Widziałem w Londynie jeszcze mnóstwo innych ciekawych (albo i mniej ciekawych) miejsc, ale żadne z nich nie leży aż tak w profilu moich zainteresować, albo nie było aż tak ciekawe żeby poświęcić mu całą notkę. Więc może tylko krótkie wzmianki o paru (adresy na mapce na końcu notki):
- National Maritime Museum - wydawałoby się, że muzeum morskie w stolicy kraju który panował na morzach przez kawał czasu będzie super, ale w sumie jest takie sobie. Największa jego atrakcja to zakrwawione bryczesy i pończochy Nelsona, które miał na sobie podczas bitwy pod Trafalgarem i jak umierał. Znaczy lekko przesadzam, trochę do zobaczenia jest, ale spodziewałem się więcej, a podobne muzeum w Amsterdamie było znacznie lepsze. Wstęp wolny.
- Cutty Sark - nie wszedłem - kiedyś bardzo fascynowały mnie dawne żaglowce, ale tymczasem mi przeszło. Dziś zobaczyłbym najwyżej Victory. Za wejście na Cutty Sarka chcieli sporo grosza (13,50 GBP), więc dałem spokój. Darowałem sobie też replikę Golden Hinda.
- Florence Nightingale Museum - to akurat było ciekawe, chociaż głównie tekstowe, eksponatów nie za dużo. Muzeum mieści się w szpitalu który dawno temu został zaprojektowany i zbudowany według koncepcji Florence Nightingale. London Pass działa tu, bez niego jest trochę drogo jak na takie małe muzeum - 7,80 GBP.
- British Museum - szczerze mówiąc trochę przereklamowane. Straszny tłok, a zbiory mydło i powidło, co się akurat trafiło do zajumania to przywieźli. Wstęp wolny.
- Victoria and Albert Museum - no tam to już w ogóle widać wiktoriańską koncepcję muzeum jako rozwinięcia wcześniejszych gabinetów osobliwości, jakie każdy szanujący się książę musiał mieć do pokazywania gościom. Co dostali to postawili, a że nie było w tym żadnej spójnej linii, to trzeba było zrobić dziesiątki dziwnych działów żeby nie było tak od razu widać że to śmietnik. Według mnie szkoda czasu. Ale chociaż wstęp za darmo.
- Natural History Museum - to akurat niezłe. Szczególnie podobał mi się Cocoon - to taki ich magazyn wszystkich preparatów, które przez stulecia nazwozili. Oczywiście do środka się nie wchodzi, ale trochę okien, gablotek i ekranów daje wgląd w to wszystko i przy okazji wyjaśnia, jak działają nauki przyrodnicze, jak wygląda proces publikacji i peer review, dla młodzieży bardzo kształcące. Przez okno i szklaną ścianę sąsiedniego budynku możemy zobaczyć naukowców przy pracy. A syn był zachwycony sklepikiem muzealnym - bo mieli tam Giant Microbes. To takie pluszowe bakterie i wirusy, bardzo dowcipnie zrobione, można je kupić w sieci, ale przesyłka z USA dużo kosztuje. Wybór może nie był zbyt duży, u producenta przez sieć jest ich znacznie więcej, ale coś dało się wybrać - kupiliśmy bakterię E.Coli. Z innych ciekawostek w sklepiku sprzedawali suszone odchody różnych zwierząt (słoń, nosorożec itp) w pudełku. Serio, zajrzałem do pudełka, wygląda na prawdziwe. Giant Microbes bardzo polecam, muzeum też warto zobaczyć. Wstęp wolny.
- London Zoo - całkiem fajne, ale w sumie zoo jak zoo. Ale London Pass działa. Na szczęście, bo drogo (dwadzieścia kilka funtów dla dorosłego).
- Z punktu widzenia inżyniera bardzo interesująca jest sieć tube, z jej historycznymi standardami. Ale najbardziej podobał mi się DLR, a zwłaszcza stacja Canary Wharf.
- Standardowych punktów w rodzaju zamków, pałaców, kościołów, galerii itp. nie będę polecał ani omawiał. Mnie większość z nich napełniła niesmakiem, ale w sumie zobaczyć trzeba, bo to jednak kod kulturowy itp.
- Dlaczego tyle osób się pyta, czy byliśmy u Madame Tussauds? Nie nie byliśmy. Nawet przez myśl mi nie przeszło żeby tam pójść. Nie poszlibyśmy nawet gdyby było za darmo. Przecież tam nic ciekawego nie ma. W filii amsterdamskiej też nie byliśmy.
[mappress mapid="94"]