Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Hannah Arendt i banalność wszystkiego

Notka przeleżała mi się już dobry miesiąc, głównie przez nieustanną walkę z programistycznymi twitami i związany z nią wyjazd do Meksyku. Na szczęście bieżąca kampania zbliża się do końca. Ale pojawiło się coś, czym muszę się podzielić. Był to pokazany przez arte film "Hannah Arendt". Nazwisko to oczywiście znałem, miałem też obowiązkowe skojarzenie z banalnością zła, ale jakoś tak się złożyło że "Eichmanna w Jerozolimie" dotąd nie czytałem. Film był niezły, jak na film o kimś kto głównie siedzi i pisze albo wygłasza wykłady akademickie to trzymał w niezłym napięciu. I finałowa scena polemiki na wykładzie zachęciła mnie do sięgnięcia po książkę. Zwłaszcza że w filmie wszyscy bohaterowie dzieło komplementowali, nawet jeżeli fragmenty im się bardzo nie podobały.

No i książka rozczarowuje. Znaczy relacja z procesu Eichmanna jest interesująca (chociaż przygnębiająca), dowiedziałem się z niej sporo nowych rzeczy o karierze Eichmanna, jego aresztowaniu i procesie, mechanizmach Zagłady, różnicach między antysemityzmem w różnych krajach, itd., niestety relacja jest dość chaotyczna. Narracja leci jednym ciągiem bez żadnej strukturyzacji tekstu, rozdziały wynikają chyba tylko z pierwotnego podziału tekstu na odcinki drukowane w gazecie. No ale pewnie jako inżynier mam tu zbyt wysokie wymagania. Gorzej, że z książki niewiele mogłem się dowiedzieć na temat poddtytułowej tezy o "banalności zła". Słowo "banal*" występuje w całej książce zaledwie trzy razy i to w dużych odstępach. Brak jest jakiejś syntezy, chociaż takiej jak pojawiła się w filmie. Film jest zazwyczaj gorszy od książki, więc sądziłem że finałowa scena wykładu to tylko okrojony wybór fragmentów z tekstu, tymczasem było to właśnie to, czego w tekście brakowało. W dodatku zasadniczą treścią sceny były wyjątki z polemiki z krytycznym listem, nie należącej do pierwotnego tekstu, a tylko dodanej w późniejszych wydaniach jako postscriptum.

Jako przyczynek do "banalności zła" film jest znacznie lepszy niż książka. Na przykład książka tylko wspomina o tym (dwa razy), że Eichmanna na procesie pytano czy zabiłby swojego ojca gdyby Führer kazał, film zawiera oryginalne nagranie filmowe z procesu i pokazuje cały dialog, bardzo mocny zresztą. A akurat ten dialog bardzo dobrze ilustruje tezę autorki, naprawdę nie rozumiem dlaczego w książce nie został przytoczony. W praktyce to podtytuł "Rzecz o banalności zła" jest bardziej efektowną reklamą, niż oddaje treść książki. To znaczy książka jest też o tym, ale uzasadnienie tezy jest tylko "do samodzielnego montażu" - trzeba samemu znaleźć w książce odpowiednie argumenty i zsyntetyzować własnoręcznie. Niecierpliwym polecam jednak film. A pozostałym i książkę, i film, raczej zaczynając od filmu.

Teraz może coś o samej tezie. Autorka przed procesem Eichmanna była przekonana że zło zawsze jest "radykalne", a proces przekonał ją, że może być "banalne". Banalność miała postać niezbyt rozgarniętego i zapatrzonego w siebie nieudacznika Eichmanna, człowieka zupełnie przeciętnego i nudnego, który zza biurka zorganizował logistycznie zabicie milionów ludzi, nie potrafiąc przy tym odróżniać dobra od zła. Ja jakoś nie jestem przekonany, żeby zjawisko było takie nowe - przecież już w Rzymie cezarów jacyś przeciętni i nudni urzędnicy zza ówczesnych odpowiedników biurek organizowali zaopatrzenie legionów idących wyrzynać zbuntowaną ludność tu czy tam. I nie trzeba zaraz nikogo wymordowywać, normalne korpo też opiera się na takich ludziach, którzy zrobią wszystko co im się każe, bez zastanawiania się nad etyką. Patrz aktualny skandal dieslowski Volkswagena - przecież tam z całą pewnością nikt nie zrobił nic z uświadomionej złośliwości, czy innych niskich pobudek. Wszyscy robili to, co uznawali za dobre, każdy w swoim kawałku, najwyżej leciutko naciągając zasady, bo zawsze znalazły się jakieś usprawiedliwiające okoliczności. Przecież ja też robię w takim korpo i bywam na przykład na zebraniach z udziałem szefa całej fabryki. I to jest taki sam chłopek-roztropek jak ten uwieczniony na materiałach filmowych z procesu Eichmann. Praktycznie każdy rodzaj działalności ludzkiej wymaga współdziałania w większym zespole, skutki decyzji podejmowanych na wielu stanowiskach pojawiają się często o wiele później i zupełnie gdzie indziej. Odpowiedzialność się rozmywa, łatwo jest powiedzieć sobie jakieś "ja tylko..."  I tak będzie zawsze.

Jedno tylko mnie niepokoi. Banalny i przeciętny Eichmann był idealnym zwolennikiem dowolnej dyktatury. On nigdy nikogo nie zabił, ale zabiłby swojego ojca gdyby Führer powiedział że to zdrajca i trzeba go zabić. Ja rozumiem że tacy ludzie istnieją, jest ich w populacji całkiem spory procent i trzeba z tym żyć. Tylko ostatnimi czasy znowu udaje się różnym takim ich skutecznie zmobilizować. Świat nie idzie w dobrym kierunku. Tylko co na to poradzić?

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Pomyślmy

Sledz donosy: RSS 2.0

Wasz znak: trackback

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


10 komentarzy do “Hannah Arendt i banalność wszystkiego”

  1. krwawykrolik pisze:

    „Banalny i przeciętny Eichmann był idealnym zwolennikiem dowolnej dyktatury.”

    IMHO jednak protestancka kultura niemiecka (zwl. jej pruska wersja) stworzyla szczegolnie sprzyjajace warunki dla hodowli Eichmannow.

    • cmos pisze:

      IMHO jednak protestancka kultura niemiecka (zwl. jej pruska wersja) stworzyla szczegolnie sprzyjajace warunki dla hodowli Eichmannow.

      No właśnie nie bardzo. Eichmann był w młodości nieudacznikiem-olewaką, nic z pruskich cnót urzędniczych. Potem też był raczej BMW, a nie wzorem pracowitości, dokładności, staranności czy czegoś podobnego.

  2. xp17 pisze:

    Zmieniając temat. Te fabryki w Meksyku podejrzewam, że produkują na rynek USA? Jakie panują tam teraz nastroje?

    • cmos pisze:

      Nie rozmawiałem z ludźmi z produkcji, tylko z inżynierami z developmentu, młodymi ludźmi (trudno tam o kogoś ponad 30). Development nie robi dla USA (przynajmniej wprost), tylko dla nas, więc zagrożenie jakimiś zmianami ma z pewnością mniejsze.
      No i z rozmów mam wrażenie, że Trump nie jest ich największym problemem. Życie tam jest na tyle problematyczne, że dla przeciętnego człowieka Trump czy nie Trump to niewielka różnica. Człowieka z produkcji (tylko z innej fabryki tego korpo, w okolicy są dwie) spotkali raz koledzy (Niemcy) jako kierowcę Ubera, i on musiał sobie dorabiać Uberem żeby wyżywić rodzinę i na martwienie się jakimiś Trumpami nie miał czasu.
      Jak sobie przypominam czas około 1995, to też mniej więcej tak wyglądało. Co tam jakaś sytuacja międzynarodowa, martwić się trzeba jak własne życie układać.

      • xp17 pisze:

        To jest właśnie najgorsze, że nie potrafimy w Polsce docenić tego co mamy. Ja doskonale pamiętam PRL, choc byłem dzieckiem i pamiętam radość z każdego nowego budynku, drogi, sklepu, knajpy zbudowanych po ’89
        Nowe pokolenie nie wie, że tego może nie być. Nie wie, czym są granice, wizy, pozwolenia na pracę itd.
        Nie wiem, czy pan to widział:
        https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=1100406680065143&id=167045756734578

        Fala hejtu jaka spadła na tych ludzi, pokazuje tę nienawiść, jaka jest teraz powszechna. Módlmy się tylko o to, żeby u Niemców nie powstało podobne napięcie.
        Okazuje się, że te wszystkie lata pojednania, to była fikcja. Smutne.

  3. klucznik pisze:

    Witam się pięknie 🙂
    Czytam ten blog od dawna. Raz się z poglądami autora zgadzam, raz nie, ale nie to jest najważniejsze – bardzo mi się podoba ten dość kompletny obraz NRD końca lat 80-tych.
    Sam mam z tego okresu dość mgliste wspomnienia – byłem tam dwa razy jako dziecko – w wakacje 1987 i 1988 r. w Neubranderburgu.
    Ostatnio stwierdziłem, że brakuje mi w tym, niemal pełnym, opisie życia i przedmiotów powszechnego użytku w NRD czegoś, co mi samemu mocno wryło się w pamięć – zegarków Ruhla :-)Dostałem taki zegarek mechaniczny od swoich Rodziców, niestety dość szybko wyzionął ducha (był to typowy „buksiak”), ale sentyment pozostał.
    Całkiem niedawno dowiedziałem się, że Ruhla produkowała też zegarki elektroniczne. Może, drogi autorze, jako człowiekowi będącemu blisko świata elektroniki, udało by się napisać coś więcej na ten temat?

    PS
    Byłem w zeszłym roku w miejscowości Ruhla, mogę każdemu polecić tamtejszy park turyngijskich miniatur – świetne miejsce, żeby zaplanować sobie zwiedzanie tego landu!
    mini-a-thür

  4. oberon pisze:

    Filmu niestety nie oglądałem, ale ponieważ trochę czytałem o Hannie Arendt i Adolfie Eichmannie to pozwolę sobie na krótki komentarz. Otóż teza o banalności zła jest tezą jednocześnie prawdziwą i fałszywą, na co zresztą od samego początku zwracali uwagę krytycy Arendt.

    W sferze ogólnej to tak, jest to prawda i intuicja jej nie zawiodła. Zwykły szary człowiek zmanipulowany, podążający za autorytetem czy fałszywą ideologią jest zdolny do największych podłości. Pokazały to dobitnie słynne eksperymenty psychologiczne Stanleya Milgrama (1963) i Philipa Zimbardo (1971). Tam zwykli ludzie, odpowiednio nakierowywani przez autorytety byli skłonni dokonywać najgorszych rzeczy, o jakie sami nigdy by się nie podejrzewali.

    W sferze szczególnej, dotyczącej konkretnej osoby Adolfa Eichmanna teza Hanny Arendt jest fałszywa. To nie był szary zwykły urzędnik, który zagubiony w hitlerowskiej machinie śmierci tak nieco trochę przypadkiem popełniał straszne rzeczy (taka była zresztą jego linia obrony). Nie – życiorys Eichmanna pokazuje, że był to totalny cynik i bezwzględny wykonawca zaleceń partii nazistowskiej, sam biorący aktywny udział w kształtowaniu jej linii. W nagrodę za swoją wierną służbę błyskawicznie wspinał się po szczeblach kariery w NSDAP. Jego obsesją była totalna eliminacja Żydów i ten cel skutecznie realizował od samego początku swej kariery – i to jeszcze w latach 30-tych. I był on w tym całkiem niezły, więc nie przypadkiem wyznaczono mu czołową rolę w realizacji Endlösungu, czyli zadania ostatecznej eliminacji Żydów. To z pewnością nie był przypadek zagubionego urzędnika w banalny sposób uwikłanego w śmierć milionów niewinnych ludzi.

    • krwawykrolik pisze:

      To po prostu nie byl przypadek historii, ze Holocaust zrobili Niemcy. Niemiecka kultura od ostatnich dekad XIX wieku zjezdzala w tym kierunku. Niemcy pokazali na co ich stac masakrujac Chinczykow podczas tlumienia powstania bokserow:

      „Should you encounter the enemy, he will be defeated! No quarter will be given! Prisoners will not be taken! Whoever falls into your hands is forfeited. Just as a thousand years ago the Huns under their King Attila made a name for themselves, one that even today makes them seem mighty in history and legend, may the name German be affirmed by you in such a way in China that no Chinese will ever again dare to look cross-eyed at a German.” (Kaiser Wilhelm)

      A potem bylo ludobojstwo Herero i Nama w Namibii.

Skomentuj i Ty

Komentowanie tylko dla zarejestrowanych i zalogowanych użytkowników. Podziękowania proszę kierować do spamerów