Co w nim niezwykłego? Jak to co! Ani jednej smugi kondensacyjnej!
Niebo nad Frankfurtem
A teraz z zupełnie innej beczki – Jak działa współczesny samochód
Ostatnio spotykam w sieci wiele komentarzy dotyczących sprawy przyspieszającej Toyoty Prius. Internetowi eksperci mądrzą się o samochodach, że to mogło być, albo że tamto, a może tam gdzieś są Windowsy... Ale tego, jak działa współczesny samochód nie można się dowiedzieć zaglądając do środka i obserwując że wihajster łączy się z holajzą.
Ja akurat to wiem - przez dobre parę lat robiłem w branży automotive (a może wkrótce do tego wrócę, ale na razie cicho sza!). Więc mimo że to nie jest ani o NRD, ani o Niemczech, dla szerzenia edukacji notka o tym.
Kiedyś każde urządzenie elektryczne w samochodzie miało doprowadzony kabelek, który szedł do jakiegoś wyłącznika. Dalej było prosto - styki zwarte - urządzenie działa, rozwarte - nie działa. Wszystko pięknie, ale mamy tu parę wad:
- Nie ma żadnej informacji zwrotnej, czy urządzenie naprawdę działa.
- Wyłączniki przełączają duże prądy a kabelki muszą być grube (wiem, można dać przekaźnik, ale to nie taka duża różnica).
- Dużo grubych kabelków kosztuje i waży swoje.
Od dłuższego już czasu robi się więc samochód inaczej. Do każdego urządzenia doprowadzone jest kabelkiem zasilanie, a drugim kabelkiem (tak dokładnie to parą różnicową kabelków) sygnał sterujący. Zarówno zasilanie jak i sterowanie jest wspólne dla wielu urządzeń (czyli jest to magistrala - ang. bus) więc kabelków robi się o wiele mniej. Do urządzeń wymieniających większe ilości danych zamiast kabelków miedzianych podłączany jest światłowód.
Ten bus do sterowania to specjalny wariant złącza szeregowego na którym chodzi protokół niskiego poziomu zwany CAN, natomiast światłowód to klasyczny ring chodzący z protokołem MOST. Czyli samochód jest całkowicie usieciowiony. A jaka jest tego konsekwencja? Taka, że każde urządzenie, nawet nieznaczące, musi mieć swój procesor. A tych busów to tak naprawdę jest kilka, jest też moduł routera między busami zwany Gateway.
Po tych magistralach przesyłane jest wszystko - od rozkazów typu "włącz światła", przez digitalizowany stream sygnału dźwiękowego z radia do wzmacniacza w bagażniku, do streamu danych video z odtwarzacza DVD do monitorów w zagłówkach albo streamu video z noktowizora do wyświetlacza HUD.
I teraz zaczyna się prawdziwa zabawa - mamy do czynienia z heterogenicznym systemem rozproszonym z oprogramowaniem od różnych producentów. Teoria mówi oczywiście że mamy standardy i wszyscy mają się ich trzymać, ale praktykę każdy praktykujący inżynier dowolnej branży zna.
Na zdjęciu małe stanowisko testowe do testowania HeadUnit Audi A6.
Podstawowym systemem operacyjnym używanym w branży automotive jest VxWorks. Jest to specjalnie do tych zastosowań dopasowany derywat Unixa. W czym się na to pisze to już wybór każdego z producentów. Na przykład do Audi A6 robiliśmy w C++, a do BMW i VW Tuarega w Javie.
Każde urządzenie ma kilka standardowych możliwości komunikacji z nim. Można:
- przeczytać z niego pewne dane (Messwertblock)
- ustawić pewne parametry (Anpassunskanal)
- Można wystartować self-test i odpytać jego stan.
- Można sprawdzić i skasować zarejestrowane błędy i problemy (DTC - Diagnostic Trouble Code)
- Można wysyłać do niego rozkazy
Protokół komunikacji z takim urządzeniem jest zestandaryzowany i na przykład warsztat używa do diagnozy różnych samochodów standardowego testera. Problem jest tylko taki, że dla konkretnego urządzenia konkretnego producenta trzeba wiedzieć, co wartość albo rozkaz o danym numerze oznacza.
Na zdjęciu (znalezionym przypadkiem w sieci, nie ja wyniosłem): Pełne stanowisko testowe elektroniki do Audi A6.
Oczywiście zagwarantowanie poprawnego działania tak heterogenicznego systemu to jest jeden wielki horror. W dodatku zauważmy że samochód to jest akurat miejsce gdzie zakłócenia radioelektryczne są po prostu potworne. A ten samochód do tego tu i ówdzie przejeżdża obok silnych nadajników radiowych...
Trudno się więc dziwić, że w takim systemie pojawiają się błędy. I o ile błędy w oprogramowaniu, w protokołach itp. można wytestować i usunąć (na co idzie bardzo dużo wysiłku i czasu, zazwyczaj cała produkcja nowego modelu jest od dawna gotowa a o terminie SOP decyduje, czy oprogramowanie już działa jak trzeba), to pozostaje jeszcze cała gama błędów losowych spowodowanych wpływami zewnętrznym. Słyszałem na przykład o samoczynnej zmianie biegu na niższy przy przejeżdżaniu obok nadajnika. Problem był kilkukrotnie zgłaszany w serwisie, ale zawsze ignorowany jako niepowtarzalny.
Według statystyk ADAC za rok 2008 (EDIT: tu był link, ale się zdezaktualizował) aż 40% przypadków zatrzymania się samochodu w drodze lub niemożności uruchomienia samochodu przypada na problemy z instalacją elektryczną (czytaj: oprogramowaniem). Według ADAC coraz częściej przyczyną problemów jest wyładowany akumulator, według mojej wiedzy prawdziwą przyczyną wyładowania akumulatora są zazwyczaj problemy oprogramowania - jakieś urządzenie może się nie wyłączyć poprawnie po zgaszeniu silnika. Audi przy A6 miało co do tego bardzo dokładnie sformułowane i testowane requirementy, właśnie dlatego że jest to poważny problem. Zauważmy, że jednak w sumie zatrzymań w drodze jest w ogóle coraz mniej. Oznacza to, że mechanikę wszyscy mają już opanowaną bardzo dobrze, prawdziwym wyzwaniem jest właśnie oprogramowanie.
Myślę też, że sprawy przyspieszającego Priusa nie da się wyjaśnić, ani tego błędu zreprodukować. Tak to już we współczesnych samochodach jest.
Opel wraca do gry
Cała ta historia z problemami Opla była bardzo dziwna. Rząd niemiecki i związki zawodowe usiłowały przejąć i sprzedać firmę zupełnie nie zwracając uwagi na jej właściciela - koncern GM. A GM nic nie mówił, tylko grał na czas. Wszyscy zajmowali się przetargami, negocjacjami, rozmowami, a tymczasem GM wyszedł z najgorszych problemów i powiedział "Spadówa! To nasze!".
No i parę dni temu na Experteerze pojawiło się dobre 50 ofert pracy dla inżynierów z różnych działów automotive w samym Oplu, i następne parędziesiąt w firmach współpracujących. Wnioski oczywiste - Opel wraca do gry.
Gaz! Gaz! Gaz na ulicach!
Dzisiejsza notka nie będzie o stanie wojennym. Ani nawet o Polsce.
Już wkrótce po przyjeździe do Frankfurtu zdziwiło mnie, że mają tu znaczącą ilość gazowych latarni ulicznych. I to nie tak że jedna dzielnica ma oświetlenie gazowe a inna elektryczne, ale te dwa rodzaje są mocno wymieszane.
Gugiel wykazuje, że we Frankfurcie jest jeszcze 5800 latarni gazowych i jest to wielokrotnie więcej niż działa w całej Polsce. W Niemczech więcej mają tylko w Düsseldorfie (18000) i w Berlinie (44000). W innych miastach jeżeli w ogóle mają oświetlenie gazowe, to jest to od kilku do kilkudziesięciu latarni, powyżej tysiąca jest jeszcze tylko w Mainzu (po naszemu Moguncji) i Dreźnie. TUTAJ fajna strona na ten temat.
Ciekawe dlaczego jeszcze tyle latarni gazowych zostało. Ja rozumiem - przyjemne światło, atmosfera itd., ale po większości tych ulic nikt nie będzie chodził dla atmosfery. Na przykład w sąsiedniej dzielnicy Oberrad mają gazu na ulicach dużo, ale jest to taka duża sypialnia z tramwajem przez środek, może i miejscami zabytkowa ale niezbyt ciekawa. Szkoda zachodu.
Lubię dawną technikę, ale latarnie gazowe zostawiłbym tylko w atrakcyjnych turystycznie dzielnicach zabytkowych, w parkach i w ich okolicach.
Koszty oświetlenia gazowego są znacznie wyższe niż elektrycznego. Sam gaz jest mało efektywny jako źródło światła, a do niego dochodzą koszty instalacji konserwacji i przeglądów instalacji gazowej. Według danych z Berlina za 2008 konserwacja latarni gazowych jest droższa o jakieś 50 EUR, a zużyta energia ponad czterokrotnie (60 kontra 270 EUR na latarnię i rok). Z jednej strony jest to spora suma (razy te tysiące sztuk), ale z drugiej strony trochę za niska żeby zaraz wszystkie w sposób ekonomicznie uzasadniony wymienić.
Operetka na pograniczu
Dawno nic nie pisałem - dużo roboty, byłem chory, a potem w kraju. Z kraju przywiozłem slajdy ze studiów i sporo materiałów - będą nowe odcinki o NRD. Oprócz tego w kraju byłem z żoną w Operetce.
Operetka nazywa się właściwie Opera na zamku, a kiedyś Teatr muzyczny, ale od kiedy pamiętam (a pamiętam jeszcze jej pierwszą siedzibę w kasynie wojskowym na Potulickiej) wszyscy mówią na nią Operetka.
Grali Krainę uśmiechu Lehára. Nie byłoby o czym wspominać - w końcu nie prowadzę bloga popkulturze początku XX wieku - gdyby nie coś, czego nigdy wcześniej w teatrze nie widziałem. Otóż nad sceną wisiał tam wielki, taki szeroki jak i scena, LED-owy, zielony wyświetlacz na dwie linie po 56 znaków. Na wyświetlaczu leciał tekst sztuki po niemiecku (czyli w tym przypadku w języku oryginału). Tekst niemiecki w wielu miejscach jakoś tak lepiej pasował do muzyki. Zauważyłem kilka literówek, ale ogólnie to świetnie. No ale po co to wszystko? Przecież mało kto z bywalców opery w Polsce zna niemiecki na tyle, żeby śledzić tekst oryginalny.
Kiedy szliśmy w stronę opery, minęliśmy trzy duże autobusy z których wysiadali ludzie kierujący się następnie w ta sama stronę, co i my. Byli to Niemcy z pobliskich miejscowości. Dla nich to najbliższa opera, a nawet jeśli nie, to koszt wycieczki do opery w Szczecinie jest raczej niższy niż cena samego biletu do opery w Berlinie. Co prawda w Szczecinie mówią i śpiewają w egzotycznym języku, ale jeżeli są napisy, tak jak w kinie... Szacun za pomysł.
Co można zrobić ze starej zajezdni tramwajowej
W Sachsenhausen była sobie zajezdnia tramwajowa. Kilka lat temu zbudowano nową zajezdnię, o wiele większą i w innym miejscu. A co zrobić z tą starą? Na przykład coś takiego:
W przebudowanym zespole znajduje się sklep spożywczy sieci REWE:
Redakcja Frankfurter Rundschau (ta gazeta to temat na osobną notkę o powolnym upadaniu prasy papierowej):
Knajpka:
Oraz dzielnicowy oddział biblioteki miejskiej:
No i oczywiście parkhaus pod spodem. Całość zrobiona jest nieźle, gdy była tu zajezdnia był to martwy, niesympatyczny kwartał w bardzo atrakcyjnej lokalizacji, tuż koło dworca Südbahnhof. Ale najwięcej zyskała biblioteka - więc to dobra okazja na notkę o bibliotekach. Już wkrótce.
Sailing on the wide accountancy
Tuż obok browaru Bindinga i Wieży Henningera znajduje się taki oto budynek:
Świetny pomysł. Maszt, chociaż pionowy, natychmiast kojarzy się z bukszprytem. Tym budynkiem dopiero można by wypłynąć na szerokie wody międzynarodowej finansjery (jak to, jeżeli dobrze pamiętam, przetłumaczył Beksiński):
Wieża Henningera
Wieża Henningera (Henninger Turm) jest jednym z symboli Frankfurtu.
Jest to zbiornik na zboże należący do niedawna do browaru Henningera. Wieżę zbudowano między 1959 a 1961 rokiem. W górnej części znajdowały się dwie obrotowe restauracje.
Wieża znana była w świecie między innymi dzięki corocznemu wyścigowi kolarskiemu Dookoła Wieży Henningera. Wyścig ten startował i kończył się właśnie na tej wąskiej uliczce, koło bramy zakładu. Odbywał się zawsze pierwszego maja.
Browar Henningera był firmą z wielkimi tradycjami, istniejącą już od roku 1655, najpierw pod inną nazwą, nazwisko Heinricha Henningera pojawiło się w nazwie od 1873 roku. Około roku 2000, po różnych perypetiach, browar stał się własnością sąsiedniej firmy - browaru Binding. Firma Binding jest trochę młodsza, ale w tym miejscu istnieje już od 1881. Produkcja została przeniesiona do Bindinga, a zakład Henningera został wyburzony.
Teren w tej dzielnicy (Sachsenhausen) jest niesamowicie drogi, pierwotny plan Henningera przewidywał sprzedaż terenu i przeniesienie produkcji do nowo wybudowanego zakładu gdzieś za miasto, jeszcze miało zostać im trochę kasy po tej akcji. Trochę nie wyszło. W planie jest zbudowanie tu osiedla domów mieszkalnych - metr kwadratowy mieszkania kosztuje w tej okolicy 4000+ EUR.
Część zakładu z drugiej strony ulicy też została wyburzona.
Została tylko wartownia
i oczywiście wieża - miasto nie zgadza się na jej wyburzenie, ale nie ma specjalnie koncepcji co z nią zrobić. Restauracja na górze nie działa już od dawna, tyle zostało z wejścia do niej:
Browar Bindinga jest tuż obok, przez płot:
Wyścig kolarski w ostatnich latach startował z szerszej ulicy sprzed bramy Bindinga, ale w tym roku zmienili się sponsorzy i nazwa. Wyścig nawet się tu już nie zbliża.
[mappress mapid="42"]
Dziwny obiekt na Bockenheimie
We Frankfurcie, w dzielnicy Bockenheim, niedaleko budynków Uniwersytetu (ale nie tych koło I.G.Farben-Haus) stoi sobie taki dziwny obiekt.
Musiałem trochę poszukać w sieci, żeby dowiedzieć się o co tu chodzi. Jest to pomnik Theodora W. Adorno - filozofa, socjologa, teoretyka muzyki i kompozytora. Może to wielki wstyd, ale przyznaję że wcześniej o nim nie słyszałem. (EDIT: Jednak słyszałem, tylko nie mam pamięci do nazwisk).
Pomnik robi niesamowite wrażenie - biurko, fotel, książki, pracujący metronom, lampa (podobno w nocy się świeci), tak na środku placu - po prostu odjazd.
Obiekt przyciąga wandali - na pierwszym zdjęciu widać pękniętą szybę, podobno to nie pierwszy raz.
[mappress mapid="43"]