Może po paru odcinkach w których NRD schodziło na dalszy plan teraz, dla odmiany, znowu coś bardziej ogólnohistorycznego. Na przykład o kosztach życia w NRD.
Życie w NRD było tanie. Przynajmniej dla nas, studentów. Praktycznie nie płaciliśmy za mieszkanie (marka za miesiąc, tyle co nic), wcale za wodę, prąd, CO. Telefon co prawda był, jeden numer należał do polskich aspirantów, ale poza wyjątkowymi sytuacjami nie był używany i nie był istotnym kosztem. Można było zadzwonić do Polski z budki, ówczesne aluminiowe monety 1 zł i 2 zł pasowały za jedno- i dwumarkówkę, dobry obyczaj zabraniał wrzucania złotówek do automatów na terenie Ilmenau. Podręczniki, jeżeli były potrzebne (a prawie nigdy nie były potrzebne), to były z biblioteki. Musieliśmy tylko się wyżywić, ubrać, kupić kosmetyki (a ile to w tych czasach używało się kosmetyków) i chemię gospodarczą (a ile student zużywa chemii gospodarczej) i zapłacić za pociąg do kraju i z powrotem. A bilety na pociąg z otwartym terminem powrotu i tak kupowało się w kraju.
Wyżywienie było bardzo tanie. Obiad w stołówce na uczelni kosztował 0,80 marki. Tak, to nie pomyłka: 80 fenigów NRD. Stołówka nieczynna tylko w niedziele i święta. Inna sprawa, że obiad ten nie był zbyt obfity ani zbyt smaczny. To znaczy mięso zazwyczaj było OK, czasem dawali nawet takie rarytasy jak królik. Ziemniaki też uszły. Najgorzej było z warzywami. Warzywa były ze słoika i wszędzie te same. W stołówce, w restauracji, w sklepie - te same słoiki, te same warzywa. Kapusta czerwona, kapusta biała, marchewka, fasolka szparagowa (zimna, na kwaśno - zgroza), szpinak w postaci pół-ciekłej i w kolorze ścierki do podłogi (błe) i jeszcze ze dwie, już nie pamiętam jakie. Później wprowadzono również trochę droższe zestawy, oprócz kwitka za 80 fenigów trzeba było dać od jednego do trzech dodatkowych kwitków po 30 fenigów. Zestawy te były dużo smaczniejsze, stały po nie duże kolejki. Obiady podawane były na plastikowych tackach z trzema przegródkami, panie wydające posiłki nie przykładały się do celowania i nierzadko kompot częściowo mieszał się z sosem albo ziemniakami. Przypominając sobie film który oglądaliśmy w kinie na obozie przygotowawczym w Radomiu dowcipkowaliśmy: "Czym różni się mensa w Ilmenau od mensy w Alcatraz?" - "W Alcatraz mają metalowe tacki". Ja jadałem w stołówce dopóki się nie zatrułem, zaszkodził mi Schweißwurst (czyli kaszanka). Ponieważ menu co dzień było pisane kredą, zawsze się znalazł ktoś kto zmazał w tej nazwie pierwsze 'w'. Po tym zatruciu chodziłem już tylko do restauracji w stołówce (już za 3-4 marki można było tam zjeść całkiem przyzwoicie) albo gotowałem sobie sam.
Śniadanie można było też zjeść w barze w stołówce, ale nigdy tego nie robiłem. Lepiej jednak w domu. Znaczy w pokoju w akademiku. Podstawowe produkty spożywcze kupowane w sklepie również były tanie. Bułka zwykła - 5 fenigów, pół litra mleka pełnego - 34 fenigi, bochenek chleba - poniżej marki, tabliczka najtańszej czekolady czekoladopodobnej z orzeszkami ziemnymi - 80 fenigów, kostka margaryny - od 50 fenigów do 1 marki (zależnie od gatunku), itd. Podobnie jak w Polsce ceny były stałe i wydrukowane na opakowaniach - system nie przewidywał ani podwyżek, ani obniżek.
Pewien problem był z herbatą. W zwykłym sklepie można było kupić praktycznie wyłącznie Grusinische Mischung (Mieszankę Gruzińską), bardzo tanio, chyba po 80 fenigów za 100 gram, ale za to o smaku siana. Obrzydlistwo. Za to w sklepach Delikat można było kupić świetne herbaty znanych firm światowych, pięknie zapakowane, w dużym wyborze smaków tyle że drogo (kilkanaście marek/100g). Inne z tych tanich produktów też nie były najlepsze, na przykład pewnego ranka już na pierwszym roku ugryzłem bułkę pszenną za 5 fenigów i stwierdziłem, że już ich więcej nie zdzierżę i zaraz zwrócę zawartość mojego żołądka. Od tego czasu (aż do dziś!) preferuję pieczywo żytnie i mieszane, a pięciofenigowych bułek nie zmuszony nie tykałem. Ciekawa sprawa była z mlekiem: Polskie mleko (wtedy roznoszone codziennie przez mleczarzy pod drzwi mieszkań - kto ma dziś taki serwis?) zostawione na dzień-dwa zsiadało się i świetnie nadawało się do picia. W NRD mleko, mimo że tak samo jak w Polsce zamknięte w szklanej butelce tylko nieszczelnym kapslem z folii aluminiowej, nie zsiadało się w ogóle. Nawet po miesiącu. Co najwyżej lekko ciemniało. Nie wydaje mi się, żeby podobny efekt można było uzyskać samą pasteryzacją, a nawet niedostępną wtedy w bloku socjalistycznym technologią UHT. Na wszelki wypadek mleka tam nie pijałem.
Dostępność podstawowych produktów była dobra. Nigdy nie było problemów z kupnem chleba albo wędliny. Inna sprawa że na przykład kiełbasy to oni mieli niemal wszystkie w typie salami, był tylko jeden gatunek przypominający polską żywiecką - Kochsalami. Z mięsem generalnie też nie było problemów (przypominam, że w Polsce w tym czasie mięso było na kartki) pamiętam tylko kilka trochę trudniejszych tygodni gdzieś około 1985, kiedy podobno NRD miała do spłacenia jakiś kredyt i spłacała go w mięsie.
Zupełnie inaczej wyglądała sprawa z warzywami i owocami. Warzyw generalnie nie było za dużo, ziemniaki w okropnym, bardzo rozgotowującym się gatunku, w stałej sprzedaży brukiew (w Polsce kojarząca się z obozami koncentracyjnymi i chyba dlatego nikt jej nie jada), natomiast z innymi był problem. Po pomidory musiałem jeździć do Erfurtu, jabłka takie marne, że Polsce takich nikt by nie chciał, pomarańcze kubańskie, chociaż trzeba przyznać że w sezonie bywały arbuzy a te pomarańcze to prawie stale. Ale podobno to dlatego, że uczelnia itp., gdyby nie to to w mieście tej wielkości takich owoców by nie było. Dlaczego? Bo:
W NRD wszystko było na pokaz. Berlin był oknem wystawowym, odwiedzanym przez obcokrajowców, więc zaopatrzenie było tam znacznie lepsze niż w reszcie kraju. I tak dalej - im mniej atrakcyjne dla zagraniczniaków miasto, tym gorsze zaopatrzenie. Było nawet i tak: Istniała możliwość zakupu zachodniego samochodu, ale tylko konkretnych typów: Golf I i Mazda 323. Ale pieniądze nie wystarczały żeby taki samochód kupić, nawet znajomości nie. Trzeba było jeszcze mieszkać w odpowiednim miejscu. Golfa gdzieś na wiosce żaden obcokrajowiec by nie zobaczył i nie mógłby zaświadczyć o dobrobycie panującym w socjalistycznych Niemczech. Zachodni samochód mogli kupić tylko mieszkańcy dużych miast.
Ale oprócz żywności podstawowej, było też coś lepszego. Istniały sklepy i stoiska "Delikat". Idea była podobna jak naszych "Delikatesów", tyle że "Delikatesy" w latach 80-tych były już sklepami w zasadzie jak każdy inny. W sklepach "Delikat" można było kupić artykuły faktycznie lepsze niż w zwykłych sklepach - dobre wędliny, bardziej wyszukane wyroby garmażeryjne, konserwy, słodycze. Niemal wszystkie z tych produktów były wytwarzane w NRD, część z nich pod znanymi markami światowymi. Ten proceder nazywał się "Gestattungsproduktion" i było to coś w rodzaju licencji spłacanej tymi właśnie wyrobami. Tylko część produkcji była sprzedawana w NRD, reszta szła dla licencjodawcy. Na tej samej zasadzie produkowano też artykuły przemysłowe, na przykład buty "Salamander".
O artykułach przemysłowych opowiem w jednym z następnych odcinków. A nawet więcej niż w jednym.
Co do innych kosztów, to na przykład przejazdy autobusowe były tanie, na przejazdy kolejowe mieliśmy dużą zniżkę (kołacze mi się 80%) do miast w których mieszkali jacyś znajomi rodacy. Należało wpisać nazwisko i adres znajomego do takiego formularza (do okazania konduktorowi) i dać podstemplować to na uczelni. Ponieważ nikt prawdziwości danych nie sprawdzał, to oczywiście była to fikcja, ludzie namiętnie wpisywali tam nazwiska w rodzaju Klaus Mitffoch mieszkający na ulicy Bahnhofstrasse (Dworcowa, na pewno jest w każdym większym mieście).
Powstaje pytanie: W jaki sposób kraj, w którym wszystko jest tak tanie (czytaj: dotowane przez państwo) nie bankrutuje? Polska przecież w tym samym czasie praktycznie zbankrutowała i to mimo wyższych cen i niższych dotacji.
NRD mimo różnych trudności nie zbankrutowała, ponieważ była przez cały czas na garnuszku RFN. RFN miało doktrynę nie uznawania podziału państwa na RFN i NRD (temat NRD w oficjalnej mowie RFN zawsze był nazywany wewnątzniemieckim) i w związku z tym starało się dbać aby ziemie czasowo oddzielone nie podupadły za bardzo i dały się potem bez dużych kosztów przyłączyć (nie wyszło to za dobrze, ale mogło być jeszcze gorzej). RFN przykładało się do budżetu NRD w bardzo różny sposób:
Poprzez bezpośrednie dotacje, na przykład do dróg (i tak szło na czołgi a drogi pozostawały tragiczne). Przez udzielanie NRD kredytów na preferencyjnych warunkach. Poprzez uruchamianie w NRD produkcji licencyjnej (wspomniane wcześniej Gestattungsproduktion). Przez zakupy NRD-owskich produktów, np. odkurzaczy czy sprzętu AGD sprzedawanych potem np. przez Quelle. Przez płacenie różnego rodzaju opłat tranzytowych. Poprzez ulgi podatkowe dla obywateli na rzeczy kupowane krewnym z NRD.- Przez przymusową wymianę marek zachodnich na wschodnie po kursie 1:1 przy przyjazdach obywateli RFN do NRD.
Mimo tej pomocy NRD zakończyła swoje istnienie ze sporym, wielomiliardowym długiem, ale dobry wujek wziął to na siebie. I do dziś się mu to odbija - sumarycznie gigantyczne wydatki na przyłączenie NRD dość dokładnie odpowiadają aktualnemu poziomowi zadłużenia wewnętrznego RFN. A przynajmniej tak było kilka lat temu.
W następnym odcinku: Studiowanie w NRD.
Dawaj, dawaj. Megaciekawe 🙂
Dzięki. Wyjdzie mi jakieś 35-40 odcinków. Stay tuned.
Mleko się nie zsiadało prawdopodobnie dlatego, że była tam inna flora bakteryjna i inna kwasowość wody niż u nas. Na tej zasadzie np. w USA nie da rady zrobić prawdziwego kiszonego ogórka, albo kiszonej kapusty.
@billdjango
„Mleko się nie zsiadało prawdopodobnie dlatego, że była tam inna flora bakteryjna i inna kwasowość wody niż u nas.”
Szczerze mówiąc nie przekonuje mnie to. Mówimy przecież o kraju bezpośrednio graniczącym z Polską a mleko nie zsiadało się również w rejonach przygranicznych.
„Na tej zasadzie np. w USA nie da rady zrobić prawdziwego kiszonego ogórka, albo kiszonej kapusty.”
Aż poguglałem. W angielskiej Wikipedii twierdzą, że w USA odpowiednie bakterie są usuwane z ogórków podczas przemysłowego mycia i dlatego trzeba dodawać je sztucznie. Pewnie podobnie jest z mlekiem – jest zbyt dokładnie sterylizowane.
W NRD nie dałbym głowy że to była dokładna sterylizacja a nie dodanie czegoś chemicznego – w końcu Chemie schafft Reichtum, Nahrung, Schönheit.
Do dzisiaj nie byłem świadomy „życia na pokaz” w NRD. To jest bardzo rosyjska cecha, nie przypuszczałem, że aż tak głęboko weszło tam kopiowanie rosyjskich sposobów propagandy.
Te pseudoczekolady to był hit wyjazdów. O ile pamiętam, wersja bez orzeszków była po 70 fenigów.
Kto z wyjazdu nie przywiózł powiedzmy 30 sztuk, po prostu był trąba…
Ale kupić taką ilość też nie było łatwo Polakowi.