Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Jak to się robi w Niemczech: Urynoterapia

Dziś wejdę na działkę Barta i napiszę o urynoterapii. Przyznam się od razu, że to wpływ odcinka Quarks & Co sprzed kilku tygodni. TUTAJ można zobaczyć jego fragment.

Popularność urynoterapii w Niemczech zaczęła się stosunkowo niedawno od książki pewnej dziennikarki, niejakiej Carmen Thomas. Dziennikarka ta pracowała przez wiele lat w telewizji WDR. Pani Thomas prowadziła, jako pierwsza kobieta, już w 1973 roku audycję sportową, jednak szybko została z niej wysiudana po tym jak przekręciła nazwę drużyny Schalke 04 - powiedziała Schalke 05. Od razu widać, że nie miała odpowiednich kwalifikacji. Potem przez 20 lat prowadziła audycje radiowe na żywo z udziałem słuchaczy.

WDR ma bardzo mocny dział naukowy - Quarks & Co, Die Sendung mit der Maus, Wissen macht Ah!, Kopfball - to wszystko (i jeszcze więcej) to właśnie WDR. Wygląda na to, że pani Thomas pozazdrościła kolegom i koleżankom z redakcji naukowej i też napisała książkę popularno-naukową (a nawet kilka, ale to inny temat). Pod tytułem "Ein ganz besonderer Saft - Urin" ("Bardzo szczególny sok - uryna"). Temat wziął się z tych audycji na żywo, zdaje się że ktoś z przypadkowych gości (audycje były robione na mieście, rozmówców brała z ulicy) coś na ten temat opowiedział i spotkało się to z żywą reakcją słuchaczy. Książka odniosła niesamowity sukces, szło wydanie za wydaniem i dodruk za dodrukiem. I oczywiście pojawiła się też zaraz cała masa naśladowców (Niemcy mają na to śliczne słowo Trittbrettfahrer - to taki, co jedzie pojazdem komunikacji miejskiej stojąc na zewnętrznym stopniu i oczywiście nie płacąc za bilet), wydających swoje książki na ten sam temat. Było to niedawno - 1993.

Carmen Thomas - Ein ganz besonderer Saft - Urin

Carmen Thomas - Ein ganz besonderer Saft - Urin Żródło: Amazon

Pani Thomas i jej naśladowcy zalecają leczenie literalnie wszystkiego moczem. Własnym. Stosowanym zewnętrznie i wewnętrznie. Na ból gardła - przepłukać je moczem. Na problemy skórne - natrzeć moczem. Na choroby układu pokarmowego - pić mocz. Na choroby wewnętrzne - zastrzyki podskórne z moczu. Po takim poświęceniu każda choroba musi przejść.

Piewcy urynoterapii powołują się na tradycje tradycyjnej medycyny indyjskiej i europejskiej. W Quarks & Co sprawdzili te informacje. Udali się do Hindusa, niejakiego  S.N. Gupty, szefa Ayurveda-College w Nadiad w północnych Indiach. I on się roześmiał i stwierdził, że nie wie dlaczego wszyscy w Europie pytają właśnie o to, bo w Ajurwedze jest mowa tylko o moczu krowim używanym do produkcji leków, ale nigdy jako główny składnik czynny.

Doktor Johannes G. Mayer z uniwersytetu w Würzburgu, zajmujący się badaniem dawnej medycyny klasztornej wskazał też europejskie źródło urynoterapii - książkę Christiana Franza Paulliniego "Die heilsame Dreck-Apotheke" (Lecznicza apteka odchodów) z roku 1696, napisaną po niemiecku, a nie jak książki naukowe tego okresu po łacinie. Książka ta zaleca używanie moczu i kału zwierząt do leczenia bardzo różnych schorzeń, ale ani razu nie wspomina o użyciu do czegokolwiek moczu ludzkiego. (TUTAJ dla zainteresowanych opracowanie na ten temat). Paulini nie był głupi, pracował według przyjętych w tamtych czasach zasad a swoją książkę kierował do biedniejszych warstw społeczeństwa, ludzi których nie stać było na leczenie według standardów ówczesnej big pharmy. Która to big pharma nie odbiegała przecież aż tak bardzo poziomem od proponowanych altmedowych zamienników.

Paullini - Dreck Apotheke

Paullini - Dreck Apotheke Żródło: Wikipedia

Jak z tego widać przeciętny czubek czegoś takiego jak picie własnych sików nie wymyśli, do tego potrzeba prawdziwie zboczonego świra. Któż to był?

Wszystkie publikacje o piciu własnego moczu odwołują się do jednej tylko książeczki niejakiego Johna W. Armstronga, Brytyjczyka mieszkającego w USA. I to właściwie wszystko, co o nim wiadomo. Nikt, również tłumaczka jego książki na niemiecki, nie wie kiedy się urodził, kiedy zmarł, jakie miał wykształcenie, kim był z zawodu, ani nawet jak wyglądał.

No i ten Armstrong zinterpretował sobie cytat z Księgi Przysłów, wers 5,15: "Pij wodę z własnej cysterny, tę, która płynie z twej studni." To jest w kawałku o wierności małżeńskiej, czaicie te erotyczne metafory, ale żeby zinterpretować to jako zalecenie picia własnego moczu, a nie radę żeby bzykać tylko własną żonę, to już trzeba być prawdziwym zbokiem. W końcu parę wersów dalej jest powiedziane wprost (Prz.5,19-20) "19Przemiła to łania i wdzięczna kozica, jej piersią upajaj się zawsze, w miłości jej stale czuj rozkosz! 20Po cóż, mój synu, upajać się obcą i obejmować piersi nieznanej?" Moja wyobraźnia erotyczna nie jest w stanie połączyć tego picia własnych sików z upajaniem się nie swoimi piersiami. Ale może jestem zbyt mieszczański żeby to docenić?

J.W. Armstrong - The Water Of Life

J.W. Armstrong - The Water Of Life Źródło: Amazon

Po dokonaniu tak odważnej interpretacji Pisma Armstrong zabrał się za leczenie samego siebie. Zaaplikował sobie 45-dniowy post, podczas którego pił tylko wodę i własny mocz. Dzięki temu wyleczył się z leczonej wcześniej przez dwa lata i uznanej za nieuleczalną gruźlicy. Potem postanowił się tą rewelacyjną kuracją podzielić z innymi potrzebującymi i zaaplikował ją skutecznie tysiącom pacjentów. Mamy na to jego słowo i to pisane - w 1944 roku opublikował on swoje doświadczenia w książce pod tytułem "The Water of Life".

Zauważmy, że szarlatani opisywani przez Barta zazwyczaj dochodzili do swoich niekonwencjonalnych metod leczniczych przez obserwacje i wnioskowanie. Zgoda że wnioskowanie było często błędne a obserwatorom brakowało podstawowej wiedzy, ale coś próbowali myśleć. Nawet Hahnemann tworząc homeopatię miał jakieś koncepcje teoretyczne wynikające z - niedoskonałych - ale obserwacji i wyciągał - błędne - ale wnioski. A ten tutaj za całą podstawę miał perwersyjną interpretację wyrwanego z kontekstu cytatu ze Starego Testamentu.

Naśladowcy Armstronga posuwali się do tego, że uważali jakiekolwiek diagnozowanie schorzeń za nieistotne i niepotrzebne. Według nich stosowanie własnego moczu pomaga na wszystko, więc po co się niepotrzebnie męczyć jakimś ustalaniem przyczyn.

Kiedy jednak zatrudnimy podstawową logikę do analizy urynoterapii to od razu obudzą się wątpliwości. Przecież własny mocz to właśnie te substancje, których organizm chce się pozbyć. Dlaczego wprowadzać mu je z powrotem? Jak połączymy rurę wydechową samochodu z kolektorem ssącym, to silnik długo nie popracuje. Oczywiście picie własnego moczu przedłuża życie górnikom zasypanym w kopalni, ale to jakby nie ten sam przypadek i inna skala czasowa. O wartości moczu i kału innych gatunków można dyskutować (popijając kawą kopi luwak) - mogłyby one ewentualnie zawierać coś dla człowieka wartościowego, ale o wartości własnego raczej nie. No i oczywiście nie istnieje żadne wiarygodne badanie potwierdzające skuteczność takiego leczenia.

Ktoś powie: Ale przecież nawet big pharma używa ludzkiego moczu! I owszem. Ekstrahuje się z niego na przykład hormony. No i nie podaje się ich akurat tym, od których ten mocz został pozyskany. To w żaden sposób nie daje się zakwalifikować jako urynoterapia.

No dobra, wróćmy do Niemiec. Miłośnicy opisywanej perwersji zrzeszają się w Deutsche Gesellschaft für Harntherapie e.V. i muszę z przyznać że niewielu jest tam lekarzy. Stosują to prawie wyłącznie Heilpraktikerzy - to tacy zatwierdzeni urzędowo niefachowcy od leczenia (to też skandal, muszę strzelić o tym notkę). Ponieważ, w odróżnieniu od innych terapii alternatywnych, tutaj "lek" jest z definicji darmowy, to zarabianie na tym jest trudniejsze. Można najwyżej brać za książki, wykłady, szkolenia i wizyty. Wydaje mi się, że trochę ta mania Niemcom przeszła - używane książki pani Thomas można kupić na niemieckim Amazonie za mniej niż euro, natomiast na amerykańskim książka Armstronga, również używana, nie schodzi poniżej dziesięciu dolarów.

Powiedzcie sami, czy dalibyście się namówić anonimowemu łosiowi z Internetu na regularne pijanie własnych sików? Skąd więc tylu ludzi dających się namówić anonimowemu, dawno zmarłemu i biblijne walniętemu perwertowi z USA? Przecież nawet nie wiadomo tak naprawdę czy on to pisał na poważnie, czy nie jest to niszowe porno, coś jak "Justyna" markiza de Sade (z góry przepraszam markiza za porównanie).

Uzupełnienie: TUTAJ część The Water of Life na google.books.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

Sledz donosy: RSS 2.0

Wasz znak: trackback

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


3 komentarze do “Jak to się robi w Niemczech: Urynoterapia”

  1. rpyzel pisze:

    Rewelacyjna notka, nigdy nie słyszałem Armstrongu. Byłem przekonany, że urynoterapia to z jakiś tam anegdotycznych ludowych obserwacji a nie wydumanych biblijnych inspiracji.

  2. f-blox pisze:

    Świetne! Ciekawe tylko czy urynoterapia jest dobra też na głowę? Chyba jednak nie bardzo…

  3. cmos pisze:

    @f-blox
    Ciekawe tylko czy urynoterapia jest dobra też na głowę?

    Jeżeli to tylko na tej zasadzie jak w żydowskim dowcipie (nie mam pod ręką Safrina, więc przeklejam wyguglane):
    W pociągu, przy oknie w trzeciej klasie siedział stary Żyd, który ssał łby od śledzi, wyciągane kolejno z dość dużego słoika. Do przedziału wsiadł młody goj. Spogląda na starego Żyda dość długą chwilę, wreszcie pyta, dlaczego on tak ssie te rybie głowy. Na to Żyd odpowiada, ze to doskonale działa na inteligencję. Naprawdę? – pyta facet. Ależ tak, słowo honoru – odpowiada Żyd. Po chwili młodzieniec proponuje, aby Żyd odsprzedał mu słoik z łbami śledzi. Ten po długich targach zgadza się sprzedać słoik za pięć złotych.
    Młodzieniec zgadza się, płaci po czym zabiera się za ssanie solonego śledziowego łba. Po chwili woła: Tfu, przecież za pięć złotych miałbym trzy kilo całych śledzi! No to Żyd klaszcze w ręce i woła: Widzi pan, już działa!

Skomentuj i Ty

Komentowanie tylko dla zarejestrowanych i zalogowanych użytkowników. Podziękowania proszę kierować do spamerów