Ostatnio znowu głośno jest w mediach o tym, jak to w Niemczech prześladowana jest polska mniejszość narodowa. Aż muszę coś o tym napisać.
Dawno temu chodziłem do szkoły podstawowej która była imienia Michała Kmiecika, jednego z założycieli przedwojennego Związku Polaków w Niemczech. W ramach lekcji wychowawczych i innego urabiania ideologicznego wtłoczono nam sporo informacji o Polonii w Niemczech w okresie międzywojennym, nie tak dawno postanowiłem sprawdzić to wszystko w źródłach i się zgadzało, komuniści w tym przypadku przynajmniej nie kłamali. Związek Polaków w Niemczech naprawdę był organizacją walczącą o prawa naprawdę uciskanej mniejszości narodowej.
Od czasu gdy mieszkam w Niemczech docierają do mnie czasem informacje, że ta organizacja istnieje nadal. Ale jak to jest z tym uciskiem?
Przez te już 12 lat ani razu nie zetknąłem się ani osobiście, ani pośrednio z przypadkami dyskryminacji Polaków ze względu na narodowość. Nie, no oczywiście że widziałem Polaków, którym w urzędzie odmówiono tego czy tamtego. Ale to dlatego że nie mieli wymaganych dokumentów albo nie spełniali wymagań, a nie po uważaniu czy bo ich ktoś nie lubił. Oczywiście ci Polacy uważali inaczej, dla nich to była oczywista dyskryminacja. Zresztą nie tylko dla Polaków, spotkałem też podobnie myślących Rosjan.
Ostatnio znowu stała się tematem organizacja lekcji polskiego w szkołach niemieckich. Że niby niemiecka mniejszość w Polsce ma lekcje niemieckiego, to polska w Niemczech powinna też mieć polski.
Zacznijmy od pytania, czy w ogóle istnieje coś takiego jak mniejszość polska w Niemczech? Moim zdaniem nie, trudno nawet mówić o Polonii. Zresztą nie tylko moim, tego samego zdania jest na przykład proboszcz parafii polskiej tu, we Frankfurcie. Wśród Polaków w Niemczech można wyróżnić kilka grup:
- Największą grupą są ludzie, którzy przyjechali tu czasowo do pracy. Najczęściej mają oni w Polsce rodziny, nie integrują się w ogóle albo słabo, i absolutnie nie liczą się do żadnej mniejszości, bo wkrótce wrócą do kraju.
- Drugą grupą jest dawna emigracja na pochodzenie. Większość z nich to Ślązacy i tak od wieków na pograniczu. Wielu z nich nadal uważa się za Ślązaków, a nie Polaków czy Niemców.
- Kolejna grupa to emigracja, mniej lub bardziej sprzed 1989. Byli to najczęściej ludzie wykształceni i/lub przedsiębiorczy, są dobrze zintegrowani, a dzieci ich mówią po polsku zazwyczaj słabo, albo i wcale. Oni w większości wcale nie odczuwają potrzeby istnienia organizacji polonijnych a poza tym pamiętają, jak bardzo te organizacje były zinfiltrowane przez SB.
- Następna grupa to ludzie którzy wyjechali stosunkowo niedawno na raczej stałe w poszukiwaniu lepszych warunków życia. Ci lepiej wykształceni i bardziej otwarci nie widzą potrzeby przynależenia do XIX-wiecznych narodów w zintegrowanej Europie. Tylko niewielka część tych ludzi poszukuje jakichś organizacji, ale powiedziałbym że raczej w celach "usługowych". Na przykład w celach towarzyskich albo żeby prowadziły lekcje polskiego dla ich dzieci.
Więc dochodzimy do tych lekcji polskiego. Zacznijmy od problemów technicznych: W szkole podstawowej do której chodzi (jeszcze) moje dziecko dzieci polskojęzycznych jest wszystkiego trójka na cztery roczniki. Jak zorganizować im sensowne lekcje polskiego i kto za to zapłaci? Ja nie mam ochoty za to płacić, nawet w podatkach. Wolę już żeby te pieniądze przeznaczyć na poprawę nauki innych przedmiotów. W Polsce, tam gdzie jest mniejszość niemiecka da się bez problemu zorganizować większe grupy, ale tu nie.
No ale właściwie jaki miałby być cel tych lekcji polskiego? Z moich obserwacji wynika, że część rodziców chciałaby sobie zrzucić odpowiedzialność za utrzymanie tego języka u dzieci na kogoś innego. Jest tu na przykład przy parafii polskiej szkoła polska, rodzice przywożą dzieci na zajęcia czasem nawet ze sporej odległości, ale efekt jest taki że na zajęciach dzieci mówią trochę po polsku (wiele z nich tylko łamanym polskim albo z silnym akcentem niemieckim), ale jak tylko wyjdą z sali rozmawiają między sobą po niemiecku. Bez intensywnej pracy rodziców dzieci nie utrzymają polskiego, ile by lekcji tego języka w szkole nie miały. Moje dziecko nie chodzi na żadne lekcje a mówi bardzo dobrze po polsku, wiem ile wysiłku to kosztuje żeby w domu konsekwentnie mówić tylko po polsku. Niestety nie ma czasu i siły na nauczenie go polskiej ortografii. Ale szkoła nic tu nie da jeżeli rodzice z lenistwa przejdą w rozmowach z dzieckiem na niemiecki. Znam osobiście sporo przykładów.
Wróćmy do dzisiejszego Związku Polaków w Niemczech. Moje wrażenie jest takie, że to jest dokładna kopia polskiej polityki: Korzenie w PRL i SB, niewielka baza społeczna, wielkie ambicje i chęć zrobienia skoku na kasę. A ciemny lud ma to wszystko kupić. Ostatnio kupują to politycy w kraju.
Ja w każdym razie w żaden sposób ich nie poprę, żadnego apelu im nie podpiszę, nie zagłosuję na żadne ugrupowanie w którym są kandydaci Polacy (chyba że dobrze zintegrowani i proeuropejscy). Przecież po to wyjechałem z kraju, żeby się od nich uwolnić.
EDIT: Ulało mi się wczoraj na organizacje polonijne i postulowane przez nich lekcje polskiego i podarowałem sobie wątek "co to właściwie jest mniejszość narodowa". Słusznie wytknął to miasto.maßa.maszyna w swojej notce, zapraszam do niego po uzupełnienie.




























