Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Żegnaj NRD (45): Upadek

Wybory lokalne w maju 1989, o których parę razy wspominałem, były sfałszowane. Wykazała to opozycja demokratyczna niezależnie licząc frekwencję. Według mnie to niepotrzebnie się wysilali - typowy w realnym socjalizmie wynik w rodzaju 99% frekwencji i 98,85% głosów na właściwych kandydatów musi być sfałszowany - nie ma siły żeby było inaczej.

Jak pokazują wypływające powoli dokumenty, władze zareagowały na oskarżenia o fałszerstwo przygotowując obozy internowania i tworząc listy proskrypcyjne. W czerwcu, po masakrze na placu Tian'anmen, jak już pisałem nastawienie władz było bojowe. Dziś wiadomo już, że mniej więcej w tym samym czasie grupa ekonomistów przygotowała tajny raport dla Biura Politycznego, w którym prognozowała całkowite bankructwo ekonomiczne NRD w czasie nie dłuższym niż jeden rok.

Mając nadzieję na obniżenie napięcia władze wypuściły do RFN dużą grupę ludzi ze statusem Ausreisewillig. Ale oczywiście skutek był odwrotny do zamierzonego. W czasie wakacji NRD-owcy wyjeżdżający na Węgry coraz częściej korzystali z tego, że Węgrzy zlikwidowali umocnienia graniczne na granicy z Austrią i masowo uciekali przez zieloną granicę. W sierpniu na Węgrzech przebywało 150.000 NRD-owców w wiadomym celu. Wkrótce Węgrzy mieli dosyć pilnowania ich i 11 września po prostu otworzyli dla nich granicę. W ciągu pierwszych trzech dni otwartej granicy wyjechało 18.000 ludzi. Innym wariantem było dostanie się na teren ambasady RFN w Budapeszcie albo Pradze i próbowanie wymuszenia zgody na wyjazd. Skala tych zjawisk była tak duża (we wrześniu na Zachód różnymi drogami uciekło 55.000 ludzi!) że w październiku zamknięto granicę z Czechami. Mimo to straty NRD w październiku wyniosły aż 21.000 ludzi.

Wydarzenia toczyły się coraz szybciej. W początku września Montagsgebete przekształciły się w Montagsdemonstrationen. Ktoś z obecnych zaproponował po prostu żeby nie siedzieć w kościele i nie żalić się tylko we własnym gronie, ale wyjść na ulicę i powiedzieć to publicznie. Wszyscy obecni wyszli i wykrzyczeli swoje żale publicznie. Nowy zwyczaj błyskawicznie rozprzestrzenił się na całe NRD. Władze wypuszczały na nich policję, ale raczej bez większego przekonania. Od czerwca minęło parę miesięcy, oni raczej wiedzieli że już po nich, że nawet jak stłumią demonstracje to dopadnie ich wkrótce bezlitosna ekonomia.

Ale zanim dojdziemy do ostatecznego upadku, jest jeszcze do opowiedzenia jedna, mało w Polsce znana historia:

W sierpniu 1989 kierownictwo stwierdziło, że może trzeba by jakoś ten ich system uczynić trochę strawniejszym, zwłaszcza dla młodzieży (rychło w czas). I wymyślili sobie program telewizyjny dla młodzieży, ciekawszy i dynamiczniejszy niż standardowe ideologiczne nudziarstwo. Zmontowano więc zespół młodych dziennikarzy, sprowadzono im z Zachodu nowoczesny sprzęt i kazano im robić program. Nazywał się on elf99, od kodu pocztowego budynku telewizji (1199). Pierwsze wydanie poszło pierwszego września 1989. I było świetne. Był to dwugodzinny program raz w tygodniu, składał się z wiadomości, reportaży, muzyki, sportu i odcinka jakiegoś serialu. Wszystko zrobione dynamicznie i dowcipnie, po prostu świetnie. Oglądałem ich co tydzień, byli o dwie klasy lepsi od całej reszty telewizji NRD-owskiej i od polskiej zresztą też.

Logo elf99

Logo elf99 Źródło: Wikipedia

Wkrótce potem wymieniono Honeckera, na co od dłuższego już czasu naciskali Rosjanie, na Egona Krenza. Krenz stroił się później w gołębie piórka, ale z członków Biura Politycznego tylko jemu można udokumentować wypowiedź za stosowaniem siły. Niespodziewanie przeciw użyciu siły wypowiadał się szef Stasi - Erich Mielke.

Władza nie pociągnęła już długo. 9 listopada padł mur - otwarto wszystkie przejścia graniczne i NRD-owcy rzucili się na Zachód. W Berlinie Zachodnim każdemu przyjeżdżającemu wręczano 100 marek zachodnich Begrüßungsgeldu (pieniędzy na powitanie). I tu znowu pojawia się ekipa elf99 - oni jako pierwsi złapali za kamery i polecieli robić reportaż z wydarzenia. Z tego reportażu pochodzi duża część materiałów standardowo pokazywanych w telewizji z okazji rocznicy przewrócenia muru. Mnie najbardziej rozśmieszyły wywiady z NRD-owcami stojącymi w kolejkach do sex-shopów (które podobno były na granicy bankructwa a NRD-owcy i Begrüßungsgeld je uratowali).

Radość była wielka, ale prawdziwe problemy zaczęły się dopiero wtedy. O tym w następnym odcinku, ostatnim już z regularnych.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

2 komentarze

Żegnaj NRD Extra – Wartburg 311

Na Oldtimer City we Frankfurcie.

Wartburg 311/0, NRD, 1956-1965

Wartburg 311/0, NRD, 1956-1965

 

Wartburg 311/0, NRD, 1956-1965

Wartburg 311/0, NRD, 1956-1965

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Skomentuj

Żegnaj NRD (44): Dyplom i po

Ostatni semestr to, jak zwykle na studiach, dyplom. Miałem temat, znowu coś z interfejsem użytkownika i bibliotekami, zdaje się że pisałem jakieś aplikacje używające bibliotek, które napisałem wcześniej, ale szczegółów już nie pamiętam. Dlaczego właściwie nie pamiętam? Znowu to samo - przestało to mieć dla mnie znaczenie. Będąc w kraju załatwiłem już sobie pracę - w prywatnej firmie w której pracował wspominany w jednym z pierwszych odcinków kolega, który zachęcał do pójścia na studia za granicę. Miałem już nawet zadanie i sobie je na moim komputerze robiłem. I było to dużo ciekawsze, niż jakieś dość wymyślone i niezbyt komukolwiek potrzebne kawałki do dyplomu. No ale papier trzeba było zrobić, więc musiałem się jednak trochę przyłożyć. Napisałem więc program, tak jak chcieli, jakieś 2500 linii w C, dziekan kierunku zauważył że całość powstała między dwoma naszymi rozmowami, które odbyły się w odstępie jednego tygodnia. Zdaje się, że po pierwszej z tych rozmów sądził że nie zdążę z programem do obrony za półtora miesiąca. Prawda była taka, że program powstał w ciągu jednej, długiej nocy (sporo copypasty z drobnymi modyfikacjami w nim było, ale wtedy nie było templatów ani generatorów), ale tego to dziekan już nie wiedział. Napisałem też pracę, nawet nie pamiętam co w niej było. Z obrony nie mam dokładnie żadnego wspomnienia. Zero. Null.

Znacznie lepiej pamiętam kilka obron doktoratów i dyplomów, na których byłem. Ale nie będę się nad tym rozwodził, z tematem NRD nie ma to wiele wspólnego a parę osób mogłoby mieć coś przeciw.

Z tematów uczelnianych wspomnę jeszcze o hoplu, jakiego mieli tam na punkcie Sztucznej Inteligencji. Komputery zapóźnione, ale Sztuczna Inteligencja musiała być. Forsowali użycie języka Prolog, robili coś w Smalltalku i we wszystkie tematy wtykali tą SI. Jakiekolwiek zastosowania na przykład logiki rozmytej to już było u nich SI. Byłem na konferencji o SI, zorganizowanej przez uczelnię - tylko bla, bla, bla. Nic konkretnego. Odniosłem nawet wrażenie, że Sztuczną Inteligencją zajmują się tam ci, którym brakuje prawdziwej.

Po obronie przyszło zbierać się powoli do wyjazdu. Czas już był, sytuacja w NRD robiła się coraz bardziej nerwowa. Ogłoszono wybory do władz lokalnych, w ramach pokazywania jaka to w NRD demokracja dano prawo wyborcze również cudzoziemcom mieszkającym w NRD. Co chwilę ktoś z kadry uczelni namawiał żeby koniecznie iść, zbywałem wszystkich mówiąc że mnie wtedy już w NRD nie będzie. Jedna Czeszka znalazła lepszy argument - wypaliła wprost: "Mam dosyć takiego cyrku u siebie w kraju!". Odczepili się. Widać było że system się wali - parę lat wcześniej nikt by się nie odważył wyjechać z takim tekstem w podobnej sytuacji.

Przed wyjazdem oczywiście obiegówka, największe trudności robili przy wywozie dyskietek. Według przepisów trzeba było na formularzu podać ilość dyskietek, pracownik uczelni powinien wszystkie sprawdzić, czy nie ma na nich nic należącego do uczelni, chyba były jeszcze jakieś wymogi. Przeliczyłem moje dyskietki i wyszło ich 146. Tyle wpisałem na kwicie i poszedłem z nim do właściwego doktora. On jak to przeczytał, mało mu ta kartka z ręki nie wypadła. "To pan ma aż 146 dyskietek?" wyjąkał (Zdaje się, że cały Bereich miał niewiele więcej). Po czym stwierdził, że nie jest w stanie tego wszystkiego obejrzeć, a jak będę chciał coś przed nim ukryć, to i tak ukryję. Podpisał bez sprawdzania.

Zjechałem do kraju, szczegóły również nieistotne, zacząłem pracować w  tej firmie. Był kwiecień 1989. Mniejsza o nasze projekty i co tam robiliśmy, w tym cyklu chodzi o NRD. Praktyka była taka, że oprócz pisania programów jeździliśmy, najpierw prywatnymi samochodami, potem firmowym busem, po towar do Berlina Zachodniego. Przez NRD oczywiście. Niby to tylko 150 kilometrów w jedną stronę, ale za każdym razem była to prawdziwa epopeja. Przynajmniej do końca 1990.

Zaczynało się od tego, że trzeba było kupić na czarnym rynku marki zachodnie. To też nie było takie proste, znaczy kupić można było u każdego cynka, problemem był niestabilny kurs. Cena waluty potrafiła zmienić się z dnia na dzień nawet o 20% i więcej, kupienie w niewłaściwym momencie mogło zjeść cały zysk z akcji. Następnym etapem było pranie tych pieniędzy. Odbywało się to za pośrednictwem banku PeKaO i konta dewizowego A. Wystarczyło te pieniądze wpłacić, a następnego dnia wybrać razem z kwitem od pralni - czyli potwierdzeniem ich legalności. Mając kwit można było już jechać.

Wyjechać trzeba było wcześnie rano, tak koło piątej. Na przejściu do NRD trzeba było trochę odstać, ale nie za długo, z godzinę zaledwie. Dalej trochę ponad godzinę do przejścia do Berlina Zachodniego. Do wyboru były tylko dwa - Berlin-Heiligensee/Stolpe na północy i Checkpoint Bravo na południu. Przez inne tranzytu nie puszczali. Na przejściu po stronie NRD nawet nie trwało długo, parę kilometrów kolejki i parę godzin trzeba było odstać na wjeździe do Berlina Zachodniego. W kolejkę zaganiali tylko samochody z polskimi rejestracjami, widywałem takich, co zakładali sobie na zachodni samochód (niekoniecznie nowy) niestandardowe tablice z tym samym numerem ale innym krojem liter i przejeżdżali bez kolejki - policjant myślał, że są z innego kraju i ich puszczał lewą stroną.

Jak już byliśmy w środku jechaliśmy załatwiać sprawy. Softtronik (taka polsko-niemiecka firma od komputerów), różne firmy od kopiarek i faksów, co się zmieściło w osobówkę. Potem trzeba było wypełnić dokumenty celne żeby odebrać VAT. Dokumenty wywozowe były dokładnie takie jak są teraz. Żeby je podstemplowali, trzeba było odstać kolejkę (parę godzin) i nierzadko podyskutować z celnikami (jako nieźle znający niemiecki miałem fory). Potem znowu trochę ponad godzinę do Lubieszyna i znowu gehenna - polska odprawa celna. Żeby towar sprzedać trzeba było go odprawić celnie, a polskie służby celne nie były do tego przygotowane. Nie dało się wypełnić kwitów czekając w kolejce, bo każdy celnik chciał je mieć inaczej wypełnione. Polskie formularze były niezłe gdyby chcieć odprawić dwa wagony węgla, ale dziesięć pozycji z różnych taryf celnych nijak nie pasowało w te rubryczki. I znowu godziny mijały. Raz szef zapomniał stempelka firmowego, w trakcie jak pisali odprawę ja zdążyłem pojechać do Szczecina, wziąć stempelek, rozładować towar (a to już było później, jak jeździliśmy sporym busem i towaru było sporo), wrócić, a oni akurat kończyli. Taka wycieczka do Berlina trwała około 24 godzin, z czego ponad połowę w różnych kolejkach.

Potem przywieziony towar oddawało się firmie w komis i inkasowało czek. Pieniądze pobrać w banku i znowu wymiana na marki itd.

Złotówka była wtedy nic nie warta, złotówki z transakcji na parę tysięcy marek potrafiły zajmować plecaczek - pamiętam chodzenie z trzydziestoma kilkoma paczkami banknotów w plecaku.

Na początku opłacało się pojechać i przywieźć jednego faksa za dwa tysiące z czymś marek.

Ale wróćmy do NRD. NRD-owcy szykanowali ruch tranzytowy z Polski jak mogli. Pamiętam jak cofnęli nas z granicy w Stolpe bo miałem w kieszeni banknot 10 marek NRD. Musieliśmy wrócić parę kilometrów do punktu Mitropy, gdzie był bank i tam musiałem oddać te marki do depozytu. Potem jeszcze kilka kilometrów do najbliższego miejsca gdzie można było zawrócić, i znowu na granicę, 40 minut w plecy, a jak wracaliśmy oczywiście bank był zamknięty i odebrać depozytu nie można było.

Teoretycznie rzecz biorąc, żeby pojechać tranzytem ciężarówką z towarem, należało wykupić jakiśtam dokument tranzytowy. No i gdzie go można było kupić? Oczywiście nie na przejściu granicznym, tylko w punkcie na stacji U-Bahnu Friedrichstrasse, w samym centrum, po stronie zachodniej. Świetne miejsce dla ciężarówek, prawda?

Polaków nie puszczano przez wszystkie przejścia graniczne. Raz byłem w Berlinie ze znajomym jego samochodem, byliśmy  gdzieś w środku i ten znajomy stwierdził że nie chce mu się jechać tak daleko przez Stolpe i że pojedziemy przez Checkpoint Charlie. Mówiłem mu, że nie da rady, ale on się uparł. Zachodni nas nawet wypuścili, ale NRD-owcy nie chcieli wpuścić. Jaja się zrobiły, jak potem nie chcieli nas wpuścić również ci zachodni - już zacząłem sobie wyobrażać incydent graniczny z Polakami tkwiącymi od iluś dni w pasie niczyim w centrum Berlina. Na szczęście ci z Zachodu dali się przekonać że przecież przed chwilą nas wypuszczali. No ale dzięki temu widziałem Checkpoint Charlie od środka.

Jeszcze jedno wspomnienie z  granicy niemiecko-niemieckiej. W połowie 1989 spotkałem przypadkiem na dworcu w Szczecinie W., tego z Frankfurtu. W. przeprowadził się do Berlina i proponował współpracę projektową. Pojechałem do niego pociągiem, jak zwykle Gedanią na Lichtenberg a potem S-Bahnem na przejście graniczne Friedrichstrasse. W tym miejscu linia NRD-owskiego S-Bahnu się kończyła, jedno przęsło wiaduktu po którym pociągi jeździły było usunięte żeby nikomu nie przyszło do głowy sforsować granicy lokomotywą (były wcześniej takie wypadki). Trzeba było wejść pieszo do wielkiej i zatłoczonej hali odprawy paszportowej a po odprawie można było przejść na peron dworca Friedrichstrasse. A tam można było pomyśleć, że jest wojna albo przynajmniej okupacja. Na galeryjkach chodzili żołnierze z bronią automatyczną. Nie, nie na plecach. Broń trzymali w rękach i dokładnie obserwowali ludzi na peronie. Na dole porządku też pilnowali żołnierze z Kałaszami w rękach, a po torach pod pociągiem grupa pograniczników przepuszczała psa szukającego ukrytych ludzi. Zimna wojna w pełnej krasie, a było lato 1989!

Stacja Berlin Friedrichstrasse

Stacja Berlin Friedrichstrasse

 

Stacja Berlin Friedrichstrasse

Stacja Berlin Friedrichstrasse

 

Następny odcinek będzie przedostatnim z regularnych. Potem w sprawie NRD najwyżej coś co mi się przypomni albo zamieszczę zdjęcia, aktualizacje itp. Ale za to na inne tematy będę pisał częściej.

A więc w następnym odcinku: Upadek.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

7 komentarzy

Żegnaj NRD (43): Wewnętrzny krąg władzy

W tym odcinku będzie się działo. Właściwie wszystkie wcześniejsze odcinki były przygotowaniem do tego jednego. Jeżeli ktoś nie czytał wszystkich od początku to bardzo proszę to zrobić przed przeczytaniem tego. Początek jest TUTAJ. Bez tego pewnie mi nie uwierzycie.

Już wszyscy przeczytali? To jedziemy.

Po imprezie dla wyróżnionych pracowników ważniejsi goście zagraniczni z tłumaczami zostali zabrani do niezbyt dużego, chyba zabytkowego pałacyku (chyba - nie widziałem zbyt dobrze bo było już ciemno), prawdopodobnie należącego do partii. Zaprowadzono nas do sali konferencyjnej na piętrze, kelnerzy i kelnerki zaopatrzyli stół w napoje (UWAGA: bezalkoholowe), po czym opuścili salę i budynek. Drzwi wejściowe do budynku zostały zamknięte na klucz, pozamykano okna, zasłonięto zasłony, sprawdzono czy nikt niepowołany nie został w środku.

Obecni byli: Ten dyrektor kopalni - członek KC, nie wiem dokładnie który numer w kraju, ale na pewno między 25 (bo nie był członkiem Biura Politycznego) a sto kilkadziesiąt (bo tylu było członków KC). A właśnie dostał medal, więc raczej nie był z ostatnich. Oprócz tego sami dyrektorzy, ci z kopalni z Polski, ZSRR i Bułgarii - oni też byli z odpowiednich KC i mieli swoich, zaufanych tłumaczy. My z D. byliśmy tam zupełnie nie na swoim miejscu, weszliśmy tylko dzięki protokołowi który wymagał zaproszenia wszystkich obecnych dyrektorów i zastępców dyrektorów. Bo oczywiście wszyscy dyrektorzy musieli być partyjni. Tyle że ci nasi to byli partyjni tylko formalnie.

Dyrektorzy i zastępcy dyrektorów w bardzo wielu zakładach pracy musieli należeć do partii - takie stanowiska nazywano nomenklaturowymi. Miało to między innymi i taki skutek, że w wielu wypadkach nie dało się zatrudnić na takim stanowisku bezpartyjnego fachowca. Wcale nierzadkim zjawiskiem było w związku z tym zapisywanie takiego fachowca do partii przed mianowaniem na stanowisko. Zapisany dyrektor miał, jak najbardziej, legitymację partyjną i od czasu do czasu bez entuzjazmu przychodził na imprezy obowiązkowe, ale miał to wszystko w bardzo głębokim poważaniu.

Ten mój nawet powiedział żeby mu nie tłumaczyć, bo go to w ogóle nie obchodzi, on przyjechał tylko do swoich ludzi w sprawach firmy a musi tam siedzieć. Ale pozostali to był wewnętrzny krąg władzy, jak i gospodarz.

Zrozumienie sytuacji

Ten miejscowy z kręgu wewnętrznego zamierzał przekazać przyjezdnym z kręgu wewnętrznego nieoficjalne (czyli prawdziwe) stanowisko miejscowych władz. Do przekazania dalej, reszcie kręgu wewnętrznego. Bez świadków - dlatego wyproszono personel. O sprawdzeniu przypadkowych tłumaczy nikt nie pomyślał, może dlatego że Intertext też był firmą należącą do Partii i domyślnie ludzie dostarczani przez nich powinni być już zweryfikowani.

Więc ten z KC zaczął opowiadać. Zaufani tłumacze tłumaczyli bardzo dokładnie - ponieważ ja tłumaczyłem tylko co mocniejsze kawałki, mogłem posłuchać co oni mówią. Mówca nie zaprzeczał istnieniu różnych problemów, ale bagatelizował je. W zasadzie tym razem nie powiedział nic naprawdę istotnego, raz tylko odniósł się do Polski. Powiedział:

My w NRD naprawdę myślimy o ludziach, nie zbudowaliśmy sobie dwóch fabryk samochodów, tylko rozwiązaliśmy problem mieszkaniowy.

W NRD budownictwo mieszkaniowe było w trochę lepszym stanie niż w Polsce, ale też nie było z nim dobrze. Dla poprawienia statystyk nie liczono więc zbudowanych mieszkań, tylko posługiwano się pojęciem problemu mieszkaniowego (Wohnungsproblem). Liczono to tak: Jeżeli obywatel dostał nowe mieszkanie, to jeden Wohnungsproblem był rozwiązany. Ale jeżeli dwóch obywateli zamieniło się na swoje zagrzybione klitki, to notowano to w statystykach jako rozwiązane dwa Wohnungsproblemy. Świetna metoda, prawda?

Czyli zazdrościli towarzyszom polskim Polonezów (dygresja; jedna ze studentek z Polski jeździła Polonezem i był to najlepszy samochód w miasteczku), a pewnie i Maluchów.

Tym razem to było na tyle. Ale ta historia biegnie dalej.

To był czerwiec 1988. Ale w następnym roku, w czerwcu 1989, ja już zjechałem do kraju a D. załapał się na tłumaczenie na tej samej imprezie w tym samym miejscu. Również i tam odbyło się takie samo poufne zebranie, na którym i on się znalazł. Sytuacja polityczna była już zupełnie inna - przypominam, że w Polsce skończyły się już rozmowy Okrągłego Stołu, Związek Radziecki powoli zaczynał się sypać, a w NRD widać było już pewne oznaki rozkładu (wrócę do tego w jednym z kolejnych odcinków). A ten z KC oświadczył:

"To niedobrze, że towarzysze polscy tak po prostu oddają władzę. A przecież towarzysze chińscy właśnie pokazali nam, co w takiej sytuacji trzeba robić."

Czy łapiecie o czym on mówił? Co pokazali właśnie towarzysze chińscy? W pierwszych dniach czerwca 1989?

Ciepło, ciepło. Towarzysze chińscy właśnie byli po masakrze na placu Tian'anmen. Mam ochotę dołączyć tu parę mocniejszych słów, ale nie chcę żeby mój blog się zrobił dla dorosłych. Ci !"§$%&# byli gotowi strzelać do swoich obywateli i tłumić protesty siłą! W połowie 1989! W świetle strzelania na granicy nie jest trudno w to uwierzyć, ale takie otwarte przyznanie się robi wrażenie. Ja wiem, że władze NRD oficjalnie chwaliły Chińczyków za ich sposób rozwiązania problemu, ale to mógł być blef. Stanowisko to wyrażone poufnie potwierdza jednak, że nie

A teraz przejdźmy do współczesności. Ciągle można w różnych miejscach przeczytać rozważania różnych ludzi że stan wojenny w Polsce 1981 był niepotrzebny, że Rosjanie by nie weszli, żeby Jaruzelskiego za to pod sąd itp. Durnie. Durnie do kwadratu. Najwierniejsi uczniowie Rosjan jeszcze osiem lat później byli gotowi strzelać do swoich ludzi. Powiedział to na poufnym spotkaniu w (prawie) zaufanym gronie człowiek z ich kierownictwa. Rosjanie w tym czasie już trochę odpuścili, ale jak ktoś z kierownictwa NRD powiedział: "Jeżeli sąsiad zmienił tapetę w swoim mieszkaniu nie oznacza to, że my też musimy tapetować od nowa". Po tym czego się dowiedziałem uważam za cud że się tam krew nie polała. A te półgłówki z nizin swojej niewiedzy ośmielają się twierdzić że Rosjanie za Breżniewa na pewno by nie weszli. A skąd oni to, do cholery, wiedzą? Nawet gdyby przypadkiem byli na takim spotkaniu jak my z D. i tam ktoś z KC KPZR powiedziałby że nie wejdą, to i tak byłoby za mało żeby się wypowiedzieć autorytatywnie. Znaczyłoby to co najwyżej, że w KC istnieje frakcja przeciwna interwencji, albo że informacja jest zbyt tajna żeby powierzać ją przedstawicielom bratnich partii. Ja też nie twierdzę, że całe KC SED było za strzelaniem do demonstrantów, ale czasem jeden za strzelaniem  wystarczy. Jeden przeciw na pewno nie.

Więc Rosjanie weszliby bez żadnych oporów. Dlaczego mieliby nie wejść? Od kogo NRD-owcy się uczyli jak nie od Breżniewa i wcześniejszych sekretarzy? Dlaczego tak reagowali na krytykę Breżniewa właśnie (o tego zakazanego Sputnika mi chodzi)?

No to już wylałem swoje żale. Teraz już z górki. W następnym odcinku: Dyplom i dalej.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

3 komentarze

Żegnaj NRD Extra – Wartburg Knight

Pojutrze Dzień Jedności Niemiec, przesunę więc publikację najważniejszego odcinka cyklu o NRD na jutro. Dziś przerwa na ciekawostkę.

Wersja Wartburga produkowana na eksport do Wielkiej Brytanii, pod nazwą Wartburg Knight.

Wartburg Knight (wersja na eksport do Anglii), NRD, ok. 1973

Wartburg Knight (wersja na eksport do Anglii), NRD, ok. 1973

 

Wartburg Knight (wersja na eksport do Anglii), NRD, ok. 1973

Wartburg Knight (wersja na eksport do Anglii), NRD, ok. 1973

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Skomentuj

Żegnaj NRD (42): Bo gdy Titanic tonął, to też orkiestra grała. A nawet 18 orkiestr

Najciekawsze z moich tłumaczeń było to: Dzień Górnika w Bad Salzungen w początku czerwca 1988. Działo się tam, a działo...

Zaproszenie na Dzień Górnika w Bad Salzungen (NRD) w roku 1988

Zaproszenie na Dzień Górnika w Bad Salzungen (NRD) w roku 1988

Bad Salzungen jest odpowiednikiem polskiego Ciechocinka i również jest znanym uzdrowiskiem z tężniami soli. W pobliżu znajduje się kopalnia soli w Merkers, i ten właśnie zakład urządzał imprezę z okazji Dnia Górnika. Był to bardzo duży zakład istotny dla gospodarki i - podobnie jak w takich zakładach w Polsce - dyrektor jego był członkiem Komitetu Centralnego partii - czyli człowiekiem wewnętrznego kręgu władzy.

Kopalnia w Merkers leżała niedaleko granicy, podziemne korytarze sięgały podobno aż pod terytorium RFN. Z drugiej strony granicy też była kopalnia, słyszałem opowieści że korytarze ich się łączą i parę osób wie jak wyjść po drugiej stronie i chodzi tam czasem na zakupy. Znając procedury bezpieczeństwa stosowane w kopalniach nie za bardzo w to wierzyłem - oni liczą osoby wchodzące i wychodzące i każdy nadmiar lub niedomiar zostanie natychmiast wykryty. Również na Zachodzie na teren kopalni czy fabryki wejść można tylko z przepustką. No chyba żeby się zamieniać z kimś z drugiej strony.

Kopalnia Merkers

Kopalnia Merkers

Na imprezę przyjeżdżały delegacje z kopalni w Polsce, Bułgarii i ZSRR. Większość z tych delegacji miało swoich tłumaczy, ja tłumaczyłem dla dyrektora do spraw eksportu polskiej firmy budowlanej robiącej w zakładzie prace remontowe. Dyrektor ten przyjechał w sumie głównie porozmawiać ze swoimi ludźmi, ale nie mógł odmówić zaproszeniu członka KC. Kolega D., który też tam był, tłumaczył trzyosobową delegację też jakiejś firmy budowlano-remontowej. Przyjechaliśmy do Merkers w piątek około południa, dowiedzieliśmy się co i jak i zakwaterowano nas w hotelu Freundschaft (Przyjaźń - takie wtedy były nazwy) w Bad Salzungen. Po południu pojawiły się nasze delegacje i udaliśmy się na imprezę dla wyróżnionych pracowników.

Zaproszenie na Dzień Górnika w Bad Salzungen (NRD) w roku 1988

Zaproszenie na Dzień Górnika w Bad Salzungen (NRD) w roku 1988

Impreza odbywała się w sporej hali zastawionej stołami, wstęp na zaproszenia, byli tam pracownicy z rodzinami, w sumie paręset osób. I niezłe jedzenie, kelnerki biegają i dolewają co kto chce - szampan, wódka, weinbrand, wino, piwo (Radeberger), program artystyczny w tle, itp. itd. I to był dopiero początek.

Po imprezie zabrali tych wszystkich zagranicznych dyrektorów z tłumaczami na osobne spotkanie, poświęcę mu następny odcinek. Będzie się działo.

Następnego dnia, w sobotę, imprezowanie zaczęło się od samego rana. Pobudka o szóstej, po hotelowym śniadaniu spotkaliśmy się na składaniu gratulacji dyrektorowi - temu członkowi KC - który właśnie został odznaczony  jakimś medalem. Kolejka do gratulacji, potem szwedzki bufet, samo najlepsze, delikatowe żarcie, a kelnerki znowu biegają i dolewają co kto chce - szampan, wódka, weinbrand, wino, piwo (Radeberger). Zobaczyłem tam jabłka, nie takie marne jak zwykle, ale ślicznie błyszczące. Połakomiłem się - i to był błąd. Jabłka były takie jak i wszędzie, tylko posmarowane masłem, żeby się błyszczały.

Po gratulacjach był pochód. Rozmach mieli Titanikowy. Samych orkiestr górniczych szło w pochodzie 18, na czele szła orkiestra z Polski i grała "Hej kto Polak na bagnety...". Jechały maszyny specjalnie wyciągnięte z dołu, szły dzieci poprzebierane za sceny z nędznego losu w przedwojennym kapitalizmie, robotnicy z transparentami mówiącymi jak wspaniale jest teraz...

Po pochodzie mój dyrektor zabrał mnie na spotkanie ze swoimi pracownikami, a potem był dla gości oficjalnych uroczysty obiad. Na obiedzie jak zwykle - niezłe jedzenie, kelnerki biegają i dolewają co kto chce - szampan, wódka, weinbrand, wino, piwo (Radeberger). Byli tam też różni oficjele z innych instytucji, naprzeciw mnie siedzieli oficerowie Armii Czerwonej. Nawet sensowni, pogadaliśmy trochę, nieźle mówili po niemiecku. Potem zawieźli nas na imprezę plenerową dla całego miasteczka lecącą już od zakończenia pochodu. Bockwursty dla plebsu były za darmo, podobno 2000 sztuk. A dla oficjeli specjalny namiot - a w nim niezłe jedzenie, kelnerki biegają i dolewają co kto chce - szampan, wódka, weinbrand, wino, piwo (Radeberger).

A na popołudnie gości oficjalnych zawieźli na imprezę do jakiegoś zameczku w okolicy. I znowu: niezłe jedzenie, kelnerki biegają i dolewają co kto chce - szampan, wódka, weinbrand, wino, piwo (Radeberger). Do zabawy przygrywa zespół: jakaś pani śpiewa, chłopak na basie, a na klawiszach miejscowy Polak. I ten Polak opowiedział nam niezłą historię: Akurat poprzedniej nocy, korzystając z tego że okolica imprezowała, jego sąsiad z kumplem wsiedli do ciężarówki (którą uprzednio cokolwiek opancerzyli) i pojechali na forsowanie granicy, Pojechali ile się dało, a jak utknęli to wyskoczyli i pobiegli dalej na piechotę. Zobaczył ich dwuosobowy patrol ochrony granicy, jeden z patrolu chciał do nich strzelać, ale drugi dał mu po łbie, unieszkodliwił broń i poleciał na drugą stronę za nimi. Titanic naprawdę już tonął, mimo 18 orkiestr górniczych grających na pokładzie.

No ale impreza trwała. Co pewien czas któryś z Polaków chciał pogadać z Niemcem, lub odwrotnie, brali sobie tłumacza i gadali. Zazwyczaj jakieś głupoty, jeden przewodniczący związków zawodowych z kopalni w Katowicach kazał mi tłumaczyć jak gada do swojego miejscowego odpowiednika. Zasuwał jak karabin maszynowy ale zdania jak z gazety partyjnej, więc nie miałem problemu z zasuwaniem takich samych zdań w tym samym tempie po niemiecku. Jak tylko się zająknąłem albo chciałem zaczerpnąć powietrza, on uważał że to już i zasuwał dalej. Ale ponieważ to wszystko co mówił było doskonale nieistotne, to luki w tłumaczeniu też nie robiły różnicy. Kolega D. trafił gorzej - musiał tłumaczyć dyskusję dwóch zapalonych wędkarzy.

Następnego dnia nie było już imprez oficjalnych tylko program rozrywkowy dla gości zagranicznych. Mój dyrektor już pojechał, więc zapytałem trójki którą tłumaczył D., czy im też nie potłumaczyć. A co im była za różnica, w końcu nie oni płacili. Zostałem więc. Zaczęło się od spaceru w jakiejś okolicznej miejscowości (chyba Bad Liebenstein) w stronę obiadu. I znowu: niezłe jedzenie, kelnerki biegają i dolewają co kto chce - szampan, wódka, weinbrand, wino, piwo (Radeberger). Potem pod knajpę podstawili dwie dorożki i dwa wozy konne z torbami wyładowanymi małpkami z alkoholem. Do jednego wozu wsiedli Rosjanie, do drugiego Polacy, jedną dorożkę zajęli Bułgarzy (tylko czterech ich było), a w drugiej dorożce, na czele, jak panowie, my we dwóch z D. Obwieźli nas po okolicy, zawieźli do  stadniny koni koło Bad Liebenstein. Tam wszystkim wypisali legitymacje jeździeckie, wpisali po dwie godziny jazdy, chociaż na koniu posadzili tylko polskiego dyrektora z kopalni w Katowicach. Do jedzenia były już tylko bratwursty a do picia piwo, ale nadal Radeberger.

Legitymacja jeździecka, NRD, 1988

Legitymacja jeździecka, NRD, 1988

 

Legitymacja jeździecka, NRD, 1988

Legitymacja jeździecka, NRD, 1988

 Ponieważ był już wieczór to znowu do hotelu. Rano, w poniedziałek padła propozycja zwiedzania kopalni, ale nie była to już część programu oficjalnego i nie zapewniali transportu do Merkers. Niestety się nie załapałem. D. opowiadał, że tam pod ziemią jeżdżą ciężarówki i Simsony, a odległości są wielokilometrowe. Jak podaje Wikipedia mają tam 4600 kilometrów korytarzy. Słownie: cztery tysiące sześćset! Kilometrów! No ale nic, nadrobię kiedyś to zwiedzanie, jadąc do kraju przejeżdżam niezbyt daleko stamtąd, a jest tam teraz Erlebnisbergwerk z prawie 3-godzinnym programem zwiedzania, jeżdżeniem ciężarówkami, kryształami soli o boku 1m i komorą, gdzie pod koniec wojny hitlerowcy schowali złoto Reichsbanku. (EDIT: Nadrobiłem)

Kopalnia Merkers, komora z największymi na świecie kryształami soli

Kopalnia Merkers, komora z największymi na świecie kryształami soli

Jeszcze jako ciekawostka - w końcu wojny Bad Salzungen i okolice zajęli Amerykanie, główny technolog kopalni opowiadał, że on się akurat wtedy urodził, a jego rodzina wraz nim musiała opuścić dom bo zajęto go na kwaterę dla Eisenhowera.

Taaakie  żarcie, taaakie przeżycia i jeszcze za to zapłacili. Chyba z 900 marek. I do tego hotel (chociaż snu mało, bo praca od rana do nocy). Super było. A i Titanic na szczęście nie był mój.

[mappress mapid="45"]

Jeszcze przypis: Tytuł pochodzi z "Ballady o marynarzach z Titanica” Andrzeja Górszczyka w wykonaniu Zenona Załubskiego. Piosenka z 1980, jak ulał pasująca do NRD a.d. 1988.

W następnym odcinku: Wewnętrzny krąg władzy.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Komentarze: (1)

Żegnaj NRD (41): Tłumaczenia

Nadszedł czas aby napisać o najlepszym sposobie dorabiania sobie w NRD. O tłumaczeniach.

Mimo formalnego zamknięcia granicy polsko - NRD-owskiej  do NRD przyjeżdżało sporo Polaków. Robotnicy, studenci, osoby prywatne na zaproszenia, młodzież na kolonie, obozy, wymianę... No i delegacje z zakładów pracy. Żeby nawiązać kontakty z podobnymi zakładami z NRD, albo na szkolenie. I dla takich delegacji praktycznie zawsze potrzebny był tłumacz.

Tłumaczy dla firm dostarczała firma "Intertext", jak teraz czytam należąca do SED. Nie wiem, ilu tłumaczy (i czy jacykolwiek) byli tam zatrudnieni na stałe, u nas brali przede wszystkim studentów na umowy-zlecenia na konkretne tłumaczenia. A stawki mieli bardzo przyzwoite - o ile pamiętam to od sześciu do ponad dwudziestu marek za godzinę (zależnie czy tłumaczenie zwykłe, czy z podwyższoną trudnością itp.). Do tego zwracali koszty dojazdu i dodawali dietę. Wspomniany wcześniej były aspirant polski mieszkający w okolicy dobrze żył praktycznie wyłącznie z tych intertextowych tłumaczeń.

Moje pierwsze tłumaczenie nie było jednak z Intertextu - tłumaczyłem na polski tekst który miała opowiadać polskim zwiedzającym pani zajmująca się miejscowym muzeum w Ilmenau (Tu mieszkał Goethe). Parę stron tekstu i stówa wpadła do kieszeni.

Pocztówka z Ilmenau - ratusz, NRD, ok. 1975

Pocztówka z Ilmenau - ratusz, NRD, ok. 1975

 

 Potem trafiały mi się już tylko tłumaczenia z Intertextu. Parę opiszę, bo to ciekawe.

Byłem na przykład na tłumaczeniu w fabryce VEB Nadelwerk Ichtershausen (dziś TNI Chirurgisches Nadelwerk GmbH) należącej do kombinatu Solidor (dziś Solidor Heuer GmbH). Fabryka produkowała igły, szpilki, druty do robienia na drutach, szydełka itp., ale również bardziej zaawansowane technologicznie wyroby jak na przykład igły chirurgiczne, również do mikrochirurgii. W Polsce z nazwy firmę tę znał mało kto, ale jej wyroby z pewnością. Firma powstała jeszcze w XIX wieku, w sekretariacie stała zabytkowa szafa z ekspozycją wyrobów firmy przygotowana na wystawę światową w Paryżu, chyba 1889 bo jakoś prawie 100 lat jej było. Podobno wtedy była to jedna z największych fabryk igieł na świecie. Delegacja z Polski składała się z zastępcy kierownika d/s technicznych i głównego technologa z podobnej fabryki. Zostali oprowadzeni po zakładzie (no i ja przy okazji też, ciekawe było, fabryka całkiem porządna), trochę pogadali poszli do knajpy i po jednym dniu parę setek wpadło (tłumaczenie techniczne - podwyższona trudność - wyższa stawka).

Dawny Nadelwerk Ichtershausen

Dawny Nadelwerk Ichtershausen

Innym razem byłem na tygodniowym tłumaczeniu w Erfurcie, w ośrodku szkoleniowym VEB Mikroelektronik Erfurt. Trzech fachowców z Polski przyjechało zrobić kurs z naprawy pamięci taśmowej CM 5300 (CM jest w cyrylicy, czyta się SM) do RWPG-owskich klonów komputerów PDP11.

Pamięć taśmowa CM 5300

Pamięć taśmowa CM 5300 Źródło: www.robotrontechnik.de

Panowie z Polski byli raczej apatyczni i niezbyt zainteresowani kursem. Próbowałem im zwracać uwagę na interesujące informacje podawane przez prowadzącego, ale oni wprost stwierdzili że ich to nie za bardzo interesuje, są tam tylko po to żeby dostać dokumentację serwisową. W sumie ja nauczyłem się na tym kursie najwięcej, tyle że wiedzy zupełnie mi niepotrzebnej. Jeździłem co dzień rano do Erfurtu, wieczorem do Ilmenau, przez ten tydzień wpadło chyba coś koło półtora tysiączka (znowu przypominam - średnia płaca 800 marek). Żyć, nie umierać.

Inne tłumaczenie, też tygodniowe, w tymże VEB Mikroelektronik Erfurt było z obsługi jakiegoś ich komputerowego stanowiska księgowego, oprócz Niemek były tam panie z Polski i Czech, znacznie bardziej zainteresowane tematem niż ci panowie elektronicy od pamięci taśmowych. Maszyna wyglądała podobnie do tej na zdjęciu, ale nie dam już głowy czy to dokładnie ta. I znowu wpadło z półtora tysiąca.

Maszyna do fakturowania Robotron 1720

Maszyna do fakturowania Robotron 1720 Źródło: www.robotrontechnik.de

Innym razem, na wakacjach 1988, byłem pierwszy raz w życiu na koloniach. Jako tłumacz. Były to dwutygodniowe kolonie w Karwi, były tam dzieci (10-13 lat) z Polski, ZSRR i NRD. Tłumaczenie takich rzeczy bywa trudniejsze niż tłumaczenia fachowe - raz dzieci śpiewały swoje piosenki a potem tłumacze tłumaczyli o czym piosenka była. Kilka dziewczyn z NRD zaśpiewało piosenkę kończącą się frazą, którą do dziś pamiętam, ale nie mogę wyguglać całości (to znaczy frazę tak - "Die Luzie", punkowy zespół Abstürzende Brieftauben - ale całość na pewno nie ta, bo to była pointa, a nie początek)

Die Luzie hat`n Kind gekriegt und keiner weiß von wem
Der Nachbar hat`n Schäferhund, vielleicht ist es von dem!

(Lucy zaszła w ciąże, nikt nie wie z kim / sąsiad ma owczarka, może to z nim.)

Jakoś udało mi się zręcznie wybrnąć z sytuacji.

Kolonie były prawie jak wczasy, tylko trochę potłumaczyć. Była na przykład wycieczka na Hel, potem statkiem do Gdańska, zwiedzanie Gdańska i powrót. Na Helu stacjonowało wojsko, nie wiem jak teraz, ale wtedy ograniczenia były prawie jak w strefie nadgranicznej NRD. Przez teren garnizonu nie mogli przejeżdżać obywatele innych państw (dokumenty sprawdzano na wjeździe i wyjeździe), dokumenty ludzi wysiadających z autobusu PKS-u sprawdzał stojący na przystanku żołnierz, do autobusu turystycznego też wsiadał żołnierz i pilnował żeby czegoś nie kombinować i nikt na terenie wojskowym nie wysiadł. Jednego dnia na wycieczkę taką pojechała połowa dzieci polskich i dzieci radzieckie z opiekunami. Dzieci z zagranicy miały przykazane żeby się nie odzywać bo nic nie będzie z wycieczki i się udało. Następnego dnia pojechała druga połowa dzieci polskich i dzieci NRD-owskie. Tak samo dzieci milczały już od wyruszenia, ale żołnierz na wjeździe zaczął sprawdzać dokumenty i od razu trafił na opiekuna grupy niemieckiej. I zaraz z pretensjami do kierowcy "Wczoraj też byli tylko Polacy, co?". Dał się jednak uspokoić i przewiózł całą grupę na drugą stronę, mimo że był żołnierzem służby zasadniczej i za tydzień mieli go wypuścić - a gdyby się wykryło to miałby problemy. W NRD by nie zadziałało - żaden by się nie odważył, bo konsekwencje dużo większe. Opiekunowie grupy niemieckiej zebrali potem jakąś kawę i parę czekolad i podarowali żołnierzowi w prezencie.

Na wycieczce zwiedzaliśmy stare miasto w Gdańsku, katedrę, potem Dar Pomorza i Błyskawicę. Na Błyskawicy tłumaczenie znowu zrobiło się techniczne - oprowadzający żołnierz kiedy mu powiedziałem że nie wiem jak po niemiecku jest kabestan stwierdził: "A powiedz kabestan, i tak nie będą wiedzieli co to jest. Ty to i tak dużo tłumaczysz, bo inni to prawie nic.".

ORP Błyskawica

ORP Błyskawica Źródło: Wikipedia Autor: Kkic

Natomiast na Darze Pomorza miałem scysję z panią przewodnik. Mieli tam, do cholery, niesamowicie ciekawy zabytkowy statek, a przewodniczka rozwodziła się nad leżącymi w gablocie polskimi flagami i chciała żeby to tłumaczyć. Powiedziałem jej, że to dzieci z NRD i żeby sobie darowała, bo ich to nie interesuje i mnie zresztą też. Po krótkiej wymianie zdań się obraziła. Taką samą rozmowę miał z nią poprzedniego dnia tłumacz grupy z ZSRR, Rosjanin zresztą.

Dar Pomorza, Gdynia, 1988

Dar Pomorza, Gdynia, 1988

Gdy tłumaczyłem rozmowy o ustalaniu menu dla dzieci dowiedziałem się, czego pod żadnym pozorem nie może być do jedzenia, bo wszystkie dzieci z NRD tego dania kuchni polskiej nienawidzą. Nie zgadniecie: Naleśniki z serem.

Wiele dzieci z NRD całkiem nieźle poczynało sobie w handlu międzynarodowym. Nawiozły czekolady, kawy itp. i posprzedawały wszystko wcale nie potrzebując pomocy tłumacza. Nakupiły za to innego towaru do sprzedania w NRD - tego całego plastikowego, rzemieślniczego badziewia. Na pewno w dalszym życiu sobie radzą.

Wszystkie dzieci były zachwycone krajową małą gastronomią. Lody, gofry, zapiekanki - tego w NRD nie było.

Urlop był fajny, a wpadło za niego coś pod trzy tysiące. Super sprawa, co nie?

[mappress mapid="46"]

No i chciałem napisać jeszcze o jednym tłumaczeniu. Będą o nim aż dwa osobne odcinki. To będzie kulminacja - w następnym odcinku: Bo gdy Titanic tonął, to też orkiestra grała. A nawet 18 orkiestr.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , , , , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

4 komentarze

Żegnaj NRD (40): Ich will raus!

Życie w NRD było łatwiejsze niż w Polsce, ale RFN na wyciągnięcie ręki sprawiało, że było trudniejsze do wytrzymania. Wielu ludzi decydowało się na próbę zmiany swojego miejsca zamieszkania. Nielegalną. I niebezpieczną.

W NRD posunęli się w pilnowaniu swoich ludzi do tego, że zainstalowali piekielne urządzenia zwane Selbstschussanlage (samopał)

Grenzmuseum Schifflersgrund - samopał

Grenzmuseum Schifflersgrund - samopał

W zasadzie była to odmiana miny lądowej, pociągnięcie linki wyzwalającej powodowało odpalenie materiału wybuchowego wyrzucającego kierunkowo odłamki na odległość do 120 metrów. Urządzenia te zlikwidowano w 1983 pod naciskiem RFN (za marchewkę robił nisko oprocentowany duży kredyt). Ucieczka zrobiła się trochę (ale tylko trochę) mniej niebezpieczna. Żołnierze nadal mieli rozkaz strzelania do uciekinierów i robili to (a co mieli zrobić, warunki na granicy od strony NRD były prawie wojenne).

Wielu ludzi zginęło w trakcie ucieczki, innym się udało - ale zazwyczaj tym bardziej pomysłowym. Uciekano własnoręcznie zbudowanymi samolotami albo balonami, opancerzonymi ciężarówkami, zjeżdżano po lince na drugą stronę muru (to w Berlinie), robiono podkopy, ukrywano ludzi w samochodach itp.

Tunel ucieczkowy na terenie stacji S-Bahnu Wollankestrasse Źródło: Bundesarchiv Bild 183-90157-0001

Tunel ucieczkowy na terenie stacji S-Bahnu Wollankestrasse Źródło: Bundesarchiv Bild 183-90157-0001

Niektórzy mieli więcej możliwości - wtedy, jak na przykład znany trener Jörg Berger, w trakcie pobytu w Jugosławii wchodzili do ambasady RFN i tam dostawali fałszywe paszporty, na które potem wyjeżdżali, albo robili inne kombinacje. Bardzo częste było również że NRD-owcy wyjeżdżający na Zachód legalnie (służbowo czy na wycieczkę) po prostu nie wracali.

Ale istniała też legalna droga wyjazdu - należało po prostu złożyć Ausreiseantrag (podanie o wyjazd), czyli zgłosić się jako "ausreisewillig" (chętny do wyjazdu). Ale znowu: To się tak łatwo mówi. W praktyce było to coś dla lubiących rosyjską ruletkę. Bo możliwości były dwie:

  1. Uzyskiwało się zgodę na wyjazd - wiązało się to jednak z utratą całego majątku.
  2. Nie uzyskiwało się zgody na wyjazd. I trzeba było się liczyć z utratą dotychczasowej pracy i koniecznością wzięcia czegoś bardzo nisko płatnego, no i w praktyce z utratą dużej części majątku. Plus jeszcze inne szykany.

Nie muszę chyba dodawać, że pierwszy wariant był rzadki. No w zasadzie był jeszcze trzeci - trwanie w zawieszeniu, długotrwałe oczekiwanie na rozpatrzenie wniosku. Ale status już się za człowiekiem ciągnął i szykany już zaczynały. Od razu odbierano takiemu dowód osobisty i wystawiano tylko zaświadczenie. Policja przy kontroli dokumentów często traktowała ludzi legitymujących się takim zaświadczeniem jakby wcale nie mieli dokumentów i potrafiła wsadzić takiego delikwenta na 24. Szykanowano często też bliższą lub dalszą rodzinę chętnych na wyjazd.

Ciekawe jest, że najwięcej podań o wyjazd było z okolic Drezna - czyli tam gdzie nie było zachodniej telewizji. Oglądanie ARD i ZDF zdecydowanie pomagało w pozbyciu się złudzeń o kapitalistycznym raju.

Teraz z (pozornie) innej beczki. Po powrocie z RFN, tak gdzieś w początku 1988, zauważyłem na antenie przejeżdżającego samochodu zawiązany kawałek białej wstążki. O, ślub, pomyślałem. Ale wkrótce zauważyłem takie wstążeczki jeszcze parę razy i to już było za dużo jak na śluby. Zwróciłem więc uwagę na nie i okazało się, że już tak gdzieś co dziesiąty samochód jeździł ze wstążeczką na antenie a potem robiło się ich coraz więcej. Jak się dowiedziałem, wstążeczkę wiązali sobie właśnie ci, którzy byli ausreisewillig. Skala tego zjawiska była olbrzymia, tym ludziom (jak pisałem w poprzednim odcinku) nagle naprawdę zrobiło się wszystko jedno i woleli rosyjską ruletkę od swojej NRD-owskiej egzystencji. Dzięki temu, że się tym chwalili można było zobaczyć ile ich jest. Te samochody to były najczęściej Wartburgi, czyli ludzie nimi jeżdżący należeli do lepiej sytuowanych, wykształconych i z wyższymi aspiracjami. I oni masowo stawiali wszystko na jedną kartę. Nie było szans - to się musiało wkrótce zawalić. Niektórzy polscy "kombatanci" chwalą się swoją niesamowitą odwagą, bo nosili w klapie opornik. Cóż to jest w porównaniu z tą wstążeczką - zdarzało się, że ludzie za odmowę jej zdjęcia naprawdę lądowali na wiele miesięcy w więzieniu a ich samochód był rekwirowany. Tylko za to. W 1988.

Statystykę podań o wyjazd można zobaczyć TUTAJ. W 1987 liczba osób które złożyły podanie przekroczyła 100.000 (uwaga: chodzi o sumę wszystkich ludzi ze statusem ausreisewillig, nie o ilość podań złożonych w tym roku).  Przypominam, że NRD liczyło mniej niż 17 milionów mieszkańców.

Bywały też różne dziwne sytuacje. Chyba był 1988, w środkach masowego przekazu NRD i RFN toczyła się bitwa propagandowa o jakiegoś NRD-owca który był, nie pamiętam tak dokładnie, ale chyba służbowo w Berlinie Zachodnim. Tam [złapano go na kradzieży | wrobiono go w kradzież] w sklepie, zawieziono na policję, gdzie [poprosił o | wystawiono mu wbrew jego woli] na fałszywe nazwisko paszport RFN, którego nie podpisał a potem go wypuścili. Wtedy tylko podejrzewałem, ale dzisiaj wiem więcej i było to prawdopodobnie tak: Facet był w Berlinie Zachodnim i chciał sobie załatwić paszport na ucieczkę. Ukradł więc coś w sklepie i dał się złapać (żeby zgubić ewentualny ogon i mieć alibi na NRD), na policji poprosił o paszport i go dostał. No ale paszport został znaleziony (albo sam spietrał i zgłosił całe wydarzenie) i się wytłumaczył. Po tym jak zobaczyłem relację z trochę podobnej akcji przeprowadzonej przez Jörga Bergera (w odcinku Willi's VIPs) to w ogóle nie mam wątpliwości jak było.

Ducha roku 1988 dobrze oddają dowcipy:

Co będzie jak wieża telewizyjna w Berlinie się przewróci?

Będzie można jeździć windą do Berlina zachodniego.

albo:

Honecker wraca z podróży zagranicznej (wtedy dużo jeździł za granicę, kraj mu się sypał a w różnych krajach zachodnich przyjmowali go z honorami), wylądował jego samolot - a tu nikt go nie wita. No dobrze - myśli sobie - pewnie oglądają mnie w telewizji. Dalej jedzie samochodem - a tu na ulicach pusto. Zdziwienie coraz większe. Samochód jedzie koło muru. W murze wielka dziura, a koło niej napis "Erich, jesteś ostatni, jak będziesz wychodził, zgaś światło".

Tak właściwie była jeszcze jeszcze inna droga wyjazdu. Przez Polskę. Na przykład aspirant A. ożenił się z dziewczyną z NRD, wyjechali razem do Polski, dziewczyna zmieniła obywatelstwo i już - mogła pojechać do RFN. Tylko formalności trwały tak długo, że w międzyczasie NRD padło i tylko siedząc na miejscu byłoby szybciej. No ale wszystkiego nie da się przewidzieć.

EDIT: Ponieważ poskanowałem zdjęcia, to mogę coś dołączyć: Mur od strony wschodniej (z dość daleka, bo wiele bliżej się podejść nie dało, a tak długim obiektywem udało się złapać Siegessäule w tle), rok 1988.

Brama Brandenburska od strony wschodniej, NRD, koniec 1988

Brama Brandenburska od strony wschodniej, NRD, koniec 1988

 

 To samo miejsce, tylko od drugiej strony i jakiś rok później (lato 1989).

Brama Brandenburska od strony zachodniej, Berlin Zachodni, lato 1989

Brama Brandenburska od strony zachodniej, Berlin Zachodni, lato 1989

W następnym odcinku: Tłumaczenia.

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

2 komentarze

Żegnaj NRD (39): Źle się dzieje w państwie NRD-owskim

Kiedy przyjechaliśmy do NRD, wszystko jeszcze wyglądało tam całkiem dobrze. Albo całkiem źle - zależy jak na to spojrzeć. Wszystko toczyło się swoim ustalonym trybem, wszystko wyglądało na trwałe i niezmienne. Dlatego też ludzie z rezygnacją poddawali się tym wszystkim rytuałom zaklinania rzeczywistości - nie było żadnych nadziei na zmianę stanu rzeczy. A już zwłaszcza niezmienny i twardy jak skała był Honecker. "Vorwärts immer, rückwerts nimmer" (Zawsze naprzód, nigdy wstecz) było jego ulubionym powiedzeniem. Dowcip o odmrożonym NRD-owcu i wyborze Honeckera na kolejną kadencję już był - tak właśnie widziano to w NRD. Nie ma nadziei, tak już będzie zawsze. Myślę, że dlatego ten profesor od mikroprocesorów o którym już pisałem zdecydował się na doktorat z marksizmu - on też uważał, że w przewidywalnej przyszłości nic się nie zmieni. Totalna konserwa.

W Lipsku, w Nikolaikirche, już od trzech lat odprawiali swoje Montagsgebete. Jak to było? Pewnego poniedziałkowego wieczora, podczas spotkania modlitewnego pastor poprosił obecnych parudziesięciu ludzi o podanie intencji do modlitwy i ktoś z nich wstał i powiedział o swoim problemie z ustrojem, władzą, Stasi itd. Potem następny, potem jeszcze jeden... Wszyscy się od tego poczuli lepiej, więc za tydzień przyszło więcej ludzi i też sobie ponarzekali. I tak co tydzień. Oczywiście przychodzili również agenci Stasi, notowali, robili zdjęcia swoją szpiegowską aparaturą, pisali sprawozdania. Te modlitwy to była raczej psychoterapia niż faktyczna działalność opozycyjna, więc Stasi poza zbieraniem danych nic specjalnego w tej sprawie nie robiła. Ale rzecz miała większe konsekwencje, do których jeszcze w którymś z późniejszych odcinków wrócę.

Zmarł Andropow, nastał Czernienko, wkrótce potem zmarł Czernienko ("Mrą jak muchy" stwierdził jeden z moich współlokatorów) nastał Gorbaczow. Najpierw wszystko wyglądało jak zwykle, ale potem zaczęły się dziać rzeczy niesłychane. Gorbaczow ogłosił swoją doktrynę Głasnosti i Pierestrojki i wtedy towarzyszom NRD-owskim grunt zaczął usuwać się spod nóg.

Władze NRD w zasadzie nie prowadziły własnej polityki, nie miały własnych idei i własnego zdania, tylko wszystko głosiły i wykonywały pod dyktando towarzyszy radzieckich i według obowiązującej ideologii. Ich władza opierała się przede wszystkim na obecności wojsk radzieckich, bez nich padli by w kilka miesięcy. Ujawnienie w ramach Głasnosti jak naprawdę wygląda sytuacja w NRD nie wchodziło dla nich w rachubę - zostaliby zmieceni jeszcze szybciej. Co więc zrobili? Tu pasujący dowcip:

Pociąg kolei transsyberyjskiej zatrzymuje się w tajdze - nie można jechać dalej bo ukradziono podkłady. Co zrobiliby w tej sytuacji różni przywódcy?

Lenin - kazałby komsomolcom iść w tajgę, wyrąbać parę drzew i zrobić nowe podkłady.

Stalin - kazałby rozstrzelać winnych.

Honecker - siadłby w swoim przedziale, zasłoniłby zasłonki i udawał że pociąg jedzie dalej.

I tak właśnie zrobił Honecker. Zasłonił zasłonki i udawał, że nic się nie stało. Konkretnie wyglądało to tak, że zaczęto cenzurować wszystkie informacje o pierestrojce a nawet radzieckie gazety! Zabroniono rozprowadzania niemieckojęzycznego wydania radzieckiego magazynu ilustrowanego "Sputnik". Prenumeratorom zwrócono pieniądze. Poszło o artykuły negatywnie oceniające Stalina, Breżniewa i pakt Ribbentropp-Mołotow. O ile dobrze pamiętam nie wpuszczono też kilku numerów "Prawdy". W tych czasach był to zamach na świętość - Prawda była oficjalnym organem KC KPZR i to co było publikowane w Prawdzie miało rangę omalże encyklik papieskich. Było to w końcu 1988.

Zabronione w NRD wydanie radzieckiego pisma Sputnik

Zabronione w NRD wydanie radzieckiego pisma Sputnik Źródło: www2.jugendopposition.de

Oczywiście w NRD nie dało się zablokować informacji o Pierestrojce, bo i tak wszyscy oglądali zachodnią telewizję.

W 1987 Honecker pojechał do RFN. Właściwie miał pojechać tam już w 1984, ale wtedy zablokowali tę wizytę Rosjanie. RFN-owcy nie wykazali się zbytnią konsekwencją przyjmując Honeckera jak głowę państwa (a przecież tego państwa formalnie nie uznawali), pamiętam że była wtedy mowa o ciążącym na Honeckerze jeszcze przedwojennym wyroku za zabójstwo policjanta, komentatorzy polityczni z RFN zastanawiali się czy Honecker nie zostanie zaaresztowany, ale jakoś nie mogę doguglać się potwierdzenia tej informacji. EDIT: Trochę mi się pomieszało - tu chodziło o Ericha Mielke.

Honecker w RFN, 1987

Honecker w RFN, 1987 Źródło: meike-wulf.homepage.t-online.de

Jak widać na zdjęciu gęba się mu śmieje, NRD-owcy też się śmiali, bo mieli nadzieję na zmiany (Honecker mówił w RFN coś o zniknięciu muru). Ale nic się w polityce nie zmieniło.

I właśnie moje wrażenie jest takie, że w ciągu 1987 roku zmieniło się co innego - nastawienie ludzi w NRD. Jak wcześniej byli zrezygnowani, ale bierni i karni, to po 1987 zrobiło im się już wszystko jedno. Rządzący słusznie bali się utraty poparcia radzieckiego - kiedy ludzie zobaczyli że nawet Rosjanie zmienili kurs, to nic już nie było w stanie uchronić NRD przed upadkiem. Wierchuszka ciągle jeszcze udawała dalszą jazdę, ale podkładów już nie było. Ani nawet komsomolców chętnych do rąbania drzew. Tym punktem zwrotnym była chyba właśnie wizyta Honeckera w RFN - on mógł pojechać, a ludziom nie dał. Ten jego uśmiech, to puszczanie obietnic tak, żeby na Zachodzie słyszeli... A potem żadnych zmian w kraju! To się nie mogło skończyć dobrze.

W następnym odcinku: Ich will raus!

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

2 komentarze

Żegnaj NRD (38): Obyczajowość w NRD

W NRD ogólnie i za darmo dostępne były pigułki antykoncepcyjne, bez żadnych problemów i oporów. Nie były to jednak takie środki jak dziś - opinia o nich była taka, że to właśnie od nich NRD-owskie dziewczyny są  grube. Niewykluczone, że to właśnie była ta przyczyna, chociaż piwo i tłuste jedzenie też mogły nie być pozbawione znaczenia.

Tabletki antykoncepcyjne "Ovosiston", NRD

Tabletki antykoncepcyjne "Ovosiston", NRD

Konsekwencją tak powszechnej dostępności środków antykoncepcyjnych był oczywiście bardzo luźny stosunek do seksu. Dla przyjezdnych z zamkniętej i prowincjonalnej Polski było to może nie szokujące ale, powiedzmy, niespodziewane.

Więcej o NRD-owskich pigułkach antykoncepcyjnych TUTAJ.

Klasyczna pornografia oczywiście nie istniała, ale na przykład już 1984 widziałem bloczki do notatek opisane na każdej stronie "Was heute noch zu tun ist..." (Co dziś jeszcze jest do zrobienia...) i ozdobione obok rysunkiem kopulującej pary. W Polsce takie rzeczy przyszły dopiero po paru latach, na przykład masowo sprzedawane znaczki i inne produkty z Sabriną pokazującą cycki to dopiero 1987 i później.

Słyszało się też oczywiście o chorobach wenerycznych - trafiało to niektórych studentów. Gdzieś około 1985 wprowadzono przymusowe badania na AIDS studentów dewizowych. Podobno strach było się takiemu badaniu poddać - w NRD nie znali jeszcze strzykawek jednorazowych, używanych już wtedy powszechnie w Polsce. Kiedy jeden z polskich studentów miał mieć podawane przez pewien czas zastrzyki zapisane przez lekarza w Polsce, przywiózł sobie też jednorazowe strzykawki i igły - opowiadał, że pół przychodni przyszło oglądać taką sensacyjną nowość.

Łatwo dostępny był alkohol. W Polsce obowiązywały wtedy różne ograniczenia w rodzaju kartek na wódkę czy sprzedaży alkoholu od godziny 13. Nawet z zakupem zwykłego piwa był problem - po prostu nie było go w sklepie.

A w NRD - do woli. Niektórzy studenci polscy nie wytrzymywali tego nacisku, niejeden dochodził nawet do regularnego alkoholizmu, bywali i tacy, którzy na skutek rozrabiania po pijanemu musieli wrócić do kraju. Wśród Niemców takie rzeczy zdarzały się rzadziej. Chociaż nawet paru wykładowców na uczelni w trakcie zajęć wychodziło na korytarz strzelić sobie kielicha - czyli 100% alkoholizm. Dziś spotyka się publikacje o straszliwym rozpowszechnieniu alkoholizmu w NRD, ale oni porównują z RFN. Porównanie z Polską daje zupełnie inną perspektywę. W NRD pili raczej piwo niż coś mocniejszego, taka też była struktura cen - bardzo tanie piwo i relatywnie (chociaż nie przesadnie) drogie wino i wódka. Ale oczywiście istniały też oszczędnościowe techniki picia, w rodzaju zapijania kieliszka Weinbrandu kuflem piwa.

Alkohole z NRD

Alkohole z NRD

Papierosy palili tam po prostu strasznie. Były one bardzo tanie i dym czuć było wszędzie. Nigdy nie paliłem, więc nie potrafię powiedzieć nic o ich jakości czy walorach smakowych.

Papierosy z NRD

Papierosy z NRD

Problem narkotyków, przynajmniej u nas, na wiosce praktycznie wtedy nie istniał, to jeden z niewielu plusów zamkniętego kraju z silną służbą bezpieczeństwa. Podobno w większych miastach było gorzej, ale to i tak nic w porównaniu z tym co teraz. Z braku czegoś twardszego podobno używano różnych leków albo ziół, ale "kompot" z maku, jak w Polsce, raczej nie był stosowany.

Podobnie marginalny był problem ruchów neofaszystowskich. Temat faszyzmu był tak wyklęty, że nawet gdy jeden z aspirantów w swojej pracy doktorskiej chciał użyć w zupełnie neutralnym kontekście słowa "Endlösung" (w sensie końcowe rozwiązanie równania) to mu to stanowczo odradzono. Środowiska sympatyzujące z nazizmem były bardzo mocno pilnowane i spenetrowane przez Stasi, skina przez te prawie pięć lat widziałem może ze dwa razy.

W następnym odcinku: Źle się dzieje w państwie NRD-owskim.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo

Skomentuj