I znowu notka o prądzie, robi się ich coraz więcej więc wprowadzę dla nich specjalną kategorię i tag.
Wczoraj był firmowy Weihnachtsfeier. Tutejsza tradycja jest taka, że na takiej imprezie najpierw jest jakaś atrakcja, a potem kolacja w knajpie. W poprzedniej firmie atrakcje były raczej typu sportowego - na przykład kręgle albo lodowisko. Nic dziwnego - organizująca imprezy sekretarka była z wykształcenia NRD-owska nauczycielką od sportu. Jej dzień, świątek-piatek zaczynał się od kilkukilometrowej jazdy rowerem do stajni, w której stał jej koń, oporządzenia konia, a potem dalej rowerem do pracy, tak na około siódmą. Po pracy (na niecały etat) znowu rowerem do konia a potem do domu. Więc imprezy firmowe też musiały być sportowe.
Po wczorajszej imprezie zaraz było widać, że moja nowa firma jest typowo inżynierska. Odbyło się to w firmie zajmującej się sprzedażą różnych pojazdów elektrycznych. Nauczyliśmy się jeździć na Segwayach, obejrzeliśmy i wypróbowaliśmy różne inne elektryczne jeździdełka. No i tymi osobistymi doświadczeniami zamierzam się podzielić. Zdjęcia będą niestety słabe, bo zostałem zaskoczony i miałem przy sobie tylko komórkę, a na placu było ciemno.
Jak dotąd omawiałem w notkach samochody elektryczne. Wnioski były mało budujące - poruszanie półtorej tony pojazdu żeby przewieźć jedną - dwie osoby na odległość kilku - kilkunastu kilometrów nie może być efektywne energetycznie. Przy benzynie tego nie zauważamy, ale ograniczenia techniczne dzisiejszych akumulatorów nie dają o tym zapomnieć: Samochód zużywa BAAARDZO dużo energii. Jak już pisałem, nie za bardzo da się już poprawić sprawności napędu, nie za wiele da się wyciągnąć ze sprawności akumulatorów, pozostaje tylko schodzenie z masy. No i najprostszą metodą radykalnej redukcji masy jest rezygnacja z nadwozia, wyposażenia wnętrza, ciężkich kół, niepotrzebnych osi, przekładni itd. Czyli zrobienie czegoś w stylu roweru/motoroweru. W ten sposób z półtorej tony możemy zrobić kilkanaście do kilkudziesięciu kilogramów na transportowaną osobę. W końcu przy aktualnie realnych zasięgach takich pojazdów nadają się one raczej do miasta niż w trasę, a w mieście istotniejsza jest możliwość dojazdu pod same drzwi, łatwość parkowania itp., a nie ile stref ma klima albo z jakiego gatunku egzotycznego drewna są elementy wystroju wnętrza.
Zacznijmy od Segwaya, jako najbardziej znanego. Chyba każdy widział coś takiego chociaż na zdjęciu, ale mimo to opiszę jego konstrukcję. Nie przypomina on roweru. Ma dwa koła na jednej osi, platformę do stania i coś w rodzaju drążka kierowniczego. Ponieważ taki układ nie jest stabilny, urządzenie jest stabilizowane przy pomocy wyrafinowanego oprogramowania. Przyspieszanie i hamowanie sterowane jest wychylaniem ciała, skręcanie przechylaniem drążka sterowego w bok. Sterowanie działa faktycznie intuicyjnie, z obecnych 25 osób które nigdy na Segwayu nie jeździły, wszystkie po kilku minutach treningu były w stanie przejechać przez ustawiony w sali tor przeszkód.
Krytycznymi momentami są wchodzenie i schodzenie z urządzenia, próba panicznej ucieczki z platformy może skończyć się bardzo źle. Opowiadali, że na parę tysięcy szkolonych osób mieli tylko trzy wypadki (za to poważne), wszystkie zdarzyły się kiedy kursanci robili rzeczy wyraźnie i wprost zabronione na szkoleniu (uparta jazda do tyłu, próba "przechytrzenia" programu). Segway nie jest lekki (prawie 50 kg, nie może byc lżejszy, bo środek ciężkości itp.) i nadaje się do jeżdżenia tylko po równym i płaskim, pokonuje krawężniki tylko do 5 cm wysokości - próba pokonania wyższego może się skończyć w szpitalu.
Dalej pokazywali takie super designerskie urządzenie z Nowej Zelandii - YikeBike. To jest taki elektryczny składak z karbonu, po złożeniu ma rozmiar pozwalający zabrać go jako bagaż podręczny do samolotu, ma odpowiednie certyfikaty na akumulator, a waży tylko 10 kg. Sens zabierania go do samolotu nie jest dla mnie zbyt jasny. Nie dali pojeździć, bo wymaga to z pół godzinki treningu. a jest to jedyny egzemplarz w Niemczech i nie ma jeszcze dopuszczenia do ruchu. Siedzi się na tym dość nietypowo - nad kierownicą, stopy parę centymetrów nad ziemią skręcają się razem z przednim kołem, kieruje się rękami opuszczonymi wzdłuż ciała. Ma to wszystkie wymagane przez kodeks drogowy światła, sygnał dźwiękowy itd., problem jest z hamulcem bo jest wyłącznie rekuperacyjny. Ale to tak samo jak w Segway'u, który po pięciu latach od złożenia wniosku został jednak dopuszczony. Urządzenie to ma jeden problem - dla zaoszczędzenia na ciężarze cała ta mechanika jest przymocowana bezpośrednio do karbonu i całość mocno i nieprzyjemnie hałasuje. Sprzedawcy starali się obrócić tę wadę w zaletę - gdy się jedzie wśród ludzi czymś cichym to trzeba ciągle wołać "UWAGA!", a przy tym każdy się obróci bo tego dźwięku nie zna. Ja tam wole wołać w razie potrzeby.
Następną ciekawostką był Trikke Tribred. Podobne pojazdy bez silnika są ostatnio modne, jeździ się na tym trochę podobnie jak na nartach biegowych. Tutaj dodany jest silnik elektryczny, można jechać tylko na silniku, a można wspomagać go nogami co mocno wydłuża zasięg. Mocy i momentu to trochę ma, przed przyprądowaniem (bo przecież nie "przygazowaniem") trzeba dociążyć przednie koło, bo inaczej się ślizga.
Teraz bardziej klasyczne konstrukcje - rowery ze wspomaganiem elektrycznym. Koncepcje są różne, najprostsza w obsłudze jest taka, że ustawiamy na ile procent ma nas wspomagać i kręcenie pedałami automatycznie startuje wspomaganie. Jak przestaniemy kręcić - wspomaganie się wyłącza. Efekt jest niezły - bez wysiłku na składaku (MOBIKY) wyciąga się 20 km/h, jak się przyłożyć nogami to więcej. A składak jest po to, że w kilka sekund można go złożyć do takiego rozmiaru, żeby w komunikacji miejskiej nie płacić jak za rower i nie trzeba było wsiadać do zatłoczonej części gdzie można rowery przewozić.
Inne rozwiązanie było takie, że mamy jednocześnie pedały i manetkę jak w motorze, wspomaganie działa tylko jeżeli jednocześnie kręcimy i dodajemy prądu. Do tego trzeba się przyzwyczaić, nie podobało mi się. To na zdjęciu wygląda jak motor - można sobie skonfigurować pojazd dla siebie w szerokich granicach - ale jest rowerem wspomaganym. Niestety nie zapamiętałem producenta, a jakoś nie mogę znaleźć.
Kolejną koncepcją jest coś w kierunku motoroweru takiego jak kiedyś - z pedałami. Zasadniczy napęd robi silnik elektryczny, można mu pomóc nożnie. Pokazywali taki super solidny rower górski (e-SPIRE) z 14-biegową przekładnią w piaście(!). Mówili, że dla paru klientów konfigurowali je tak, że usuwali ograniczenia i na silniku można było wyrobić 60km/h, a pomagając nogami nawet 80! Do tego miękkie zawieszenie terenowe, można robić na tym cross. Mi się jazda na tym nie podobała, ale może to kwestia przyzwyczajenia.
I jeszcze mieli konstrukcje skuterowe i motorowerowe, bez pedałów, tylko na prąd. Wszystko to naprawdę dostarcza, kopa ma solidnego nie tylko przy ruszaniu, niektórymi z tych urządzeń można jeździć nawet po autostradzie. Ciche, nie śmierdzi spalonym olejem jak dwusuwy, baterie ładowane na 80% w pół godziny do godziny, zasięgi w granicach 20-60 kilometrów. Do miasta, nawet większego świetne. Koszt prądu też nie jest znaczący, mówili że w sklepie ciągle ładują cały ten sprzęt a w rachunkach za prąd trudno to zauważyć. Na zdjęciu LYRIC.
Dobra, teraz druga strona medalu. Te urządzenia są po prostu obłędnie drogie. Segway kosztuje tyle co mały samochód, inne pojazdy ceny maja czterocyfrowe, a cyfr bywa i pięć. Za cenę trzycyfrową można kupić najwyżej elektryczne hulajnogi albo deskorolki.
A teraz moje zdanie na ten temat: Po wypróbowaniu tych urządzeń, z praktycznego punktu widzenia, uważam że:
Segway ma swoją niszę, w której jest sensowny - świetna rzecz dla patrolu policyjnego wcześniej pieszego (są takie próby, chyba nawet w którymś mieście kupili), fajne na dłuższe zwiedzanie miasta, ale tak w praktyce to jest urządzenie tylko dla ludzi i tak sprawnych. Babcia o lasce na platformę nie wejdzie, a nawet jak wejdzie to nie będzie w stanie utrzymać równowagi.
Rowery wspomagane to znowu coś dla ludzi starszych. Nieocenione dla ciągle jeszcze sprawnych babci lub dziadka, ale komuś młodszemu (nawet w moim wieku średnim) bym odradzał. Porcja ruchu i wysiłku jaką daje normalny rower to rzecz nie do przecenienia. Jeżeli nie ćwiczę jeżdżąc rowerem, to muszę ćwiczyć gdzie indziej, w innym czasie i za dodatkowe pieniądze. Więc te kilka tysięcy wydane na elektryczny rower to bezsensowna inwestycja.
Za to widzę sens skuterów elektrycznych. Jak ktoś ma do pracy ponad 10 kilometrów, to na rower jest trochę za dużo. Skuter jest wtedy OK, a elektryczny ma swoje zalety. Żeby jeszcze cena była niższa.
A reszta to fun vehicles. Trochę lepsze niż spalinowe, ale i tak bym nie kupił. Zostaję przy zwykłym rowerze.
@miasto-masa-maszyna
„No co Ty… Idealna odległość do zrobienia w pół godzinki (nawet przebijając się przez centrum Berlina) 🙂”
PONAD! Jakbym miał tylko 10 to też bym jechał rowerem. Niestety mam 30.
Jak ktoś ma do pracy ponad 10 kilometrów, to na rower jest trochę za dużo.
No co Ty… Idealna odległość do zrobienia w pół godzinki (nawet przebijając się przez centrum Berlina) 🙂
W dużych centrach handlowych w Wawie ochrona dość powszechnie używa segwayów do patrolu, znaczy, nie że dziesiątkami, ale tu i tam przemykają.
Mi się marzy coś w stylu bmw C1 albo Carvera elektrycznego, czyli obudowany skuter itp, bo samochody, jak zauważyłeś, przyciężkie. Ostatnio w Kolding w DK widziałem coś starego elektrycznego w tym duchu, ale nie zrobiłem zdjęcia – trójkołowiec, dwa kółka z tyłu, jedno miejsce-fotel, bateria za plecami, wszystko osłonięte nieźle laminatem i pleksą, choć kanciate. I tak fajne.
Optymalna odległość dla miejskiego roweru to miedzy 5 a 7 km. Oczywiście można na większe odległości ale to już nie dla wszystkich. Co do rowerów elektrycznych to raczej zawsze będzie to nisza. Mają one dwie wady: są ciężkie i drogie. Nie wydaje mi się, że jazda zwykłym rowerem jest tak bardzo męcząca, a wręcz jest to przyjemne aby było konieczne przesiadanie się na elektyka.
@miasto-masa-maszyna
Robiliśmy w Szczecienie kiedyś taka akcję – Rowerem w 15 minut. chodziło o sprawdzenia jak daleko można zajechać rowerem w kwadrans. Okazało się że jest to przeciętnie ok 5 km. Wynik Berliński, 10 km w 30 mniut, dziwi bo tam jest jednak fajna infrastruktura dla rowerów a nie to co tu we wisoce z tramwajmi. Ciekawe…
blip.pl/s/836829427
Fragment z książki „Młody konstruktor” z 1963 roku.
Silnik z prądnicy samochodowej, akumulator też z samochodu… Nic nowego pod Słońcem?
@janekr
„Nic nowego pod Słońcem?”
Pewnie że nic, w końcu na podstawowym poziomie to jest technicznie trywialne. Pamiętasz na pewno krajowe wózki akumulatorowe marki „Stal”. Miałem już notkę o Zagato Zele – aktualne konstrukcje różnią się od niego w zasadzie tylko technologią akumulatora i paroma bajerami w elektronice.
@boni_s
„Mi się marzy coś w stylu bmw C1 albo Carvera elektrycznego, czyli obudowany skuter itp, bo samochody, jak zauważyłeś, przyciężkie.”
BMW C1 w ogóle miało potencjał, jakby połączyć taką budę z elektryką i którymś z systemów skutera trójkołowego mógłby z tego wyjść niezły ersatz samochodu.
Dziś wyborcza podała, że ktoś zbudował sobie kopię segwaya, w artykule był nawet link do dyskusji na elektrodzie.. Facet nie uzywał żądnych kosmicznych technologii. Oszacował koszt na 2000PLN.
27 km zdarzało mi się dojeżdżać na rowerze w czasie studiów, to był ostatni etap podróży do domu. Czasowo wyrabiałem się lepiej niż jadąc autobusem z przesiadką.
Teraz jeżdżę 5,5km do pracy. Nie wiem czy zaryzykowałbym jazdę na segwayu. Zwłaszcza, w momencie, gdy spadnie śnieg, ulice się zakorkują (5,5km w 45min autem), a komunikacja publiczna wystawi mnie do wiatru. A prąd? Mam prądnicę w paście.
A propos Zagato Zele – on miał rozruch oporowy (a to ma znaczenie przy częstym hamowaniu i ruszaniu) i nie mógł odzyskiwać energii w czasie hamowania. Tazzari Zero ma silniki asynchroniczne, więc na pewno ma rozruch impulsowy, nie dokopałem się teraz, czy może hamować odzyskowo. Ale to nie powinno być problemem przy takim napędzie. Ten rozruch i hamowanie to są dwa najważniejsze miejsca, gdzie Tazzari oszczędza prąd w porównaniu do Zagato. Ale i tak mając akumulator dwukrotnie większej pojemności przejeżdża tylko dwa razy większy dystans. Czyli jakby postęp żaden.
@divak2
„Dziś wyborcza podała, że ktoś zbudował sobie kopię segwaya, w artykule był nawet link do dyskusji na elektrodzie.. Facet nie uzywał żądnych kosmicznych technologii. Oszacował koszt na 2000PLN.”
A w chinach robią kopie VW Polo za pół ceny, wygląda tak samo. Przeczytałem, ten człowiek na pewno nigdy na prawdziwym Segwayu nie jechał. Takiego Polo też można zrobić jeszcze taniej niż robią to Chińczycy – po prostu jeszcze pogorszymy trwałość, niezawodność i bezpieczeństwo. I przestaniemy spełniać jakiekolwiek normy na zakłócenia radioelektryczne, wymagania kodeksu drogowego (wymontujemy wszystkie lampy, będzie znacznie taniej) itd.
Jedną, okrojoną sztukę na własny użytek na własne ryzyko nie ma sprawy, można za tyle zrobić. Ale zrobionego za tyle nie sprzedasz go w żadnym kraju cywilizowanym, bo nie dostaniesz na niego żadnego niezbędnego papieru, a jak sprzedasz to poszkodowani w wypadkach odprocesują ci tyłek.
„Zagato Zele – Czyli jakby postęp żaden.”
Żaden to nie – on jeździ z tej samej energii wyraźnie szybciej.
@cmoscmos
„Żaden to nie – on jeździ z tej samej energii wyraźnie szybciej.”
No szybciej jeździ, ale ma ponad czterokrotnie mocniejszy silnik (15 zamiast 3,5 kW). Odpowiednio szybciej też też wyczerpuje baterie przy Vmax.
Pytanie, czy nie trzeba, żeby dobrze porównać te dwa napędy, uwzględnić właściwości aerodynamicznych jednego i drugiego auta. Znaczenie może mieć też fakt, ze w Tazzari jest znacznie więcej elektroniki, która też potrzebuje zasilania.
„A w chinach robią…”
Racja. Z punktu widzenia produkcji przemysłowej takie kombinowanie to faktycznie nie ma zastosowania.