Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Jak to się robi w Niemczech: Prześladowanie Polonii

Ostatnio znowu głośno jest w mediach o tym, jak to w Niemczech prześladowana jest polska mniejszość narodowa. Aż muszę coś o tym napisać.

Rodło

Rodło Źródło: Wikipedia

Dawno temu chodziłem do szkoły podstawowej która była imienia Michała Kmiecika, jednego z założycieli przedwojennego Związku Polaków w Niemczech. W ramach lekcji wychowawczych i innego urabiania ideologicznego wtłoczono nam sporo informacji o Polonii w Niemczech w okresie międzywojennym, nie tak dawno postanowiłem sprawdzić to wszystko w źródłach i się zgadzało, komuniści w tym przypadku przynajmniej nie kłamali. Związek Polaków w Niemczech naprawdę był organizacją walczącą o prawa naprawdę uciskanej mniejszości narodowej.

Od czasu gdy mieszkam w Niemczech docierają do mnie czasem informacje, że ta organizacja istnieje nadal. Ale jak to jest z tym uciskiem?

Przez te już 12 lat ani razu nie zetknąłem się ani osobiście, ani pośrednio z przypadkami dyskryminacji Polaków ze względu na narodowość. Nie, no oczywiście że widziałem Polaków, którym w urzędzie odmówiono tego czy tamtego. Ale to dlatego że nie mieli wymaganych dokumentów albo nie spełniali wymagań, a nie po uważaniu czy bo ich ktoś nie lubił. Oczywiście ci Polacy uważali inaczej, dla nich to była oczywista dyskryminacja. Zresztą nie tylko dla Polaków, spotkałem też podobnie myślących Rosjan.

Ostatnio znowu stała się tematem organizacja lekcji polskiego w szkołach niemieckich. Że niby niemiecka mniejszość w Polsce ma lekcje niemieckiego, to polska w Niemczech powinna też mieć polski.

Zacznijmy od pytania, czy w ogóle istnieje coś takiego jak mniejszość polska w Niemczech? Moim zdaniem nie, trudno nawet mówić o Polonii. Zresztą nie tylko moim, tego samego zdania jest na przykład proboszcz parafii polskiej tu, we Frankfurcie. Wśród Polaków w Niemczech można wyróżnić kilka grup:

  • Największą grupą są ludzie, którzy przyjechali tu czasowo do pracy. Najczęściej mają oni w Polsce rodziny, nie integrują się w ogóle albo słabo, i absolutnie nie liczą się do żadnej mniejszości, bo wkrótce wrócą do kraju.
  • Drugą grupą jest dawna emigracja na pochodzenie. Większość z nich to Ślązacy i tak od wieków na pograniczu. Wielu z nich nadal uważa się za Ślązaków, a nie Polaków czy Niemców.
  • Kolejna grupa to emigracja, mniej lub bardziej sprzed 1989. Byli to najczęściej ludzie wykształceni i/lub przedsiębiorczy, są dobrze zintegrowani, a dzieci ich  mówią po polsku zazwyczaj słabo, albo i wcale. Oni w większości wcale nie odczuwają potrzeby istnienia organizacji polonijnych a poza tym pamiętają, jak bardzo te organizacje były zinfiltrowane przez SB.
  • Następna grupa to ludzie którzy wyjechali stosunkowo niedawno na raczej stałe w poszukiwaniu lepszych warunków życia. Ci lepiej wykształceni i bardziej otwarci nie widzą potrzeby przynależenia do XIX-wiecznych narodów w zintegrowanej Europie. Tylko niewielka część tych ludzi poszukuje jakichś organizacji, ale powiedziałbym że raczej w celach "usługowych". Na przykład w celach towarzyskich albo żeby prowadziły lekcje polskiego dla ich dzieci.

Więc dochodzimy do tych lekcji polskiego. Zacznijmy od problemów technicznych: W szkole podstawowej do której chodzi (jeszcze) moje dziecko dzieci polskojęzycznych jest wszystkiego trójka na cztery roczniki. Jak zorganizować im sensowne lekcje polskiego i kto za to zapłaci? Ja nie mam ochoty za to płacić, nawet w podatkach. Wolę już żeby te pieniądze przeznaczyć na poprawę nauki innych przedmiotów. W Polsce, tam gdzie jest mniejszość niemiecka da się bez problemu zorganizować większe grupy, ale tu nie.

No ale właściwie jaki miałby być cel tych lekcji polskiego? Z moich obserwacji wynika, że część rodziców chciałaby sobie zrzucić odpowiedzialność za utrzymanie tego języka u dzieci na kogoś innego. Jest tu na przykład przy parafii polskiej szkoła polska, rodzice przywożą dzieci na zajęcia czasem nawet ze sporej odległości, ale efekt jest taki że na zajęciach dzieci mówią trochę po polsku (wiele z nich tylko łamanym polskim albo z silnym akcentem niemieckim), ale jak tylko wyjdą z sali rozmawiają między sobą po niemiecku. Bez intensywnej pracy rodziców dzieci nie utrzymają polskiego, ile by lekcji tego języka w szkole nie miały. Moje dziecko nie chodzi na żadne lekcje a mówi bardzo dobrze po polsku, wiem ile wysiłku to kosztuje żeby w domu konsekwentnie mówić tylko po polsku. Niestety nie ma czasu i siły na nauczenie go polskiej ortografii. Ale szkoła nic tu nie da jeżeli rodzice z lenistwa przejdą w rozmowach z dzieckiem na niemiecki. Znam osobiście sporo przykładów.

Wróćmy do dzisiejszego Związku Polaków w Niemczech. Moje wrażenie jest takie, że to jest dokładna kopia polskiej polityki: Korzenie w PRL i SB, niewielka baza społeczna, wielkie ambicje i chęć zrobienia skoku na kasę. A ciemny lud ma to wszystko kupić. Ostatnio kupują to politycy w kraju.

Ja w każdym razie w żaden sposób ich nie poprę, żadnego apelu im nie podpiszę, nie zagłosuję  na żadne ugrupowanie w którym są kandydaci Polacy (chyba że dobrze zintegrowani i proeuropejscy). Przecież po to wyjechałem z kraju, żeby się od nich uwolnić.

EDIT: Ulało mi się wczoraj na organizacje polonijne i postulowane przez nich lekcje polskiego i podarowałem sobie wątek "co to właściwie jest mniejszość narodowa". Słusznie wytknął to miasto.maßa.maszyna w swojej notce, zapraszam do niego po uzupełnienie.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

16 komentarzy

Żegnaj NRD Extra: Samochód dostawczy Framo V901

Mam pewne wątpliwości, czy opisywać w tym cyklu produkty z pierwszych, powojennych lat NRD. Zazwyczaj nie zetknąłem się z nimi osobiście, w latach 80-tych to już były zabytki, nieznane również w Polsce. Ani ja, ani czytelnicy nie będą mieli do nich osobistego stosunku.

Z drugiej strony analizując ostatnio historię różnych NRD-owskich firm i wyrobów zaczynam powoli recognizować pewien pattern, z którego dotąd nie zdawałem sobie sprawy. Jak rzecz dojrzeje napiszę o tym notkę. Mam zamiar odwoływać się w niej między innymi i do tego przykładu.

Więc może jednak napiszę o tym Framo. Najwyżej nikogo to nie zainteresuje. Bo samochody osobowe są dla wielu ludzi pasjonujące, a już dostawcze niekoniecznie.

Framo (Barkas) V901/2, NRD, 1957-1961

Framo (Barkas) V901/2, NRD, 1957-1961

Nazwa Framo pochodzi od zakładów Frankenberger Motorenwerke (z Heinichen, koło Frankenbergu), przed wojną dostawcy części dla pobliskich zakładów DKW. Framo jeszcze przed wojną produkowało kilka typów małych samochodów dostawczych. Po wojnie udało się zrobić przy pomocy pozostałych części i maszyn jeszcze trochę przedwojennego modelu (V501), a potem trzeba było opracować nową konstrukcję. Był to właśnie Framo V901, pojazd bardzo podobny do tego przedwojennego. Było to w roku 1951. Samochód ten był jednak bardzo przestarzały i pozbawiony perspektyw, rozpoczęto więc prace nad czymś zupełnie nowym. Po drodze (1957) zmieniono nazwę Framo na Barkas a produkcję przeniesiono z Hainichen do Karl-Marx-Stadt (dziś znowu Chemnitz). Prace konstrukcyjne zakończyły się w roku 1961 uruchomieniem produkcji Barkasa B1000.

Egzemplarz pokazany na zdjęciu ma już znaczek Barkas.

Framo (Barkas) V901/2, NRD, 1957-1961

Framo (Barkas) V901/2, NRD, 1957-1961

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Skomentuj

Żegnaj NRD Extra: Samochód dostawczy Barkas B1000

Dziś o NRD-owskich samochodach dostawczych. Produkowano tam w zasadzie tylko jeden typ samochodu dostawczego - był to Barkas B 1000. Samochód ten skonstruowano całkowicie od nowa w końcu lat 50-tych, a ich produkcję uruchomiono w 1961.

Barkas B1000, NRD, 1961-1989

Barkas B1000, NRD, 1961-1989

Znaczy przed 1961 produkowano inny samochód dostawczy (Framo V901 - mam zdjęcia, będzie notka), ale w latach 80-tych to już nie sposób było go zobaczyć na ulicy.

Barkas B1000, NRD, 1961-1989

Barkas B1000, NRD, 1961-1989

Konstrukcja Barkasa była oparta o dwusuwowy silnik od Wartburga, napędzający koła przednie. Wbrew pozorom w tamtych czasach nie było to nic dziwnego, Barkas był w roku 1961 całkiem nowoczesny, miał sporą ładowność (1 tona) i nisko podłogę.

(Na zdjęciu wersja ambulans w malowaniu armii NRD, kołpaki nie są oryginalne)

Barkas B1000 ambulans, NRD, 1961-1989

Barkas B1000 ambulans, NRD, 1961-1989

Konstrukcje polskie - Nysa i Żuk - były koncepcyjnie zupełnie inne. Oparte były o silnik i elementy zawieszenia z Warszawy M-20 - czterosuw przedwojennej jeszcze konstrukcji, napędzający koła tylne. Przez tylny most podłoga w polskich dostawczakach musiała być znacznie wyżej, a silnik już w początku lat 60-tych w żadnym razie nie był szczytem nowoczesności.

Barkas B1000 ambulans, NRD, 1961-1989

Barkas B1000 ambulans, NRD, 1961-1989

Nysy i Żuki były z biegiem lat cokolwiek ulepszane (chociaż nigdy nie były nowoczesne), a Barkas całkowicie zatrzymał się w rozwoju i po pewnym czasie też zupełnie odpadł od stanu techniki.

Barkasa nie lubił nawet Honecker, nie znosił zwłaszcza wyjącego dźwięku dwusuwowego silnika. W rządowym ośrodku w Wandlitz zastąpiono Barkasa sprowadzonym specjalnie z Zachodu elektrycznym samochodem dostawczym, bo dwutakt budził Ericha rano.

(Na zdjęciu wersja karawan)

Barkas B1000 karawan, NRD, 1961-1989

Barkas B1000 karawan, NRD, 1961-1989

Barkas produkowany był w mnóstwie wersji - w końcu nic innego do wyboru nie było. Znaczy trafiały się w NRD również Skody 1203, Nysy i Żuki, ale rzadko.

Barkas B1000 karawan, NRD, 1961-1989

Barkas B1000 karawan, NRD, 1961-1989

Produkcję Barkasów zakończono wkrótce po zjednoczeniu - w 1991. W tym momencie pojawili się inwestorzy, którzy chcieli przenieść produkcję do Rosji która mniej więcej w tym samym momencie przestała być Radziecka. Całą linię produkcyjną wyremontowano, zapakowano, dokumentację przetłumaczono na rosyjski i akurat wtedy część inwestorów się wycofała. No i w 1994 wszystko poszło na złom. Ale tak po prawdzie to i tak od dawna był przestarzały złom.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

4 komentarze

Samolot w zebrę, kaczka się nazywa

Włączyłem telewizor i trafiłem na stary film, o którym od dawna chciałem napisać notkę. Notka ma się zacząć od zdjęcia:

Dornier Do-27 Bernhard Grzimek (replika) w zoo we Frankfurcie

Dornier Do-27 Bernhard Grzimek (replika) w zoo we Frankfurcie

 Zdjęcie pochodzi z frankfurckiego ZOO, na pierwszy rzut oka samolot jak samolot, tyle że w paski. Ale ten samolot jest też dostępny jako model do sklejania firmy Revell (EDIT 2014.02.25 - właśnie zniknął ze stron Revella, musiałem odlinkować) Czyli musi być w nim coś więcej.

Pewną wskazówką może być nazwa pawilonu na którym samolot stoi. Jest to Grzimek-Haus. Bernhard Grzimek urodził się w roku 1909 w Nysie. Studiował weterynarię, zrobił z niej doktorat, a potem pracował  w ministerstwach związanych z rolnictwem. W czasie wojny był weterynarzem w wojsku, ale jednocześnie robił hobbystycznie i na własną rękę badania nad zachowaniem koni. Pod koniec wojny podpadł Gestapo, bo dostarczał żywność ukrywającym się Żydom. Musiał więc uciekać i tak trafił do Frankfurtu, gdzie wkraczający właśnie Amerykanie zrobili go dyrektorem ZOO.

Grzimek jako dyrektor ZOO radził sobie doskonale, nie dopuszczając do jego likwidacji. Tymczasem jednak zawistnicy oskarżyli go o zatajenie przynależności do NSDAP. Trochę potrwało, zanim udało mu się odeprzeć zarzuty.

W latach 50-tych Grzimek zajął się problematyką ochrony dzikich zwierząt w Afryce. I tu dochodzimy do filmu, który starsi czytelnicy może pamiętają, bo chyba leciał w telewizji w początku lat 70-tych. W każdym razie wydaje mi się że jak byłem mały widziałem przynajmniej kawałek jego na czarno-białym telewizorze. Film miał tytuł "Serengeti darf nicht sterben" (Serengeti nie może umrzeć) i był to pierwszy po wojnie film niemiecki, który dostał Oscara. W kategorii filmów dokumentalnych. Był rok 1959.

Film został zrealizowany podczas badań prowadzonych przez Bernharda Grzimka i jego syna Michaela w Tanzanii. Specjalnie dla tych badań obaj nauczyli się pilotażu, z powietrza liczyli zwierzęta i obserwowali trasy ich wędrówek. Używali do tego samolotu Dornier Do 27, pierwszego powojennego typu samolotu niemieckiego który był produkowany w dużej serii. Samolot był charakterystycznie pomalowany i miał rejestrację D-ENTE (Ente to kaczka). Przy tym realizowali film, co wtedy wcale nie było tak oczywiste jak dziś. Badania te miały być podstawą pracy doktorskiej Michaela. Stało się jednak inaczej - Michael zderzył się na wysokości 200 metrów z sępem, samolot utracił sterowność i rozbił się, a sam Michael Grzimek zginął.

W Niemczech zachodnich istnieje instytucja zajmująca się oceną filmów i od jej werdyktu dość mocno zależy sukces kasowy filmu (jak dadzą ocenę "szczególnie wartościowy" to bilety kupuje o wiele więcej ludzi). Więc filmowcy idą często na ustępstwa, działa to prawie jak cenzura prewencyjna. No i ci "cenzorzy" kazali zmienić w filmie dwie wypowiedzi czytane przez narratora, które były krytyczne w stosunku do ludzkości generalnie. Serio, bez problemu przepuścili sceny z kąpiącymi się nago miejscowymi dziewczynami - biała kobieta pokazująca cycki w roku 1959 nie przeszłaby na 100%, ale pewnie czarnych nie uważali za ludzi - a zakwestionowali górne i chmurne teksty w stylu "Lwy nie zabijają osobników ich gatunku, ludzie dobrze by zrobili, gdyby się zachowywali tak jak lwy". Drugi zakwestionowany fragment tekstu jest tak górnolotny, że dziś by po prostu żenował, ale to raczej nie ze względu na żenę kazano go zmienić.

Film oglądany dziś jest - nawet w porównaniu z bieżącą, nieporównanie lepszą technicznie i realizacyjnie produkcją - całkiem niezły i interesujący, jedno co się zestarzało to teksty czytane przez narratora. Narrator ciągle opowiada to, co widać na ekranie (to jeszcze nie jest specjalny zarzut, bo kamery nie rejestrowały dźwięku więc komentarz musiał być), ale czyni to w sposób nieznośnie patetyczny. Młody Grzimek prezentuje swoją nordycką sylwetkę i jest filmowany na Übermenscha, co dziś cokolwiek drażni.

Mimo to film polecam, nie tylko jako dokument tamtych czasów. W niemieckiej telewizji można zobaczyć go dość często. Na zachętę tubka:

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , ,

Kategorie:Ciekawostki

2 komentarze

Żegnaj NRD Extra: DUO

Byłem dziś na wystawie Lufthansa Klassikertage w Hattersheimie, ta impreza jest z roku na rok coraz lepsza, zachęcam bardzo jeżeli ktoś jest w okolicy, jeszcze dziś do 18 i jutro znowu od 10 do 18. Samochody bardzo ciekawe, na przykład DeLoreany były dwa a innych mnóstwo. W tym roku tematem przewodnim jest Ostalgia i jest tam sporo pojazdów z NRD. Narobiłem zdjęć i będą nowe notki. Nawet nie wiem co wybrać na początek, bo były IFY, Barkasy, Wartburgi i Trabanty w różnych wersjach, P240, motocykle... Może na dziś coś nietypowego - DUO.

DUO było chyba jedynym pojazdem dla inwalidów produkowanym w krajach bloku wschodniego. Zbudowany był na bazie Simsona Schwalbe. Na zdjęciach stoją obok siebie i widać to bardzo wyraźnie.

DUO 4/1, NRD, 1973-1989

DUO 4/1, NRD, 1973-1989

DUO miało trzy koła, siedzenie i płócienną budę na stalowym szkielecie - dzięki temu nie była wymagana jazda w kasku. Podobno istniała wersja hardtop, ale nigdy takiej nie widziałem. Urządzenie to wyciągało nawet do 60 km/h.

DUO 4/1, NRD, 1973-1989

DUO 4/1, NRD, 1973-1989

DUO nie było produkowane przez zakłady Simson w Suhl, tylko przez zupełnie inną firmę o nazwie „Firma Krankenfahrzeugfabrik Krause" Firma została założona w roku 1880 i produkowała bardzo różne pojazdy inwalidzkie. Po wojnie pozostała prywatna, została upaństwowiona dopiero w 1972. Potem nazwa tej firmy parokrotnie się zmieniła, a firma padła ostatecznie w roku 1992.

DUO 4/1, NRD, 1973-1989

DUO 4/1, NRD, 1973-1989

Nowe DUO w NRD można było kupić tylko będąc inwalidą i za zgodą odpowiedniego urzędu, po paru latach czekania w kolejce, jednak używane można było kupować bez ograniczeń. Nie wiem jak to wyglądało w Polsce, ale pojazdy te też się pojawiały i widywało się je na ulicach.

DUO 4/1, NRD, 1973-1989

DUO 4/1, NRD, 1973-1989

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

10 komentarzy

Żegnaj NRD Extra: Lipsk w roku 1977

 W sobotę znowu był w bibliotece Bücherflohmarkt, od czasu jak się dowiedziałem że książki które nie zostaną na nim sprzedane nie dostają drugiej szansy i idą na makulaturę, to staram się nie opuścić żadnego. Przytulam wszystko co ma coś wspólnego z NRD a wszystkie inne książki oglądam dwa razy żeby potem nie żałować. Chociaż decyzje bywają trudne, zwłaszcza gdy trafiam coś co ma ponad 100 lat, coś tam już kupiłem, ale ile można trzymać w domu różnych wydań Goethego albo Schillera gotykiem.

Teraz przytuliłem wydanie zachodnioniemieckiego pisma podróżniczego Merian z roku 1977 poświęcone w Lipskowi. Pismo to od 1948 wychodzi co miesiąc, a każdy numer opisuje jeden kraj/region/miasto.

Na zdjęciu: Okładka pisma ze zdjęciem budynku Uniwersytetu imienia Karola Marksa. Budynek ma kształt częściowo otwartej książki - od tej strony jest jej grzbiet.

Budynek uniwersytetu im. Karola Marksa w Lipsku, NRD, skan z czasopisma Merian nr 9/77

Budynek uniwersytetu im. Karola Marksa w Lipsku, NRD, skan z czasopisma Merian nr 9/77

Budynek dość interesujący, ale żeby zrobić na niego miejsce wyburzono w 1968 zabytkowe budynki uniwersyteckie i wysadzono tylko nieznacznie uszkodzony w czasie wojny kościół uniwersytecki. Przeciw wyburzeniu kościoła protestowano ze wszystkich stron, protestował nawet NRD-owski związek architektów, a RFN-owcy proponowali że sfinansują i przeprowadzą przesunięcie budynku. Ale nic nie pomogło, trochę protestujących pozamykano i zrobiono bum. W piśmie są zdjęcia z akcji (trochę nie po kolei):

Wyburzanie kościoła uniwersyteckiego w Lipsku, NRD, skan z czasopisma Merian 9/77

Wyburzanie kościoła uniwersyteckiego w Lipsku, NRD, skan z czasopisma Merian 9/77

Podobnie było wcześniej z Stadtschloss w Berlinie, wyburzono go w 1950, plac stał długo pusty, aż w połowie lat 70-tych wybudowano na tym miejscu Pałac Republiki. Ale to temat na osobną notkę.

W piśmie, jak to w branży turystycznej, starali się pisać same pozytywy, albo chociaż znajdować plusy w minusach. Jedynym fragmentem krytycznym wobec NRD jest ten artykuł o wyburzeniu kościoła, określają to wprost jako barbarzyństwo.

Jest trochę o życiu codziennym, na przykład:

Lipsk (NRD) w roku 1977, skan z czasopisma Merian 9/77

Lipsk (NRD) w roku 1977, skan z czasopisma Merian 9/77

Na górnym zdjęciu wystawa domu towarowego, na dolnym stoisko z warzywami. Ogórki na sałatkę są po 10 fenigów, to jest tak tanio że nikt nie kasuje pieniędzy tylko wrzuca się je do skarbonki. Finansowane jest to z odpisów od telewizorów i innych dóbr "luksusowych". Jest rok 1977, ten system jeszcze się jakoś kręci.

Ale wśród zdjęć i artykułów o architekturze, kulturze i innych wspaniałościach jest parę, w których przebija nielukrowane NRD:

Lipsk (NRD) w roku 1977, skan z czasopisma Merian 9/77

Lipsk (NRD) w roku 1977, skan z czasopisma Merian 9/77

 

Lipsk (NRD) w roku 1977, skan z czasopisma Merian 9/77

Lipsk (NRD) w roku 1977, skan z czasopisma Merian 9/77

Zwróćmy uwagę, że Lipsk to jedno z głównych miast NRD, przez ludzi uważane za nieoficjalną jego stolicę (w opozycji do promowanego przez propagandę memu Berlin, Hauptstadt der DDR). I większość tego miasta wyglądała tak, jak na tych zdjęciach. Prawdziwe NRD to nie była wieża telewizyjna w Berlinie, dom towarowy na Alexanderplatz, Targi Lipskie i inne pokazówki. Prawdziwe NRD to były szare, smutne, zniszczone przedwojenne (albo i jeszcze starsze) domy ostatnio remontowane przed wojną, często gorsze nawet niż w PRL-u, odremontowane tylko fasady walących się domów na głównej ulicy, drogi z kocich łbów.

Ale najbardziej interesujący jest obowiązkowy dla takich wydawnictw dział z informacjami dla podróżnych (cło, wiza itp.). Aż zrobię z niego następną notkę. Zastanawiam się też nad notką na temat tego co widać na zdjęciach, ale nie na pierwszym planie.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo

12 komentarzy

Strzał w stopę: Nowość! Bez manipulacji genetycznych!

Kupiłem ostatnio w sklepie mozzarellę. Opakowanie było prawie jak zwykle, ale pojawiły się na nim nowe napisy.

Nowość: Bez manipulacji genetycznych

Nowość: Bez manipulacji genetycznych

Te z lewej, to normalne bla bla bla, jesteśmy wspaniali, bla bla bla. Robimy bez tego i tamtego i bez użycia składników manipulowanych genetycznie. To nowa moda żeby się tym chwalić.

Nowość: Bez manipulacji genetycznych

Nowość: Bez manipulacji genetycznych

Ale spójrzmy w prawy górny róg:

Nowość: Bez manipulacji genetycznych

Nowość: Bez manipulacji genetycznych

A tym napisane: Nowość! Bez modyfikacji genetycznych. Hm. Skoro nowość, to coś musiało się zmienić. Znaczy wcześniej było ze składnikami modyfikowanymi genetycznie? I nic o tym nie pisali na opakowaniu? Coś to podejrzane. Ale może nie trzeba się tak tym teraz chwalić?

Ktoś mocno strzelił sobie w stopę.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Strzał w stopę

6 komentarzy

Żegnaj NRD Extra: Motocykle MZ serii ETZ

Dziś wracamy do NRD-owskich motocykli. Dla tych, którzy nie czytali poprzedniej notki na ten temat - nie znam się na motocyklach więc mogę trochę bzdurzyć.

Ostatnią konstrukcją opracowaną za czasów NRD były motocykle serii ETZ. Seria TS miała wygląd spokojny, nudny i "emerycki", za to te nowe miały coś w sobie, myślę że głównie dzięki zgrabnemu zbiornikowi paliwa. Mi się w każdym razie podobały, a dla zainteresowanych motorami kolegów z liceum były marzeniem.

Wersja na zdjęciach nie jest typowa, bo ma krótkie, jednoosobowe siedzenie.

MZ ETZ 250, NRD, egzemplarz poprzerabiany

MZ ETZ 250, NRD, egzemplarz poprzerabiany

ETZ-etki były produkowane w kilku wersjach silnikowych, większe - 250 cm3 - od 1981 a mniejsze (125 i 150) od 1985.  I były to bardzo udane konstrukcje. Już przed upadkiem były eksportowane na Zachód i cieszyły się tam dużą popularnością.

MZ ETZ 250, NRD, egzemplarz poprzerabiany

MZ ETZ 250, NRD, egzemplarz poprzerabiany

Motory te są w Niemczech bardzo popularne do dziś, gdy w roku 2007 NDR ogłosiło konkurs na najbardziej lubiany motor to MZ ETZ wygrało w głosowaniu z dużym odstępem nad wszelkimi innymi modelami najbardziej znanych firm światowych.

MZ ETZ 250, NRD, egzemplarz poprzerabiany

MZ ETZ 250, NRD, egzemplarz poprzerabiany

Po zjednoczeniu fabryka MZ starała się poprawić sprzedaż na Zachodzie przez włożenie do ETZ-etki czterosuwowych silników, ale to nie pomogło za bardzo i w 1991 fabryka zbankrutowała. Licencję na serię ETZ z większymi silnikami kupiła z masy upadłościowej turecka firma Kanuni Kombassan, i produkowała ona i eksportowała je (również do Niemiec) w latach 1994 - 1997 (niektóre źródła mówią, że nawet do 2001).

MZ istnieje jako firma do dziś, ale jej dzieje po zjednoczeniu były tak skomplikowane że czytając o tym szybko odpadłem i nie potrafię powiedzieć jaka jest faktyczna relacja jej do NRD-owskiego poprzednika. W każdym razie produkuje ona skutery, skutery elektryczne i jeden model roweru.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

5 komentarzy

Zegnaj NRD Extra: Filmy kolorowe ORWO

Obejrzałem ostatnio na MDR interesujący program o ORWO. Dużo się z niego dowiedziałem, szybki gugiel tych najciekawszych informacji w sieci nie znalazł, wiec się podzielę. Trochę o ORWO było już w cyklu "Żegnaj NRD", teraz będzie więcej.

Filmy ORWO, NRD

Filmy ORWO, NRD

Fabryka w Wolfen powstała ponad 100 lat temu - w 1909 - jako cześć firmy AGFA, a od 1925 należała do I.G. Farben.

W roku 1936 wyprodukowano tam pierwszy na świecie wielowarstwowy film kolorowy, zwany Agfacolor-Neu. Był to film diapozytywowy, wersję negatywową opracowano w roku 1942.

W kwietniu 1945 Wolfen zostało zajęte przez specjalny oddział wojsk amerykańskich, który zaopiekował się archiwum fabryki i zabrał z niego co się tylko dało - patenty, dokumentację techniczną, dzienniki laboratoryjne, co ciekawsze chemikalia itp. Porwał też wynalazcę procesu - Johna Eggerta - wraz z rodziną i 17 innych kluczowych fachowców. Dokumentacja procesu Agfacolor-Neu została później opublikowana i na tej podstawie wiele firm opracowało własne filmy kolorowe.

Następnie, po wymianie stref okupacyjnych, pierwszego czerwca 1945 przyszli Rosjanie. Oni nie bawili się w czytanie pozostałej dokumentacji tylko przejęli fabrykę na własność, zdemontowali 60% maszyn do produkcji filmów kolorowych i wywieźli je do siebie wraz z fachowcami od ich uruchomienia. Podobno była to jedna z niewielu wywózek, po której rzeczywiście uruchomiono jakąś produkcję, bo w większości wypadków wywiezione maszyny po prostu niszczały gdzieś w jakiejś hali albo i na zewnątrz.

Fabryka w Wolfen była zarządzana bezpośrednio przez Rosjan jako Sowjetische Aktiengesellschaft, a niemal cała produkcja zakładu szła do ZSRR. W 1954 Rosjanie odpuścili, a fabryka przeszła pod zarząd NRD-owski. Nazwano ją  VEB Film- und Chemiefaserwerk Agfa Wolfen.

Tutaj następuje ciekawa cześć, bo nigdzie dotąd nie spotkałem takich szczegółów: NRD-owcy zawarli z Agfą porozumienie, na mocy którego Agfa zobowiązywała się do sprzedawania na Zachodzie produktów z Wolfen pod swoją marką, jeżeli nie miała akurat takich w asortymencie albo nie mogła wyprodukować potrzebnych ilości. Przez pewien czas jakoś to działało, tyle że Agfa Leverkusen podkupowała fachowców z Wolfen. Do zbudowania muru poszło ich na Zachód ponad 1000, bywały okresy że po weekendzie liczono ilu ludzi nie pojawiło się w pracy bo pojechali pracować w części zachodniej. Później Agfa coraz częściej omijała porozumienie, a sprzedaż produktów z Wolfen na Zachód bardzo spadła. W 1961 NRD-owcy wypowiedzieli umowę z Agfą, ale przecież nie mogli sprzedawać swoich produktów na świecie pod marką Agfa. Więc w 1964 roku stwierdzili, ze poradzą sobie bez tej marki i wymyślili swoją własną - ORWO, czyli ORiginal WOlfen. Za odstąpienie od marki Agfa skasowali od koncernu 1,2 miliona marek walutowych, czyli DM. W tym momencie faktycznie byli nieźli, zrobili największą akcję reklamową w dziejach NRD - w 57 krajach, za 36 milionów DM! - i udało im się zająć znaczącą cześć światowego rynku, głównie w krajach tzw. rozwijających się. W wielu z tych krajów mieli o wiele większe sukcesy niż Agfa. Na przykład cała produkcja filmowa indyjskiego Bollywood (i wszystkie kopie) były robione na materiałach ORWO. Rozliczano się z Hindusami barterowo biorąc w zamian między innymi wysokojakościowe kości świętych krów suszone na słońcu, absolutnie beztłuszczowe, idealne do produkcji żelatyny do filmów. Jednak największym odbiorca filmów ORWO był Związek Radziecki, co wkrótce okazało się fatalne w skutkach.

Ponieważ ochrona patentowa technologii Kodaka skończyła się, wiele firm szykowało się żeby wejść na rynek z własnymi klonami tego procesu. W 1974 roku zabrano się za to również w ORWO. I co się okazało? Towarzysze radzieccy powiedzieli towarzyszom NRD-owskim: Nie wymienimy w całym kraju sprzętu w laboratoriach fotograficznych, to za dużo będzie kosztowało. Macie nam dostarczać dalej filmy w procesie Agfy. A jak nie dostarczycie - to my wam nie dostarczymy ropy. Mimo takiego dictum Komitet Centralny SED przeznaczył środki finansowe na badania.

Tymczasem ORWO próbowało dalej ze starym procesem. Ekipa z zakładu pojechała nawet do Hollywood żeby namówić tamtejszych kamerzystów na używanie filmów ORWO. Z kolorowymi nie mieli szans, ale czarno-białe wzbudziły zainteresowanie. Do transakcji jednak nie doszło, bo wredni Amerykanie nałożyli na filmy z NRD karne cła.

W początku lat 80-tych przejście na proces Kodaka było już z zasadzie gotowe - była opracowana technologia, doświadczalna linia technologiczna i zestaw maszyn do laboratoriów. W tym czasie stary proces AGFY był już bardzo przestarzały, poza krajami bloku coraz trudniej było o laboratoria wywołujące ORWO, a maszyny w fabryce zajeżdżone. Od 1985 roku zakład mógł pracować tylko dlatego, że nie spełniające jakichkolwiek norm środowiskowych maszyny dostały na pracę specjalne pozwolenia. Czas było coś zmienić. No ale problemy gospodarcze NRD narastały, potem zrobił się już rok 1989, wszystko się sypało i nikt w kierownictwie NRD nie miał do tego głowy, a kasa państwowa była pusta. I tak cała ta praca się zmarnowała.

Po zjednoczeniu zarząd i pracownicy wierzyli, ze w gospodarce rynkowej i bez tych hamulcowych z partii to dopiero sobie poradzą. Znowu zrobiono akcję reklamową, zmieniono opakowania, ale lądowanie było twarde i bolesne. Mimo wysiłków nie udało się znaleźć żadnego inwestora który chciałby zakład kupić, albo chociaż wejść w ten interes.

Dziś niewielkie części zakładu jeszcze istnieją, na przykład:

ORWO Net robi odbitki ze zdjęć cyfrowych, albumy, kalendarze itp.
Organica Feinchemie Gmbh Wolfen robi specjalistyczne odczynniki chemiczne.
FilmoTec robi specjalistyczne materiały czarno-białe, w tym na przykład do holografii.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

9 komentarzy

Żegnaj NRD Extra: Motocykl MZ serii TS

Na wystawie Autowerk oprócz Wartburga i Melkusa były też NRD-owskie motocykle. Co prawda nie znam się na motocyklach, ale zdjęcia zrobiłem i notki napiszę.

Dziś o motocyklach MZ serii TS, produkcji zakładów VEB Motorradwerke Zschopau. (pamiętam z czasów studenckich Zungenbrecher: Szkop Szkopa skopał w Zschopau). Seria ta była produkowana w latach 1973-1985, TS to skrót od Telegabel-Schwinge (Zawieszenie na widelcu teleskopowym - nie mam pojęcia czy istnieje bardziej fachowe tłumaczenie tego terminu).

MZ serii TS, NRD

MZ serii TS, NRD

Motocykle te były produkowane z silnikami 125, 150 i 250 cm3. Nie znam się, więc nie potrafię nawet rozpoznać którą wersję sfotografowałem. Raczej nie jest to 250, bo silnik niezbyt duży i nie ma obrotomierza. Kryte wyłączniki widoczne na zdjęciu poniżej nie należą do wyposażenia fabrycznego.

MZ serii TS, NRD

MZ serii TS, NRD

Motocykle serii TS były w momencie ich skonstruowania jak najbardziej na poziomie światowym. Wyprodukowano ich bardzo dużo - około 326.000 w wersji z mniejszymi silnikami i 200.000 dwieściepięćdziesiątek. Mało którego modelu motocykla niemieckiego wyprodukowano więcej. TS-y były sprzedawane do ponad pięćdziesięciu krajów całego świata, między innymi do RFN i USA. W testach robionych przez zachodnie pisma branżowe motocykle te pod wieloma względami wyprzedzały wyroby takich firm jak Yamaha czy Harley-Davidson.

MZ serii TS, NRD

MZ serii TS, NRD

 W następnym odcinku cyklu o następcy tego modelu - MZ ETZ.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

4 komentarze