Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Żegnaj NRD (27): Nie samą pracą człowiek żyje, nawet na Zachodzie

M. wynajął dla nas poddasze domku w Maintalu o 200 metrów od jego domu. Znaczy normalne mieszkanie, dwa pokoje, łazienka, bez kuchni, ale i tak jeść chodziliśmy do M. Nasz dzień wyglądał tak, że wstawaliśmy około ósmej i szliśmy na śniadanie do M. Na śniadanie jedliśmy co chcieliśmy z lodówki, takich smakołyków w Polsce czy NRD nie było wcale. Chrupiące bułeczki (w Polsce chrupiące bułeczki były szeroko dyskutowanym symbolem wyższości kapitalizmu nad socjalizmem), super wędliny, ser Castello Blau i inne - dziś to samo można kupić w każdym supermarkecie w Polsce, ale wtedy wydawało się to nam prawdziwym luksusem. W Polsce szynkę to się jadło przede wszystkim na święta - tam (jak i dziś) na codzień.

Tymczasem M. leżał sobie na kanapie w szlafroku i rozmawiał przez telefon z rodziną w Rumunii. Dzień w dzień, przez godzinę-dwie. Nie było wtedy jeszcze tanich providerów, on tracił na te rozmowy majątek. Śniadania nie jadł, pił tylko parę super mocnych kaw (coś jak espresso, ale miał takie specjalne maszynki, na trzy łyżeczki kawy wchodził większy naparstek wody, potem fusy były chyba odwirowywane). Zanim się zebrał żeby pojechać z nami do firmy mijała dziesiąta a czasem i jedenasta. W. mówił, że jak nas nie było to M. rzadko był w firmie przed pierwszą. M. w firmie też nic nie jadł tylko kontynuował z kawa jak siekiera i papierosami, zapijając to jakimś mleczkiem na bóle żołądka. Pierwszy pokarm stały przyjmował gdy jechaliśmy o trzeciej-czwartej razem na obiad (a i to nie zawsze, bywało że jadł tylko kolację w domu). Na obiad jechaliśmy do Hessen Center, albo jedliśmy w jakichś imbissach na tym terenie przemysłowym gdzie była firma. Dziś - standard, wtedy dla nas - nowość. I jeszcze żeby nie te ceny w markach zachodnich. Na kolację jechaliśmy znowu do M., jego żona przygotowywała obfite posiłki znowu z takimi smakołykami jakich często dotąd w życiu nie widzieliśmy. A na deser winogrona albo lody, takich winogron nigdy wcześniej nie jadłem. Obżerałem się tak, że przez te dwa miesiące gdy tam byliśmy przytyłem dobre parę kilo.

M. z żoną nie mieli dzieci, dlatego traktowali nas jako ich zastępstwo. Żona M. karmiła nas najlepszym jedzeniem, M. dawał nam spore kieszonkowe (przez te dwa miesiące dostałem dobre tysiąc dwieście marek samego kieszonkowego) i zabierał nas na wycieczki. Zabrał nas na przykład na Strassenfest do Wiesbaden i kupił, jako atrakcję, chleb ze smalcem. Powiedzieliśmy mu, że jak chce nam coś kupować to lepiej coś, czego nie znamy, bo chleb ze smalcem to my możemy mieć na codzień w domu.

Zabierał nas też na kolacje z klientami do restauracji, byliśmy na przykład we francuskiej restauracji w Alt Sachsenhausen, tam dopiero zrozumiałem po co jest sos do mięsa.

Akurat we Frankfurcie były targi IAA, zabrał nas tam też. Porównanie pokazywanych tam samochodów z socjalistyczną motoryzacją było miażdżące. Dla mieszkańca bloku socjalistycznego pokazywanie tam samochody leżały w granicach między nieosiągalnym marzeniem a zupełną fantastyką. Fantastyką był na przykład concept-car Subaru (Subaru F-624 Estremo), bez lusterek zewnętrznych - zamiast nich były kamery i monitorki. Wstyd było mi robić zdjęcia moim Zenitem, trzymałem palec tak, żeby zasłaniał napis nad obiektywem.

Subaru F-624 Estremo na targach IAA 1987

Subaru F-624 Estremo na targach IAA 1987

Daihatsu TA-X80 

Daihatsu TA-X80 na targach IAA 1987

Daihatsu TA-X80 na targach IAA 1987

Peugeot Proxima

Peugeot Proxima na targach IAA 1987

Peugeot Proxima na targach IAA 1987

M. poleciał zaraz na stoisko Jaguara, bo takiego miał zamiar sobie kupić. Kupił go sobie wkrótce po naszym wyjeździe. Podobno pierwszego dnia po zakupie przyszedł do firmy mocno wkurzony skarżąc się, że przy ruszaniu ze świateł wyprzedził go Mercedes. W. ułagodził go mówiąc, że w Jaguarze nie chodzi o to żeby wszystkich wyprzedzać i że Jaguar to taki Rolls-Royce dla ludzi którzy chcą prowadzić sami. Pomogło.

Jaguar na targach IAA 1987

Jaguar na targach IAA 1987

W trakcie naszego pobytu M. z żoną pojechali też na kilka dni do Nicei, na jacht, zostawiając nas na gospodarstwie. Zjedliśmy co ciekawsze potrawy z zamrażalnika, na przykład ślimaki w maśle ziołowym. Obejrzeliśmy też co ciekawsze filmy na video, najciekawsze dla nas były oczywiście Bondy, dostępne po drugiej stronie tylko czasem w zachodniej telewizji na czarno-biało (bo kolorowy telewizor z PALem w akademikach nie występował). Filmy nagrane były z telewizji na kasetach VHS. miały dźwięk po angielsku i napisy po szwedzku.

Chodziliśmy też do kina, byliśmy na przykład na aktualnym wtedy Bondzie - Living daylights. Bond nie był dobrze widziany po naszej stronie granicy systemów, stąd bardzo mnie dziwiły sceny wyglądające na kręcone w Czechosłowacji (przynajmniej samochody na ulicy mieli socjalistyczne a potem rozwalali prawdziwe Żiguli). Jak jednak czytam na IMDB na liście lokacji Czechosłowacji nie ma.

Tam też zobaczyłem Blade Runnera. W kinie. (Widzieliście Blade Runnera?).

Dostaliśmy też, tak po  prostu, niektóre z gadgetów M. Ja dostałem na przykład jego statyw do aparatu i wielką lampę błyskową.

Żona M. chciała się odchudzić. Ponieważ ojciec A. z przyczyn zdrowotnych przeszedł skuteczną, kilkudniową dietę polegającą na tym, że o konkretnych porach trzeba było zjeść lub wypić coś konkretnego, pani M. poprosiła o dokładny przepis. A. zadzwonił do domu i spisał wszystko po kolei. Pani M. rozpoczęła dietę, ale oczywiście zamiast byle jabłka zjadła pomarańczę, ponieważ nie lubiła herbaty zastępowała ją kawą, w końcu prawie nic co jadła i piła nie zgadzało się z przepisem. "Eee, to nie działa" oznajmiła na koniec.

Dlaczego o tym piszę? Miało przecież być o NRD. Piszę, bo chcę pokazać jak było w tym czasie gdzie indziej. Stąd też wziął się odcinek o wycieczce na Węgry. Dziś to, co opisuję nie robi większego wrażenia, tak wygląda dzień powszedni wielu ludzi w Polsce. No może ten Jaguar i jacht w Nicei to rzadko, ale nie są niemożliwe. Ale wtedy wszystko to było dla nas jak z innej planety. Już nawet nie chodzi o jachty - porównajmy kartki na mięso z tymi frykasami, czekanie kilkanaście lat na samochód z targami IAA i stare filmy w kinie z aktualną produkcją.

Ale wszystko się kiedyś kończy. O powrocie do bloku wschodniego w następnym odcinku.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , , , , , , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Sledz donosy: RSS 2.0

Wasz znak: trackback

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


6 komentarzy do “Żegnaj NRD (27): Nie samą pracą człowiek żyje, nawet na Zachodzie”

  1. Bond nie był dobrze widziany po naszej stronie granicy systemów, stąd bardzo mnie dziwiły sceny wylądające na kręcone w Czechosłowacji (przynajmniej samochody na ulicy mieli socjalistyczne a potem rozwalali prawdziwe Żiguli). Jak jednak czytam na IMDB na liście lokacji Czechosłowacji nie ma.

    Ale jest info, że wiedeńska Volksoper w jednej ze scen gra Operę Bratysławską. Więc pewnie po prostu Bratysławę grał Wiedeń.

  2. cmos pisze:

    Postarali się, bo w którymś z wcześniejszych, z Moorem, akcja toczy się w NRD, a na ulicy nie ma ani jednego Trabanta 🙂

  3. Ładzianę pewnie łatwiej było kupić.

    A z tego typu klimatów to pamiętam, że Moskwę albo Leningrad w zachodnich filmach najczęściej grały Helsinki. No i milicję obywatelską jeżdżącą Fordami Transitami w „Zabić księdza” Holland 😉

  4. Tava3 pisze:

    Tak jak bym czytał własne wspomnienia… To wtedy był kosmos. Dla mnie też zetknięcie z francuską kuchnią i markowym winem było dużym przeżyciem, chociaż w moim wypadku przyszło nieco później.

    Drugi raz dane mi było przeżyć podobne doświadczenie parę lat temu, siedzieliśmy z przyjaciółmi przy piwie, Amerykaninem i Australijczykiem. Rozmawialiśmy o muzyce i wszyscy interesowaliśmy się sceną postpunkową. I oni zgadali się, że byli na jakimś koncercie w Kalifornii pod koniec lat 80tych. Dla mnie, przez wzgląd na tamte czasy to boło jak opowieści o lądowaniu na księżycu.

    Pozdrawiam,
    T.

  5. gunner pisze:

    No i zmilczeć nie mogę. TAK widziałem Blade Runnera i nic już później nie było takie samo. Do dziś BR zajmuje 2 miejsce na mojej prywatnej liście TOP wszech czasów za Once upon a time in America i przed Ziemią Obiecaną (w wersji oryginalnej bo potem mistrz zniszczył arcydzieło nowym montażem). Kiedy po latach przeczytałem książkę Dicka, ze zdumieniem skonstatowałem, że to jeden z rzadkich wypadków gdy film przerasta swój literacki pierwowzór (podobnie jak w przypadku Lśnienia Kubricka, przy którym tekst Kinga nie tyle blednie ile rumieni się ze wstydu). A co do przepaści między NRD, a RFN to stwierdzę, że Kolumb miał Amerykę, Armstrong i Aldrin – Księżyc, a ja Raststatte Helmstedt – w 1985 r to był naprawdę inny świat.

    • cmos pisze:

      Pytanie „Widzieliście Blade Runnera?” w notce to jest taki mocno hermetyczny dowcip, zrozumiały tylko dla udzielających się niegdyś na newsowej grupie „pl.rec.fantastyka.sf-f„, ale oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie żeby rozumieć je wprost.

Skomentuj i Ty

Komentowanie tylko dla zarejestrowanych i zalogowanych użytkowników. Podziękowania proszę kierować do spamerów