Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Warszawa power

na Oldtimer City we Frankfurcie

FSO Warszawa 200P

FSO Warszawa 200P

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Na ulicy widziane

Skomentuj

Horse power

Horse Power

Horse Power

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Ciekawostki

Komentarze: (1)

Widziałem UFO!

Widziałem UFO! W niedzielę. Unosiło się nad centrum Frankfurtu. Wykonywało ewolucje, jakich żaden samolot by nie wykonał. Inni też widzieli! A na radarach go nie było! Zrobiłem nawet zdjęcie!

UFO nad Frankfurtem

UFO nad Frankfurtem

 Tu powiększenie:

UFO nad Frankfurtem

UFO nad Frankfurtem

Super, nie?

A teraz poważnie. Oczywiście że to nie UFO (Unidentified Flying Object) tylko IFO (Identified Flying Object). Dokładnie wiem co to jest, nawet musiałem trochę poczekać aż poleci wyżej, żeby na zdjęciu nie było widać tego od razu. Jest to po prostu balonik, który się jakiemuś dziecku z ręki wyślizgnął.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy:

Kategorie:Ciekawostki

Skomentuj

Żegnaj NRD (45): Upadek

Wybory lokalne w maju 1989, o których parę razy wspominałem, były sfałszowane. Wykazała to opozycja demokratyczna niezależnie licząc frekwencję. Według mnie to niepotrzebnie się wysilali - typowy w realnym socjalizmie wynik w rodzaju 99% frekwencji i 98,85% głosów na właściwych kandydatów musi być sfałszowany - nie ma siły żeby było inaczej.

Jak pokazują wypływające powoli dokumenty, władze zareagowały na oskarżenia o fałszerstwo przygotowując obozy internowania i tworząc listy proskrypcyjne. W czerwcu, po masakrze na placu Tian'anmen, jak już pisałem nastawienie władz było bojowe. Dziś wiadomo już, że mniej więcej w tym samym czasie grupa ekonomistów przygotowała tajny raport dla Biura Politycznego, w którym prognozowała całkowite bankructwo ekonomiczne NRD w czasie nie dłuższym niż jeden rok.

Mając nadzieję na obniżenie napięcia władze wypuściły do RFN dużą grupę ludzi ze statusem Ausreisewillig. Ale oczywiście skutek był odwrotny do zamierzonego. W czasie wakacji NRD-owcy wyjeżdżający na Węgry coraz częściej korzystali z tego, że Węgrzy zlikwidowali umocnienia graniczne na granicy z Austrią i masowo uciekali przez zieloną granicę. W sierpniu na Węgrzech przebywało 150.000 NRD-owców w wiadomym celu. Wkrótce Węgrzy mieli dosyć pilnowania ich i 11 września po prostu otworzyli dla nich granicę. W ciągu pierwszych trzech dni otwartej granicy wyjechało 18.000 ludzi. Innym wariantem było dostanie się na teren ambasady RFN w Budapeszcie albo Pradze i próbowanie wymuszenia zgody na wyjazd. Skala tych zjawisk była tak duża (we wrześniu na Zachód różnymi drogami uciekło 55.000 ludzi!) że w październiku zamknięto granicę z Czechami. Mimo to straty NRD w październiku wyniosły aż 21.000 ludzi.

Wydarzenia toczyły się coraz szybciej. W początku września Montagsgebete przekształciły się w Montagsdemonstrationen. Ktoś z obecnych zaproponował po prostu żeby nie siedzieć w kościele i nie żalić się tylko we własnym gronie, ale wyjść na ulicę i powiedzieć to publicznie. Wszyscy obecni wyszli i wykrzyczeli swoje żale publicznie. Nowy zwyczaj błyskawicznie rozprzestrzenił się na całe NRD. Władze wypuszczały na nich policję, ale raczej bez większego przekonania. Od czerwca minęło parę miesięcy, oni raczej wiedzieli że już po nich, że nawet jak stłumią demonstracje to dopadnie ich wkrótce bezlitosna ekonomia.

Ale zanim dojdziemy do ostatecznego upadku, jest jeszcze do opowiedzenia jedna, mało w Polsce znana historia:

W sierpniu 1989 kierownictwo stwierdziło, że może trzeba by jakoś ten ich system uczynić trochę strawniejszym, zwłaszcza dla młodzieży (rychło w czas). I wymyślili sobie program telewizyjny dla młodzieży, ciekawszy i dynamiczniejszy niż standardowe ideologiczne nudziarstwo. Zmontowano więc zespół młodych dziennikarzy, sprowadzono im z Zachodu nowoczesny sprzęt i kazano im robić program. Nazywał się on elf99, od kodu pocztowego budynku telewizji (1199). Pierwsze wydanie poszło pierwszego września 1989. I było świetne. Był to dwugodzinny program raz w tygodniu, składał się z wiadomości, reportaży, muzyki, sportu i odcinka jakiegoś serialu. Wszystko zrobione dynamicznie i dowcipnie, po prostu świetnie. Oglądałem ich co tydzień, byli o dwie klasy lepsi od całej reszty telewizji NRD-owskiej i od polskiej zresztą też.

Logo elf99

Logo elf99 Źródło: Wikipedia

Wkrótce potem wymieniono Honeckera, na co od dłuższego już czasu naciskali Rosjanie, na Egona Krenza. Krenz stroił się później w gołębie piórka, ale z członków Biura Politycznego tylko jemu można udokumentować wypowiedź za stosowaniem siły. Niespodziewanie przeciw użyciu siły wypowiadał się szef Stasi - Erich Mielke.

Władza nie pociągnęła już długo. 9 listopada padł mur - otwarto wszystkie przejścia graniczne i NRD-owcy rzucili się na Zachód. W Berlinie Zachodnim każdemu przyjeżdżającemu wręczano 100 marek zachodnich Begrüßungsgeldu (pieniędzy na powitanie). I tu znowu pojawia się ekipa elf99 - oni jako pierwsi złapali za kamery i polecieli robić reportaż z wydarzenia. Z tego reportażu pochodzi duża część materiałów standardowo pokazywanych w telewizji z okazji rocznicy przewrócenia muru. Mnie najbardziej rozśmieszyły wywiady z NRD-owcami stojącymi w kolejkach do sex-shopów (które podobno były na granicy bankructwa a NRD-owcy i Begrüßungsgeld je uratowali).

Radość była wielka, ale prawdziwe problemy zaczęły się dopiero wtedy. O tym w następnym odcinku, ostatnim już z regularnych.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

2 komentarze

Żegnaj NRD Extra – Wartburg 311

Na Oldtimer City we Frankfurcie.

Wartburg 311/0, NRD, 1956-1965

Wartburg 311/0, NRD, 1956-1965

 

Wartburg 311/0, NRD, 1956-1965

Wartburg 311/0, NRD, 1956-1965

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Skomentuj

Żegnaj NRD (44): Dyplom i po

Ostatni semestr to, jak zwykle na studiach, dyplom. Miałem temat, znowu coś z interfejsem użytkownika i bibliotekami, zdaje się że pisałem jakieś aplikacje używające bibliotek, które napisałem wcześniej, ale szczegółów już nie pamiętam. Dlaczego właściwie nie pamiętam? Znowu to samo - przestało to mieć dla mnie znaczenie. Będąc w kraju załatwiłem już sobie pracę - w prywatnej firmie w której pracował wspominany w jednym z pierwszych odcinków kolega, który zachęcał do pójścia na studia za granicę. Miałem już nawet zadanie i sobie je na moim komputerze robiłem. I było to dużo ciekawsze, niż jakieś dość wymyślone i niezbyt komukolwiek potrzebne kawałki do dyplomu. No ale papier trzeba było zrobić, więc musiałem się jednak trochę przyłożyć. Napisałem więc program, tak jak chcieli, jakieś 2500 linii w C, dziekan kierunku zauważył że całość powstała między dwoma naszymi rozmowami, które odbyły się w odstępie jednego tygodnia. Zdaje się, że po pierwszej z tych rozmów sądził że nie zdążę z programem do obrony za półtora miesiąca. Prawda była taka, że program powstał w ciągu jednej, długiej nocy (sporo copypasty z drobnymi modyfikacjami w nim było, ale wtedy nie było templatów ani generatorów), ale tego to dziekan już nie wiedział. Napisałem też pracę, nawet nie pamiętam co w niej było. Z obrony nie mam dokładnie żadnego wspomnienia. Zero. Null.

Znacznie lepiej pamiętam kilka obron doktoratów i dyplomów, na których byłem. Ale nie będę się nad tym rozwodził, z tematem NRD nie ma to wiele wspólnego a parę osób mogłoby mieć coś przeciw.

Z tematów uczelnianych wspomnę jeszcze o hoplu, jakiego mieli tam na punkcie Sztucznej Inteligencji. Komputery zapóźnione, ale Sztuczna Inteligencja musiała być. Forsowali użycie języka Prolog, robili coś w Smalltalku i we wszystkie tematy wtykali tą SI. Jakiekolwiek zastosowania na przykład logiki rozmytej to już było u nich SI. Byłem na konferencji o SI, zorganizowanej przez uczelnię - tylko bla, bla, bla. Nic konkretnego. Odniosłem nawet wrażenie, że Sztuczną Inteligencją zajmują się tam ci, którym brakuje prawdziwej.

Po obronie przyszło zbierać się powoli do wyjazdu. Czas już był, sytuacja w NRD robiła się coraz bardziej nerwowa. Ogłoszono wybory do władz lokalnych, w ramach pokazywania jaka to w NRD demokracja dano prawo wyborcze również cudzoziemcom mieszkającym w NRD. Co chwilę ktoś z kadry uczelni namawiał żeby koniecznie iść, zbywałem wszystkich mówiąc że mnie wtedy już w NRD nie będzie. Jedna Czeszka znalazła lepszy argument - wypaliła wprost: "Mam dosyć takiego cyrku u siebie w kraju!". Odczepili się. Widać było że system się wali - parę lat wcześniej nikt by się nie odważył wyjechać z takim tekstem w podobnej sytuacji.

Przed wyjazdem oczywiście obiegówka, największe trudności robili przy wywozie dyskietek. Według przepisów trzeba było na formularzu podać ilość dyskietek, pracownik uczelni powinien wszystkie sprawdzić, czy nie ma na nich nic należącego do uczelni, chyba były jeszcze jakieś wymogi. Przeliczyłem moje dyskietki i wyszło ich 146. Tyle wpisałem na kwicie i poszedłem z nim do właściwego doktora. On jak to przeczytał, mało mu ta kartka z ręki nie wypadła. "To pan ma aż 146 dyskietek?" wyjąkał (Zdaje się, że cały Bereich miał niewiele więcej). Po czym stwierdził, że nie jest w stanie tego wszystkiego obejrzeć, a jak będę chciał coś przed nim ukryć, to i tak ukryję. Podpisał bez sprawdzania.

Zjechałem do kraju, szczegóły również nieistotne, zacząłem pracować w  tej firmie. Był kwiecień 1989. Mniejsza o nasze projekty i co tam robiliśmy, w tym cyklu chodzi o NRD. Praktyka była taka, że oprócz pisania programów jeździliśmy, najpierw prywatnymi samochodami, potem firmowym busem, po towar do Berlina Zachodniego. Przez NRD oczywiście. Niby to tylko 150 kilometrów w jedną stronę, ale za każdym razem była to prawdziwa epopeja. Przynajmniej do końca 1990.

Zaczynało się od tego, że trzeba było kupić na czarnym rynku marki zachodnie. To też nie było takie proste, znaczy kupić można było u każdego cynka, problemem był niestabilny kurs. Cena waluty potrafiła zmienić się z dnia na dzień nawet o 20% i więcej, kupienie w niewłaściwym momencie mogło zjeść cały zysk z akcji. Następnym etapem było pranie tych pieniędzy. Odbywało się to za pośrednictwem banku PeKaO i konta dewizowego A. Wystarczyło te pieniądze wpłacić, a następnego dnia wybrać razem z kwitem od pralni - czyli potwierdzeniem ich legalności. Mając kwit można było już jechać.

Wyjechać trzeba było wcześnie rano, tak koło piątej. Na przejściu do NRD trzeba było trochę odstać, ale nie za długo, z godzinę zaledwie. Dalej trochę ponad godzinę do przejścia do Berlina Zachodniego. Do wyboru były tylko dwa - Berlin-Heiligensee/Stolpe na północy i Checkpoint Bravo na południu. Przez inne tranzytu nie puszczali. Na przejściu po stronie NRD nawet nie trwało długo, parę kilometrów kolejki i parę godzin trzeba było odstać na wjeździe do Berlina Zachodniego. W kolejkę zaganiali tylko samochody z polskimi rejestracjami, widywałem takich, co zakładali sobie na zachodni samochód (niekoniecznie nowy) niestandardowe tablice z tym samym numerem ale innym krojem liter i przejeżdżali bez kolejki - policjant myślał, że są z innego kraju i ich puszczał lewą stroną.

Jak już byliśmy w środku jechaliśmy załatwiać sprawy. Softtronik (taka polsko-niemiecka firma od komputerów), różne firmy od kopiarek i faksów, co się zmieściło w osobówkę. Potem trzeba było wypełnić dokumenty celne żeby odebrać VAT. Dokumenty wywozowe były dokładnie takie jak są teraz. Żeby je podstemplowali, trzeba było odstać kolejkę (parę godzin) i nierzadko podyskutować z celnikami (jako nieźle znający niemiecki miałem fory). Potem znowu trochę ponad godzinę do Lubieszyna i znowu gehenna - polska odprawa celna. Żeby towar sprzedać trzeba było go odprawić celnie, a polskie służby celne nie były do tego przygotowane. Nie dało się wypełnić kwitów czekając w kolejce, bo każdy celnik chciał je mieć inaczej wypełnione. Polskie formularze były niezłe gdyby chcieć odprawić dwa wagony węgla, ale dziesięć pozycji z różnych taryf celnych nijak nie pasowało w te rubryczki. I znowu godziny mijały. Raz szef zapomniał stempelka firmowego, w trakcie jak pisali odprawę ja zdążyłem pojechać do Szczecina, wziąć stempelek, rozładować towar (a to już było później, jak jeździliśmy sporym busem i towaru było sporo), wrócić, a oni akurat kończyli. Taka wycieczka do Berlina trwała około 24 godzin, z czego ponad połowę w różnych kolejkach.

Potem przywieziony towar oddawało się firmie w komis i inkasowało czek. Pieniądze pobrać w banku i znowu wymiana na marki itd.

Złotówka była wtedy nic nie warta, złotówki z transakcji na parę tysięcy marek potrafiły zajmować plecaczek - pamiętam chodzenie z trzydziestoma kilkoma paczkami banknotów w plecaku.

Na początku opłacało się pojechać i przywieźć jednego faksa za dwa tysiące z czymś marek.

Ale wróćmy do NRD. NRD-owcy szykanowali ruch tranzytowy z Polski jak mogli. Pamiętam jak cofnęli nas z granicy w Stolpe bo miałem w kieszeni banknot 10 marek NRD. Musieliśmy wrócić parę kilometrów do punktu Mitropy, gdzie był bank i tam musiałem oddać te marki do depozytu. Potem jeszcze kilka kilometrów do najbliższego miejsca gdzie można było zawrócić, i znowu na granicę, 40 minut w plecy, a jak wracaliśmy oczywiście bank był zamknięty i odebrać depozytu nie można było.

Teoretycznie rzecz biorąc, żeby pojechać tranzytem ciężarówką z towarem, należało wykupić jakiśtam dokument tranzytowy. No i gdzie go można było kupić? Oczywiście nie na przejściu granicznym, tylko w punkcie na stacji U-Bahnu Friedrichstrasse, w samym centrum, po stronie zachodniej. Świetne miejsce dla ciężarówek, prawda?

Polaków nie puszczano przez wszystkie przejścia graniczne. Raz byłem w Berlinie ze znajomym jego samochodem, byliśmy  gdzieś w środku i ten znajomy stwierdził że nie chce mu się jechać tak daleko przez Stolpe i że pojedziemy przez Checkpoint Charlie. Mówiłem mu, że nie da rady, ale on się uparł. Zachodni nas nawet wypuścili, ale NRD-owcy nie chcieli wpuścić. Jaja się zrobiły, jak potem nie chcieli nas wpuścić również ci zachodni - już zacząłem sobie wyobrażać incydent graniczny z Polakami tkwiącymi od iluś dni w pasie niczyim w centrum Berlina. Na szczęście ci z Zachodu dali się przekonać że przecież przed chwilą nas wypuszczali. No ale dzięki temu widziałem Checkpoint Charlie od środka.

Jeszcze jedno wspomnienie z  granicy niemiecko-niemieckiej. W połowie 1989 spotkałem przypadkiem na dworcu w Szczecinie W., tego z Frankfurtu. W. przeprowadził się do Berlina i proponował współpracę projektową. Pojechałem do niego pociągiem, jak zwykle Gedanią na Lichtenberg a potem S-Bahnem na przejście graniczne Friedrichstrasse. W tym miejscu linia NRD-owskiego S-Bahnu się kończyła, jedno przęsło wiaduktu po którym pociągi jeździły było usunięte żeby nikomu nie przyszło do głowy sforsować granicy lokomotywą (były wcześniej takie wypadki). Trzeba było wejść pieszo do wielkiej i zatłoczonej hali odprawy paszportowej a po odprawie można było przejść na peron dworca Friedrichstrasse. A tam można było pomyśleć, że jest wojna albo przynajmniej okupacja. Na galeryjkach chodzili żołnierze z bronią automatyczną. Nie, nie na plecach. Broń trzymali w rękach i dokładnie obserwowali ludzi na peronie. Na dole porządku też pilnowali żołnierze z Kałaszami w rękach, a po torach pod pociągiem grupa pograniczników przepuszczała psa szukającego ukrytych ludzi. Zimna wojna w pełnej krasie, a było lato 1989!

Stacja Berlin Friedrichstrasse

Stacja Berlin Friedrichstrasse

 

Stacja Berlin Friedrichstrasse

Stacja Berlin Friedrichstrasse

 

Następny odcinek będzie przedostatnim z regularnych. Potem w sprawie NRD najwyżej coś co mi się przypomni albo zamieszczę zdjęcia, aktualizacje itp. Ale za to na inne tematy będę pisał częściej.

A więc w następnym odcinku: Upadek.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

7 komentarzy

Celowniki

Celownik w samochodzie to bardzo ważna rzecz. Bo jak bez celownika w cokolwiek trafić?

Formy celowników są różne. Oto jedno z lepszych rozwiązań - klasyczne, sprawdzone, precyzyjne:

Celownik klasyczny

Celownik klasyczny

Podobne rozwiązania innych firm są zazwyczaj gorsze. To, z niewielkim, niecentrycznym otworem przeziernym powoduje znoszenie w górę a spora powierzchnia zasłonięta bardzo utrudnia śledzenie celu. Nawet autofocus dał się zmylić:

Celownik asymetryczny znoszący

Celownik asymetryczny znoszący

Niektóre firmy nie rozumieją w ogóle idei celownika i umieszczają wewnątrz przeziernika elementy zasłaniające cel. Tym firmom mówimy stanowcze Nie!:

Celownik z zasłoniętym przeziernikiem

Celownik z zasłoniętym przeziernikiem

Celownik z zasłoniętym przeziernikiem

Celownik z zasłoniętym przeziernikiem

 Tutaj ciekawa koncepcja osobnego celownika dla kierowcy i pasażera, niestety zniweczona nieprzejrzystym przeziernikiem:

Celownik podwójny z zasłoniętym przeziernikiem

Celownik podwójny z zasłoniętym przeziernikiem

Inne firmy preferują szczerbinki. To rozwiązanie byłoby całkiem niezłe, gdyby nie to że panienka z celownika wypina w stronę celującego tylną część ciała niepotrzebnie rozpraszając go i denerwując:

Celownik szczerbinka rozpraszająca

Celownik szczerbinka rozpraszająca

Celność tego rozwiązania jest niska - wycięcie szczerbinki jest zdecydowanie zbyt szerokie:

Celownik szczerbinka szeroka

Celownik szczerbinka szeroka

Bardzo popularne są muszki. Oto jedno z lepszych rozwiązań:

Celownik muszka

Celownik muszka

Rozwiązanie z podwójną muszką - jedna dla kierowcy, jedna dla pasażera. Jedno z lepszych, jednak niepotrzebnie tak skomplikowane:

Celownik muszka podwójna (ale ciut zbyt skomplikowana)

Celownik muszka podwójna (ale ciut zbyt skomplikowana)

Dobra muszka nie jest zła:

Celownik muszka niezła

Celownik muszka niezła

Jednak często jest zbyt mała żeby osiągnąć dobrą celność:

Celownik muszka zbyt niska

Celownik muszka zbyt niska

Albo wyradza się w sposób utrudniający albo nawet uniemożliwiający jej poprawne użycie:

Celownik muszka wydziwiona

Celownik muszka wydziwiona

Celownik muszka wydziwiona

Celownik muszka wydziwiona

Celownik muszka wydziwiona

Celownik muszka wydziwiona

And the winner is:

Świetny celownik z HUD

Świetny celownik z HUD

Okrągły, czytelny przeziernik, Head Up Display - rewelacja!

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Ciekawostki

Skomentuj

Żegnaj NRD (43): Wewnętrzny krąg władzy

W tym odcinku będzie się działo. Właściwie wszystkie wcześniejsze odcinki były przygotowaniem do tego jednego. Jeżeli ktoś nie czytał wszystkich od początku to bardzo proszę to zrobić przed przeczytaniem tego. Początek jest TUTAJ. Bez tego pewnie mi nie uwierzycie.

Już wszyscy przeczytali? To jedziemy.

Po imprezie dla wyróżnionych pracowników ważniejsi goście zagraniczni z tłumaczami zostali zabrani do niezbyt dużego, chyba zabytkowego pałacyku (chyba - nie widziałem zbyt dobrze bo było już ciemno), prawdopodobnie należącego do partii. Zaprowadzono nas do sali konferencyjnej na piętrze, kelnerzy i kelnerki zaopatrzyli stół w napoje (UWAGA: bezalkoholowe), po czym opuścili salę i budynek. Drzwi wejściowe do budynku zostały zamknięte na klucz, pozamykano okna, zasłonięto zasłony, sprawdzono czy nikt niepowołany nie został w środku.

Obecni byli: Ten dyrektor kopalni - członek KC, nie wiem dokładnie który numer w kraju, ale na pewno między 25 (bo nie był członkiem Biura Politycznego) a sto kilkadziesiąt (bo tylu było członków KC). A właśnie dostał medal, więc raczej nie był z ostatnich. Oprócz tego sami dyrektorzy, ci z kopalni z Polski, ZSRR i Bułgarii - oni też byli z odpowiednich KC i mieli swoich, zaufanych tłumaczy. My z D. byliśmy tam zupełnie nie na swoim miejscu, weszliśmy tylko dzięki protokołowi który wymagał zaproszenia wszystkich obecnych dyrektorów i zastępców dyrektorów. Bo oczywiście wszyscy dyrektorzy musieli być partyjni. Tyle że ci nasi to byli partyjni tylko formalnie.

Dyrektorzy i zastępcy dyrektorów w bardzo wielu zakładach pracy musieli należeć do partii - takie stanowiska nazywano nomenklaturowymi. Miało to między innymi i taki skutek, że w wielu wypadkach nie dało się zatrudnić na takim stanowisku bezpartyjnego fachowca. Wcale nierzadkim zjawiskiem było w związku z tym zapisywanie takiego fachowca do partii przed mianowaniem na stanowisko. Zapisany dyrektor miał, jak najbardziej, legitymację partyjną i od czasu do czasu bez entuzjazmu przychodził na imprezy obowiązkowe, ale miał to wszystko w bardzo głębokim poważaniu.

Ten mój nawet powiedział żeby mu nie tłumaczyć, bo go to w ogóle nie obchodzi, on przyjechał tylko do swoich ludzi w sprawach firmy a musi tam siedzieć. Ale pozostali to był wewnętrzny krąg władzy, jak i gospodarz.

Zrozumienie sytuacji

Ten miejscowy z kręgu wewnętrznego zamierzał przekazać przyjezdnym z kręgu wewnętrznego nieoficjalne (czyli prawdziwe) stanowisko miejscowych władz. Do przekazania dalej, reszcie kręgu wewnętrznego. Bez świadków - dlatego wyproszono personel. O sprawdzeniu przypadkowych tłumaczy nikt nie pomyślał, może dlatego że Intertext też był firmą należącą do Partii i domyślnie ludzie dostarczani przez nich powinni być już zweryfikowani.

Więc ten z KC zaczął opowiadać. Zaufani tłumacze tłumaczyli bardzo dokładnie - ponieważ ja tłumaczyłem tylko co mocniejsze kawałki, mogłem posłuchać co oni mówią. Mówca nie zaprzeczał istnieniu różnych problemów, ale bagatelizował je. W zasadzie tym razem nie powiedział nic naprawdę istotnego, raz tylko odniósł się do Polski. Powiedział:

My w NRD naprawdę myślimy o ludziach, nie zbudowaliśmy sobie dwóch fabryk samochodów, tylko rozwiązaliśmy problem mieszkaniowy.

W NRD budownictwo mieszkaniowe było w trochę lepszym stanie niż w Polsce, ale też nie było z nim dobrze. Dla poprawienia statystyk nie liczono więc zbudowanych mieszkań, tylko posługiwano się pojęciem problemu mieszkaniowego (Wohnungsproblem). Liczono to tak: Jeżeli obywatel dostał nowe mieszkanie, to jeden Wohnungsproblem był rozwiązany. Ale jeżeli dwóch obywateli zamieniło się na swoje zagrzybione klitki, to notowano to w statystykach jako rozwiązane dwa Wohnungsproblemy. Świetna metoda, prawda?

Czyli zazdrościli towarzyszom polskim Polonezów (dygresja; jedna ze studentek z Polski jeździła Polonezem i był to najlepszy samochód w miasteczku), a pewnie i Maluchów.

Tym razem to było na tyle. Ale ta historia biegnie dalej.

To był czerwiec 1988. Ale w następnym roku, w czerwcu 1989, ja już zjechałem do kraju a D. załapał się na tłumaczenie na tej samej imprezie w tym samym miejscu. Również i tam odbyło się takie samo poufne zebranie, na którym i on się znalazł. Sytuacja polityczna była już zupełnie inna - przypominam, że w Polsce skończyły się już rozmowy Okrągłego Stołu, Związek Radziecki powoli zaczynał się sypać, a w NRD widać było już pewne oznaki rozkładu (wrócę do tego w jednym z kolejnych odcinków). A ten z KC oświadczył:

"To niedobrze, że towarzysze polscy tak po prostu oddają władzę. A przecież towarzysze chińscy właśnie pokazali nam, co w takiej sytuacji trzeba robić."

Czy łapiecie o czym on mówił? Co pokazali właśnie towarzysze chińscy? W pierwszych dniach czerwca 1989?

Ciepło, ciepło. Towarzysze chińscy właśnie byli po masakrze na placu Tian'anmen. Mam ochotę dołączyć tu parę mocniejszych słów, ale nie chcę żeby mój blog się zrobił dla dorosłych. Ci !"§$%&# byli gotowi strzelać do swoich obywateli i tłumić protesty siłą! W połowie 1989! W świetle strzelania na granicy nie jest trudno w to uwierzyć, ale takie otwarte przyznanie się robi wrażenie. Ja wiem, że władze NRD oficjalnie chwaliły Chińczyków za ich sposób rozwiązania problemu, ale to mógł być blef. Stanowisko to wyrażone poufnie potwierdza jednak, że nie

A teraz przejdźmy do współczesności. Ciągle można w różnych miejscach przeczytać rozważania różnych ludzi że stan wojenny w Polsce 1981 był niepotrzebny, że Rosjanie by nie weszli, żeby Jaruzelskiego za to pod sąd itp. Durnie. Durnie do kwadratu. Najwierniejsi uczniowie Rosjan jeszcze osiem lat później byli gotowi strzelać do swoich ludzi. Powiedział to na poufnym spotkaniu w (prawie) zaufanym gronie człowiek z ich kierownictwa. Rosjanie w tym czasie już trochę odpuścili, ale jak ktoś z kierownictwa NRD powiedział: "Jeżeli sąsiad zmienił tapetę w swoim mieszkaniu nie oznacza to, że my też musimy tapetować od nowa". Po tym czego się dowiedziałem uważam za cud że się tam krew nie polała. A te półgłówki z nizin swojej niewiedzy ośmielają się twierdzić że Rosjanie za Breżniewa na pewno by nie weszli. A skąd oni to, do cholery, wiedzą? Nawet gdyby przypadkiem byli na takim spotkaniu jak my z D. i tam ktoś z KC KPZR powiedziałby że nie wejdą, to i tak byłoby za mało żeby się wypowiedzieć autorytatywnie. Znaczyłoby to co najwyżej, że w KC istnieje frakcja przeciwna interwencji, albo że informacja jest zbyt tajna żeby powierzać ją przedstawicielom bratnich partii. Ja też nie twierdzę, że całe KC SED było za strzelaniem do demonstrantów, ale czasem jeden za strzelaniem  wystarczy. Jeden przeciw na pewno nie.

Więc Rosjanie weszliby bez żadnych oporów. Dlaczego mieliby nie wejść? Od kogo NRD-owcy się uczyli jak nie od Breżniewa i wcześniejszych sekretarzy? Dlaczego tak reagowali na krytykę Breżniewa właśnie (o tego zakazanego Sputnika mi chodzi)?

No to już wylałem swoje żale. Teraz już z górki. W następnym odcinku: Dyplom i dalej.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

3 komentarze

Żegnaj NRD Extra – Wartburg Knight

Pojutrze Dzień Jedności Niemiec, przesunę więc publikację najważniejszego odcinka cyklu o NRD na jutro. Dziś przerwa na ciekawostkę.

Wersja Wartburga produkowana na eksport do Wielkiej Brytanii, pod nazwą Wartburg Knight.

Wartburg Knight (wersja na eksport do Anglii), NRD, ok. 1973

Wartburg Knight (wersja na eksport do Anglii), NRD, ok. 1973

 

Wartburg Knight (wersja na eksport do Anglii), NRD, ok. 1973

Wartburg Knight (wersja na eksport do Anglii), NRD, ok. 1973

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Skomentuj

Żegnaj NRD (42): Bo gdy Titanic tonął, to też orkiestra grała. A nawet 18 orkiestr

Najciekawsze z moich tłumaczeń było to: Dzień Górnika w Bad Salzungen w początku czerwca 1988. Działo się tam, a działo...

Zaproszenie na Dzień Górnika w Bad Salzungen (NRD) w roku 1988

Zaproszenie na Dzień Górnika w Bad Salzungen (NRD) w roku 1988

Bad Salzungen jest odpowiednikiem polskiego Ciechocinka i również jest znanym uzdrowiskiem z tężniami soli. W pobliżu znajduje się kopalnia soli w Merkers, i ten właśnie zakład urządzał imprezę z okazji Dnia Górnika. Był to bardzo duży zakład istotny dla gospodarki i - podobnie jak w takich zakładach w Polsce - dyrektor jego był członkiem Komitetu Centralnego partii - czyli człowiekiem wewnętrznego kręgu władzy.

Kopalnia w Merkers leżała niedaleko granicy, podziemne korytarze sięgały podobno aż pod terytorium RFN. Z drugiej strony granicy też była kopalnia, słyszałem opowieści że korytarze ich się łączą i parę osób wie jak wyjść po drugiej stronie i chodzi tam czasem na zakupy. Znając procedury bezpieczeństwa stosowane w kopalniach nie za bardzo w to wierzyłem - oni liczą osoby wchodzące i wychodzące i każdy nadmiar lub niedomiar zostanie natychmiast wykryty. Również na Zachodzie na teren kopalni czy fabryki wejść można tylko z przepustką. No chyba żeby się zamieniać z kimś z drugiej strony.

Kopalnia Merkers

Kopalnia Merkers

Na imprezę przyjeżdżały delegacje z kopalni w Polsce, Bułgarii i ZSRR. Większość z tych delegacji miało swoich tłumaczy, ja tłumaczyłem dla dyrektora do spraw eksportu polskiej firmy budowlanej robiącej w zakładzie prace remontowe. Dyrektor ten przyjechał w sumie głównie porozmawiać ze swoimi ludźmi, ale nie mógł odmówić zaproszeniu członka KC. Kolega D., który też tam był, tłumaczył trzyosobową delegację też jakiejś firmy budowlano-remontowej. Przyjechaliśmy do Merkers w piątek około południa, dowiedzieliśmy się co i jak i zakwaterowano nas w hotelu Freundschaft (Przyjaźń - takie wtedy były nazwy) w Bad Salzungen. Po południu pojawiły się nasze delegacje i udaliśmy się na imprezę dla wyróżnionych pracowników.

Zaproszenie na Dzień Górnika w Bad Salzungen (NRD) w roku 1988

Zaproszenie na Dzień Górnika w Bad Salzungen (NRD) w roku 1988

Impreza odbywała się w sporej hali zastawionej stołami, wstęp na zaproszenia, byli tam pracownicy z rodzinami, w sumie paręset osób. I niezłe jedzenie, kelnerki biegają i dolewają co kto chce - szampan, wódka, weinbrand, wino, piwo (Radeberger), program artystyczny w tle, itp. itd. I to był dopiero początek.

Po imprezie zabrali tych wszystkich zagranicznych dyrektorów z tłumaczami na osobne spotkanie, poświęcę mu następny odcinek. Będzie się działo.

Następnego dnia, w sobotę, imprezowanie zaczęło się od samego rana. Pobudka o szóstej, po hotelowym śniadaniu spotkaliśmy się na składaniu gratulacji dyrektorowi - temu członkowi KC - który właśnie został odznaczony  jakimś medalem. Kolejka do gratulacji, potem szwedzki bufet, samo najlepsze, delikatowe żarcie, a kelnerki znowu biegają i dolewają co kto chce - szampan, wódka, weinbrand, wino, piwo (Radeberger). Zobaczyłem tam jabłka, nie takie marne jak zwykle, ale ślicznie błyszczące. Połakomiłem się - i to był błąd. Jabłka były takie jak i wszędzie, tylko posmarowane masłem, żeby się błyszczały.

Po gratulacjach był pochód. Rozmach mieli Titanikowy. Samych orkiestr górniczych szło w pochodzie 18, na czele szła orkiestra z Polski i grała "Hej kto Polak na bagnety...". Jechały maszyny specjalnie wyciągnięte z dołu, szły dzieci poprzebierane za sceny z nędznego losu w przedwojennym kapitalizmie, robotnicy z transparentami mówiącymi jak wspaniale jest teraz...

Po pochodzie mój dyrektor zabrał mnie na spotkanie ze swoimi pracownikami, a potem był dla gości oficjalnych uroczysty obiad. Na obiedzie jak zwykle - niezłe jedzenie, kelnerki biegają i dolewają co kto chce - szampan, wódka, weinbrand, wino, piwo (Radeberger). Byli tam też różni oficjele z innych instytucji, naprzeciw mnie siedzieli oficerowie Armii Czerwonej. Nawet sensowni, pogadaliśmy trochę, nieźle mówili po niemiecku. Potem zawieźli nas na imprezę plenerową dla całego miasteczka lecącą już od zakończenia pochodu. Bockwursty dla plebsu były za darmo, podobno 2000 sztuk. A dla oficjeli specjalny namiot - a w nim niezłe jedzenie, kelnerki biegają i dolewają co kto chce - szampan, wódka, weinbrand, wino, piwo (Radeberger).

A na popołudnie gości oficjalnych zawieźli na imprezę do jakiegoś zameczku w okolicy. I znowu: niezłe jedzenie, kelnerki biegają i dolewają co kto chce - szampan, wódka, weinbrand, wino, piwo (Radeberger). Do zabawy przygrywa zespół: jakaś pani śpiewa, chłopak na basie, a na klawiszach miejscowy Polak. I ten Polak opowiedział nam niezłą historię: Akurat poprzedniej nocy, korzystając z tego że okolica imprezowała, jego sąsiad z kumplem wsiedli do ciężarówki (którą uprzednio cokolwiek opancerzyli) i pojechali na forsowanie granicy, Pojechali ile się dało, a jak utknęli to wyskoczyli i pobiegli dalej na piechotę. Zobaczył ich dwuosobowy patrol ochrony granicy, jeden z patrolu chciał do nich strzelać, ale drugi dał mu po łbie, unieszkodliwił broń i poleciał na drugą stronę za nimi. Titanic naprawdę już tonął, mimo 18 orkiestr górniczych grających na pokładzie.

No ale impreza trwała. Co pewien czas któryś z Polaków chciał pogadać z Niemcem, lub odwrotnie, brali sobie tłumacza i gadali. Zazwyczaj jakieś głupoty, jeden przewodniczący związków zawodowych z kopalni w Katowicach kazał mi tłumaczyć jak gada do swojego miejscowego odpowiednika. Zasuwał jak karabin maszynowy ale zdania jak z gazety partyjnej, więc nie miałem problemu z zasuwaniem takich samych zdań w tym samym tempie po niemiecku. Jak tylko się zająknąłem albo chciałem zaczerpnąć powietrza, on uważał że to już i zasuwał dalej. Ale ponieważ to wszystko co mówił było doskonale nieistotne, to luki w tłumaczeniu też nie robiły różnicy. Kolega D. trafił gorzej - musiał tłumaczyć dyskusję dwóch zapalonych wędkarzy.

Następnego dnia nie było już imprez oficjalnych tylko program rozrywkowy dla gości zagranicznych. Mój dyrektor już pojechał, więc zapytałem trójki którą tłumaczył D., czy im też nie potłumaczyć. A co im była za różnica, w końcu nie oni płacili. Zostałem więc. Zaczęło się od spaceru w jakiejś okolicznej miejscowości (chyba Bad Liebenstein) w stronę obiadu. I znowu: niezłe jedzenie, kelnerki biegają i dolewają co kto chce - szampan, wódka, weinbrand, wino, piwo (Radeberger). Potem pod knajpę podstawili dwie dorożki i dwa wozy konne z torbami wyładowanymi małpkami z alkoholem. Do jednego wozu wsiedli Rosjanie, do drugiego Polacy, jedną dorożkę zajęli Bułgarzy (tylko czterech ich było), a w drugiej dorożce, na czele, jak panowie, my we dwóch z D. Obwieźli nas po okolicy, zawieźli do  stadniny koni koło Bad Liebenstein. Tam wszystkim wypisali legitymacje jeździeckie, wpisali po dwie godziny jazdy, chociaż na koniu posadzili tylko polskiego dyrektora z kopalni w Katowicach. Do jedzenia były już tylko bratwursty a do picia piwo, ale nadal Radeberger.

Legitymacja jeździecka, NRD, 1988

Legitymacja jeździecka, NRD, 1988

 

Legitymacja jeździecka, NRD, 1988

Legitymacja jeździecka, NRD, 1988

 Ponieważ był już wieczór to znowu do hotelu. Rano, w poniedziałek padła propozycja zwiedzania kopalni, ale nie była to już część programu oficjalnego i nie zapewniali transportu do Merkers. Niestety się nie załapałem. D. opowiadał, że tam pod ziemią jeżdżą ciężarówki i Simsony, a odległości są wielokilometrowe. Jak podaje Wikipedia mają tam 4600 kilometrów korytarzy. Słownie: cztery tysiące sześćset! Kilometrów! No ale nic, nadrobię kiedyś to zwiedzanie, jadąc do kraju przejeżdżam niezbyt daleko stamtąd, a jest tam teraz Erlebnisbergwerk z prawie 3-godzinnym programem zwiedzania, jeżdżeniem ciężarówkami, kryształami soli o boku 1m i komorą, gdzie pod koniec wojny hitlerowcy schowali złoto Reichsbanku. (EDIT: Nadrobiłem)

Kopalnia Merkers, komora z największymi na świecie kryształami soli

Kopalnia Merkers, komora z największymi na świecie kryształami soli

Jeszcze jako ciekawostka - w końcu wojny Bad Salzungen i okolice zajęli Amerykanie, główny technolog kopalni opowiadał, że on się akurat wtedy urodził, a jego rodzina wraz nim musiała opuścić dom bo zajęto go na kwaterę dla Eisenhowera.

Taaakie  żarcie, taaakie przeżycia i jeszcze za to zapłacili. Chyba z 900 marek. I do tego hotel (chociaż snu mało, bo praca od rana do nocy). Super było. A i Titanic na szczęście nie był mój.

Niemcy Niemcy
Zufahrtstrasse 1
36460 Merkers-Kieselbach, Niemcy

Jeszcze przypis: Tytuł pochodzi z "Ballady o marynarzach z Titanica” Andrzeja Górszczyka w wykonaniu Zenona Załubskiego. Piosenka z 1980, jak ulał pasująca do NRD a.d. 1988.

W następnym odcinku: Wewnętrzny krąg władzy.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Komentarze: (1)