Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Jak to się robi w Niemczech: Skandale z żywnością

Ostatnio wszystkie media trąbią o wielkim skandalu z dioksynami w jajkach. A było to tak:

Jedna firma produkująca pasze dla zwierząt hodowlanych użyła do produkcji zamiast tłuszczów spożywczych tłuszczów technicznych. Na którymś etapie było to zdaje się celowe działanie, nie jest jednak dla mnie jak dotąd jasne czy to producent tłuszczów (firma Harles und Jentzsch) sprzedał tłuszcz techniczny jako paszowy, czy namącił pośrednik, czy też producent pasz sobie przyoszczędził. No ale to nie takie ważne. Nic specjalnego by się nie stało, gdyby ten tłuszcz techniczny nie był skażony dioksynami.

Teraz będzie o dioksynach. Nikt nie kwestionuje, że dioksyny są szkodliwe i, co gorsza, gromadzą się w organizmie robiąc szkody w dłuższym terminie. Ale ostatnio, w HR-Info, usłyszałem pierwszą rozsądną wypowiedź na ten temat, wypowiadał się chemik od żywności. I on mówił tak:

  • Dioksyny są w obecne w środowisku - a co za tym idzie i w żywności - od czasu gdy cywilizacja zaczęła używać ognia.
  • Jedynym produktem żywnościowym nie zawierającym dioksyn (przynajmniej w ilościach większych niż śladowe) jest cukier rafinowany.
  • Normy na zawartość dioksyn w żywności nie są uzasadnione toksykologicznie, tylko technicznie.
  • Na każdy rodzaj produktu normy są inne, ten "ogromny" poziom dioksyn wykryty w jajkach, gdyby wystąpił w rybach, mieściłby się bez problemu w dopuszczalnym zakresie.
  • Nawet Bio-produkty z hodowli ekologicznych mogą mieć podwyższony poziom dioksyn.
  • Gdyby badać poziom dioksyn w wybranej grupie towarowej, to tylko kwestią czasu i ilości wykonanych prób jest, żeby znaleźć partię z ilością dioksyn przekraczającą normę. Nikt tego nie robi, bo te testy są stosunkowo drogie i pracochłonne.
  • Obciążenie środowiska, czyli w konsekwencji żywności, dioksynami od wielu lat generalnie spada.

Brzmi to wszystko sensownie, więc bez paniki.

No dobrze, ale jak właściwie takie skandale wychodzą na światło dzienne?

W Niemczech problematykę kontroli żywności reguluje Lebensmittel-, Bedarfsgegenstände- und Futtermittelgesetzbuch (Kodeks artykułów żywnościowych, użytkowych i paszowych), a kontrole są w gestii landów. Każdy land ma swoją instytucję kontrolną, nazwy ich i umocowanie w strukturze administracji są różne. Centralną czapką nad tymi instytucjami jest Bundesamt für Verbraucherschutz und Lebensmittelsicherheit (Centralny urząd do spraw ochrony konsumentów i bezpieczeństwa żywności), podlegający pod Bundesministeriums für Ernährung, Landwirtschaft und Verbraucherschutz (Ministerstwo wyżywienia, rolnictwa i ochrony konsumentów). Kompetencje instytucji kontrolnych to pierwsza połowa kompetencji polskiego Sanepidu (SANitarne). Częścią EPIDemiologiczną zajmują się inne instytucje.

Kontrolerzy chodzą po firmach i prowadzą kontrole. I co pewien czas coś wykryją. Na przykład w 2005 wykryli skandal z używaniem mięsa o wiele zbyt długo przechowywanego w zamrażalniach do produkcji kebabów. Ale jest ich oczywiście zbyt mało żeby skontrolować wszystko. Stąd też przepisy zobowiązują producentów do zgłaszania wykrytych przekroczeń dopuszczalnych poziomów substancji szkodliwych i do prowadzenia ścisłej dokumentacji pochodzenia surowców używanych do produkcji. Metoda ta jest oczywiście niedoskonała, bo producent może mieć tu konflikt interesów i coś kombinować. Ale w wielu wypadkach działa. Na przykład producent jedzenia dla niemowląt, firma Hipp, kilka lat temu wykryła i zgłosiła odpowiednim władzom przekroczenie dopuszczalnego poziomu szkodliwych substancji w partii surowców bio które, jak się potem okazało, były przechowywane w poenerdowskim magazynie od środków ochrony roślin. Ponieważ wszyscy pośrednicy mieli pełną dokumentację, bez problemu dało się ustalić źródło skażenia.

Planowana jest korekta systemu, żeby obowiązek zgłoszenia leżał nie po stronie producenta, tylko po stronie laboratorium wykonującego badanie - bo duża część producentów zleca wykonywanie badań laboratoriom zewnętrznym.

Spotykam często twierdzenia, że w Polsce, to dopiero żywność jest zdrowa i nie zanieczyszczona substancjami szkodliwymi. Myślę, że wątpię. To raczej tylko wrażenie wywołane małą ilością kontroli. Nie słyszałem żeby Sanepid wykrył kiedykolwiek jakąś naprawdę grubą aferę. A przecież one istnieją - przypomnę tu aferę z wędlinami z Constaru, wykrytą przez dziennikarzy, a nie przez jakiekolwiek regularne mechanizmy. Szalonych krów też w Polsce nie było, dopóki nie zaczęto ich badać.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

Skomentuj

Jak to się robi w Niemczech: Testy artykułów konsumenckich

Niemcy są krajem, w którym bardzo rozwinięta jest ochrona konsumentów. Dziś o testach produktów obecnych na rynku.

Logo Stiftung Warentest

Logo Stiftung Warentest Źródło: Wikipedia

W roku 1964 roku, po wieloletnich dyskusjach powstała powołana do życia przez rząd niemiecki instytucja o nazwie Stiftung Warentest (Fundacja Testowania Produktów). Jest to niezależna fundacja dofinansowywana z budżetu, której zadaniem jest, jak sama nazwa wskazuje, testowanie obecnych na rynku produktów i publikacja wyników testów. Drugim (a w zasadzie pierwszym) oprócz dotacji budżetowej źródłem finansowania fundacji jest sprzedaż tych właśnie wyników testów. Dofinansowanie budżetowe ma być wyłącznie rekompensatą za zakaz publikowania reklam.

Fundacja wydaje sporo:

Logo Test

Logo Test Źródło: Wikipedia

Miesięcznik Test, zawierający właśnie testy produktów. Wydawany jest już od 1966 roku i rozchodzi się średnio w nakładzie ponad 500.000 egzemplarzy. Zdecydowana większość nakładu (432.000) sprzedawana jest w prenumeracie. Oprócz regularnego miesięcznika wydawane są wydania specjalne zawierające testy pogrupowane tematycznie i roczniki z wszystkimi testami wykonanymi w danym roku.

Logo Finanztest

Logo Finanztest Źródło: Wikipedia

Miesięcznik Finanztest, w którym publikowane są testy i porady dotyczące lokat, ubezpieczeń i podatków. Pismo to pojawiło się na rynku w roku 1991 i jego nakład jest niższy - ok. 250.000 egzemplarzy (z czego 205.000 w prenumeracie). Tu też są wydania specjalne i roczniki.

Książki

Fundacja wydaje sporo książek poświęconych omówieniu jakiejś grupy produktów. Na przykład była taka, w której przeanalizowano dużą grupę leków bezreceptowych oceniając, co działa na pewno, co ma szanse działać, a co jest tylko nabijaniem kasy. Mimo że drogie, warto kupić.

Fundacja Warentest bardzo dba o swoje dobre imię a zwłaszcza o to, aby nie powstał nawet cień podejrzenia o stronniczość lub zależność od jakiejkolwiek firmy. Nie zamieszcza na przykład w swoich publikacjach jakichkolwiek reklam (poza reklamami własnych wydawnictw).

Podobnie wysokie standardy obowiązują przy testach. Towary do testów zawsze są kupowane anonimowo w kilku sklepach w różnych rejonach kraju. Testy wykonywane zlecane niezależnym, specjalistycznym instytutom naukowym. Test użytkowania przeprowadza odpowiednio pod względem statystycznym dobrana grupa amatorskich testerów. Metodologia testów i kryteria oceny są zawsze publikowane i jest to bardzo interesująca lektura, przynajmniej dla inżyniera.

Zdarza się, że jakiś producent poczuje się niesprawiedliwie oceniony, niektórzy idą z tym nawet do sądu, ale tylko wyjątkowo sąd przyznaje im rację. W zdecydowanej większości wypadków okazuje się, że ocena była uzasadniona. Właściwie w ostatnich 20 latach to chyba tylko dwa razy fundacji zdarzyła się poważniejsza wpadka: raz gdy w tabelce zrobionej w Excelu, w której oceniali jakieś ubezpieczenia coś im się pomieszało i wyniki były błędne, drugi raz gdy oceniali bezpieczeństwo stadionów na Mundial 2006 i ich zastrzeżenia rzeczywiście były niesłuszne a opierały się na błędnych pomiarach.

Każda taka wpadka to dla prasy, radia i telewizji omalże breaking news, dostaje im się wtedy od wszystkich. To jest dopiero nacisk. Ale z drugiej strony fundacja ma nieprawdopodobny wpływ na rynek - pamiętam że w początku lat 90-tych producenci chwalili się na plakatach gdy otrzymali ocenę befriedigend (zadowalający). Dziś produkt który otrzyma taką ocenę nierzadko wypada z rynku!

Testy fundacji można nabyć w różny sposób. Na przykład kupując ich pismo. Ale oczywiście akurat gdy potrzebny jest test jakiejś grupy produktów to w aktualnym numerze go nie ma. Można pismo zaprenumerować, ale jest lepsza i tańsza metoda: Wszystkie testy i artykuły są dostępne w sieci. Jest jednak drobny haczyk: Nowsze testy są płatne. Cena jednego artykułu wynosi od 0,50 do 2 Euro. Jak potrzeba jeden, czy dwa, to nie ma sprawy, ale wzięłoby się jeszcze o tym, albo o tamtym...

W takiej sytuacji trzeba podejść inaczej. Trzeba zapłacić za ograniczony tylko czasowo dostęp do archiwum. W tej chwili kosztuje to 7 Euro za miesiąc, wcześniej oferowano dwie godziny za parę euro, ale w dobie szybkiego internetu to nie był dla fundacji dobry interes. Przez te dwie godziny można było sobie ściągnąć wszystko, co podeszło i jak leci, a poczytać dopiero później.

 

Logo Ökotest

Logo Ökotest Źródło: Wikipedia

Fundacja ma też prywatnego konkurenta - pismo "ÖKO-TEST". Ale ja ich nie cenię. Oni robią swoje testy maksymalnie tanio i w praktyce ograniczają się do analizy chemicznej na zawartość szkodliwych substancji + absolutnie podstawowy test użytkowania. O ile przy żywności albo kosmetykach byłoby to jeszcze mniej więcej OK, to ocena na przykład tornistra na tej podstawie nie jest jakaś szczególnie miarodajna. Bardziej złożonych produktów, na przykład elektroniki nie testują wcale. Więc jeżeli na produkcie widzicie dobrą ocenę ÖKO-TESTu to nie znaczy, że ten produkt jest dobry. Znaczy to najwyżej, że jest nieszkodliwy dla zdrowia.

Na koniec jeszcze anegdota: Pamiętam że w początku lat 90-tych fundacja przetestowała różne prezerwatywy, w tym również produkcji polskiej (nie pamiętam dokładnie skąd im się wzięła akurat polska, ale chyba postanowili zrobić porównanie ponadregionalne). Polska prezerwatywa wypadła w teście bardzo źle, i jakaś pani z polskiego ministerstwa zdrowia publicznie w radiu wysuwała w stosunku do fundacji zarzuty o chodzenie na pasku rządu i celową walkę z polskimi producentami. Gdyby powiedziała to w Niemczech, to by wkrótce dostała pozew.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

Komentarze: (1)

Jak to się robi w Niemczech: Zarobki księży

W pewnej dyskusji w sieci padło interesujące pytanie: Ile w Niemczech zarabia ksiądz?. Przyznam, że nie miałem o tym pojęcia, ale chwilę poszukałem i wyniki są interesujące.

Księża w Niemczech wynagradzani są według siatki płac obowiązującej w sektorze publicznym, przewidzianej dla urzędników, sędziów i żołnierzy, zdefiniowanej w Bundesbesoldungsgesetz. Od swoich wynagrodzeń płacą oni podatki według normalnych zasad, płacą ryczałtową składkę na ubezpieczenie zdrowotne (ok. 250 euro), ale nie płacą składek na ubezpieczenia społeczne. W Niemczech różnym sytuacjom życiowym przyporządkowane są różne klasy podatkowe (Steuerklasse, muszę też kiedyś napisać o tym notkę), ksiądz katolicki jako osoba samotna ma najmniej korzystną klasę I, żonaty pastor będzie miał bardziej korzystną klasę (klasa podatkowa odpowiada w pewnym zakresie obowiązującej w Polsce koncepcji wspólnego rozliczania się małżonków). Pastor dzieciaty ma oczywiście ulgę na dziecko, Kindergeld itd.

W siatce płac ustalone są grupy wynagrodzeń dla różnych stanowisk, podzielone jeszcze na klasy.

Ksiądz zaczyna od grupy A13, tak jak na przykład kierownik szkoły podstawowej z od 80 do 180 uczniów, początkujący lekarz, albo major. Taryfa ta obowiązuje dla proboszcza, wikarego, itp.

W wieku około 40 lat ksiądz przechodzi do grupy A14, jak ordynator, a w wojsku podpułkownik.

Nieliczni księża awansują do grupy A15 (ambasador) a nawet A16 (pułkownik).

Do tego księża otrzymują generalnie "trzynastkę" i dodatki tak jak w służbie cywilnej - zasiłek urlopowy itp.

Zauważmy, że księża prawie zawsze mieszkają w domu parafialnym lub zgromadzeniu zakonnym i nie płacą (lub płacą bardzo niewiele) za mieszkanie. Ta różnica polega opodatkowaniu jak dodatkowy dochód. Na ubezpieczenie zdrowotne, OC  na samochód itp., księża mają preferencyjne taryfy, mają też bezpłatne konta w kościelnych bankach. Koszty pomocy domowej są pokrywane w 50-75% ze środków diecezjalnych (czytaj: podatku kościelnego). Dojazdy do pracy są całkowicie zwracane przez pracodawcę, inni podatnicy mogą je najwyżej odliczać od podstawy opodatkowania.

Teraz uwaga, będą konkretne sumy w widełkach. Już widzę jak niektórzy czytelnicy robią facepalma, że zły zawód sobie wybrali. Poniższe sumy to zarobki brutto, w nawiasie netto dla księdza katolickiego lub bezdzietnego pastora, po odliczeniu ryczałtowego ubezpieczenia zdrowotnego. "Trzynastki" i inne dodatki nie są tu doliczone.

Grupa uposażenia Brutto od Brutto do Netto od Netto do
A13 3403.19 € 4375.53 € 2424.55 € 3008.65 €
A14 3499.83 € 4759.09 € 2485.06 € 3224.28 €
A15 4277.90 € 5373.77 € 2952.43 € 3566.59 €
A16 4719.23 € 5986.47 € 3202.10 € 3907.81 €

Pensje księży finansowane są z podatków kościelnych.

Inaczej wygląda sprawa z wyższymi funkcjonariuszami kościelnymi. Ich pensje finansowane są przez państwo według innych taryf. I tak:

Kanonik, ordynariusz, biskup pomocniczy - B2, jak na przykład dyrektor departamentu

ordynariusz, biskup pomocniczy - B3, jak Direktor beim Bundesnachrichtendienst

Biskup - B8, jak na przykład szef urzędu statystycznego.

Konkretne sumy:

Grupa uposażenia Brutto Netto
B2 6242.51 € 4150.44 €
B3 6610.12 € 4255.14 €
B4 8683.31 € 5499.68 €

Około 2/3 zebranego podatku kościelnego idzie na uposażenia księży i pracowników świeckich kościołów.

Źródła:

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

3 komentarze

Jak to się robi w Niemczech: Sylwester z „Dinner for one”

Sylwester już za nami, ale na chwilę do niego wrócę.

W Polsce mamy nową, świecką tradycję, że na Boże Narodzenie w telewizji musi być "Kevin sam w domu". W Niemczech mają podobną tradycję dotyczącą Sylwestra, tyle że znacznie starszą. W Niemczech nie ma Sylwestra bez skeczu "Dinner for one".

Dinner for one to skecz wyprodukowany przez NDR już w roku 1963. Autorem skeczu był angielski komik Lauri Wylie, grali w nim aktorzy również angielscy Freddie Frinton i May Warden. Skecz nie nadaje się do cyklu "Smieszne po niemiecku", bo jest całkowicie po angielsku (poza wprowadzeniem), jednak jest łatwo zrozumiały również dla nie znających tego języka.

W skeczu Miss Sophie, staruszka z klasy wyższej, obchodzi swoje dziewięćdziesiąte urodziny. Zaprasza na nie, jak co roku, swoich czterech przyjaciół - są to Sir Toby, Admiral von Schneider, Mr. Pommeroy i Mr. Winterbottom. Przygotowaniem przyjęcia i obsługą gości zajmuje się jej służący James. Problem polega na tym, że ci czterej przyjaciele zmarli już wiele lat temu i ich role - jedzenie, wznoszenie toastów itp. - musi grać służący, oczywiście upijając się toastami coraz bardziej.

Skecz zbudowany jest na paru running gagach, z których gag słowny („The same procedure as last year, Miss Sophie?“ - „The same procedure as every year, James“ ) wszedł do języka potocznego i to po angielsku.

Dinner for one jest pokazywany od tego 1963 roku na Sylwestra we wszystkich niemieckich programach regionalnych. Tak często, że w już w 1988 wpisano go do Księgi rekordów Guinessa jako najczęściej powtarzaną produkcję telewizyjną. Oglądalność skeczu jest niesamowita, na przykład w rekordowym roku 2004 obejrzało go 15,6 milionów widzów niemieckich.

Skecz jest często parodiowany i naśladowany, ostatnio w Sylwestra widziałem zrobione w ten sposób odcinki Wissen mach Ah i Bernd das Brot. A na pewno było tego więcej, bo to były wszystkie dwa programy sylwestrowe, które nagrały się na moim video gdy byłem w kraju.

Skecz jest absolutnie kultowy, na przykład kilka lat temu na weselu mojego krewnego, zagrali go jego znajomi.

A teraz skecz:

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

Komentarze: (1)

Jak to się robi w Niemczech: Święto Trzech Króli

Jak się właśnie dowiedziałem, w Polsce uchwalono nowy dzień wolny od pracy - 6 stycznia, Trzech Króli. Motywując to tym, ze w innych krajach, na przykład w Niemczech, jest to również dzień wolny od pracy.

Nie będę się wpuszczał w analizy ekonomiczne czy Polskę na to stać czy nie, chcę tylko zdemaskować kłamliwy argument o Niemczech: Generalnie w Niemczech nie jest to dzień wolny. Szóstego stycznia nie pracują tylko trzy landy: Baden-Württemberg, Bayern i Sachsen-Anhalt. Cała reszta, włącznie z Hesją (czyli ja też), idzie normalnie do pracy.

Zresztą ta niejednorodność robi trochę problemów - firma w której pracuję ma swoją centralę w Bawarii. Nasz oddział jest w Hesji, więc mamy o ten dzień w styczniu więcej do pracowania, za tą samą płacę. Do tego jeżeli ktoś z naszego oddziału siedzi u klienta w Bawarii (a najbliższą Bawarię mamy o zaledwie 50 kilometrów, w Aschaffenburgu) to często nie może pracować (bo w firmie nikogo nie ma) i ten dzień musi odpracować. Odwrotnie jest gdy ktoś z Norymbergi siedzi u klienta w Hesji - idzie tego dnia do pracy i liczą mu się nadgodziny.

No ale wracając do tematu: O tym że w Niemczech szósty stycznia jest wolny nakłamali nawet w liście pasterskim biskupi. Nikomu nie można wierzyć, wszystkich trzeba sprawdzać.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

2 komentarze

Jak to się robi w Niemczech: Kłamstwo w polityce (3)

Miałem nadzieję, że nie będzie następnego wpisu z cyklu o kłamstwie w polityce, ale oczywiście nadzieja matką głupich. Heskie CDU to niestety super-chrześcijanie i hiper-demokraci.

Niedawno gruchnęła wieść, że Roland Koch dostał pracę. Byłoby wszystko OK, niech sobie pracuje, ale problem w tym co to za praca. Otóż ma on zostać przewodniczącym zarządu koncernu budowlanego Bilfinger Berger z Mannheimu.

To może najpierw o firmie. Koncern Bilfinger Berger powstał w roku 1975 jako połączenie trzech firm z tradycjami sięgającymi XIX wieku. Koncern realizuje wiele projektów, nie tylko w kraju. Jest spółką notowaną na giełdzie i drugim co do wielkości koncernem budowlanym w Niemczech. Jak na razie nic nadzwyczajnego, jedziemy dalej. Ostatnimi czasy koncern zrobił parę bardzo nieładnych akcji. Na przykład budując odcinek metra w Kolonii narozrabiali strasznie. Kilka zabytkowych budynków się cokolwiek uszkodziło, a jeden (archiwum miejskie) nawet zawalił grzebiąc pod sobą  dwie osoby i mnóstwo cennych, historycznych dokumentów. Przyczyną było nieprawidłowe prowadzenie prac, fałszowanie protokołów kontrolnych i kradzieże elementów zbrojenia.

Zniszczony budynek archiwum miejskiego w Kolonii

Zniszczony budynek archiwum miejskiego w Kolonii Źródło: Wikipedia Autor: Frank Domahs

Podobne nieprawidłowości wykryto na budowie trasy ICE Norymberga-Monachium i na budowie metra w Düsseldorfie. Na innych budowach też się źle dzieje.

No dobrze, ale ktoś może powiedzieć: To chyba OK, że chcą nająć mocnego człowieka, żeby zrobił u nich porządek.

Gdyby tak było, byłoby pewnie naprawdę OK. Ale sposób załatwienia tej sprawy budzi spore wątpliwości. Po pierwsze: Pan Koch zrezygnował z polityki niespodziewanie, przed końcem kadencji, prawie że rzucił robotę, rozwiązał umowę i sobie poszedł. Wtedy twierdził, że po prostu ma dosyć i sobie odpocznie, ale dziś się okazuje że jakieś rozmowy prowadził, pilnując tylko żeby nie można mu było zarzucić że coś podpisał, albo podejmował wiążące ustalenia.

I teraz najważniejsze: Koncern Bilfinger Berger dostał nieco wcześniej zlecenie na budowę nowego pasa na lotnisku we Frankfurcie. Za 80 milionów. W porównaniu z całością inwestycji to może i niedużo, ale 80 baniek piechotą nie chodzi. A kto o tym zleceniu decydował? Fraport i land Hessen. Czyli w zasadzie pan Koch. A o tym, co się przy tym projekcie działo i dzieje już pisałem. W tym samym cyklu. I chyba zbyt dobrze pana Kocha oceniłem pisząc, że nie ma w tym wszystkim własnego interesu.

I to jeszcze nie koniec cyklu. Kolejne afery heskiej CDU w drodze. Następna notka z tego cyklu też, niech tylko sytuacja się jeszcze trochę wyklaruje.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

3 komentarze

Jak to się robi w Niemczech: Goło i niezbyt wesoło.

Dziś w notce będą występować nagość i obrzydliwość, stąd po raz pierwszy podział na wstęp i treść. Rzecz nie dla wrażliwych, wejście na własną odpowiedzialność. Czytaj dalej »
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

6 komentarzy

Jak to się robi w Niemczech: Jeszcze o finansowaniu kościołów

W notkach o podatku kościelnym wspominałem już o tym, że państwo dokłada się do finansowania związków wyznaniowych. Na podstawie znanych mi informacji wydawało mi się, że to nie jest zbyt dużo. Jednak właśnie przeczytałem o tym artykuł (Euro 10/2010, Stephan Haberer i Hans-L. Merten "Das Kreuz mit dem Kapital") i muszę się tą nową wiedzą podzielić.

Najpierw uwaga: W dalszym ciągu notki będę pisał o "kościołach" - mowa będzie zbiorczo o kościele katolickim i ewangelickim. Nie będzie dużym błędem założenie, że podane sumy rozkładają się między oba te związki wyznaniowe z grubsza po połowie, a inne kościoły są na tyle nieznaczne, że można je w tych rozważaniach pominąć.

Przejdźmy więc do kosztów ponoszonych przez państwo niemieckie:

Koszty duszpasterstwa wojskowego są łatwe do policzenia - jest to pojedyncza pozycja w budżecie państwa i wynosi 26,3 milionów euro. Zdecydowana większość tej sumy to koszty płac dla kapelanów. Opłacanie kapelanów nie jest w żaden sposób umocowane w przepisach. Czyli wszystko podobnie jak w Polsce.

Następna pozycja to religia w szkole. Tu jest trudniej. Co prawda łatwo jest wyliczyć koszty płac nauczycieli kościelnych (207 milionów) ale są jeszcze katecheci świeccy i inne koszty, Carsten Frerk w książce "Finanse i majątek kościołów w Niemczech" oszacował całkowite koszty państwa na naukę religii w szkole na 2,28 miliarda euro rocznie. I znowu to wszystko podobnie jak w Polsce.

Dalej mamy podatek kościelny. Zasady są co prawda ładne, ale w praktyce państwo też ma z tego powodu koszty. Mianowicie zapłacony podatek kościelny odlicza się od podstawy opodatkowania, w związku z tym wpływy państwa zmniejszają się o ponad 3 miliardy rocznie. Tego czynnika w Polsce nie ma.

Podobnie jest z darowiznami na kościoły - wpływy podatkowe państwa zmniejszają się z tego powodu o jakieś 600 milionów rocznie. Tu chyba znowu podobnie jak w Polsce.

Kościoły są zwolnione z różnych podatków - ta subwencja kosztuje podatnika jakieś 7 miliardów  rocznie. To znowu podobnie jak w Polsce.

Często podnoszony jest argument o działalności społecznej kościołów - o prowadzeniu przedszkoli, szkół, szpitali, domów starców... I ma to być dofinansowywane z budżetów diecezjalnych. Jednak prawda jest taka, że instytucje te działają na tych samych zasadach jak instytucje świeckie a dofinansowanie z ze środków kościelnych jest znikome. Za to bardzo duże wsparcie (nawet do 100%) pochodzi ze środków państwowych lub gminnych. Dokładnie tak jak i dla instytucji państwowych, ale nad kościelnymi państwo nie ma żadnej kontroli. Organizacje dobroczynne są tylko w bardzo niewielkim stopniu dofinansowywane z podatku kościelnego, a za to w sporym stopniu ze środków publicznych. Na przykład dla Misereor jest to 58% środków publicznych, a tylko 6% diecezjalnych. I to się jeszcze nazywa "Bischöfliches Hilfswerk" ("Biskupie dzieło pomocy")! 

Struktura przychodów Misereor

Struktura przychodów Misereor Źródło: Wikipedia Autor: Partikular

 Na diagramie: Struktura przychodów Misereor w roku 2007

Legenda:

  • Staatl. Steuermittel - środki państwowe finansowane z podatków
  • Spenden - darowizny
  • Kollekte - zbiórki organizowane przez kościół (np. taca)
  • Kirchliche Haushaltsmittel - środki własne kościoła (czyli z podatku kościelnego)
  • Zinsen - odsetki (czyli dochody kapitałowe)

 

 

I są jeszcze drobniejsze pozycje, na przykład dofinansowanie remontów zabytków kościelnych (22 miliony). A na sam Ökumenisches Kirchentag (jak się to po polsku nazywa? Taki duży zjazd kościelny) 2010 w Monachium państwo dołożyło 10 milionów. Znowu jak w Polsce.

 

A teraz radzę usiąść i mocno trzymać się poręczy fotela. Tego nie ma nawet w Polsce. Mnie też trzepnęło jak o tym przeczytałem. Najpierw trochę o historii, bo to ważne.

Istotną rolę w systemie finansowania kościołów w Niemczech odegrał Napoleon. Na mocy traktatu pokojowego z Lunéville odebrał on księstwom niemieckim tereny na lewo od Renu, zrzekając się jednocześnie roszczeń do terenów na prawo od rzeki. Wywłaszczeni książęta dostali jako odszkodowanie (zatwierdzone przez Reichsdeputationshauptschluss - ostatni znaczący akt prawny Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego) tereny odebrane kościołom leżące na prawo od Renu. Było to w roku 1803. Tak zakończył swoje istnienie system zwany Reichskirche (jest na to polskie określenie? I jeszcze uwaga dla nie czytających po niemiecku: Przełączenie się w Wikipedii z niemieckiego hasła Reichskirche na angielski nie daje informacji o które tu chodzi), czyli szczególna wzajemna zależność władzy świeckiej i kościelnej obowiązująca w Świętym Cesarstwie Rzymskim Narodu Niemieckiego. Ziemie odebrane kościołom stanowią aż 27% obecnej powierzchni Bundesrepubliki

Z tymi ziemiami kościelnymi było tak, że część księstw niemieckich należało do książąt będących jednocześnie biskupami. Takiego księcia-biskupa nazywano Fürstbischoff - chyba nie ma na to nawet polskiego słowa, bo w Polsce skala tego zjawiska była znikoma. Księstwa te uległy likwidacji i zostały włączone do księstw świeckich. W zamian za to książęta świeccy zobowiązali się "dbać o wyposażenie katedr i pensje dla wyższych duchownych".

I od tego czasu płaciło biskupom cesarstwo, płaciła republika weimarska, płacił Hitler i płaci Bundesrepublik. Już od ponad 200 lat.

I nie są to drobne. Tyle że nie ma na to jednej pozycji w statystyce. Struktura administracyjna Niemiec jest bardzo skomplikowana (to przez Amerykanów, specjalnie  tak zrobili, muszę napisać o tym notkę) i nie da się w prosty sposób uzyskać takich danych. Według szacunków są to około 442 miliony euro rocznie (na 67 biskupów katolickich + nie udało mi się ustalić ilu ewangelickich). Dla porównania 180 szefów koncernów notowanych w DAX wzięło w roku 2009 w sumie "tylko" 409 milionów.

I tak w sumie wychodzi około 20 miliardów rocznie na koszt podatników. A z podatku kościelnego kościoły mają tylko 10 miliardów.

Jak widać, z tym rozdziałem kościołów od państwa w Niemczech nie jest tak dobrze, jak to się na pierwszy rzut oka wydaje. Z kilku z tych pozycji zdawałem sobie sprawę, ale na przykład to o finansowaniu biskupów to dla mnie nowość. Ech...

 

Mam w planie jeszcze notkę o niemieckim konkordacie, ale okazało się że sprawa jest tak skomplikowana, że bez jakiegoś dobrego opracowania nie dam rady się przez nią przegryźć. Więc to trochę potrwa.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

17 komentarzy

Jak to się robi w Niemczech: Bazary, bazary (2)

Plakat Kinderkram 2010

Plakat Kinderkram 2010

 We Frankfurcie raz do roku organizowany jest bazar inny niż wszystkie. Odbywa się on wkrótce po wakacjach, teraz była to akurat ostatnia niedziela. Bazar nazywa się "Kinderkram" i ma miejsce w sporym parku.

Bazar "Kinderkram", Frankfurt

Bazar "Kinderkram", Frankfurt

Nie trzeba rezerwować miejsc - można po prostu przyjść i się ze swoimi rzeczami rozłożyć. Organizator zapewnia karuzelę dla dzieci, parę stoisk z jedzeniem i napojami i toalety, w zamian pobiera od każdego stanowiska opłatę w wysokości 8 euro.

Bazar "Kinderkram", Frankfurt

Bazar "Kinderkram", Frankfurt

Sprzedających jest bardzo wielu, mimo że impreza zaczyna się teoretycznie o 13 to już o dwunastej ludzi jest mnóstwo.

Bazar "Kinderkram", Frankfurt

Bazar "Kinderkram", Frankfurt

Sprzedawane rzeczy są w różnym stanie, ale przy tylu sprzedających zawsze daję się znaleźć coś ciekawego. Na przykład w tym roku z synem kupiliśmy:

Zestaw LEGO 8272 Snowmobile (skuter śnieżny) kompletny, z pudełkiem i instrukcją, cena w sklepie 40 euro - za 8 euro.

LEGO 8272 Snowmobile

LEGO 8272 Snowmobile

Zestaw LEGO 7237 Police Station {with Lighted Figure} (posterunek policji, wariant ze świecącą figurką), tak po prostu w reklamówce i bez instrukcji (ale jest na peeronie i na lego.de), cena sklepowa 70 euro, kilku części brakuje ale tylko typowych - też za 8 euro.

LEGO 7237 Police Station (with Lighted Figure)

LEGO 7237 Police Station (with Lighted Figure)

Zestaw LEGO 8250 Search Sub (pojazd podwodny z pneumatyką) z 1997 roku, bez pudełka, ale kompletny (no, niemal, brakowało jednej płetwy dla technikowego ludzika), z instrukcją i grą na CD, cena sklepowa 100 DM, za 17 euro. To nie było całkiem tanio, ale zależało nam na pneumatyce. Chcieli 25, ale stargowałem.

LEGO 8250 Search Sub

LEGO 8250 Search Sub

Zestaw LEGO 8676 Sunset Cruiser (zdalnie sterowany samochód terenowy do użytku outdoor, nie ma na peeronie, ale podobny do tego), kompletny, bez instrukcji i pudełka, cena w sklepie coś koło 120 euro - za 7 euro.

LEGO 8676 Sunset Cruiser

LEGO 8676 Sunset Cruiser

Zestaw eksperymentów fizycznych, całkiem niezły, paru części brakuje ale raczej dadzą się zastąpić - za 4 euro. (EDIT: Za 10 euro producent przysłał brakujące części. Cena zestawu w sklepie: 50+ euro)

Kosmos Physik P2000

Kosmos Physik P2000

Zestaw do skręcania firmy Eitech, C78 Solar, za 5 euro. Tu nas niestety trochę orżnęli, w środku brakowało dwóch najważniejszych elementów - baterii słonecznej i silniczka, ale za 5 euro to warto było kupić dla pozostałych części. Takie sytuacje zdarzają się rzadko, większość ludzi uprzedza, że czegoś brakuje, zwłaszcza istotnego.

Eitech Construction 78

Eitech Construction 78

Model do sklejania Revella - Ferrari 2005. Za 3 euro. Woreczki nawet nie rozcięte. Modele do sklejania się zdarzają - ktoś nieświadomy kupuje w prezencie dziecku fajny samochód albo samolot, a po rozpakowaniu okazuje się że zonk. Takie modele lądują za grosze na bazarze.

Revell Ferrari F2005

Revell Ferrari F2005

To były łupy tegoroczne, ale kupujemy na bazarach częściej, a LEGO to prawie wyłącznie tam. Bywają jeszcze lepsze okazje, na przykład kiedyś trafiliśmy poprzednie Mindstormsy 3804, kompletne (tylko jeden z silników ciężko chodzi, ale to była ich wada produkcyjna), cena sklepowa koło 200 euro, za 17 euro. Innym razem daliśmy za 8465 Extreme Off-Roader plus trzy motory z pull-backiem 1 euro. Słownie jedno euro.

Co jeszcze warto kupować na bazarach? Na przykład zestawy Fischer Technik. Znacie Fischer Technik? Raczej wątpię (muszę strzelić o nich notkę). Są to klocki dużo bardziej zaawansowane niż LEGO technic, z wieloma rodzajami połączeń, adresowane do większych dzieci i raczej do szkół. Są do tego też silniki, sterowniki mikroprocesorowe itd. również w znacznie większym asortymencie niż w LEGO. Niestety są jeszcze droższe - skala produkcji nie ta. Więc jeżeli zobaczy się zestaw na bazarze - to brać, nie zastanawiać się!

Pewnie wielu czytelnikom narobiłem smaku na odwiedzenie bazaru. Skąd się dowiedzieć, gdzie bazar będzie? Radzę czytać tablice ogłoszeń przy mijanych kościołach, przedszkolach i szkołach, przyglądać się karteczkom przyklejanym na latarniach ulicznych i czytać małe notki w darmowych gazetach wrzucanych do skrzynki pocztowej. I oczywiście w sieci - terminy w Hesji najlepiej sprawdzić na HR-online (terminy tylko na najbliższy tydzień). Słowa kluczowe brzmią Kinderflohmarkt, Flohmarkt rund um das Kind, Kinderbasar albo coś w tym rodzaju. Uwaga: Nie wszyscy organizatorzy w ogóle umieszczają informacje w sieci, najpewniejszym źródłem informacji są te tablice ogłoszeń. Sezon jesienny właśnie się zaczyna (no chyba że w Waszym landzie jeszcze są wakacje, wtedy zacznie się później).

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

Skomentuj

Jak to się robi w Niemczech: Bazary, bazary (1)

Niemcy to bogaty kraj. W Polsce nierzadko pokutuje stereotyp, że Niemcy kupują wyłącznie nowe samochody i w życiu nie kupią sobie niczego używanego.

Oczywiście to nieprawda. Bogactwo Niemiec bierze się między innymi z oszczędności. Większość Niemców dokładnie kalkuluje. A najbardziej gdy chodzi o rzeczy dla dzieci.

Rzeczy dla dzieci są tu po prostu obłędnie drogie. Nie ma żadnego problemu żeby kupić buty dziecięce w cenie 60+ EUR, łóżeczko za 700 EUR albo wózek za 500. Głupie śpioszki dla niemowlaka potrafią kosztować ponad 20 EUR, zresztą cena dowolnego produktu praktycznie nie ma ograniczenia górnego.

Więc jeżeli się już takie drogie rzeczy kupiło, to chciałoby się chociaż część ich wartości odzyskać, gdy przestają być potrzebne. I oczywiście jest też mnóstwo ludzi, którzy chcą takie rzeczy nabyć po niższej cenie. A przecież niemowlaki nie niszczą rzeczy, artykuły dobrej jakości po jednym użytkowniku często niewiele różnią się od nowych.

W Polsce młodzi rodzice często oczekują, że dostaną używane rzeczy dziecięce od rodziny albo znajomych za darmo. Bo przecież używane. A potem jeszcze wybrzydzają że zużyte, nieładne albo złej jakości. A ofiarodawców krew zalewa.

W Niemczech robi się to inaczej. Oczywiście przekazywanie rzeczy dziecięcych rodzinie istnieje, ale większość tego towaru sprzedawane jest na bazarach rzeczy dziecięcych. Organizatorami są najczęściej przedszkola i kościoły (kościoły często prowadzą również przedszkola), rzadziej szkoły.

Bazar z rzeczami dla dzieci, Frankfurt

Bazar z rzeczami dla dzieci, Frankfurt

Zasady są następujące:

  • Sprzedawać może każdy, trzeba tylko odpowiednio wcześniej zarezerwować stół.
  • Za stół pobierana jest opłata, zazwyczaj jest to 5 euro, czasem zamiast tej opłaty pobiera się procent od obrotu (typowo 10%).
  • Oprócz tego każdy sprzedający ma przynieść ciasto (powinno być własnoręcznie upieczone, ale często ludzie przynoszą takie mrożone, ze sklepu). Organizatorzy sprzedają ciasto i napoje i mają z tego dochód.
  • Dochody organizatora przeznaczane są na podreperowanie kasy przedszkola (tej samej, na którą wpłaca się na "komitet rodzicielski"), albo są przeznaczane na działalność dobroczynną.

Na typowym bazarze każdy sprzedaje sam, istnieje jednak inny wariant - każdy zgłoszony sprzedawca otrzymuje numer, który wraz z ceną umieszcza na wszystkich swoich towarach. W tym wariancie nie trzeba stać przy stole i samodzielnie sprzedawać (ale według mnie wtedy nie ma szpasu, bo targować się nie można) - organizatorzy kasują według opisu i na koniec dają każdemu jego część minus 10%. Ma to oczywiście zalety - na przykład wszystkie rzeczy są pogrupowane po branżach i rozmiarach, łatwiej jest znaleźć to, czego się szuka, ale innym też jest łatwiej znaleźć i najlepsze rzeczy szybciej znikają.

Bazar z rzeczami dla dzieci, Frankfurt

Bazar z rzeczami dla dzieci, Frankfurt

Bazary mają dwa główne sezony: wiosenny, w marcu i początku kwietnia i jesienny - we wrześniu (+/- ze dwa tygodnie). Poza tymi okresami bazary też się zdarzają, ale rzadko. W sezonie natomiast w każdą sobotę i niedzielę można zaliczyć nawet kilka w różnych częściach miasta i w okolicy.

Bazar z rzeczami dla dzieci, Frankfurt

Bazar z rzeczami dla dzieci, Frankfurt

Oczywiście są bazary lepsze i gorsze, z moich doświadczeń wynika że lepiej jest sprzedawać w dzielnicach biedniejszych a kupować w bogatszych. Ale to dość trywialne spostrzeżenie a i od tej reguły są wyjątki.

Na zdjęciu: Stoisko z ciastem i napojami na bazarze.

Ciasto na bazarze z rzeczami dla dzieci, Frankfurt

Ciasto na bazarze z rzeczami dla dzieci, Frankfurt

Co można kupić na takim bazarze? Najliczniej reprezentowane są rzeczy dla niemowląt. łóżeczka, kojce, wózki, sterylizatory do butelek, ubranka... Porządną rzecz można kupić za cenę gdzieś między 1/3 a 1/4 ceny sklepowej.  Bywa i taniej, i oczywiście można się targować.

Z rzeczami dla starszych dzieci jest trudniej - im dziecko starsze tym bardziej niszczy ubrania, a zniszczonych nie warto kupować. Warto za to kupić książki, gry, inne zabawki, a najbardziej LEGO (albo, jak ktoś lubi, Playmobila).

O tym, co z zabawek można kupić na takim bazarze - w następnej notce.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

Skomentuj