Dziś o programie dla małych dzieci. Angielskim. Właściwie jest to serial animowany zrealizowany przy pomocy komputera. Nazywa się on Tiny planets, w wersji niemieckiej Kleine Planeten.
Rzecz jest po prostu rewelacyjna - jest to kurs fizyki, matematyki i przyrody dla trzylatków.
Bohaterami serialu są dwa białe, futrzaste stworki. Jeden z nich imieniem Bing jest z grubsza człekokształtny i przypomina białe Yeti, drugi, Bong, jest czymś w rodzaju sześcionogiego psa albo futrzanego pająka (wiem, brakuje dwóch nóg) z dużą głową. Oba stworki mieszkają na pokrytej lodem planecie i w każdym odcinku wybierają się swoją białą, futrzaną kanapą wyrzucaną z wielkiej, mosiężnej katapulty na wyprawę na jedną z sześciu tytułowych Małych planet.
Każda z planet poświęcona jest jednemu tematowi:
Przyrodzie (Nature)
Akustyce (Sound)
Optyce (Light and Color)
Matematyce z geometrią (Stuff)
Technice (Technology)
Zachowaniom społecznym (Self)
Planety są zamieszkane przez bezrękie, strusiowate stworki zwane Flockers, w różnych odmianach (jedna lub dwie nogi, jedna lub dwie głowy, różne kształty i ubarwienie) oraz przez niewielkie stworki w kształtach geometrycznych. Okazjonalnie pojawiają się inne stworzenia oraz latające roboty.
Z opisu brzmi to głupkowato, ale wcale takie nie jest. Każdy odcinek ma jasne cele dydaktyczne i zabawnie i nienachalnie je realizuje. Dzieciom bardzo się to podoba, mój syn uwielbiał ten serial i gry na stronie internetowej, miałem nagrane wszystkie 68 odcinków a moje dziecko co pewien czas życzyło sobie oglądać je po kolei.
Odcinki są krótkie, mają po 5 minut i normalnie nie pada w nich żadne słowo. Niestety wersja pokazywana w Niemczech była "dokretyniona" dodaniem narratora komentującego to, co i tak widać na ekranie. Postać ta została dodana w wersji na eksport do USA. No ale cóż, trzeba to przeżyć.
Serial szczerze polecam, nawet po dokretynieniu jest to najlepszy kawałek edukacji dla przedszkolaków jaki widziałem.
Niezłe są też gierki flashowe na stronie programu.
Tym razem przenosimy się na drugi koniec świata - do Australii. WOW Die Entdeckerzone to lokalizowany program australijski, jego oryginalny tytuł to Backyard Science. Być może jest pokazywany w Polsce, dane które znalazłem są sprzeczne. Do tego miałby się w Polsce nazywać Da Vinci Learning, w co nie wierzę.
EDIT: Nie ma już na youtubie ani jednego video z Wow!, nawet reklamy aktualnej serii są nieembedowalne. Czyli wideo nie będzie.
Program ten to znowu magazyn eksperymentów, prezentowanych przez dzieci w fabularyzowanych scenkach z życia. Dzieci w nich nie mówią, jest tylko komentarz z offu czytany przez dziecko (od razu mierzyli w sprzedaż za granicę). Przyroda i krajobrazy w tle budzą zazdrość (plaża nad oceanem, ośnieżone góry, nawet rośliny w przydomowym ogródku).
W lokalizacji niemieckiej program prowadzi dwoje młodych moderatorów (muszę strzelić o tym słowie notkę): Nina Moghaddam i Florian Ambrosius.
Nina Moghaddam i Florian Ambrosius. w programie "Wow - die Entdeckerzone" Żródło: SuperRTL
Program adresowany jest do dzieci od ośmiu do dwunastu lat i dla nich też pisane są scenki. Dla dorosłych są one zdecydowanie zbyt dziecinne. Same eksperymenty są zazwyczaj niezłe, ale prezentowane w tak szybkim tempie że nie sposób zbyt wiele z nich zapamiętać ani nawet wszystkiego zauważyć. Mojemu dziecku się ten program mimo wszystko podoba.
Program można zobaczyć na SuperRTL, w soboty gdzieś między 16:00 a 18:00 i w niedziele około 10. Dokładne godziny emisji zmieniają się bardzo często.
Tym razem opuszczamy Niemcy, pozostajemy jednak w strefie niemieckojęzycznej. Forscherexpress (Ekspres badaczy) to program produkcji austriackiej. Jego autorem jest Thomas Brezina i on też wraz z Kati Bellowitsch go prowadzi.
Thomas Brezina i Kati Bellowitsch w programie "Forscherexpress" Żródło: okidoki.orf.at
Forscherexpress jest adresowany zdecydowanie do dzieci i jest zrobiony "porządnie" - nie ma tu miejsca na takie odjazdy jak na przykład w "Wissen macht Ah!". Mimo to jest zabawny i interesujący, jednak nie przyciągnie przed ekrany zbyt wielu dorosłych.
Program rozpoczyna się od jakiegoś zadania typu: Tu jest butelka, zastanówcie się jak wywrócić ją na lewą stronę tylko przy pomocy zapałki i spinacza, a my pokażemy rozwiązanie na koniec. Potem pokazywany jest jakiś eksperyment, coś do samodzielnego zbudowania i jakiś materiał filmowy. Na koniec oczywiście rozwiązanie zadania.
Całość jest bardzo sympatyczna, ale już dla 9-10 latka nie będzie zbyt cool.
Program dostał kilka międzynarodowych nagród w kategorii Program edukacyjny dla dzieci. Moim zdaniem zasłużenie.
W tej chwili w telewizji niemieckiej nie da się chyba zobaczyć Forscherexpressu, wcześniej puszczany był w soboty i niedziele na Super-RTL. Ale na pewno za pewien czas wróci.
Dziś o innym programie z tradycjami - Löwenzahn (Mlecz). Program powstał 30 lat temu (1979) na początku jako Pusteblume (Dmuchawiec). Jego koncepcja jest zupełnie inna niż programów opisanych przeze mnie wcześniej - nie jest to magazyn ciekawostek, tylko fabularyzowane historie na tematy związane z przyrodą i techniką. W pierwszych seriach Pusteblume bohaterem był Peter Lustig (as himself), facet typu złota rączka, mieszkający w zwykłym domu. Peter Lustig jest zresztą inżynierem z wykształcenia, był na przykład inżynierem dźwięku przy słynnym przemówieniu Kennedy'ego w Berlinie.
Peter Lustig w programie "Löwenzahn" Żródło: ZDF, Autor: Christiane Pausch
Po 20 odcinkach i dwóch latach na skutek sporu z producentem wiele się zmieniło. Seria zmieniła tytuł na Löwenzahn, czyli mlecz, a główny bohater przeniósł się do barakowozu zaparkowanego na zalesionej działce gdzieś w fikcyjnym małym miasteczku. Bohater wykorzystując stare meble itp. i wiele pomysłowości zmienia barakowóz w kompletnie wyposażone mieszkanie z kuchnią, łazienką z wanną, sypialnią, pokojem dziennym i tarasem. Barakowóz ten jest w Niemczech kultowy. Zwracam uwagę na schody na taras zrobione ze starych krzeseł - świetny pomysł, a podobnie świetnych jest tam więcej. (Wirtualne zwiedzanie TUTAJ).
Barakowóz z programu "Löwenzahn" Żródło: ZDF, Autor: Christiane Pausch
Pomysłowy i świadomy ekologicznie główny bohater jest skontrastowany z sąsiadem, mieszczańskim grubasem, Hermanem Paschulke (Helmut Krauss). Pan Paschulke źle się odżywia, nie uprawia żadnych sportów (motto: Sport ist Mord - Sport to morderstwo) i prawie wszystko robi źle.
Helmut Kraus jako Hermann Paschulke w programie "Löwenzahn" Źródło: img.webme.com
Przyznam, że nie oglądałem ani jednego całego odcinka Löwenzahna z Peterem Lustigem, bo kilka lat temu po 25 latach, odszedł on z programu. Zastąpił go Guido Hammesfahr, jako Fritz Fuchs. Fritz Fuchs jest rzemieślnikiem, przy tym jest aktywny fizycznie i wysportowany. Ma dużego psa imieniem Keks, z którym na koniec każdego programu idzie na spacer, sugerując jednocześnie widzom ruszenie się sprzed telewizora - Nie wiem jak wy (widzowie), ale my (znaczy on i jego pies) zrobimy sobie teraz rundkę. Peter Lustig proponował tylko wyłączenie telewizora, jednak trudno mu czynić z tego zarzut - w latach 80-tych dostał raka płuc, jedno musieli mu wyciąć.
Odcinki z Fritzem Fuchsem są całkiem zabawne i przekazują wiedzę dowcipnie i nienachalnie. Adresowane są do dzieci w wieku mniej więcej od 6 do 11 lat jednak seria ma, podobnie jak Die Sendung mit der Maus, wielu dorosłych fanów.
Peter Lustig został parę lat temu uhonorowany Orderem Zasługi Republiki Federalnej Niemiec za zasługi w popularyzacji wiedzy. Była to tylko jedna z parudziesięciu nagród, które otrzymał ten program lub on osobiście.
Löwenzahn bez problemu może być przetłumaczony na inne języki, dowcipy rzadko tylko oparte są na nieprzetłumaczalnej grze słów.
Pod nazwą Löwenzahn wydawane jest sporo książek, programów i zestawów do eksperymentów, jednak występuje w nich tylko Peter Lustig. Jak dotąd nie pojawiło się żadne wydawnictwo z Fritzem Fuchsem.
Po dłuuugiej przerwie wracam do cyklu o telewizji edukacyjnej. Dziś o programie Wissen macht Ah!
Tytuł Wissen macht Ah! jest trudny do ładnego przetłumaczenia. Chodzi o to, że dzięki wiedzy można coś zrozumieć (i powiedzieć Aha!). Łatwiejsze w tłumaczeniu jest motto programu - Magazin der Klugscheißer czyli Magazyn przemądrzałych (po niemiecku brzmi to o wiele mocniej). Program adresowany jest do dzieci od lat 8, ma jednak bardzo dużą widownię wśród dorosłych. Według badań oglądalności każda odcinek ogląda średnio około 400.000 widzów, niektóre odcinki osiągają nawet 900.000. Nigdy bym nie pomyślał, że nieprzystosowanych społecznie nerdów jest aż tylu.
Głównym przemądrzałym jest Ralph Caspers, znany z Die Sendung mit der Maus, gaszony w stylu Sonny & Cher przez Shary Reeves. Ralph świetnie gra (a może raczej po prostu jest sobą) aspołecznego nerda, każdy nerd z łatwością może się z nim zidentyfikować, każdy nie-nerd natychmiast go znienawidzi.
Program składa się ze scenek aktorskich dowcipnie wyjaśniających różne zagadnienia z życia codziennego i świata. Scenki zapowiadane są i uzupełniane przez parę prowadzących, którzy wykorzystują gry słowne do powiązania prezentowanych filmików. Poniżej na przykład wiążą rafę koralową (po niemiecku Riff) z riffem gitarowym.
Tutaj Ralph jeszcze wcale nie jest przeszarżowany, on potrafi być dużo bardziej nerdowato wkurzający.
Program jest bardzo mocno stargetowany, jeżeli nigdy nie zanudzaliście towarzystwa wymądrzając się na jakiś specjalistyczny temat to unikajcie go. Natomiast jeżeli uwielbiacie kernelować kompile a waszą ulubioną lekturą są książki o tytułach w rodzaju Inside XXX, only for master haX0rs, to jest to coś dla was.
Program jest absolutnie nieprzetłumaczalny na inne języki, większość żartów i duża część materiałów filmowych jest oparta o gry słowne, wiele filmików wyjaśnia pochodzenie różnych powiedzeń i idiomów. Mimo wszystko pojawiły się wersje chińska i rosyjska, jednak teksty Ralpha i Shary zostały napisane całkowicie od nowa i zagrali je ludzie z odpowiednich krajów. Czyli to nie tłumaczenie tylko lokalizacja.
Dowcipy w tym programie są zazwyczaj bardzo odjechane, jeżeli ktoś lubi wyrafinowany dowcip abstrakcyjny i gry słowne może oglądać Wissen macht Ah jako kabaret, lepszy i inteligentniejszy niż większość klasycznych programów z durnymi dowcipasami.
Wissen macht Ah! można zobaczyć na ARD, w każdą sobotę o 8:05.
Wybory lokalne w maju 1989, o których parę razy wspominałem, były sfałszowane. Wykazała to opozycja demokratyczna niezależnie licząc frekwencję. Według mnie to niepotrzebnie się wysilali - typowy w realnym socjalizmie wynik w rodzaju 99% frekwencji i 98,85% głosów na właściwych kandydatów musi być sfałszowany - nie ma siły żeby było inaczej.
Jak pokazują wypływające powoli dokumenty, władze zareagowały na oskarżenia o fałszerstwo przygotowując obozy internowania i tworząc listy proskrypcyjne. W czerwcu, po masakrze na placu Tian'anmen, jak już pisałem nastawienie władz było bojowe. Dziś wiadomo już, że mniej więcej w tym samym czasie grupa ekonomistów przygotowała tajny raport dla Biura Politycznego, w którym prognozowała całkowite bankructwo ekonomiczne NRD w czasie nie dłuższym niż jeden rok.
Mając nadzieję na obniżenie napięcia władze wypuściły do RFN dużą grupę ludzi ze statusem Ausreisewillig. Ale oczywiście skutek był odwrotny do zamierzonego. W czasie wakacji NRD-owcy wyjeżdżający na Węgry coraz częściej korzystali z tego, że Węgrzy zlikwidowali umocnienia graniczne na granicy z Austrią i masowo uciekali przez zieloną granicę. W sierpniu na Węgrzech przebywało 150.000 NRD-owców w wiadomym celu. Wkrótce Węgrzy mieli dosyć pilnowania ich i 11 września po prostu otworzyli dla nich granicę. W ciągu pierwszych trzech dni otwartej granicy wyjechało 18.000 ludzi. Innym wariantem było dostanie się na teren ambasady RFN w Budapeszcie albo Pradze i próbowanie wymuszenia zgody na wyjazd. Skala tych zjawisk była tak duża (we wrześniu na Zachód różnymi drogami uciekło 55.000 ludzi!) że w październiku zamknięto granicę z Czechami. Mimo to straty NRD w październiku wyniosły aż 21.000 ludzi.
Wydarzenia toczyły się coraz szybciej. W początku września Montagsgebete przekształciły się w Montagsdemonstrationen. Ktoś z obecnych zaproponował po prostu żeby nie siedzieć w kościele i nie żalić się tylko we własnym gronie, ale wyjść na ulicę i powiedzieć to publicznie. Wszyscy obecni wyszli i wykrzyczeli swoje żale publicznie. Nowy zwyczaj błyskawicznie rozprzestrzenił się na całe NRD. Władze wypuszczały na nich policję, ale raczej bez większego przekonania. Od czerwca minęło parę miesięcy, oni raczej wiedzieli że już po nich, że nawet jak stłumią demonstracje to dopadnie ich wkrótce bezlitosna ekonomia.
Ale zanim dojdziemy do ostatecznego upadku, jest jeszcze do opowiedzenia jedna, mało w Polsce znana historia:
W sierpniu 1989 kierownictwo stwierdziło, że może trzeba by jakoś ten ich system uczynić trochę strawniejszym, zwłaszcza dla młodzieży (rychło w czas). I wymyślili sobie program telewizyjny dla młodzieży, ciekawszy i dynamiczniejszy niż standardowe ideologiczne nudziarstwo. Zmontowano więc zespół młodych dziennikarzy, sprowadzono im z Zachodu nowoczesny sprzęt i kazano im robić program. Nazywał się on elf99, od kodu pocztowego budynku telewizji (1199). Pierwsze wydanie poszło pierwszego września 1989. I było świetne. Był to dwugodzinny program raz w tygodniu, składał się z wiadomości, reportaży, muzyki, sportu i odcinka jakiegoś serialu. Wszystko zrobione dynamicznie i dowcipnie, po prostu świetnie. Oglądałem ich co tydzień, byli o dwie klasy lepsi od całej reszty telewizji NRD-owskiej i od polskiej zresztą też.
Logo elf99 Źródło: Wikipedia
Wkrótce potem wymieniono Honeckera, na co od dłuższego już czasu naciskali Rosjanie, na Egona Krenza. Krenz stroił się później w gołębie piórka, ale z członków Biura Politycznego tylko jemu można udokumentować wypowiedź za stosowaniem siły. Niespodziewanie przeciw użyciu siły wypowiadał się szef Stasi - Erich Mielke.
Władza nie pociągnęła już długo. 9 listopada padł mur - otwarto wszystkie przejścia graniczne i NRD-owcy rzucili się na Zachód. W Berlinie Zachodnim każdemu przyjeżdżającemu wręczano 100 marek zachodnich Begrüßungsgeldu (pieniędzy na powitanie). I tu znowu pojawia się ekipa elf99 - oni jako pierwsi złapali za kamery i polecieli robić reportaż z wydarzenia. Z tego reportażu pochodzi duża część materiałów standardowo pokazywanych w telewizji z okazji rocznicy przewrócenia muru. Mnie najbardziej rozśmieszyły wywiady z NRD-owcami stojącymi w kolejkach do sex-shopów (które podobno były na granicy bankructwa a NRD-owcy i Begrüßungsgeld je uratowali).
Radość była wielka, ale prawdziwe problemy zaczęły się dopiero wtedy. O tym w następnym odcinku, ostatnim już z regularnych.
Żona włączyła wczoraj telewizor, na polski kanał TVP-Info i przypadkiem leciał tam akurat program o Magdzie Jaworskiej. Gdyby to było o jakiejkolwiek innej miss, to bym nawet się w stronę telewizora nie obrócił, ale Magda to, było nie było, moja rodzina. Obejrzeliśmy więc. (Gugiel pokazuje, że był to odcinek serii "Miejsca przeklęte".) Faktografia nawet się zgadzała, prywatność uszanowali, tu nie mam zastrzeżeń. Tylko po co pokazywali co chwilę jakąś panią, podpisaną "Tarocistka", która bredziła nieprzytomnie i bez związku próbując "wytłumaczyć" pewne zdarzenia? Ja rozumiem, że TVP jest opanowana przez antyracjonalistyczny Ciemnogród, no ale oni powinni być przeciwni tarotowi z pozycji katolickich!
Jedno jest tylko pocieszające - to już jedenasty rok, jak na nich nie płacę.
"Die Sendung mit der Maus" (Program z myszą) to prawdziwa instytucja. Pierwszy jego odcinek wyemitowano w 1971 roku, od tego czasu wychowało się na nim całe pokolenie. Dziś trudno byłoby znaleźć Niemca nie znającego tego programu. Ktoś taki musiałby chyba mieć ponad 60 lat, nie mieć dzieci, wnuków ani krewnych z dziećmi.
"Die Sendung mit der Maus" to półgodzinny, cotygodniowy program adresowany co prawda do dzieci przedszkolnych i szkolnych (szkoła podstawowa trwa tutaj 4 lata), ale według pomiarów oglądalności średni wiek widzów wynosi blisko 40 lat. Średnią tą wyrabiają nie tylko dziadkowie oglądający program z wnukami. Według badań najpierw dzieci oglądają ten program z rodzicami, potem w wieku 10-12 lat przestają go oglądać, a wracają do niego w wieku około 18 lat. Rodzice oglądają przez cały czas, również bez dzieci.
Cotygodniowy program z natury rzeczy musi mieć inną formułę niż programy Williy'ego. Każdy program zawiera kilka rożnych materiałów rozdzielonych krótkimi sekwencjami animowanymi z udziałem tytułowej Myszki, Słonika i Kaczki. Większość odcinków zawiera animowaną historyjkę opartą na piosence, książce lub wierszu dla dzieci oraz film animowany z serii w której produkcji brała udział telewizja WDR, np. znane i w Polsce Krecik i Baranek Shaun albo (chyba) nieznana w Polsce seria "Kapt'n Blaubär" (tytuł zawiera trudno przetłumaczalną grę słów "Blaubär" to "Niebieski miś" ale prawie tak samo wymawiane "Blaubeere" to "Jagoda"). Historyjki są adresowane do dzieci, ale zazwyczaj nie są infantylne a zawarty w nich humor jest nierzadko bardzo odjechany. Ja w każdym razie oglądam większość z nich z przyjemnością. Ale animacje to w sumie sprawa uboczna, clou programu to świetnie zrobione materiały o technice, nauce, przyrodzie, historii, języku...
Trzonem zespołu realizującego program są trzy osoby:
Armin Maiwald - był jednym z pomysłodawców programu i pracuje w nim od początku do dziś. Ma charakterystyczny głos i równie charakterystyczny, dowcipny sposób narracji. Jego dowcip działa również w tekście pisanym i nadaje się do tłumaczenia. Armin bierze udział oraz czyta komentarz głównie do scenek na temat nauki, techniki i historii.
Christoph Biemann - był najpierw reżyserem audycji, potem zaczął również w niej występować. Nie ma on "gadanego" i w związku z tym w swoich scenkach się nie odzywa, komentarz z offu czyta ktoś inny. Bierze udział w scenkach z życia codziennego, gra zawsze niezręcznego i niezbyt rozgarniętego człowieka w średnim wieku robiącego wszystko nie tak jak trzeba, dzieciom się to podoba, mi nie za bardzo.
Ralph Caspers - jest zdecydowanie młodszy, typ mądrali w okularach, bardzo ekspresyjny, jak dla mnie nieco przeszarżowany. Występuje rzadziej niż Armin i Christoph, ale ma na przykład swój cykl podróżniczy.
Typowy materiał pokazuje proces produkcji czegoś, zazwyczaj trzeba się domyśleć czego. Zwykle jest to bardzo solidny kawałek dokumentacji, każdy etap produkcji jest dokładnie pokazany i wyjaśniony, to czego z przyczyn technicznych nie widać jest prezentowane na modelach. Do tego zabawny (ale przy tym bardzo rzeczowy) komentarz Armina. Na przykład program o produkcji samolotu Airbus A321 to dobra godzina materiału netto (dostępne na DVD), jako inżynier obejrzałem z jeszcze większym zainteresowaniem niż moje dziecko. Amerykańskie programy dla dorosłych na takie tematy puszczane na Discovery czy podobnych kanałach się po prostu nie umywają. Tu przykład:
Inny typ materiału to wyjaśnianie zjawisk fizycznych, chemicznych, biologicznych itp. Zawsze robią model poglądowy, komentuje Armin. I nie mogą się pomylić - pewien czas temu odpowiadali na pytanie dziecka dlaczego taka taśma używana do zdobienia bukietów kwiatów zwija się po przejechaniu nożyczkami z jednej strony. Zwrócili się z tym pytaniem do jakiegoś instytutu, ktoś z pracowników naukowych udzielił im odpowiedzi, zrobili model, zrealizowali i wyemitowali program. I wtedy się zaczęło - z kilkunastu (sic! - to się nazywa oglądalność) innych instytutów dostali listy od naukowców że wyjaśnienie jest złe. Cóż było robić - trzeba było zrobić nowy model i nowy materiał. Przykład:
Oprócz tego mamy scenki historyczne i językowe. Tu najczęściej występuje Armin.
Christoph występuje w scenka z życia codziennego - dotyczących np.: żywności, leczenia, mediów itp.
Co pewien czas zespół realizuje naprawdę spektakularny i zostający w pamięci kawałek, na przykład koledzy z pracy kiedyś spontanicznie zaczęli wspominać akcję z przepiłowaniem prawdziwego samochodu na pół wzdłuż, żeby lewa połówka skręciła w lewo a prawa w prawo. Pokazano to podobno dobre kilkanaście lat temu.
Program doczekał się kilku spin-offów:
"Die Sendung mit dem Elefanten" (Program ze słoniem) - Podobna koncepcja tylko adresowana do dzieci w wieku 3-6 lat. Poruszane tematy są prostsze i prościej przedstawione.
"Kochen mit der Maus" (Gotowanie z myszą) - Dokładnie to, co mówi tytuł.
"Bibliothek der Sachgeschichten" (Biblioteka przyrody i techniki) - W programie puszczane są po kolei alfabetycznie filmiki Armina, już bez piosenek, wierszy, filmów animowanych itd.
Wydawana jest cała masa książek do programu, od kolorowanek dla dzieci do bardzo rzeczowych książek dla 12-14 latków pisanych stylem Armina (często przez niego samego jako autora lub współautora). Wiele z tych książek dostępne jest jako audiobook. Bibliothek der Sachgeschichten dostępna jest jako seria na DVD. Myszkę i Słonika można kupić jako pluszową maskotkę w niemal każdym sklepie z zabawkami, wizerunki ich umieszczane są na wszelkich artykułach szkolnych, ubraniach, butach, zabawkach itd.
Myszka i słonik (Die Sendung mit der Maus), Erfurt, Niemcy
Dwa razy w roku zespół realizuje wielki quiz-show na żywo z udziałem mnóstwa znanych ludzi, emitowany w prime-time i bardzo popularny.
Nowy odcinek Myszy można zobaczyć w każdą niedzielę na KiKa o 11:30, oraz na ARD o tej samej porze (chyba że koliduje z jakimś sportem, wtedy wcześniej).
No z tym Zachodem w tytule to chyba trochę przesadziłem. O NRD nie mówiło się Zachód. Bardziej pasowałoby tu podobne słowo czeskie. Jak jeden z moich polskich kolegów ze studiów opowiadał: Mój kolega, Czech, oznajmił pewnego razu "Idę na zachod". Trochę się zdziwiłem, a jeszcze bardziej gdy wrócił już po kilku minutach. Potem się dowiedziałem, że "zachod" to po czesku "toaleta".
Był rok 1980, koniec sierpnia, granica z NRD zamknięta, a ja właśnie rozpoczynałem naukę w liceum. W klasie z rozszerzonym niemieckim. Nauczycielką była Niemka z NRD, z wykształcenia nauczycielka muzyki, w Polsce od dłuższego czasu jako żona Polaka, lekarza chirurga. Rozszerzony niemiecki to było 7 godzin w tygodniu. I tak przez 4 klasy. Nie narzekam, między innymi dzięki temu jestem tu, gdzie jestem. Ale wróćmy do NRD. W tych czasach w budynku w którym z rodzicami mieszkałem była już instalacja zbiorcza dostarczająca wszystkie dwa programy krajowe. Ale w okolicach nadgranicznych każdy chciał mieć więcej niż te dwa, więc na dachach i balkonach rósł las anten systemu Yagi, często dużych, nawet do 21 elementów i ponad 2 m długości. Dwa kanały telewizji NRD chodziły na tym jak złoto, swoją 13-elementową w sprzyjających warunkach odbierałem nawet baaardzo zaszumioną telewizję szwedzką.
NRD znajdowała się stale w rozkroku (żeby nie powiedzieć schizofrenii). Widać go było już w przyjętych standardach transmisji radiowych i telewizyjnych. Przypomnę, że w transmisji radiowej na falach ultrakrótkich istniały wtedy dwa konkurencyjne standardy: Standard CCIR (87,5 – 108 MHz, raster 100kHz) zwany "wysokim" lub "Zachodnim", oraz OIRT ((66 – 74 MHz, raster 10 kHz) zwany "niskim" lub "Wschodnim". Standard CCIR był technicznie lepszy (nie bez powodu używamy go dziś) a pierwsze w Polsce stacje nadające na UKF działały właśnie w tym standardzie. Później w Polsce zapadła decyzja polityczna o przejściu na standard wschodni, natomiast NRD, jako jedyny kraj bloku wschodniego pozostała przy standardzie zachodnim. Dzięki temu NRD-owcy mogli słuchać zachodniego radia po prostu na odbiornikach kupionych w sklepie.
Z telewizją sprawa była bardziej skomplikowana. Podobnie jak w transmisji radiowej, istniały wtedy dwa używane w Europie konkurencyjne standardy telewizji kolorowej: PAL, używany w większości krajów Zachodu, oraz francuski system SECAM. Kraje socjalistyczne nie mogły oczywiście przyjąć ideologicznie niesłusznego systemu PAL, do wyboru pozostał tylko SECAM. Nawiasem mówiąc wschodni SECAM też nie był dokładnie taki sam jak francuski. Na początku wszystko szło jak trzeba, ale wkrótce okazało się, że mało kto w NRD chce kupować krajowe telewizory wyłącznie z systemem SECAM. Oglądanie zachodniej telewizji (oficjalnie zabronione) na czarno-biało nie było warte wydawania pieniędzy na kolorowy telewizor. Cóż było zrobić - trzeba było produkować telewizory dwusystemowe, chociaż wszyscy wiedzieli że PAL służy wyłącznie do czynów zabronionych.
Telewizor firmy RFT (NRD, koniec lat 80-tych XX w.)
A co właściwie było w tej telewizji? Już na pierwszy rzut oka programy NRD-owskie wyglądały inaczej niż polskie. W TVP kolor był zawsze blady i marny (nawet jeszcze w początku lat 90-tych), w NRD-owskiej kolory były ładniejsze i bardziej nasycone. Mieli lepsze kamery po prostu. A co do zawartości merytorycznej:
Bardzo dużo sportu. Mnie to akurat nie ruszało, ale niektórych tak.
Szlagiery, rewie z muzyką i baletem, znacznie bardziej wystawne niż w TVP.
Czasem, częściej niż w TVP, zachodnie filmy. Podobno puszczali je na parę dni przed zaplanowaną emisją w telewizji RFN, żeby im krwi napsuć a przyciągnąć do siebie widzów z zachodu.
I jeszcze najmocniejszy w sensie negatywnym punkt programu: Der schwarze Kanal (Czarny kanał). Był to cotygodniowy program publicystyczny, w którym prowadzący, Karl-Eduard von Schnitzler, przedstawiał odpowiednio dobrane i zmanipulowane materiały telewizji RFN z odpowiednim komentarzem. Schnitzler był prawdziwym hardkorem, najgorsze polskie manipulacje i programy propagandowe w rodzaju Tu jedynka to przy nim małe miki. Nie byłem stanie wytrzymać nawet paru minut jego audycji bez rzucania kapciami w telewizor. Potrafił zmienić dowolny kawałek materiału w totalną, agresywną krytykę i kompromitację kapitalizmu i demokracji niesocjalistycznej. Ponieważ na większości terytorium NRD bez problemu można było odbierać niemanipulowany i niekomentowany program telewizyjny z zachodu,
Zasięg zachodniej telewizji w NRD. Żródło: Wikipedia Autor: anorak2
to Czarny kanał działał przede wszystkim na mieszkańców rejonu Drezna i terenów na północnym zachodzie (skrót nazwy pierwszego programu telewizji RFN rozwijano nawet jako Außer Rügen und Dresden - Oprócz Rugii i Drezna) oraz na ludzi, którzy z przyczyn zawodowych programów zachodnich oglądać nie mogli - żołnierzy, milicjantów, strażaków itp. Dla członków tych grup zawodowych oglądanie Czarnego kanału było okresami i miejscami obowiązkowe. Ciekawe, że program przynosił skutki odwrotne do zamierzonych - najwięcej wniosków o wyjazd na stałe do RFN (wrócę jeszcze do tego w którymś z odcinków) było właśnie z regionu Drezna. Za to audycja miała swoich wiernych widzów w RFN. Czarny kanał nadawano do samego końca, ostatni wyemitowano na 9 dni przed upadkiem muru. Wydaje mi się że czytałem że potem, uznając fachowość Schnitzlera, zatrudniła go RFN-owska telewizja publiczna (oczywiście nie nadawał się do pokazywania na wizji), ale nie udało mi się wyguglać potwierdzenia tej informacji.
Willi to nie tylko Willi Will's Wissen - ma on jeszcze parę innych programów.
"Gute Frage - nächste Frage" ("Dobre pytanie, proszę o następne")
To pięciominutowe "zapchajdziury", w których Willi odpowiada na pytania nadesłane przez dzieci. Pytania typu "Co to jest X?" albo "Dlaczego Y jest Z?". Odpowiedzi są dowcipne i zabawne, ale w sumie to nic nadzwyczajnego. I oczywiście po przetłumaczeniu i zdubbingowaniu wyszłoby beznadziejnie.
To jest teleturniej dla dzieci, jeszcze nie oglądałem więc trudno mi coś o nim powiedzieć.
Niedawno Willi nakręcił swój pierwszy film pełnometrażowy "Willi und die Wunder dieser Welt" (Willi i cuda tego świata). Jest to coś w rodzaju fabularyzowanego reportażu. Fabuła jest zdecydowanie pretekstowa: Willi obiecuje zaprzyjaźnionej staruszce (z zamiłowania podróżniczce), że przywiezie jej garść piasku z konkretnego miejsca na Saharze. Po drodze na Saharę zawadza o Australię, Kanadę i Tokio. Po powrocie rozsypuje przywieziony piasek na grobie staruszki, która tymczasem zmarła. Wszyscy uczestnicy filmu - uczestnicy, bo aktora nie ma tam ani jednego - występują pod własnymi nazwiskami i grają siebie, nawet staruszka umiera naprawdę a jej grób jest autentyczny.
Nie jest to oczywiście wielkie dzieło kinematografii, ale da się obejrzeć, a w kategorii "film podróżniczy dla dzieci" jest całkiem niezłe. Jest tam Przygoda (dzieci oczywiście nie zauważają że kontrolowana i reżyserowana), egzotyczna przyroda, inne kultury... Ten film bez problemu zniósłby tłumaczenie i dubbing, jedyny moment z lokalnymi odniesieniami to gdy Willi w Tokio gra i śpiewa piosenkę z czołówki "Willi Will's Wissen" razem z podobno bardzo popularnym w Japonii zespołem "Maywa Denki" grającym na zrobotyzowanych instrumentach.
Film widziałem na pokazie przedpremierowym. Willi po pokazie odpowiadał na pytania dzieci i muszę przyznać że jego sposób bycia widoczny w jego programach to nie jest gra aktorska ani recytowanie kwestii ze scenariusza. Tak samo naturalnie i dowcipnie odpowiada na pytania zadawane na żywo.
W dzisiejszych czasach z każdego programu o dużej oglądalności trzeba wyciągnąć maksymalną kasę. Z Willi Will's Wissen też. Stąd mamy w sklepach:
Serię książek dla dzieci. W książkach na zdjęciach jest, i owszem, Willi, ale teksty pisali inni autorzy próbując naśladować jego styl. I sorry, ale to nie działa. Myślę, że gdyby nawet pisał to sam Willi też by nie działało - język pisany ma zupełnie inne wymagania niż mówiony i w ten sposób pisane książki są całkiem przeciętne. I to jest najlepsze potwierdzenie mojej tezy o nieprzetłumaczalności programów Williego na inne języki - skoro już przeniesienie na inne medium nie działa...
Serię gier edukacyjnych na CD. Parę widziałem. CD zawiera video jednego odcinka plus trochę dodatkowych informacji, quizy ze zdobytych wiadomości i gry. Poziom gier jest różny, ale generalnie może być. Gry nie mają nic wspólnego z Willym, a są po prostu związane tematycznie z odcinkiem.
Czasopisma, słuchowiska i zestawy do eksperymentowania - nie oglądałem, nie słuchałem więc się nie wypowiem.