Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Jak to się robi w Niemczech: Kościół Katolicki

Czytam sporo komentarzy w prasie polskiej i na różnych forach na temat afery biskupa Limburga i widzę, że cały spór jest dla polskich komentatorów kompletnie niezrozumiały. Większość komentarzy brzmi w stylu: "Phi, 31 miliomów, polscy biskupi wydają więcej". Nie, tu nie chodzi o 31 milionów, to był tylko kamyczek poruszający lawinę. Żeby zrozumieć o co tak naprawdę chodzi, trzeba zrozumieć różnicę między kościołami niemieckim i polskim. No to jedziemy:

Pierwsza różnica: Polski Kościół Katolicki ma faktyczny monopol na krajowym rynku wiary. W Niemczech jest inaczej - KK ma równorzędnego konkurenta w postaci kościoła ewangelickiego. oraz konkurencję wielu słabiej zorganizowanych, mniejszych i rozdrobnionych, ale mimo to znaczących innych wspólnot - na przykład islamskich.

Druga różnica jest historyczna: W Polsce KK miał zawsze spore wpływy polityczne, ale praktycznie zawsze pośrednie. W Niemczech było inaczej - przed 1802 znaczna część księstw była rządzona przez biskupa w randze księcia, zwanego właśnie tak - Fürstbischof (książę-biskup). W Polsce było tylko jedno takie księstwo, i to malutkie (biskupi krakowscy byli jednocześnie książętami Siewierza), w Niemczech do takich księstw należało aż 27% obecnej powierzchni kraju.

Trzecia różnica jest w finansowaniu: Polski KK finansowany jesz częściowo z tacy, a głównie z różnych przychodów z kasy państwowej. Majątku trwałego i dochodowego biznesu należącego do Kościoła zrobiło się ostatnio więcej, ale nadal nie tak bardzo dużo. W Niemczech natomiast jest podatek kościelny, taca ma minimalne znaczenie, finansowanie z kasy państwowej też jest niemałe, ale KK ma dużo majątku i robi sporo biznesu, nie tylko związanego z religią. Na przykład znane i w Polsce wydawnictwo Weltbild należy w 100% do Kościoła Katolickiego. Wydawnictwo to wydaje głównie literaturę świecką, w tym sporo o ezoteryce, uzgadnialnej z wyznaniem katolickim chyba tylko dzięki kasie jaką przynosi. Należący do Kościoła Caritas jest też największym pracodawcą prywatnym w Niemczech - zajmuje się przedszkolami, szpitalami i domami starców, ale finansowane to wszystko jest głównie przez państwo.

Następna różnica jest w strukturze zaangażowania w Kościół. W Polsce na msze chodzi 32% ludności ogółem, jako zaangażowanych trzeba doliczyć jeszcze część ludzi starych i chorych. Ale i z tych którzy chodzą, spora część chodzi z przyczyn pozareligijnych - na przykład bo rodzice czy dziadkowie byliby niezadowoleni gdyby nie przyjść. Ta grupa w Niemczech w ogóle się w kościele nie pojawia, tacy ludzie co najwyżej płacą podatek kościelny i już. Inni Polacy chodzą do kościoła poszukując towarzystwa i wspólnoty - w Niemczech łatwiej jest znaleźć towarzystwo o podobnych zainteresowaniach gdzie indziej. A najliczniejszą grupę Polaków w kościele tworzą ludzie poszukujący ukojenia swoich lęków i szukający autorytetu i przewodnika. To z nich rekrutuje się twarde jądro "moheru", posłuszne hierarchii zawsze i we wszystkim. I znowu w Niemczech - dzięki generalnie niższemu poziomowi ogólnospołecznych zaburzeń lękowych - tej grupy jest o wiele mniej. W niemieckich kościołach dominuje trochę inna grupa - ludzie faktycznie i świadomie zaangażowani w wiarę. Ludzie czytający Biblię, dyskutujący ją na spotkaniach kościelnych kół biblijnych, udzielający się w pomocy potrzebującym, śpiewający w kościelnym chórze itd. 

Kolejna różnica: W Polsce Kościół jak dotąd nie ma większych problemów kadrowych. Księży jest dużo, niemal każda parafia ma proboszcza. W Niemczech sprawa wygląda inaczej. Już od wielu lat jeden ksiądz obsługuje parę parafii, wielu z księży nie jest Niemcami a na przykład Polakami czy Hindusami. Co za tym idzie, zasadniczą rolę w wielu parafiach grają pracownicy świeccy. Wiele parafii zarządzanych jest przez zatrudnioną na etacie świecka kobietę, z pełnymi uprawnieniami do wszelkich decyzji oprócz tych niewielu, które z racji zasad prawa kanonicznego zarezerwowane są dla księdza ze święceniami. Inne zadania wykonywane są przez innych świeckich, częściowo etatowych, częściowo wolontariuszy. 

Następne: W parafiach niemieckich istotną rolę grają świeccy. Rada parafialna faktycznie działa, spełnia funkcje kontrolne, finanse parafii są (przynajmniej w większości parafii) jawne, a roczne sprawozdanie finansowe ogłaszane jest z ambony. 

Zbliżamy się do istoty problemu z biskupem Tebartzem-van Elst. Otóż od kilku lat biskup (nie on jeden, to postanowienia całego episkopatu niemieckiego) prowadzi akcję redukcji kosztów. Wymyślono rozwiązanie typowe dla korporacji - scala się kilka sąsiednich parafii w tzw. Großpfarei - powiedzmy 6 parafii na 3 księży. Księża rotacyjnie odprawiają w tych parafiach msze, udzielają sakramentów itd., administracja też jest zcentralizowana, nawet kościelni zajmują się więcej niż jednym kościołem. Dzięki temu można było zlikwidować część etatów i obniżyć w ten sposób koszty. No ale żeby parafie jakoś funkcjonowały, część obowiązków muszą przejąć wolontariusze.

Powoli dochodzimy do zasadniczych przyczyn konfliktu. Większość parafii jest biedna, często brakuje pieniędzy na konieczne remonty albo na wyposażenie. W Oberstedten, gdzie mieszkałem, w kościele na przykład obrazy drogi krzyżowej były amatorsko namalowane tuszem na kartonie, bo na nic więcej ich nie było stać. Biskup odnosił się zarówno do podległych mu księży, jak i do świeckich generalnie źle. Komenderował wedle uznania, powoływał i odwoływał nic nie tłumacząc i z nikim się nie konsultując. I to od początku był główny zarzut dla biskupa - autorytarny styl zarządzania. Koszty siedziby pojawiły się dopiero później.

Drugim zarzutem był "luźny stosunek do prawdy", powodujący że wierni powoli tracili do biskupa zaufanie. Dopiero w ostatniej kolejności, jako ukoronowanie kryzysu zaufania wypłynęła sprawa ukrywania przez biskupa prawdziwych kosztów jego siedziby. Nie chodzi  tylko o pieniądze - diecezja po prostu sprzeda coś ze swoich nieruchomości i koszty będą pokryte, pewnie nawet z nawiązką.

W Polsce wszystko to nie byłoby wielkim problemem. Polski Kościół ciągle jest od góry do dołu feudalny, niemal każde działanie biskupa spotka się z poparciem znacznej części wyznawców, a świeccy nie mają praktycznie nic do gadania. Niemiecki Kościół natomiast jest feudalny tylko od góry, od dołu jest mocno zdemokratyzowany. Stąd protest "dołów" kościelnych i kryzys zaufania do biskupa. Aktywny katolik niemiecki płaci podatek kościelny i konkretną sumę widzi co miesiąc na rozliczeniu z pracodawcą, w parafii musi oszczędzać i więcej pracować - a jednocześnie widzi biskupa rozrzucającego się z pieniędzmi. Aktywny katolik polski nie ma poczucia płacenia na Kościół (poza  drobnymi na tacę), nie ma żadnego wpływu na wydatkowanie pieniędzy w parafii i nie udziela się w niej zbyt wiele, więc zbytki biskupów nie robią mu większej różnicy.

Co jednak jest takie same w Polsce i w Niemczech, to feudalna organizacja kurii biskupiej. Biskup ma pełnię władzy i żadnego organu kontrolnego nad sobą - wszystkie są powoływane i odwoływane przez niego. Tak mogło to działać w średniowieczu, dziś wcześniej czy później musi się załamać.

I jeszcze ostatnie wiadomości: Biskup dziś rano poleciał Ryanairem do Rzymu (uprzednio kłamiąc że to od dawna zaplanowana wizyta i ma zarezerwowany lot). I wychodzi, że na 31 milionach się nie skończy, bo jeszcze trzeba będzie co najmniej wyremontować ulice zniszczone przez ciężki sprzęt dojeżdżający na budowę. A może jeszcze coś wyjdzie na jaw.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

3 komentarze

„Koniec z fałszowaniem prawdy o V-2!”

Osłabiło mnie wczorajsze doniesienie z Wyborczej pod pompatycznym tytułem "Koniec z fałszowaniem prawdy o V-2! Zbrodniczy projekt a nie piękna legenda". No mać, interesuję się tematem, a jeszcze ani razu nie widziałem żeby gdzieś lansowano "piękną legendę" o niemieckim programie rakietowym, pomijając drugą stronę medalu.

A w tym artykule mowa jest o tym, że zawiązał się polsko-niemiecki ruch obywatelski, który będzie dążył żeby w muzeum w Peenemünde pokazano prawdziwy obraz niemieckiego programu rakietowego i żeby było tam o ofiarach tego programu, a nie tylko o wspaniałych jego osiągnięciach i locie na Księżyc.

Rakieta A4 (V2) w muzeum w Peenemünde

Rakieta A4 (V2) w muzeum w Peenemünde

Jak już pozbierałem szczękę z podłogi to strzeliłem komentarz że ci aktywiści to pewnie w ogóle w muzeum nie byli, a jak byli to im się nie chciało czytać i zobaczyć całej ekspozycji. (Hipoteza robocza - słabo władają niemieckim i angielskim, więc ewentualnie nic nie zrozumieli).

A potem pojawił się komentarz jakiejś pani, od którego mi macki opadły. Cytuję:

elisee5Zwiedzałam to muzeum i byłam zbulwersowana sposobem przedstawienia eksponatów. Niewiele o ludobójstwie, a podkreślany przede wszystkim geniusz i prekursor astronautyki

Ta pani najwyraźniej nic z muzeum nie zrozumiała. Przedstawia ono bardzo dobrze całą złożoność uwarunkowań wokół niemieckiego programu rakietowego. Jego niewątpliwe i pionierskie osiągnięcia techniczne  i ogrom cierpień robotników przymusowych, jakim te osiągnięcia zostały okupione. Uwikłanie w system i indywidualne wybory poszczególnych naukowców i inżynierów. Ofiary użycia tej broni. Zbrodnicze projekty dalszego rozwoju tych rakiet. Brak skrupułów krajów zwycięskich przy wykorzystaniu  doświadczeń projektu. Mroczne strony późniejszych programów kosmicznych. I tak dalej.

Tyle że żeby wyrobić sobie zdanie trzeba się trochę wysilić. Poprzeglądać założenia projektowe (własnoręcznie przewracając strony dokumentacji, nie wisi to sobie po prostu na ścianie). Pootwierać szafki poświęcone kluczowym postaciom i zastanowić się nad zgromadzonymi w nich przedmiotami. Przeczytać sporo tekstu. I co najważniejsze: POMYŚLEĆ! Wnioski nie są podane na talerzu, trzeba je wyciągnąć samodzielnie.

Ja po wizycie w tym muzeum byłem pod wrażeniem. Ono jest po prostu świetnie zrobione, chyba najlepsze pod tym względem z wszystkich jakie dotąd widziałem. W La Coupole miałem wrażenie że tory "jasny" i "ciemny" są mocno od siebie odseparowane, w Peenemünde ciemna i jasna strona Mocy przenikały się na każdym kroku. Nie byłem jeszcze w Mittelbau Dora (mam w planie), ale myślę że tam zachowanie takiej równowagi jest o wiele trudniejsze i to muzeum będzie zdominowane przez stronę ciemną.

Po przemyśleniu sprawy sądzę że wiem dlaczego ten "ruch obywatelski" nic nie zrozumiał. Oni są przyzwyczajeni, że oceny moralne są czysto czarno-białe, podane wprost i nie wymagają myślenia. (Dlaczego mnie nie dziwi że oni są głównie z Polski?). I jak nie ma dużymi literami napisane "TO BYŁO BE" i "TO BYŁO CACY", to to jest dla nich bulwersujące.

Nie byłem w Muzeum Powstania Warszawskiego, ale musiałem już prostować myślenie mojego syna, który tam był. Stąd chyba się nie pomylę, gdy powiem temu "ruchowi obywatelskiemu":

A spadajcie z takim podejściem do Muzeum Powstania Warszawskiego. Muzeum Historyczno-Techniczne w Peenemünde jest dla ludzi samodzielnie myślących, a nie dla was.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Pomyślmy

Skomentuj

Jak to sie robi w Niemczech: Zbytki biskupów

Dawno nie było notki o Niemczech, czas żeby napisać coś nowego. Mam sporo zajęć, między innymi przygotowuję start bloga o Polsce po niemiecku (już wkrótce), ale chwilę znajdę bo się dzieje i trzeba łapać temat póki aktualny.

Od pewnego czasu w Polsce ciągle jakiś biskup albo inny hierarcha coś palnie, albo wykaże się znaczącym oderwaniem od ziemskich trosk i zamiłowaniem do bogactwa i luksusu. Zjawiska te nie są specyficzne tylko dla Polski, zobaczmy może jak to wygląda w Niemczech. Rzecz dotyczy akurat biskupa obejmującej Frankfurt diecezji Limburg, więc dociera do mnie sporo ciekawostek.

Zacznijmy od poprzedniego biskupa tej diecezji. Był to Franz Kamphaus. No i ten był w miarę porządny. Linię ideologiczną miał nie bardzo skostniałą - w konflikcie o doradztwo przed usunięciem ciąży (chyba trzeba by napisać o tym notkę) był przeciw JPII. No i przede wszystkim żył skromnie - nie mieszkał w domu biskupim, tylko w  apartamencie (Apartment po niemiecku odpowiada znaczeniu angielskiemu - małe mieszkanko dla singla - a nie polskiemu coś prawie jak pałac) w seminarium. A służbowej limuzyny z szoferem używał rzadko i niechętnie. No ale w 2007 skończył 75 lat i zgodnie z prawem kanonicznym ustąpił ze stanowiska. W 2008 zastąpił go Franz-Peter Tebartz-van Elst.

Biskup Franz-Peter Tebartz-van Elst

Biskup Franz-Peter Tebartz-van Elst Źródło: Christliches Medienmagazin pro

Proszę nie sugerować się rozbudowanym nazwiskiem - nowy biskup nie pochodzi ze szlachty.  Urodził się w rodzinie rolników i jest drugim dzieckiem z piątki. W momencie nominacji miał 49 lat. To tak dla ustalenia uwagi.

No i ten biskup zaczął się wkrótce zachowywać, jakby był z Polski. Jeszcze w roku objęcia urzędu w Limburgu zdobył rozgłos odwołując dziekana z Wetzlaru za współudział w nabożeństwie dla pary homoseksualnej, która właśnie zawarła ślub cywilny. Ja rozumiem żeby palcem pogrozić że to nie po linii i nie na bazie, ale żeby zaraz odwoływać? No ale niech mu będzie.

Dalej było tylko gorzej. Pisałem już o oszczędnościach w niemieckim Kościele Katolickim, o scalaniu parafii dla oszczędności kosztów, redukcji etatów itd. Było tam też o odwołaniu proboszcza pismem - to typowy styl działania tego biskupa. Autorytaryzm. Ale między odwołaniem starego a powołaniem nowego biskupa kapituła (??? Domkapitel, nie wiem jak po polsku, nie jestem biegły w tym nazewnictwie)  postanowiła zbudować nowy pałac biskupi. Koszty miały się zamknąć w dwóch milionach euro. Nowy biskup rozszerzył inwestycję - miało to być teraz Centrum Diecezjalne Św. Mikołaja - a budżet miał wzrosnąć do 5,5 miliona. Całkiem ostatnio wyszło, że potrzebne jest prawie 10 milionów, a i to na 100% nie jest ostatnie słowo.

Nowa kaplica pałacu biskupiego w Limburgu

Nowa kaplica pałacu biskupiego w Limburgu Źródło: Wikipedia Autor: Nikola

No i teraz pojawia się interesujące pytanie: Skąd diecezja weźmie na to szmal. Sytuacja zrobiła się trochę niezręczna, bo z jednej strony inwestycje diecezjalne powyżej pięciu milionów euro muszą być zatwierdzane przez Watykan (a niedawno zmienił się tam szef i ten nowy takich rzeczy chyba nie lubi), a z drugiej wierni w diecezji są już mocno wkurzeni tym, że muszą zaciskać pasa, a tu takie zbytki. Co prawda diecezja nie zbankrutuje - ma co sprzedać, majątku jest znacznie więcej, ale miło nie będzie.

A jeszcze trochę wcześniej biskup wybrał się na wyjazd służbowy do Indii. Obejrzeć slumsy. No ale biskup nie będzie leciał byle biznesklasą - razem z wikariuszem generalnym diecezji polecieli klasą pierwszą (różnica na dwóch biletach w dwie strony ok. 7000 euro). Rozeszło by się po kościach, ale jak Spiegel miał o tym napisać diecezja przystąpiła do ataku - usiłowała zablokować artykuł. Przy tym biskup nakłamał dziennikarzowi Spiegla że leciał biznesklasą, a potem złożył oświadczenie pod przysięgą (Versicherung an Eides statt) że nic takiego nie mówił. Nie wiem czy w Polsce jest coś takiego jak to oświadczenie, w każdym razie w Niemczech kłamstwo w takim oświadczeniu jest karalne. A Spiegel miał nagranie. No i ksiądz biskup będzie miał proces.

Wierni i księża diecezji mają powoli biskupa dosyć. Zaczynają już pojawiać się listy otwarte żądające zmian, a nawet ustąpienia biskupa. Ciekawe co będzie dalej. EDIT 2013-08-30: Wczoraj pojawił się list otwarty popierający biskupa, że niby go za wierność linii ideologicznej zwalczają.

Tymczasem biskup Franz-Peter prezentuje wysoki poziom oderwania od rzeczywistości twierdząc, że on cały czas chce tak dobrze, ale jakoś go nie rozumieją. Całkiem jak Jezusa. Serio tak powiedział, to nie moja ironia. Niezły okaz, co nie? Prawie jak w Polsce.

A teraz wniosek. Wiele osób w Polsce uważa, że wprowadzenie podatku kościelnego w stylu niemieckim załatwia problem rozdziału Kościoła od państwa i wszystkie wyskoki hierarchi. Niestety nie. To dopiero początek drogi.

TUTAJ więcej na temat biskupa (artykuł z FAZ po niemiecku)

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

7 komentarzy

Żegnaj NRD extra: FKK i inne golizny

Czytelnik Jacek N. napisał do mnie maila, zwracając mi uwagę że w cyklu o NRD nie napisałem nic o FKK i saunach. Racja, jakoś mi umknęło. Niniejszym nadrabiam.

Na początek odstraszę czytelników trafiających tu z gugla a szukających rozbieranych zdjęć: Takich zdjęć nie będzie. Swoich i tak nie mam, a znalezionych w sieci wklejał nie będę.

W samym końcu lat 70-tych i początku 80-tych byłem parę razy z rodzicami na wczasach w Świnoujściu. Plaża w Świnoujściu ma dobre parę kilometrów długości i sięga od wejścia do portu na wschodzie, aż do granicy na zachodzie. Bardziej zatłoczona jest część wschodnia - bo tam jest centrum miasta - a na zachodzie są tylko znacznie luźniej rozłożone ośrodki wczasowe. Dlatego też najczęściej jeździliśmy na plażę przy ostatnim parkingu przed granicą.

Granica nie była za bardzo umocniona - były to dwie linie płotu, na betonowych słupkach wysokości ok. 2 m rozpięte były poziomo druty stalowe ocynkowane. Płot kończył się już w morzu - wchodził na kilkanaście metrów w wodę. Nie była to zapora nie do przebycia. Ale była strzeżona - tuż przy granicy, po stronie polskiej, stała wysoka wieża obserwacyjna z radarem, stale obsadzona. Oczywiście nielegalne przekraczanie granicy do NRD nie miało żadnego sensu, chodziło raczej o zapobieganie próbom popłynięcia kajakiem albo materacem na duński Bornholm. To ładny kawałek drogi po otwartym morzu, ale zdaje się że takie próby były.

Po stronie NRD-owskiej było luźniej - pierwszym miasteczkiem za granicą jest Ahlbeck (Heringsdorf) ze słynną knajpą na molo (Seebrücke Ahlbeck), widoczną z polskiej plaży, ale odległą o kilka kilometrów od granicy.

Seebrücke Ahlbeck

Seebrücke Ahlbeck Źródło: Wikipedia Autor: Dr. Wilfred Krause

Od któregoś roku (nie pamiętam już którego) strefa polskiej plaży bezpośrednio koło płotu granicznego okupowana była przed gromady panów z lornetkami, godzinami wpatrujących się w plażę po stronie NRD. Co tak ciekawego było tam do oglądania? Po stronie NRD-owskiej urządzono tam plażę FKK. Jak najdalej od plaży w Ahlbecku, czyli prawie pod granicą.

FKK to skrót od FreiKörperKultur, w Polsce używano na to zjawisko określeń "nudyzm" albo "naturyzm". Chodziło o opalanie się i kąpanie nago. Czas na krótki rys historyczny.

W Niemczech (i nie tylko), gdzieś do wieku XVIII kąpiel nago w grupach (ale raczej monopłciowych) była czymś całkowicie normalnym. Dopiero później wytworzyło się silne tabu na publiczną nagość. Ciekawe w sumie skąd się wzięło, czy było to dzieło epoki baroku, czy późniejsze, oświeceniowe. Na szybko nie znalazłem, może kiedyś jeszcze poszukam(albo ktoś z czytelników może wie?)

Ale nie wszyscy stosowali się do tego tabu, zawsze istniały grupy ludzi propagujących nagość jako fajną ideę, na przykład jako powrót do tradycji starożytnej Grecji albo do "natury" (stąd nazwa "naturyzm"). A w takiej na przykład Szwecji, to kąpali się nago przez cały czas (może stąd stereotyp Szwecji jako kraju rozwiązłości seksualnej?)

Pierwsze zorganizowane grupy golasów pojawiły się w samym końcu wieku XIX. Prawdopodobnie była to gwałtowna reakcja na coraz więcej zakazów - w wielu miejscach wtedy, koedukacyjne kąpiele nawet w ówczesnych strojach kąpielowych zasłaniających prawie całe ciało były uważane za niemoralne i zostały zabronione. Ale ta nagość ciągle mieszała się z jakimiś ideologiami - mało który z powstających związków FKK twierdził, tak po prostu, że to fajne. Większość zasłaniała się a to równością ludzi, a to powrotem do twardych, germańskich ideałów, a to antysemityzmem, ideologią narodową, wegetarianizmem, różnymi koncepcjami ezoterycznymi i innym mambo-jambo.

Pierwsza, oficjalna plaża nudystów w Niemczech powstała w roku 1920 na wyspie Sylt. A od roku 1931 zakazano opalania się nago poza zamkniętymi terenami związków FKK. W roku 1932 wszystkie takie związki rozwiązano (a należało do nich wtedy ok. 100.000 ludzi),  potem reaktywowano tylko te, które się dały wcisnąć w ideologię narodowego socjalizmu.

Naturyzm w NRD zaczął się we wczesnych latach 50-tych, w miejscowości Ahrenshoop nad Bałtykiem. Była to kolonia artystów, popularna wśród elit politycznych i artystycznych NRD. No i ci artyści i intelektualiści opalali się tam nago, zresztą razem z "tekstylnymi" (jak nazywano później w PRL-u, opalających się w strojach). I pewnego razu w roku 1951 (jak głosi anegdota), "tekstylny" minister kultury NRD Johannes R. Becher (ten od tekstu hymnu NRD)  objechał na plaży opalającą się nago kobietę ("Jak ty się nie wstydzisz, ty stara świnio!" nawrzeszczał). Parę tygodni później okazało się, że kobietą tą była jedna z najbardziej znanych pisarek NRD-owskich, Anna Seghers, i tenże sam minister właśnie wręczał jej medal Nationalpreis der DDR I. Klasse (chyba odpowiadający polskiemu Złotemu Krzyżowi Zasługi). Zaczął "Droga Anno...", na co pisarka odparła głośno, tak żeby wszyscy słyszeli: "Dla ciebie nadal 'Stara świnia'".

Potem opalania się nago w Ahrenshoop zakazano, potem znowu dozwolono, ale w reszcie kraju nudyzm był ciągle zakazany. Władze nie mogły się zdecydować (ale były raczej na nie), ludzie protestowali i chcieli na goło. A w roku 1954 napisał o tym wszystkim Spiegel, na co Partia opalania się nago całkiem zabroniła. Ale w roku 1956 nadeszła wolność - wydano rozporządzenie, że można się opalać nago w miejscach oznaczonych.

Po roku 1970 nudyzm stał się w NRD zjawiskiem masowym. I to chyba z NRD przywędrował do Polski, ale w Polsce był raczej marginalny. A i w NRD nie dla wszystkich była o codzienność - pamiętam że na tłumaczeniu w Karwi, kiedy jechaliśmy na wycieczkę autobusem na Hel, przejeżdżaliśmy obok miejscowości Chałupy - najbardziej znanej wtedy polskiej plaży FKK (znanej głównie z piosenki Zbigniewa Wodeckiego).

Powiedziałem o tym opiekunowi dzieci NRD-owskich i on natychmiast przykleił się do szyby, przy wyraźnym niezadowoleniu jego żony. Ale i tak z drogi nie było widać nawet plaży.

Miało być jeszcze o saunach. W Ilmenau na kampusie była sauna. Nigdy w niej nie byłem - sauna w ogóle mnie nie pociąga, siedzenie w gorącym i pocenie się to dla mnie żadna przyjemność i strata czasu na bezczynne siedzenie. Nie lubię też siedzenia na plaży. Wiem jednak, że w saunie w Ilmenau były dni jednopłciowe i koedukacyjne, a sauna cieszyła się sporą popularnością. I, zdaje się, było to typowe, saun było wiele, a koedukacja w nich nie była problemem. W Polsce - jeżeli ktoś pamięta inaczej, to niech mnie poprawi - saun publicznych prawie nie było. Chociaż moda na saunę w domu (znaczy w domku) w PRL-u też istniała, pamiętam piece do sauny w sklepach Węglobudu.

A skoro jesteśmy przy goliźnie, to może jeszcze o pornografii. Socjalizm był generalnie bardzo pruderyjny, ale nie da się jednoznacznie powiedzieć, gdzie był pruderyjny bardziej. Z jednej strony w NRD twarda pornografia praktycznie nie istniała, natomiast do Polski trafiały czasopisma pornograficzne z Zachodu. Przywozili je głównie marynarze, nie pamiętam czy było to tolerowane przez służby celne, czy też zabierali jak znaleźli. W NRD celnicy pornosy w każdej postaci gonili, ale dla Honeckera kilka filmów sprowadzono (podejrzewam że z Berlina Zachodniego, który był terenem szkoleniowym dla agentów Stasi, pewnie paru dostało misje specjalne 🙂 ). Erotyki w legalnym obiegu w NRD też nie było wiele. Nie potrafię jednak zrobić porządnego porównania z Polską, a temat mnie aż tak bardzo nie interesuje, żebym miał robić długi research.

Z drugiej strony podejście do nagości w NRD było znacznie swobodniejsze, niż w Polsce, a nawet niż w RFN. Te plaże FKK, publiczne sauny... I to dużo ich.

 

Po zjednoczeniu ruch FKK bardzo podupadł. Tu i ówdzie amatorzy tej rozrywki jeszcze działają, próbują coś reaktywować albo utrzymać, ale skala zdecydowanie już nie ta. Myślę, że po pierwsze plaże (a zwłaszcza wody) Bałtyku są trochę za zimne na FKK - teraz już nie ma problemu z pojechaniem nad cieplejsze morze. A po drugie i ważniejsze: Wydaje mi się że największy cios FKK zadał Internet i łatwa dostępność w nim erotyki i porno. Jak by się nie zasłaniać różnymi ideologiami, FKK to przede wszystkim zaspokajanie pewnych potrzeb natury mniej lub bardziej erotycznej (nie mówię żeby zaraz jakiś seks czy masturbacja, proszę nie nadinterpretowywać). Ci, którzy potrzebowali sobie popatrzeć od ruchu FKK odeszli - inne sposoby są znacznie bardziej anonimowe i nie wymagają publicznego obnażania się samemu. Została tylko znacznie mniejsza grupa tych, którzy potrzebują się pokazać. A i to nie wszyscy, bo Internet daje spore możliwości i im.

[mappress mapid="63"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo

6 komentarzy

Jak to się robi w Niemczech: Länderfinanzausgleich i bogata, katolicka Bawaria

Trochę trwało z tą notką - miałem problem ze zrobieniem wykresu trzech wielkości po latach i z różnymi skalami pionowymi dla każdej. Wypróbowałem sporo pluginów do WordPressa - nic się nie nadało. To spróbowałem w Excelu i OpenOffisie - też nie za bardzo. Na koniec sięgnąłem po tego samego ZGraphera którym robiłem wykresy smoleńskie i trochę kombinując z ręcznym skalowaniem wartości narysowałem. On też nie jest do tego, ale jakoś dało się zrobić co chciałem.

Ostatnio w sieci poczytałem trochę artykułów i dyskusji o tym, że kraje katolickie są biedniejsze od protestanckich. Jako główny argument że to nieprawda praktycznie zawsze pojawia się w nich bogata, katolicka Bawaria. Mi w tym momencie ręce opadają, bo taki wniosek może wysnuć tylko ktoś, kto nie widział na oczy danych statystycznych. Zwłaszcza tych, dotyczących Länderfinanzausgleichu.

Nie bardzo wiem jak to przetłumaczyć na polski, Länderfinanzausgleich to system transferów między landami - landy bogate wpłacają pieniądze do wspólnego garnka, z którego są one rozdzielane po landach biedniejszych jako pomoc strukturalna. To tak w bardzo dużym uproszczeniu i taki rodzaj funduszu strukturalnego.

A teraz dokładniej. Rzecz zaczęła się po ostatecznym podziale Niemiec na część wschodnią i zachodnią w 1949. Okupanci zachodni narzucili części zachodniej skomplikowaną strukturę administracyjną z podziałem na w sporym stopniu autonomiczne landy i niezbyt silną władzę centralną (to temat na osobną notkę).

No i różnice między poszczególnymi landami były duże. Powstał więc pomysł, żeby bogatsze pomagały biedniejszym. W większości scentralizowanych państw odbywa się to po prostu przez dotacje z budżetu centralnego, ale narzucona zdecentralizowana struktura Niemiec wymusiła o wiele bardziej skomplikowane rozwiązania. Mianowicie w Niemczech większa część takiej pomocy jest "pozioma" - odbywa się między landami bez pośrednictwa budżetu centralnego. Sposób obliczania tej pomocy jest strasznie skomplikowany. Leci to mniej więcej tak:

Najpierw wyliczamy tzw. Ausgleichsmesszahl (trudno przetłumaczyć, powiedzmy wielkość porównawczą): Liczymy sumaryczne wpływy z podatków (ale tylko tych które idą do budżetu centralnego) całego kraju plus wpływy z akcyzy na wydobycie ropy naftowej i gazu ziemnego, wynik dzielimy przez ilość mieszkańców całego  kraju. Czyli mamy średnie wpływy podatkowe na głowę mieszkańca. Dalej dla każdego landu mnożymy uzyskany wynik przez ilość mieszkańców danego landu (tyle że przy landach "miejskich" mnożymy ich ilość mieszkańców przez 1,35).

W następnym kroku robimy podobną operację z podatkami gminnymi - sumujemy je dla całego kraju, dzielimy przez ilość mieszkańców kraju i dla każdego landu mnożymy przez ilość jego mieszkańców i przez 0,64.

Potem sumujemy oba wyniki i dostajemy w ten sposób jakie "powinny" być wpływy z podatków każdego landu.

Teraz druga strona obliczenia - liczymy Finanzkraftmesszahl (czyli dosłownie wielkość siły finansowej, chodzi o wartości rzeczywiście uzyskane). Wzory są takie jak w poprzednim punkcie, tyle że bierzemy sumy i ilości mieszkańców z danego landu. Tylko drobna różnica - parę landów wschodnich ma dodatkowe współczynniki powiększające ich dotacje.

No i teraz możemy wyliczyć czy dopłata się należy i ile ma jej być. Wzory i zasady są okrutnie skomplikowane, nawet mi się nie chce w nie wgłębiać.

Oprócz tego transferu poziomego istnieje jeszcze normalny transfer pionowy środków z budżetu centralnego do landów, które po tych dopłatach poziomych nadal mają poniżej średniej krajowej.

System ten działał jako tako do roku 1994. Transferowane sumy nie były zbyt wysokie, między landami "dawcami" a "biorcami" panowała względna równowaga. Ale od roku 1995 do systemu dołączono znacznie biedniejsze landy wschodnie i wszystko się posypało. Wpłaty do systemu pobierane od landów bogatszych poleciały w górę, parę landów wcześniej "biorących " przeszło na pewien czas do "dających". No i na dzień dzisiejszy sytuacja wygląda tak, że tylko trzy landy wpłacają do systemu - Bawaria, Hesja i Badenia-Würtembergia. Ale za to wpłacają bardzo dużo.

W związku z tym narasta krytyka systemu wyrównawczego, oczywiście głównie w landach "dawcach". Hesja na przykład skarży się, że musi zaciągać rocznie mniej więcej tyle nowych długów, ile wpłaca do systemu (rzędu 3,5 mld. euro), a sąsiedni Rheinland-Pfalz, duży biorca, za te pieniądze funduje dzieciom bezpłatne przedszkola, których w Hesji nie ma. A system nie motywuje "biorców" do wzięcia się za swoją gospodarkę.

No właśnie: motywacja. Od roku 1950 tylko jeden land przeszedł na trwałe z biorców do dawców. Była to Bawaria. Wróćmy więc do Bawarii. Większość internetowych (ale i gazetowych) "znawców" nie ma pojęcia, że Bawaria jeszcze całkiem niedawno była po stronie landów "biorców". Dofinansowanie otrzymywała od samego początku istnienia systemu dopłat (czyli od 1950), razem z landami Niedersachsen, Rheinland-Pfalz i Schleswig-Holstein.

Zero w bilansie (czyli że sumarycznie ani nie dopłacili, ani nie pobrali) wyszło im po raz pierwszy dopiero w roku 1987. W następnym roku znowu było zero, potem niewielkie wpłaty, jeszcze w  1992 zdarzyła im się obsuwa do biorców, w 1993 dołożyli, ale znikomo. Dopiero od 1994 nastąpił szybki wzrost ich wpłat, ale tak naprawdę nie był on spowodowany aż tak gwałtownym wzrostem bogactwa Bawarii, tylko głównie dołączeniem do systemu transferów nowych, znacznie biedniejszych landów wschodnich.

No dobrze, powie ktoś, bogaty od niedawna, ale przecież katolicki!

No to zobaczmy jak z tym katolicyzmem w Bawarii. Kiedyś rzeczywiście Bawaria była bardzo katolicka. Jeszcze w roku 1970 było tam ponad 70% katolików. Ale ostatnie dane jakie znajduję, za rok 2011, mówią o 53,7%. Jeszcze trochę i będzie ich tam poniżej 50%. No ale te zmiany są powolne i nie korelują zbyt spektakularnie z Länderfinanzausgleichem. Piękne natomiast jest nałożenie bilansu Länderausgleichu dla Bawarii na wykres ilości wystąpień z Kościoła Katolickiego w tym landzie (kliknięcie powiększy wykres) 

Bawaria - Länderfinanzausgleich a katolicyzm

Bawaria - Länderfinanzausgleich a katolicyzm (kliknij aby powiększyć)

 

No i jak, Bawaria tradycyjnie bogata i katolicka? Raczej im mniej katolicka, tym bogatsza.

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

23 komentarze

Jak to się robi w Niemczech: Badania rynku

I znowu notka sponsorowana przez artykuł z Wyborczej. Tym razem o tym, jak to przybywa wierzących w zamach w Smoleńsku. Wniosek został wyciągnięty na podstawie ankiety z pytaniem:

Wyborcza
Czy uważa Pan/Pani, że prezydent Lech Kaczyński mógł ponieść śmierć w wyniku zamachu?

Tak sformułowane pytania przyprawiają mnie o intensywne facepalmy. No mógł, pewnie że mógł, żadna sztuka, ja też mogę znaleźć się na Zeilu w momencie, gdy Al-Kaida czy jacyś spadkobiercy RAF-u akurat zrobią tam zamach bombowy. Ale to jest zupełnie inne pytanie niż "Czy uważa Pan/Pani, że prezydent Lech Kaczyński poniósł śmierć w wyniku zamachu?" Gdyby wszyscy ankietowani dokładnie czytali i rozumieli pytanie, odpowiedzi "tak" powinno być 100%, zaledwie 33% takich świadczy tylko o powszechnym braku umiejętności czytania ze zrozumieniem. Sformułowanie pytania świadczy o tym, że jego autor mógł się nauczyć języka polskiego, ale się go nie nauczył. A wyniki ankiety nadają się tylko na śmietnik.

No dobrze, ale miało być o Niemczech. Tutaj stykam się z badaniami ankietowymi o wiele częściej niż w Polsce. Ale najczęściej są to badania rynku i zachowań konsumentów.

W Niemczech istnieje wiele firm zajmujących się badaniami rynku. Ale jeżeli spotykamy ankietera na mieście albo w sklepie, czy jeżeli ktoś telefonuje do domu, to rzadko jest to prawdziwe badanie rynku - takie "badania" służą głównie do wyciągania z ludzi adresów albo do namawiania do zakupu, a ankieta to tylko pretekst. Prawdziwe badania rynku robi się teraz przez Internet.

Logo Opinion-People

Logo Opinion-People Źródło: opinion people

No i kilka firm zajmujących się badaniem rynku ma duże portale ankietowe, chyba najbardziej znanym jest opinion people. Można się tam zarejestrować i podać swoje parametry (wiek, miejsce zamieszkania, zarobki, branża, stan zdrowia, stan posiadania, zainteresowania itp.) Dane te są traktowane poufnie i nie są udostępniane nikomu. Służą one natomiast do wyboru ankietowanej grupy konsumentów według życzeń klienta. Za wypełnienie każdej ankiety zarejestrowany konsument dostaje punkty, które po nazbieraniu równowartości 20 euro można sobie przelać na konto bankowe w postaci prawdziwych pieniędzy. Oprócz tego wśród wypełniających losowane są nagrody. Za wypełnienie przeciętnej ankiety dostaje się 5-7 punktów, punkt ma wartość 10 centów. Niektóre ankiety wymagają trochę więcej wysiłku i przynoszą nawet i 30 punktów.

Ankiet do wypełnienia potrafi przyjść nawet kilka tygodniowo, ale typowo jedna-dwie. Tematy bardzo różne - klienci firmy chcą na przykład wybrać jeden z kilku wariantów nowej reklamy, próbują zbadać kryteria klientów przy wyborze ofert z kilku firm wysyłkowych, chcą poznać jak znany jest ich produkt w porównaniu z produktami konkurencji itp.

No i te ankiety na rożnym poziomie są. AŻ takich błędów jak ten o możliwym zamachu w nich nie spotkałem, ale często facepalmuję przy nich też. Zazwyczaj problemem jest, że są zrobione pod tezę, a autor w ogóle nie wyobraził sobie że tej tezy można nie kupować.

Na przykład: Ankieta jakiegoś producenta wód mineralnych dotycząca ich reklam koło jakiegoś sportu. Pytania, mnóstwo odpowiedzi do wyboru, ale żadnych chociaż w okolicy "mam sport w tak głębokim poważaniu, że wcale go tam nie widać".

Inny przykład: Ankieta o swędzeniu głowy, prawdopodobnie zlecił producent jakichś szamponów (zleceniodawca nigdy nie jest podany, najwyżej można się domyślać po treści). Wyraźnie widoczna teza: Swędzenie głowy jest źródłem kompulsji i problemów lękowych. Ja mam trochę problemów skórno-alergicznych i głowa mnie często swędzi, ale nie mam żadnych lęków z tym związanych. Tymczasem pytania i odpowiedzi do wyboru są typu: Jak się podrapię po głowie w towarzystwie to a.) pomyślą o mnie źle, b.) pomyślą o mnie bardzo źle c.) zjedzą mnie na śniadanie.

Najgorsze sformułowanie pod tezę jakie spotkałem było w ankiecie o bezpieczeństwie ruchu drogowego. Pytanie brzmiało: Od jakiej prędkości na autostradzie robi się niebezpiecznie? Powstrzymam cisnące mi się na klawiaturę określenia powszechnie uważane za obraźliwe i zapytam: A od jakiej temperatury na dworze jest zimno? No §$%&/&/* (wymknęło się, ale udało mi się ocenzurować) przecież 10 stopni w lecie to będzie zimno, a w zimie ciepło. Podobnie na autostradzie - jak będzie mgła, gołoledź, tylko dwa pasy i duży ruch to przy 40 km/h będzie niebezpiecznie; w słoneczny, letni dzień na pustym, prostym, czteropasmowym odcinku i 250 będzie OK. Ale teza jest "Trzeba ograniczyć prędkość maksymalną na autostradach, większość kierowców mówi że powyżej XXX km/h jest niebezpiecznie". Trzeba tylko ustalić XXX.

Innym grzechem wielu ankiet jest wymuszanie odpowiedzi co do osobistego stosunku do czegoś, co ankietowany ma w głębokiej czarnej dziurze, daleko poza horyzontem zdarzeń. Celują w tym twórcy reklam. Typowa ankieta dotycząca nowego hasła reklamowego, nowego logo czy nowego opakowania do produktu zawiera pytania w rodzaju:

Uważam, że firma reklamująca się hasłem XXXX

  • budzi zaufanie    0-1-2-3-4-5-6-7-8-9-10  budzi nieufność
  • jest nowoczesna 0-1-2-3-4-5-6-7-8-9-10  jest tradycyjna
  • jest cacy cacy    0-1-2-3-4-5-6-7-8-9-10  jest be
  • jest dynamiczna 0-1-2-3-4-5-6-7-8-9-10  jest ospała
  • tu zaznacz 2      0-1-2-3-4-5-6-7-8-9-10  żebyśmy wiedzieli że nie śpisz
  • jest ekologiczna  0-1-2-3-4-5-6-7-8-9-10  jest nieekologiczna
  • i tak dalej i tak dalej

A potem jeszcze pięć razy to samo w odniesieniu do haseł XXXY, XXXZ, XXYX, XYXZ i YXXX. A ja nie mam do tych haseł żadnego osobistego stosunku, mi to powiewa jak flaga postawiona na Księżycu przez załogę Apollo 11. Ale takiej odpowiedzi nigdy nie ma.

Jeszcze gorsza pod tym względem była ankieta jakiejś firmy samochodowej w której wypisali kilkanaście nikomu nie potrzebnych nowych TLA do samochodów, a potem kazali w kombinacjach po 3 rozstrzygać których bym nie chciał bardziej, a których mniej. I to po tym, jak przy większości z nich podałem, że bym ich wcale nie chciał i grosza bym za nie nie dał.

No ale większość ankiet jest interesująca. Najciekawsza jaką pamiętam była chyba nie dla firmy, tylko raczej dla jakiejś uczelni. Badano tam w jaki sposób ludzie wybierają najlepszą ofertę wśrod ofert różnych firm wysyłkowych. Trzeba było wybierać z różnych ofert i różnych cen z kilku fikcyjnych firm, reprezentujących różne strategie sprzedaży wysyłkowej. Przykładów trzeba było zrobić ze 30, sporo i trochę trzeba było się wysilić, ale zabawa w odtwarzanie co oni dokładnie badają przednia.

Przy bardziej ambitnych badaniach, albo przy bardzo dokładnie określonych grupach docelowych - znaczy jak jest mało kandydatów spełniających kryteria albo mało kto nie rezygnuje przed końcem ankiety - bywa że mailują żeby spróbować jeszcze raz i zrobić ankietę do końca, a naści jeszcze trochę punktów. Pamiętam taką o rozumieniu opisów produktów inwestycyjnych, tam naprawdę chcieli żeby się wysilić. Mi się aż tak nie chciało i przerwałem, ale potem namawiali przez dobre kilka dni i jednak dałem się namówić na skończenie jej.

Takie ankiety to fajna rzecz. Można mieć wgląd w sposób myślenia marketoidów, dowiedzieć się czegoś nowego i mieć trochę wpływu na rynek. Wiem, wiem, infinitezymalnie mało, ale zawsze. Ale chociaż parę groszy na osłodę można za to dostać.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

2 komentarze

Jak to sie robi w Niemczech: Telewizja publiczna i abonament RTV

Notkę na ten temat miałem napisać już dawno, sponsorują ją artykuły z Wyborczej, jak to ludzie dostają wielkie rachunki do zapłacenia za abonament RTV, i jak to się coraz więcej odbiorników rejestruje.

Logo ARD

Logo ARD Źródło: Wikipedia

 

W Niemczech państwowe radio i telewizja są bardzo silne. Większość stacji publicznych tworzy dobrowolny związek o nazwie ARD. Należą do niego wszystkie publiczne rozgłośnie regionalne: 

  • Bayerischer Rundfung (BR)
  • Hessischer Rundfunk (HR)
  • Mitterdeutscher Rundfunk (MDR)
  • Norddeutscher Rundfunk (NDR)
  • Radio Bremen
  • Rundfunk Berlin-Brandenburg (RBB)
  • Saarländischer Rundfunk (SR)
  • Südwestrunfunk (SWR)
  • Westdeutscher Rundfunk (WDR)
  • Deutsche Welle (DW) - rozgłośnia nadające niemieckojęzyczne programy za granicę. Ta jest w sumie trochę nie na temat notki, bo jest całkowicie finansowana z budżetu państwa.

Każda z rozgłośni regionalnych ma swój regionalny program telewizyjny, a wszystkie wspólnie tworzą pierwszy program telewizji niemieckiej zwany aktualnie Das Erste, i dodatkowe kanały cyfrowe Eins plus, Einsfestival i tagesschau24.  Oprócz tego BR ma swój program edukacyjny BR alpha.

W radiu jest tych programów jeszcze więcej - każda z rozgłośni regionalnych ma od 4 do nawet 12 programów radiowych. 

Logo ZDF

Logo ZDF Źródło: Wikipedia

 

Oprócz wspólnego ARD istnieje centralny program drugi telewizji, zwany ZDF i kanały cyfrowe ZDFinfo, ZDFneo i ZDFkultur.

 

 

 

 

ARD i ZDF wspólnie emitują jeszcze:

  • kanal dla dzieci KiKa
  • kanał dokumentalny Phoenix
  • kanał kulturalny arte (we współpracy z telewizją francuską)
  • kanał kulturalny 3sat (we współpracy z telewizjami austriacką i szwajcarską)

Programy te są generalnie niezłe do bardzo dobrych. Oczywiście nie przez cały czas, ale na prawie każdym da się znaleźć coś ciekawego i wartościowego. Edukacja, reportaże, rozrywka, filmy... Telewizyjne rozgłośnie regionalne finansują produkcję wielu bardzo dobrych i ciekawych programów. Ja na przykład prawie nie oglądam kanałów prywatnych, nie tylko ze względu na reklamy. Tam po prostu rzadko jest coś ciekawego, a nawet jak jest, to marnie pokazane. (Proszę jednak wziąć poprawkę, że ja prawie nie oglądam filmów i wcale nie oglądam sportu).

Rozgłośnie regionalne nie ograniczają się do robienia telewizji - mają na przykład swoje orkiestry symfoniczne i (współ)organizują wiele imprez kulturalnych. Wiele z realizowanych przez nie programów można zobaczyć i wysłuchać nie tylko w telewizji i radiu, ale również w sieci, albo ściągnąć sobie jako podcast. Założenie jest takie: ponieważ programy zostały zrealizowane z pieniędzy publicznych, to powinny być dostępne publicznie bez dodatkowych opłat. Stąd każdy z programów ma dostępną w sieci Mediathek, w której jest sporo materiałów (oczywiście tylko produkcji własnej). Na przykład w mediatece ZDF można było przez długi czas  zobaczyć za darmo wszystkie odcinki Ijona Tichego. 100% legalnie. Niedawno zniknęły, ale może jeszcze wrócą.

Można też zamówić sobie nagraną kopię programu z telewizji (znowu: tylko produkcja własna), płaci się wtedy tylko koszty nośnika/nagrania/wysyłki.

Taka jakość i skala działalności oczywiście kosztuje. Jednym ze źródeł finansowania są reklamy. Na Das Erste i ZDF reklamy są, ale mają spore ograniczenia ustawowe. Tylko od 14 do 20 w dni robocze, nie dłużej niż 20 minut na dobę, żadnego przerywania filmu.  Te ograniczenia są systematycznie rozmiękczane przez nie zabronione w ustawie "audycje sponsorowane", ale to jest do przeżycia. Na pozostałych kanałach publicznych bloków reklamowych  nie ma wcale. Ze źródeł innych niż abonament pochodzi tylko paręnaście procent budżetu stacji publicznych.

Podstawowym źródłem finansowania telewizji publicznej jest jednak abonament. I on nie jest niski - prawie 18 EUR miesięcznie za radio i telewizor. To jest sporo, nie powiem że ponad dwie stówy rocznie to pryszcz, ale coś za to dostaję.

Podobnie jak w Polsce, abonament RTV jest w Niemczech nieustannym źródłem dyskusji i sporów. A to na temat reklam i sponsoringu w telewizji publicznej, a to na temat jakości programu, a to na temat płacenia przez telewizję publiczną milionów za transmisje sportowe (ANI JEDNEGO PUBLICZNEGO GROSZA ZAWODOWEJ PIŁCE NOŻNEJ!), a to czy należy pobierać abonament za komputer podłączony do sieci.

Logo GEZ

Logo GEZ Żródło: Wikipedia

W Niemczech pobieraniem abonamentu radiowo-telewizyjnego do końca zeszłego roku zajmowała się specjalna instytucja, nazywająca się Gebühreneinzugszentrale (GEZ). Zasady były podobne jak w Polsce - za posiadanie w gospodarstwie domowym jakiegokolwiek radia ale nie telewizora stawka wynosiła 5,76 EUR miesięcznie, jeżeli się miało telewizor to 17,98 EUR. Opłaty te wnosi się kwartalnie. Jest trochę ludzi którzy nie mają telewizora i nie oglądają telewizji (i najczęściej się tym snobują), ale występuje też zjawisko używania nie zarejestrowanego telewizora albo oglądania telewizji na komputerze bez płacenia abonamentu. GEZ kupowało adresy osób prywatnych na wolnym rynku, porównywało je ze swoimi danymi i na tej podstawie wysyłało żądania żeby radio i telewizor zarejestrować (przychodziło po około roku od zameldowania). Kontrolerzy GEZ starali się sprawdzać, czy osoby nie płacące abonamentu nie mają przypadkiem radia albo telewizora, ale nie mieli oni w zasadzie żadnych uprawnień kontrolnych. A i nigdy nie słyszałem żadnej opowieści z pierwszej czy drugiej ręki o takiej wizycie, w zasadzie znam takie coś głównie ze skeczy w telewizji.

Ale to wszystko kosztowało ładnie - rzędu 160 milionów EUR rocznie! Z drugiej strony to tylko trochę ponad 2% zebranej sumy, która wynosi ok 7,5 miliarda euro, a kontrolerzy byli na prowizji. Ale ostatnio coś się zmieniło - od początku tego roku zastąpiono rejestrację urządzeń po prostu opłatą od mieszkania. Nie trzeba już zgłaszać telewizora, nie ma już kontroli, po prostu każde mieszkanie płaci i już. Są tylko ulgi dla inwalidów a głusi, głuchoniemi i niewidomi są z abonamentu zwolnieni. GEZ zlikwidowano, a nowa instytucja - ARD-ZDF-Deutschlandradio-Beitragsservice - po prostu sprawdza listy meldunkowe. I powiem, że w Polsce byłbym przeciw takiemu rozwiązaniu, ale tu jestem za. Duża część tych pieniędzy jest wydatkowana dobrze, więc traktuję to jako podatek na kulturę i edukację. Tylko żeby przestali z tego płacić za te transmisje sportowe.

Ale muszę przyznać, że GEZ miało fajne reklamy. Niestety nie znajduję tej najlepszej na youtubie, więc muszę ją opowiedzieć (było dawno, więc może być trochę niedokładnie).

Sceneria: Spore pomieszczenie, kościół protestancki we współczesnym USA. Amerykański, przystojny kaznodzieja w białym garniturze, czarny organista, grupa zwyczajnie ubranych wyznawców w stanie uniesienia religijnego.

Wyznawca 1 (błagalnie): Wybacz mi!

Wyznawca 2 (jeszcze bardziej błagalnie): Wybacz mi! Nie wiedziałem!

Organista (śpiewa, grając gospelowo na organach elektrycznych): Wybacz im o Panie, bo nie wiedzieli co czynią!

Kaznodzieja: Pan wam wybaczy! Za jedne 17.98 EUR w miesiącu!

Tablica: GEZ

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

13 komentarzy

Jak to się robi w Niemczech: Działalność dobroczynna

Przerzuciłem na nową platformę dopiero około połowy zdjęć, straszna robota. Ale tymczasem w przygotowanych leży od półtora miesiąca gotowa notka, czas by było zainaugurować nią działalność pod nowym adresem.

W połowie października byłem na corocznym koncercie dobroczynnym w kościele.

Koncert dla Afryki w parafii St. Wendel, Frankfurt

Koncert dla Afryki w parafii St. Wendel, Frankfurt

  Zbierano na projekt dla Afryki - w tym roku na sfinansowanie szkoły w Burkina Faso. Moim zdaniem trudno o lepszy cel niż budowa szkoły, Burkina Faso jest jednym z najbiedniejszych krajów świata a analfabetek wśród kobiet jest tam 90%. Szkoła dla 300 dzieci kosztowała 28.000 EUR, czyli na warunki europejskie jakieś fistaszki. Planowałem krótką notkę o tym wydarzeniu, ale mi się bardzo rozrosła.

Ulotka reklamująca projekt pomocy dla Afryki - Szkoła dla Burkina Faso

Ulotka reklamująca projekt pomocy dla Afryki - Szkoła dla Burkina Faso

Organizacje zajmujące się w Niemczech dobroczynnością najczęściej ograniczają się po prostu do zbierania pieniędzy. Albo namawiając przechodniów gdzieś na mieście, albo wysyłając ulotki z wydrukowanym zleceniem przelewu na ich konto. Działa to średnio, bo część tych organizacji po prostu naciąga ludzi na kasę, a na faktyczną pomoc nie idzie nic albo jakieś drobne. A ludzie są tego faktu coraz bardziej świadomi.

Są też firmy zbierające na przykład używaną odzież z przeznaczeniem "dla biednych", ale po wczytaniu się w ich ulotki wychodzi że oni tę odzież sprzedadzą, a na cel dobroczynny odpalą tylko na koniec bliżej nieokreśloną sumę. Naciągacze.

Stąd pojawiły się certyfikaty dla zbierających organizacji, niezależni audytorzy sprawdzają finanse zbieraczy i wystawiają im certyfikaty jak wszystko jest OK. Ale poddanie się certyfikacji jest dobrowolne, oszuści się po prostu nie certyfikują.

W Niemczech darowizny na rzecz zarejestrowanych organizacji dobra publicznego można odliczyć od postawy opodatkowania. Również te, zbierane przez organizacje kościelne. Technicznie odbywa się to tak, że darowiznę wkłada się do specjalnej koperty z miejscem na dane darczyńcy, a parafia (czy inna organizacja) potem wysyła darczyńcy odpowiednie zaświadczenie dla Urzędu Skarbowego.

Koperta na datek

Koperta na datek

Ale te największe organizacje, czy to motywowane religijnie (np. katolicki Deutscher Caritasverband, ewangelicki Diakonisches Werk czy judaistyczny Zentralwohlfahrtsstelle der Juden in Deutschland), czy humanitarnie (np. Deutsches Rotes Kreuz, Paritätischer Wohlfahrtsverband) czy też politycznie (np. Arbeiterwohlfahrt), większość swojej kasy dostają od państwa. I to podoba mi się średnio, zwłaszcza w przypadku organizacji kościelnych. Są to co prawda organizacje non-profit, pracuje dla nich sporo wolontariuszy, ale cały czas mam wrażenie że państwo ma trochę za mało kontroli nad nimi i dawanymi im pieniędzmi. Obie organizacje chrześcijańskie razem wzięte są dziś największym na świecie pracodawcą prywatnym (sic!) - zatrudniają 1,5 miliona ludzi i mają roczny obrót rzędu 45 miliardów euro. A większość z tych miliardów jest od państwa. Takiego molocha po prostu nie da się skontrolować.

Sam Caritas zatrudnia 559.000 pracowników na cały etat, 325.000 na mniej niż cały etat (z czego 16% na 400-Euro-Job) i do tego prawie pół miliona wolontariuszy za darmo. Diakonisches Werk jest nieco mniejszy - 453.000 etatowych i 700.000 wolontariuszy ale oba, nawet wzięte każdy z osobna, są pierwszym i drugim największym pracodawcą prywatnym w Niemczech. Międzynarodowe koncerny w rodzaju Siemensa to przy nich małe żuczki. Należy do nich na przykład 30% niemieckich szpitali i 70% przedszkoli prywatnych. A udział środków kościelnych w finansowaniu tego wszystkiego oceniany jest na zaledwie 1,8%.

Przy tym jako organizacje kościelne obie mają swój własny układ taryfowy i sporo wyjątków od ogólnie obowiązującego prawa pracy - na przykład ich pracownicy nie mogą zakładać związków zawodowych i strajkować, nie mają rad zakładowych a konstytucyjne zakazy dyskryminacji ze względu na wyznanie, orientację seksualną itp. w stosunku do nich nie działają. Caritas może na przykład wywalić pracownika w trybie natychmiastowym tylko dlatego, że się właśnie rozwiódł. Teoretycznie można iść z tym do sądu pracy, ale to trudna sprawa - oni mają swoje umocowanie prawne, sąd musi rozstrzygać o wyższości jednych racji nad drugimi i wynik jest niepewny. Było co najmniej kilka wyroków korzystnych dla wyrzuconych pracowników (PRZYKŁAD), ale na bawienie się w takie rzeczy mogą sobie pozwolić raczej zatrudnieni na wyższych stanowiskach (typu kierownik szpitala z podanego przykładu).

Organizacje kościelne zatrudniając wolontariuszy, pracowników na 1-Euro-Job (nie zawsze według obowiązujących reguł) itp. są motorem dumpingu płacowego dla całej branży. Niedawno właśnie sąd pracy rozstrzygnął w sprawie zakazu strajków ogłoszonego przez Diakonie Mitteldeutschland - sprawa była trudna, bo to konflikt między konstytucyjnie umocowanym prawem do strajku a konstytucyjnie umocowanym prawem do niezależności Kościołów (przejętym jeszcze z konstytucji Republiki Weimarskiej). No i rozstrzygnięcie było salomonowe - Kościół w zasadzie przegrał, ale wygrał, a związki zawodowe odwrotnie. Ciąg dalszy nastąpi.

A co te organizacje właściwie robią? Głownie prowadzą szpitale, domy starców, przedszkola... Zauważmy, że podobną działalność prowadzą też miasta i gminy oraz firmy komercyjne. Czyli to za dobroczynność? Wiele z tych placówek jest w stanie wyjść na zero (albo i plus), a jeżeli nie, to zazwyczaj dokłada do nich nie Kościół tylko gmina. Albo wyzyskiwani pracownicy.

Ale wróćmy do faktycznej dobroczynności. Ogólnie gotowość ludzi do datków jest dość duża, szacuje się że rocznie przeznacza się na to 3-5 miliardów euro. Wielu ludzi nie daje na działalność dobroczynną kasy, tylko wspiera różne akcje czynem. Na przykład organizując bazary, z których dochód przeznaczony jest na jakiś cel. Albo śniadanie dla bezdomnych. Popularne jest organizowanie w okresie przedświątecznym bazarów adwentowych, ludzie sami majstrują ozdoby świąteczne i sprzedają je, do tego coś ugotują, upieką, zyski ze sprzedaży są spore, bo kupujący nie żałują grosza na dobry cel.

Bazar adwentowy w parafii St.Wendel, Frankfurt

Bazar adwentowy w parafii St.Wendel, Frankfurt

 

Bazar adwentowy w parafii St.Wendel, Frankfurt

Bazar adwentowy w parafii St.Wendel, Frankfurt

 Na koncercie na którym byłem grupa ludzi w większości w wieku bliskim emerytalnego, ubrana w kolorowe stroje w stylu afrykańskim grała i śpiewała afrykańskie pieśni religijne w tamtejszych językach. Poprzedni proboszcz, zakonnik klaretyn, który przez ponad 20 lat pracował w Kongo, znał niektóre z tych pieśni i potwierdził że są one autentyczne.

Nawiasem mówiąc działalność zakonów misjonarskich w tamtych okolicach jest często bardzo pozytywna. Wspomniany proboszcz gdy przyjechał do Kongo zastał tam biedną społeczność żyjącą według odwiecznych zasad: mężczyźni byli od polowania, a kobiety od uprawy roli. Tyle że rząd ze względu na ochronę przyrody zakazał polowania, więc kobiety pracowały na roli, a mężczyźni siedzieli na tyłkach i nie robili nic. Zakonnik wprowadził im nowe, wydajniejsze uprawy lepiej dopasowane do lokalnego klimatu, rozwinął im hodowlę bydła, ale przede wszystkim przekonał mężczyzn żeby pracowali w rolnictwie razem z kobietami. I po tych dwudziestu paru latach zostawił ich z nieźle prosperująca gospodarką. Co by nie myśleć o Kościele Katolickim - to najlepsza pomoc jaką można sobie wyobrazić.

BTW: To tylko anecdata, ale mam wrażenie że misjonarze z Polski chwalą się głównie tym, jak zrobili miejscowym obróbkę ideologiczną i zbudowali kościół, a misjonarze niemieccy przede wszystkim tym, jak wyciągnęli ich z biedy i zapewnili samodzielny byt.

Koncert dla Afryki w parafii St. Wendel, Frankfurt

Koncert dla Afryki w parafii St. Wendel, Frankfurt

Wracając do koncertu: Naprawdę miło jest posłuchać i popatrzeć, jak ci wyluzowani ludzie cieszą się tym, co robią. Szczególnie fajny jest kierownik zespołu śpiewający partie solowe szkolonym tenorem, a najbardziej cool gitarzysta żywcem wyjęty z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku (te bokobrody!). Na pewno grał wtedy w jakimś zespole. Jakoś nie bardzo sobie wyobrażam coś takiego w Polsce, znaczy chór śpiewający coś na cel dobroczynny to tak, znam nawet ludzi w tym wieku robiących takie rzeczy, ale żeby przy tym mocno wyluzować i poprzebierać się po afrykańsku to już nie za bardzo.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

2 komentarze

Jak to się robi w Niemczech: Radio informacyjne

Jeżdżąc do pracy słucham w radiu zawsze tej samej stacji - hr-info. Jest to radio informacyjne, jednak bardzo mocno różniące się od polskiego TokFM.

Od pewnego czasu gdy jestem w Polsce, nie znajduję żadnej stacji nadającej się do słuchania, ale ciągle szukam. No i ciągle trafia mi się ten TokFM. A w nim politycy - nomen omen - tokują. A to z tej opcji, a to z tamtej, a to kilku naraz, a to jacyś dziennikarze po których też natychmiast słychać z jakiej są opcji, i godzinami prezentują się i dyskutują, chociaż lepszym określeniem byłoby "kłócą się". Wielu z nich przypomina skrzyżowanie cietrzewia z głuszcem. U słuchaczy adrenalina i ciśnienie rosną, a dowiedzieć się czegokolwiek sensownego z tego radia trudno.

Logo HR-Info

Logo HR-Info Źródło: Wikipedia

W porównaniu z tym, hr-info to oaza rzeczowej informacji. Typową ich formą jest krótki wywiad telefoniczny, ale raczej nie z politykiem. Wywiady te robione są z ekspertami, najczęściej z różnych uczelni albo organizacji, i ci eksperci wyjaśniają przyczyny, zależności i tło wydarzeń. Polityk czasem bywa, ale w normalny dzień to raczej przez telefon i krótko, a dziennikarz nie daje mu się za bardzo puszyć.

hr-info robi też swoje reportaże. Ich budżet nie jest powalający, ale robią to nieźle. Świetny był cykl reportaży z Haiti po trzęsieniu ziemi i następny, zrobiony rok później. Mają swoje cykle tematyczne, na przykład o tym, czym płacimy za darmowe serwisy w sieci, albo jak działa zawodowa piłka nożna. Dziennikarze hr-info tak dobrze przekazują informacje i prowadzą wywiady, że nie jestem w stanie powiedzieć jakiej partii są sympatykami jako redakcja i każdy z osobna. To lubię.

hr-info jest należącą do Hessischer Rundfunk stacją publiczną, która wyewoluowała z radia o gospodarce o nazwie hr-skyline. To w hr-skyline produkował sie codziennie Heiko Thieme. hr-skyline zaczynało od informacji ekonomicznych i rozmów o gospodarce przerywanych muzyką, ale szybko zrezygnowali z muzyki na rzecz samego słowa. A potem (2004) doszli do dzisiejszej formuły - wiadomości co 20 minut, między nimi krótkie materiały powtarzane co mniej więcej pół godziny. Grupą docelową są oczywiście ludzie słuchający radia jadąc do pracy albo z pracy. No i sprawdza się to świetnie - przez te 20-30 minut typowego dojazdu można poznać co istotniejsze informacje + ich background, radio w samochodzie mam na stałe ustawione na nich.

Wieczorem i w weekendy prezentowane są dłuższe materiały, ale to już nie dla mnie, w weekend wolę posłuchać muzyki. Co nie znaczy że nie jest to ciekawe.

Podstawowym problemem hr-info jest to, że dostali za mało częstotliwości i słabe nadajniki, w związku z tym można ich słuchać tylko w pobliżu większych miast Hesji. Już miejsce gdzie pracuję jest na granicy zasięgu. Materiały hr-info można natomiast sobie pobrać z ich stron w sieci jako podcast.

hr-info nie jest oczywiście jedynym niemieckim radiem typowo informacyjnym, najbliższymi mu formułą sa również publiczne mdr-info (Thüringen, Sachsen, Sachsen-Anhalt), Inforadio (Berlin-Brandenburg) i SWRinfo (Baden-Würtemberg, Rheinland-Pfalz), podobne sa też B5 aktuell (Bayern) i Antenne Saar (Saarland).

Mam niestety wrażenie, że media publiczne w Polsce są zbyt uwikłane w politykę żeby coś podobnego do hr-info mogło powstać. A stacja prywatna jest niestety z góry skazana na to tokowanie, bo inaczej słuchalność będzie zbyt niska.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

Skomentuj

Szok kulturowy

Przeżyłem wczoraj szok kulturowy taki, że do dziś się nie mogę otrząsnąć. Silniejszy nawet niż przy czytaniu o autostradowych przygodach pewnego taternika. A było to tak:

Pojechałem samochodem do myjni - po wakacyjnych wojażach już trzeba było. Myjnia duża, największa w okolicy, taka z dwiema liniami do mycia, a potem duży plac z odkurzaczami. Po myciu pojechałem na ten plac i wziąłem się za odkurzanie. Po chwili na sąsiednie miejsce zajechał wypasiony Mercedes z rejestracją z Offenbachu, wysiadł z niego pokaźny facet pod sześćdziesiątkę, wąsaty, ciemnawy na twarzy, owłosiona klata spod niedopiętej koszuli, gruby, złoty łańcuch na szyi. No i żeby się wszystkim parudziesięciu osobom miło odkurzało podkręcił głośność i nagłośnił cały plac muzyką przykrą dla mojego ucha. Z samochodu wysiadła kobieta w wieku zbliżonym (jednak wyglądająca na Europę Środkową) i zaczęła odkurzać, a facet chodził sobie po placu i palcem nie kiwnął żeby jej pomóc.

Czytelnik może zapytać: Gdzie ten szok kulturowy? Przecież sporo Turków (a osobliwie z Offenbachu) tak się zachowuje.

No właśnie pominąłem istotny szczegół. Ta muzyka to było to (UWAGA: nie dla wrażliwych!):

a para porozumiewała się ze sobą z rzadka, ale po polsku.

Jaką literkę ma Polska z której ten facet pochodzi? T?

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Ciekawostki

9 komentarzy