Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Safety, safety über alles

Nadal mam mnóstwo roboty a w czasie wolnym zajmuje mnie śledzenie wydarzeń na wojnie, ale temu tematowi nie przepuszczę - jak chyba łatwo się domyślić będzie  o Titanie.

Raczej wszyscy słyszeli co się stało, więc tylko w dużym skrócie: Paru gości z firmy Oceangate zrobiło pojazd podwodny do wożenia bogatych turystów na duże głębokości, na przykład do wraku Titanica  (3800 m), i zanurzenie nie poszło według planu. Pilot i czterech turystów nie żyją.

No i wczoraj zobaczyłem filmik, w którym jakiś inżynier od techniki podwodnej pokazuje i komentuje logi z komunikacji między pojazdem a statkiem na powierzchni. Logi mają timestampy, a to przecież ważne. Komunikacja jest tekstowa, nie głosowa. UWAGA: Logi pochodzą z nieoficjalnego źródła i mogą być fejkowe, ale brzmią całkiem sensownie więc raczej są prawdziwe.

Analiza komunikacji z Titanem

Polecam obejrzenie, gość wie o czym mówi, chociaż według mnie idzie w analizie w złą stronę. On wziął sobie czas schodzenia na tą głębokość z wypraw Camerona i z prospektów firmy, i cały czas mówi że schodzą za szybko, bo powinno być 25,33 m/min. Ja bym się jednak do tego czasu i prędkości za bardzo nie przywiązywał - Cameron miał całkiem inny pojazd, więc czasy są całkowicie nieporównywalne, a w prospekcie można napisać wszystko. No i ten gość liczy prędkości od momentu startu, który nie jest zbyt jasny. Procedura przy tym Titanie jest taka, że na statku stoi on na takiej pływającej platformie, najpierw platforma zjeżdża na powierzchnię wody, potem zanurza się razem z pojazdem. Dalej pojazd odłącza się od platformy, platformę zabierają na statek a pojazd rozpoczyna zanurzenie. Trudno powiedzieć z jakiej głębokości startują i w którym momencie zaczynają liczyć czas. To teraz może moja analiza (pomijam wiadomości nie wnoszące nic bezpośrednio do sprawy):

  • o 8:19:53 ze statku mówią że minęło 15 minut i pytają o głębokość.
  • o 8:21:28 wraca informacja, że jest 756 m. Jeżeli wierzyć w te 15 minut i liczyć od zera, to prędkość opadania wychodzi 44 m/min. Tą wartość pomijamy, jest zbyt niepewna.
  • o 8:34:02 statek mówi że 30 minut i pyta o status - wszystko OK.
  • o 8:49:10 statek mówi że 45 minut i pyta o głębokość
  • o 8:51:30 głębokość jest 1934 m. Licząc od poprzedniej głębokości prędkość wychodzi 39 m/min.
  • o 9:15:21 statek mówi że 75 minut (ciut szybko, jest dopiero 71) i znowu pyta o głębokość.
  • o 9:17:50 głębokość jest 2960 m. Od poprzedniej prędkość wychodzi 34 m/min.
  • o 9:28:16 pojazd zgłasza alarm od RTM (Real-Time Monitoring, to ma nadzorować stan kadłuba)
  • o 9:28:35 głębokość jest 3433 m, załoga mówi "Reducing velocity descent". To nie jest całkiem jednoznaczne - oni redukują prędkość schodzenia, czy ona spadła sama? Z obliczenia od poprzedniej głębokości  prędkość wychodzi 44 m/min, czyli wzrosła, więc raczej starają się zredukować. Opadanie szybciej może świadczyć o przecieku. A tak w ogóle to są już 400 m nad dnem.
  • o 9:30:36 pojazd melduje, że mimo że odpalili silniki żeby iść w górę (albo coś w tym rodzaju, nie jest jasne) prędkość opadania nie spadła, a nawet rośnie. Według mnie, nabierają wody. Mówią jeszcze, że zrzucą balast.
  • o 09:32:12 pojazd mówi że zrzucenie balastu nie pomogło, i że odrzucą ramę (chyba chodzi o ten stojak, na którym pojazd stoi po wyciągnięciu).
  • o 9:35:48 pojazd melduje, że potrzebowali kilku prób żeby odrzucić ramę, ale się udało, i teraz się wynurzają.
  • o 9:38:09 pojazd zgłasza trzeszczenie od strony rufy.
  • o 9:42:12 pojazd próbuje puścić diagnostykę, melduje wynurzanie, ale bardzo powolne, dźwięki zanikły ale RTM ma wszystko czerwone (jeżeli dobrze zrozumiałem, to ten RTM ma ileśtam czujników i do każdego jest czerwony LED na alarm albo coś na monitorze. Znaczy wszystkie alarmy świecą).
  • o 9:43:42 mówią, że wynurzają się, ale nie wiedzą dlaczego tak wolno. Głębokość 3476 m.
  • o 9:46:37 status czerwony na zasilaniu głównym, przełączają na awaryjne, głębokość 3457 m, więcej dźwięków od rufy.

I tu komunikacja się urywa.

Nie trzeba być fachowcem od pojazdów podwodnych żeby wyciągnąć wniosek, że nie wytrzymał kadłub. Najpierw miał mały przeciek, potem trochę większy (stąd wzrost prędkości opadania i trudności w przejściu do wynurzenia, a dalej problemy z zasilaniem), a potem implodował.

Tu dochodzimy do tematu którym (między innymi) zajmuję się zawodowo, czyli do functional safety i po co to jest. Gościu od tego Titana wymyślił sobie że zrobi biznes na bogatych turystach ekstremalnych, i zrobi to po taniości oszczędzając na safety. Paru pracowników odeszło z jego firmy na tle konfliktów co do jego podejścia do safety. Chyba wszyscy już słyszeli o sterowaniu jego pojazdem bezprzewodowym kontrolerem do gier za 29,90 USD. Tak, ja wiem, wojsko też używa podobnych, ale jednak trochę droższych i nie w zastosowaniach safety critical. Ale ten kontroler to w sumie niezbyt istotny drobiazg, on nie rozumiał problemu na znacznie głębszym poziomie.

Największym problemem był ten kadłub: Gość uważał, że kadłub jest bezpieczny, bo ma ten system monitoringu. Nie trzeba jednak mieć pojęcia o zasadach functional safety żeby zauważyć, że jak jesteś o półtorej godziny wynurzania od domu (i to jak naprawdę dobrze pójdzie) to jedyne co ci ten monitoring da, to powie ci że jesteś martwy z pewnym wyprzedzeniem w stosunku do innych metod. W tym przypadku było to 10 minut (od alarmu RTM do trzeszczenia). Według reguł safety, monitoring ma sens tylko jeżeli jest połączony z jakąś reakcją na wykryty problem. A co możesz zrobić, jak ci na prawie czterech kilometrach głębokości zaczyna pękać kadłub?

Nie będę się znęcał nad innymi technicznymi pomysłami oszczędzania na safety w tym pojeździe, bo - teraz napiszę kontrowersyjną rzecz - w safety wcale nie chodzi o faktyczne bezpieczeństwo użytkowania. A przynajmniej nie jest to cel główny - bezpieczeństwo użytkowania to tylko skutek uboczny celu głównego.

A co jest celem głównym? Ha, to za chwilę będzie dokładnie widać w sprawie Titana. Firma kazała klientom podpisywać umowy że można na tej wycieczce umrzeć, i na pewno było tam wykluczenie odpowiedzialności. Ponieważ pojazd nie miał potrzebnych certyfikacji, wycieczki odbywały się na wodach międzynarodowych. Wszystko ładnie kryte, co? Chyba jednak to tak nie działa.

Bardzo bogaci klienci dobrze płacą, ale mają też dobrych prawników jakby coś miało być nie tak. Więc należy się spodziewać paru pozwów od rodzin ofiar. Wykluczenie odpowiedzialności wykluczeniem odpowiedzialności, ale zawsze można skarżyć z "nie dołożenia należytej staranności" przy projektowaniu, produkowaniu lub obsłudze. I tak pewnie będzie tutaj.

Wypadki się zdarzają, z każdym urządzeniem technicznym, i po każdym wypadku może się trafić dokładnie taki pozew - z "nie zachowania należytej staranności". "Należytą staranność" trzeba wtedy udowodnić, a publiczne wypowiedzi szefa firmy że "całe to safety jest bez sensu i tylko hamuje rozwój" wcale tu nie pomagają.

Udowodnienie "zachowania należytej staranności" nie jest trudne - wystarczy przedstawić dokumenty świadczące o tym, że wszystko jest zrobione według przepisów. Tyle że TRZEBA JE MIEĆ, I TO KOMPLETNE!

Co to znaczy "kompletne"? To oczywiście zależy od branży i rodzaju urządzenia. Na przykład przy urządzeniach elektrycznych powszechnego użytku wystarczy świadectwo badania na bezpieczeństwo elektryczne (sorry, nie jestem studentem prawa i nie pamiętam jak to się dokładnie nazywa, miałem kiedyś z tym kontakt, ale to było 30 lat temu). U mnie, w samochodach, są na to normy ASIL, na ich podstawie trzeba sobie zrobić listę potrzebnych dokumentów. W innych branżach są normy SIL, w farmaceutykach GMP, itd. itd. Jeżeli masz poddostawców - oni muszą dostarczyć potrzebne podkładki do swoich kawałków.  Zrobisz dokumenty według takich list - i jesteś kryty w sądzie. Nie masz - leżysz i kwiczysz.

I tak będzie kwiczeć Oceangate.

Może jeszcze dam przykład, jak działa brak przepisów definiujących "należytą staranność". W samochodach wożenie dziecka w foteliku jest obowiązkowe i są przepisy definiujące jakie wymagania takie foteliki mają spełniać. Teoretycznie nie byłoby problemu, żeby takich samych fotelików używać w samolotach - na pewno poprawiłoby to bezpieczeństwo, co nie?

Tyle że nie ma żadnych przepisów definiujących wymagania na foteliki dla dzieci w samolocie. Gdyby linia lotnicza udostępniła fotelik, a dziecku stałoby się cokolwiek, nie byłoby jak odeprzeć zarzutu o "nie dołożeniu należytej staranności". Ile papierów, świadectw i certyfikatów by nie mieć, prawnik strony skarżącej zawsze może wymyślić coś jeszcze, czego nie ma. To już lepiej nie dać fotelika, bo wtedy nikt nie będzie mógł się przyczepić.

I jeszcze: Dokładnie tak samo działa całe BHP. Głównym celem BHP jest krycie pracodawcy, bezpieczeństwo pracowników jest tylko skutkiem ubocznym.

EDIT 2023.07.08: Obejrzałem jeszcze parę materiałów, i:

  • James Cameron (tak, ten Cameron od Titanica i Avatara, on jest prawdziwym specjalistą od pojazdów głębinowych) powiedział  o tym RTM dokładnie to samo co ja i prawie tymi samymi słowami.
  • Prędkość opadania 25,33 m/min wychodzi z poprzednich nurkowań Titana, więc rzeczywiście coś było nie tak już od początku nurkowania. Może byli za ciężcy? W notce przypisywałem wzrost ciężaru przeciekowi, ale:
  • Naprawdę głośnie trzaski w kadłubie były słyszane już w poprzednich nurkowaniach.
  • Po obejrzeniu szczegółów konstrukcji kadłuba i paru hintach z filmików fachowców tak się zastanawiam nad rozkładem obciążeń w tej rurze kadłuba. I to jest tak: tam jest metalowa rura, owinięta włóknami węglowymi i zalaminowana epoksydem. Jak to w laminacie włókna węglowe pracują tylko na rozciąganie, a na ściskanie w kierunku dośrodkowym pracuje ta metalowa rura i epoksyd. Problemem jest ściskanie w kierunku równoległym do osi podłużnej - tam jest ta rura i epoksyd, a włókna węglowe zapobiegają temu, żeby ściśnięta rura rozgięła się na zewnątrz. Ale ona może (przy odpowiednio większym nacisku) wgiąć się również do wewnątrz, bo żadnych wręg tam nie ma. Wtedy kadłub się trochę skróci, a wyporność zmniejszy. Stawiam hipotezę, że każdy z tych głośnych trzasków to były kolejne etapy składania się kadłuba w harmonijkę. Badań kadłuba między nurkowaniami tam na wszelki wypadek nie robili, więc nie zostało to wykryte.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Ciekawostki

Sledz donosy: RSS 2.0

Wasz znak: trackback

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


8 komentarzy do “Safety, safety über alles”

  1. Avatar photo red1grzeg pisze:

    Dwie uwagi.

    @kontroler,
    Wszyscy czepiają się tego kontrolera, ale przecież to akurat nic złego że był sobie tani kontroler. Nie on przecież się zepsuł. Używanie masowego sprzętu, który ma długą historię niezawodności – to jest generalnie dobre rozwiązanie jeśli jest dostępne.

    @litygacja,
    Prawnicy prawnikami, jacy by dobrzy nie byli to nie zmieni że niewiele można wyciśnąć z kilkudziesięcio osobowej firmy która właśnie straciła kluczową linię biznesu i CEO.

    • cmos pisze:

      @kontroler
      To zależy, bo safety to jest proces, a nie takie czy inne urządzenie. Jeżeli jest niezależny tor sterowania to OK, tani kontroler może być. Ale jeżeli nie ma, to wystarczy wyczerpana (i nie sprawdzona przed zanurzeniem) bateryjka, i już nie masz sterowania.

      @prawnicy
      Firma ma jakiś majątek, udziałowców itp. Jeżeli udowodni się zaniedbania konkretnym pracowników, to oni też mogą być zaskarżeni. Itp. itd.

      A w ogóle to jeżeli dobrze zrozumiałem, to były pierwsze ofiary śmiertelne nurkowań głębokowodnych w ogóle. Od Williama Beebe i jego batysfery z 1930.

      • Avatar photo red1grzeg pisze:

        @cmos,
        Zwróć uwagę proces, redundancja, sprawdzanie bateryjki itd.
        — to są wszystko rzeczy całkowicie niezależne od tego czy kontroler kosztuje 27 dolarów, czy jest super-wypaśnym customowym panelem za milion.
        Powtarzam: używanie masowego, niedrogiego sprzętu nie jest błędem.

        @prawnicy,
        Przecież to wszystko drobne są, na wynagrodzenia dla prawników może nie starczyć.

        • cmos pisze:

          @kontroler,
          Toteż w notce piszę, że to nie jest największy problem. Problemem jest brak procesu – przecież tam im się na przykład zdarzyło odwrotne podłączenie jednego z pędników manewrowych, i musieli tam na dole kombinować jak sobie poradzić. To znaczy, że nie ma specyfikacji testów różnego poziomu, albo że testy nie są wykonywane.

          @prawnicy
          Klienci tego poziomu i tak mają prawników na stałej umowie, i stać ich na gnębienie dla zasady, również bez zysku.

        • Avatar photo boni pisze:

          @red1grzeg

          Powtarzam: używanie masowego, niedrogiego sprzętu nie jest błędem.

          Nie jest, jeśli używasz go do masowego, niedrogiego w zdrowiu i życiu zastosowania. Przy użyciu w czymkolwiek co uznasz w ocenach ryzyka itp. procedurach za safety related w odpowiednio wysokiej kategorii, jest to błędem i bekniesz za to. A jeśli uznasz, jak ci w notce itp. że najlepiej nie robić ocen i papierów, to nie będzie dowodów, no to ew. nadzór, biegli, sąd, or compatible, uzna to za błędne na kilku poziomach, i bekniesz za to.

          A przy rzetelnych próbach użycia „masowego, niedrogiego sprzętu” w safety related (BTDT) jest przeważnie taki problemik na samym początku, że przy SIL, IEC i podobnych, należy rozważyć prawdopodobieństwa spowodowania kaszana przez dany sprzęt, czasem „on demand”, czasem „on run”, albo i oba. Zgadnij, co ci powie dostawca „masowego, niedrogiego sprzętu” albo inny Logitech, jak zapytasz go o oficjalny MTBF itp. dane usterkowości, dla tego ich masowego sprzętu.

          @ogólniej w temacie

          Warto zauważyć, że mnóstwo norm, standardów itp. wcale nie jest formalnie umocowane w prawie powszechnym (OK, zależnie od kraju itp.). W prawie są umocowane rzeczy typu dyrektywy EU, przepisy na poziomie ustaw (np. ogólne warunki techniczne samochodów, budynków, statków), czy związane z powyższymi szczegóły prawa homologacyjnego itp. Ale kupa norm jest „branżowa”, i nie jest egzekwowalna wprost, z mocy prawa. Tylko jest taki myk, że jak mawiał mój ulubiony specjalista safety, pan M. „Panowie, jeśli chcecie to robić inaczej, niż zapisano w Obskurnie Obskurnej Normie Wihajstrów, to oczywiście możecie, ale jak wam to j…nie, to bądźcie gotowi obronić wasze rozwiązanie w sądzie, z toną dokumentacji projektowej i badań pod ręką, udowadniając waszą należytą staranność, wiedzę, i że przekroczyliście normę, ale w bok. Bo jak tego nie będziecie mieli, to w razie wtopy ja, czy inny biegły w sądzie, wyciągnie normę OONW, i zatłucze was nią jak muchę kapciem”.

          Oczywiście, można próbować iść ścieżką jak ci od Titana, „to wcale nie był statek morski, a oceny ryzyka i certyfikaty są dla mięczaków”, podobnie można se zrobić samochód 1000KM bez jakiejkolwiek homologacji, badań czy rejestracji, i wozić go na lawecie miedzy prywatnym garażem, a prywatnym torem wyścigowym. Itd. itp. Ale w razie jakiegoś poważniejszego wypadku, nawet niekoniecznie w ludziach – jak w notce, odpowiedzialność cywilną prawie zawsze da się poruszyć w sądzie, kwestia uporu strony i tradycji danej jurysdykcji.

          • Avatar photo red1grzeg pisze:

            Mam takie poczucie że już przerabiałem tą dyskusję, jakieś dekady temu. Inne były zabawki, te same argumenty.

            I te same bicie chochoła. Standardy, procedury, zgodność to jedno.
            Masowy sprzęt to drugie.

          • cmos pisze:

            Nie o masowość/jednostkowość chodzi, tylko o safety relevance. Byle masówka podłączana do 220V podpada pod safety i certyfikacje, i można za złe jej zaprojektowanie beknąć (dlatego teraz jak się tylko da, daje się zewnętrzny zasilacz, wtedy safety jest tylko ten kupiony zasilacz, i odpowiedzialność z bani).

  2. Avatar photo red1grzeg pisze:

    EOT oczywiście.

Skomentuj i Ty

Komentowanie tylko dla zarejestrowanych i zalogowanych użytkowników. Podziękowania proszę kierować do spamerów