Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Jak to się robi w Niemczech: Prywatny leasing samochodu

Właśnie w tych dniach skończył mi się leasing samochodu, więc na czasie będzie napisać coś o leasingu prywatnym.

W Polsce z leasingu samochodów korzystają głównie firmy. W Niemczech też, ale istnieje też coś takiego jak leasing prywatny. Zasady są praktycznie takie same jak leasingu dla firm: leasingobiorca płaci miesięczną ratę, a po okresie leasingu oddaje samochód.

Leasing prywatny ma dwa warianty. W jednym płaci się od przejechanego kilometra, w drugim spłaca się różnicę między wartością samochodu nowego, a jego wartością po okresie leasingu. Wariant pierwszy wygląda na pierwszy rzut oka na korzystny, ale ustawione jest to tak, żeby leasingodawca w żadnym wypadku nie był stratny i nie opłaca się to specjalnie.

Wariant z wartością końcową polega na tym, że od ceny wyjściowej samochodu odejmuje się prognozowaną jego wartość po okresie leasingu. Różnicę tę (plus oczywiście opłaty) spłaca się w comiesięcznych ratach. Na koniec okazuje się, jak się ma aktualna wartość samochodu do prognozowanej, ale nawet jeżeli jego wartość jest mniejsza, to jeżeli bierze się następny w tej samej firmie to można się bez problemu jakoś tak dogadać żeby nie dopłacać w gotówce.

Powstaje pytanie: dlaczego to w ogóle ma się opłacać? Przy firmie sprawa jest jasna - rata leasingowa wchodzi tylko w koszty i nie trzeba kombinować  amortyzacją środków trwałych. Dla osoby prywatnej jest to mniej oczywiste.

Jeżeli mamy dość środków żeby kupić samochód za gotówkę, to nie ma co się zastanawiać - żadnych rat ani leasingów. Ale co, gdy bierzemy samochód na kredyt?

Jeżeli bierzemy samochód na raty, to żeby nie oddawać zbyt dużo na odsetki bierzemy go zazwyczaj na trzy lata. I przez te trzy lata musimy spłacić jego całą wartość. Możemy co prawda część tej sumy odzyskać przy sprzedaży, ale wkładamy w ten biznes miesiąc w miesiąc spore kwoty.

Inaczej przy leasingu. Bierzemy samochód też na trzy lata, ale spłacić musimy tylko różnicę wartości, czyli powiedzmy koło połowy. Automatycznie rata miesięczna spada nam prawie o połowę. Więc albo nam więcej zostaje na inne wydatki, albo możemy sobie pozwolić na lepszy wóz.

No dobrze, powie ktoś, ale przy kupnie na raty po trzech latach jeździmy już bez płacenia. Zgoda. Ale wtedy zaczynamy płacić inne koszty - przeglądy rejestracyjne (HU), badanie spalin (AU), przedłużenie gwarancji i to z ograniczeniami (jeżeli w ogóle jest dostępna) albo naprawy pogwarancyjne. W dodatku jeździmy nie najnowszym samochodem (potencjalne awarie) poprzedniej generacji, a ta nowa pali mniej (znowu ponosimy wyższe koszty) i ma lepsze wyposażenie.

Niektórym ludziom robi różnicę, że przy leasingu nie są formalnymi właścicielami samochodu. No ale bez przesady, przy ratach i tak siedzi na nim bank, karty wozu i tak nie ma się w domu. Przy leasingu i tak mam w dowodzie rejestracyjnym swoje nazwisko i adres. Inni znowu mają przesąd wyniesiony z wczesnych lat 90-tych, że leasing to taka forma sprzedaży ratalnej. Stąd zastrzeżenia typu "A co jak mi go ukradną albo się rozbije, a ja już tyle zapłaciłem". Jak płacisz prawdziwy leasing, to jesteś cały czas z opłatami niezbyt daleko od aktualnej wartości samochodu i jego utrata nie robi specjalnego problemu - ubezpieczenie pokrywa straty, a ty bierzesz po prostu następny.

Oczywiście nie przy wszystkich markach i modelach leasing prywatny jest opłacalny. To działa tylko wtedy, gdy - uwaga! - cena trzyletniego samochodu używanego w tym modelu jest wysoka - znaczy gdy samochód przez ten czas mało traci na wartości. Czyli samochody często psujące się i mało prestiżowe odpadają w przedbiegach.

Wszystko to przećwiczyłem na sobie. Mój pierwszy samochód kupiony w Niemczech to był używany Lancer kombi. Owszem, fajny był i niezawodny, ale gdy już się zrobił cokolwiek stary i rozejrzałem się za innymi propozycjami zobaczyłem, że to nie była dobra decyzja. Zrobiłem rozpoznanie na rynku i wyszło mi, że bezkonkurencyjny w leasingu jest samochód klasy średniej japońskiej firmy na T. Potem trafiłem jeszcze na podobną (tylko znacznie szerszą) analizę zrobioną przez Stiftung Warentest, i im wyszło to samo. Wziąłem więc Avensisa w leasingu prywatnym i okazało się że płacę miesięcznie mniej, samochód mimo że znacznie większy i lepiej wyposażony pali tyle samo i nie muszę jeździć do AU/HU. A i jeszcze ubezpieczenie jego z Vollkasko kosztuje mniej niż Lancera tylko z Teilkasko. Teraz właśnie odebrałem trzeciego już Avensisa i ciągle wychodzi to lepiej niż ten Lancer.

Zdaję sobie jednak sprawę, że w Polsce to jeszcze nie działa. Leasing prywatny jest już od kilku lat możliwy, ale chyba jednak nadal nieopłacalny (parę lat temu na pewno tak było). Dlaczego? Bo w Polsce samochody używane są zbyt tanie. W Polsce ludzie ciągle bardziej wierzą w okazyjną nówkę z Reichu po emerycie co tylko jeździł do kościoła, niż w solidny, serwisowany według książki samochód poleasingowy.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

2 komentarze

Jak to się robi w Niemczech: Śniadanie dla bezdomnych

Wbrew naiwnym wyobrażeniom niektórych ludzi Niemcy nie są rajem na ziemi. Jest tu sporo ludzi po prostu biednych, a nawet i bezdomnych. Przyczyny tej biedy i bezdomności są różne, nie będę tu w to wnikał. Ale niezależnie od przyczyn powrót do normalnej egzystencji jest bardzo trudny.

Z drugiej strony, wbrew wyobrażeniom innych ludzi, Niemcy nie są krajem skrajnego egoizmu. Biedacy i bezdomni mogą liczyć na pomoc tych, którym powodzi się lepiej. Na przykład tu, we Frankfurcie, wiele parafii, zarówno katolickich jak i ewangelickich w różny sposób pomaga bezdomnym. Szczególnie ceniona przez zainteresowanych jest tradycja urządzania śniadania dla bezdomnych.

Śniadanie dla bezdomnych w parafii St. Wendel we Frankfurcie

Śniadanie dla bezdomnych w parafii St. Wendel we Frankfurcie

W parafii katolickiej w dzielnicy w której mieszkam, takie śniadanie urządzane jest raz do roku już od wielu lat. W jego przygotowanie angażują się nie tylko ludzie działający stale w parafii, ale również ludzie z zewnątrz. Na przykład pobliska restauracja przywozi gorącą zupę, okoliczne firmy przekazują dary rzeczowe, jak środki higieny osobistej, a mieszkańcy dzielnicy oddają swoją używaną odzież. Ponieważ dzielnica jest bogata, odzież jest najczęściej dobrej jakości a czasem nawet nie użyta ani razu. W lumpeksie w Polsce poszłaby natychmiast.

Śniadanie dla bezdomnych w parafii St. Wendel we Frankfurcie

Śniadanie dla bezdomnych w parafii St. Wendel we Frankfurcie

Bezdomni przychodzący na śniadanie dostają kanapki, kawę, ciasto i gorącą zupę. Tylko zupa jest z restauracji, własnoręcznie pieczone ciasta przynoszą parafianie, kanapki są robione na miejscu ze składników zakupionych ze środków parafii. Bułki sponsoruje pobliska piekarnia.

Śniadanie dla bezdomnych w parafii St. Wendel we Frankfurcie

Śniadanie dla bezdomnych w parafii St. Wendel we Frankfurcie

 

Śniadanie dla bezdomnych w parafii St. Wendel we Frankfurcie

Śniadanie dla bezdomnych w parafii St. Wendel we Frankfurcie

 Oprócz jedzenia bezdomni dostają ubrania i po woreczku z pastą do zębów, szczoteczką do zębów, mydłem i ręcznikiem. Za to dziękują szczególnie, bo zazwyczaj mają akurat z takimi artykułami problem.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

9 komentarzy

Żegnaj NRD (32a): Tranzyt RFN – Berlin Zachodni

Blogokomentator int_01 zadał pytanie na temat o którym nie pomyślałem pisząc cykl o NRD. Temat jest ciekawy, warty osobnej notki. Ale najpierw pytanie:

int_01

"Do tematu dróg i transportu wszedłem nieprzypadkowo, bo chciałbym zapytać jak dokładnie wyglądał transport z RFN do Berlina Zachodniego? Wiem w skrócie, że można tam było się dostać bodaj trzema autostradami A4, A9 (z Monachium) i A24 (z Hamburga) oraz samolotem. Berlin Zachodni jak wiadomo częścią Zachodnich Niemiec nie był. Czy osoba chcąca np.pojechać tam samochodem musiała przejść przez kontrolę graniczną (paszport)? Czy autostrady tranzytowe na terenie NRD były niedostępne dla wschodnich Niemców? Chodzi mi o to, czy na tych autostradach szybkie Mercedesy i BMW kontrastowały z pyrkotem Trabantów i Wartburgów, czy może skrzyżowania tych arterii z innymi drogami przebiegały w taki sposób, że nie dało się na "Transit Autobahn" wjechać (strzeżony wiadukt nad autostradą/tunel pod nią, zasieki drutów kolczastych)? Ciekaw jestem jak te autostrady były pilnowane przed ludźmi z NRD. Wiadomo -każdy wiedział w jak zamożnym kraju żyli bracia z Zachodu, ale chyba oficjalna propaganda głosiła istnienie tam "imperializmu i zacofania", więc chyba Niemiec z NRD jednak nie miał dostępu do widoku zachodnich kapitalistycznych "fur" (a co za tym idzie kontaktu, nawet słownego z rodakiem z RFN). Jak to było? 🙂 Czy autostrady te na tych sporych odcinkach na terenie "DDR-owa" były dobrze "wyposażone" w atrakcje takie jak przydrożne restauracje, stacje paliw, telefony, serwisy napraw i inne rzeczy spotykane w cywilizowanym świecie?"

 

Dzisiejszą notkę zilustruję skanami NRD-owskiego atlasu samochodowego z początku lat 70-tych, pokazany stan datowany jest na październik 1970.

Atlas samochodowy z NRD

Atlas samochodowy z NRD

Zacznijmy od tego, że tranzyt przez NRD dotyczył nie tylko trasy RFN-Berlin Zachodni. Tym samym przepisom i zasadom podlegał również na przykład obywatel polski jadący z Polski do RFN albo Berlina Zachodniego. Paszport oczywiście musiał być (zachodnioberlińczycy pokazywali dowód osobisty), kontrola paszportowa i celna również. Przy wjeździe do NRD do paszportu wbijano stempel z datą i godziną wjazdu, przy wyjeździe sprawdzano ile przejazd trwał. Jeżeli zbyt krótko to kończyło się to mandatem za przekroczenie prędkości, jeżeli wyraźnie zbyt długo to trzeba się było gęsto tłumaczyć, przedstawiać rachunki z knajpy przy autostradzie itp.

Umowę o ruchu tranzytowym przez NRD zapewniającą tranzyt bez przeszkód podpisano dopiero w 1971 roku - mapy na skanach pokazują stan wcześniejszy, W umowie tej NRD zrzekała się części praw w odniesieniu do ruchu tranzytowego, na przykład prawa do aresztowania osób poszukiwanych przez policję.

Przejazd odbywał się ogólnodostępnymi autostradami, jednak samochody jadące tranzytem nie miały prawa z niej zjechać, ani nawet na dłużej zatrzymać. Oczywiście obywatele RFN i NRD mogli się (mogli w sensie können, a nie dürfen) zetknąć na parkingach i stacjach benzynowych na autostradzie, dlatego też parkingi te były pod stałą obserwacją Stasi. Więc mało kto się na tych parkingach z rodziną z RFN umawiał, lepiej było się nawet do tych z zachodu nie zbliżać - po co komu niepotrzebne problemy. Podobno Stasi używało do patrolowania autostrad i parkingów zachodnich samochodów z zachodnimi rejestracjami, można było je rozpoznać po nieaktualnych naklejkach przeglądu rejestracyjnego i badania spalin.

Zachodnie wozy wcale nie śmigały wyprzedzając Wartburgi i Trabanty - na NRD-owskich autostradach obowiązywało generalne ograniczenie prędkości do 100 km/h a oprócz tego policja często stawiała ograniczenie na przykład do 60 km/h na prostej drodze i radarowała z nastawieniem na podróżnych z Zachodu. Mandaty kasowali w markach zachodnich po kursie oficjalnym 1:1. A tak poza tym to autostrady były w tak złym stanie, że lepiej było nie jeździć po nich zbyt szybko. Pamiętam na przykład w 1990 jechaliśmy busem po towar, poprzedniego dnia bus był w warsztacie, tam zdejmowali mu zbiornik paliwa (nie pamiętam już dlaczego), Przy zakładaniu go z powrotem nie założyli podkładek sprężystych, na sklawiszowanej autostradzie śrubki się poluzowały i zbiornik poleciał na ulicę w środku Berlina Zachodniego. Polała się ropa i za chwilę wjechał nam w tył samochód (zresztą rzęch na tymczasowej rejestracji). Przejeżdżająca przypadkiem straż pożarna od razu się zatrzymała, zebrała ropę z ulicy i bez jakichkolwiek pytań pojechała dalej. Ale jak jest wypadek z udziałem obcokrajowców to bez policji się nie obejdzie, zwiedziliśmy więc zachodnioberliński komisariat. Było czysto i porządnie, ale bogactwem nie śmierdziało. Papierosami zresztą też nie i to była największa różnica w stosunku do komisariatu w Polsce.

Co do przydrożnych restauracji to nie było z tym zbyt dobrze. Na przykład na 110 kilometrowym odcinku obecnej A11 od Berliner Ringu do granicy w Kołbaskowie były jedna stacja benzynowa (w tym samym miejscu jest do dziś, ale zbudowana od nowa) i jedna przydrożna restauracja, jeszcze z lat 30-tych - po tej nie ma już nawet śladu. Pierwotnie była to stacja benzynowa, chyba standardowa, bo identyczna istnieje do dziś po stronie polskiej przy zjeździe na Kołbaskowo. Drugą taką widziałem kilka lat temu na przebudowanym już odcinku w Polsce, koło Wrocławia. Obie były już mocno popsute przebudowami, którąś można by jednak zostawić jako zabytek. Bo w Niemczech to chyba już nie ma takiej ani jednej. (POPRAWKA: miasto-masa-maszyna podesłał link do zdjęcia standardowej stacji benzynowej w stanie oryginalnym na A12, jednak ta restauracja na A11 była trochę inna)

Przy okazji ciekawostka. O ile te stacje benzynowe wyglądały na standardowe, o tyle każdy wiadukt i most - przynajmniej na A11 - był inny. Podobno każdy z nich był pracą dyplomową jakiegoś studenta, każdy musiał być inny żeby od siebie nie ściągali.

Stacje benzynowe należały do NRD-owskiego odpowiednika CPN-u - firmy Minol, a restauracje prowadziła Mitropa - odpowiednik naszego Warsu. Serwisów przy autostradzie nie było, ale przecież i teraz nie ma. Serwis nie może być bezpośrednio przy autostradzie, bo po autostradzie nie wolno holować pojazdów (najwyżej do najbliższego zjazdu). Natomiast już wtedy istniała sieć telefonów alarmowych, działały (raz w grudniu 1989 musiałem niestety skorzystać).

Istniał też jeden przydrożny motel, jeszcze przedwojenny - przy Hermsdorfer Kreuz (skrzyżowanie A4 z A9), ale o nim pisał już WO, więc nie będę się powtarzał tylko zalinkuję.

Autostrady w NRD, stan na początek lat 70-tych XX wieku

Autostrady w NRD, stan na początek lat 70-tych XX wieku

Na zdjęciu powyżej widoczna jest sieć głównych dróg w północnej części NRD w roku 1970. Zwracam uwagę na nie zamknięty od północy i zachodu Berliner Ring i brak dzisiejszej A24 Berlin-Hamburg. Autostrada ta była planowana jeszcze przed wojną, wykonano nawet część wiaduktów i inne prace przygotowawcze, ale budowę jej rozpoczęto na dobre dopiero po podpisaniu prorozumienia o ruchu tranzytowym, w roku 1972, a do użytku oddano ją dopiero w 1982 roku. Autostrada ta była wyraźnie zorientowana na tranzyt i nie miała zbyt wielu zjazdów - gdy raz, koło 1995 przez pomyłkę na nią skręciłem to zawrócić udało mi się dopiero po pięćdziesięciu kilometrach.

Autostrady w NRD, stan na początek lat 70-tych XX wieku

Autostrady w NRD, stan na początek lat 70-tych XX wieku

W południowej części NRD prawie nic nowego nie zbudowano. No może poza połączeniem A4 za Eisenach z granicą i podobnymi drobiazgami.

RFN płaciło poważne pieniądze na utrzymanie i rozbudowę autostrad tranzytowych, Wikipedia mówi o 2,2 miliarda DM. Dodatkowo podróżni z RFN musieli płacić za myto i wizy tranzytowe, wydatki te były zwracane im przez rząd RFN. Była to bardzo poważna pozycja w budżecie NRD.

Ale tranzyt odbywał się nie tylko autostradami. Duża część tranzytu szła koleją. Pociągi tranzytowe mogły zatrzymywać się tylko w zaplanowanych miejscach - pociąg był wtedy pilnowany przez policję. Nie tylko żeby nikt nie wsiadł - również żeby nikt się nie schował gdzieś pod wagonem. Ryzyko takie istniało zawsze gdy pociąg się zatrzymał - zapewnienie, żeby pociąg nie zatrzymał się w nieplanowanym miejscu nawet przez chwilę było dużym wyzwaniem dla NRD-owskiego dozoru ruchu.

Pozostała jeszcze poruszona w pytaniu kwestia  "imperializmu i zacofania", Jak już pisałem w jednym z pierwszych odcinków propaganda NRD mogła głosić co chciała, większość obywateli i tak mogła porównać głoszone hasła z obrazem RFN pokazywanym w zachodniej telewizji. Pytać osobiście nie było trzeba. Natomiast "zacofanie" dotyczyło marksistowsko-leninowskich koncepcji ustrojów społecznych, według których kapitalizm był w stosunku do komunizmu zacofany z definicji. Nikt nie twierdził że zacofanie to dotyczyć miało zamożności społeczeństwa RFN, oni unikali bezpośredniego porównania poziomu życia w NRD i RFN mierząc się raczej z Włochami.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

6 komentarzy

Żegnaj NRD Extra: Tylko z zaproszeniem

W latach 70-tych mieszkańcy strefy nadgranicznej mogli pojechać do NRD po prostu na dowód osobisty. Fajnie było, ale się skończyło wraz z nadejściem Solidarności. Oficjalnym powodem zamknięcia granicy była (jak już pisałem) pryszczyca, jednak prawdziwa przyczyna była oczywista. Do tego masowo kupujące dotowane artykuły Polacy byli poważnym obciążeniem budżetu państwa, więc każdy pretekst był dobry. Od tego czasu można więc było jeździć tylko służbowo, albo na zaproszenie.

Zaproszenie do NRD, 1989

Zaproszenie do NRD, 1989

Zaproszenie trzeba było potwierdzić na policji, podobnie jak w Polsce komenda nie była sympatycznym miejscem. Duch państwa policyjnego był tam szczególnie dobrze wyczuwalny.

Zaproszenie do NRD, 1989

Zaproszenie do NRD, 1989

Zwracam uwagę, na identyfikator osoby (Personenkennzahl, PKZ) - w NRD już wtedy mieli w powszechnym użyciu odpowiednik numeru PESEL, wpisany od razu do ich dowodów osobistych. W Polsce w dowodach (tych nowszych, miękkich) było wtedy już miejsce na PESEL, ale jeszcze wcale nie u wszystkich był on wpisany. Drugą ciekawostką jest stempel polskiego banku - na zaproszenie można było wymienić złotówki na marki NRD, ale ile to już nie pamiętam.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo

4 komentarze

Jak to się robi w Niemczech: Weihnachtsmarkt

Weihnachtsmarkt to tradycyjny jarmark bożonarodzeniowy. Spotykane są też inne jego nazwy - AdventsmarktChristkindlmarkt, Glühweinmarkt... Ale zawsze chodzi o to samo.

Tradycja jarmarków bożonarodzeniowych w Niemczech jest bardzo stara, sięga końca XIV wieku. Frankfurcki Weihnachtsmarkt został po raz pierwszy wymieniony w dokumentach w roku 1393 i jest jednym z najstarszych w Niemczech. Ale w Austrii udokumentowana tradycja takich jarmarków jest jeszcze o 100 lat starsza.

Pierwotnym celem jarmarku bożonarodzeniowego było umożliwienie ludziom zaopatrzenia się na zimę. Stoiska na jarmarku mogli prowadzić tylko miejscowi obywatele, nie było tam przyjezdnych kupców - oni mogli wystawiać swoje towary na targach (Messe) - jeszcze starszej tradycji frankfurckiej, pierwsza wzmianka o nich w dokumentach pochodzi z roku 1160. Obecnego charakteru jarmarki bożonarodzeniowe nabrały dopiero w XIX wieku.

Frankfurcki Weihnachtsmarkt od zawsze odbywa się na rynku, zwanym Römerberg i przyległych uliczkach starego miasta. Zazwyczaj sięga aż na Zeil - główną, handlową ulicę Frankfurtu, ale w tym roku Zeil jest w remoncie i stoiska się tam nie zmieściły.

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - stoiska

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - stoiska

 

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - choinka

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - choinka

Zawsze byłem przekonany, że najstarszym, największym i najliczniej odwiedzanym jarmarkiem bożonarodzeniowym w Niemczech jest ten w Norymberdze, ale twarde dane mówią że we wszystkich tych konkurencjach Frankfurt przebija Norymbergę bez problemu (1393 kontra 1628, 200 stoisk vs. 180 i 3 miliony odwiedzających a nędzne 2 miliony :-). No ale ten w Norymberdze jest jednak ładniejszy - cały mieści się na jednym, wielkim placu.

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - karuzela

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - karuzela

Weihnachstmarkt, nawet najmniejszy, ma swoje obowiązkowe punkty programu. Są to:

  • Glühwein - grzane wino, a w zasadzie mieszanka czerwonego wina z sokami owocowymi, przyprawiona korzeniami.
  • Pierniki - (Pfefferkuchen), głównie serca z piernika. W Niemczech pierniki je się tylko na Boże Narodzenie.
Weihnachtsmarkt

Weihnachtsmarkt

  • Karuzela
Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - karuzela

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - karuzela

Bez tych trzech rzeczy nie ma Weihnachtsmarktu. Ale są też inne, tradycyjne wyroby:

Ozdoby choinkowe

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - stoisko z bombkami

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - stoisko z bombkami

 

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - stoisko z bombkami

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - stoisko z bombkami

 

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - stoisko z bombkami

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - stoisko z bombkami

 

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - stoisko z bombkami

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - stoisko z bombkami

Dziadki do orzechów (Nußknacker)

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - dziadki do orzechów

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - dziadki do orzechów

Świeczki

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - świeczki z wosku pszczelego i miód

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - świeczki z wosku pszczelego i miód

Domki podświetlane świeczkami, kule śnieżne

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - podświetlane domki

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - podświetlane domki

Lampki na  świeczki

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - lampki na świeczki

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - lampki na świeczki

Cynowe figurki

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - cynowe figurki

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - cynowe figurki

Lalki

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - lalki

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - lalki

i inne wyroby rękodzielnicze

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - rękodzieło

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - rękodzieło

Nie może zabraknąć też jedzenia - kiełbasek, placków ziemniaczanych, kasztanów, no i obowiązkowych owoców w czekoladzie

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - owoce w czekoladzie

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - owoce w czekoladzie

Oczywiście taki Weihnachtsmarkt to jeden wielki biznes. Trudno zjeść cokolwiek poniżej 2 euro, kubek Glühweina to jakieś 2,50, na zjedzenie czegoś konkretniejszego poniżej 5 euro nie ma co liczyć. Podobnie drogie są wszystkie sprzedawane towary - teraz przemnóżmy to przez te 3 miliony zwiedzających i wychodzą z tego bardzo konkretne pieniądze. Więc praca wre, Weihnachtsmarkt daje sezonowe zatrudnienie wielu ludziom, w tym licznym Polakom. Na wielu stoiskach można dogadać się po polsku.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

Skomentuj

Jak to się robi w Niemczech: Podatek kościelny w działaniu

W poprzedniej notce omówiłem zasady podatku kościelnego, teraz pora na przedstawienie jego skutków.

Dla zwykłego człowieka niewątpliwym plusem podatku kościelnego jest to, że nie ma czegoś takiego jak wymuszanie "co łaska". Ksiądz czy pastor sprawdzają czy delikwent jest w wykazie płacących podatek kościelny na daną wspólnotę i posługę wykonują bez dodatkowych opłat albo, jeżeli człowieka w wykazie nie ma, odmawiają wykonania posługi. I nie ma zmiłuj - nie płaci podatku = jest niewierzący. Proste, jasne i klarowne. Uwielbiam jasne zasady. Co ciekawe, wszystkie przypadki o których słyszałem że ktoś nie płaci podatku kościelnego bo mu szkoda pieniędzy, a potem nie może czegoś załatwić (ślubu, chrztu, pogrzebu itp.) dotyczyły Polaków.

Druga zaleta dla wiernych jest taka, że kościoły są bezpośrednio zainteresowane utrzymaniem wiernych. Jeżeli jakiś ksiądz lub pastor wyskoczy z tekstem że jego zakupiony za pieniądze wiernych Mercedes S-klasy to nie jest samochód luksusowy (piję tu do konkretnej wypowiedzi jednego polskiego prałata), to może być pewien, że mu trochę osób odejdzie (a wystarczy skoczyć do urzędu meldunkowego i zgłosić zmianę w rubryczce wyznanie) i kasa do dyspozycji się zmniejszy. Praktyka jest taka, że księża czy pastorzy po prostu nie używają takich samochodów. Nie warto. Podobnie różne ekscesy osób duchownych są o wiele rzadsze niż w Polsce - po prostu opłaca się trzymać pewien poziom, a wyłamujących się dyscyplinować od razu, a nie dopiero po przegranych procesach o odszkodowanie.

Dla kościołów podatek kościelny jest również korzystny, przynajmniej na dłuższą metę. Oczywiście mając odpowiednie środki nacisku na władzę i wielu fanatycznych i chętnych do datków wiernych można wyciągnąć więcej kasy, ale w dłuższej perspektywie ta metoda jest niepewna. Przeciw niej jest demografia i struktura zarobków. Podatek kościelny jest może i niższy, ale za to bardziej przewidywalny.

Podatek kościelny jest moim zdaniem korzystny dla społeczeństwa jako całości. Wprowadza jasne reguły, zapobiega wielu patologiom, uniemożliwia szermowanie niesprawdzalnymi danymi statystycznymi typu 95% katolików.

Kościół Katolicki w Polsce broni się na razie przed podatkiem kościelnym. Przyczyny są oczywiste - gdyby konsekwencją zadeklarowania się jako katolik była konieczność zapłacenia realnych, dodatkowych, pieniędzy z własnej kieszeni przez wiernego, i to miesiąc w miesiąc, to gwałtownie okazało by się że katolików jest w Polsce o wiele mniej niż KK twierdzi. Myślę że mogłoby wyjść ich nawet poniżej 50%. Byłoby to trzęsienie ziemi dla polskiego KK ale i polskiej polityki.

Ale oczywiście nie ma rozwiązań idealnych. Podatek kościelny w Niemczech jest krytykowany z różnych pozycji, jednak raczej nie za to żeby był niekorzystny dla kościołów. Krytyka zarówno ze stron kościelnych jak i ze strony partii politycznych dotyczy głównie (a dla czytelników z Polski zapewne i niespodziewanie) zbyt małego rozdziału kościołów od państwa - a konkretnie zaangażowania państwa w zbieranie podatku kościelnego i konsekwencji tego faktu.

Nie wierzę, żeby podatek kościelny został w Polsce wprowadzony, przynajmniej w przewidywalnej przyszłości. Ale wiedzieć jak działa - warto.

Więcej o finansowaniu kościołów w Niemczech w tej notce.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

8 komentarzy

Jak to się robi w Niemczech: Podatek kościelny – zasady

W Niemczech nie ma problemu z ustaleniem ilu jest wyznawców poszczególnych religii. Nie trzeba robić w tym celu ankiet czy badań socjologicznych. Wystarcza proste query w bazie danych meldunkowych. Bo w Niemczech trzeba swoje wyznanie zadeklarować przy zameldowaniu.

Nie ma to związku z jakąkolwiek inwigilacją czy czymś podobnym. Służy to wyłącznie do naliczania podatku kościelnego.

Podatek kościelny obliczany jest jako 8-9% (zależnie od landu) naliczonego podatku dochodowego i podatku od dochodów kapitałowych. Istnieje górna granica płaconego podatku kościelnego, obliczana jednak różnie w różnych landach. Jest też sporo specyfiki regionalnej w różnych szczegółach, nie podejmę się tu szczegółowej analizy - chcę opisać ogólną zasadę. A najważniejsze w tym jest: Podatek kościelny płacimy dodatkowo, nie pomniejsza on podatku płaconego państwu. No, drobne zastrzeżenie - jest odliczany od podstawy opodatkowania podobnie jak koszty uzyskania przychodu, czyli trochę jednak pomniejsza. Ale to szczegół, bo w zamian państwo zatrzymuje parę procent pobranego podatku kościelnego (znowu różnie w różnych landach) jako opłatę na koszty jego pobierania.

Ten podatek wcale nie jest niski, przeciętny człowiek płaci go jakieś parędziesiąt euro miesięcznie. W skali kraju wychodzi to rzędu 5,2 miliarda euro na rok dla samego kościoła katolickiego (dane za rok 2008). Wpływy z podatku kościelnego stanowią gdzieś między 60 a 85% budżetu diecezji.

Kościoły mają oczywiście jeszcze inne źródła dochodu:

  • Prowadzą szpitale, domy starców, przedszkola, finansowane według tych samych zasad co podobne przedsięwzięcia publiczne lub prywatne, chociaż częściowo dofinansowywane z podatku kościelnego (więcej na ten temat TUTAJ).
  • Prowadzą zbiórki pieniędzy na cele dobroczynne (wystawiając pokwitowania), wpłaty takie można sobie odliczyć od podstawy opodatkowania, podobnie jak wpłaty na cele dobroczynne dla podmiotów nie związanych z kościołami)
  • Prowadzą działalność gospodarczą, również na normalnych zasadach.
  • Taca nie jest istotnym źródłem dochodu, ponieważ wszyscy płacą podatek to na tacę wrzucają symbolicznie.
  • "Co łaska" za posługi prawie nie jest stosowane.

Podatek kościelny znacznie zmniejsza parcie kościołów na kasę państwową, jednak nie likwiduje go całkowicie. Państwo niemieckie wykłada jeszcze trochę pieniędzy na cele kościelne, największą pozycją jest religia w szkole. Inne to już drobiazgi: dofinansowanie uczelni kościelnych, utrzymania zabytków należących do kościołów itp. Kościoły są też zwolnione od niektórych podatków.

Zebrany podatek kościelny rozdzielany jest po parafiach w proporcji do wysokości podatku zebranego od zadeklarowanych parafian. Stąd bywają parafie bardzo biedne - na przykład w Oberstedten, gdzie wcześniej mieszkałem, bieda aż piszczała, kościół był nowy (1964), ale obrazy drogi krzyżowej mieli narysowane czarnym mazakiem na kartonie i oprawione w ramki, bo ich nie było stać na nic lepszego. Potem w ogóle kościół katolicki zlikwidowano a jego teren sprzedano pod budowę domów mieszkalnych.

Wyburzanie kościoła katolickiego w Oberursel-Oberstedten

Wyburzanie kościoła katolickiego w Oberursel-Oberstedten Źródło: www.kath-oberursel.de

Znowu parafia w dzielnicy w której mieszkam jest relatywnie bogata, bo ma dobrze zarabiających wiernych.

Większość podatku kościelnego pozostaje do dyspozycji diecezji, która finansuje działania na poziomie diecezjalnym. Co do ich sposobu zarządzania pieniędzmi można mieć jednak spore zastrzeżenia. Niedawno media podały, że nowy biskup odpowiedniej dla Frankfurtu diecezji Limburg w obliczu zmniejszających się na skutek kryzysu gospodarczego wpływów zarządził niezależną kontrolę stanu finansów przez audytorów. I się okazało, że jeden z urzędników diecezji przez długie lata sobie po trochu do domu wynosił, wyniósł tak dobre parę milionów.

O tym jak wygląda podatek kościelny w działaniu - w następnym odcinku.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

3 komentarze

Żegnaj NRD Extra: Wstąp do Wojsk Ochrony Granicy

No wstąp! Będziesz jeździł Trabantem cabrio!

Ogłoszenie werbunkowe, NRD, 1981

Ogłoszenie werbunkowe, NRD, 1981

Ogłoszenie jest z listopada 1981 roku, opublikowane w modelarskim czasopiśmie Modellbau Heute.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Skomentuj

Jak to się robi w Niemczech: Biblioteka

Sieć bibliotek jest w Niemczech nieźle rozwinięta. Władze miejskie i gminne wkładają w nie sporo pieniędzy, i chwała im (chociaż) za to.

W Sachsenhausen biblioteka została niecały rok temu przeniesiona ze starej, niezbyt sympatycznej siedziby (budynek z lat 60-tych, wielkie, pojedyncze szyby, w lecie gorąco, w zimie zimno, labirynt pomieszczeń na pierwszym piętrze)

Dawna biblioteka

Dawna biblioteka

do pomieszczeń w zrewitalizowanej starej zajezdni tramwajowej. Teraz jest tam naprawdę przyjemnie:

Biblioteka

Biblioteka

Jest też winda na piętro dla inwalidów.

Biblioteka

Biblioteka

I kilkanaście komputerów z dostępem do internetu (nie licząc komputerów robiących za dostęp do centralnego katalogu).

Biblioteka

Biblioteka

To tylko nieduży oddział dzielnicowy.

W bibliotece w Niemczech można wypożyczyć nie tylko książki. Są tam też płyty z muzyką, DVD z filmami, programy komputerowe (również gry) i gry planszowe.

Biblioteka kosztuje użytkownika 10 euro rocznie, dzieci i młodzież za darmo. Można wypożyczyć do 10 książek/nośników naraz, książki na do 4 tygodni, inne nośniki do 2 tygodni. Ale wypożyczenie można dwa razy przedłużyć.

Jeszcze kilka lat temu wypożyczanie odbywało się jak za króla Ćwieczka - w każdej książce była karta, w książce stemplowało się daty itp. Potem wprowadzono naklejki z kodami kreskowymi, kody kreskowe na kartach bibliotecznych i skanery kodów przy komputerach obsługi. W innych bibliotekach stosowane są inne kombinacje technik, na przykład w Oberursel mieli kody kreskowe, ale zostali przy stemplowaniu terminu oddania książki.

Książka ze stemplami

Książka ze stemplami

We Frankfurcie niedawno przestawiono cały system na najnowszą technologię - RFID.

Książka z RFID

Książka z RFID

Każda książka ma teraz naklejkę z chipem RFID, a wypożyczanie jest samoobsługowe. Odbywa się to przy takim urządzeniu:

Biblioteka - automat do wypożyczania książek

Biblioteka - automat do wypożyczania książek

Do urządzenia wkłada się swoją kartę biblioteczną z kodem kreskowym, a na półce kładzie książki. Urządzenie wczytuje kody RFID, wyświetla listę pozycji na ekranie i po zatwierdzeniu drukuje potwierdzenie. Zwrot książek odbywa się na razie przy biurku u pań bibliotekarek (też przez czytnik RFID), ale w przygotowaniu jest zwrot automatyczny, dostępny również z zewnątrz budynku. "Książkomat" jest już zainstalowany, ale na razie nieczynny.

Biblioteka - Książkomat

Biblioteka - Książkomat

Przy wyjściu z biblioteki jest bramka która prawdopodobnie sprawdza czy nie wynosi się książek nie wypożyczonych, ale alarmu dotąd nie widziałem. Zapytam się o to. W bibliotece pracuje między innymi pani z Polski, wcześniej była jeszcze jedna ale już przeszła na emeryturę.

Wszystko pięknie, ale książek jak na mój gust trochę mało. Znacznie więcej mają oczywiście w centralnej bibliotece miejskiej, ale tam nie chce mi się tak często chodzić.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

Skomentuj

Polityk czyta dzieciom

Wczoraj do szkoły mojego dziecka przyszedł polityk. Nie po to żeby robić prymitywną agitkę, nie, on dzieciom czytał książkę dla dzieci. Przez dwie godziny. Czytał po aktorsku, dobrym niemieckim, dzieciom się bardzo podobało.

Omid Nouripour

Omid Nouripour Źródło: www.nouripour.de

Politykiem tym był Omid Nouripour, prominentny polityk partii Zielonych, poseł do Bundestagu, członek różnych komisji parlamentarnych itp.

 Jak łatwo można zauważyć, Omid Nouripour nie jest z pochodzenia Niemcem. Urodził się w Iranie, do Niemiec przyjechał z rodzicami w wieku dopiero 13 lat. Obywatelem Niemiec jest zaledwie od roku 2002.

 Na koniec dzieci rzuciły się na niego z kartkami, żeby dostać autograf. Moje dziecko na czele.

 

 

Autograf Omid Nouripour

Autograf Omid Nouripour

A ja zacząłem sobie wyobrażać, jak taka akcja wyglądałaby w Polsce. Założywszy nawet, że polityk chciałby dzieciom czytać, to z czym do ludzi? Seplenienie, mamrotanie, wady wymowy - przecież większość z nich nie potrafi poprawnie i porządnie mówić w ojczystym języku! A o interpretacji tekstu to nawet nie słyszeli (jak się nigdy w życiu nawet w teatrze nie było...). A mówienie to przecież podstawowa umiejętność polityka! Do tego jest wyraźna korelacja kaleczenia języka z deklaracjami patriotycznymi.

Wnioski, jak zwykle, smutne. Nie wierzę, żebym dożył czasów, gdy politycy polscy, zwłaszcza ci najbardziej patriotyczni w gębie, będą mówili po polsku tak, jak ten Irańczyk po niemiecku.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

Komentarze: (1)