do tej notki.

  3. fourmg pisze:

    W latach 1984-1988 miałem okazję być na tym dworcu,jako tranzyt i dobrze pamiętam,że na tych galeryjkach-antresolach na wjeździe i na wyjeździe były ułożone na całej długości worki z piaskiem i pośrodku ustawione było stanowisko karabinu maszynowego.

  4. dominguez pisze:

    Moj ojciec pracował w NRD chyba 85-88 w Berlinie Wsch potem w trakcie upadku muru a przed zjednoczeniem w Lipsku , tez jestem ze Szczecina, wiec wszystko co Pan opisuje na blogu przypomina mi dziecinstwo te słodycze,zabawki, salami, simsona-skutera,rowery niemieckie i kotki do nich (do tej pory w piwnicy jest diamant niebieski metalik) i na handel koszyki kupione na Turzynie, jakies wazy fioletowe i bluzy z tysiacem zamków i nap. Byłem dwa razy w Berlinie Ost chyba to był koniec 1987 roku na zaproszenie wydane przez zaklad pracy ojca niemiecki, mialem swoj paszport ze zdjeciem na kraje socjalistyczne. Nie bede mowil w jakim byłem szoku widzac zaopatrzenie w sklepach w Berlinie Ost. Mam tylko jedno pytanie czy na tym paszporcie wpuscili by mnie do Berlina Zachodniego ?? Rozmawiałem z ojcem on mowi ze jego koledzy z pracy przechodzili, tylko nie wiem czy na słuzbowe do krajow Dem-lud czy moze mieli przy sobie paszporty prywatne.Ale tu byłby problem, z pieczatkami NRDowskiej słuzby granicznej Bo pamietam ten bum gdzie wydział paszportowy na felczaka był oblezony kiedy mozna było miec paszport w domu na wszystkie kraje swiata i mnostwo osób ze Szczecina jechało do BZ. Wiec nie wiem jak to było czy na paszport do krajow socjalistycznych mozna było wjechac czy nie do BZ ? Cos mi świta ze była umowa miedzy PRL a NRD o nie wpuszczaniu osób.

    • cmos pisze:

      czy na tym paszporcie wpuscili by mnie do Berlina Zachodniego ??

      Szczerze mówiąc to nie wiem, ale wątpię. A tak w ogóle to pytania są dwa: Po pierwsze czy NRD-owcy by wypuścili na ten paszport, a dopiero po drugie czy RFN-owcy by wpuścili.

      jego koledzy z pracy przechodzili, tylko nie wiem czy na słuzbowe do krajow Dem-lud czy moze mieli przy sobie paszporty prywatne.

      Może ci koledzy mieli stempel na wszystkie kraje świata, w 1987 w Polsce liberalizacja wydawania paszportów była już nieźle posunięta – na wycieczkę na Zachód można już było pojechać bez większego problemu. Na przykład akurat w 1987, gdy ja pracowałem we Frankfurcie (co jest opisane na blogu) moi rodzice byli na wycieczce autobusowej we Włoszech, przez polskie biuro podróży.

      • janekr pisze:

        „Po pierwsze czy NRD-owcy by wypuścili na ten paszport”

        Na pewno nie. Przecież miał wbite „Ważny na europejskie kraje demokracji ludowej”

        „dopiero po drugie czy RFN-owcy by wpuścili”

        O ile pamiętam, przy wjeździe do Berlina Zachodniego demonstracyjnie nie było żadnej kontroli zachodnioniemieckiej. Przy wjeździe do RFN owszem, była, ale tam nie.
        Za to była kontrola paszportowa na wewnątrzniemiecki lot z Tempelhof do Monachium, BTDT.

        • janekr pisze:

          Jeszcze dodam, że BZ i RFN miały jednak trochę inny status. Niezależnie od tego, czy cokolwiek kontrolowano na wjeździe z Berlina Wschodniego, obywatele PRL mieli prawo do wjazdu bez wizy do BZ. No a do RFN wizy były wymagane.
          Inna sprawa, że na wizie RFN była klauzula 'including land Berlin”.

Skomentuj i Ty

Komentowanie tylko dla zarejestrowanych i zalogowanych użytkowników. Podziękowania proszę kierować do spamerów