Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Żegnaj NRD (42): Bo gdy Titanic tonął, to też orkiestra grała. A nawet 18 orkiestr

Najciekawsze z moich tłumaczeń było to: Dzień Górnika w Bad Salzungen w początku czerwca 1988. Działo się tam, a działo...

Zaproszenie na Dzień Górnika w Bad Salzungen (NRD) w roku 1988

Zaproszenie na Dzień Górnika w Bad Salzungen (NRD) w roku 1988

Bad Salzungen jest odpowiednikiem polskiego Ciechocinka i również jest znanym uzdrowiskiem z tężniami soli. W pobliżu znajduje się kopalnia soli w Merkers, i ten właśnie zakład urządzał imprezę z okazji Dnia Górnika. Był to bardzo duży zakład istotny dla gospodarki i - podobnie jak w takich zakładach w Polsce - dyrektor jego był członkiem Komitetu Centralnego partii - czyli człowiekiem wewnętrznego kręgu władzy.

Kopalnia w Merkers leżała niedaleko granicy, podziemne korytarze sięgały podobno aż pod terytorium RFN. Z drugiej strony granicy też była kopalnia, słyszałem opowieści że korytarze ich się łączą i parę osób wie jak wyjść po drugiej stronie i chodzi tam czasem na zakupy. Znając procedury bezpieczeństwa stosowane w kopalniach nie za bardzo w to wierzyłem - oni liczą osoby wchodzące i wychodzące i każdy nadmiar lub niedomiar zostanie natychmiast wykryty. Również na Zachodzie na teren kopalni czy fabryki wejść można tylko z przepustką. No chyba żeby się zamieniać z kimś z drugiej strony.

Kopalnia Merkers

Kopalnia Merkers

Na imprezę przyjeżdżały delegacje z kopalni w Polsce, Bułgarii i ZSRR. Większość z tych delegacji miało swoich tłumaczy, ja tłumaczyłem dla dyrektora do spraw eksportu polskiej firmy budowlanej robiącej w zakładzie prace remontowe. Dyrektor ten przyjechał w sumie głównie porozmawiać ze swoimi ludźmi, ale nie mógł odmówić zaproszeniu członka KC. Kolega D., który też tam był, tłumaczył trzyosobową delegację też jakiejś firmy budowlano-remontowej. Przyjechaliśmy do Merkers w piątek około południa, dowiedzieliśmy się co i jak i zakwaterowano nas w hotelu Freundschaft (Przyjaźń - takie wtedy były nazwy) w Bad Salzungen. Po południu pojawiły się nasze delegacje i udaliśmy się na imprezę dla wyróżnionych pracowników.

Zaproszenie na Dzień Górnika w Bad Salzungen (NRD) w roku 1988

Zaproszenie na Dzień Górnika w Bad Salzungen (NRD) w roku 1988

Impreza odbywała się w sporej hali zastawionej stołami, wstęp na zaproszenia, byli tam pracownicy z rodzinami, w sumie paręset osób. I niezłe jedzenie, kelnerki biegają i dolewają co kto chce - szampan, wódka, weinbrand, wino, piwo (Radeberger), program artystyczny w tle, itp. itd. I to był dopiero początek.

Po imprezie zabrali tych wszystkich zagranicznych dyrektorów z tłumaczami na osobne spotkanie, poświęcę mu następny odcinek. Będzie się działo.

Następnego dnia, w sobotę, imprezowanie zaczęło się od samego rana. Pobudka o szóstej, po hotelowym śniadaniu spotkaliśmy się na składaniu gratulacji dyrektorowi - temu członkowi KC - który właśnie został odznaczony  jakimś medalem. Kolejka do gratulacji, potem szwedzki bufet, samo najlepsze, delikatowe żarcie, a kelnerki znowu biegają i dolewają co kto chce - szampan, wódka, weinbrand, wino, piwo (Radeberger). Zobaczyłem tam jabłka, nie takie marne jak zwykle, ale ślicznie błyszczące. Połakomiłem się - i to był błąd. Jabłka były takie jak i wszędzie, tylko posmarowane masłem, żeby się błyszczały.

Po gratulacjach był pochód. Rozmach mieli Titanikowy. Samych orkiestr górniczych szło w pochodzie 18, na czele szła orkiestra z Polski i grała "Hej kto Polak na bagnety...". Jechały maszyny specjalnie wyciągnięte z dołu, szły dzieci poprzebierane za sceny z nędznego losu w przedwojennym kapitalizmie, robotnicy z transparentami mówiącymi jak wspaniale jest teraz...

Po pochodzie mój dyrektor zabrał mnie na spotkanie ze swoimi pracownikami, a potem był dla gości oficjalnych uroczysty obiad. Na obiedzie jak zwykle - niezłe jedzenie, kelnerki biegają i dolewają co kto chce - szampan, wódka, weinbrand, wino, piwo (Radeberger). Byli tam też różni oficjele z innych instytucji, naprzeciw mnie siedzieli oficerowie Armii Czerwonej. Nawet sensowni, pogadaliśmy trochę, nieźle mówili po niemiecku. Potem zawieźli nas na imprezę plenerową dla całego miasteczka lecącą już od zakończenia pochodu. Bockwursty dla plebsu były za darmo, podobno 2000 sztuk. A dla oficjeli specjalny namiot - a w nim niezłe jedzenie, kelnerki biegają i dolewają co kto chce - szampan, wódka, weinbrand, wino, piwo (Radeberger).

A na popołudnie gości oficjalnych zawieźli na imprezę do jakiegoś zameczku w okolicy. I znowu: niezłe jedzenie, kelnerki biegają i dolewają co kto chce - szampan, wódka, weinbrand, wino, piwo (Radeberger). Do zabawy przygrywa zespół: jakaś pani śpiewa, chłopak na basie, a na klawiszach miejscowy Polak. I ten Polak opowiedział nam niezłą historię: Akurat poprzedniej nocy, korzystając z tego że okolica imprezowała, jego sąsiad z kumplem wsiedli do ciężarówki (którą uprzednio cokolwiek opancerzyli) i pojechali na forsowanie granicy, Pojechali ile się dało, a jak utknęli to wyskoczyli i pobiegli dalej na piechotę. Zobaczył ich dwuosobowy patrol ochrony granicy, jeden z patrolu chciał do nich strzelać, ale drugi dał mu po łbie, unieszkodliwił broń i poleciał na drugą stronę za nimi. Titanic naprawdę już tonął, mimo 18 orkiestr górniczych grających na pokładzie.

No ale impreza trwała. Co pewien czas któryś z Polaków chciał pogadać z Niemcem, lub odwrotnie, brali sobie tłumacza i gadali. Zazwyczaj jakieś głupoty, jeden przewodniczący związków zawodowych z kopalni w Katowicach kazał mi tłumaczyć jak gada do swojego miejscowego odpowiednika. Zasuwał jak karabin maszynowy ale zdania jak z gazety partyjnej, więc nie miałem problemu z zasuwaniem takich samych zdań w tym samym tempie po niemiecku. Jak tylko się zająknąłem albo chciałem zaczerpnąć powietrza, on uważał że to już i zasuwał dalej. Ale ponieważ to wszystko co mówił było doskonale nieistotne, to luki w tłumaczeniu też nie robiły różnicy. Kolega D. trafił gorzej - musiał tłumaczyć dyskusję dwóch zapalonych wędkarzy.

Następnego dnia nie było już imprez oficjalnych tylko program rozrywkowy dla gości zagranicznych. Mój dyrektor już pojechał, więc zapytałem trójki którą tłumaczył D., czy im też nie potłumaczyć. A co im była za różnica, w końcu nie oni płacili. Zostałem więc. Zaczęło się od spaceru w jakiejś okolicznej miejscowości (chyba Bad Liebenstein) w stronę obiadu. I znowu: niezłe jedzenie, kelnerki biegają i dolewają co kto chce - szampan, wódka, weinbrand, wino, piwo (Radeberger). Potem pod knajpę podstawili dwie dorożki i dwa wozy konne z torbami wyładowanymi małpkami z alkoholem. Do jednego wozu wsiedli Rosjanie, do drugiego Polacy, jedną dorożkę zajęli Bułgarzy (tylko czterech ich było), a w drugiej dorożce, na czele, jak panowie, my we dwóch z D. Obwieźli nas po okolicy, zawieźli do  stadniny koni koło Bad Liebenstein. Tam wszystkim wypisali legitymacje jeździeckie, wpisali po dwie godziny jazdy, chociaż na koniu posadzili tylko polskiego dyrektora z kopalni w Katowicach. Do jedzenia były już tylko bratwursty a do picia piwo, ale nadal Radeberger.

Legitymacja jeździecka, NRD, 1988

Legitymacja jeździecka, NRD, 1988

 

Legitymacja jeździecka, NRD, 1988

Legitymacja jeździecka, NRD, 1988

 Ponieważ był już wieczór to znowu do hotelu. Rano, w poniedziałek padła propozycja zwiedzania kopalni, ale nie była to już część programu oficjalnego i nie zapewniali transportu do Merkers. Niestety się nie załapałem. D. opowiadał, że tam pod ziemią jeżdżą ciężarówki i Simsony, a odległości są wielokilometrowe. Jak podaje Wikipedia mają tam 4600 kilometrów korytarzy. Słownie: cztery tysiące sześćset! Kilometrów! No ale nic, nadrobię kiedyś to zwiedzanie, jadąc do kraju przejeżdżam niezbyt daleko stamtąd, a jest tam teraz Erlebnisbergwerk z prawie 3-godzinnym programem zwiedzania, jeżdżeniem ciężarówkami, kryształami soli o boku 1m i komorą, gdzie pod koniec wojny hitlerowcy schowali złoto Reichsbanku. (EDIT: Nadrobiłem)

Kopalnia Merkers, komora z największymi na świecie kryształami soli

Kopalnia Merkers, komora z największymi na świecie kryształami soli

Jeszcze jako ciekawostka - w końcu wojny Bad Salzungen i okolice zajęli Amerykanie, główny technolog kopalni opowiadał, że on się akurat wtedy urodził, a jego rodzina wraz nim musiała opuścić dom bo zajęto go na kwaterę dla Eisenhowera.

Taaakie  żarcie, taaakie przeżycia i jeszcze za to zapłacili. Chyba z 900 marek. I do tego hotel (chociaż snu mało, bo praca od rana do nocy). Super było. A i Titanic na szczęście nie był mój.

[mappress mapid="45"]

Jeszcze przypis: Tytuł pochodzi z "Ballady o marynarzach z Titanica” Andrzeja Górszczyka w wykonaniu Zenona Załubskiego. Piosenka z 1980, jak ulał pasująca do NRD a.d. 1988.

W następnym odcinku: Wewnętrzny krąg władzy.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Komentarze: (1)

Żegnaj NRD (41): Tłumaczenia

Nadszedł czas aby napisać o najlepszym sposobie dorabiania sobie w NRD. O tłumaczeniach.

Mimo formalnego zamknięcia granicy polsko - NRD-owskiej  do NRD przyjeżdżało sporo Polaków. Robotnicy, studenci, osoby prywatne na zaproszenia, młodzież na kolonie, obozy, wymianę... No i delegacje z zakładów pracy. Żeby nawiązać kontakty z podobnymi zakładami z NRD, albo na szkolenie. I dla takich delegacji praktycznie zawsze potrzebny był tłumacz.

Tłumaczy dla firm dostarczała firma "Intertext", jak teraz czytam należąca do SED. Nie wiem, ilu tłumaczy (i czy jacykolwiek) byli tam zatrudnieni na stałe, u nas brali przede wszystkim studentów na umowy-zlecenia na konkretne tłumaczenia. A stawki mieli bardzo przyzwoite - o ile pamiętam to od sześciu do ponad dwudziestu marek za godzinę (zależnie czy tłumaczenie zwykłe, czy z podwyższoną trudnością itp.). Do tego zwracali koszty dojazdu i dodawali dietę. Wspomniany wcześniej były aspirant polski mieszkający w okolicy dobrze żył praktycznie wyłącznie z tych intertextowych tłumaczeń.

Moje pierwsze tłumaczenie nie było jednak z Intertextu - tłumaczyłem na polski tekst który miała opowiadać polskim zwiedzającym pani zajmująca się miejscowym muzeum w Ilmenau (Tu mieszkał Goethe). Parę stron tekstu i stówa wpadła do kieszeni.

Pocztówka z Ilmenau - ratusz, NRD, ok. 1975

Pocztówka z Ilmenau - ratusz, NRD, ok. 1975

 

 Potem trafiały mi się już tylko tłumaczenia z Intertextu. Parę opiszę, bo to ciekawe.

Byłem na przykład na tłumaczeniu w fabryce VEB Nadelwerk Ichtershausen (dziś TNI Chirurgisches Nadelwerk GmbH) należącej do kombinatu Solidor (dziś Solidor Heuer GmbH). Fabryka produkowała igły, szpilki, druty do robienia na drutach, szydełka itp., ale również bardziej zaawansowane technologicznie wyroby jak na przykład igły chirurgiczne, również do mikrochirurgii. W Polsce z nazwy firmę tę znał mało kto, ale jej wyroby z pewnością. Firma powstała jeszcze w XIX wieku, w sekretariacie stała zabytkowa szafa z ekspozycją wyrobów firmy przygotowana na wystawę światową w Paryżu, chyba 1889 bo jakoś prawie 100 lat jej było. Podobno wtedy była to jedna z największych fabryk igieł na świecie. Delegacja z Polski składała się z zastępcy kierownika d/s technicznych i głównego technologa z podobnej fabryki. Zostali oprowadzeni po zakładzie (no i ja przy okazji też, ciekawe było, fabryka całkiem porządna), trochę pogadali poszli do knajpy i po jednym dniu parę setek wpadło (tłumaczenie techniczne - podwyższona trudność - wyższa stawka).

Dawny Nadelwerk Ichtershausen

Dawny Nadelwerk Ichtershausen

Innym razem byłem na tygodniowym tłumaczeniu w Erfurcie, w ośrodku szkoleniowym VEB Mikroelektronik Erfurt. Trzech fachowców z Polski przyjechało zrobić kurs z naprawy pamięci taśmowej CM 5300 (CM jest w cyrylicy, czyta się SM) do RWPG-owskich klonów komputerów PDP11.

Pamięć taśmowa CM 5300

Pamięć taśmowa CM 5300 Źródło: www.robotrontechnik.de

Panowie z Polski byli raczej apatyczni i niezbyt zainteresowani kursem. Próbowałem im zwracać uwagę na interesujące informacje podawane przez prowadzącego, ale oni wprost stwierdzili że ich to nie za bardzo interesuje, są tam tylko po to żeby dostać dokumentację serwisową. W sumie ja nauczyłem się na tym kursie najwięcej, tyle że wiedzy zupełnie mi niepotrzebnej. Jeździłem co dzień rano do Erfurtu, wieczorem do Ilmenau, przez ten tydzień wpadło chyba coś koło półtora tysiączka (znowu przypominam - średnia płaca 800 marek). Żyć, nie umierać.

Inne tłumaczenie, też tygodniowe, w tymże VEB Mikroelektronik Erfurt było z obsługi jakiegoś ich komputerowego stanowiska księgowego, oprócz Niemek były tam panie z Polski i Czech, znacznie bardziej zainteresowane tematem niż ci panowie elektronicy od pamięci taśmowych. Maszyna wyglądała podobnie do tej na zdjęciu, ale nie dam już głowy czy to dokładnie ta. I znowu wpadło z półtora tysiąca.

Maszyna do fakturowania Robotron 1720

Maszyna do fakturowania Robotron 1720 Źródło: www.robotrontechnik.de

Innym razem, na wakacjach 1988, byłem pierwszy raz w życiu na koloniach. Jako tłumacz. Były to dwutygodniowe kolonie w Karwi, były tam dzieci (10-13 lat) z Polski, ZSRR i NRD. Tłumaczenie takich rzeczy bywa trudniejsze niż tłumaczenia fachowe - raz dzieci śpiewały swoje piosenki a potem tłumacze tłumaczyli o czym piosenka była. Kilka dziewczyn z NRD zaśpiewało piosenkę kończącą się frazą, którą do dziś pamiętam, ale nie mogę wyguglać całości (to znaczy frazę tak - "Die Luzie", punkowy zespół Abstürzende Brieftauben - ale całość na pewno nie ta, bo to była pointa, a nie początek)

Die Luzie hat`n Kind gekriegt und keiner weiß von wem
Der Nachbar hat`n Schäferhund, vielleicht ist es von dem!

(Lucy zaszła w ciąże, nikt nie wie z kim / sąsiad ma owczarka, może to z nim.)

Jakoś udało mi się zręcznie wybrnąć z sytuacji.

Kolonie były prawie jak wczasy, tylko trochę potłumaczyć. Była na przykład wycieczka na Hel, potem statkiem do Gdańska, zwiedzanie Gdańska i powrót. Na Helu stacjonowało wojsko, nie wiem jak teraz, ale wtedy ograniczenia były prawie jak w strefie nadgranicznej NRD. Przez teren garnizonu nie mogli przejeżdżać obywatele innych państw (dokumenty sprawdzano na wjeździe i wyjeździe), dokumenty ludzi wysiadających z autobusu PKS-u sprawdzał stojący na przystanku żołnierz, do autobusu turystycznego też wsiadał żołnierz i pilnował żeby czegoś nie kombinować i nikt na terenie wojskowym nie wysiadł. Jednego dnia na wycieczkę taką pojechała połowa dzieci polskich i dzieci radzieckie z opiekunami. Dzieci z zagranicy miały przykazane żeby się nie odzywać bo nic nie będzie z wycieczki i się udało. Następnego dnia pojechała druga połowa dzieci polskich i dzieci NRD-owskie. Tak samo dzieci milczały już od wyruszenia, ale żołnierz na wjeździe zaczął sprawdzać dokumenty i od razu trafił na opiekuna grupy niemieckiej. I zaraz z pretensjami do kierowcy "Wczoraj też byli tylko Polacy, co?". Dał się jednak uspokoić i przewiózł całą grupę na drugą stronę, mimo że był żołnierzem służby zasadniczej i za tydzień mieli go wypuścić - a gdyby się wykryło to miałby problemy. W NRD by nie zadziałało - żaden by się nie odważył, bo konsekwencje dużo większe. Opiekunowie grupy niemieckiej zebrali potem jakąś kawę i parę czekolad i podarowali żołnierzowi w prezencie.

Na wycieczce zwiedzaliśmy stare miasto w Gdańsku, katedrę, potem Dar Pomorza i Błyskawicę. Na Błyskawicy tłumaczenie znowu zrobiło się techniczne - oprowadzający żołnierz kiedy mu powiedziałem że nie wiem jak po niemiecku jest kabestan stwierdził: "A powiedz kabestan, i tak nie będą wiedzieli co to jest. Ty to i tak dużo tłumaczysz, bo inni to prawie nic.".

ORP Błyskawica

ORP Błyskawica Źródło: Wikipedia Autor: Kkic

Natomiast na Darze Pomorza miałem scysję z panią przewodnik. Mieli tam, do cholery, niesamowicie ciekawy zabytkowy statek, a przewodniczka rozwodziła się nad leżącymi w gablocie polskimi flagami i chciała żeby to tłumaczyć. Powiedziałem jej, że to dzieci z NRD i żeby sobie darowała, bo ich to nie interesuje i mnie zresztą też. Po krótkiej wymianie zdań się obraziła. Taką samą rozmowę miał z nią poprzedniego dnia tłumacz grupy z ZSRR, Rosjanin zresztą.

Dar Pomorza, Gdynia, 1988

Dar Pomorza, Gdynia, 1988

Gdy tłumaczyłem rozmowy o ustalaniu menu dla dzieci dowiedziałem się, czego pod żadnym pozorem nie może być do jedzenia, bo wszystkie dzieci z NRD tego dania kuchni polskiej nienawidzą. Nie zgadniecie: Naleśniki z serem.

Wiele dzieci z NRD całkiem nieźle poczynało sobie w handlu międzynarodowym. Nawiozły czekolady, kawy itp. i posprzedawały wszystko wcale nie potrzebując pomocy tłumacza. Nakupiły za to innego towaru do sprzedania w NRD - tego całego plastikowego, rzemieślniczego badziewia. Na pewno w dalszym życiu sobie radzą.

Wszystkie dzieci były zachwycone krajową małą gastronomią. Lody, gofry, zapiekanki - tego w NRD nie było.

Urlop był fajny, a wpadło za niego coś pod trzy tysiące. Super sprawa, co nie?

[mappress mapid="46"]

No i chciałem napisać jeszcze o jednym tłumaczeniu. Będą o nim aż dwa osobne odcinki. To będzie kulminacja - w następnym odcinku: Bo gdy Titanic tonął, to też orkiestra grała. A nawet 18 orkiestr.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , , , , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

4 komentarze

Żegnaj NRD (40): Ich will raus!

Życie w NRD było łatwiejsze niż w Polsce, ale RFN na wyciągnięcie ręki sprawiało, że było trudniejsze do wytrzymania. Wielu ludzi decydowało się na próbę zmiany swojego miejsca zamieszkania. Nielegalną. I niebezpieczną.

W NRD posunęli się w pilnowaniu swoich ludzi do tego, że zainstalowali piekielne urządzenia zwane Selbstschussanlage (samopał)

Grenzmuseum Schifflersgrund - samopał

Grenzmuseum Schifflersgrund - samopał

W zasadzie była to odmiana miny lądowej, pociągnięcie linki wyzwalającej powodowało odpalenie materiału wybuchowego wyrzucającego kierunkowo odłamki na odległość do 120 metrów. Urządzenia te zlikwidowano w 1983 pod naciskiem RFN (za marchewkę robił nisko oprocentowany duży kredyt). Ucieczka zrobiła się trochę (ale tylko trochę) mniej niebezpieczna. Żołnierze nadal mieli rozkaz strzelania do uciekinierów i robili to (a co mieli zrobić, warunki na granicy od strony NRD były prawie wojenne).

Wielu ludzi zginęło w trakcie ucieczki, innym się udało - ale zazwyczaj tym bardziej pomysłowym. Uciekano własnoręcznie zbudowanymi samolotami albo balonami, opancerzonymi ciężarówkami, zjeżdżano po lince na drugą stronę muru (to w Berlinie), robiono podkopy, ukrywano ludzi w samochodach itp.

Tunel ucieczkowy na terenie stacji S-Bahnu Wollankestrasse Źródło: Bundesarchiv Bild 183-90157-0001

Tunel ucieczkowy na terenie stacji S-Bahnu Wollankestrasse Źródło: Bundesarchiv Bild 183-90157-0001

Niektórzy mieli więcej możliwości - wtedy, jak na przykład znany trener Jörg Berger, w trakcie pobytu w Jugosławii wchodzili do ambasady RFN i tam dostawali fałszywe paszporty, na które potem wyjeżdżali, albo robili inne kombinacje. Bardzo częste było również że NRD-owcy wyjeżdżający na Zachód legalnie (służbowo czy na wycieczkę) po prostu nie wracali.

Ale istniała też legalna droga wyjazdu - należało po prostu złożyć Ausreiseantrag (podanie o wyjazd), czyli zgłosić się jako "ausreisewillig" (chętny do wyjazdu). Ale znowu: To się tak łatwo mówi. W praktyce było to coś dla lubiących rosyjską ruletkę. Bo możliwości były dwie:

  1. Uzyskiwało się zgodę na wyjazd - wiązało się to jednak z utratą całego majątku.
  2. Nie uzyskiwało się zgody na wyjazd. I trzeba było się liczyć z utratą dotychczasowej pracy i koniecznością wzięcia czegoś bardzo nisko płatnego, no i w praktyce z utratą dużej części majątku. Plus jeszcze inne szykany.

Nie muszę chyba dodawać, że pierwszy wariant był rzadki. No w zasadzie był jeszcze trzeci - trwanie w zawieszeniu, długotrwałe oczekiwanie na rozpatrzenie wniosku. Ale status już się za człowiekiem ciągnął i szykany już zaczynały. Od razu odbierano takiemu dowód osobisty i wystawiano tylko zaświadczenie. Policja przy kontroli dokumentów często traktowała ludzi legitymujących się takim zaświadczeniem jakby wcale nie mieli dokumentów i potrafiła wsadzić takiego delikwenta na 24. Szykanowano często też bliższą lub dalszą rodzinę chętnych na wyjazd.

Ciekawe jest, że najwięcej podań o wyjazd było z okolic Drezna - czyli tam gdzie nie było zachodniej telewizji. Oglądanie ARD i ZDF zdecydowanie pomagało w pozbyciu się złudzeń o kapitalistycznym raju.

Teraz z (pozornie) innej beczki. Po powrocie z RFN, tak gdzieś w początku 1988, zauważyłem na antenie przejeżdżającego samochodu zawiązany kawałek białej wstążki. O, ślub, pomyślałem. Ale wkrótce zauważyłem takie wstążeczki jeszcze parę razy i to już było za dużo jak na śluby. Zwróciłem więc uwagę na nie i okazało się, że już tak gdzieś co dziesiąty samochód jeździł ze wstążeczką na antenie a potem robiło się ich coraz więcej. Jak się dowiedziałem, wstążeczkę wiązali sobie właśnie ci, którzy byli ausreisewillig. Skala tego zjawiska była olbrzymia, tym ludziom (jak pisałem w poprzednim odcinku) nagle naprawdę zrobiło się wszystko jedno i woleli rosyjską ruletkę od swojej NRD-owskiej egzystencji. Dzięki temu, że się tym chwalili można było zobaczyć ile ich jest. Te samochody to były najczęściej Wartburgi, czyli ludzie nimi jeżdżący należeli do lepiej sytuowanych, wykształconych i z wyższymi aspiracjami. I oni masowo stawiali wszystko na jedną kartę. Nie było szans - to się musiało wkrótce zawalić. Niektórzy polscy "kombatanci" chwalą się swoją niesamowitą odwagą, bo nosili w klapie opornik. Cóż to jest w porównaniu z tą wstążeczką - zdarzało się, że ludzie za odmowę jej zdjęcia naprawdę lądowali na wiele miesięcy w więzieniu a ich samochód był rekwirowany. Tylko za to. W 1988.

Statystykę podań o wyjazd można zobaczyć TUTAJ. W 1987 liczba osób które złożyły podanie przekroczyła 100.000 (uwaga: chodzi o sumę wszystkich ludzi ze statusem ausreisewillig, nie o ilość podań złożonych w tym roku).  Przypominam, że NRD liczyło mniej niż 17 milionów mieszkańców.

Bywały też różne dziwne sytuacje. Chyba był 1988, w środkach masowego przekazu NRD i RFN toczyła się bitwa propagandowa o jakiegoś NRD-owca który był, nie pamiętam tak dokładnie, ale chyba służbowo w Berlinie Zachodnim. Tam [złapano go na kradzieży | wrobiono go w kradzież] w sklepie, zawieziono na policję, gdzie [poprosił o | wystawiono mu wbrew jego woli] na fałszywe nazwisko paszport RFN, którego nie podpisał a potem go wypuścili. Wtedy tylko podejrzewałem, ale dzisiaj wiem więcej i było to prawdopodobnie tak: Facet był w Berlinie Zachodnim i chciał sobie załatwić paszport na ucieczkę. Ukradł więc coś w sklepie i dał się złapać (żeby zgubić ewentualny ogon i mieć alibi na NRD), na policji poprosił o paszport i go dostał. No ale paszport został znaleziony (albo sam spietrał i zgłosił całe wydarzenie) i się wytłumaczył. Po tym jak zobaczyłem relację z trochę podobnej akcji przeprowadzonej przez Jörga Bergera (w odcinku Willi's VIPs) to w ogóle nie mam wątpliwości jak było.

Ducha roku 1988 dobrze oddają dowcipy:

Co będzie jak wieża telewizyjna w Berlinie się przewróci?

Będzie można jeździć windą do Berlina zachodniego.

albo:

Honecker wraca z podróży zagranicznej (wtedy dużo jeździł za granicę, kraj mu się sypał a w różnych krajach zachodnich przyjmowali go z honorami), wylądował jego samolot - a tu nikt go nie wita. No dobrze - myśli sobie - pewnie oglądają mnie w telewizji. Dalej jedzie samochodem - a tu na ulicach pusto. Zdziwienie coraz większe. Samochód jedzie koło muru. W murze wielka dziura, a koło niej napis "Erich, jesteś ostatni, jak będziesz wychodził, zgaś światło".

Tak właściwie była jeszcze jeszcze inna droga wyjazdu. Przez Polskę. Na przykład aspirant A. ożenił się z dziewczyną z NRD, wyjechali razem do Polski, dziewczyna zmieniła obywatelstwo i już - mogła pojechać do RFN. Tylko formalności trwały tak długo, że w międzyczasie NRD padło i tylko siedząc na miejscu byłoby szybciej. No ale wszystkiego nie da się przewidzieć.

EDIT: Ponieważ poskanowałem zdjęcia, to mogę coś dołączyć: Mur od strony wschodniej (z dość daleka, bo wiele bliżej się podejść nie dało, a tak długim obiektywem udało się złapać Siegessäule w tle), rok 1988.

Brama Brandenburska od strony wschodniej, NRD, koniec 1988

Brama Brandenburska od strony wschodniej, NRD, koniec 1988

 

 To samo miejsce, tylko od drugiej strony i jakiś rok później (lato 1989).

Brama Brandenburska od strony zachodniej, Berlin Zachodni, lato 1989

Brama Brandenburska od strony zachodniej, Berlin Zachodni, lato 1989

W następnym odcinku: Tłumaczenia.

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

2 komentarze

Żegnaj NRD (39): Źle się dzieje w państwie NRD-owskim

Kiedy przyjechaliśmy do NRD, wszystko jeszcze wyglądało tam całkiem dobrze. Albo całkiem źle - zależy jak na to spojrzeć. Wszystko toczyło się swoim ustalonym trybem, wszystko wyglądało na trwałe i niezmienne. Dlatego też ludzie z rezygnacją poddawali się tym wszystkim rytuałom zaklinania rzeczywistości - nie było żadnych nadziei na zmianę stanu rzeczy. A już zwłaszcza niezmienny i twardy jak skała był Honecker. "Vorwärts immer, rückwerts nimmer" (Zawsze naprzód, nigdy wstecz) było jego ulubionym powiedzeniem. Dowcip o odmrożonym NRD-owcu i wyborze Honeckera na kolejną kadencję już był - tak właśnie widziano to w NRD. Nie ma nadziei, tak już będzie zawsze. Myślę, że dlatego ten profesor od mikroprocesorów o którym już pisałem zdecydował się na doktorat z marksizmu - on też uważał, że w przewidywalnej przyszłości nic się nie zmieni. Totalna konserwa.

W Lipsku, w Nikolaikirche, już od trzech lat odprawiali swoje Montagsgebete. Jak to było? Pewnego poniedziałkowego wieczora, podczas spotkania modlitewnego pastor poprosił obecnych parudziesięciu ludzi o podanie intencji do modlitwy i ktoś z nich wstał i powiedział o swoim problemie z ustrojem, władzą, Stasi itd. Potem następny, potem jeszcze jeden... Wszyscy się od tego poczuli lepiej, więc za tydzień przyszło więcej ludzi i też sobie ponarzekali. I tak co tydzień. Oczywiście przychodzili również agenci Stasi, notowali, robili zdjęcia swoją szpiegowską aparaturą, pisali sprawozdania. Te modlitwy to była raczej psychoterapia niż faktyczna działalność opozycyjna, więc Stasi poza zbieraniem danych nic specjalnego w tej sprawie nie robiła. Ale rzecz miała większe konsekwencje, do których jeszcze w którymś z późniejszych odcinków wrócę.

Zmarł Andropow, nastał Czernienko, wkrótce potem zmarł Czernienko ("Mrą jak muchy" stwierdził jeden z moich współlokatorów) nastał Gorbaczow. Najpierw wszystko wyglądało jak zwykle, ale potem zaczęły się dziać rzeczy niesłychane. Gorbaczow ogłosił swoją doktrynę Głasnosti i Pierestrojki i wtedy towarzyszom NRD-owskim grunt zaczął usuwać się spod nóg.

Władze NRD w zasadzie nie prowadziły własnej polityki, nie miały własnych idei i własnego zdania, tylko wszystko głosiły i wykonywały pod dyktando towarzyszy radzieckich i według obowiązującej ideologii. Ich władza opierała się przede wszystkim na obecności wojsk radzieckich, bez nich padli by w kilka miesięcy. Ujawnienie w ramach Głasnosti jak naprawdę wygląda sytuacja w NRD nie wchodziło dla nich w rachubę - zostaliby zmieceni jeszcze szybciej. Co więc zrobili? Tu pasujący dowcip:

Pociąg kolei transsyberyjskiej zatrzymuje się w tajdze - nie można jechać dalej bo ukradziono podkłady. Co zrobiliby w tej sytuacji różni przywódcy?

Lenin - kazałby komsomolcom iść w tajgę, wyrąbać parę drzew i zrobić nowe podkłady.

Stalin - kazałby rozstrzelać winnych.

Honecker - siadłby w swoim przedziale, zasłoniłby zasłonki i udawał że pociąg jedzie dalej.

I tak właśnie zrobił Honecker. Zasłonił zasłonki i udawał, że nic się nie stało. Konkretnie wyglądało to tak, że zaczęto cenzurować wszystkie informacje o pierestrojce a nawet radzieckie gazety! Zabroniono rozprowadzania niemieckojęzycznego wydania radzieckiego magazynu ilustrowanego "Sputnik". Prenumeratorom zwrócono pieniądze. Poszło o artykuły negatywnie oceniające Stalina, Breżniewa i pakt Ribbentropp-Mołotow. O ile dobrze pamiętam nie wpuszczono też kilku numerów "Prawdy". W tych czasach był to zamach na świętość - Prawda była oficjalnym organem KC KPZR i to co było publikowane w Prawdzie miało rangę omalże encyklik papieskich. Było to w końcu 1988.

Zabronione w NRD wydanie radzieckiego pisma Sputnik

Zabronione w NRD wydanie radzieckiego pisma Sputnik Źródło: www2.jugendopposition.de

Oczywiście w NRD nie dało się zablokować informacji o Pierestrojce, bo i tak wszyscy oglądali zachodnią telewizję.

W 1987 Honecker pojechał do RFN. Właściwie miał pojechać tam już w 1984, ale wtedy zablokowali tę wizytę Rosjanie. RFN-owcy nie wykazali się zbytnią konsekwencją przyjmując Honeckera jak głowę państwa (a przecież tego państwa formalnie nie uznawali), pamiętam że była wtedy mowa o ciążącym na Honeckerze jeszcze przedwojennym wyroku za zabójstwo policjanta, komentatorzy polityczni z RFN zastanawiali się czy Honecker nie zostanie zaaresztowany, ale jakoś nie mogę doguglać się potwierdzenia tej informacji. EDIT: Trochę mi się pomieszało - tu chodziło o Ericha Mielke.

Honecker w RFN, 1987

Honecker w RFN, 1987 Źródło: meike-wulf.homepage.t-online.de

Jak widać na zdjęciu gęba się mu śmieje, NRD-owcy też się śmiali, bo mieli nadzieję na zmiany (Honecker mówił w RFN coś o zniknięciu muru). Ale nic się w polityce nie zmieniło.

I właśnie moje wrażenie jest takie, że w ciągu 1987 roku zmieniło się co innego - nastawienie ludzi w NRD. Jak wcześniej byli zrezygnowani, ale bierni i karni, to po 1987 zrobiło im się już wszystko jedno. Rządzący słusznie bali się utraty poparcia radzieckiego - kiedy ludzie zobaczyli że nawet Rosjanie zmienili kurs, to nic już nie było w stanie uchronić NRD przed upadkiem. Wierchuszka ciągle jeszcze udawała dalszą jazdę, ale podkładów już nie było. Ani nawet komsomolców chętnych do rąbania drzew. Tym punktem zwrotnym była chyba właśnie wizyta Honeckera w RFN - on mógł pojechać, a ludziom nie dał. Ten jego uśmiech, to puszczanie obietnic tak, żeby na Zachodzie słyszeli... A potem żadnych zmian w kraju! To się nie mogło skończyć dobrze.

W następnym odcinku: Ich will raus!

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

2 komentarze

Żegnaj NRD (38): Obyczajowość w NRD

W NRD ogólnie i za darmo dostępne były pigułki antykoncepcyjne, bez żadnych problemów i oporów. Nie były to jednak takie środki jak dziś - opinia o nich była taka, że to właśnie od nich NRD-owskie dziewczyny są  grube. Niewykluczone, że to właśnie była ta przyczyna, chociaż piwo i tłuste jedzenie też mogły nie być pozbawione znaczenia.

Tabletki antykoncepcyjne "Ovosiston", NRD

Tabletki antykoncepcyjne "Ovosiston", NRD

Konsekwencją tak powszechnej dostępności środków antykoncepcyjnych był oczywiście bardzo luźny stosunek do seksu. Dla przyjezdnych z zamkniętej i prowincjonalnej Polski było to może nie szokujące ale, powiedzmy, niespodziewane.

Więcej o NRD-owskich pigułkach antykoncepcyjnych TUTAJ.

Klasyczna pornografia oczywiście nie istniała, ale na przykład już 1984 widziałem bloczki do notatek opisane na każdej stronie "Was heute noch zu tun ist..." (Co dziś jeszcze jest do zrobienia...) i ozdobione obok rysunkiem kopulującej pary. W Polsce takie rzeczy przyszły dopiero po paru latach, na przykład masowo sprzedawane znaczki i inne produkty z Sabriną pokazującą cycki to dopiero 1987 i później.

Słyszało się też oczywiście o chorobach wenerycznych - trafiało to niektórych studentów. Gdzieś około 1985 wprowadzono przymusowe badania na AIDS studentów dewizowych. Podobno strach było się takiemu badaniu poddać - w NRD nie znali jeszcze strzykawek jednorazowych, używanych już wtedy powszechnie w Polsce. Kiedy jeden z polskich studentów miał mieć podawane przez pewien czas zastrzyki zapisane przez lekarza w Polsce, przywiózł sobie też jednorazowe strzykawki i igły - opowiadał, że pół przychodni przyszło oglądać taką sensacyjną nowość.

Łatwo dostępny był alkohol. W Polsce obowiązywały wtedy różne ograniczenia w rodzaju kartek na wódkę czy sprzedaży alkoholu od godziny 13. Nawet z zakupem zwykłego piwa był problem - po prostu nie było go w sklepie.

A w NRD - do woli. Niektórzy studenci polscy nie wytrzymywali tego nacisku, niejeden dochodził nawet do regularnego alkoholizmu, bywali i tacy, którzy na skutek rozrabiania po pijanemu musieli wrócić do kraju. Wśród Niemców takie rzeczy zdarzały się rzadziej. Chociaż nawet paru wykładowców na uczelni w trakcie zajęć wychodziło na korytarz strzelić sobie kielicha - czyli 100% alkoholizm. Dziś spotyka się publikacje o straszliwym rozpowszechnieniu alkoholizmu w NRD, ale oni porównują z RFN. Porównanie z Polską daje zupełnie inną perspektywę. W NRD pili raczej piwo niż coś mocniejszego, taka też była struktura cen - bardzo tanie piwo i relatywnie (chociaż nie przesadnie) drogie wino i wódka. Ale oczywiście istniały też oszczędnościowe techniki picia, w rodzaju zapijania kieliszka Weinbrandu kuflem piwa.

Alkohole z NRD

Alkohole z NRD

Papierosy palili tam po prostu strasznie. Były one bardzo tanie i dym czuć było wszędzie. Nigdy nie paliłem, więc nie potrafię powiedzieć nic o ich jakości czy walorach smakowych.

Papierosy z NRD

Papierosy z NRD

Problem narkotyków, przynajmniej u nas, na wiosce praktycznie wtedy nie istniał, to jeden z niewielu plusów zamkniętego kraju z silną służbą bezpieczeństwa. Podobno w większych miastach było gorzej, ale to i tak nic w porównaniu z tym co teraz. Z braku czegoś twardszego podobno używano różnych leków albo ziół, ale "kompot" z maku, jak w Polsce, raczej nie był stosowany.

Podobnie marginalny był problem ruchów neofaszystowskich. Temat faszyzmu był tak wyklęty, że nawet gdy jeden z aspirantów w swojej pracy doktorskiej chciał użyć w zupełnie neutralnym kontekście słowa "Endlösung" (w sensie końcowe rozwiązanie równania) to mu to stanowczo odradzono. Środowiska sympatyzujące z nazizmem były bardzo mocno pilnowane i spenetrowane przez Stasi, skina przez te prawie pięć lat widziałem może ze dwa razy.

W następnym odcinku: Źle się dzieje w państwie NRD-owskim.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo

Skomentuj

Żegnaj NRD (37): Ochrona środowiska w NRD

Mówiąc o ochronie środowiska w NRD jestem trochę ahistoryczny - w tych czasach w bloku socjalistycznym mało się środowiskiem przejmowano.

Pisałem już o zakładach Leuna - środowiskowo była to jedna wielka katastrofa, inne zakłady nie odbiegały standardami od tego.

Nawet w naszych mało uprzemysłowionych okolicach Lasu Turyńskiego nie było wcale dobrze. Glas i Porcelana nie były zbyt uciążliwe dla środowiska - właściwie emitowały jedynie spaliny od grzania pieców do wypalania porcelany i topienia szkła, a porcelana na hałdzie nie jest szczególnie szkodliwa - bo to w zasadzie tylko taka forma minerału. Problem środowiskowy leżał gdzie indziej.

Ilmenau składało się w dużej części ze starych domów ogrzewanych piecami. Tylko nowe osiedla i kampus były ogrzewane centralnie ciepłem odpadowym z Glasu. No a reszta musiała palić tym, co było dostępne. A w NRD dostępne były praktycznie wyłącznie brykiety z węgla brunatnego.

Brykiet z węgla brunatnego (nie NRD-owski, tam wyglądały inaczej)

Brykiet z węgla brunatnego (nie NRD-owski, tam wyglądały inaczej) Źródło: Wikipedia Autor: Markus Schweiß

W NRD prawie nie było węgla kamiennego, za to sporo brunatnego - więc nie było wyjścia. Ale brykiety takie to nie jest zbyt czyste paliwo, zwłaszcza tak zasiarczone jak w NRD. Spalanie ich powoduje emisję mnóstwa pyłów i gazów o niezbyt przyjemnym zapachu. Elektrownia na węgiel brunatny (niestety nie NRD-owska) ma całe instalacje do wyłapywania tych pyłów i odsiarczania spalin, ale w piecu domowym oczywiście niczego takiego nie ma. Stąd nad leżącym w dolinie miasteczkiem przez całą zimę unosił się regularny smog. Gdy wiał silniejszy wiatr nie było tak źle, ale normalnie, w budynkach uczelni leżących w mieście lepiej było nie wietrzyć. Naprawdę, lepiej było siedzieć na sali wykładowej zasmrodzonej przez ludzi, niż wywietrzyć - czyli wpuścić te wyziewy pyłowo-siarkowe do środka. Zawartość siarki w tych spalinach była też jedną z głównych przyczyn kwaśnych deszczów niszczących lasy.

Na zdjęciu poniżej: Fabryka brykietów w Espenhain, najbardziej zanieczyszczone miejsce w NRD.

Fabryka brykietów w Espenhain

Fabryka brykietów w Espenhain Źródło: www.nach-gedacht.net

A raz jeden, roku nie pamiętam, ale na podstawie listy alarmów smogowych w Niemczech zamieszczonej w niemieckiej Wikipedii wnioskuję, że musiał to być początek lutego 1987, zdarzyło się coś niesamowitego. Przez dobry tydzień wiatr nie wiał prawie wcale, i to w sporej części Europy. W Berlinie Zachodnim wprowadzono alarm smogowy i ograniczenia w ruchu samochodów, żeby nie pogarszać sytuacji (we wschodnim oczywiście wszystko było OK, dwusuwowe Trabanty i Wartburgi mogły jeździć jak zwykle). Potem przyszedł łagodny powiew i wtedy się zaczęło. Czegoś takiego nigdy wcześniej ani później nie widziałem i nie chciałbym już więcej zobaczyć.

Chodziłem wtedy wieczorami do centrum obliczeniowego, położonego obok budynków uczelni na górce nad kampusem. Dla skrócenia drogi chodziłem na przełaj przez łąkę. Normalnie, niezależnie od warunków pogodowych dróżkę było widać wystarczająco, nawet w bezksiężycową noc wystarczały światła miasteczka. Raz co prawda w taki bezksiężycowy wieczór raczej usłyszałem i wyczułem niż zobaczyłem na ścieżce coś dużego, ciepłego i oddychającego, ominąłem to na wszelki wypadek szerokim łukiem, następnego dnia okazało się, że to był wielki byk - na tej łące wypasano czasem krowy. Ale tego wieczora wyszedłem po pracy i okazało się, że widoczność wynosi poniżej jednego metra. Autentycznie - wzrok nie sięgał gruntu! Wszędzie szare mleko. Widać było tylko jaśniejsze miejsca tam gdzie były jakieś lampy, a i to nie dalej niż na jakieś 50 metrów. O pójściu na przełaj nie mogło być nawet mowy, poszedłem ulicą. Nie chodnikiem - ulicą przy krawężniku, żeby macać drogę nogą. Dla oszczędności świeciła się co druga lampa uliczna - w połowie odległości między dwiema świecącymi był moment, gdy nie było widać dokładnie nic oprócz niejasnej szarości daleko z przodu i daleko z tyłu i trzeba było posuwać się całkowicie po omacku. Na dole na szczęście było już trochę lepiej, chociaż z okna baraku nie było widać sąsiedniego baraku położonego o mniej niż 10 metrów. Było widać tylko światło z tego kierunku. Na placyku koło mensy stał Wartburg z uchyloną nieco szybą, przez szczelinę wystawały jakieś rurki i słychać było pracującą elektryczną pompkę. Wyraźnie pobierali nieoznaczonym samochodem próbki powietrza. Następnego dnia rano widoczność wróciła, ale śnieg był cały żółtobrązowy, widać było wyraźnie po śladach jak powietrze opływało różne przeszkody.

Historię tę dedykuję do namysłu zielonym ekoterrorystom. Stop! Powiedziałem: "Do namysłu"! Bez namysłu jest to historia o tym, jak bardzo be są paliwa kopalne, zwłaszcza bez żadnych filtrów. A teraz z namysłem: Jak zapewnić ciepło i prąd ludziom przy pomocy wiatraków i energii słonecznej w długie, bezwietrzne, zimowe wieczory?

W następnym odcinku: Obyczajowość w NRD.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Komentarze: (1)

Żegnaj NRD (36): Religia w NRD

W Polsce załapaliśmy wszyscy szeroko lansowanego mema, że realny socjalizm = antyreligijność. Ale to raczej niezupełnie tak było, spróbuję tu wyprostować perspektywę relacją z NRD.

NRD było znacznie bardziej zideologizowane i kontrolowane niż Polska, stąd można by przypuszczać że z religią walczono tam jeszcze bardziej niż w Polsce. A tymczasem religia w ogóle nie była tam jakimkolwiek tematem. (Znowu zastrzeżenie: mówię o latach 80-tych, jak było wcześniej się nie wypowiadam). Poza obowiązkowym czytaniem, co na ten temat miał do powiedzenia Marx nie było żadnych praktycznych działań skierowanych przeciw kościołom i wierzącym. Oczywiście wierzący nie mógł zostać funkcjonariuszem policji albo Stasi, ale trudno uznać to za specjalną szykanę.

W NRD teologię wykładano nawet na państwowych uniwersytetach, co dawało czasem śmieszne efekty - można było być magistrem teologii po Uniwersytecie imienia Karola Marxa w Lipsku.

Budynek uniwersytetu im. Karola Marksa w Lipsku, NRD, skan z czasopisma Merian nr 9/77

Budynek uniwersytetu im. Karola Marksa w Lipsku, NRD, skan z czasopisma Merian nr 9/77

W Ilmenau działały przede wszystkim kościoły ewangelicki i katolicki. Procent ludności deklarującej się jako wierząca nie był wysoki. Do parafii ewangelickiej należał największy kościół w mieście - patrz zdjęcie poniżej - był on jednak dość zaniedbany i wymagał remontu. Bywaliśmy w nim na koncertach, w organach co pewien czas się coś zacinało. Zdjęcie jest w miarę aktualne i na nim jest już po remoncie.

Kościół ewangelicki w Ilmenau

Kościół ewangelicki w Ilmenau

Parafia katolicka miała znacznie mniej wiernych (Turyngia jest jednak raczej protestancka, przypominam Eisenach i Lutra), ale w 1983 wybudowała całkiem ładny kościół, najlepszy kawałek architektury współczesnej w znacznej okolicy. Ale to żadna sztuka, bo był to jedyny kawałek architektury współczesnej w okolicy nie będący standardowym blokiem mieszkalnym, standardową halą sklepową, standardowym biurowcem ani standardową halą fabryczną. Oczywiście miejscowa parafia w życiu nie miałaby środków na postawienie takiego budynku - kościół został sfinansowany przez KK z RFN i dostarczony z Zachodu w elementach zmontowanych tylko na miejscu. W takich sytuacjach scentralizowana struktura KK się sprawdza - rozproszeni ewangelicy nie byli w stanie nawet zebrać pieniędzy na remont swojego kościoła.

Kościół katolicki w Ilmenau, NRD, 1988

Kościół katolicki w Ilmenau, NRD, 1988

Wierzący działali bez żadnych przeszkód, pisałem już o pokazie filmowym z potencjalnie antysystemową dyskusją, zorganizowanym całkiem oficjalnie i z wszystkimi zezwoleniami przez studentów ewangelików. Co roku w okresie konfirmacji (ewangelicki odpowiednik bierzmowania) nie sposób było znaleźć miejsca w restauracji - bo wszędzie były imprezy z tej okazji. Lansowano świecki jej odpowiednik - Jugendweihe - oczywiście obowiązkowy dla wszystkich, ale nic mi nie wiadomo o jakichś naciskach w sprawie konfirmacji czy bierzmowania. Do kościoła katolickiego co niedziela przyjeżdżał polski ksiądz i odprawiał mszę po polsku dla dziewczyn pracujących w Glasie i studentów. On też nie miał żadnych przeszkód w swojej działalności.

We wspomnianym przeze mnie filmie "Sieben Sommersprossen" pierwsze sceny pokazują wzajemną zależność miejscowego pastora i miejscowego sekretarza partii i ich wzajemny stosunek do którego dobrze pasuje niemieckie słowo Hassliebe. W sumie tak to rzeczywiście wyglądało, nie tylko w NRD.

Znana na świecie jest historia modlitw poniedziałkowych (Montagsgebete) odbywających się w Nikolaikirche w Lipsku, które potem, w 1989, przerodziły się w demonstracje poniedziałkowe (Montagsdemonstrationen). Te modlitwy odbywały się regularnie co tydzień od 1981 i mimo że agenci Stasi zawsze byli na miejscu i pisali potem swoje sprawozdania, to nikomu z uczestników nic się nie stało i siły bezpieczeństwa nigdy nie interweniowały. Wrócę do tego jeszcze w przynajmniej jednym odcinku.

Teraz porównajmy - czyż nie było to wszystko w sumie tak, jak i w Polsce? Kościół mógł sobie działać prawie jak chciał i wolno mu było więcej niż normalnemu obywatelowi (gdyby normalny obywatel na ulicy zaczął głośno opowiadać takie rzeczy jak oni mówili w tym kościele w Lipsku, to zostałby szybko zwinięty. I w NRD i w Polsce).  Pod egidą kościoła (też i NRD i w Polsce) działało mnóstwo grup, które bez tej ochrony działać by nie mogły (w NRD nawet punki zrzeszały się i koncertowały przy kościele, bo gdzie indziej im nie było wolno). To ma być szczególne prześladowanie? To ma być antyreligijność?

Nie przeczę, że na przykład w Polsce zdarzały się wypadki prześladowania, a nawet zabójstw księży. No ale oddzielmy wreszcie zmienne istotne od nieistotnych! Przecież nie dlatego byli oni prześladowani, że byli za bardzo wierzący, tylko dlatego że za mocno się angażowali w działalność opozycyjną. Takie rzeczy przydarzały się również świeckim i ateistom.

W następnym odcinku: Ochrona środowiska w NRD.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

4 komentarze

Żegnaj NRD(35): Cincz many

Wspominałem już o tym, że ani marki NRD, ani złotówki PRL nie były prawdziwymi pieniędzmi. Waluty te obowiązywały tylko w emitujących je krajach i nie były wymienialne na inne waluty, przynajmniej w takim sensie jak rozumiemy to obecnie. Nie można było pójść do banku i wymienić swoich złotówek czy marek NRD na dolary czy marki RFN. Istniał co prawda tak zwany "kurs oficjalny", czyli dość arbitralnie ustalony przez bank centralny kurs wymiany, jednak obowiązywał on praktycznie wyłącznie na transakcje w drugą stronę - wymiany waluty zachodniej na wschodnią. Po tym kursie otrzymywali walutę wschodnią obcokrajowcy dewizowi przy wymianie obowiązkowej (o tym też już było). Chyba jedynym przypadkiem, kiedy ten kurs działał w drugą stronę była wymiana przysługująca obywatelowi polskiemu przy wyjeździe na Zachód, ale po tym kursie można było wymienić chyba tylko 10 dolarów albo 21 marek RFN. NRD-owcom przysługiwało w tej sytuacji 15 DM.

Ale ponieważ natura próżni nie znosi, istniał też oczywiście nielegalny, czarny rynek waluty, z własnymi kursami wymiany regulowanymi rynkowo. Znowu nie będę się wdawał w rys historyczny, kiedy co było legalne a co nie,  i jak to się odbijało na kursach. W interesującym nas okresie handel walutą w obu krajach był co prawda oficjalnie zabroniony, ale zakaz ten nie był praktycznie wcale egzekwowany. Tak samo jak z oglądaniem zachodniej telewizji - jeżeli ktoś podpadł za coś innego, to oglądanie ARD czy handel walutą mogły być okolicznościami obciążającymi, ale tylko za to to prawie nikt nie był karany. Co więcej, bez handlu walutą system nie mógłby funkcjonować - bez wpływów dewizowych z Pewexu/Intershopu kraj zawaliłby się znacznie szybciej. Dozwolone było więc posiadanie waluty, nie wnikano za bardzo w jej pochodzenie. Ograniczenie było w sumie tylko takie, że nie można było zrobić zakupów w Pewexie czy Intershopie bezpośrednio za walutę, trzeba ją było najpierw zamienić w banku na Bony PeKaO albo Forumschecki. W Polsce w latach 80-tych już nawet to odpuszczono, w NRD ciągle jeszcze tak było.

Forum-Scheck

Forum-Scheck Źródło: Wikipedia

 

Bon PeKaO

Bon PeKaO Źródło: Wikipedia

Mimo tych podobieństw, mechanizm ustalania czarnorynkowego kursu wymiany był w obu krajach zupełnie różny. W Polsce walutą podstawową był dolar, a jego kurs był bardzo wyraźnie związany z relacją ceny złotówkowej i Pewexowskiej artykułu standardowego, jakim była butelka wódki czystej. W NRD natomiast posługiwali się z oczywistych względów markami RFN a kurs zmieniał się według klasycznych, rynkowych zasad popytu i podaży. Nie wyciągałbym na tej podstawie jakichś daleko idących wniosków na temat charakteru narodowego, zjawisko to raczej było związane z odmienną strukturą towarów sprzedawanych w Pewexie i w Intershopie. Intershop był klasycznym sklepem z towarami luksusowymi (przynajmniej relatywnie luksusowymi), kupić tam można było niemal wyłącznie artykuły wyprodukowane na Zachodzie, natomiast w Pewexie sprzedawano bardzo wiele trudniej dostępnych artykułów krajowych (samochody, pralki, telewizory itp.), oraz właśnie tę wódkę. Czyli: W NRD nie było punktu stycznego między normalnym sklepem a Intershopem - często kupowanego artykułu dostępnego i tu i tu, a w Polsce był.

W Polsce z nielegalnej wymiany walut po kursie czarnorynkowym żyła spora grupa ludzi zwana "cinkciarzami" bądź "cynkami" od powtarzanej przez nich frazy "cincz many" (miało to znaczyć change money). W NRD nikogo takiego nie widziałem, co oczywiście nie oznacza że ich nie było. Prawdopodobnie nie działali tak otwarcie jak w Polsce. No a u nas, w Ilmenau, było wielu studentów dewizowych, którzy potrzebowali przecież marek NRD.

Dygresja: Ja też byłem student dewizowy. Przynajmniej tak mi wpisali w książeczce oszczędnościowej (wpis długopisem z lewej).

Książeczka oszczędnościowa z NRD, 1985

Książeczka oszczędnościowa z NRD, 1985

Ci studenci naprawdę dewizowi część swoich pieniędzy musieli wymieniać w ramach wymiany obowiązkowej po złodziejskim kursie 1:1, ale co więcej to sprzedawali po kursie czarnorynkowym. I tu właśnie istniała luka - mieli oni problem w znalezieniu na szybko zaufanej osoby, która by była w danym momencie zainteresowana zakupem i miała na miejscu odpowiednią ilość gotówki. No i tu pojawiłem się ja. Miałem z nimi dobre relacje i zorganizowałem to tak, że zainteresowani koledzy z grupy polskiej przynosili do mnie marki NRD, a jak któryś z dewizowców potrzebował sprzedać to przychodził do mnie. Ja dusiłem kurs w dół, ale za to można było u mnie wymienić walutę w dowolnym momencie, również późnym wieczorem albo w weekend. Nie, nie zarabiałem na tym nic, jedyny mój zysk był taki, że kurs nie rósł (przynajmniej lokalnie) tak szybko i mogłem kupić marki sam w razie potrzeby bez problemu i tanio. To już było coś, a na problemy finansowe nie cierpiałem (jeszcze nie o wszystkich sposobach zarabiania napisałem, ale jeszcze jeden odcinek o tym będzie, stay tuned).

Banknot 100 DM

Banknot 100 DM Źródło: Wikipedia

A jak to z tym kursem było? Gdy przyjechaliśmy kurs marki RFN wynosił między 4,5 a 5 wschodnich. No i oczywiście stale rósł. Najpierw powoli, w początku 1987 wynosił jakieś 5,5 potem w końcu 1987 nastąpił gwałtowny skok na 6,5 - 7. (dokładne lata mogę trochę mylić). Skok ten był podobno spowodowany akcją kilku (a może więcej) dyplomatów przemycających na sporą skalę srebro w bagażnikach swoich samochodów. Szczegółów kombinacji nie pamiętam już zbyt dobrze, ale zdaje się że ostatnim etapem była wymiana marek wschodnich na zachodnie w takich ilościach, że zmieniło to kurs czarnorynkowy o kilkanaście procent w skali całego NRD.

Z tych 7 do końca mojego pobytu NRD wzrosło jeszcze do jakichś 7,5. Zauważmy, że jednocześnie zmieniała się relacja marki RFN do dolara, w różne strony i w różnych granicach, pamiętam kursy od jakichś 1,6x do 2,8x marki za dolara (kurs DM/$ był najważniejszą informacją dnia, bo jak przyszedł Arab sprzedać dolary trzeba było wiedzieć ile wschodnich mu zaproponować). Eurosceptycy głoszący hasła że marka RFN to była dopiero stabilna, nie tak jak Euro, to mają naprawdę kurzą pamięć (chociaż raczej wybór jest między głupotą a kłamstwem).

W następnym odcinku: Religia w NRD.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

3 komentarze

Żegnaj NRD (34): Zabawki część 2 – kolejki PIKO

Zakłady PIKO znajdowały się w Sonnebergu. Byłem kiedyś w Sonnebergu zobaczyć słynne muzeum zabawek. Sonneberg leży bardzo blisko ówczesnej granicy systemów. Na przystanku autobusowym stał policjant i sprawdzał wszystkim wysiadającym z autobusu dokumenty. Bywało gorzej - były miasteczka leżące w samym pasie granicznym - mieszkańcy żeby pójść do swoich domów musieli mieć specjalne przepustki, a goście musieli być umawiani z dwutygodniowym wyprzedzeniem, żeby Stasi miało czas ich sprawdzić.

PIKO produkowało rożne zabawki, na przykład te wiertarki ze zdjęcia w poprzednim wpisie (w zasadzie nie była to zabawka, a bardzo użyteczne narzędzie, idealne na przykład do wiercenia otworów w płytkach drukowanych). Najbardziej znane były jednak ich kolejki. W Niemczech, zarówno wschodnich jak i zachodnich, modelarstwo kolejowe było i jest bardzo popularne, stąd duży popyt na kolejki. Największy asortyment PIKO miało w popularnej skali H0 (1:87). Stosunkowo wcześnie zaczęli sprzedawać swoje produkty na Zachodzie i od dłuższego czasu są w RFN czwartym liczącym się producentem kolejek w skali H0 po Märklinie, Fleischmannie i Roco. Możliwe że po niedawnym ogłoszeniu niewypłacalności przez Märklina przesuną się na miejsce trzecie.

PIKO produkowało również kolejki w skali N (1:160). Było tego jednak mniej, a po zjednoczeniu zrezygnowano z nich w ogóle.

Modele w mniej popularnej na świecie skali TT (1:120) produkowało inne przedsiębiorstwo - VEB Berliner TT-Bahnen z Berlina.

Mój pierwszy zestaw kolejek dostałem od dziadka, zresztą przedwojennego jeszcze inżyniera na kolei. Był to podstawowy zestaw PIKO w skali H0, jedno kółko torów, uproszczony parowóz (BR-80 ale niezgodnie z oryginałem tylko dwie osie), dwa wagony pasażerskie i regulator prędkości i kierunku jazdy zasilany z baterii.

Katalog kolejek PIKO, skala H0 - zestaw PIKO Junior, NRD, ok. 1975

Katalog kolejek PIKO, skala H0 - zestaw PIKO Junior, NRD, ok. 1975

Miałem chyba ze 7 albo 8 lat, strasznie byłem tą zabawką zafascynowany. Ponieważ sporo elementów było dostępne w Składnicy Harcerskiej, wkrótce tata dokupił mi więcej torów, parę zwrotnic, transformator do zasilania tego wszystkiego, itd.

Układałem te tory oczywiście na podłodze. Mieszkania w tamtych czasach nie były duże, stąd dużą popularnością cieszyły się kolejki w skali TT - bo mieściły się na stole. Skala N nigdy nie stała się tak popularna - bo co prawda była jeszcze mniejsza, ale modele były droższe i delikatniejsze. Kuzyn miał TT, miał na przykład taką matę z miejscami na tory z imitacją podsypki, poza tym była imitacja trawy, jakaś droga, miejsca na domki... I w ten sposób można było sobie po prostu na stole ułożyć coś wyglądającego prawie jak prawdziwa makieta. Z H0 takie rzeczy były niemożliwe, stoły nie są tak duże.

Ja dostałem zupełnego hopla, ojciec kolegi z klasy był dyspozytorem w DOKP, pożyczałem od niego książki na temat sygnalizacji kolejowej i regulaminy służbowe. W NRD kupowałem takie broszury PIKO z propozycjami makiet i snułem plany zbudowania sobie czegoś takiego.

Katalog kolejek PIKO - plany torów, NRD, ok. 1975

Katalog kolejek PIKO - plany torów, NRD, ok. 1975

Kupowałem też różne wyposażenie dodatkowe, szczególnie fascynowała mnie automatyka. Mieli tam pulpity sterownicze, przekaźniki dwustanowe, elementy realizujące opóźnienia, styki torowe, eksperymentowałem z tym wszystkim, zbudowałem z tego samodzielnie na przykład działającą blokadę trzystawną. Nie miałem jeszcze 10 lat. Wiem, wiem, dzisiaj 10-latki piszą działające programy, ale wtedy przecież nie było komputerów w domu.

Katalog kolejek PIKO, skala H0 - automatyka, NRD, ok. 1975

Katalog kolejek PIKO, skala H0 - automatyka, NRD, ok. 1975

Technicznie kolejki były bardzo proste. Silniki lokomotyw zasilane były prądem stałym z regulowanego transformatora (0-12V), jedna szyna plus, druga minus. Albo odwrotnie. Miałem ten największy transformator, nazywał się FZ-1. Miał on zabezpieczenie przeciwzwarciowe na bimetalu i prostownik selenowy. Chyba (?) do końca produkcji używali tego selenu, nie wiem skąd oni brali tak przestarzałe elementy w latach 80-tych. Ja zastąpiłem w swoim selen porządnymi diodami krzemowymi, zaraz wyszło parę voltów więcej na wyjściu. Regulacja napięcia była zrobiona czysto mechanicznie - stykiem ślizgającym się po uzwojeniu. Zasilanie przez dwie szyny miało pewne problemy - niektóre układy torów były niemożliwe do ułożenia, bo się robiło zwarcie. Transformator dawał też 16V napięcia zmiennego do zasilania wszystkich innych urządzeń.

Katalog kolejek PIKO, skala H0 - transformator FZ1, NRD, ok. 1975

Katalog kolejek PIKO, skala H0 - transformator FZ1, NRD, ok. 1975

Ciekawsze bywały urządzenia dodatkowe. Większość z nich było po prostu elektromechaniczne, na elektromagnesy, ale w wielu używano nowszych technik - na przykład światłowodów. W semaforach na zdjęciu poniżej (tych w czerwonej ramce) żarówki są umieszczone w podstawie a światło doprowadzone do sygnałów światłowodem. Rzecz jest z połowy lat 70-tych.

Katalog kolejek PIKO, skala H0 - semafory ze światłowodami, NRD, ok. 1975

Katalog kolejek PIKO, skala H0 - semafory ze światłowodami, NRD, ok. 1975

Katalogi kolejek PIKO były wydawane naprawdę ładnie, nie ustępowały w niczym katalogom zachodnim. Chyba były to te same katalogi, które rozprowadzano na Zachodzie. Mam jeszcze taki katalog lokomotyw i wagonów i drugi, z domkami. Logo Demusa należy do przedsiębiorstwa handlu zagranicznego zajmującego się sprzedażą tych towarów za granicą. Katalog domków jest z 1978 (taka data jest przynajmniej na dołączonej liście cen), na katalogu kolejek nie mogłem doszukać się daty, ale musi on być z tego samego okresu (ew. rok, dwa starszy). Załączone zdjęcia są właśnie z tych katalogów - spokojnie można by wydać dokładnie to samo dziś.

Katalog kolejek PIKO, skala H0, NRD, ok. 1975

Katalog kolejek PIKO, skala H0, NRD, ok. 1975

 

Katalog domków do kolejek VERO, NRD, ok. 1975

Katalog domków do kolejek VERO, NRD, ok. 1975

Domki były produkowane przez inną firmę, należącą do kombinatu VERO i były zazwyczaj plastikowe, chociaż bywały też kartonowe. Kartonowe nierzadko po zbudowaniu wyglądały bardziej autentycznie niż te plastikowe. Wiele z nich to były naprawdę dobre modele, można było je budować jako model sam w sobie, nie tylko na makietę.

Katalog domków do kolejek VERO - Berggasthaus Pohlberg. NRD, ok. 1975

Katalog domków do kolejek VERO - Berggasthaus Pohlberg. NRD, ok. 1975

 

Katalog domków do kolejek VERO - wieża ciśnień, NRD, ok. 1975

Katalog domków do kolejek VERO - wieża ciśnień, NRD, ok. 1975

Modele PIKO były naprawdę dobrze wykonane. Kiedyś przyjrzałem się napisom na wagonach - sitodruk był tak precyzyjny, że niektóre szczegóły było widać dopiero pod lupą. Nic więc dziwnego, że wytrzymywały konkurencję firm zachodnich. Problem PIKO miało tylko z elektroniką - kiedy (ale to już po zjednoczeniu) wszyscy konkurenci przeszli na własne systemy sterowania cyfrowego, PIKO zakupiło gotowy system od firmy Uhlenbrock. Ponieważ mi już dawno ta fascynacja przeszła, to nie potrafię napisać nic konkretnego na temat aktualnych produktów firmy PIKO. Wiem tylko, że pewien czas temu zmienili system torów i stare tory nie pasują do aktualnych. U moich rodziców jest jeszcze cała szuflada szczelnie wypchana torami, wagonami, lokomotywami, semaforami itd., ale swojemu dziecku nie kupuję kolejek. Jak przyjeżdża do dziadka bawi się tym co tam jest, ale ustaliliśmy że jeżeli kupimy kolejkę to będzie to kolejka z LEGO. Bo makiety i tak nie zbudujemy, takie kolejki nawet z PIKO są bardzo drogie, a te stare części i tak nie za bardzo da się wykorzystać. Już lepiej budować pociągi z LEGO. Żeby tylko LEGO nie zmieniało co chwilę swojego systemu.

Miałem trochę tego sprzętu, na przykład te:

Katalog kolejek PIKO, skala H0 - lokomotywa spalinowa BR110, NRD, ok. 1975

Katalog kolejek PIKO, skala H0 - lokomotywa spalinowa BR110, NRD, ok. 1975

 

Katalog kolejek PIKO, skala H0 - lokomotywa E44, NRD, ok. 1975

Katalog kolejek PIKO, skala H0 - lokomotywa E44, NRD, ok. 1975

 

Katalog kolejek PIKO, skala H0 - wagon sypialny, NRD, ok. 1975

Katalog kolejek PIKO, skala H0 - wagon sypialny, NRD, ok. 1975

 

Katalog kolejek PIKO, skala H0 - wagon cysterna, NRD, ok. 1975

Katalog kolejek PIKO, skala H0 - wagon cysterna, NRD, ok. 1975

 

Katalog kolejek PIKO, skala H0 - wagon towarowy, NRD, ok. 1975

Katalog kolejek PIKO, skala H0 - wagon towarowy, NRD, ok. 1975

I standardowa kwestia: Jak tam po zjednoczeniu? No nie najgorzej. Firma PIKO została sprywatyzowana i po trochę problematycznym okresie radzi sobie całkiem dobrze, a w każdym razie lepiej niż Märklin. Inne firmy z tej branży też jakoś przędą - na przykład ta część kombinatu VERO od domków wróciła do rodziny Auhagen i radzi sobie nieźle pod tą nazwą.

W następnym odcinku: Cincz many.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

2 komentarze

Żegnaj NRD (33): Zabawki, zabawki, zabawki, część 1

Dzięki dobrze rozwiniętemu przemysłowi chemicznemu i produkcji tworzyw sztucznych NRD-owcy mogli robić dobre co? Dobre zabawki oczywiście. Bo przecież one głównie z plastiku są. Jak zwykle opiszę to, co sam miałem lub widziałem, bez zarysu historycznego.

Mieli całkiem niezłe modele do sklejania. Duże i dość dokładne, jeszcze we wczesnych latach 70-tych. Lepsze od nich modele czeskie pojawiły się dopiero znacznie później. Nie pamiętam już dokładnie czy były one dostępne w Składnicy Harcerskiej, czy rodzice kupowali mi je w NRD, ale trochę ich miałem. Te, co na zdjęciach poniżej i jeszcze kilka.

Produkowały je zakłady VEB Plasticart Zschopau. Od 1989 do 1991 produkowali swoje modele nadal pod marką Mastermodell. Listę produkowanych zestawów można znaleźć TUTAJ.

Modele plastikowe produkcji zakładów VEB Plasticart, NRD

Modele plastikowe produkcji zakładów VEB Plasticart, NRD

Tu-144 (jak skończę cykl o NRD napiszę notkę o tym samolocie ze zdjęciami z muzeum w Sinsheim):

Modele plastikowe produkcji zakładów VEB Plasticart, NRD

Modele plastikowe produkcji zakładów VEB Plasticart, NRD

Szczególnie fajny był ten Wostok. Spory, dokładny model. Szkoda że już ich nie można kupić (znaczy za rozsądną cenę, widziałem ofertę za 65 euro, ale takim fanatykiem to nie jestem). UPDATE: Kupiłem!

Model plastikowy statku kosmicznego "Wostok", VEB Plasticart, NRD

Model plastikowy statku kosmicznego "Wostok", VEB Plasticart, NRD

Najfajniejsze NRD-owskie klocki to był Der kleine Großblockbaumeister (Mały budowniczy wielkopłytowy). Było tego sporo zestawów, również z elementami do skośnych dachów. Nie wiem, czy był to ich własny pomysł, czy też skopiowali go, ale ten system był super, domki wychodziły świetne, były to moje ulubione klocki. Te niebieskie elementy mają rząd otworów w rastrze, elementy ścian mają odpowiednie kołki na końcach, były jeszcze do tego elementy robiące za drzwi i bramy z kołkami tylko z jednej strony jako zawiasami. Do tego elementy dachów i do zrobienia skosów i tyle - po prostu genialne. Pamiętam, że miałem stację benzynową i rolniczy budynek gospodarczy ze stromym dachem i składanym kombajnem parkującym w środku. Gdyby ten system był gdzieś do nabycia kupiłbym go teraz swojemu dziecku.

Der kleine Großblockbaumeister Typ 2, NRD

Der kleine Großblockbaumeister Typ 2, NRD

Były też klocki trochę podobne do LEGO - PEBE Baukasten. Nie była to jednak ich prosta kopia, bo nie miały one najistotniejszego, opatentowanego elementu klocków LEGO - tej rurki od spodu. Raster był jednak zerżnięty z LEGO i dały się one od biedy wymiennie łączyć. W połowie lat 80-tych LEGO wymusiło zmianę systemu i potem wymienności już nie było. Klocki te nie były zbyt dobre - miały co prawda niezłe kolory, ale wymiarów nie trzymały i czasem ciężko było je połączyć czy rozdzielić. Niektóre nie pasowały wcale, przynajmniej w środku rzędu. No ale prawdziwych klocków LEGO nie było, a na bezrybiu...

W latach 70-tych w Polsce prawdziwe klocki LEGO były dostępne właściwie tylko dla dzieci marynarzy (nie pamiętam dokładnie od którego roku w Pewexie i Baltonie, ale i tak drogie, nawet dla dobrze zarabiających). Ja moje pierwsze prawdziwe LEGO kupiłem dopiero kilka lat temu swojemu synowi.

Klocki Pebe, NRD

Klocki Pebe, NRD

Tutaj jeszcze ten sam system tylko w mniejszym rastrze - do budowy samochodzików. Te PEBE-mini to był świetny pomysł, bo budowane samochodziki mimo że małe, mogły być zbudowane dokładniej.

Klocki Mini-Pebe, NRD

Klocki Mini-Pebe, NRD

Były również elementy do łączenia plastikowymi śrubkami (Anker Montage), jednak to na pewno była kopia znanych od dawna systemów. Tyle że w oryginale elementy (nawet śrubki i nakrętki) były drewniane.

Klocki Anker-Montage, NRD

Klocki Anker-Montage, NRD

Miałem też zestaw edukacyjny "Optik - Montage - Experiment". Była to całkiem porządna (chociaż plastikowa) ława optyczna, ileś różnych soczewek i obudowy do zrobienia z tego lunety, mikroskopu, lornetki (mono/stereo) i przeglądarki do przezroczy (też mono/stereo). Współczesne zestawy do pięt temu nie sięgają. (Cała instrukcja, chociaż w niezbyt popularnych językach TUTAJ).

Zestaw do doświadczen z optyki Optik-Montage-Experiment, NRD

Zestaw do doświadczen z optyki Optik-Montage-Experiment, NRD

Inne zabawki też były fajne, przede wszystkim z dobrego tworzywa, w ładnych kolorach, nie z szaroburego materiału odpadowego jak często w Polsce, na przykład taki Trabant (mój był zielony i miał kierunkowskazy z przezroczystego, pomarańczowego tworzywa). Kolory lepsze, niż prawdziwych Trabantów, prawdziwe były tylko mniej lub bardziej szare.

Trabant zabawka, NRD

Trabant zabawka, NRD

Zdalnie (przewodowo) sterowany model czołgu T-54 był bardzo popularny w Polsce. Sporo kolegów go miało, ja akurat nie. Mi tata kupił zdalnie sterowany T-54 do sklejania firmy Tamiya, gdy się któregoś roku w Składnicy Harcerskiej pojawiły.

Zdalnie sterowany model czołgu, NRD

Zdalnie sterowany model czołgu, NRD

Zestaw narzędzi dla dzieci - ale nie plastikowe imitacje, jak dziś. Narzędzia te, choć niezbyt mocne, nadawały się do użytku, ta wiertarka na kolumnie była jak najbardziej działająca.

Wiertarka PIKO i narzędzia dla dzieci

Wiertarka PIKO i narzędzia dla dzieci

TUTAJ można sobie pooglądać dużo innych zabawek z NRD. Jakbym wiedział, że TUTAJ to wszystko będzie osiągać takie ceny, to nic bym nie wyrzucił tylko wszystko trzymał.

A w następnym odcinku: To, co najlepsze - kolejki firmy PIKO!

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

11 komentarzy