Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Żegnaj NRD (21): Commodore i inni

Akurat kiedy przyjechaliśmy do NRD jeden z polskich aspirantów, W. (ten spotkany przez nas w tramwaju do konsulatu w Lipsku) kupił sobie komputer domowy Commodore C-64. Od tego momentu byłem u niego częstym gościem. Wkrótce się okazało, że mam do programowania niezły dryg, czy to w BASICu, czy w assemblerze, czy w czymkolwiek innym. W czytelni były dostępne zachodnie czasopisma, na przykład c't, aspiranci mogli zlecać wykonanie kserokopii artykułów, więc wkrótce mieliśmy wklepane trochę drukowanych tam programów użytkowych - jakieś monitory, assemblery, graficzne rozszerzenia BASICa... Aspirant miał temat teoretyczny, związany z obliczeniami równoległymi, chodziło o przyporządkowanie zadań (FEM) do procesorów regularnego systemu massive multiprocessor (jakoś to się po polsku nazywa?), modelował i wizualizował te algorytmy na swoim Commodorku - komputerów z lepszą grafiką na uczelni w zasadzie nie było. Pomagałem mu w tym i nieco przesadzając można by powiedzieć, że był to mój pierwszy doktorat.

Oczywiście nie był to jedyny komputer domowy w okolicy. Było trochę Sinclairów Spectrum, dwa z nich należały do polskich studentów z trzeciego roku, Commodorków wśród Niemców też było parę. Ale oni się niezbyt chętnie ujawniali, przynajmniej tak 1984-85  - pamiętam dwóch mających wspólnego C-64, którzy wyciągali komputer z szafy dopiero po zamknięciu drzwi na klucz i zasłonięciu okien. Potem posiadanie komputera znormalniało i przestali już się kryć.

Inny z Niemców z nieukrywanym żalem pokazywał swojego Commodore VIC-20, kupionego mu okazyjnie przez niekumatą rodzinę z RFN. Wszyscy łączyliśmy się z nim w bólu.

Ja swojego C-64 kupiłem w 1985 roku, przywiózł mi go jeden ze studentów dewizowych z naszej grupy, Palestyńczyk Said. Na początek z magnetofonem i joystickiem, Problemem był mały telewizor - został zakupiony w Polsce, była to VELA 203.

To się tak łatwo mówi, zakupiony w Polsce.  W Polsce był to okres największej biedy, taki telewizor był nie do kupienia w normalnym sklepie. Udało się tylko dzięki temu, że kuzynka wychodziła za mąż, a telewizor już miała. Co jedno z drugim ma wspólnego? W tym okresie pewna pula artykułów trwałego użytku została wydzielona dla Młodych Małżeństw. Takie Młode Małżeństwo, legitymując się odpowiednim zaświadczeniem z Urzędu Stanu Cywilnego mogło kupować artykuły z tej puli, zwanej MM,  i w ten sposób urządzić sobie samodzielne gospodarstwo domowe. Oczywiście wszyscy wykorzystywali pulę na maksa, rzeczy im niepotrzebne zawsze przydały się w bliższej lub dalszej rodzinie albo mogły zostać wymienione na bardziej potrzebne dobra.

Telewizor przemyciłem do NRD, musiałem jeszcze tylko przestroić go na tamtejszą częstotliwość pośrednią fonii, żeby w ogóle było coś słychać z komputera i z telewizji. Później, na jakiejś giełdzie komputerowej w Polsce zobaczyłem ciekawą przeróbkę - resetowanie komputera przez przyciśnięcie diody Power. Też zrobiłem sobie coś takiego.

Commodore 64, ok. 1985

Commodore 64, ok. 1985

 

Karta gwarancyjna Commodore 64, 1985

Karta gwarancyjna Commodore 64, 1985

Komputer służył przede wszystkim do grania, gry, oczywiście głównie  nielegalne, krążyły w dowolnych ilościach. Bo kogo tam było by stać na porządniejszą. legalną grę? Pojawiały się też książki o wnętrznościach C64, głównie z wydawnictwa Data Becker - wielu Niemców miało rodziny na Zachodzie, a co to dla nich było 30 DM raz na pewien czas. Dziadek emeryt książkę fachową mógł przywieźć od rodziny bez problemu (z programem było trudniej, bo celnicy gonili nagrane nośniki, zwłaszcza z Zachodu). Natomiast już w NRD nie było tak lekko, 30 DM to było jednak aż 150 wschodnich, ksero nie wchodziło w rachubę, musieliśmy kopiować te książki fotograficznie - robiliśmy zdjęcia aparatem fotograficznym na filmie czarno-białym i odbitki na papierze światłoczułym. Oczywiście wszystko to osobiście w jednej z kilku uczelnianych ciemni. Miałem tych książek odfotografowanych z dziesięć, w tym schemat, opisy wszystkich układów i pełny listing ROMu.

Gry grami, ale zbierałem również wszelakie implementacje języków programowania, żeby sobie popróbować. Lisp, Pascal, Forth, Logo, wszystko co podeszło. I to było dobre, wiele skorzystałem.

Aspirant W. kupił sobie również moduł z Z-80 do Commodore, licząc na używanie CP/M-u i środowisko kompatybilne z tym, co na uczelni. Niestety nic z tego nie wyszło, system chodzący na tym module zwieszał się co chwilę. Jakieś dwa lata później w ramach próbowania różnych, utopijnych koncepcji Zarobienia Mnóstwa Kasy zrysowałem schemat z tego modułu, przeanalizowałem go i zrozumiałem dlaczego to nie działa - ponieważ procesor 6510 używany w Commodorku używał dwufazowego zegara 1 MHz (ze względu na inną koncepcję odpowiadało to gdzieś 3,5 MHZ dla Z-80), a dla Z-80 było to bardzo mało, zrobiono w module taki dość zmyślny układ który przez odpowiednie pół cyklu zegara 6510 zwielokrotniał częstotliwość zegara dla Z-80. Średnio wychodziło, że Z-80 chodzi na 2 MHz. W związku z tym jakiś księgowy w Commodore zarządził wkładanie tam procesorów na 2,5 MHz. Ale prawda była taka, że on chodził na przemian z 0 MHz i 4 MHz i wersja 2,5 MHz teoretycznie nie miała szans się wyrobić (jeden z wymaganych czasów w timingu był katalogowo >170 ns, w praktyce mniej niż 125 ns). Obraz problemu zaciemniało to, że w praktyce duża część wkładanych procesorów Z-80 jednak się wyrabiała i problemy były tylko z niektórymi modułami CP/M.

Moduł CP/M do Commodore 64

Moduł CP/M do Commodore 64 Żródło: www.computermuseum-muenchen.de

Później dorobiłem się jeszcze stacji dysków. Wtedy było to coś, ale z perspektywy - nic szczególnego, nawet nie mam nic interesującego do powiedzenia na ten temat.

Commodore 1570 disk drive, ok. 1986

Commodore 1570 disk drive, ok. 1986

Potem na uczelni zaczęły się pojawiać pecety. Jako pierwsi dostali parę sztuk na bionice. Wszystkie znaczki firmowe zostały z nich usunięte, żeby nie było widać że są od wroga klasowego. A po wakacjach 1986 pojawił się pierwszy pecet w rękach prywatnych. Przywiózł go polski aspirant z Warszawy, nazwijmy go A. Aspirant ten jakoś znalazł firmę programistyczną w RFN, która go zatrudniła na wakacje i w ten sposób zarobił na peceta i to od razu AT. Było to klasyczne AT na 6 MHz (czyli standard w tej, wyższej klasie) z 1MB RAM (wtedy dużo) i 10 MB HDD (znowu standard). Do tego karta Hercules, monitor mono zielony i stacja dyskietek 5,25 cala. Całość firmy Sperry (niemarkowych pecetów jeszcze wtedy nie było, firma Sperry wkrótce potem połączyła się z firmą Burroughs tworząc istniejący do dziś Unisys). Ciekawa była obudowa, można było ten komputer postawić jako desktop albo jako wieżę, znaczek firmowy był przestawiany żeby zawsze pasował - wtedy to była absolutna nowość. Był to najlepszy komputer na uczelni. Cała ta historia miała spore konsekwencje dla mojej dalszej drogi życiowej, wrócę do tego w więcej niż jednym odcinku.

Aspirant ten wciągnął mnie też w pracę na uczelni jako Hilfsassistent (asystent pomocniczy), w centrum obliczeniowym pisałem programy (niezbyt skomplikowane na początku) pod Unixem na K-1630 (czyli PDP-11) najpierw w C, potem w Moduli 2 (ktoś pamięta jeszcze taki język?). Dużo się dzięki temu nauczyłem, a do tego były za taką pracę jakieś pieniądze (chyba ze 100 czy 120 marek na miesiąc - kolejna możliwość dorobienia).

Po 1987 na uczelni zaczęły pojawiać się pecety w większej ilości, jednak były to przeważnie XT klasy popularnej, na przykład Amstrad 1215 (w RFN sprzedawany pod marką Schneider). Mimo to sprzętowe wyposażenie uczelni coraz bardziej odstawało od aktualnego stanu techniki, studenci w swoich pokojach coraz częściej mieli lepszy sprzęt niż uczelnia. Największą uczelnianą porutę pamiętam, kiedy na czwartym roku (pierwsza połowa 1988) mieliśmy cykl gościnnych wykładów ludzi z różnych uczelni zagranicznych. Między innymi o Ethernecie opowiadał człowiek z Kuby, (wtedy poważnie myśleliśmy, że Ethernet thick i thin to taki high-tech, że w życiu się z nim osobiście nie zetkniemy - wnioski pozostawiam do wyciągnięcia czytelnikowi. Zresztą przy thick mieliśmy rację, ale nie ze względu na jego high-techowość). Więc on opowiedział również jaki tam u nich, na uniwersytecie w Hawanie, mają sprzęt. Nawet zakładając że koloryzował używając czynnika 2, to i tak mieli tam o wiele więcej i o wiele nowocześniejszego sprzętu, niż w NRD. Kuba, wyspa jak wulkan gorąca.

Największy problem był z drukarkami. Wszystkie te wielgachne i szybkie NRD-owskie konstrukcje, jakich było pełno, nie miały nawet kompatybilnych z pecetami wtyczek, a co dopiero mówić o driverach do jakichkolwiek pecetowych edytorów.

W czasach MS-DOSu nie istniało coś takiego jak jeden, systemowy driver do drukarki. Każdy program, który miał coś drukować musiał mieć swoje drivery przynajmniej do paru standardowych drukarek. Jeżeli drukarka w czymkolwiek odbiegała od standardu, to jej właściciel miał problem, nierzadko nierozwiązywalny. Do tego drukarki nie mogły najczęściej drukować polskich znaków w trybie tekstowym. Stąd popularność (przynajmniej w Polsce) edytora ChiWriter - zawierał on w pakiecie program do projektowania znaków drukowanych później na drukarce, można było modyfikować układ klawiatury, a sterowanie drukarką odbywało się przy pomocy modyfikowalnych przez użytkownika tekstowych plików sterujących. Innymi słowy: ChiWritera można było doprowadzić do działania z dowolną, posiadaną drukarką i z klawiaturą w dowolnym układzie.

Do pecetów używano drukarek zachodnich, ale najtańszych jakie tylko dało się znaleźć. To znaczy tak dokładnie to wszelkich jakie dało się znaleźć - był to przecież sprzęt przywożony przez osoby prywatne i sprzedawany firmom - więc zazwyczaj najtańszy, jaki był w sklepie w RFN. Jako edytora używaliśmy oczywiście ChiWritera - bo dało mu się dorabiać polskie i niemieckie litery i modyfikować drivery - ale niestety wydruk był robiony w pełnej grafice. Skutek był taki, że na tych najtańszych drukarkach jedna strona A4 drukowała się około piętnastu minut, a ten nędzny złom najdalej przy drugiej stronie się przegrzewał i wydruk się kończył. Mimo to, dzięki ciężkiej pracy w zespole dwuosobowym udawało się drukować nawet spore teksty. Wyglądało to tak:

  • Taśma do drukarki była towarem deficytowym, więc ją wyjmowaliśmy i wkładaliśmy do drukarki dwie kartki przełożone kalką maszynową (Trzy razy sprawdzić, czy we właściwą stronę!).
  • Żeby drukarka się nie przegrzała, zdejmowaliśmy z niej wszystkie możliwe klapki.
  • Ponieważ największa z tych klapek dociskała papier do wałka, po zdjęciu jej jedna osoba musiała za górne rogi kartki przyciągać papier w odpowiednią stronę. Przez cały czas wydruku, przerwa, a nawet chwila rozproszenia się niedopuszczalna.
  • W tym czasie druga osoba wachlowała drukarkę inną kartką papieru, żeby zapewnić chłodzenie. Lepiej też bez przerwy.
  • Krytycznym momentem było parę ostatnich linii - żeby kartka nie wyskoczyła spod głowicy przed zakończeniem wydruku.

I tak cztery strony na godzinę. Teraz WO wyzywa nas od linuksiarzy, a przecież sam na pewno musiał robić akcje w takim stylu. W tych czasach bez linuksiarstwa nie dało się nic zrobić.

Dochodziło do tego, że co się dało drukowałem będąc w Polsce - tam w byle biurze był lepszy sprzęt a z taśmami do drukarek nie było większego problemu.

W następnym odcinku - Pod znakiem dwusuwa.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo

2 komentarze

(Nie)istotne warunki zamówienia

Nie śledzę sprawy generała Skrzypczaka, przyznam się że polska polityka interesuje mnie coraz mniej (ma się ten luksus nie płacenia na nich), ale jak zwykle docierają do mnie echa mówiące o problemach z przetargami na sprzęt wojskowy. A to nie dało się czegoś kupić, bo zła specyfikacja, a to żaden sprzęt jej nie spełnia itd. Gdy jeszcze zajmowałem się działalnością gospodarczą w Polsce wielokrotnie stykałem się z przetargami i czytałem ich dokumentacje. Jak w Polsce tworzy się specyfikację istotnych warunków zamówienia do przetargu? Możliwości są takie:

  • Wariant 1: Fachowiec pisze to, co faktycznie jest istotne i podaje sensowne wartości. Wariant bardzo rzadko spotykany.
  • Wariant 2a: Niefachowiec przepisuje dane techniczne z instrukcji posiadanego urządzenia, bo nie ma pojęcia co jest istotne a co nie. Najczęstszy wariant, przypadkowo eliminujący rozwiązania znacząco inne od już posiadanych przez zleceniodawcę.
  • Wariant 2b: Niefachowiec przepisuje dane techniczne dostarczone przez producenta sprzętu, który ma wygrać. Również bardzo częsty wariant, ryzyko jest takie że konkurencja w ogóle nie będzie chciała startować w takim przetargu. Bywa, że konkurencja jest opłacana za wystawienie oferty która z założenia przegra - bo nie spełni istotnych warunków zamówienia.
  • Wariant 3: Niefachowiec przepisuje dane techniczne z kilku instrukcji, wybierając najwyższe liczby i wpisując cechy wszystkich urządzeń naraz. Stąd biorą się specyfikacje nie do spełnienia przez jakikolwiek istniejący sprzęt.

I tak to się kręci. I się nie zmieni, dopóki nie zacznie się zatrudniać fachowców zamiast pociotków i kolegów z partii. I płacić tym fachowcom jak należy. Ale nie mam nadziei, że to się stanie szybko. Póki co zostanę w Niemczech.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Polityka, polityka

Skomentuj

Żegnaj NRD (20): Pociąg zwany „Przemytnikiem”

W tych czasach studenci i robotnicy jeździli do NRD pociągami. Samochód mało kto miał, zwłaszcza nadający się do regularnego pokonywania długich tras, z benzyną w NRD nie było wcale tak bezproblemowo (sprzedawali miejscowym, samochód z rejestracją z innego kraju mógł mieć problem z zatankowaniem poza autostradą), zostawał więc pociąg. Ja jeździłem do Szczecina, pociąg był jeden na dobę w każdą stronę. Relacja Berlin Lichtenberg - Gdynia, pociąg o nazwie "Gedania".

Dworzec Halle, NRD, 1988

Dworzec Halle, NRD, 1988

Gedania w stronę NRD startowała z Gdyni i jechała wiele godzin przez Polskę, pozostawiając wiele czasu na ukrycie towaru. Ja wsiadałem w Szczecinie Głównym, pociąg startował o 5:25 w stronę stacji Szczecin Gumieńce (tylko kilka minut jazdy). Tam stawał na oddzielonym peronie, wsiadali WOP-iści i celnicy i zaczynało się trzepanie. Inaczej niż dziś, celnicy sprawdzali przewożone towary głównie na wyjeździe. Dziś błogosławiony jest człowiek, wywożący towary wyprodukowane w danym kraju za granicę, wtedy ktoś taki był przeklętym pasożytem systemu subwencji, przyczyną pustek w sklepach i kryzysu gospodarczego. Trzepanie trwało godzinę. Celnicy otwierali wszystkie schowki w wagonie, wszystkie klapy rewizyjne, itp, również przykręcone na śruby, świecili latarkami, używali lusterek na kijkach, wprowadzali druty w przestrzenie za oparciami itp. W wagonie zawsze coś znajdowali - najczęściej papierosy Marlboro, albo ciuchy (jeans). Pytali się też, do kogo należą poszczególne sztuki bagażu, bezpańskie (znaczy takie, do których nikt się nie przyznał) zabierali. Co którąś torbę kazali otworzyć i sprawdzali zawartość. Na kontrolę narażeni byli raczej robotnicy, kulturalnie wyglądający młody człowiek rzadko musiał pokazywać swój bagaż. Mimo tego trzepania część towaru pozostawała nie wykryta, głównie ze względu na brak czasu - po godzinie pociąg musiał ruszyć, bez ważnego powodu czasu kontroli nie wydłużano.

Prawdziwy cyrk był w drugą stronę, zwłaszcza przed świętami. Pociągi były szczelnie napchane ludźmi, większość z nich miała po kilka toreb wypchanych czekoladą, rodzynkami i sprzętem gospodarstwa domowego. Wielu z nich rozstawiało te swoje torby w różnych częściach wagonu licząc, że celnik nie zapyta się o właściciela.

Typowa scena: Pociąg do kraju przed Bożym Narodzeniem. Napchany, że szpilki nie wetkniesz. WOP-iści i celnicy z trudnością przeciskają się korytarzem. Znaleźli jakiegoś robotnika z siedmioma (sic!) torbami towaru, wysadzili go na peron, on stoi przy swoich torbach, smutny czegoś. Ja stoję w tłoku na korytarzu, okna pootwierane. W pewnym momencie facet obok mnie przyciszonym głosem woła do tego wysadzonego "E, ty, daj jedną torbę!". Tamten rozejrzał się i buch jedną torbę przez okno do pociągu. żaden celnik tego nie zauważył, ale za chwilę jakiś przechodząc sobie przypomniał "Ale pan to miał siedem toreb, gdzie jest ta siódma?". "Było sześć!", "Nie, siedem!", "Jak Boga kocham sześć!" itd. Potem jakiś kolega pyta tego z pociągu, który wziął torbę: "A ty go w ogóle znasz?" "Nie, nie znam, a co to za różnica?".

Inna scena, też jakieś Boże Narodzenie: Stoimy w siedem osób na Lichtenbergu, widać że tłok będzie nieprawdopodobny. Podstawiają Gedanię, jeden z nas, dobrze ustawiony, wskakuje jako jeden z pierwszych do wagonu i zajmuje cały przedział. Czekamy, żeby wsiąść, ale ludzie tak walczą przy wejściu, że w rezultacie prawie nikt wsiąść nie może. No to ja proponuję, żebyśmy najpierw podali nasze bagaże przez okno. Zrobione, minuty mijają, a walka wciąż trwa. No to mówię: "Wchodzimy przez okno, bo inaczej zostaniemy!" Przyciągnęliśmy wózek na bagaż żeby było łatwiej i włazimy. W połowie akcji podchodzi jakaś pani i prosi "Pomóżcie mi też przez to okno, muszę być jutro w pracy!". Pomogliśmy, siedzimy w przedziale, tłok robi się coraz większy, parę osób z korytarza musi postawić swój bagaż w przedziale (półki na bagaż już zajęte i 8 osób już siedzi), potem jeszcze trzy muszą stanąć na środku przedziału. Wreszcie jedziemy, dwie godziny jazdy plus godzina trzepania, Szczecin Główny. A tu sytuacja taka sama - tłok taki, że nie da się wysiąść. Więc ewakuacja też przez okno. A dziś po przygody trzeba za drogie pieniądze jeździć gdzieś na koniec świata.

Kiedy jest luźniej, wśród robotników kwitnie życie towarzyskie. Flaszkę ma każdy, z kieliszkami gorzej, a z gwinta nie wypada ("Trochę kultury!"). Więc jeden kieliszek potrafi rotacyjnie obsługiwać dwa przedziały.

Zdarzenie z jazdy w stronę do NRD: W Gedanii sporo ludzi tak, że wszystkie miejsca siedzące zajęte i kilka osób stoi na korytarzu. Ja stoję w tej części gdzie wyjście, bliżej drzwi stoi facet wyglądający na Niemca Zachodniego (lepiej ubrany, zadbana cera, elegancko ostrzyżony, mało bagażu). Trzepanie, jakiemuś robotnikowi kazali wysiąść. Więc on idzie, smętny, w stronę wyjścia. Już w drzwiach zatrzymuje się, cofa trochę, sięga do kieszeni kurtki, wyjmuje pełną garść tych plastikowych znaczków, spinek do włosów itp. podaje temu Niemcowi i mówi "Masz!". Znowu zwraca się w stronę wyjścia ale jednak cofa, sięga do drugiej kieszeni, wyciąga drugą garść plastiku, znowu podaje Niemcowi - "Masz jeszcze!".

Trudno się więc dziwić że Gedanię nazywano "Przemytnikiem", ale zdaje się że tak mówiono też o każdym innym pociągu relacji Polska-NRD.

Kasa z handlu międzynarodowego była niezła, ale nie chciałbym wrócić do tamtych czasów. Już wolę stateczną, drobnomieszczańską egzystencję bez przygód. Mimo że krotność średniej krajowej wychodzi niższa.

W następnym odcinku: Commodore i inni.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

3 komentarze

Żegnaj NRD (19): …i kto handluje ten żyje

Uważny czytelnik prawdopodobnie już wielokrotnie zadał sobie pytanie: Jak student z Polski, z 360-markowym stypendium, mógł kupować buty wyłącznie Salamander, często jadać w restauracji, posiadać zachodni komputer domowy a potem osobisty itd. Innym słowy: Jak można było w komunistycznym kraju dorobić sobie do stypendium i to nie tylko trochę.

O jednej metodzie już pisałem - można było pójść na nockę do Glasu lub Porcelany. Część studentów tak robiła, niektórzy często. Ale policzmy: Przy 30-40 marek za noc to bardzo się starając można było dorobić sobie miesięcznie średnią krajową. Jednak starając się aż tak bardzo, studiowanie trzeba by sobie darować - po przepracowanej nocy dzień musiał być zmarnowany. Poza tym co to za praca dla inteligentnego człowieka - zasuwanie po nocy jako "przynieś-podaj-pozamiataj"? Ja spróbowałem w obu zakładach, było to istotne doświadczenie, ale powtarzać go nie miałem zamiaru.

Druga metoda były bardziej typowa dla Polaków w tym czasie - handel międzynarodowy.

Ustrój socjalistyczny bardzo sprzyjał rozwojowi indywidualnego handlu międzynarodowego - w normalnej, nieregulowanej gospodarce różnice cen towarów w różnych krajach nie są zbyt wysokie. Istotne różnice pojawiają się dopiero w momencie interwencji państwa w ceny, ograniczeniu wymiany towarowej i/lub niedoborów na rynku. W tak bardzo regulowanych państwowo gospodarkach jak gospodarki krajów socjalistycznych różnice z natury rzeczy były olbrzymie, bo każdy kraj dotował i opodatkowywał inne grupy towarowe. Mechanizm subwencji/odpisu już opisywałem - w NRD był on szczególnie rozwinięty.

Jest różnica w cenach - jest zarobek. Pierwsze kroki były jeszcze nieśmiałe. Na początku dużym powodzeniem cieszyły się polskie duże, wiklinowe koszyki. Pośrednictwem w sprzedaży trudniły się panie z campusowej pralni. Wystarczyło przy wymianie pościeli (odbywającej się raz na miesiąc) przynieść im brudną pościel w koszyku, a otrzymywało się nową pościel plus 25 marek. Lekko łatwo i przyjemnie, 25 marek piechotą nie chodzi, ale ile w końcu można tych koszyków z Polski przywieźć? Więcej niż jeden naraz raczej nie. Poza tym rynek koszyków nasycił się dość szybko i trzeba było znaleźć inne towary do przywożenia.

Niektórzy przywozili i sprzedawali polskie magnetofony szpulowe serii Aria. Nie pamiętam po ile chodziły, były to już jednak sumy znacznie powyżej 1000 marek (a może nawet i 3000? Nie pamiętam dokładnie). Ale to było już duże przedsięwzięcie, obarczone sporym ryzykiem. Magnetofon Aria był po prostu olbrzymi (zajmował całą dużą walizkę), ciężki jak cholera, a zauważony przez celników mógł zostać zarekwirowany. Na skutek niedogadania moi rodzice kupili taki dla mnie na sprzedaż, jednak nie zdecydowałem się na próbę transportu. Zresztą i tak nie znalazłem odbiorcy, chyba było już za późno i rynek był już nasycony.

Magnetofon MDS 2412 ARIA

Magnetofon MDS 2412 ARIA Żródło: oldradio.pl Autor: Jarosław Stefanski

Świetną lukę rynkową znaleźliśmy przypadkiem - wybraliśmy się kiedyś z kolegą P. na giełdę części elektronicznych, zabierając nasze skrzynki z częściami. Nasze, do własnego użytku, a nie przywiezione z myślą o sprzedaży. Zaraz zrobił się koło nas tłok - mieliśmy części inne niż wszyscy, schodziły jak ciepłe bułeczki. Na następnych giełdach gdy wchodziliśmy na salę robił się szum ("O, wreszcie są!") i hobbyści podejmowali szturm na nasze towary. Na takiej giełdzie wpadało do kieszeni parę setek (czasem nawet więcej). Dziwi mnie, że wśród tylu studentów polskich na uczelni wyłącznie z kierunkami elektroniczno-informatycznymi, częściami elektronicznymi handlowaliśmy właściwie tylko we dwóch. Części kupowaliśmy głównie w sklepach Bomisu, upłynniających elementy niepotrzebne przemysłowi, jakieś zapasy magazynowe itp. Przebicie było bardzo dobre, do tego celnicy nie mieli pojęcia co to jest i nie czepiali się. Jakby który miał z tym problem zawsze można było zasłonić się studiowaniem na uczelni o takim profilu i że to do studiów potrzebne i bardzo tanie (czytaj: bez wartości handlowej).

Gdzieś od 1987 świetnym biznesem stały się dyskietki, takie zwykłe, 5,25 cala. Kiedy po raz pierwszy przywiozłem dwie paczki dyskietek, sprzedałem je po 40 marek. Nie, nie za paczkę. 40 marek za sztukę dyskietki!  Wyobrażacie sobie to przebicie? Średnia krajowa za dwie paczki dyskietek. Jeden z kolegów twierdził, że pół roku wcześniej udało mu się sprzedać dyskietki jakiemuś zakładowi pracy nawet po 80 marek za sztukę! Takie ceny nie utrzymały się długo, chociaż przebicie aż do końca było niezłe. Przez długi czas opłacało się nawet kupić dyskietki normalnie w sklepie "Intershopu" i sprzedać Niemcom za marki wschodnie. Chociaż z tą normalnością kupowania w Intershopie to trochę przesadzam.

Dyskietka 5,25''

Dyskietka 5,25'' Żródło: Wikipedia, Autor: Qurren

"Intershop" był odpowiednikiem polskiego Pewexu. Sprzedawano tam zachodnie towary za walutę zachodnią. W zasadzie w Polsce sprzedawano również niektóre towary polskie - np. telewizory "Jowisz", pralki automatyczne "Polar", montowane w Polsce samochody "Zastava" i przede wszystkim wódkę. W Polsce było jednak łatwiej - w latach 80-tych już każdy mógł wejść do takiego sklepu i kupić dowolny towar płacąc dolarami lub markami zachodnimi. Wcześniej zwykły obywatel musiał zamieniać te dolary i inną walutę w banku na tzw. bony Pekao, którymi dopiero mógł zapłacić w Pewexie. W NRD jeszcze w 1989 obywatele NRD mogli płacić tylko odpowiednikami bonów zwanymi "Forumschecks". Osoba płacąca markami zachodnimi musiała pokazać zagraniczny paszport, ale paszport polski całkowicie im wystarczał.

Innym towarem przywożonym masowo do NRD był ubrania jeansowe. Najpierw opłacało się przywozić kupowane w Pewexie jeansy zachodnie. Do dziś jest dla mnie zagadką, dlaczego np. markowe Wranglery były w tych sklepach tak tanie. Schodziły również jeansy marki "Odra", ale tylko ścieralne. Później pojawiły się tzw. marmurki - odpowiednio spierany krajowy jeans, produkowany przez prywatne rzemiosło. No to już był szał - centralnie zarządzany przemysł NRD nie był w stanie w ogóle zareagować na taką modę, w sklepach takich ubrań nie było wcale. Natomiast Polacy przywozili te wyroby masowo, pół NRD w tym chodziło. Jeden z wcześniejszych aspirantów polskich ożenił się z Niemką i mieszkał w okolicy - jego żona zajmowała się "liftowaniem" przywożonych kurtek jeansowych. Polegało to na przyszywaniu do tych kurtek możliwie dużych ilości naszywek, również przywiezionych z Polski. Kurtka z naszywkami natychmiast nabierała jeszcze większej wartości.

Nieźle sprzedawały się też polskie kurtki skórzane. Oczywiście również rzemieślnicze.

Kolejną grupą polskich wyrobów cieszącą się dużym powodzeniem było badziewie zalegające kioski z pamiątkami. Wszystkie te plastikowe znaczki "Modern Talking" do wpięcia w klapę, kolorowe spinki do włosów, duże grzebienie z rączką (obowiązkowy atrybut NRD-owskiego wiejskiego "eleganta", trzymany w tylnej kieszeni marmurkowych spodni), naszywki na kurtkę jeansową (fantazyjne albo z zespołami) itp. No ale to już nie ja.

Łapiecie wzór? Wyroby rzemieślnicze i high-tech nie produkowany w NRD lub bardzo obciążony odpisami. To mówi o gospodarce NRD więcej, niż długie analizy ekonomiczne.

No dobrze, to był import do NRD, a co z eksportem?

Jak łatwo się domyśleć na eksport nadawały się produkty niedostępne w Polsce i/lub mocno subwencjonowane w NRD. A były to:

  • Czekolada, zwłaszcza ta czekoladopodobna z orzeszkami ziemnymi, po 80 fenigów. Ludzie wozili ją na kartony po 100 tabliczek.
  • Rodzynki, migdały, wiórki kokosowe, skórka pomarańczowa - w Polsce był z takimi rzeczami problem.
  • Wszelkiego rodzaju sprzęt elektryczny.
  • Garnki, sokowniki, sztućce, noże i pomoce kuchenne.
  • Narzędzia
  • Motorowery "Simson" (rozwinę temat w odcinku o motoryzacji).
  • Licencyjne buty "Salamander"
  • Sprzęt foto (o tym też jeszcze będzie).

Wszystko to jechało do Polski pociągami. Ale o tym w następnym odcinku.

Jak widać dorobić na handlu można było sobie nieźle, ale to nie wszystkie możliwości. O innych opowiem jeszcze wkrótce.

 

W następnym odcinku: Pociąg zwany "Przemytnikiem".

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

2 komentarze

Żegnaj NRD (18): Tu, pod tą gruszką sikał Kościuszko… znaczy Goethe z Lutrem

Szczególną atencją cieszył się w NRD Goethe. Właściwie nie była to tylko NRD-owska ani tylko socjalistyczna przypadłość - całe Niemcy czczą Goethego już od bardzo dawna. We wszystkich miejscach, gdzie Goethe był, nawet przez chwilę tylko wisi tablica pamiątkowa "Tu był Goethe", "Tu nocował Goethe", "Tu mieszkał Goethe" itp. Szczyt szczytów to tablica w Erfurcie "In diesem Hause Goethe und Schiller gingen ein und aus" (W tym domu Goethe i Schiller weszli i wyszli) Ale może to jakiś cytat albo nawiązanie, którego nie łapię. (Uzupełnienie: Jak podpowiada nudniejszy, to ja nie znam idiomu. Oznacza to W tym domu Goethe i Schiller często bywali). Ponieważ Goethe spędził w Ilmenau 8 lat, a w regionie znacznie więcej, tablice związane z nim wisiały na co drugim rogu.

Tablice poświęcone Goethemu na hotelu "Zum Löwen" w Ilmenau

Tablice poświęcone Goethemu na hotelu "Zum Löwen" w Ilmenau

Teraz mieszkam we Frankfurcie, gdzie Goethe się urodził. Tu jest tak samo. Goethe Goethem Goethego pogania. Prawie jak JPII w Polsce.

Przy okazji anegdota, nie z NRD ale  związana z kultem Goethego. Gdzieś tak około 1995 byłem na wycieczce w rezerwacie Szczeliniec Wielki w Górach Stołowych. Wtedy chodziło się tam grupami, z przewodnikiem, który trochę bredził (chyba był co nieco pod wpływem). A ponieważ Goethe tam był, obowiązkowo musiała być też tablica pamiątkowa. Na górze tablicy napisane było "Goethe", poniżej profil poety, a na dole data "August 1920" (za rok nie daję gwarancji , ale wiek XX). Jak widać niemiecki napisów nie był zbyt wyszukany. Przewodnik oświadczył, że "Wielki poeta niemiecki, August Goethe, odwiedził to miejsce w 1920 roku". ROTFLowaliśmy nieprzeciętnie, przewodnik w ogóle nie rozumiał o co nam chodzi.

Chciałem dołączyć zdjęcie tej tablicy, ale po guglaniu się okazało, że w ramach Kulturkampfu zastąpiono ją tablicą w języku polskim. To może od razu trzeba było zamienić jeszcze Goethego na Mickiewicza? Niestety nie zrobiłem wtedy zdjęcia, załączam tylko zdjęcie nowej tablicy po polsku.

Szczeliniec Wielki - tablica upamiętniająca wizytę Goethego

Szczeliniec Wielki - tablica upamiętniająca wizytę Goethego Źródło: fotoforum.gazeta.pl

Skoro Goethe był bohaterem ogólnoniemieckim, władze NRD poszukały sobie innego obiektu czci. Musiała być to postać historyczna, niekomunistyczna (bo byłaby zbyt nowa i kontrowersyjna), działająca na terenie późniejszego NRD i w jakiś sposób ideologicznie pasująca do ich profilu. Wybrano Marcina Lutra. Dla mnie było to pewnym zaskoczeniem - osoba duchowna itp. ale chyba chodziło o przypisanie mu walki o czystość doktryny. No i przeciwstawienie się imperialistycznej władzy (w tym przypadku kościelnej, ale tego tematu nie pogłębiano) dla dobra zwykłych ludzi. Owszem, i to można w naukach Lutra znaleźć, ale Luter nie był postacią na tyle jednoznaczną, żeby nie trzeba było się gimnastykować dopasowując jego poglądy do aktualnych potrzeb propagandy ideologicznej.

W takiej gimnastyce NRD-owscy propagandziści byli bardzo dobrze wyćwiczeni. Jeżeli co chwilę trzeba uzasadniać, że istnieje tylko jeden naród radziecki, ale za to dwa, osobne narody niemieckie (sic! To znowu nie jest ironia, tylko autentyk! Mieli tak nawet napisane w konstytucji!), to odpowiednie wykręcenie poglądów Lutra nie jest w porównaniu z tym żadnym problemem. Na marksizmie-leninizmie wpierano nam też na przykład tezę, że historia to stały postęp w kierunku przyszłego, komunistycznego raju, a nigdy regres. Jak w takim razie tłumaczono okres nazizmu? To też był postęp, bo klasa robotnicza coś się dzięki temu nauczyła. Nic nie zmyślam, tak naprawdę twierdzili. Ja też potrafię w tym stylu: Raj (nawet komunistyczny) nie może leżeć w przyszłości, to nie zgadza się z elementarną intuicją - czasy od zawsze są coraz gorsze (dołączyć udokumentowane zapiski jeszcze z czasów faraonów), więc raj musiał być na początku, tak jak napisano w Starym Testamencie. Gdyby to był tylko taki trolling jak u mnie, to może było by nawet zabawne, ale oni takie rzeczy robili na śmiertelnie poważnie.

Ale wróćmy do Lutra i NRD. Luter podróżował znacznie mniej niż Goethe, więc aż tyle tablic powiesić się nie dało, ale wszędzie, gdzie tylko był musiano się tym pochwalić. Na przykład Wittenbergę nazwano Lutherstadt Wittenberg (Miasto Lutra Wittenberga). Wiem, że ten przydomek dodano jeszcze przed NRD, ale w NRD używano go konsekwentnie wszędzie. Za NRD (tak dokładnie to chwilę wcześniej, w 1946) ten sam przydomek nadano miastu Eisleben, gdzie Luter się urodził i zmarł. Na zamku Wartburg, salę gdzie pracował nad tłumaczeniem Biblii pokazywano jak relikwię.

Pokój Lutra na zamku Wartburg

Pokój Lutra na zamku Wartburg

Przyznaję, że ten odcinek jest trochę pretekstowy. Dalej będzie lepiej.

W następnym odcinku: Handel międzynarodowy.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , , , , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

3 komentarze

Żegnaj NRD (17): Od elektroniki do polityki – coś o SED

Zacznę od elektroniki. W NRD opracowano dwa modele pralek sterowane mikroprocesorowo, Nazywały się one WVA861E i WAK compact. Nie udało mi się wyguglać ich zdjęć (będziecie musieli uwierzyć mi na słowo), tylko zdjęcie sterownika:

Mikropocesorowy sterownik pralki z NRD

Mikropocesorowy sterownik pralki z NRD Źródło: www.robotrontechnik.de

Dlaczego o tym piszę? Chcę tym przykładem zilustrować, różnice między gospodarka realno-socjalistyczną a kapitalistyczną.

Na zdjęciu widać przyciski i diody świecące panelu sterowania, ale niestety nie ma opisów. A chodzi mi właśnie o te opisy. Jak sądzicie, co było napisane obok tych wszystkich diod? W końcu współczesne pralki, nawet te z mikroprocesorem, nie mają aż tyle kontrolek (pomijając bardzo drogie modele z wyświetlaczami LCD). Więc co te diody tak dokładnie pokazywały? Pranie wstępne, pranie zasadnicze, płukanie 1 do n, wirowanie...? Otóż nie - pokazywały "Stan elektrozaworu 1", "Stan elektrozaworu 2", "Stan silnika głównego"... Jakiego użytkownika to, do cholery, obchodzi? Na tym polegał problem gospodarki socjalistycznej: Konstrukcję opracowywano nie po to, żeby ją sprzedać i na niej zarobić (a do tego zadowolenie użytkowników jest niezbędne) tylko na zlecenie jakiegoś Biura Politycznego, aby osiągnąć dalsze doskonalenie na polu zaspokajania rosnących, a uzasadnionych potrzeb socjalistycznego społeczeństwa. To nie klienci mieli być zadowoleni, tylko to Biuro Polityczne. Stąd te wymyślne konstrukcje powstające w trzech egzemplarzach na krzyż, bez względu na koszty - dzięki temu Biuro Polityczne mogło brandzlować siebie i społeczeństwo że "jesteśmy w czołówce światowej". I to się liczyło. A że społeczeństwo nic z tego nie miało, że społeczeństwa to nie obchodziło? A co to znowu obchodziło Biuro Polityczne? Przecież sprzężenie zwrotne między zadowoleniem społeczeństwa a Biurem Politycznym prawie nie istniało. Że co? Jakieś wybory? I tak dostaniemy 99%.

Kierownictwo partii żyło w całkowitym oderwaniu od życia zwykłych ludzi. Trudno powiedzieć na ile to oderwanie było świadomą decyzją o niezauważaniu rzeczywistości, a na ile ścisłe kierownictwo było izolowane od życia przez niższych funkcjonariuszy partyjnych. Taki na przykład Erich Honecker poruszał się po kraju wyłącznie rządowym samochodem (Volvo 264 TE lang "Honecker Landaulet" tuningowane przez Bertone, jeździć Mercedesem przecież mu nie wypadało. Inni funkcjonariusze też jeździli Volvo, ale Honecker miał najdłuższego) ze stale zasłoniętymi zasłonkami. Widziałem ten samochód parę razy, jeździł bez dużego konwoju policji, tylko z jeszcze jednym Volvo z ochroniarzami. Samochód był bardzo długi, na pewno z miękkim zawieszeniem, jak mnie raz wyprzedzili na autostradzie jadąc jakieś 140, to Erich raczej nie czuł tych sklawiszowanych płyt. Zresztą lewy pas był zawsze w lepszym stanie.

Volvo 264 TE lang "Honecker Landaulet"

Volvo 264 TE lang "Honecker Landaulet" Źródło: www.volvobertone.com

(Dla zainteresowanych: coś o tuningowaniu Volvo dla NRDowskiego rządu TUTAJ)

Różnych wersji i modeli Volvo funkcjonariusze używali tak często, że rządowy ośrodek wypoczynkowy w Wandlitz pod Berlinem nazywano potocznie Volvogradem - od dużego ruchu tych samochodów w okolicy.

Waldsiedlung Wandlitz - dom Honeckera

Waldsiedlung Wandlitz - dom Honeckera

Drugim samochodem Honeckera był specjalnie dla niego stuningowany Citroen CX 25 Prestige, niewykluczone że ze względu na jego hydropneumatyczne zawieszenie. Tego samochodu nigdy nie widziałem.

Citroen CX 25 Prestige Honeckera

Citroen CX 25 Prestige Honeckera Źródło: www.cx-basis.de

Pewnego razu w Ilmenau wybrałem się do miasta. Po drodze było przejście dla pieszych ze światłami, przy tym przejściu stał niespotykany tłum. Na ulicy stał policjant z w białym odblaskowym płaszczu (takiego używali policjanci kierujący ruchem na skrzyżowaniu) i nie pozwalał przejść przez ulicę. Minuty mijały, ludzie zaczynali się niecierpliwić, aż wreszcie coś się stało - ulicą przemknęły rządowe Volva, oczywiście z zasłoniętymi oknami.

Innym razem Honecker odwiedził z gospodarska wizytą Erfurt. Nocował oczywiście w najlepszym hotelu w mieście - hotelu Erfurter Hof, znanym również z tego że w 1970 w jego oknie pokazał się NRD-owcom Willy Brandt. Ten zabytkowy hotel znajduje się tuż koło dworca kolejowego, uliczka przy dworcu była ładna i nawet w dobrym stanie, ale z drugiej strony znajdował się dworzec autobusowy. W zasadzie słowo "dworzec" do niego nie pasowało - był to duży, dziurawy, chyba nawet częściowo gruntowy plac, pełen dołków, kałuż, z rozwalonymi wysepkami dla pasażerów, zdaje się że nawet nie było na nim wiat. W dodatku w tle było widać sklep "Intershopu" (o Intershopie jeszcze będzie, stay tuned). I jak było pokazać taka porutę samemu Wodzowi? - Zbudowano więc wielki, śliczny, biały płot wymalowany w słuszne klasowo hasła, dokładnie zasłaniający rzeczony plac. Więc Wódz zobaczył tylko ładny hotel, niezłą uliczkę i piękny płot. I tak było zawsze i wszędzie, nie tylko w NRD - przed wizytą Wodza, na trasie jego przejazdu remontowano fasady rozwalających się domów, malowano trawę na zielono, a czego się nie dało poprawić - zasłaniano. Wódz spotykał też tylko starannie wybranych (albo i podstawionych) obywateli, żeby ktoś mu przypadkiem nie powiedział że to tylko Matrix. Sądzę że w takich warunkach nie potrzeba wiele wysiłku aby naprawdę uwierzyć, że rządzony przez siebie kraj jest wyspą szczęśliwości.

Erfurt, hotel Erfurter Hof

Erfurt, hotel Erfurter Hof

A Honecker w niedostrzeganiu rzeczywistości był mistrzem. W 1979 kazał zamknąć NRD-owski instytut badania opinii społecznej - bo im z badań nie wychodziło to, co wyjść miało. Zapytany, co sądzi o zjednoczeniu Niemiec (tak czysto teoretycznie, to było we wczesnych latach 80-tych) odpowiedział, że nie ma nic przeciwko - RFN w każdej chwili może się do nich przyłączyć. Jeszcze w styczniu 1989 stwierdzał oficjalnie: "Mur będzie istnieć i za 50,  i za 100 lat...". Chwalił żołnierzy wojsk ochrony granicy "Towarzyszy, którzy skutecznie użyli broni palnej...". 14 sierpnia 1989 ogłaszał wszem i wobec: "Socjalizmu nic nie zatrzyma".

Honecker nie był dobrym mówcą. Mówił monotonnie, słowa szybko (czasem przeciągając samogłoski), ale między słowami robił pauzy (typowa fraza: "...unsere Deutsche [pauza] Demokraatische [pauza] Republik [oklaski]"), nerwowo oblizywał usta, wtrącał "Ah" i "Hm". Jego głos był wysoki, chwilami nawet piskliwy. W "Aktuelle Kamera" (czyli NRD-owskim odpowiedniku "Dziennika Telewizyjnego") mieli na usuwanie tych potknięć nawet specjalne słowo - "Honeckerputzen" (Czyszczenie Honeckera). Jego głos i styl przemawiania jest porównywany z głosem i  stylem Josepha Goebbelsa.

Pierwszą miłością Honeckera był Związek Radziecki - sam tak powiedział w wywiadzie. Honecker już od dziecka i w zestalinizowanej organizacji młodzieżowej był wychowywany w duchu bezwzględnego posłuszeństwa i wierności linii ideologicznej jako chłopiec na posyłki. I tak mu zostało - cała jego strategia dochodzenia do władzy i utrzymywania się na stołku polegała na jak najwierniejszym służeniu towarzyszom radzieckim. Dzięki temu zdawał się być nie do ruszenia, a ludzie nie wierzyli w jakiekolwiek zmiany w sytuacji w NRD dopóki on będzie żył. Może dowcip a propos:

W roku 2050 archeolodzy odkopali hibernator, w którym zamrożeni byli trzej ludzie: Rosjanin (znaczy obywatel Związku Radzieckiego), Amerykanin i NRD-owiec. Odmrożono ich i żeby ich zapoznać z bieżącym stanem świata dano każdemu do przeczytania aktualną gazetę z ich kraju. Wkrótce wszystkich trzech znaleziono martwych - zawał serca. Cóż oni przeczytali? Rosjanin - "Na granicy polsko-chińskiej na Uralu ciągle trwają walki.". Amerykanin - "W socjalistycznym współzawodnictwie pracy w tym roku zwyciężył stan Texas". NRD-owiec - "Zjazd SED ponownie wybrał Ericha Honeckera na pierwszego sekretarza partii".

Temu, jak i dlaczego to przekonanie zaczęło się zmieniać poświęcę osobny odcinek. Stay tuned.

Volvo dygnitarzy z NRD

Volvo dygnitarzy z NRD Źródło: www.spiegel.de

W następnym odcinku: Tu pod tą gruszką sikał Kościuszko... Znaczy nie Kościuszko, tylko ktoś inny, bo z NRD.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

3 komentarze

Żegnaj NRD (16): NRD-owska elektronika w zastosowaniach – komputery domowe

W ramach zaspokajania potrzeb społecznych NRD-owskie zakłady miały narzucony uchwałą Biura Politycznego obowiązek przeznaczać przynajmniej 5% swojej produkcji na rynek artykułów konsumpcyjnych. Również kombinat Robotron musiał oprócz sprzętu przeznaczonego dla firm produkować też coś dla konsumentów indywidualnych. Stąd wzięły się ich komputery domowe. Było tego sporo wariantów, omówię trzy najistotniejsze linie. Żeby nie było, że teoretyzuję - wszystkie trzy widziałem na własne oczy i dotykałem własnymi rękoma, te dwa lepsze otrzymaliśmy nawet jako grupa polska do użytkowania, stały w "centrali".

Robotron Z1013

Komputer domowy Z1013, NRD, 1984

Komputer domowy Z1013, NRD, 1984 Źródło:www.robotrontechnik.de

Był to bardzo prosty system mikroprocesorowy, oczywiście z NRD-owskim Z80. Proszę przyjrzeć się "obudowie" - jest to wytłoczka z cienkiego plastiku wykonana w takiej samej technologii jak wkładki do szuflady kuchennej, takie na sztućce. Foliowa klawiatura w układzie alfabetycznym w zasadzie wcale nie nadawała się do użytku. Urządzenie miało modulator do podłączenia telewizora (obraz w trybie tekstowym 32x32 znaki) oraz interface do magnetofonu. Pamięci było w tym 16 KB (dla takiego urządzenia wtedy było to dość). Całość przeznaczona była dla majsterkowiczów - nawet zasilacz trzeba było skombinować sobie samemu, a bez przeróbek i rozszerzeń wiele się na tym zrobić nie dało. Zanim zaczniecie to urządzenie wyśmiewać: W latach 80-tych również na Zachodzie istniało wiele konstrukcji o podobnych parametrach, często do samodzielnego montażu. Jedynie prędkość procesora była tu zbyt niska, na Zachodzie takie systemy zaczynały się od 2,5 MHz (bo wolniejszych Z80 nie było).

Wersja z procesorem 1 MHz kosztowała w 1984 roku 650 marek, wersja 2 MHz z 1987 965 marek. Jeszcze raz przypominam - średnia płaca 800 marek.

Robotron Z9001, Robotron KC85/1, Robotron KC87

Komputer domowy Z9001, NRD, 1988

Komputer domowy Z9001, NRD, 1988

Był to już prawdziwy komputer domowy, a nie zestaw dla majsterkowiczów. Umieszczony był w solidnej, metalowej obudowie, miał prawie pełną klawiaturę (chociaż wąskie, marne przyciski nie były wygodne), Z80 na 2,5 MHz, 16 KB RAM i 4 porty do modułów z rozszerzeniami. Nie miał trybu graficznego, tylko semigrafikę z definiowalnymi znakami, 40x24 znaki (standard w trybie znakowym w tamtych czasach). Telewizor podłączony przez modulator wyświetlał tylko obraz czarno-biały, żeby mieć kolor trzeba było użyć wejścia RGB, nie spotykanego w NRD-owskich telewizorach. Jako pamięć masowa używany był magnetofon. Nawet BASIC musiał być załadowany z kasety albo z rozszerzenia ROMu. Dźwięku nie było. Większość wyprodukowanych urządzeń otrzymały szkoły, kluby komputerowe itp. Tak naprawdę to na tym urządzeniu też wiele się zrobić nie dało. Cena różnych wersji wynosiła od 1550 do ponad 3000 marek.

KC85/2, HC900

Komputer domowy KC85/2, NRD, 1985

Komputer domowy KC85/2, NRD, 1985

 

Komputer domowy KC85/2 - klawiatura, NRD, 1985

Komputer domowy KC85/2 - klawiatura, NRD, 1985

W tej konstrukcji mniej wysiłku i ceny poszło w obudowę, a więcej w technikę. W miarę normalna klawiatura, tryb graficzny (320x256 punktów), dwa porty rozszerzeń, kolor, dźwięk... Dodatkowe punkty dla programistów, którzy system operacyjny tego urządzenia nazwali CAOS (czytane jak słowo chaos, skrót od Cassette Aided Operating System).

System operacyjny CAOS komputera domowego KC85/2, NRD, 1985

System operacyjny CAOS komputera domowego KC85/2, NRD, 1985 Źródło:www.robotrontechnik.de

Oczywiście ta linia też miała swoje wady. Wyświetlanie odbywało się wyłącznie w trybie graficznym - nie było żadnego trybu tekstowego - co w połączeniu z wolnym procesorem (od 0,975 do 1,75 MHz zależnie od wersji, dla Z80 to bardzo mało) powodowało że operacje ekranowe były nieznośnie wolne. Przescrollowanie ekranu o jedną linię odbywało się takim "wężowym" ruchem i trwało około sekundy (!). Ciekawostką jest, że modulator urządzenia dawał kolor w systemie PAL, a nie w obowiązującym w NRD SECAMie (pewnie nie zrobili go sami tylko kupili na Dalekim Wschodzie). Generowany obraz był bardzo zakłócony przesłuchami z części cyfrowej, a może były to problemy timingu dostępu do pamięci ekranu. W każdym razie obraz na telewizorze był drżący i niezbyt wyraźny. Cena urządzenia w najlepszej wersji wynosiła 4600 marek, cen tych prostszych nie znalazłem. Na tym też nie dało się wiele zrobić, a cena zbijała z nóg.

Ponieważ miałem wtedy już własne Turbo AT (a Commodorka miałem wcześniej) to opisywane urządzenia tylko z inżynierskiej ciekawości obejrzałem i przetestowałem. W sumie wszystko badziew. Do tego zauważmy, że 3000 marek NRD w 1987 roku to było po czarnorynkowym kursie około 600 marek RFN. Za tyle mogła rodzina z RFN kupić powiedzmy nowego Sinclaira ZX Spectrum (z uwzględnieniem ulgi podatkowej), dziadek emeryt mógł przywieźć tego Sinclairka do NRD (sprzęt mały, lekki, dziadek się nie przedźwigał), telewizor i magnetofon i tak musiały być. Więc za tą samą cenę można było mieć o wiele lepszy komputer, w dodatku z mnóstwem łatwo dostępnego pirackiego oprogramowania. I tak faktycznie robiono - wśród studentów było znacznie więcej komputerów Spektrum i Commodore 64 niż sprzętu NRD-owskiego. A jak ktoś nie miał rodziny w RFN i/lub dziadka emeryta? To studenci dewizowi przywozili taki sprzęt bez problemu, ja tak kupiłem swojego C64.

Jeszcze jako ciekawostka: Komputery szachowe produkcji NRD, oczywiście też na ich Z-80:

Komputer szachowy SC2, NRD, ok. 1982

Komputer szachowy SC2, NRD, ok. 1982 Źródło:www.robotrontechnik.de

 

Komputer szachowy ChessMaster, NRD, 1984

Komputer szachowy ChessMaster, NRD, 1984 Źródło:www.robotrontechnik.de

 

Komputer szachowy Chess Master Diamond, NRD, 1987

Komputer szachowy Chess Master Diamond, NRD, 1987 Źródło:www.robotrontechnik.de

Dwa ostatnie modele były sprzedawane również w sklepach na Zachodzie. Do tego ostatniego można było dokupić (widoczne na zdjęciu) moduły ROM z otwarciami i końcówkami.

W następnym odcinku - Od elektroniki nawiążę do polityki.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Komentarze: (1)

Żegnaj NRD (15): NRD-owska elektronika w zastosowaniach – komputery dla firm

W poprzednim odcinku opisałem NRD-owskie układy i procesory, ale przecież same te części to jeszcze nic. Istotne jest, co się z nimi robi. Biuro polityczne SED nie poprzestało na zarządzeniu produkcji półprzewodników na światowym poziomie. Oni uchwalili również, że w całym kraju ilość stanowisk CAD/CAM (w oryginale "CAD/CAM Arbeitsplätze") ma przekroczyć ileśtam (nie pamiętam ile, ale dużo) tysięcy.  Przy tym "stanowisko CAD/CAM" zdefiniowano tak, że łapał się na to każdy komputer z drukarką. Sensowność zastosowania komputera czy istnienie niezbędnego oprogramowania nie były istotnym kryterium - komputer musiał być i już. Partia kazała. I od tej pory kombinat Robotron nie musiał się już martwić o zbyt swojego sprzętu (jak się potem okazało, do czasu).

Aby wyjaśnić meandry komputeryzacji NRD muszę znowu zrobić dygresję historyczną.

W krajach RWPG, całkiem zresztą sensownie, komputery były ujednolicone. Istniało parę znormalizowanych linii komputerów:

Wszystkie te linie były dokładnie zerżnięte z odpowiednich systemów producentów amerykańskich. Dzięki temu można było przerzucić większość kosztów rozwoju sprzętu na Amerykanów i zapewnić sobie darmowe źródło kradzionego oprogramowania. Nie bez znaczenia była też unifikacja sprzętu i oprogramowania w ramach całego bloku pozwalająca na znaczne zmniejszenie kosztów informatyzacji. Produkcja elementów systemów była podzielona pomiędzy poszczególne kraje bloku, na przykład pamięci magnetyczne dyskowe i taśmowe robiono w Bułgarii, jednostki centralne w NRD a perforatory i czytniki taśmy perforowanej w Polsce.

Niewiele miałem do czynienia z komputerami mainframe, poza jedną laborką z programowania przy pomocy kart perforowanych i oglądaniem ich z zewnątrz w centrum obliczeniowym, ale widziałem że używano tam kradzionego IBM-owskiego systemu OS/360. Znacznie więcej pracowałem z klonem PDP, zwanym K-1630.

Komputer klasy PDP/11 - Robotron K1630

Komputer klasy PDP/11 - Robotron K1630 Źródło: www.robotrontechnik.de

Do tych właśnie maszyn w NRD opracowano własne procesory. Maszyna w trochę mniejszej konfiguracji (trzy szafy, w nich dwie pamięci dyskowe, dwie taśmowe, jeden czytnik taśmy perforowanej i oczywiście procesor)  stała w centrum obliczeniowym, podłączone były do niej 3 terminale + konsola. Terminale były dostępne w różnych wariantach ale wszystkie w prawie identycznych obudowach.

Terminal Robotron K8915, NRD, ok. 1986

Terminal Robotron K8915, NRD, ok. 1986

Na maszynach tych również używano systemów o wątpliwym statusie prawnym: systemu MOOS (kopii RSX-11M) i MUTOS (MultiUser Timesharing Operating System) - tak naprawdę była to jakaś wersja UNIXa.

Oczywiście mainframe i mini to tylko margines, najwięcej komputerów na uczelni (przynajmniej przed 1988) były to komputery nie należące do żadnej z wymienionych wyżej linii, tylko oparte na NRD-owskiej wersji Z80 i pracujące z klonem systemu CP/M zwanym SCP. Stylistyka tych komputerów była zbliżona do tego terminala na zdjęciu, na przykład taka:

Komputer Robotron K8924

Komputer Robotron K8924 Źródło: www.robotrontechnik.de

Starsze z tych komputerów miały jeszcze stacje dyskietek 8-calowych, nowsze 5,25 cala. Zdarzały się też pamięci kasetowe i inna egzotyka. Istniały też wersje oparte o klon procesora Z8000, nie pamiętam już jakiego używały systemu operacyjnego. W zasadzie urządzenia te można było odróżnić tylko po numerach, bo z zewnątrz wszystkie mogły wyglądać tak samo.

Pamięć kasetowa

Pamięć kasetowa Źródło: www.robotrontechnik.de

Robotron produkował też kilka modeli drukarek i opartych na nich terminali dalekopisowych:

Igłowe:

Drukarka igłowa Robotron SD1157, NRD, ok. 1986

Drukarka igłowa Robotron SD1157, NRD, ok. 1986

Rozetkowe:

Drukarka rozetkowa Robotron SD1152

Drukarka rozetkowa Robotron SD1152 Żródło: www.robotrontechnik.de

Na powyższych zdjęciach brakuje skali - oba urządzenia były bardzo duże, o szerokości prawie jednego metra i ciężkie jak cholera - SD1157 ważyła 65 kg! Wbrew pozorom konstrukcje te były bardzo wyrafinowane technicznie, na przykład rozetkowa SD1152 drukowała ze średnią prędkością 35 znaków na sekundę, aby to osiągnąć trzeba było w tym tempie przesuwać skokowo o znak dwukilogramową głowicę drukującą, występujące przy tym siły były tak duże, że drukarka mimo swoich 38 kg mocno drgała i trzęsła nawet solidnymi, metalowymi stołami.

Urządzenia opisane powyżej to stara technologia, istniały też nowsze rzeczy w standardzie IBM PC. Oczywiście z kradzionym MS-DOS-em pod nazwą DCP. Odważni byli - potrafili wystawić na targach CeBiT DCP jako własny system, o kilka metrów od stoiska Microsoftu. Przy tym jedynymi zmianami, jakie wprowadzili były zmiany nazwy i copyrightu. Pamiętam, że na Targach Lipskich około 1986 rozmawiałem z kimś na stoisku Robotronu i on też upierał się że DCP to oni sami zrobili.

Pierwsze konstrukcje NRD-owskich pecetów pojawiły się w 1985 roku:

Komputer klasy XT Robotron A7100, NRD, 1985

Komputer klasy XT Robotron A7100, NRD, 1985, Źródło: www.robotrontechnik.de

Oczywiście opracowanie peceta nie jest żadną sztuką - cała dokumentacja została przecież przez IBMa opublikowana. Było tych konstrukcji znacznie więcej, również kompatybilne z IBM AT. Niestety nie mam zdjęcia takiego (EC1835), w zamian zdjęcie wcześniejszej jego wersji EC1834:

Komputer klasy XT - Robotron EC1834, NRD, 1988

Komputer klasy XT - Robotron EC1834, NRD, 1988

 

Klawiatura komputera klasy XT - Robotron EC1834, NRD, 1988

Klawiatura komputera klasy XT - Robotron EC1834, NRD, 1988

 Niektóre modele drukarek do pecetów były również sprzedawane na Zachodzie, normalnie w sklepie, na przykład ta:

Drukarka Robotron K6313, NRD, ok. 1988

Drukarka Robotron K6313, NRD, ok. 1988

Wszystko pięknie, tylko jak to sprzęt produkcji socjalistycznej, miały te urządzenia dwa problemy: Jeden to jakość wykonania / niezawodność. Drugi to cena. Niestety, mimo że praca ludzka w socjalizmie była niemalże za darmo, to ceny tych urządzeń były astronomiczne. Dopóki import z Zachodu praktycznie nie istniał, jakoś to funkcjonowało, ale gdy tak około 1988 sprzęt zachodni zaczął na większą skalę różnymi kanałami napływać do NRD okazało się, że komputery z Zachodu nawet przeliczone po cenach czarnorynkowych i z dużym przebiciem są nie dość że tańsze, to jeszcze szybsze i bardziej niezawodne. Na przykład ten EC1834 kosztował ponad 55.000 marek NRD, czyli nawet po kursie czarnorynkowym dwa-trzy razy więcej niż lepszy, zachodni. W NRD-owskich odpowiednikach Bomisu, w których ludzie mogli sprzedać komputery zakładom pracy ustawiały się po zachodnie komputery kolejki zaopatrzeniowców. Wydaje mi się że los NRD był już w tym momencie przypieczętowany.

W następnym odcinku: Komputery domowe produkcji NRD.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Komentarze: (1)

Żegnaj NRD (14): NRD-owska mikroelektronika

Biuro polityczne SED postanowiło pewnego razu, że NRD będzie przodującym krajem na świecie w branży mikroelektronicznej. Jak to w gospodarce planowej: ustalono wskaźniki do osiągnięcia i wyznaczono odpowiedzialne za ich osiągnięcie zakłady pracy. W zasadzie był to jeden - kombinat (coś podobnego do koncernu według dzisiejszej nomenklatury) VEB Robotron. Robotron wziął się za to zadanie typowymi dla gospodarki socjalistycznej metodami - kopiując nielegalnie i na potęgę rozwiązania zachodnie, tylko co nieco dodając od siebie. I tu dochodzimy do zapowiedzianej w poprzednim odcinku wpadki. Poniżej zdjęcie NRD-owskiej kopii procesora Z-80 firmy Zilog. Układ na zdjęciu pochodzi z ostatnich serii produkcyjnych, kiedy wpadkę usiłowano już naprawić. Proszę przyjrzeć się zdjęciu uważnie, zwłaszcza końcówkom układu.

NRD-owski procesor Z-80

NRD-owski procesor Z-80, Źródło: Wikipedia, Autor: Konstantin Lanzet

Dla niefachowców pomoc: Tak wygląda "normalny" układ scalony, proszę porównać końcówki, zwłaszcza te skrajne.

Procesor Z-80 produkcji firmy NEC

Procesor Z-80 produkcji firmy NEC, Źródło: Wikipedia, Autor: Konstantin Lanzet

Jak można zauważyć, w normalnym układzie wszystkie końcówki są takie same, w NRD-owskim ta cienka część końcówki jest jakaś taka w różny sposób poprzesuwana. O co tu chodzi?

Układy scalone zostały wymyślone i wymiarowo zestandaryzowane w nie uznającym systemu metrycznego USA. Stąd dla rozstawu końcówek przyjęto raster calowy, odległość między kolejnymi nóżkami wynosi 1/10 cala czyli 2,54 mm. Przyjęcie konkretnego rastra ma bardzo duże konsekwencje, bo w tym samym rastrze muszą być wykonane lub pracować wszystkie pomoce do projektowania płytek drukowanych (zarówno wspomaganego komputerem - programy jak i ręcznego - papier calowy lub milimetrowy), płytki prototypowe, cały sprzęt do wykonywania płytek (naświetlarki, automatyczne wiertarki itp.), sprzęt do montażu (od urządzeń do wyginania końcówek elementów do urządzeń do automatycznego montażu) jak i wiele innych elementów, np. podstawki do układów scalonych.

Tu zbliżamy się do wyjaśnienia zagadki dziwnych końcówek: W NRD przyjęto, za namową towarzyszy radzieckich, raster metryczny 2,5 mm. Różnica niby niewielka, ledwie cztery setne milimetra i na początku sprawdzało się nieźle. Jeszcze przy układach 24-końcówkowych różnica na całej długości układu wynosiła zaledwie 12 * 0,04 mm = 0,48 mm, o tyle końcówki jeszcze dały się naginać. Ale przy układach 40-końcówkowych, jak te Z-80 i reszta zestawu, na długości 20 końcówek różnica wynosiła 0,8 mm, czyli dokładnie całą średnicę otworu w płytce drukowanej. W związku z tym większe układy NRD-owskie były bardzo trudno zamienne z układami z całej reszty świata (oprócz radzieckich). To znaczy dało się wetknąć te układy zamiennie, ale trzeba było się nad tym sporo namęczyć, a zamiana na produkcji nie wchodziła w rachubę. Jeszcze większy problem był z pamięciami EPROM, które trzeba wkładać do specjalnej podstawki w programatorze - nawet mniejsze pamięci zagraniczne nie pasowały do podstawek NRD-owskich i odwrotnie, a większych pamięci NRD-owskich to przecież wcale nie było. Można było sobie trochę pomóc, dociskając w czasie programowania nie pasującą pamięć palcem tak, aby wszystkie końcówki pewnie kontaktowały, ale biada jeżeli się tych kilku dobrych minut silnego przyciskania bez przerwy nie wytrzymało. Wkrótce te cztery setne stały się jednym z największych problemów mikroelektroniki NRD, błąd spróbowano naprawić dopiero na samym końcu, gdzieś koło 1988. Stąd te dziwne końcówki - te grubsze części końcówek są jeszcze w rastrze metrycznym, te cieńsze są już porozsuwane zgodnie z rastrem calowym.

Cała historia wskazuje na bardzo silne uzależnienie NRD od ZSRR - o ile mi wiadomo w żadnym innym kraju bloku nie przyjęto rastra metrycznego, a już na pewno układów w rastrze metrycznym nie produkowała ani Unitra Cemi, ani czeska Tesla.

Ale wróćmy do początku. Robotron skopiował najpierw coś prostego - procesor Intel 8008, kopii nadano oznaczenie U808. Mimo że był to bardzo marny na owe czasy procesor, wymagający do zbudowania kompletnego systemu bardzo wielu innych układów, to stosowano go w NRD w wielu urządzeniach. Na przykład użyto go w automacie do sprzedaży biletów kolejowych, automat miał klawiaturę dotykową (nie działającą najlepiej, trzeba było kombinować ze ślinieniem palców albo odwrotnie - z osuszaniem ich itp.), wyświetlacz z małym kineskopem (ok. 8 cali) i drukarkę drukującą bilety. Konstrukcja może i marna, ale działała, ostatnie zdemontowano dopiero w 1995 (!), kiedy nie dało się w nie wprogramować nowego systemu taryfowego DB. W Polsce podobnych urządzeń nie było.

Automat do sprzedaży biletów kolejowych

Automat do sprzedaży biletów kolejowych Źródło: www.robotrontechnik.de

Drugim skopiowanym zestawem układów był, wspomniany wcześniej Zilog Z-80 z przyległościami, nazwany U880. Oryginalny Z-80 był w tych czasach całkiem niezły, niestety NRD-owcy mieli problemy z prędkością działania swoich kopii. O ile sobie dobrze przypominam to najszybszy NRD-owski wariant odpowiadał z grubsza zaledwie standardowemu, najwolniejszemu oryginalnemu Z-80A.

Robotronowi udało się skopiować również procesor 16-bitowy - Zilog Z8000. Procesory te były produkowane pod oznaczeniami U8001 i U8002. Działały, nie wiem jednak jak ich częstotliwość zegara wypadała w porównaniu z oryginałami.

Produkowano również kopie procesorów jednochipowych serii Z8 (jako U88x) i przygotowano serię kopii procesora 80286 - U80601.

Udało się im, już chyba nie skopiować, tylko wyprodukować klona 32-bitowego procesora MicroVAX 78032 (U80701). Było to jednak tuż przed końcem NRD, zbudowano zaledwie 10 pokazowych systemów z tymi procesorami. Celem było zastąpienie przestarzałych już klonów minikomputera PDP-11 klonami aktualniejszych komputerów VAX.

Ale nie wszystko w NRD było skopiowane. Produkowano na przykład serię kaskadowalnych procesorów U830, przeznaczonych do użytku w RWPG-owskich klonach maszyn serii PDP-11, zwanych w bloku z radziecka SM (w cyrylicy CM) a w NRD K16xx. Procesory te nie mały żadnego zachodniego odpowiednika i były całkowicie opracowane w NRD.

Produkowano również pamięci ROM, EPROM i RAM, jednak zazwyczaj o niezbyt dużej pojemności. Ponieważ Biuro Polityczne kazało osiągnąć poziom światowy opracowano jednak pamięć DRAM o pojemności jednego megabita (w tym czasie faktycznie poziom światowy), według niesprawdzalnych informacji działającą, jednak nie uruchomiono jej seryjnej produkcji. Podejrzewam, że nawet jeżeli te pamięci działały to uzysk był o rzędy wielkości zbyt niski żeby produkcja była opłacalna.

NRD-owska pamięć DRAM 1 MBit

NRD-owska pamięć DRAM 1 MBit Źródło: www.robotrontechnik.de

Mimo wszystkich tych osiągnięć, kopiowanych lub nie, NRD-owcy mieli stały problem z uzyskiem. Koledzy z sekcji półprzewodników dostawali do ćwiczeń i pomiarów całe wafery, na których nie było ani jednego sprawnego układu pamięci EPROM. Sorry, ale tak nie wygląda efektywna produkcja. Widziałem w akcji NRD-owską macierz CCD 256x256 z próbnej serii, podobno był to jeden z lepszych egzemplarzy - sporo linii obrazu było poprzesuwanych i mnóstwo pixeli martwych. A jak uzysk jest niski to cena wysoka. Cena NRD-owskiego Z-80, mimo socjalistycznych relacji kosztowych (czytaj: prawie darmowej pracy ludzkiej), mniejszej prędkości działania i gorszej niezawodności, przeliczona po kursie czarnorynkowym nie była wiele niższa od ceny prawdziwego, zachodniego. A czasem i wyższa (zależnie od aktualnego kursu czarnorynkowego i ceny zachodniego procesora w DM).

Mimo to oficjalna propaganda upajała się tekstami typu "Pociąg z napisem 'Mikroelektronika' już odjechał, ale NRD załapała się jeszcze na  bufory" (tłumaczenie dosłowne z pamięci, teksty te bywały też ilustrowane). Zdjęcie pamięci megabitowej widniało w każdej gazecie i każdym czasopiśmie, niezależnie od jego branży i grupy docelowej. Jeden egzemplarz z pompą podarowano Gorbaczowowi gdy ten odwiedził NRD. Złośliwie dodam, że zdjęcia tej pamięci przestały się potem pojawiać się w gazetach, więc pewnie był tylko ten jeden egzemplarz.

Halo wokół NRD-owskich półprzewodników było wielkie, ale na giełdach części elektronicznych, organizowanych dość często na kampusie, elementy przywożone przez nas z Polski cieszyły się bardzo dużym powodzeniem i osiągały bardzo dobre przebicia. Kupowaliśmy większość tego w sklepach Bomisu, celnicy nie czepiali się (bo nie mieli pojęcia co to jest), schodziło jak ciepłe bułeczki. Szczególnie chętnie Niemcy kupowali tranzystory mocy (całkiem zwyczajne 2N3055 albo czeskie KD502), w Polsce za pół darmo a w NRD nie produkowane i trudno dostępne. Innym hitem były licencyjne przełączniki Isostat, znacznie lepsze od produkowanych w NRD. Ponieważ NRD-owcy nie mogli jeździć na zachód (a mało którego emeryta można było obciążyć misją zakupienia elementów elektronicznych) to dało się nieźle zarobić nawet na elementach zachodnich przywiezionych już przez kogoś z zyskiem do Polski.

Jeżeli kogoś temat zainteresował, to więcej o tym jest TUTAJ, w języku Sprache i Language. świetna strona swoją drogą. Oczywiście nic o wpadce z rastrem tam nie znajdziecie - autorzy strony są młodsi ode mnie o nic jeszcze o tym nie wiedzą (właśnie im o tym piszę).

W następnym odcinku: NRD-owska mikroelektronika w zastosowaniach.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

4 komentarze

Żegnaj NRD (13): Kultura w NRD część 2 (proszę czytać po części 1)

Nacisk ideologiczny na artystów musiał był ogromny, widziałem na przykład w Berlinie w jednym z muzeów na Museunsinsel wystawę jakiegoś malarza, który malował wielkie płótna według prostego schematu: Z jednej strony było jak źle jest w RFN, z drugiej jak wspaniale w NRD. Do tego odpowiednie kolory (szaro-czerwono-fioletowe w RFN, ładne i czyste w NRD). Na przykład na jednym był los kobiety gwałconej i bitej w RFN, a dostającej kwiaty na Dzień Kobiet w NRD. I one wszystkie w takim bum przez łeb stylu były (musiałbym poszukać czy nie zrobiłem wtedy jakiegoś zdjęcia). I to aktualne, z lat 80-tych, bo na jednym była detalicznie odmalowana ręczna, amatorska kamera video w aktualnej technologii. A rok był wtedy 1988 albo 1989. No aż takiej prostytucji artystycznej (żeby nie użyć mocniejszego słowa) to ja w Polsce nie widziałem.

Inny malarz zawitał kiedyś do Ilmenau, zrobił wystawę w Mensie, rok był chyba 1985. Przyjechał specjalnie na uczelnię techniczną, bo wykorzystywał komputer do Tworzenia. Dokładnie to było tak, że jakiś profesor generował mu na komputerze trochę linii, a on do tego domalowywał Dzieło. Ponieważ wśród studentów było już trochę Commodorków i innego sprzętu, to wszyscy go wyśmiali opowiadając mu, że ich komputery oprócz kresek potrafią jeszcze kółka, elipsy i inne figury i to kolorowe, a oni w minutę osiem piszą program generujący lepsze wzorki niż te całe jego obrazy. Artysta zwinął się szybko jak niepyszny i pojechał do domu lizać rany. Nawet nie zdążyłem zobaczyć tego i wyśmiać osobiście - rozstawił wystawę rano a uciekł już w porze obiadu.

Lepiej przedstawiała się sprawa z książkami. To znaczy niewiele mogę powiedzieć o literaturze NRD, ale dostępność książek była bardzo dobra. Książki były dotowane, istniała seria kieszonkowa Universal-Bibliothek wydawnictwa Reclam licząca dobrze ponad tysiąc pozycji w cenach od jednej do trzech marek. W serii raczej pozycje klasyczne, mam na przykład opowiadania Lema, dziennik pokładowy Kolumba, Pochwałę głupoty Erazma z Rotterdamu, Księcia Machiavelli`ego, Myśli Pascala, Państwo Platona, dwujęzyczne wydanie wierszy Mickiewicza itp. Dziś żałuję, że nie kupowałem tego więcej - wiele z pozycji tej serii jest trudno (albo wcale nie) osiągalne w Polsce, a jeszcze za taką niską cenę... W ogóle sprawa wydawnictwa Reclam była interesująca: Było to przedsięwzięcie rodziny Reclam z historią sięgającą XVI w. Już od XIX w. wydawnictwo zajmowało się popularyzacją klasycznej literatury i filozofii za pomocą tanich książek w kieszonkowym formacie w serii Universal-Bibliothek. Wydawnictwo miało swoją siedzibę w Lipsku. Właściciele przetrwali czas hitleryzmu bez angażowania się w faszyzm, jednak ich drukarnia została zniszczona przez nalot. Po wojnie przenieśli się do Stuttgartu. Nie udało im się kierować zakładem w Lipsku ze Stuttgartu, władze NRD znacjonalizowały ten oddział, jednak musiały się z tego wycofać bo według ustawy upaństwowić można było tylko firmy, których właściciele współpracowali z nazistami. Stąd Reclam Lipsk nie był VEB (VolksEigener Betrieb - Zakład Państwowy). Nie wiem dokładnie na jakich zasadach funkcjonowało to w NRD i jak godzono to z dotacjami państwowymi, ale raczej jako firma prywatna. Inne książki były droższe, jednak nadal relatywnie tanie, przeciętnie w cenie rzędu kilkunastu marek.

Książki wydawnictwa Reclam, NRD

Książki wydawnictwa Reclam, NRD

A już zupełnie dobrze wyglądała sytuacja na odcinku płyt. Wytwórnia płytowa Amiga wydawała całą masę płyt, często aktualnych, również wykonawców zachodnich i w dużych nakładach. W Polsce, w nielicznych Centrach Kultury NRD stały za tymi płytami duże kolejki.

W następnym odcinku nie ominie mnie temat NRD-owskiej mikroelektroniki. Będzie o wielkiej a mało znanej wpadce NRD-owców, stay tuned.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo

Komentarze: (1)