Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Serdeczne gratulacje i podziękowania dla PiS-u

Nie, drodzy czytelnicy, wzrok Was nie myli. Chciałem z tego miejsca serdecznie pogratulować i podziękować PiS-owi. Dokonali oni tego, co przez kilkanaście lat nikomu się nie udało - skłonili mnie do podjęcia decyzji o wystąpieniu o obywatelstwo niemieckie. Wcześnie uważałem to za sprawę bez znaczenia - polskie, niemieckie, jedyna różnica to to, w jakich wyborach mogę głosować. Teraz sytuacja w Polsce idzie w taką stronę, że niczego nie można być pewnym i lepiej się zabezpieczyć. Dziękuję wam serdecznie, tak w sumie to mi ulżyło.

Decyzja została podjęta parę tygodni temu, a w międzyczasie pojawiło się ten klip:

Autorem piosenki i klipu jest Jan Böhmermann, ten sam który ostatnio wkurzył Erdogana. O tej sprawie w dalszej części notki, teraz wróćmy do klipu o Niemcach.

Ten klip pozwolił mi zemocjonalizować moją decyzję. Nie zracjonalizować - decyzja jest w 100% racjonalna, ja w ogóle jestem zazwyczaj racjonalny do bólu - tylko właśnie zemocjonalizować. Tekst uważam za genialny - to są właśnie moje wartości, podane w formie jaką lubię (zestawienie Lindemann + imperatyw kategoryczny, piękne). Uwielbiam być miły, kask rowerowy i kurtkę Jacka Wolfskina mam, Birkenstocków nie, ale żona ma dwie pary więc średnia się zgadza. Proud of not being proud, śliczne. Ja chcę żyć wśród ludzi myślących w ten sposób.

Nie, no oczywiście nie jestem naiwny i zdaję sobie sprawę, że masa ludzi w Niemczech myśli inaczej, daleko nie szukając w komentarzach pod klipem fala hejtu też się wylewa. Ale mainstream to jest to, co w klipie. Manifestacje anty-Pegidowe są tu zawsze większe od Pegidowych.

I jeszcze polemika uprzedzająca, gdyby ktoś wyskoczył z zarzutami że zostawiam swój kraj w potrzebie, że trzeba wracać i walczyć. Ja już raz wróciłem. W 1989. Część kolegów i koleżanek ze studiów wybrała inaczej. Poświęciłem dziesięć lat mojego życia na budowanie kraju właściwych wartości, ale wiele z tego nie wyszło. Znaczy owszem, co nieco powstało, tu i tam rękę przyłożyłem, założyłem rodzinę, ale szło tak ciężko że musiałem wyemigrować. Cały czas staram się propagować moje wartości - przecież między innymi i po to prowadzę tego bloga - i będę to robił dalej. Ale sorry, byt i bezpieczeństwo rodziny na pierwszym miejscu.

O technicznej stronie wyrabiania obywatelstwa niemieckiego będę pisał w miarę postępów sprawy. A teraz trochę o aktualnej aferze Böhmermann vs. Erdogan. EDIT: Zaktualizowałem 15.04.2016

Tekst o który poszło był rzeczywiście mocny - był to w zasadzie stek wyzwisk dochodzący aż do "kozojebcy". Z tym że Böhmermann nie jest amatorem i ujął go w niezbędny  cudzysłów - tekst padł w skeczu, w którym wyjaśnia on Erdoganowi (granemu przez innego komedianta) co w Niemczech w ramach swobody wypowiedzi wolno, a co nie. Była to ewidentna prowokacja - podobno Erdogan składa średnio dwa pozwy o zniesławienie dziennie, tyle że zazwyczaj u siebie w kraju. Tu też złapał haczyk i pozew złożył. Sytuacja jest dość skomplikowana:

  • W Niemczech istnieje przepis o ochronie dobrego imienia głów obcych państw. Przepis jest wyraźnie przestarzały (pochodzi z roku 1871, jeszcze z czasów cesarstwa!), ale jest. Zresztą w Polsce też taki jest, z tego paragrafu skazano Jerzego Urbana za obrazę JP2. Na moje niefachowe oko bezprawnie - bo w polskim przepisie jest wymaganie wzajemności, a jakoś nie jestem przekonany że w prawie Watykanu jest zapis o ochronie czci prezydentów innych krajów. W przepisie niemieckim wzajemność jest, jest też wymaganie żeby rząd się zgodził na rozpoczęcie postępowania.
  • Jeszcze istotna informacja: Böhmermann pracuje dla telewizji publicznej, co dla dyktatorka pokroju Erdogana może się równać "rządowej".
  • Rząd niemiecki ma zagwozdkę, bo jak Böhmermann zostanie skazany to podniesie się larum o dławieniu wolności wypowiedzi, a jak nie - to Erdogan się obrazi i może być ciężko z porozumieniem z Turcją w sprawie uchodźców.
  • Dziś (15.04.2016) rząd się zgodził na rozpoczęcie postępowania, według mnie słusznie, bo od rozstrzygania takich spraw jest sąd, a nie polityka. SPD protestuje, ale dla mnie odmowa byłaby instrumentalizacją prawa, niegodną lewicy.
  • Nie orientuję się w praktyce orzecznictwa niemieckiego w takich sprawach (zresztą zdaje się ten że ten przepis nie jest zbyt często używany) ale podejrzewam że sąd i tak rozstrzygnie że konstytucyjny zapis o wolności wypowiedzi ma wyższą rangę niż przepis niższego rzędu o obrazie majestatu. A ten jego cudzysłów zmienia kwalifikację czynu z obrazy na satyrę, która w stosunku do polityków jest jak najbardziej dopuszczalna.
  • Do samego Böhmermanna specjalnych pretensji bym nie miał. Tekst był co prawda nawet nie po bandzie, a wręcz poza nią, ale jako skuteczne zwrócenie uwagi że nie wszystko w relacjach z Turcją jest w porządku (jak próbuje udawać rząd) jest OK. Takie jest w końcu zadanie błaznów.
  • Pojawiają się spekulacje, że najlepszą metodą wyjścia z sytuacji byłoby szybkie zlikwidowanie przepisu, co podobno zamknęłoby również biegnące sprawy. Chyba rzeczywiście to byłoby dobre rozwiązanie.
  • Niezależnie od przepisu o obrazie majestatu Erdogan wniósł też sprawę cywilną o obrazę, ale też nie sądzę żeby coś ugrał. Tyle że tutaj nie da się załatwić sprawy likwidacją przepisu - sąd i tak będzie się musiał tym zająć.

To nie jest pierwszy problem satyryków niemieckich z głowami innych państw. "Kartofle" pewnie wszyscy pamiętają, ale to był drobiazg. Z grubszych rzeczy pamiętam jak w latach 80-tych Rudi Carell miał program "Rudi's Tagesshow" parodiujący wiadomości "Tagesschau".  W jednym z programów sparodiował on Chomeiniego, co skończyło się wyrzuceniem niemieckich dyplomatów z Iranu. Rudi Carell dał sobie wkrótce po tym wydarzeniu spokój z tym programem, uważam że niesłusznie.

Tutaj rzeczony fragment Rudi's Tagesshow:

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

9 komentarzy

Jak to się robi w Niemczech: Zbytki biskupów (4)

Wracam do tematu biskupa Limburga, bo wracając z kraju przez konsulat w Kolonii odwiedziłem Limburg. W związku z tym mam własne wrażenia i własne zdjęcia.

Stare miasto w Limburgu jest bardzo ładne i bardzo zabytkowe.

Limburg - Stare Miasto

Limburg - Stare Miasto

A potem dochodzimy na wzgórze do katedry. Katedra jest z XII wieku, ze schyłkowego okresu stylu romańskiego, już z elementami gotyckimi. Interesująca architektura, nie kojarzyłem takiego sposobu budowania ze stylem romańskim. Na mój gust trochę zbyt pstrokata, ale podobno to odtworzone oryginalne malowanie.

Limburg - Katedra

Limburg - Katedra

A obok katedry znajduje się teren pałacu biskupiego. Oczywiście nie można było wejść do środka - parę razy taka możliwość była, ale mam co robić i nie będę specjalnie po to jeździł osiemdziesięciu kilometrów w jedną stronę. Ale można było wejść do muzeum diecezjalnego (na poniższym zdjęciu błędnie zaznaczonym numerem 7, ale może potem zmienili - teraz to budynek między 7 a 8) i przespacerować się po prywatnym ogrodzie biskupa (8).

Przypominam zdjęcie terenu z góry (chyba z wieży katedry)

Nowa rezydencja biskupa Limburga

Nowa rezydencja biskupa Limburga

Na podstawie tego zdjęcia wyobrażałem sobie, że teren jest spory. A tymczasem to wszystko jest po prostu malutkie! Ten prywatny ogród biskupa (8) za 175 + 790 tysięcy = blisko milion euro ma 20x25 metrów (zmierzone na Google Maps)! Gdzie na tym placyku udało mu się upchnąć tyle szmalu to naprawdę nie wiem. Przecież to 2000 eur/m2 - pół tego co chcą za mieszkanie w mojej, drogiej dzielnicy.

Limburg - prywatny ogród biskupa, za w sumie blisko milion euro

Limburg - prywatny ogród biskupa, za w sumie blisko milion euro

Brama za czterdzieści dziewięć tysięcy (między 1 a 2) jest może i w ponadprzeciętnym standardzie, ale normalnie pospawana z płaskowników, nic superspecjalnego, biskup albo dał się ordynarnie orżnąć na kasie, albo był jak nowy ruski ("Zobacz, kupiłem ten krawat za pięćdziesiąt tysięcy" - "Ty durak, wiem gdzie takie same krawaty można kupić za osiemdziesiąt tysięcy!")

Limburg - brama za 50.000 EUR

Limburg - brama za 49.000 EUR

Prywatna kaplica biskupa (5) obłożona płytami z jakiegoś super drogiego kamienia, które sobie na podstawie zdjęć wyobrażałem jako wypolerowane na błyszcząco, po trzech latach jest całkiem matowa od jakichś glonów czy innych porostów. Za następne kilka lat będzie z pewnością całkiem ohydna.

Limburg - prywatna kaplica biskupa

Limburg - prywatna kaplica biskupa

Teraz wnioski:

  1. Nie nadaję się na reportera. Znowu przy pisaniu notki okazało się, że zdjęcia powinny być całkiem inne, a tych właściwych nie zrobiłem.
  2. Społeczeństwo zrobiło jednak wieeeelki postęp od czasów średniowiecza. Jak źle nie działałyby dzisiejsze świeckie korporacje i świecka polityka, to i tak jest znacznie lepiej niż struktury feudalne. Tyle że kościół tego nie wie.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

2 komentarze

Jak to się robi w Niemczech: Repair Cafe

Od zawsze uwielbiam naprawiać wszystko, co zepsute. Tu powinna nastąpić dłuższa opowieść z dygresjami, ale ostatnio mam sporo różnej roboty i za dużo pisać mi się nie chce, więc od razu do rzeczy:

Już pewien czas temu usłyszałem o ciekawej inicjatywie - nazywa się to Repair Cafe. Gdzieś w jakichś publicznych pomieszczeniach zbiera się kilku fachowców od naprawiania, a ludzie przynoszą tam różne zepsute, ale rokujące nadzieję rzeczy do naprawy. Cel jest taki, żeby nie wyrzucać zaraz i nie kupować nowego bez sensu. Taka tam działalność antysystemowa i proekologiczna. Ostatnio coś takiego zaczęto urządzać w naszej dzielnicy, więc zabrałem trochę narzędzi i poszedłem już na pierwsze spotkanie. Zabrałem syna - to przecież świetna okazja żeby zobaczył parę ciekawych urządzeń w środku i popróbował naprawiać.

Podobne spotkania odbywały się tu i ówdzie już od kilkunastu lat, a w 2009 holenderska dziennikarka Martine Postma opracowała jednolitą koncepcję którą nazwała właśnie Repair Cafe, i udostępniła ją w sieci na zasadzie licencji franchisingowej. Założenie swojej Repair Cafe kosztuje jednorazowo 49 EUR, dostaje się za to podręcznik i zestaw reklamowy (jako pliki, tylko wpisać adresy/terminy i dać do druku). Zarejestrowane Repair Cafe dostają oczywiście również reklamę na stronie inicjatywy i mogą za pół ceny kupić podstawowy zestaw narzędzi (bardzo porządny, na przykład pincety w zestawie są najlepsze jakie w ręku miałem). Rzecz jest w tej chwili na fali w kilku krajach (głównie europejskich), w samych Niemczech jest już podobno ponad 500 opartych na tej koncepcji inicjatyw. Interesują się tym też media - na pierwszym i drugim spotkaniu było trochę dziennikarzy z prasy i radia i jakiś wyższy urzędnik z zarządu miasta. Jakoś na zdjęcie w gazecie się nie załapałem, ale może i dobrze.

Repair Cafe

Repair Cafe

W naszej dzielnicy rzecz odbywa się w domu parafialnym parafii katolickiej, ale nie jest formalnie związana z kościołem. W innych dzielnicach spotkania odbywają się w pomieszczeniach miejskich (zazwyczaj Bürgerhaus - coś w rodzaju niegdysiejszych Domów Kultury), tyle że w naszej dzielnicy Bürgerhausu nie ma.

Repair Cafe

Repair Cafe

Spotkania odbywają się co miesiąc, ostatnio było już czwarte. Z fachowców przychodzą tam głównie jacyś elektronicy, paru gości robiących elektromechanikę i rowery, raz była pani z maszyną do szycia od napraw odzieży. My z synem specjalizujemy się w komputerach, ale nie gardzimy i elektromechaniką. No i obowiązkowo jest jeden z uprawnieniami do sprawdzania bezpieczeństwa użytkowania i odpowiednim sprzętem pomiarowym. Zainteresowanie jest spore i dość dobrze odzwierciedla strukturę fachowców - najwięcej do naprawy jest różnej elektroniki i zmechanizowanego sprzętu AGD. Rzadko przyjdzie ktoś z rowerem - ale w końcu jest zima, wiosną rowerów na pewno będzie więcej. Odzieży do naprawy było tyle co nic, więc pani z maszyną do szycia już nie przychodzi. Z komputerami jest różnie, czasem dużo, czasem mało.

Repair Cafe

Repair Cafe

Każdy "klient" podpisuje oświadczenie, że przyjmuje do wiadomości że to nie jest serwis i naprawa może się nie udać, a nawet może być gorzej niż było. Różne oświadczenia podpisują oczywiście też naprawiacze, wzory oświadczeń dostaje się w pakiecie startowym Repair Cafe (i to chyba jest najcenniejsze co się dostaje).

Repair Cafe

Repair Cafe

No i ogólnie to fajna zabawa, z różnymi ludźmi można pogadać, po naprawie wrzucają datki do puszki, czekając mogą też kupić sobie kawę czy ciasto. Za te datki kupuje się między innymi narzędzia - za każdym razem parę setek się zbiera, narzędzia na miejscu są coraz porządniejsze.

Ponaprawiałem jak dotąd na przykład takie rzeczy:

  • Notebooka z wyłamanym zawiasem. Wzięcie tego to był zły pomysł, na drugi raz będę od razu odmawiał. I tak nie da rady nic sensownego z tym zrobić, poza wywaleniem luźnych kawałków plastiku.
  • Pokazałem jednej pani jak wymienić HDD w notebooku. Jedną z idei Repair Cafe jest "pomoc dla samopomocy" - nauczenie ludzi jak mogą poradzić sobie sami.
  • Wymieniłem elektrolita w routerze WiFi - facet był dość kumaty, dał część i pokazał palcem gdzie wymienić, tylko lutować nie umiał i nie miał w domu lutownicy. Zadziałało.
  • Naprawiłem lampę sufitową z Ikei, halogenową z elektronicznym trafo. W trafo puścił jeden lut (na oko to był bardzo słabo przysmarowany cyną i od nowości trzymał się na tylko słowo honoru). Po przylutowaniu zadziałało.
  • Jedna pani przyniosła amplituner Kenwood (kupiony na ebayu) w którym wypadł przycisk wyłącznika zasilania. Przycisk był nieudolnie sklejony i pewnie zaraz po sklejeniu urządzenie poszło na aukcję. Akurat nie było kleju dwuskładnikowego na sali, zaproponowałem pani że nie włożymy przycisku, a włączać będzie się wkładając palec w otwór po przycisku i przyciskając wprost popychacz wyłącznika sieciowego. Pani rozwiązanie się spodobało i sprzęt można było uznać za naprawiony. Nie ma co się śmiać - to jest impreza non-profit dla ludzi nie wymagających perfekcji (a często i nie mających kasy na nówki). Liczy się, że działa.
  • Ostatnio z braku komputerów wzięliśmy stary rzutnik do przezroczy, na oko połowa lat 70-tych.  No i to była dłuższa historia:

Rzutnik z zewnątrz wyglądał bardzo solidnie. Obudowa full metal, stal, nie jakieś tam odlewane alu. Sterowany elektrycznie, kablowo. składany. Lampa świeciła, ale obiektyw był ciemny. Właściciel wyciągnął go z piwnicy, bo chciał wnukom przezrocza pokazać. Ale rzutnik wcale nie reagował na przyciskanie przycisków, a włożenie przezrocza w podajnik ręczny też nie działało - obiektyw ciemny. Po oględzinach rozkręciliśmy go i okazało się, że w środku jest cała masa nieprzejrzystej mechaniki, szczękały jakieś elektromagnesy, ale ruszało się niewiele. Po dłuższej kontemplacji spróbowałem pokręcić jednym takim dużym kołem zębatym, ale ruszało się bardzo ciężko. Zastał się po prostu, smar przestał działać. Poszukałem czegoś do smarowania (ten od rowerów miał), posmarowałem tu i ówdzie i coś zaczęło się ruszać, ale raczej niepewnie i wymagało pomocy. Posmarowałem jeszcze tu i tam - nawet zaczęło jako tako działać. Z naciskiem na jako tako - co pewien czas zacinało się, tak porządnie. Posmarowałem jeszcze parę miejsc i teraz zaczęło działać zbyt dobrze - nie chciało się zatrzymać we właściwym miejscu a chwilami wydawało dźwięki jak maszyna do szycia. Znowu musiałem pokontemplować mechanizm i wnioski były takie:

  • Napęd całości robi tylko jeden silnik indukcyjny kręcący wentylatorem promieniowym.
  • Z osi silnika/wentylatora odbiera napęd duże koło z gumowym bieżnikiem. No i jak to guma, po 40 latach tarcie o ośkę zrobiło się znikome.
  • Cała mechanika to jeden wielki facepalm. Wszystko opiera się na tym, że luz tu i tam jest taki, a nie inny. a w trakcie obrotu to i tamto akurat machnie się w jedną a nie w drugą i że smar ma taką, a nie inną lepkość. To nie ma szansy zadziałać niezawodnie bez wymiany bieżnika na nowy i jednej dużej, plastikowej krzywki, która ma takie spore pęknięcie. A i wtedy bez gwarancji.
  • Naprawa polegała na pokręceniu mechanizmem w takie położenie, żeby żarówka była odsłonięta (też jakieś luźne krzywki) i trwałym rozsprzęgleniu napędu (po prostu zdjąłem ten gumowy bieżnik). No i teraz można było zmieniać slajdy ręcznie. Właściciel był taki zadowolony, że wrzucił do puszki 30 euro.

A ja zacząłem się zastanawiać. To urządzenie z zewnątrz wyglądało supersolidnie, niby pełna profeska i wogle. Ale w środku może i solidne materiały, ale skonstruowane toto tak mniej więcej, jak soft w firmie w której robię - totalne amatorstwo doprowadzone do jakiego-takiego działania metodą prób i błędów i powiększaniem luzów. Mój syn zrobiłby lepszy mechanizm z Lego, serio. Przypominam sobie krajowe rzutniki marki bodajże Krokus - ich mechanika była głównie plastikowa, ale o wiele bardziej niezawodna i lepiej przemyślana. Nie wiem jak wygląda współczesny rzutnik produkcji chińskiej (o ile w ogóle coś takiego jeszcze w przyrodzie występuje), ale sądzę że też jest zrobiony lepiej.

Już od dawna mam wrażenie, że te "dawne dobre czasy (TM)" gdy wszystko było porządne, solidne, trwałe, prawdziwe, zdrowe, czy co tam jeszcze, to w dużym stopniu nasze projekcje. Badziewia zawsze było pełno, teraz po prostu mniej się je maskuje. Przynajmniej w konstrukcjach mechanicznych.

Ciekawe czy Repair Cafe pojawi się też w byłych demoludach.

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

3 komentarze

Pastuchy i przestępcy pozbawieni wyższej kultury

Byłem na święta w kraju i niestety trochę mnie to całe szambo ubrudziło. A potem upubliczniły się wiadomości o różnych wydarzeniach w Sylwestra w Niemczech i szambo wybiło jak fontanna. Naprawdę muszę przestać zaglądać do polskiego Internetu, a przynajmniej na niektóre strony. No ale stało się, muszę się teraz trochę oczyścić i stąd notka na temat aktualny.

 Zacznę od paniki moralnej wylewającej się z sieci: "OMG przez uchodźców bezpieczne miasta robią się takie niebezpieczne". Chodzi oczywiście o plac przed dworcem kolejowym w Kolonii. Dlaczego mnie nie dziwi, że to mniemanie w większości pochodzi z Polski? Przecież większość głoszących to ludzi nigdy nie była w Niemczech, a zwłaszcza w okolicy jakiegoś dworca.

No mać, mać, mać, serio ktoś kto był koło jakiegoś większego dworca kolejowego w dużym mieście w Niemczech uważa to miejsce za przyjemne i bezpieczne? Zwłaszcza w nocy?

Zaraz minie siedemnasty rok jak mieszkam we Frankfurcie. Na początku przez parę tygodni mieszkałem akurat w dzielnicy blisko dworca (na szczęście nie w tej najgorszej części), potem przez ileś miesięcy codziennie wysiadałem z U-Bahnu na dworcu idąc do pracy. Oczywiście było to zawsze w dzień. I nigdy nie czułem się tam szczególnie bezpiecznie. Dworzec kolejowy to zawsze jest miejsce, gdzie kręci się sporo różnych ludzi z którymi niekonieczne chciałoby się wchodzić w bliższe interakcje - jacyś narkomani na głodzie, kieszonkowcy, bezdomni,  nierzadko próbujący zdobyć jakąś kasę na używki w sposób nie zawsze legalny, a często dość nachalny. We Frankfurcie dzielnica bezpośrednio przylegająca do frontu budynku dworca to siedlisko wątpliwej rozkoszy i niewątpliwej rzeżączki, z całą przestępczą otoczką jaka się zawsze w takich miejscach tworzy. Jest tam też siedziba "klubu motocyklowego", czyli zorganizowanej przestępczości na motocyklach (Hell's Angels), co pewien czas zdarzają się tam ustawki, bywa że z ofiarami śmiertelnymi. Jest to jedyne miejsce w okolicy którego staram się unikać. Nie żebym miał jakieś lęki, ale po co, jeżeli nie trzeba? Czysty rozsądek.

I to wszystko nie jest nowe - proszę, tu zdjęcie z tej okolicy z roku 1987:

Frankfurt, dzielnica koło dworca, 1987

Frankfurt, dzielnica koło dworca, 1987

Byłem na placu między katedrą a dworcem w Kolonii dwa i pół roku temu, przed tą całą sytuacją z uchodźcami. No i mimo że było niedzielne południe, to czułem się tam jeszcze mniej bezpiecznie niż we Frankfurcie. Nie, nie mam żadnej paranoi, nie mam problemu jak jest tłok, nie rusza mnie jak jest brudno albo niesympatycznie. Ale widzę zaraz kto kombinuje co by tu zwędzić, kto szuka zaczepki, a kto będzie chciał mnie naciągnąć na kasę (ostatnio to chciał ze mną zwady jeden stuprocentowy Francuz w Paryżu, akurat też koło dworca, specjalnie mnie potrącił żebym zrobił awanturę, widziałem z daleka że może być problem. Zignorowałem zaczepkę, był bardzo rozczarowany). Więc nie zwalajcie na uchodźców, część z nich też tam trafi, ale nie ich uchodźstwo jest tego przyczyną i wywalenie wszystkich uchodźców żadnego problemu nie rozwiąże.

Co mnie wkurza jeszcze bardziej, to ten ton moralnej wyższości wśród Polaków, w stylu "Te pastuchy przynoszą do Europy swój prymitywny brak wyższej kultury". Młodzi ludzie, (młodzi, bo starsi pewnie pamiętają to, o czym zaraz napiszę) wam się wydaje że Polacy to takie wyższe sfery? Przypomnę, że jeszcze całkiem niedawno, w początku lat dziewięćdziesiątych, Niemcy mieli bardzo poważny problem z Polakami masowo przyjeżdżającymi "na jumę", czyli po prostu i ordynarnie kraść. Nie na drobne kradzieże kieszonkowe, jak ci z Kolonii - oni kradli wszystko co się dało zabrać i nie było pilnowane, aż do luksusowych samochodów włącznie (niemiecki dowcip z tamtych czasów: "Jedź na wczasy do Polski! Twój samochód już tam jest!"). Pamiętam wywieszki w Aldim po polsku "Wszystkie towary wyłożyć na taśmę i bez dyskusji" - nie, nie była to szykana tylko reakcja na konkretne wydarzenia. Kolega z Berlina, z którym wtedy współpracowałem w branży IT zaciągnął mnie kiedyś na ten słynny bazar, na którym handlowali Polacy, to był straszny wstyd i żenada, po paru minutach zażądałem żebyśmy już stamtąd sobie poszli. Dziś już jest trochę lepiej, ale jakiś Polak robiący bydło ciągle się zdarza (bywa przecież, że i znany polityk). Mam w dzielnicy meczet i polską parafię katolicką i więcej problemów robi ta parafia polska. Nawet jej proboszcz (którego przypadkiem znam osobiście) skarży się, że jak organizuje festyn parafialny to zawsze mu się paru schleje, a bywa że się po pijaku pobiją albo coś zdemolują. Ale tym pastuchom to brak kultury, nie to co nam.

Sorry że mi się ulało, jak skończę z przechodzeniem na Windows 10 na komputerach w domu postaram się napisać coś weselszego.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Pomyślmy

4 komentarze

Warto zobaczyć: Grube Messel

Dawno nie było nowych notek - aktualny projekt w którym robię od wielu miesięcy, balansuje na granicy katastrofy (jakby się posłuchali mnie na samym początku, to wszystko szło by gładko) i nie mam specjalnie czasu na inne zajęcia. Ale ponieważ pojawia się wyraźne niezadowolenie społeczne ze względu na brak notek, to wrzucę co jest już od miesięcy prawie gotowe. Sporo ciekawych rzeczy widziałem we Francji i też mam w planach o tym notki, ale dziś o czymś co mam prawie za rogiem (jakieś 25 km) - Grube Messel.

Sądzę, że większość czytelników nigdy o tym miejscu nie słyszała, a tymczasem jest ono na Liście Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO w kategorii "Przyroda".

Grube (czyli kopalnia) Messel powstała w połowie wieku XIX. Najpierw wydobywano tu rudę darniowa, potem trafiono na węgiel brunatny, a na koniec dokopano się do łupków bitumicznych. Akurat mniej więcej wtedy pojawiły się samochody na benzynę i powstał rynek na znaczne ilości produktów ropopochodnych. Skala wydobycia była całkiem spora - do zamknięcia zakładu w roku 1971 wydobyto tu podobno 20 milionów ton łupków z których pozyskano około miliona ton produktów naftowych. Pozyskiwanie odbywało się metoda krakingu - w takich łupkach nie ma ropy wprost, do freakingu się nie nadają, nie ma obawy. Działały tu 24 pirolityczne piece krakingowe, w swoim czasie najnowocześniejsze na świecie. Niestety żaden się nie zachował, gdyby jakiś został, miejsce z pewnością było by na liście UNESCO również w kategorii "kultura" (techniczna oczywiście).

Grube Messel - widok ogólny

Grube Messel - widok ogólny

Potem wzrost podaży ropy spowodował, że wydobycie tutaj stało się nieopłacalne i w roku 1971 eksploatacji złoża ostatecznie zaprzestano. A potem politycy wymyślili, że taka dziura w ziemi świetnie nadaje się na wysypisko śmieci, i śmieci zaczęły przyjeżdżać.

Teraz narracja z drugiej strony: Od samego początku eksploatacji łupków tutaj było wiadomo, że znajduje się w nich świetnie zachowane skamieniałości - już przy pierwszych próbach w 1876 znaleziono tu szkielet aligatora. Ale kogo to wtedy obchodziło, poza garstką fascynatów. W 1971 wyglądało to już trochę inaczej. Przeciw zamienieniu Grube Messel w wysypisko śmieci mocno protestowali naukowcy i okoliczni mieszkańcy, powstał cały ruch obywatelski który kosztem dużego wysiłku i sporej ilości prywatnych pieniędzy w końcu wygrał batalię - wysypisko śmieci nie powstało, a w roku 1991 teren kupił land Hesja i przeznaczył go na teren badań naukowych. Było to możliwe tylko dzięki temu, że tymczasem do parlamentu i rządu Hesji dostali się Zieloni, i to oni uratowali to stanowisko. Ich partner koalicyjny - CDU - przez cały czas starał się przeciwdziałać i odkręcać, i proszę im to dobrze zapamiętać.

Grube Messel - widok ogólny

Grube Messel - widok ogólny

A co w tej okolicy jest takiego szczególnego? Otóż było to tak: Jest to krater wulkanu. Jakieś 48 milionów lat temu lawa w tym wulkanie trafiła na wody gruntowe i wybuch pary opróżnił lej o średnicy ok. 2 km do głębokości dobrych 300 metrów. Wkrótce w leju zebrała się woda tworząc bardzo głębokie a przy tym stosunkowo wąskie jezioro. I teraz w cyklu rocznym na dno tego jeziora opadała warstwa obumarłych alg na przemian z warstwą pyłu. Środowisko na dnie jeziora było beztlenowe i w ten sposób powstały łupki bitumiczne, bardzo powoli, jakieś 0.1 mm/rok. Łupki takie zawierają około 30-40% wody a jak wyschną rozdzielają się na cieniutkie warstwy (można pomacać grunt przy zwiedzaniu i zobaczyć to na własne oczy).

Grube Messel - wyschnięte łupki

Grube Messel - wyschnięte łupki

I oczywiście do jeziora wpadał nie tylko pył, ale również rośliny i zwierzęta. Ze względu na beztlenowe środowisko praktycznie nic się tam na dnie nie rozkładało, tylko zostało świetnie zakonserwowane. I teraz rozdzielając warstwy łupka można znaleźć zakonserwowane skamieniałości. Naprawdę świetnie zakonserwowane - na odciskach można rozpoznać włosy, pióra, organy wewnętrzne, zawartość żołądków... Przy zwiedzaniu dostajemy do ręki łupek z pokrywami chrząszczy które połyskują zielono-metalicznie, prawie jak nowe. Po czterdziestu milionach lat! (Dygresja: U Carda w cyklu Homecoming Saga istotną rolę gra system sztucznych satelitów działający bezobsługowo od paru milionów lat. W tym momencie wzmacniany hak do zawieszania niewiary urwał mi się z hukiem i tylko stwierdziłem:  "Parę milionów lat to nawet młotek nie wytrzyma". A tu proszę - siatka dyfrakcyjna odbiciowa działa po 42 milionach lat). Takich znalezisk nie ma praktycznie nigdzie indziej na świecie. I jest tego mnóstwo - na sezon wykopaliskowy znajduje się tu jakieś 2-3 TYSIĄCE skamieniałości, i to uwzględniając tylko porządne, w miarę kompletne, paru liści czy pojedynczej kostki nikt tu nawet nie liczy.

Grube Messel - Nietoperz

Grube Messel - Nietoperz

Jednym z warunków wpisania miejsca czy obiektu na listę UNESCO jest żeby można je było zwiedzać. Koło terenu zbudowano centrum w stylu betonowo-brutalistycznym, o jego estetyce można dyskutować.

Grube Messel - centrum informacyjne

Grube Messel - centrum informacyjne

W centrum możemy zobaczyć bardzo dobrze zrobiony film o historii terenu. Film jest po niemiecku z angielskimi napisami. Oprócz tego mamy tu wystawę co fajniejszych znalezisk, fragmenty rdzenia z sondażowego wiercenia w środku krateru i też nieźle zrobiony film dookólny w którym widzimy wnętrze otworu wiertniczego z perspektywy głowicy wiertniczej. Nie jest tego wszystkiego bardzo dużo, ale ponad godzinę trzeba sobie zarezerwować. My byliśmy w niedzielę, siedział tam pracownik naukowy z Senkenbergu, preparował jakąś skamieniałość i można było się go zapytać o szczegóły techniczne.

Grube Messel - prezentacja preparacji wykopalisk

Grube Messel - prezentacja preparacji wykopalisk

Na zewnątrz możemy zajrzeć w dolinę z ogólnodostępnej platformy widokowej.

Preparacja znalezisk nie jest bezproblemowa - łupek gdy wyschnie rozpada się i kostki idą w rozsypkę. Dopiero w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku opracowano technologię konserwacji - na łupek ze szkieletem wylewa się żywicę (chyba epoksydową), po jej utwardzeniu odwraca się znalezisko na drugą stronę i usuwa łupek.

Krater jest spory, a podobno przed rozpoczęciem eksploatacji był pełny łupka prawie po brzegi i teren był płaski.

Na samo zwiedzanie centrum nie opłaca się tu przyjeżdżać. Jak już, to trzeba pójść na zwiedzanie terenu. Tylko z przewodnikiem - według przepisów jest to kopalnia i obowiązują przepisy kopalniane. Nie wiem czy zwiedzanie jest też w językach innych niż niemiecki. Warto zarezerwować sobie miejsce telefonicznie albo przez sieć - przyjechaliśmy tuż przed turą zwiedzania i miejsce było dopiero za dwie godziny.

Standardowe zwiedzanie to godzina, lepsza tura to dwie godziny, ale dwugodzinne jest tylko w tygodniu. W związku z tym byliśmy na godzinnym, może nie jest to bardzo dużo, ale mimo wszystko warto. Z kompetentnym przewodnikiem (u nas była to pani biolog z Senkenbergu) schodzimy drogą kawałek wgłąb krateru, ale nie dochodzimy do stanowisk wykopaliskowych. Ale dostajemy do ręki oryginalne kawałki łupka ze skrzydłami mrówki, czy odciskiem szkieletu (odciskiem - jak rozdzielić warstwy to szkielet zostaje z jednej strony, a z drugiej jego odcisk negatywowy) i parę koprolitów.

Ogólnie warto i polecam, ale tylko ze zwiedzaniem krateru.

Dojazd: Myślałem wcześniej, że Grube Messel to nazwa tego miejsca i jak się pokazało w nawigacji to wybrałem nie wpisując ulicy, ale okazało się, że tak nazywa się najbliższa miejscowość. Dobrze że przeczytałem uwagi o dojeździe w sieci - trzeba się kierować na "Besucherzentrum", nie na "Museum". Muzeum to niezależna placówka, odwiedzę je innym razem.

Adres:

UNESCO Weltnaturerbe Grube Messel
Roßdörfer Straße 108
D-64409 Messel

Czynne:

  • Codziennie 10-17

Wstęp:

  • Besucherzentrum:
    • Dorośli: 10 EUR
    • Dzieci: 8 EUR
    • Rodzina: 7 EUR/osobę
  • Besucherzentrum + zwiedzanie krateru
    • Dorośli: 14 EUR
    • Dzieci: 11 EUR
    • Rodzina: 11 EUR/osobę
Roßdörfer Straße 108, 64409 Messel, Deutschland
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Warto zobaczyć

Skomentuj

Przez Hitlera musimy budować garaże

Ostatnio mam tyle zajęć, że nie dochodzę do blogowania. Kilka notek od miesięcy leży praktycznie gotowe, tylko zdjęcia powklejać, inne już przemyślane, tylko wpisać, ale jakoś czasu i ochoty nie ma. Ale właśnie się zmusiłem, mam nadzieję że teraz uda mi się pisać regularniej.

Podczas zwiedzania terenu Dulag Luft w Oberursel poznaliśmy jeszcze parę ciekawych historii. Dzisiaj jedna z nich.

Hitlerowcy mieli dużego hopla na punkcie "niemieckości". Wszystko musiało być "niemieckie" beż żadnych obcych wpływów. Problemem było jednak, co to właściwie znaczy "niemieckie". Niemcy jako jednolite państwo istniały od całkiem niedawna (1871), wcześniej był to zawsze mniej lub bardziej luźny związek niezależnych księstw i królestw. W każdym z tych księstw było trochę inaczej, obowiązywały inne przepisy, były inne zwyczaje, inaczej mówili po niemiecku, mieli nawet inną ortografię. A już w ogóle nie dało się stwierdzić istnienia jednolitego stylu architektonicznego - nawet każde duże miasto miało (i ma nadal) swoje cechy charakterystyczne. Na przykład Frankfurt jest czerwony (od czerwonego piaskowca) a Norymberga szara.

Ale najpierw krótka dygresja o języku. Dzisiejsza wymowa niemiecka jest raczej miękka, głoski wymawiamy niewyraźnie, sporą część końcówek połykamy. W okresie międzywojennym trendy była dokładna i twarda wymowa każdej głoski, dziś kojarząca nam się właśnie z nazizmem. Słyszymy to w nagraniach z tamtych czasów. Dziś takiej wymowy używają (całkowicie świadomie) na przykład słoweński zespół Laibach i niemiecki Rammstein, który praktycznie wszystko z Laibacha ściągnął.

Wróćmy do architektury. Skoro nie było typowej "niemieckości", trzeba było ją stworzyć. I tak w roku 1938 na terenach targów we Frankfurcie postawiono wzorcowe niemieckie osiedle. Składało się ono z 12 domów mieszkalnych w różnych standardach i czegoś w rodzaju domu kultury. Architektonicznie obowiązywał stromy dach i elewacja zwana w Polsce nieprawidłowo "murem pruskim" (fachowcy używają niemieckiego słowa "Fachwerk"). Wzorem była - wyidealizowana oczywiście - architektura akurat okolic Frankfurtu - czyli Rhein-Main-Gebiet.

Osiedle wzorcowe pokazano wszystkim architektom, ale przecież nie mogło stać na terenach targowych wiecznie. Według pierwszej koncepcji miało ono zostać przeniesione do Zeppelinheimu koło lotniska, jako powiększenie osiedla dla personelu naziemnego obsługującego sterowce. No ale akurat zdarzyła się katastrofa w Lakehurst i rozbudowę osiedla wstrzymano. Na koniec stanęło na Oberursel, osiedle nazwano Reichssiedlungshof. Hopel "niemieckości" był naprawdę mocny - budynek Dulagu oznaczony we wcześniejszej notce numerem 4 wyglądał wtedy zupełnie inaczej, niedostatecznie niemiecko. Rozebrano go do poziomu stropu piwnicy i postawiono na nowo, tym razem "po niemiecku"

Część tych budynków się zachowała, oto zdjęcia:

 

Reichssiedlungshof Oberursel, wzorcowy osiedlowy dom kultury (właśnie psuty przebudową na apartamentowiec)

Reichssiedlungshof Oberursel, wzorcowy osiedlowy dom kultury (właśnie psuty przebudową na apartamentowiec)

Reichssiedlungshof Oberursel, jeden z domów wzorcowych

Reichssiedlungshof Oberursel, jeden z domów wzorcowych

Reichssiedlungshof Oberursel, inny dom wzorcowy

Reichssiedlungshof Oberursel, inny dom wzorcowy

Reichssiedlungshof Oberursel, jeszcze jeden dom wzorcowy, niestety docieplony

Reichssiedlungshof Oberursel, jeszcze jeden dom wzorcowy, niestety docieplony

No i tam dowiedziałem się czegoś ciekawego. Otóż w tym samym czasie Niemcy miały zostać zmotoryzowane przy pomocy Volkswagenów. A samochód nie miał stać na ulicy, tylko mieć garaż. I właśnie wtedy uchwalono "Reichgaragenordnung" - ustawę zobowiązującą do budowania miejsca garażowego do każdego mieszkania i domu. Ustawa ta w niektórych landach obowiązuje do dziś bez żadnych zmian, w innych ma nowsze wersje, ale podstawowe założenia pozostały. W wielu innych krajach obowiązują podobne ustawy, wzorowane na tej. Poczytałem w sieci i znalazłem sporo artykułów oskarżających tą ustawę o "faszystowskie przymuszanie do zakupu samochodu", "niepotrzebne podnoszenie ceny mieszkania" i że Hitler do dziś zmusza nas do budowania garaży. Nie przekonali mnie. Tu gdzie mieszkam nie wszyscy mają samochód, ale inni maja po dwa i się bilansuje. A znam kapitalizm dostatecznie długo żeby wiedzieć, że gdyby przymusu budowy garaży nie było, to cena mieszkania wcale nie byłaby znacząco niższa (bo wynika ona przecież z popytu i podaży, a nie z kosztów), a za to ceny garaży byłyby znacznie wyższe (bo byłyby dobrem deficytowym).

A to wzorcowy garaż z roku 1938. Jak widać jest maławy, na Garbusa OK, ale nic większego.

Reichssiedlungshof Oberursel, garaż wzorcowy

Reichssiedlungshof Oberursel, garaż wzorcowy

Reichssiedlungshof Oberursel, garaż wzorcowy

Reichssiedlungshof Oberursel, garaż wzorcowy

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Warto zobaczyć

9 komentarzy

Dulag Luft, Oberursel

Z ostatniego wyjazdu do kraju przywiozłem książkę Bohdana Arcta "Niebo w ogniu". Żeby syn przeczytał - od dłuższego czasu lata w "War Thunderze" i te klimaty go interesują. Ale tymczasem książkę wzięła do ręki żona i bardzo to ją wciągnęło.

Bohdan Arct - Niebo w ogniu

Bohdan Arct - Niebo w ogniu

Ja przeczytałem wszystko Arcta jakieś 35 lat temu, ale żona z podobnej tematyki znała tylko "Dywizjon 303" Fiedlera (nawiasem mówiąc to on jest winien że na squadron po polsku mówią dywizjon). No i ciekawe było, a potem żona doszła do miejsca gdzie Arctowi zepsuł się samolot nad Holandią, dostał się do niewoli, a potem przewieźli go przez Frankfurt do Oberursel.

Oczywiście 35 lat temu nazwa Oberursel nic mi nie mówiła, nawet nie zwróciłem na nią uwagi. Ale w międzyczasie w Oberursel nawet mieszkaliśmy. Zajrzałem więc do sieci i się okazało, że w Oberursel, góra dwa kilometry od miejsca w którym mieszkaliśmy był obóz przejściowy dla lotników, zwany Dulag Luft (od DUrchgangsLAGer czyli właśnie Obóz Przejściowy). Potem ten teren przejęli Amerykanie i nazwali Camp King (on nazwiska jednego poległego żołnierza, nie od żadnego króla). Ta nazwa mówiła mi więcej, bo krótko zanim się do Oberursel sprowadziliśmy, ukończono tam nowe osiedle mieszkaniowe, nawet parę razy byliśmy tam w Edece.

Zajrzałem dokładniej do sieci i się okazało, że wkrótce będzie tam zwiedzanie z przewodnikiem. Pojechaliśmy więc.

Najpierw się trochę zdziwiłem, bo przewodnik zaczął sprawdzać listę obecności, a w sieci nic o meldowaniu się nie było. Ale wkrótce się wyjaśniło - równolegle były akurat dwa zwiedzania organizowane przez różne instytucje. To z listą obecności było za 13 EUR od osoby i o szpiegach - czyli o okresie gdy byli tam Amerykanie, nasze było organizowane przez miasto Oberursel, obejmowało całą historię terenu i było po 3 EUR.

Na początek mapka obozu, ukradziona ze strony Prisoners of War:

Dulag Luft, Oberursel

Dulag Luft, Oberursel, Źródło: Prisoners of War http://www.pegasusarchive.org

Legenda (tłumaczenie moje):

  1. Więzienie na 200 cel
    • A. Skrzydło z 30-40 celami
    • B. Pomieszczenie do identyfikacji, przeszukiwania i wydawania jeńców
    • C. Miejsce zbiórki nowo przybyłych jeńców
    • D. Recepcja dla nowo przybyłych jeńców
    • E. Schody do piwnicy, używanej jako recepcja dla nowych jeńców
    • F. Pomieszczenia załogi
    • G. Pomieszczenia strażników
  2. Nowy budynek biurowy
  3. Stary budynek biurowy
  4. Biuro komendanta obozu, pomieszczenia monitoringu (podsłuchu) cel
  5. Kantyna i nowa mesa oficerska
  6. Fotograf, W/T room (ni cholery nie wiem co to), izba chorych
  7. Stary obóz
  8. Wieżyczki strażnicze
  9. Magazyn
  10. Dowódca strażników i załogi obozu
  11. Biura Gestapo i więzienie dla jeńców przesłuchiwanych przez Gestapo
  12. Stare kwatery oficerów
  13. Nowe kwatery oficerów
  14. Kwatery kobiet
  15. Kwatery mężczyzn
  16. Biura i kwatery strażników
  17. Pomieszczenia strażników
  18. Główne wejście

Z budynków nie zostało wiele. Jest jeszcze numer 4

 

Budynek dawnego Dulag Luft Oberursel

Budynek dawnego Dulag Luft Oberursel

numer 6

Budynek dawnego Dulag Luft Oberursel

Budynek dawnego Dulag Luft Oberursel

i numer 10

Budynek dawnego Dulag Luft Oberursel

Budynek dawnego Dulag Luft Oberursel

Barak numer 11 został wyburzony dopiero co, teren po nim jest jeszcze prowizorycznie ogrodzony. Inne budynki zostały zburzone w różnych okresach jeszcze przez Amerykanów i zastąpione nowymi.

Na podstawie tej wizyty i mapki byliśmy w stanie dokładnie zidentyfikować miejsca o których pisał Arct, trzeba przyznać że pisał szczegółowo i wszystko się zgadza. Myślę że wiem nawet, którędy dotarł tu z dworca we Frankfurcie, a droga była nietypowa i z przygodami.

Czego Arct prawdopodobnie nie wiedział - tuż obok obozu znajdowała się placówka badania zestrzelonych samolotów. O szczegóły natychmiast można było zapytać pilota - wszyscy złapani piloci byli przywożeni na początek najpierw tutaj, czy odpowiadali na pytania to inna historia. Stąd najpierw każdego jeńca trzymano osobno, dopiero po pewnym czasie przenoszono do wspólnego baraku. Baraki miały założony podsłuch.

Po wojnie teren zajęli Amerykanie i role się odwróciły. Tutaj trzymano co bardziej podejrzanych, na przykład byli tu Speer i Dönitz. Potem była tu centrala amerykańskiego szpiegowania Europy (zwłaszcza wschodniej), na tym terenie powstał zalążek wywiadu zachodnioniemieckiego. Amerykanie opuścili teren całkiem niedawno, w początku lat 90-tych. Zbudowano tu osiedle mieszkaniowe, raczej dla bogatych. Do dziś o rzut beretem (no może długi rzut beretem) jest szkoła dla dzieci mieszkających w okolicy Amerykanów (Frankfurt International School), kiedyś dla dzieci pracujących tu żołnierzy. Byłem tam kiedyś na bazarze z rzeczami dla dzieci - szkoła jest jak żywcem wyjęta z amerykańskiego filmu, nawet colę mają sprowadzaną z USA.

Na terenie Camp King jest jeszcze parę innych ciekawostek, ale o tym w innej notce.

Zwiedzanie polecam, ale tylko z przewodnikiem. Terminy TUTAJ  w zakładce Führungen, najbliższy we wrześniu.

An der Waldlust 15, 61440 Oberursel (Taunus), Niemcy

61440 Oberursel (Taunus), Niemcy

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Warto zobaczyć

2 komentarze

Jak to się robi w Niemczech: Zbytki biskupów (3)

Jak już wróciłem do pisania, to może zaległa i nieco przeleżała notka o biskupie Limburga. Od poprzedniej notki aż tak wiele się nie stało. Biskup dostał tylko nowe stanowisko - teraz zajmuje się nową ewangelizacją Europy Zachodniej. Ma do tego niewątpliwie świetne kwalifikacje - już od dawna nikt w Niemczech nie spowodował więcej wystąpień z kościoła niż on.

Bezpośrednią inspiracją do notki było to, że diecezja wpuściła dziennikarzy do prywatnego mieszkania biskupa i pojawiły się zdjęcia. Dzięki temu można ocenić, jak biskup powydawał pieniądze diecezji. Konkretne sumy były podane w raporcie, teraz możemy zobaczyć, co za to dostał.

Zdjęcia są niestety copyrightowane, więc nie przekleję ich, tylko podlinkuję TUTAJ galeria 15 zdjęć na stronach hr-online. A TUTAJ materiał filmowy

Na zdjęciach widzimy nowoczesne, białe, minimalistyczne wnętrza, wykonane bardzo porządnie i z pierwszorzędnych materiałów. Pomieszczenia są teraz puste, nie ma mebli, ale na wcześniejszych zdjęciach umeblowanie też jest proste w formie, nowocześnie eleganckie i nie przesadzone.

Tyle że tak na moje oko, to to wszystko jest straaaasznie przepłacone. Słynna wanna za 15.000 EUR na oko nie różni się za bardzo od dowolnej innej wanny z wyższej półki, myślę że spokojnie dałoby się kupić coś zbliżonego za 5.ooo bez większej różnicy w jakości. Oświetlenie regałów kosztowało 650.000 EUR - no przecież za tyle to można kupić całe, duże mieszkanie w wysokim standardzie w mojej, drogiej dzielnicy. Uważam, że może i ładne, ale przepłacone co najmniej kilkukrotnie. Staw dla karpi koi za 213.000 EUR w ogóle nie robi wrażenia. Takie tam, stawik jak stawik. Garderoba o powierzchni 10 m2 zabudowana jest szafami systemowymi, a nie na wymiar - czyżby niedopatrzenie? Taka taniocha?

I tak dalej i tak dalej. Gdyby takie mieszkanie zbudował sobie prywatny biznesmen za swoją, prywatną kasę, nie można by powiedzieć złamanego słowa. A nawet można by chwalić jego niezły gust. Gdyby natomiast firma za firmowe pieniądze (przypominam: ponad 6 milionów euro) zbudowała takie mieszkanie służbowe dla najwyższego szefa, to byłby to oczywisty przypadek niegospodarności, z całą pewnością temat na najbliższym zebraniu akcjonariuszy. Nawet nie chodzi o standard, tylko o przepłacenie! Dokładnie to samo mogłoby kosztować znacznie mniej, a przy nieznacznym obniżeniu standardów można by zbić koszty z pewnością  do mniej niż połowy. Albo i jeszcze niżej.

No ale tak to jest, jak się wydaje pieniądze które łatwo przyszły.

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

Skomentuj

Warto zobaczyć: Muzeum w Ludwigsfelde

Blog od pewnego czasu zamarł - mam sporo różnych zajęć. Ale ze zmianą czasu na letni i coraz dłuższym dniem wraca mi ochota do pisania.

Dziś coś nowego, co warto zobaczyć. Znalazłem coś mało znanego, a dogodnie położonego - muzeum w Ludwigsfelde.

Ludwigsfelde leży tuż obok południowego Berliner Ringu i w związku z tym muzeum można zaliczyć przejeżdżając tędy i bez dużej straty czasu. Muzeum może i nie jest zbyt duże, ale całkiem ciekawe, a przy tym bardzo mało rozreklamowane. Strony internetowe muzeum są zrobione w sposób mocno powydziwiany i na urządzeniach przenośnych nic nie da się zobaczyć. Dosłownie nic - pojawia się tylko obrazek w tle i nic więcej. A nawet na komputerze stacjonarnym pokazywana treść nie jest zbyt atrakcyjna, a przez masę animacji dostępna tylko w sposób bardzo upierdliwy. Mimo wszystko zdecydowałem się muzeum zobaczyć - bo w Ludwigsfelde powinno być muzeum i już.

A dlaczego powinno? Otóż Ludwigsfelde to miejsce istotne dla historii techniki w Niemczech i w NRD. Ale po kolei. Najpierw samo muzeum.

Museum Ludwigsfelde

Museum Ludwigsfelde

Muzeum mieści się w dawnym budynku dworca kolejowego i w nowej przybudówce. Otwarte jest w dość dziwnych godzinach, zamknięte w święta itp. Przed nim jest tylko parę miejsc parkingowych i z ograniczeniem do jednej godziny, ale powinno wystarczyć i miejsc i czasu.

Teraz historia: W roku 1936 w Ludwigsfelde zbudowano fabrykę silników lotniczych Daimler-Benz-Motorenfabrik GmbH. Od roku 1943 była to nawet największa fabryka tego koncernu, produkowano tu miesięcznie 1000 silników, między innymi do Messerschmittów 109 i 110. Nie obyło się oczywiście bez pracy robotników przymusowych. O tym okresie nie ma w muzeum zbyt wiele - bo mało co się zachowało - ale jest na przykład odrestaurowany silnik od rozbitego Bf-109 wykopany gdzieś pod Mainzem.

Silnik Messerschmitta Bf-109

Silnik Messerschmitta Bf-109

Po wojnie wyposażenie fabryki zostało wywiezione do Związku Radzieckiego a hale wysadzone. Ale ponieważ lokalizacja była bardzo korzystna (blisko Berlina i autostrady) w roku 1948 zorganizowano tu warsztat naprawy pojazdów dla Armii Czerwonej. Wykorzystano przy tym budynek fabryki który nie został wysadzony, bo był częściowo zniszczony przez bomby i nikomu nie chciało się go potem wysadzić.

W roku 1952 utworzono tu VEB Industriewerke Ludwigsfelde (IWL). Zakład zaczął produkować okrętowe silniki diesla. Ale nie trwało to długo, wkrótce rozpoczęto tu produkcję różnych urządzeń związanych z silnikami spalinowymi - wózków transportowych, silników przyczepnych do rowerów, maszyn rolniczych, silników przyczepnych do łodzi, motorowerów... To tutaj produkowano terenówki P3 (patrz notka).

P3

P3

Potem w zakładzie zaczęto montować silniki odrzutowe Pirna 014. Było to bezpośrednie rozwinięcie silnika Jumo 012 Junkersa, a silnik miał być zastosowany w NRD-owskim odrzutowym samolocie pasażerskim Baade-152. To temat na osobną notkę. Niewiele po tym samolocie zostało, tu mają parę części silnika i marny model kartonowy.

Elementy silnika odrzutowego Pirna 014

Elementy silnika odrzutowego Pirna 014

Bardziej znanym produktem zakładów IWL były skutery: Pitty, Berlin, Troll i Kobold. Produkowano je w latach 1954-1956. O Pitty już było, o pozostałych jeszcze będzie.

 

Skuter IWL Berlin

Skuter IWL Berlin

A w latach 1965-1990 zakład jako VEB IFA Automobilwerke Ludwigsfelde produkował ciężarówki IFA W50 i IFA L60. Już o nich wspominałem, teraz jak mam już swoje zdjęcia to napiszę jakieś dłuższe notki.

Ciężarówka IFA L60

Ciężarówka IFA L60

Oprócz produktów miejscowych zakładów jest też trochę sprzętu gospodarstwa domowego i wyposażenia mieszkań z czasów przed i krótko powojennych.

Pralka ręczna Miele

Pralka ręczna Miele

Teraz adres:

Museum Ludwigsfelde
Am Bahnhof 2
14974 Ludwigsfelde

Czynne:

  • od środy do piątku 10-15
  • soboty i niedziele 13-17
  • w poniedziałki, wtorki i święta nieczynne

Wstęp:

  • Dorośli 2,50 EUR
  • Dzieci 1 EUR
  • Sprzedali nam bilet rodzinny, ale nie zapamiętałem za ile, w sieci nie ma a bilety są standardowe, z rolki, bez napisanej ceny.
  • Policzyli 5 EUR za fotografowanie, nie wiem czy uczciwie, ale niech im będzie, nie żałuję.
14974 Ludwigsfelde, Niemcy
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo, Warto zobaczyć

Komentarze: (1)

Viva Polonia

Wpadła mi ostatnio w ręce książka Steffena Möllera "Viva Polonia". Znaczy tak dokładnie, to zobaczyłem ją na Bücherflohmarkcie w bibliotece.

Steffen Möller - Viva Polonia

Steffen Möller - Viva Polonia

Jakby ktoś nie wiedział o co i kogo chodzi: Steffen Möller jest "najbardziej znanym niemieckim Gastarbeiterem w Polsce". Grał w serialu "M jak miłość", występował w telewizji w "Europa da się lubić" i występuje jako standupowiec. Ja widziałem go tylko raz czy drugi w "Europa da się lubić" i z kilka razy w telewizji niemieckiej, gdzie między innymi promował swoja książkę - właśnie tą, którą teraz kupiłem.

A kupiłem ją dlatego, że zauważyłem symetrię naszych sytuacji: Steffen Möller jest Niemcem, który wyemigrował do Polski, ja Polakiem, który wyemigrował do Niemiec. On napisał książkę po niemiecku mającą wyjaśniać Polskę Niemcom, ja mam bloga, na którym próbuję wyjaśniać Niemcy Polakom. Więc na pewno warto przeczytać, jak to robią inni. W dodatku ja też próbuję wyjaśniać Niemcom Polskę na moim blogu po niemiecku - więc tym bardziej warto.

Książka została wydana już dobre parę lat temu - moje wydanie już poprawione jest z roku 2009. Pamiętam że w ramach promocji autor zrobił tournee po różnych kanałach telewizji w Niemczech, kilka jego anegdot wyjętych z książki sobie przypominam. Pamiętam też jak trollował Stefana Raaba w jego programie  - Raab był do niego nastawiony bardzo sceptycznie, zwłaszcza że Möller w książce trochę się przejechał po jego antypolskich dowcipach, a w trakcie programu na żywo Möller stwierdził że on z tym serialem ma w Polsce 15% oglądalności i zapytał Raaba ile on ma z tym tutaj. Raab wykręcał się od odpowiedzi, ale i tak wszyscy widzowie byli świadomi, że do 15% to mu baaardzo dużo brakuje.

Wróćmy do książki. Tak w skrócie to wszystko w porządku. Obserwacje autora są generalnie całkiem poprawne, czasem nawet nie całkiem banalne. Na przykład Möller w książce napisanej przed 2010 zwraca uwagę na zamiłowanie Polaków do teorii spiskowych. Ja w tym czasie nie sformułowałbym takiej tezy. Podobnie nie zwróciłem dotąd uwagi na przesądność Polaków - jednak spojrzenie z zewnątrz daje trochę inną perspektywę.

Autor zawodzi jednak całkowicie gdy chodzi o ocenę polskiej religijności. I to raczej nie chodzi o to, że słabo zna religijność Polaków - do czego zresztą się przyznaje. O jednak próbuje porównywać religijność polska z niemiecką - i tu wychodzi że on przede wszystkim bardzo słabo zna kościół niemiecki, zwłaszcza katolicki (co mnie bardzo dziwi - Möller studiował teologię!). No i jego te porównania są totalnie chybione.

I w ogóle mam niejakie wątpliwości co do jego znajomości Niemiec. On twierdzi, że w Niemczech mało kto wie cokolwiek o Polsce - my tu jak rozmawiamy z Niemcami to najmniej co drugi ma w bliższej lub dalszej rodzinie kogoś pochodzącego z Polski albo przynajmniej z terenów które teraz do Polski należą. Albo chociaż kiedyś w Polsce był. Nie twierdzę, że szczególnie dużo o Polsce wiedzą, ale tak mało jak on pisze to na pewno nie. Nie wiem, może jego rodzimy Wuppertal to rzeczywiście aż taka dziura, ale przecież to niedaleko Zagłębia Ruhry, gdzie potomków górników polskiego pochodzenia i bardziej bieżących imigrantów z Polski jest masa.

W blurbie zachwalają cytatami z recenzji, jaka ta książka dowcipnie napisana, ale jak dla mnie to w miarę przeciętnie. Może to też jedna z różnic między Polakami a Niemcami - Möller twierdzi (raczej słusznie) że Polacy żartują i ironizują przez cały dzień, a Niemcy tylko wieczorem. Dla Niemca taka porcja żartów i ironii w książce to dużo, dla mnie co najwyżej średnio.

Wydaje mi się, że mój blog bardzo różni się od jego książki, i to nie tylko zdjęciami. Jesteśmy bardzo różnymi ludźmi - ja jestem inżynierem i dla mnie najważniejsze jest to, jak zorganizowane jest społeczeństwo i jak ono działa. Dla niego najistotniejsze są indywidualne relacje międzyludzkie. Stąd na moim blogu o Polsce piszę często o tym samym co on, ale w zupełnie inny sposób.

Czy warto przeczytać jego książkę? Niemcom bym polecał, Polakom raczej nie. Polak, w którego zasięgu jest przeczytanie książki po niemiecku nie dowie się z niej za wiele. Jak widzę w sieci, książka ta była wydana również po polsku - sam nie wiem, czy bym polecił, Jeżeli, to tylko ludziom nie bywałym za granicą. Zajrzałem na stronę autora - on się cokolwiek dziwi, że wersja niemiecka tej książki sprzedała się o wiele lepiej niż polska. Ale co w tym właściwie dziwnego? Drewna w lesie nie sprzedasz. Ja jednak nie żałuję że ją przeczytałem - dzięki niej upewniłem się po raz kolejny że obaj jesteśmy na swoich, właściwych miejscach - Möller w Polsce, ja w Niemczech. Czego i Wam, drodzy czytelnicy, życzę.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Ciekawostki

Skomentuj