Nadszedł czas aby napisać o najlepszym sposobie dorabiania sobie w NRD. O tłumaczeniach.
Mimo formalnego zamknięcia granicy polsko - NRD-owskiej do NRD przyjeżdżało sporo Polaków. Robotnicy, studenci, osoby prywatne na zaproszenia, młodzież na kolonie, obozy, wymianę... No i delegacje z zakładów pracy. Żeby nawiązać kontakty z podobnymi zakładami z NRD, albo na szkolenie. I dla takich delegacji praktycznie zawsze potrzebny był tłumacz.
Tłumaczy dla firm dostarczała firma "Intertext", jak teraz czytam należąca do SED. Nie wiem, ilu tłumaczy (i czy jacykolwiek) byli tam zatrudnieni na stałe, u nas brali przede wszystkim studentów na umowy-zlecenia na konkretne tłumaczenia. A stawki mieli bardzo przyzwoite - o ile pamiętam to od sześciu do ponad dwudziestu marek za godzinę (zależnie czy tłumaczenie zwykłe, czy z podwyższoną trudnością itp.). Do tego zwracali koszty dojazdu i dodawali dietę. Wspomniany wcześniej były aspirant polski mieszkający w okolicy dobrze żył praktycznie wyłącznie z tych intertextowych tłumaczeń.
Moje pierwsze tłumaczenie nie było jednak z Intertextu - tłumaczyłem na polski tekst który miała opowiadać polskim zwiedzającym pani zajmująca się miejscowym muzeum w Ilmenau (Tu mieszkał Goethe). Parę stron tekstu i stówa wpadła do kieszeni.
Pocztówka z Ilmenau - ratusz, NRD, ok. 1975
Potem trafiały mi się już tylko tłumaczenia z Intertextu. Parę opiszę, bo to ciekawe.
Byłem na przykład na tłumaczeniu w fabryce VEB Nadelwerk Ichtershausen (dziś TNI Chirurgisches Nadelwerk GmbH) należącej do kombinatu Solidor (dziś Solidor Heuer GmbH). Fabryka produkowała igły, szpilki, druty do robienia na drutach, szydełka itp., ale również bardziej zaawansowane technologicznie wyroby jak na przykład igły chirurgiczne, również do mikrochirurgii. W Polsce z nazwy firmę tę znał mało kto, ale jej wyroby z pewnością. Firma powstała jeszcze w XIX wieku, w sekretariacie stała zabytkowa szafa z ekspozycją wyrobów firmy przygotowana na wystawę światową w Paryżu, chyba 1889 bo jakoś prawie 100 lat jej było. Podobno wtedy była to jedna z największych fabryk igieł na świecie. Delegacja z Polski składała się z zastępcy kierownika d/s technicznych i głównego technologa z podobnej fabryki. Zostali oprowadzeni po zakładzie (no i ja przy okazji też, ciekawe było, fabryka całkiem porządna), trochę pogadali poszli do knajpy i po jednym dniu parę setek wpadło (tłumaczenie techniczne - podwyższona trudność - wyższa stawka).
Dawny Nadelwerk Ichtershausen
Innym razem byłem na tygodniowym tłumaczeniu w Erfurcie, w ośrodku szkoleniowym VEB Mikroelektronik Erfurt. Trzech fachowców z Polski przyjechało zrobić kurs z naprawy pamięci taśmowej CM 5300 (CM jest w cyrylicy, czyta się SM) do RWPG-owskich klonów komputerów PDP11.
Panowie z Polski byli raczej apatyczni i niezbyt zainteresowani kursem. Próbowałem im zwracać uwagę na interesujące informacje podawane przez prowadzącego, ale oni wprost stwierdzili że ich to nie za bardzo interesuje, są tam tylko po to żeby dostać dokumentację serwisową. W sumie ja nauczyłem się na tym kursie najwięcej, tyle że wiedzy zupełnie mi niepotrzebnej. Jeździłem co dzień rano do Erfurtu, wieczorem do Ilmenau, przez ten tydzień wpadło chyba coś koło półtora tysiączka (znowu przypominam - średnia płaca 800 marek). Żyć, nie umierać.
Inne tłumaczenie, też tygodniowe, w tymże VEB Mikroelektronik Erfurt było z obsługi jakiegoś ich komputerowego stanowiska księgowego, oprócz Niemek były tam panie z Polski i Czech, znacznie bardziej zainteresowane tematem niż ci panowie elektronicy od pamięci taśmowych. Maszyna wyglądała podobnie do tej na zdjęciu, ale nie dam już głowy czy to dokładnie ta. I znowu wpadło z półtora tysiąca.
Innym razem, na wakacjach 1988, byłem pierwszy raz w życiu na koloniach. Jako tłumacz. Były to dwutygodniowe kolonie w Karwi, były tam dzieci (10-13 lat) z Polski, ZSRR i NRD. Tłumaczenie takich rzeczy bywa trudniejsze niż tłumaczenia fachowe - raz dzieci śpiewały swoje piosenki a potem tłumacze tłumaczyli o czym piosenka była. Kilka dziewczyn z NRD zaśpiewało piosenkę kończącą się frazą, którą do dziś pamiętam, ale nie mogę wyguglać całości (to znaczy frazę tak - "Die Luzie", punkowy zespół Abstürzende Brieftauben - ale całość na pewno nie ta, bo to była pointa, a nie początek)
Die Luzie hat`n Kind gekriegt und keiner weiß von wem
Der Nachbar hat`n Schäferhund, vielleicht ist es von dem!
(Lucy zaszła w ciąże, nikt nie wie z kim / sąsiad ma owczarka, może to z nim.)
Jakoś udało mi się zręcznie wybrnąć z sytuacji.
Kolonie były prawie jak wczasy, tylko trochę potłumaczyć. Była na przykład wycieczka na Hel, potem statkiem do Gdańska, zwiedzanie Gdańska i powrót. Na Helu stacjonowało wojsko, nie wiem jak teraz, ale wtedy ograniczenia były prawie jak w strefie nadgranicznej NRD. Przez teren garnizonu nie mogli przejeżdżać obywatele innych państw (dokumenty sprawdzano na wjeździe i wyjeździe), dokumenty ludzi wysiadających z autobusu PKS-u sprawdzał stojący na przystanku żołnierz, do autobusu turystycznego też wsiadał żołnierz i pilnował żeby czegoś nie kombinować i nikt na terenie wojskowym nie wysiadł. Jednego dnia na wycieczkę taką pojechała połowa dzieci polskich i dzieci radzieckie z opiekunami. Dzieci z zagranicy miały przykazane żeby się nie odzywać bo nic nie będzie z wycieczki i się udało. Następnego dnia pojechała druga połowa dzieci polskich i dzieci NRD-owskie. Tak samo dzieci milczały już od wyruszenia, ale żołnierz na wjeździe zaczął sprawdzać dokumenty i od razu trafił na opiekuna grupy niemieckiej. I zaraz z pretensjami do kierowcy "Wczoraj też byli tylko Polacy, co?". Dał się jednak uspokoić i przewiózł całą grupę na drugą stronę, mimo że był żołnierzem służby zasadniczej i za tydzień mieli go wypuścić - a gdyby się wykryło to miałby problemy. W NRD by nie zadziałało - żaden by się nie odważył, bo konsekwencje dużo większe. Opiekunowie grupy niemieckiej zebrali potem jakąś kawę i parę czekolad i podarowali żołnierzowi w prezencie.
Na wycieczce zwiedzaliśmy stare miasto w Gdańsku, katedrę, potem Dar Pomorza i Błyskawicę. Na Błyskawicy tłumaczenie znowu zrobiło się techniczne - oprowadzający żołnierz kiedy mu powiedziałem że nie wiem jak po niemiecku jest kabestan stwierdził: "A powiedz kabestan, i tak nie będą wiedzieli co to jest. Ty to i tak dużo tłumaczysz, bo inni to prawie nic.".
ORP Błyskawica Źródło: Wikipedia Autor: Kkic
Natomiast na Darze Pomorza miałem scysję z panią przewodnik. Mieli tam, do cholery, niesamowicie ciekawy zabytkowy statek, a przewodniczka rozwodziła się nad leżącymi w gablocie polskimi flagami i chciała żeby to tłumaczyć. Powiedziałem jej, że to dzieci z NRD i żeby sobie darowała, bo ich to nie interesuje i mnie zresztą też. Po krótkiej wymianie zdań się obraziła. Taką samą rozmowę miał z nią poprzedniego dnia tłumacz grupy z ZSRR, Rosjanin zresztą.
Dar Pomorza, Gdynia, 1988
Gdy tłumaczyłem rozmowy o ustalaniu menu dla dzieci dowiedziałem się, czego pod żadnym pozorem nie może być do jedzenia, bo wszystkie dzieci z NRD tego dania kuchni polskiej nienawidzą. Nie zgadniecie: Naleśniki z serem.
Wiele dzieci z NRD całkiem nieźle poczynało sobie w handlu międzynarodowym. Nawiozły czekolady, kawy itp. i posprzedawały wszystko wcale nie potrzebując pomocy tłumacza. Nakupiły za to innego towaru do sprzedania w NRD - tego całego plastikowego, rzemieślniczego badziewia. Na pewno w dalszym życiu sobie radzą.
Wszystkie dzieci były zachwycone krajową małą gastronomią. Lody, gofry, zapiekanki - tego w NRD nie było.
Urlop był fajny, a wpadło za niego coś pod trzy tysiące. Super sprawa, co nie?
[mappress mapid="46"]
No i chciałem napisać jeszcze o jednym tłumaczeniu. Będą o nim aż dwa osobne odcinki. To będzie kulminacja - w następnym odcinku: Bo gdy Titanic tonął, to też orkiestra grała. A nawet 18 orkiestr.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------