Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Żegnaj NRD Extra: Lipsk w roku 1977

 W sobotę znowu był w bibliotece Bücherflohmarkt, od czasu jak się dowiedziałem że książki które nie zostaną na nim sprzedane nie dostają drugiej szansy i idą na makulaturę, to staram się nie opuścić żadnego. Przytulam wszystko co ma coś wspólnego z NRD a wszystkie inne książki oglądam dwa razy żeby potem nie żałować. Chociaż decyzje bywają trudne, zwłaszcza gdy trafiam coś co ma ponad 100 lat, coś tam już kupiłem, ale ile można trzymać w domu różnych wydań Goethego albo Schillera gotykiem.

Teraz przytuliłem wydanie zachodnioniemieckiego pisma podróżniczego Merian z roku 1977 poświęcone w Lipskowi. Pismo to od 1948 wychodzi co miesiąc, a każdy numer opisuje jeden kraj/region/miasto.

Na zdjęciu: Okładka pisma ze zdjęciem budynku Uniwersytetu imienia Karola Marksa. Budynek ma kształt częściowo otwartej książki - od tej strony jest jej grzbiet.

Budynek uniwersytetu im. Karola Marksa w Lipsku, NRD, skan z czasopisma Merian nr 9/77

Budynek uniwersytetu im. Karola Marksa w Lipsku, NRD, skan z czasopisma Merian nr 9/77

Budynek dość interesujący, ale żeby zrobić na niego miejsce wyburzono w 1968 zabytkowe budynki uniwersyteckie i wysadzono tylko nieznacznie uszkodzony w czasie wojny kościół uniwersytecki. Przeciw wyburzeniu kościoła protestowano ze wszystkich stron, protestował nawet NRD-owski związek architektów, a RFN-owcy proponowali że sfinansują i przeprowadzą przesunięcie budynku. Ale nic nie pomogło, trochę protestujących pozamykano i zrobiono bum. W piśmie są zdjęcia z akcji (trochę nie po kolei):

Wyburzanie kościoła uniwersyteckiego w Lipsku, NRD, skan z czasopisma Merian 9/77

Wyburzanie kościoła uniwersyteckiego w Lipsku, NRD, skan z czasopisma Merian 9/77

Podobnie było wcześniej z Stadtschloss w Berlinie, wyburzono go w 1950, plac stał długo pusty, aż w połowie lat 70-tych wybudowano na tym miejscu Pałac Republiki. Ale to temat na osobną notkę.

W piśmie, jak to w branży turystycznej, starali się pisać same pozytywy, albo chociaż znajdować plusy w minusach. Jedynym fragmentem krytycznym wobec NRD jest ten artykuł o wyburzeniu kościoła, określają to wprost jako barbarzyństwo.

Jest trochę o życiu codziennym, na przykład:

Lipsk (NRD) w roku 1977, skan z czasopisma Merian 9/77

Lipsk (NRD) w roku 1977, skan z czasopisma Merian 9/77

Na górnym zdjęciu wystawa domu towarowego, na dolnym stoisko z warzywami. Ogórki na sałatkę są po 10 fenigów, to jest tak tanio że nikt nie kasuje pieniędzy tylko wrzuca się je do skarbonki. Finansowane jest to z odpisów od telewizorów i innych dóbr "luksusowych". Jest rok 1977, ten system jeszcze się jakoś kręci.

Ale wśród zdjęć i artykułów o architekturze, kulturze i innych wspaniałościach jest parę, w których przebija nielukrowane NRD:

Lipsk (NRD) w roku 1977, skan z czasopisma Merian 9/77

Lipsk (NRD) w roku 1977, skan z czasopisma Merian 9/77

 

Lipsk (NRD) w roku 1977, skan z czasopisma Merian 9/77

Lipsk (NRD) w roku 1977, skan z czasopisma Merian 9/77

Zwróćmy uwagę, że Lipsk to jedno z głównych miast NRD, przez ludzi uważane za nieoficjalną jego stolicę (w opozycji do promowanego przez propagandę memu Berlin, Hauptstadt der DDR). I większość tego miasta wyglądała tak, jak na tych zdjęciach. Prawdziwe NRD to nie była wieża telewizyjna w Berlinie, dom towarowy na Alexanderplatz, Targi Lipskie i inne pokazówki. Prawdziwe NRD to były szare, smutne, zniszczone przedwojenne (albo i jeszcze starsze) domy ostatnio remontowane przed wojną, często gorsze nawet niż w PRL-u, odremontowane tylko fasady walących się domów na głównej ulicy, drogi z kocich łbów.

Ale najbardziej interesujący jest obowiązkowy dla takich wydawnictw dział z informacjami dla podróżnych (cło, wiza itp.). Aż zrobię z niego następną notkę. Zastanawiam się też nad notką na temat tego co widać na zdjęciach, ale nie na pierwszym planie.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo

12 komentarzy

Żegnaj NRD (39): Źle się dzieje w państwie NRD-owskim

Kiedy przyjechaliśmy do NRD, wszystko jeszcze wyglądało tam całkiem dobrze. Albo całkiem źle - zależy jak na to spojrzeć. Wszystko toczyło się swoim ustalonym trybem, wszystko wyglądało na trwałe i niezmienne. Dlatego też ludzie z rezygnacją poddawali się tym wszystkim rytuałom zaklinania rzeczywistości - nie było żadnych nadziei na zmianę stanu rzeczy. A już zwłaszcza niezmienny i twardy jak skała był Honecker. "Vorwärts immer, rückwerts nimmer" (Zawsze naprzód, nigdy wstecz) było jego ulubionym powiedzeniem. Dowcip o odmrożonym NRD-owcu i wyborze Honeckera na kolejną kadencję już był - tak właśnie widziano to w NRD. Nie ma nadziei, tak już będzie zawsze. Myślę, że dlatego ten profesor od mikroprocesorów o którym już pisałem zdecydował się na doktorat z marksizmu - on też uważał, że w przewidywalnej przyszłości nic się nie zmieni. Totalna konserwa.

W Lipsku, w Nikolaikirche, już od trzech lat odprawiali swoje Montagsgebete. Jak to było? Pewnego poniedziałkowego wieczora, podczas spotkania modlitewnego pastor poprosił obecnych parudziesięciu ludzi o podanie intencji do modlitwy i ktoś z nich wstał i powiedział o swoim problemie z ustrojem, władzą, Stasi itd. Potem następny, potem jeszcze jeden... Wszyscy się od tego poczuli lepiej, więc za tydzień przyszło więcej ludzi i też sobie ponarzekali. I tak co tydzień. Oczywiście przychodzili również agenci Stasi, notowali, robili zdjęcia swoją szpiegowską aparaturą, pisali sprawozdania. Te modlitwy to była raczej psychoterapia niż faktyczna działalność opozycyjna, więc Stasi poza zbieraniem danych nic specjalnego w tej sprawie nie robiła. Ale rzecz miała większe konsekwencje, do których jeszcze w którymś z późniejszych odcinków wrócę.

Zmarł Andropow, nastał Czernienko, wkrótce potem zmarł Czernienko ("Mrą jak muchy" stwierdził jeden z moich współlokatorów) nastał Gorbaczow. Najpierw wszystko wyglądało jak zwykle, ale potem zaczęły się dziać rzeczy niesłychane. Gorbaczow ogłosił swoją doktrynę Głasnosti i Pierestrojki i wtedy towarzyszom NRD-owskim grunt zaczął usuwać się spod nóg.

Władze NRD w zasadzie nie prowadziły własnej polityki, nie miały własnych idei i własnego zdania, tylko wszystko głosiły i wykonywały pod dyktando towarzyszy radzieckich i według obowiązującej ideologii. Ich władza opierała się przede wszystkim na obecności wojsk radzieckich, bez nich padli by w kilka miesięcy. Ujawnienie w ramach Głasnosti jak naprawdę wygląda sytuacja w NRD nie wchodziło dla nich w rachubę - zostaliby zmieceni jeszcze szybciej. Co więc zrobili? Tu pasujący dowcip:

Pociąg kolei transsyberyjskiej zatrzymuje się w tajdze - nie można jechać dalej bo ukradziono podkłady. Co zrobiliby w tej sytuacji różni przywódcy?

Lenin - kazałby komsomolcom iść w tajgę, wyrąbać parę drzew i zrobić nowe podkłady.

Stalin - kazałby rozstrzelać winnych.

Honecker - siadłby w swoim przedziale, zasłoniłby zasłonki i udawał że pociąg jedzie dalej.

I tak właśnie zrobił Honecker. Zasłonił zasłonki i udawał, że nic się nie stało. Konkretnie wyglądało to tak, że zaczęto cenzurować wszystkie informacje o pierestrojce a nawet radzieckie gazety! Zabroniono rozprowadzania niemieckojęzycznego wydania radzieckiego magazynu ilustrowanego "Sputnik". Prenumeratorom zwrócono pieniądze. Poszło o artykuły negatywnie oceniające Stalina, Breżniewa i pakt Ribbentropp-Mołotow. O ile dobrze pamiętam nie wpuszczono też kilku numerów "Prawdy". W tych czasach był to zamach na świętość - Prawda była oficjalnym organem KC KPZR i to co było publikowane w Prawdzie miało rangę omalże encyklik papieskich. Było to w końcu 1988.

Zabronione w NRD wydanie radzieckiego pisma Sputnik

Zabronione w NRD wydanie radzieckiego pisma Sputnik Źródło: www2.jugendopposition.de

Oczywiście w NRD nie dało się zablokować informacji o Pierestrojce, bo i tak wszyscy oglądali zachodnią telewizję.

W 1987 Honecker pojechał do RFN. Właściwie miał pojechać tam już w 1984, ale wtedy zablokowali tę wizytę Rosjanie. RFN-owcy nie wykazali się zbytnią konsekwencją przyjmując Honeckera jak głowę państwa (a przecież tego państwa formalnie nie uznawali), pamiętam że była wtedy mowa o ciążącym na Honeckerze jeszcze przedwojennym wyroku za zabójstwo policjanta, komentatorzy polityczni z RFN zastanawiali się czy Honecker nie zostanie zaaresztowany, ale jakoś nie mogę doguglać się potwierdzenia tej informacji. EDIT: Trochę mi się pomieszało - tu chodziło o Ericha Mielke.

Honecker w RFN, 1987

Honecker w RFN, 1987 Źródło: meike-wulf.homepage.t-online.de

Jak widać na zdjęciu gęba się mu śmieje, NRD-owcy też się śmiali, bo mieli nadzieję na zmiany (Honecker mówił w RFN coś o zniknięciu muru). Ale nic się w polityce nie zmieniło.

I właśnie moje wrażenie jest takie, że w ciągu 1987 roku zmieniło się co innego - nastawienie ludzi w NRD. Jak wcześniej byli zrezygnowani, ale bierni i karni, to po 1987 zrobiło im się już wszystko jedno. Rządzący słusznie bali się utraty poparcia radzieckiego - kiedy ludzie zobaczyli że nawet Rosjanie zmienili kurs, to nic już nie było w stanie uchronić NRD przed upadkiem. Wierchuszka ciągle jeszcze udawała dalszą jazdę, ale podkładów już nie było. Ani nawet komsomolców chętnych do rąbania drzew. Tym punktem zwrotnym była chyba właśnie wizyta Honeckera w RFN - on mógł pojechać, a ludziom nie dał. Ten jego uśmiech, to puszczanie obietnic tak, żeby na Zachodzie słyszeli... A potem żadnych zmian w kraju! To się nie mogło skończyć dobrze.

W następnym odcinku: Ich will raus!

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

2 komentarze

Żegnaj NRD (36): Religia w NRD

W Polsce załapaliśmy wszyscy szeroko lansowanego mema, że realny socjalizm = antyreligijność. Ale to raczej niezupełnie tak było, spróbuję tu wyprostować perspektywę relacją z NRD.

NRD było znacznie bardziej zideologizowane i kontrolowane niż Polska, stąd można by przypuszczać że z religią walczono tam jeszcze bardziej niż w Polsce. A tymczasem religia w ogóle nie była tam jakimkolwiek tematem. (Znowu zastrzeżenie: mówię o latach 80-tych, jak było wcześniej się nie wypowiadam). Poza obowiązkowym czytaniem, co na ten temat miał do powiedzenia Marx nie było żadnych praktycznych działań skierowanych przeciw kościołom i wierzącym. Oczywiście wierzący nie mógł zostać funkcjonariuszem policji albo Stasi, ale trudno uznać to za specjalną szykanę.

W NRD teologię wykładano nawet na państwowych uniwersytetach, co dawało czasem śmieszne efekty - można było być magistrem teologii po Uniwersytecie imienia Karola Marxa w Lipsku.

Budynek uniwersytetu im. Karola Marksa w Lipsku, NRD, skan z czasopisma Merian nr 9/77

Budynek uniwersytetu im. Karola Marksa w Lipsku, NRD, skan z czasopisma Merian nr 9/77

W Ilmenau działały przede wszystkim kościoły ewangelicki i katolicki. Procent ludności deklarującej się jako wierząca nie był wysoki. Do parafii ewangelickiej należał największy kościół w mieście - patrz zdjęcie poniżej - był on jednak dość zaniedbany i wymagał remontu. Bywaliśmy w nim na koncertach, w organach co pewien czas się coś zacinało. Zdjęcie jest w miarę aktualne i na nim jest już po remoncie.

Kościół ewangelicki w Ilmenau

Kościół ewangelicki w Ilmenau

Parafia katolicka miała znacznie mniej wiernych (Turyngia jest jednak raczej protestancka, przypominam Eisenach i Lutra), ale w 1983 wybudowała całkiem ładny kościół, najlepszy kawałek architektury współczesnej w znacznej okolicy. Ale to żadna sztuka, bo był to jedyny kawałek architektury współczesnej w okolicy nie będący standardowym blokiem mieszkalnym, standardową halą sklepową, standardowym biurowcem ani standardową halą fabryczną. Oczywiście miejscowa parafia w życiu nie miałaby środków na postawienie takiego budynku - kościół został sfinansowany przez KK z RFN i dostarczony z Zachodu w elementach zmontowanych tylko na miejscu. W takich sytuacjach scentralizowana struktura KK się sprawdza - rozproszeni ewangelicy nie byli w stanie nawet zebrać pieniędzy na remont swojego kościoła.

Kościół katolicki w Ilmenau, NRD, 1988

Kościół katolicki w Ilmenau, NRD, 1988

Wierzący działali bez żadnych przeszkód, pisałem już o pokazie filmowym z potencjalnie antysystemową dyskusją, zorganizowanym całkiem oficjalnie i z wszystkimi zezwoleniami przez studentów ewangelików. Co roku w okresie konfirmacji (ewangelicki odpowiednik bierzmowania) nie sposób było znaleźć miejsca w restauracji - bo wszędzie były imprezy z tej okazji. Lansowano świecki jej odpowiednik - Jugendweihe - oczywiście obowiązkowy dla wszystkich, ale nic mi nie wiadomo o jakichś naciskach w sprawie konfirmacji czy bierzmowania. Do kościoła katolickiego co niedziela przyjeżdżał polski ksiądz i odprawiał mszę po polsku dla dziewczyn pracujących w Glasie i studentów. On też nie miał żadnych przeszkód w swojej działalności.

We wspomnianym przeze mnie filmie "Sieben Sommersprossen" pierwsze sceny pokazują wzajemną zależność miejscowego pastora i miejscowego sekretarza partii i ich wzajemny stosunek do którego dobrze pasuje niemieckie słowo Hassliebe. W sumie tak to rzeczywiście wyglądało, nie tylko w NRD.

Znana na świecie jest historia modlitw poniedziałkowych (Montagsgebete) odbywających się w Nikolaikirche w Lipsku, które potem, w 1989, przerodziły się w demonstracje poniedziałkowe (Montagsdemonstrationen). Te modlitwy odbywały się regularnie co tydzień od 1981 i mimo że agenci Stasi zawsze byli na miejscu i pisali potem swoje sprawozdania, to nikomu z uczestników nic się nie stało i siły bezpieczeństwa nigdy nie interweniowały. Wrócę do tego jeszcze w przynajmniej jednym odcinku.

Teraz porównajmy - czyż nie było to wszystko w sumie tak, jak i w Polsce? Kościół mógł sobie działać prawie jak chciał i wolno mu było więcej niż normalnemu obywatelowi (gdyby normalny obywatel na ulicy zaczął głośno opowiadać takie rzeczy jak oni mówili w tym kościele w Lipsku, to zostałby szybko zwinięty. I w NRD i w Polsce).  Pod egidą kościoła (też i NRD i w Polsce) działało mnóstwo grup, które bez tej ochrony działać by nie mogły (w NRD nawet punki zrzeszały się i koncertowały przy kościele, bo gdzie indziej im nie było wolno). To ma być szczególne prześladowanie? To ma być antyreligijność?

Nie przeczę, że na przykład w Polsce zdarzały się wypadki prześladowania, a nawet zabójstw księży. No ale oddzielmy wreszcie zmienne istotne od nieistotnych! Przecież nie dlatego byli oni prześladowani, że byli za bardzo wierzący, tylko dlatego że za mocno się angażowali w działalność opozycyjną. Takie rzeczy przydarzały się również świeckim i ateistom.

W następnym odcinku: Ochrona środowiska w NRD.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

4 komentarze

Żegnaj NRD (23): Kuchnia NRD

W poprzednim odcinku nie było zapowiedzi następnego, nie dlatego żebym nie wiedział co będzie dalej - stale mam przygotowane 2-3 odcinki do przodu - ale dlatego że po dopisaniu zapowiedzi Blox znowu powiedział, że tekst za długi. Zasadnicza treść się zmieściła, a dzielić notki nie chciałem. No ale trudno narzekać na darmowy serwis, wybrzydzać mógłbym gdybym chciał z moich notek zrobić książkę za pieniądze.

Jak już wspominałem, stać nas było na częste stołowanie się w restauracjach. Najbliżej było do restauracji w Mensie, było tam niedrogo i smacznie, problemem był tylko ograniczony czas otwarcia i kolejka w porze gdy wszyscy jedli (czyli między dwunastą a pierwszą). Obsługa też nie była zbyt szybka, gdy kiedyś przy dwóch daniach w karcie napisali "Czas oczekiwania - 15 minut" to wszyscy zamawiali akurat te, ciesząc się że tylko tyle. Ten błąd w karcie więcej się nie powtórzył. Przeciętne danie kosztowało 3-4 marki, to było naprawdę tanio.

Inne restauracje były nieco droższe i trzeba było do nich kawałek pójść. A w niedzielę Mensa była zamknięta i trzeba było albo zrobić coś samemu z posiadanych produktów, albo pójść do miasta. Robienie samemu było jak najbardziej możliwe, mięso było w sklepach (przypominam o kartkach na mięso w Polsce), trochę problemów było z warzywami i owocami. Trudno dostępne były również niezbędne do wielu smacznych potraw pomidory i pieczarki.

Najlepszą restauracją w mieście był dawny hotel "Zum Löwen" (Tu mieszkał Goethe). Za 9-10 marek można było tam zjeść naprawdę przyzwoity obiad. Dla przeciętnego studenta było to sporo - głównym pożywieniem studentów NRD-owskich były Schinkennudeln - makaron z sosem pomidorowym i niewielkim dodatkiem mięsa, albo przyrządzony własnoręcznie albo gotowy, ze słoika - ale dla nas bez problemu. Budynek był (jak i cała ulica) ślicznie odnowiony z zewnątrz, ale w pewnym momencie restauracja została zamknięta bo dom groził zawaleniem.

Hotel Zum Löwen Ilmenau

Hotel Zum Löwen Ilmenau

Wielu ludzi było stać na restaurację, kolejka do restauracji w porze obiadu była czymś normalnym.

A co właściwie dawali w tych restauracjach do jedzenia? Sztandarowym daniem kuchni NRD-owskiej była wywodząca się z kuchni rosyjskiej zupa "Soljanka". Była to gęsta zupa ze sporą ilością mięsa i warzyw, pikantna i zakwaszona ogórkami konserwowymi. Do tego plasterek cytryny. Mmm, zjadłbym, chyba muszę znaleźć jakiś przepis.

Soljanka

Soljanka

Drugą co do popularności zupą była gulaszowa, a trzecią Kraftbrühe, czyli rodzaj rosołu wołowego z klopsikami mięsnymi.

Na drugie dawali klasyczne dania kuchni niemieckiej - sznycle, pieczenie, golonkę, jednym z niewielu nie spotykanych gdzie indziej był Sofia-Schitzel - kotlet zajmujący połowę dużego talerza (znowu przypominam o kartkach na mięso w Polsce). Drugą specjalnością (moją ulubioną) był sznycel "Strindberg" - kotlet posmarowany z obu stron musztardą i obtoczony w cieście naleśnikowym.

Warzywa, jak już wspominałem, podawano najczęściej standardowe, ze słoika, w jednym z kilku rodzajów identycznych wszędzie.

Istniała w NRD bardzo dobra sieć restauracji rybnych, najlepszą z nich była ta najdalej od morza - w Suhl. Zawsze gdy byłem w Suhl jadłem właśnie tam. Również w Suhl znajdowała się restauracja japońska - znam ją tylko z opowiadań, bo mimo że menu kosztowało 100 marek, miejsca w niej trzeba było rezerwować z rocznym wyprzedzeniem (to znowu nie hiperbola, tak było).

Gastronomia uliczna w NRD ograniczała się do budek z Bockwurstami (grubymi parówkami z wody) i Bratwurstami (rodzajem drobno mielonej kiełbasy białej z grilla). Bockwurstów nie lubiłem, ale bratwursty tak. Nawiasem mówiąc "Bockwurstami" nazywaliśmy generalnie Niemców z NRD. Natomiast praktycznie nie było znanych z Polski budek z lodami, bitą śmietaną, goframi, rurkami z kremem i innymi deserami.

Pewnego razu zobaczyliśmy jednak w Lipsku przyczepę, z której dwóch facetów sprzedawało gofry z bitą śmietaną. Kolejka stała na 50 metrów. Na przyczepie wisiała przywieziona z Zachodu tabliczka głosząca: "Vor Inbetriebname des Mundwerks ist das Gehirn einzuschalten!" (Przed uruchomieniem aparatu mowy włączyć mózg!). Potraktowaliśmy ją jako żart, jednak jej głęboki sens wyszedł na jaw wkrótce po pierwszym ugryzieniu gofra. Nie były one z bitą śmietaną, o nie. Były - nie zgadniecie - z pianą z białek! Nie słodzoną! Już mieliśmy lecieć do sprzedawców uruchomić aparaty gębowe artykułując pretensje, ale zgodnie z radą na tabliczce włączyliśmy najpierw mózgi. I zauważyliśmy, że nikt bitej śmietany nie obiecywał, w opisach nie było słowa o tym, co to ma być, wrażenie że to była bita śmietana powstało wyłącznie w naszych umysłach. Wkurzające, tak się dać wkręcić, ale dowcip przedni.

"Przed uruchomieniem aparatu mowy włączyć mózg"

"Przed uruchomieniem aparatu mowy włączyć mózg" Żródło: www.buddelbini.de

Była też w Ilmenau prywatna cukiernia, należąca do pani Schindler. Wyglądała jak kawałek lepszego świata - chociaż mała, to elegancko urządzona, nawet w RFN nie miałaby się czego wstydzić. Ciastka robili naprawdę dobre, chociaż oczywiście w stylu niemieckim - większość polskich jest jednak lepsza. Zdjęcie aktualne, za NRD nie było w niej sali kawiarnianej.

Ilmenau - Konditorei Schindler

Ilmenau - Konditorei Schindler

W odcinku o kuchni nie może zabraknąć piwa. Wbrew utartym stereotypom mówiącym że w Niemczech jest dobre piwo, w NRD o dobre piwo było bardzo trudno. Większość gatunków była (podobnie jak i w Polsce) nie pasteryzowana i miała ograniczoną trwałość i zasięg terytorialny. W Ilmenau można było kupić praktycznie wyłącznie piwo z pobliskiego browaru w Schmiedefeld - Schmiedefelder Bier, zwane SchmiBi - o którym opowiadano taki dowcip (nie będzie dobrze opowiedziany, bo pamiętam głównie pointę):

Rolnik miał konia, który zachorował. Weterynarz zlecił badanie moczu konia. Rolnik z jakichś przyczyn (nie pamiętam już jakich) zamiast moczu oddał do analizy SchmiBi. Wynik badania był "Pański koń ma cukrzycę".

Ale na pewno ten sam dowcip opowiadano o każdym innym gatunku marnego piwa.

Podkładka pod piwo "Schmiedefelder Bier"

Podkładka pod piwo "Schmiedefelder Bier" Źródło: www.bierdeckelsammler.net

Nie mogłem się doguglać etykietki od SchmiBi, więc załączam zdjęcie podkładki, zwanej przez nas keksem - od dowcipu:

Żołnierz radziecki przyszedł do knajpy w NRD i zamówił piwo. Kelnerka przyniosła piwo i podkładkę, postawiła, poszła. Za chwilę żołnierz znowu zamawia piwo. Kelnerka przynosi - a tu podkładki nie ma. No cóż, położyła następną. Ale sytuacja powtórzyła się jeszcze parę razy - podkładka ciągle ginęła. Za którymś razem kelnerka się wkurzyła i nie dała podkładki. Na co żołnierz: "A keksa niet?"

Lepsze piwo przywoziłem z Erfurtu, ale ono też nie było pasteryzowane i nie można było zrobić sobie zapasu. Istniał jednak jeden gatunek dobrego, pasteryzowanego piwa z NRD - Radeberger Pilsner. Piwo to było dostępne prawie wyłącznie w lepszych restauracjach (i to lepszych niż "Zum Löwen" w Ilmenau), a w normalnym sklepie praktycznie wcale. Tylko w sklepach dla aparatczyków. Marka przetrwała zjednoczenie i istnieje do dziś, należy do koncernu Dr. Oetker.

Podkładka pod piwo "Radeberger"

Podkładka pod piwo "Radeberger" Źródło: www.bierdeckelsammler.net

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

7 komentarzy

Żegnaj NRD (4): Teraz na Zachód

Wspólny wyjazd do NRD zaczynał się oczywiście w Warszawie. W Polsce wszystko (zwłaszcza urzędy centralne) musi być w Warszawie, reszta kraju nie istnieje. W RFN na przykład odpowiednik Trybunału Konstytucyjnego jest w Karlsruhe, odpowiednik Instytutu Meteorologii w Offenbachu itd. W ten sposób nie dzieli się kraju na stolicę i pustynię. Oczywiście w NRD też wszystko było w Berlinie. Ups, przepraszam, w Berlinie, stolicy NRD.

Pocztówka z Berlina - stolicy NRD, ok. 1984

Pocztówka z Berlina - stolicy NRD, ok. 1984

Po wojnie Berlin został podzielony na cztery strefy okupacyjne, po jednej dla USA, Wielkiej Brytanii, Francji i ZSRR. Z trzech stref należących do mocarstw zachodnich powstała enklawa nazywana Westberlin - Berlin Zachodni. Nie będę opisywał jak do tego doszło, ja zajmuję się późnym NRD. Kto chce, niech sobie doczyta gdzie indziej, temat jest interesujący. Ale do czego zmierzam? Otóż zachodnia część Niemiec przyjęła za stolicę stosunkowo niewielkie Bonn, a to w celu podkreślenia tymczasowości tego rozwiązania. NRD, jak zwykle schizofrenicznie, z jednej strony chciała podkreślić że to oni są prawdziwymi Niemcami, a ci z zachodu to kadłubek i sługusy imperialistów, z drugiej strony musiała się odciąć od wilhelmińskiej i narodowosocjalistycznej przeszłości. Więc z jednej strony pozostawiono stolicę w Berlinie, ale z drugiej to wcale nie był już Berlin tylko Berlin, Hauptstadt der DDR (Berlin, stolica NRD). Zastrzeżenie: Proszę pamiętać że piszę o późnym NRD, wcześniej używano innych nazw.

Wiec znowu do Warszawy. Co ciekawe, ze Szczecina do Berlina jest 150 km, do Kopenhagi 350, do Pragi 500 a Warszawa jest dopiero czwartą pod względem odległości od Szczecina stolicą europejską. Nie dziwcie się wiec mojemu narzekaniu na konieczność jeżdżenia tak daleko na wschód.

Na szczęście w Warszawie mam rodzinę u której mogę się zatrzymać. Bo jednak jechanie całą noc pociągiem do Warszawy, załatwianie spraw w dzień i wyjazd znowu wieczorem w prawie całodobową podróż pociągiem (1000 km) to dużo nawet na 18-latka. A spraw do załatwienia było a było. Tego dnia otrzymaliśmy paszporty (jeden z kolegów pomyłkowo dostał stempel na ZSRR zamiast kraje bloku i miał dodatkowy stress) i legitymacje studenckie Politechniki Warszawskiej (ze względu na krajowe ubezpieczenie zdrowotne i zniżki na pociągi i komunikację miejską). Dalej musieliśmy jeszcze załatwić sobie międzynarodowe legitymacje studenckie Międzynarodowego Związku Studentów, zrobić dodatkowe zdjęcia legitymacyjne itp.

Legitymacja Międzynarodowego Związku Studentów, PRL, 1984

Legitymacja Międzynarodowego Związku Studentów, PRL, 1984

Wreszcie wyjechaliśmy. Sporą grupą, bo razem ci którzy jechali do Drezna, do Lipska i do Ilmenau. Pociąg jechał przez Drezno (gdzie wysiedli Drezdeńczycy) do Lipska. W Lipsku Lipszczanie pojechali do akademika, a my zgodnie z planem do polskiego konsulatu, gdzie mieliśmy otrzymać pierwsze marki. Na początku każdego roku akademickiego przysługiwało nam 100 marek NRD na zagospodarowanie.

Studia zagraniczne w krajach bloku wschodniego odbywały się na podstawie wzajemnych umów międzyrządowych o wymianie studentów. Studenci studiujący za granicą otrzymywali stypendium od rządu polskiego, za akademiki płacili symbolicznie (1 marka NRD za miesiąc i to chyba nawet płacona przez konsulat - bo nie pamiętam żebyśmy płacili z własnych kieszeni) i nie płacili żadnych opłat za studia. Na tych samych zasadach studenci z innych krajów bloku studiowali w Polsce. Stypendium wynosiło 11 a potem 12 marek NRD dziennie przy założeniu 30 dni w miesiącu. Czyli co miesiąc otrzymywaliśmy dokładnie 330 a potem 360 marek NRD. Przeliczając po ówczesnym kursie czarnorynkowym było to około 1,5 dolara na dzień - czyli w dzisiejszych realiach tyle co nic - jednak takie przeliczenia są całkowicie anachroniczne. Porównując tę sumę z kosztami utrzymania (wrócę jeszcze do tego tematu w którymś z następnych odcinków) wychodziło że nawet bez jakichkolwiek dodatkowych dochodów można było za taką kwotę bez większego problemu wyżyć. Dla porównania: średnia płaca w NRD w tym okresie wynosiła około 800 marek.

Tak więc wysiedliśmy z pociągu na dworcu w Lipsku (to największy dworzec czołowy w Europie), pożegnaliśmy Lipszczan i zostaliśmy w piętnastkę nowych studentów plus opiekun który właśnie zdał na drugi rok. Większa część tej szesnastki stanęła bezradnie na peronie i zaczęła się naradzać. Przeciętny Polak był wtedy jeszcze bardziej przyzwyczajony do wszechobecnej nadopiekuńczości i o wiele bardziej bezradny w nowych sytuacjach niż dziś. Wraz z kolegą z mojej klasy (nazwijmy go D.) oraz innym kolegą (nazwijmy go P.) jako bardziej obrotni usiłowaliśmy przejąć dowodzenie, ale jakoś nikt naszych propozycji nie słuchał. Po paru minutach namawiania mieliśmy dosyć i we trójkę z D. i P. skierowaliśmy się do przechowalni bagażu i dalej do tramwaju (adres konsulatu mieliśmy, a ja kupiłem jeszcze w Polsce plan Lipska).

Plan Lipska, NRD, ok. 1980

Plan Lipska, NRD, ok. 1980

W tramwaju (jakie to NRD małe) spotkaliśmy polskiego doktoranta z Ilmenau, również zmierzającego do konsulatu i trafiliśmy na miejsce na dobry kwadrans przed resztą peletonu. Tam zainkasowaliśmy nasze po 100 marek. Oczywiście każdy miał oprócz tego mniej lub więcej marek przywiezionych z domu w kieszeni.

Marka NRD, podobnie jak złoty polski tamtych czasów, nie były prawdziwymi pieniędzmi. Zarówno ceny jak i płace były ustalane urzędowo, w całkowitym oderwaniu od kosztów produkcji, popytu, podaży i logiki, więc te pieniądze nie były miernikiem czegokolwiek. Jedynym porównaniem z prawdziwym pieniądzem był kurs czarnorynkowy marki RFN. (Poświęcę temu zagadnieniu osobny odcinek). NRD-owskie władze miały na punkcie swoich marek dużego hopla, na przykład nie wolno było ich wywozić za granicę. W ogóle. Ani monety. Ani nawet książeczki oszczędnościowej. Teoretycznie przed przekroczeniem granicy w stronę "na zewnątrz" należało zdać wszystkie posiadane marki NRD do depozytu, a przy wjeździe odebrać je. Ponieważ ścisłe przestrzeganie tego przepisu było niemożliwe (No jak oddać marki do depozytu jadąc pociągiem? No jak? Pociąg ma czekać?), to nikt tego tak bardzo nie sprawdzał, ale przepis ten świetnie nadawał się do szykanowania osób jadących tranzytowo samochodem (o tym też będzie osobny odcinek). Dotknęło mnie to kiedyś osobiście jeszcze w końcu 1989.

Z Lipska już bez przygód pojechaliśmy pociągiem do Ilmenau, chyba z przesiadką w Erfurcie (Chyba? Kurczę, to już 25 lat, trzeba to wszystko szybko spisać bo jeszcze więcej zapomnę) i wylądowaliśmy na miejscu ciepłym, sierpniowym  popołudniem. Zostaliśmy tymczasowo zakwaterowani i czekał nas kolejny kurs przygotowawczy.

Ale o tym już w następnym odcinku.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

2 komentarze