Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Gość na blogu: Andrzej Jamiołkowski o żeglarstwie do i w NRD

Dziś znowu tekst gościnny Andrzeja Jamiołkowskiego z Olsztyna, o pływaniu jachtem do NRD. Jestem ze Szczecina, wielu znajomych i wiele osób z rodziny pływało, ale jakoś nikt do NRD, więc dla mnie to też nowość.

Tekst pojawił się pierwotnie jako komentarz, ale zasługuje na to żeby opublikować go jako notkę.

 

Od lat 60` XX wieku żegluję, przede wszystkim po morzu, od 1985 r. jestem kapitanem jachtowym.

Po studiach (chemia UMK, dyplom 1970) zamieszkałem w Olsztynie, gdzie, jak się okazało był Klub Morski Ligi Obrony Kraju. Klub ten, od roku 1974 był eksploatatorem dużego, mahoniowego jachtu klasy Opal (niektóre z nich pływają do dziś). Wstąpiłem do tego klubu, a że byłem niezamożny i właśnie urodzili mi się synowie (72 i 74) - nie mogłem się pisać na rejsy na Zachód, nie miałem na to forsy i czasu, choć i takie były na tym jachcie organizowane. Ale jeden z ówczesnych kapitanów - pływał do NRD. Ja jako tako porozumiewam się po niemiecku, miałem dobrą nauczycielkę w liceum, choć koennen i durfen - to ciągle dla mnie tajemnica. Dołączyłem do tej grupy i w pierwszej połowie września 1976 popłynąłem pod wodzą tego starszego kapitana do Stralsundu - od Świnoujścia, via kontrola graniczna na wysepce Ruden i dalej na zachód przez Greifswalder Boden. Korzystaliśmy z faktu, że wjazd do NRD był na dowody osobiste z pieczątką i jakieś marki NRD-owskie można było kupić, coś tam LOK napisał do banku. Patrzono na nas w tym NRD jak na przybyszy z innej planety, bo NRD-owscy żeglarze - z obawy przed ucieczkami nie mogli popłynąć nigdzie - poza Greifswalder Boden. Ten zalew ma właściwie tylko cztery wyjścia na otwarte morze, i to wąskimi, pogłębionymi torami wodnymi, przy wylotach na pełne morze stał latem na kotwicy zawsze mały okręcik graniczny, który ruch (trochę barek, trochę kutrów) kontrolował. Na zalewie były wówczas (bo powoli umierają) stocznie w Wolgast i Stralsundzie, ludzie z nich budowali sobie jachty i pływali po zalewie - bez możliwości wypłynięcia na otwarte morze. Za to swoje jachty nazywali "Batavia", "New York" i podobnie, z tęsknoty za wielkim światem. Oczywiście nawiązały się rozmowy (pewnie każdy przychodzący na pokład był funkcjonariuszem), ich zdumiewało, że my z Gdyni przypłynęliśmy sami, bez obstawy, a na ich pytanie o politruka w załodze - padła nasza odpowiedź - że takiego nie ma (choć donosiciele pewnie byli). Nie mogli się nadziwić. Przy kontroli i dokładnych oględzinach jachtu (ale bez szczegółowej rewizji, choć by tam dało radę kilka osób upchać) zwrócili uwagę na radionamiernik angielskiej produkcji (wczesny Gierek, dewizy były) i dawaj o to pytać. Dla nas, w czasach dalece przed GPS-em było to ważne urządzenie bo pozwoliło oszacować pozycję na morzu, bez widoczności brzegu. Uspokoili się dopiero po tłumaczeniu, że to jest tylko odbiornik, nic tym nadać nie można, a w ogóle na łódce żadnego radia wtedy nie było.

Podobało mi się na tym zalewie bardzo. Po zjednoczeniu Niemiec akwen ten został opisany w zachodnioniemieckim czasopiśmie Die Yacht jako "Traumreviere", zachodniacy tam nie bywali wcześnie zupełnie. Porządne porty, dobrze oznakowane trasy, choć aby się wykąpać musieliśmy w Stralsundzie wprosić się do kotłowni miejskiej, to było moje zadanie, aby oczarować moją kulawą niemczyzną laborantkę - co by nam na 10 osób - łazienkę z prysznicami udostępniła. Odwiedziliśmy kilka portów na zalewie - oglądani jak przybysze z kosmosu (innych jachtów polskich tam nie było) i po kolejnej kontroli - wypłynęliśmy na otwarte morze ujściem między wyspą Hiddensee a Rugią.

Potem pływałem tam kilka razy, w roku 1980, z innym już kapitanem. Na Ruden kazali nam płynąć wprost do Stralsundu i tam mieliśmy dopiero zrobić odprawę. Inny kapitan (bylem wówczas jego z-cą) wysłał mnie do pograniczników, tam rozmawiał ze mną starszy pan w stopniu kapitana i pytał - przede wszystkim o Solidarność - używając zresztą polskiej nazwy "Solidarność" , słowo niemieckie "Solidarität"  było w NRD zarezerwowane dla solidarności z narodami Azji i Afryki. Trwało to 4 godziny (tylko 10 dowodów osobistych), ja wiłem się jak piskorz, aby powiedzieć tylko to co i tak pisała na pierwszej stronie "Trybuna Ludu". Kumple na pokładzie odchodzili z nerwów od zmysłów, myśląc, że mnie już zamknęli, a po nich zaraz przyjdą.

W tych kilku wizytach nawiązałem kontakt z Klubem Żeglarskim w Stralsundzie, po przywróceniu żeglarstwa w 1983 napisałem do nich grzeczny list po niemiecku z prośbą o zaproszenie. Zaproszenie przyszło, popłynęliśmy, ale dopłynęliśmy tylko do okręciku w cieśnince, tam nam kazali się zatrzymać, a następnie bezceremonialnie wygnali mówiąc, że tym zaproszeniem to możemy sobie pupę wytrzeć. Ja jednak nie ustawałem w staraniach i w 1988 r. - poprzez Zarząd Główny LOK załatwiłem sobie zaproszenie na jacht  i jego załogę (10 os.,  ze mną jako kpt) z Zarządu Głównego Geselschaft fur Sport und Technik. Takie zaproszenie do W-wy, do Zarządu Głównego LOK przyszło, tam mi je przekazano po krótkim szkoleniu politycznym. Wypłynęliśmy, tym razem do Warnemünde, w planie był jeszcze Wismar. Pierwszy raz mnie zatrzymali na morzu, na wysokości Darßer Ort, był tam wówczas porcik gdzie stały NRD-owskie kutry graniczne, statków nie mieli jak zatrzymywać, ale jachty - z największą (ich) przyjemnością. Musiałem o 4 rano wyskoczyć z ciepłego łóżka, bo pan z okręciku darł się przez megafon - podstawowymi pytaniami - odkuda - dokuda - skolko czełowiek (ulubione pytania wszystkich pograniczników świata). No ale miałem już radio UKF (megafonu nie miałem) więc grzecznie mu wyjaśniłem, że tu wizyta przyjaźni, na zaproszenie Komitetu Centralnego GST. Kazał czekać, ja marzłem (tylko w cienkiej piżamce) i już po 20 minutach pozwolił płynąć dalej, nawet jakieś "Gute Fahrt" chyba było. Weszliśmy do Warnemünde. Przyszedł pogranicznik, zabrał paszporty i przepadł, staliśmy przy kei kontrolnej. Po około godzinie widzimy go idącego długą keją z naszymi paszportami w garści. Szedł ku nam kilka minut, a ja zastanawiałem się co będzie dalej - wyrzucą - czy wpuszczą. Okazało się, że wpuścili. To następnego dnia ustroiłem się w marynarkę kapitańską  i krawat i pojechaliśmy z koleżanką mającą pojęcie o niemieckim do oddziału GST w Rostocku (o adres się dopytałem). Tam - jakby bombę wrzucił do biura. Nikt nic nie wiedział, nie spodziewali się - ale zachowali się poprawnie, ja przekazałem zaproszenie na jacht na biesiadę literacką. Przyszli następnego dnia po południu, był na jachcie ładny serwis z żeglarskimi akcentami , mocna herbata, szynka Krakus i Wyborowa. Rozmowa się toczyła po niemiecku, tylko jedna z pań z załogi i ja - jako tako dawaliśmy radę. Po godzinie, albo więcej jeden z gości przeszedł na bezbłędny polski, pewnie jego zadaniem było aby dyskretnie wysłuchać - co my mówimy. No ale na środku morza było, zorganizowane przeze mnie wcześniej szkolenie polityczne co i komu wolno gadać, więc gaf nie było. Następnego dnia, za ich wiedzą - popłynęliśmy na zachód do Wismaru, a stamtąd na leżącą przed Wismarem wysepkę Poel, do porciku Kirchdorf, gdzie miejscowi rybacy twierdzili, że jesteśmy pierwszym w tym porciku jachtem polskim. Tak to w 1988 r., na Bałtyku byłem odkrywcą nieznanych ziem i portów.

Po przemianach pływałem tam - przy każdej okazji, nawet, jako prowadzący jachty - sam te okazje prowokowałem, np. wracając z Zachodu wjeżdżałem do Stralsundu i wyjeżdżałem - na morze od strony Świnoujścia, w 2007 roku popłynąłem ze Świnoujścia do Stralsundu śródlądziem, przez Wolgast (na Bałtyku był sztorm i było łatwiej tak pojechać w kierunku zachodnim niż katować się nad przylądkiem Arkona).

Również dwa razy wynajmowałem tam, w latach 90-tych jacht od Niemca ze Stralsundu, a za parę dni pojadę do Peenemünde, gdzie ma czekać wynajęty tam jacht, na którym mam pływać po Greifswalder Boden z żoną i Synostwem (młodszym, oni jeszcze dzieci nie mają). Bo pięknie tam ciągle, choć kiedyś (2005 r ?) zrobiono mi tam awanturę wrzeszcząc na mnie że jestem Wessi - choć dalibóg nie jestem. Ale pewnie byłem inny, Rostock to trochę rasistowskie miasto. Ostatni raz byłem w Rostocku w 2012 r. i dalej mi się tam podoba, choć wszystkich reliktów NRD o których Pan pisze tak zajmująco - już nie ma.

Z podziękowaniem za uruchomienie wspomnień
pozostaję

Andrzej Jamiołkowski
Olsztyn

A ja jeszcze dołączę mapkę, z zaznaczonymi miejscami o który mowa.

[mappress mapid="62"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo, Gościnne

Skomentuj

Gość na blogu: Andrzej Jamiołkowski o pomocach nawigacyjnych z NRD

Dziś inauguracja - po raz pierwszy na moim blogu artykuł gościa. Andrzej Jamiołkowski z Olsztyna, żeglarz, wspomina żeglarskie pomoce nawigacyjne z NRD.

Jeżeli ktoś chciałby się podzielić swoimi wspomnieniami na tematy enerdowskie to serdecznie zapraszam i proszę o kontakt mailowy na adres nrd@cmosnet.de.

Oddajmy głos gościowi:

Napiszę o pożytkach z istnienia NRD, jakie w olsztyńskim żeglarstwie morskim to nieistniejące dziś państwo wprowadzało. Kilka słów wprowadzenia. 

W żegludze zawodowej, a także w żeglarstwie morskim zawsze potrzebne są mapy, w czasach przedkomputerowych - tylko papierowe. W żegludze korzysta się powszechnie z map brytyjskich, Anglicy wydają mapy na wszystkie kraje i wody świata i tak jest od ponad 100 lat. Mapy te są i były dostępne, również w Polsce, ale w czasach przed 1989 i obecnie - tylko za dewizy. Mapy te i pomoce nawigacyjne (spisy świateł, spisy radiostacji nautycznych, tabele pływów, atlasy prądów pływowych) są drogie, a niektóre z tych wydawnictw dezaktualizują się po roku (np. tabele pływów), inne wymagają ustawicznego uaktualniania. Polskie mapy, i wtedy i teraz, obejmują tylko Bałtyk i kawałek cieśnin duńskich, o Morzu Północnym nie było i nie ma mowy. Na te akweny trzeba mieć pomoce zagraniczne. 

Wcześniejsze moje, w latach 70-tych, pływania do NRD zainspirowały mnie do zapytania tamtych żeglarzy - o wydawnictwa nautyczne w NRD. Uzyskałem odpowiedź, że owszem NRD wydaje pomoce nautyczne na cały Bałtyk i na CAŁE Morze Północne, wespół z aktualizowanymi co roku danymi o tabelach pływów w Europie Zachodniej, spisami świateł i spisami radiostacji nautycznych na Europę Zachodnią, co nam - żeglarzom  - było potrzebne tylko do słuchania na zwykłym radiu prognoz pogody. To było dla mnie odkrycie. 

Kupowanie map angielskich nie było problemem dla żeglarzy ze środowiska trójmiejskiego w którym się obracałem, tam zdawałem kolejne egzaminy na kolejne stopnie żeglarskie. Wiedziałem, że żeglarze gdyńscy zawsze są w stanie naciągnąć, a to stocznię, a to Polskie Linie Oceaniczne na kupno brytyjskich map, stocznia zawsze taki zakup w swoje koszty dewizowe była w stanie wpuścić. Dla nas - żeglarzy olsztyńskich - te możliwości nie wchodziły w grę. Oczywiście zawsze mogliśmy na kawałku mapy polskiej dopłynąć do pierwszego portu w NRF (najczęściej Kilonia) i tam pójść do sklepu, ale to dla organizowanych na zasadzie zrzutki do kapelusza rejsów  olsztyńskich było to doszczętną ruiną, zwłaszcza dla niezamożnego żeglarza, jak ja. 

Zacząłem drążyć sprawę. Okazało się,  że od końca lat 70-tych wszelkie NRD-owskie pomoce nawigacyjne można było kupić w sklepie z mapami morskimi POLSKIMI, wówczas tę sprzedaż prowadził Urząd Morski w Gdyni. Więc z kolejnego rejsu do NRD przywiozłem sobie wyproszony tam katalog NRD-owskich pomocy nawigacyjnych i duży (wówczas) rejs z Gdyni do Holandii i na powrót w 1985 r. (wtedy o wymianie załóg poza Polską było bardzo trudno) - przygotowałem od początku do końca na pomocach NRD-owskich. Pomoce te zamówiłem w lutym 85 r. - via LOK - w tymże polskim urzędzie morskim w Gdyni, zarówno mapy (cała Holandia i Kanał La Manche były dostępne!) + spisy świateł, spisy radiostacji, tabele pływów, atlas prądów pływowych (Morze Północne - to już pływy, niekiedy spore - ±4 m), dla jachtu wolno płynącego, to rzecz śmiertelnie ważna, cała nawigacja zliczeniowa opierała się wówczas o rachunek wektorowy, graficznie, z uwzględnieniem wektora prądu. Przyszła do Olsztyna wielka paka - było tego z 6 książek i kilkanaście map. Koszt był śmieszny, płatne w złotówkach, co najmniej 10 razy mniej niż pomocy angielskich. Zacząłem to uważnie przeglądać i okazało się, że mapy są zrozumiałe, ale na przykład sposób oznaczania prądów pływowych był na tych mapach inny niż na mapach brytyjskich, inne były też oznaczenia czasowe niż w pomocach angielskich, no i oczywiście wszystko było tylko po niemiecku. Wszyscy żeglarze wówczas i obecnie są uczeni pracy na pomocach angielskich, większość moich kumpli o niemieckim nie miała pojęcia. No więc najpierw ja musiałem rozgryźć co i jak w tych pomocach, potem nauczyć moich kumpli nieniemieckojęzycznych się nimi posługiwać. Ale wiosną w klubie do którego wówczas należałem odbyły się warsztaty nawigacyjne dla załóg kilku rejsów w tym 1985 roku (ja płynąłem w rejsie do Holandii) i popłynęliśmy. Wszystko działało bardzo świetnie, mapy były dokładne i wszystko pokazywały należycie, tabele pływowe i spisy świateł (z podoklejanymi objaśnieniami po polsku) bardzo się przydały. To odkrycie było na wagę złota (dosłownie) w kolejnych latach np. pływałem do ówczesnego Leningradu na mapach NRD-owskich (polskie tam nie sięgały i nie sięgają) i do końca komuny ten sposób świetnie się sprawdzał. Wprawdzie żeglarze gdyńscy uważali, że to niehonorowe pływać na takich pomocach, ale dobrze im było tak gadać, jak mieli dostęp do pomocy brytyjskich i dobrych wujków co im to fundowali. Myśmy musieli sobie radzić inaczej. Na wodach ZSRR byłem w 1989 r., jako prowadzący jacht - kontrolowany przez ruskiego WOPika, który mnie pytał o mapę, oko mu zbielało, jak na podejściu do Leningradu pokazałem mu mapę kupioną kilka tygodni wcześniej w NRD. Rosyjskiej w Polsce wówczas nie można było kupić. 

Dla ilustracji tych wywodów załączam skan katalogu tych pomocy nawigacyjnych NRD-owskich z 1988 roku (ostatnie NRD-owskie pomoce kupiliśmy wiosną 1989 r.) i jedną z map indeksowych z tego katalogu pokazującą jak daleko sięgało pokrycie tymi pomocami. Nie wiem skąd i jakim cudem się te pomoce w NRD się znajdowały, bo oznaczenia miały nie NRF-owskie, aż mi się wierzyć nie chce, że oni (NRD) to sami, tak z dobra woli  publikowali ? Co się za tym kryło ? To dla mnie ciągle - tajemnica. 

Katalog pomocy nawigacyjnych NRD

Katalog pomocy nawigacyjnych NRD. Skan: Andrzej Jamiołkowski

 

Zakres pomocy NRD

Zakres pomocy nawigacyjnych NRD. Skan: Andrzej Jamiołkowski

Jeśli uważa Pan , że te ciekawostki mogą kogoś zainteresować - to nie czynię przeszkód, abym dostąpił zaszczytu wystąpienia jako gość na Pana łamach, jakże ciekawych ! Będzie to dla mnie wyróżnieniem. 

Z wyrazami szacunku
Andrzej Jamiołkowski
Olsztyn  

 

Ja natomiast skomentuję tą "tajemnicę", dlaczego NRD-owcy robili mapy w takim zasięgu. Podejrzewam, że było to po prostu ich zadanie w ramach Układu Warszawskiego - zapewnienie sojuszowi map tych rejonów operacyjnych. Potwierdza to, choć niezupełnie wprost, wpis na temat Seehydrographischer Dienst der DDR w Wikipedii niemieckiej.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo, Gościnne

Skomentuj