Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Marzenie o olimpiadzie

Obejrzałem wczoraj na arte ciekawy program - film dokumentalny "Der Traum von Olympia" ("Marzenie o olimpiadzie") - i muszę się podzielić.

Film opowiada historię olimpiady 1936 w Berlinie z punktu widzenia dwóch osób:

  • Wolfganga Fürstnera - jednego z głównych jej organizatorów, oficera Wehrmachtu odpowiedzialnego za organizację i działanie wioski olimpijskiej
  • Gretel Bergmann - lekkoatletki niemieckiej pochodzenia żydowskiego

Obu tych historii nie znałem, obie są bardzo znamienne i interesujące.

Najpierw o formie: Film zrobiony jest jako fabularyzowany dokument, zdjęcia dokumentalne opatrzone są pierwszoosobowym komentarzem obu bohaterów, w scenach aktorskich bohaterowie często zwracają się wprost do kamery z ich monologami wewnętrznymi. Ogólnie konwencja całkiem ciekawa. Klamra fabularna została wzięta z "Bulwaru Zachodzącego Słońca" - zaczyna się to od pierwszoosobowego monologu martwego ciała w jeziorze, kończy na scenie śmierci.

Teraz o faktach. Wolfgang Fürstner był zaangażowanym i wierzącym w narodowy socjalizm oficerem Wehrmachtu, na tyle sprawnym organizatorem, że powierzono mu organizację wioski olimpijskiej. Wymyślił on wiele z różnych chwytów, dzięki którym olimpiada 1936 w Berlinie stała się wielkim sukcesem propagandowym, Wtedy właśnie zaczęło się wykorzystywanie sportu do propagowania ideologii, zwłaszcza totalitarnych i do dziś na każdej olimpiadzie (zwłaszcza w kraju z jakąś dyktaturą, ale nie tylko) wiele rzeczy robi się dokładnie tak samo.

Fürstner przeprowadził swoje koncepcje żeby wszystko wyglądało maksymalnie pokojowo wbrew swojemu oponentowi - Wernerowi von Gilsa, który chciał żeby porządku na olimpiadzie pilnowało umundurowane wojsko dowodzone przez niego. Natomiast Fürstner zaangażował do tego zadania umundurowanych na biało synów oficerów armii i bardzo pilnował, żeby w wiosce olimpijskiej nie pojawiały się swastyki. Fürstner bardzo się starał, wierząc że będzie to wstęp do jego wielkiej kariery w Rzeszy. Ale już w trakcie organizacji olimpiady uchwalono "Ustawy Norymberskie" i zaczęto grzebać w życiorysach. I w sposób całkowicie niespodziewany znaleziono Fürstnerowi dziadka w Wehrmachcie że jego dziadek był przechrzczonym Żydem. Wbrew pozorom skłoniło to Fürstnera do jeszcze większych starań, bo wierzył on że jak wszystko pójdzie perfekcyjnie to nieprawomyślne pochodzenie zostanie mu zapomniane.

Ale tak nie było. Krótko przed otwarciem olimpiady zdegradowano Fürstnera do zastępcy komendanta wioski olimpijskiej (komendantem został jego konkurent Werner von Gilsa) pod pozorem że jak był dzień otwarty w wiosce to zwiedzający coś popsuli. Fürstner zrobił dobrą minę do złej gry i perfekcyjnie przeprowadził wszystko do końca z uśmiechem na ustach. Trzy dni po zakończeniu olimpiady został jeszcze odznaczony Niemieckim Olimpijskim Medalem Honorowym pierwszej klasy, a po imprezie na cześć uhonorowanych się zastrzelił.

Teraz druga linia narracji: Gretel Bergmann miała wielkie szanse na medal w skoku wzwyż, ale mieszkała w Anglii i miała wystartować w jej barwach. Wezwano ją więc do Niemiec (grożąc represjami dla rodziny jeżeli nie przyjedzie) i posłano na treningi z innymi sportowcami niemieckimi. Tyle że w ostatnim momencie odmówiono jej prawa do startu. I na koniec Niemcy zdobyły w skoku wzwyż medal srebrny.

Obie te historie zadedykowałbym ludziom znającym się na czymkolwiek, starającym się zrobić karierę w jakiejkolwiek dyktaturze, nawet raczej łagodnej (jak na razie), w stylu PiSowskim. Dyktatura to bardzo marny ustrój - może i na początku radzi sobie lepiej i sprawniej niż rozlazła demokracja, ale na dłuższą metę nie może być lepsza. Jeżeli nawet najlepszy fachowiec może w każdym momencie popaść w niełaskę, i to również z przyczyn całkowicie niezależnych od niego, to jeżeli tylko można, lepiej dla fachowca byłoby wybrać jakiś inny system. A i sam system dobrowolnie rezygnuje z zaangażowanych w niego fachowców pod byle pozorem - tak nie można wygrać, niektórzy ludzie są naprawdę niezastąpieni.

Los bohaterów jest też charakterystyczny: Fürstner zabił się już 1936, von Gilsa popełnił samobójstwo w 1945 po wpadnięciu w niewolę radziecką, a Gretel Bergmann która przeniosła się do USA, zdobyła tam kilka tytułów w różnych dyscyplinach sportu i żyje do dziś (ma 102 lata). Dyktatura nie jest zdrowa.

Na arte będą jeszcze dwa powtórzenia tego filmu, jedno za godzinę (niedziela 17.07. o 15:25), jedno w piątek 05.08. o 9:25, ale z pewnością można będzie go jeszcze nie raz zobaczyć.

I jeszcze dodam, że wioska olimpijska jeszcze istnieje i można ją zwiedzać. Kiedyś się wybiorę (ale będzie to raczej dopiero koło najbliższej Wielkanocy)

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Pomyślmy, Telewizja

4 komentarze

Brexit? Jaki Brexit?

Czy jeszcze tego nie widzicie? Nie będzie żadnego Brexitu. Ci politycy gardłujący za wyjściem to są wredne, zakłamane i cyniczne sukinsyny, ale nie są głupi i dokładnie wiedzą kiedy i w czym kłamią. I dokładnie wiedzą, że Brexit będzie miał złe skutki - i w związku z tym wcale się nie palą żeby firmować wyjście własnymi twarzami.

Wczoraj chciałem się zakładać że w przed końcem roku wniosek o wystąpienie z Unii nie zostanie złożony - dziś już słyszę że "Trzeba to wszystko przygotować, więc w tym roku na pewno nie". Tak, tak, poczekamy, poczekamy, potem będzie może jakiś zamach, albo jakaś wojenka, odwróci się uwagę, jakoś dociągniemy do wyborów, może wszyscy jakoś zapomną i jakoś to będzie.

Ogólnie to to wszystko strasznie patetyczne (w angielskim znaczeniu), ale myślę że na dłuższą metę ułatwi dyskusję z różnymi populistami. Boris Johnson najpierw zachwalający wyjście a potem uciekający przed przejęciem władzy i przeprowadzeniem tego, co głosił i zachwalał to najlepszy argument za Unią. A będzie jeszcze weselej.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Polityka, polityka

24 komentarze

Egzamin na obywatela (Einbürgerungstest)

Już dość dawno temu obiecałem notki na temat procedury zdobywania obywatelstwa niemieckiego. Ostatnio nie mam za bardzo czasu na pisanie - już wkrótce następne wakacje, a jeszcze nie wszystkie polecanki z poprzednich się pojawiły, parę innych notek też pozaczynanych ale nie skończonych - ale aktualny splot wydarzeń skłonił mnie do wzięcia się za ten akurat temat. Z pewnością komuś się przyda.

Jednym z istotnych dokumentów które trzeba dołączyć do wniosku o obywatelstwo niemieckie jest zaświadczenie o zdaniu "egzaminu na obywatela" - Einbürgerungstest. Test ten pojawił się jako obowiązujące wymaganie nie tak dawno, w roku 2008. Pamiętam dyskusje kiedy go wprowadzano. Było to mniej więcej w tym samym czasie, kiedy CSU wymyśliło że "multi-kulti" to bzdura i nowi obywatele mają uznawać niemiecką "Leitkultur" ("kulturę przewodnią"). Dopiero zaczęło się naśmiewanie - bo co to jest właściwie "deutsche Leitkultur"? Czy wszyscy nowi obywatele mają mieć obowiązek oglądania RTL-u? I czy mówiący dialektem bawarskim politycy CSU mieszczą się w ogóle w "niemieckiej kulturze przewodniej"?

Podobne pytania pojawiały się kontekście Einbürgerungstestu, zwłaszcza pytań o historię. Ocena wielu wydarzeń i postaci nie jest jednoznaczna, czy pytania nie będą sugerować jakiejś konkretnej wizji historii Niemiec?  No ale to było już dość dawno, potem sprawa mnie nie interesowała i pytania obejrzałem dopiero teraz.

Teraz może o kwestiach technicznych: Podczas testu trzeba odpowiedzieć na 33 pytania wybrane z katalogu 3oo pytań obowiązujących dla całego kraju + 10 specyficznych dla landu, w którym test jest zdawany. Odpowiedzieć poprawnie trzeba na przynajmniej 17, czyli powyżej 50%. Nie są to jakieś wygórowane wymagania. Jeżeli ktoś śledzi wiadomości i chociaż pobieżnie orientuje się w historii nie powinien mieć problemów z zaliczeniem. Wszystkie pytania wraz z odpowiedziami dostępne są w sieci ( na przykład TUTAJ), można sobie poćwiczyć, można też sobie wziąć kurs przygotowawczy w Volkshochschule (o Volkshochschulach muszę kiedyś napisać notkę). Test jest pojedynczego wyboru, na papierze, każdy zestaw pytań na sali jest inny. Wydrukowane formularze są generowane dla każdego kandydata specjalnie i imiennie w jakimś bardziej centralnym urzędzie, więc nie można liczyć na zrobienie testu w stylu "dziś decyzja, jutro test" - zgłosić się trzeba na minimum jakieś 4 tygodnie przed testem. Z testu zwolnieni są kandydaci na obywateli, którzy chodzili/chodzą w Niemczech do szkoły i (będą) mieli w szkole przedmiot "polityka", na którym się te tematy omawia.

Egzamin kosztuje 25 EUR, jakby miał nie wyjść (chociaż dobrze ponad 90% przystępujących go zdaje) można go powtarzać do woli. Jedyny problem jest taki, że terminy są dość rzadko, co 2-3 miesiące, jeżeli komuś się spieszy to radzę posprawdzać w VHS-ach w okolicy (byle w tym samym landzie, w którym chcemy złożyć wniosek o obywatelstwo.

Teraz coś o pytaniach. Należą one do paru grup:

  • Pierwsza to pytania ogólnoustrojowe. Trójpodział władzy, zadania każdej z tych władz, uprawnienia podstawowych organów władzy, itp.
  • Druga to ogólne zasady organizacji społeczeństwa, pytania typu "od której jest cisza nocna" albo "jaki organ jest kompetentny w takiej a takiej sprawie obywatela".
  • Trzecia to te pytania landowe
  • Czwarta to pytania historyczne, nie sięgające zbyt daleko w przeszłość
    • Parę pytań dotyczy zjednoczenia Niemiec i powstania hymnu
    • Sporo pytań dotyczy lat 1933-1945. Wszystkie odpowiedzi są bezdyskusyjne, bo z tym że była to dyktatura i jakie prawa obywatelskie były wtedy ograniczone musi zgodzić się najbardziej nawet zagorzały neonazista.
    • Następna grupa to strefy okupacyjne po WWII, powstanie RFN itd.
    • Dużo jest pytań dotyczących NRD

Generalnie pytania dotyczą faktów, nie ocen i nie bardzo jest się do czego przyczepić. Fachowi krytycy czepiają się niedoskonałej precyzyjności dwóch czy trzech, ale bez przesady, uważam że nieźle im to wszystko wyszło.

Ciekawostką jest, że zwłaszcza przy pytaniach ogólnoustrojowych bardzo często jedna odpowiedź błędna byłaby poprawna w przypadku NRD. Nie wiem, dla kogo miałaby to być zmyłka, chyba tylko dla kogoś kto wziął pierwszą książkę z brzegu na ten temat i akurat trafiłby na NRD-owską.

A ta aktualna okazja z której powodu jest notka to nie tylko Brexit, ale przede wszystkim to, że wczoraj przyszły zaświadczenia o zdanym teście. Twierdzili, że aktualny czas oczekiwania na wynik to 5-6 tygodni, bo takie obciążenie, a wyniki przyszły już po 10 dniach. Albo tak szybko odrobili zaległości (w co nie bardzo wierzę), albo potraktowali nas preferencyjnie (co jest całkiem możliwe).

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

4 komentarze

Żegnaj NRD: Carl Zeiss i meandry XX-wiecznej polityki

W poprzedniej notce gość, Andrzej Jamiołkowski, zadał kilka ciekawych pytań dotyczących firmy Carl Zeiss Jena:

Jakim cudem taka firma do końca NRD istniała, czemu dziś ta firma już przyrządów dla chemików nie oferuje i co to za firma ZEISS, która była [ chyba ] wówczas obecna na rynku zachodnim i czemu budowę przyrządów zapoczątkowanych w NRD dziś kontynuuje inna firma – AnalitykJena już nie mająca Zeiss w nazwie.

Pytania te podzieliłbym na dwie grupy:

  1. Jak skomplikowana była historia firmy założonej przez Carla Zeissa?
  2. Jak w NRD mogła istnieć firma na poziomie?

Na pytanie drugie odpowiem w kolejnej notce - bo to znowu dłuższy temat. Dziś zacznę od pytania pierwszego. Cokolwiek o firmie Carl Zeiss Jena już pisałem w kontekście aparatów fotograficznych, teraz dokładniej.

Ogólnie cała ta historia jest mocno NRD-owska, trochę podobna do historii marek Horch, BMW/EMW czy Agfa/ORWO..

Firmę założył w Jenie w roku 1846 oczywiście Carl Zeiss - mechanik pochodzący z Weimaru. Firma produkowała urządzenia mechaniczno-optyczne, głównie mikroskopy. Zeiss miał jednak poważny problem: Mikroskopy były robione na zamówienie, każdy był inny, a Zeiss nie potrafił przewidzieć konstrukcji optycznej każdego egzemplarza przed jego zrobieniem. Musiał za każdym razem eksperymentalnie zestawiać soczewki aż do uzyskania pożądanego efektu. Brakowało mu teorii takich układów. Dlatego w roku 1866 rozpoczął współpracę z Ernstem Abbe - profesorem fizyki na uniwersytecie w Jenie. Po kilku latach pracy profesorowi Abbe udało się opracować teorię mikroskopu optycznego i to był początek sukcesu firmy Zeissa.

Później Zeiss wspólnie z chemikiem Otto Schottem (nie ma wpisu w Wiki po polsku) rozwiązali następny problem - uruchomili oni w Jenie produkcję specjalnego szkła na soczewki. Schott to szkło borosilikatowe (zwane do dziś szkłem jenajskim - Jenaer Glas) wynalazł. Produkowała je jego firma Jenaer Glaswerk Schott, istniejąca do dziś jako Schott AG. W roku 1875 Zeiss zaoferował Ernstowi Abbe udziały w jego firmie.  Carl Zeiss zmarł w roku 1888, a firmę przejął jego syn Roderich. Natomiast Abbe utworzył fundację Carl-Zeiss-Stiftung, do której przekazał swoje udziały, później swoje części przekazali fundacji również Otto Schott i Roderich Zeiss. Fundacja stała się tak właścicielem całego koncernu, złożonego z zakładów Zeissa i Schotta. Abbe wybrał formę fundacji, bo jako jeden z celów statutowych chciał zapisać działalność społeczną. (Uwaga: polska wiki w haśle Ernst Abbe twierdzi, że w 1888 Abbe został wyłącznym właścicielem zakładu Zeissa, ale to bzdura, ktoś nic nie zrozumiał)

Przedwojenne logo Carl Zeiss Jena

Przedwojenne logo Carl Zeiss Jena

Firma rozwijała się świetnie, a potem przyszły wojny światowe, które jeszcze bardziej napędziły koniunkturę na sprzęt optyczny. Do Hitlera zarząd firmy był nastawiony chłodno - doszło do poważnych konfliktów z nowa władzą na tym tle, ale potem zostali spacyfikowani (na szybko nie znalazłem szczegółów). No i na koniec byli mocno umoczeni - pracowało u nich mnóstwo robotników przymusowych, produkcja była prawie wyłącznie zbrojeniowa. Z drugiej strony firmie o takim profilu trudno oprzeć się naciskowi dyktatury, co najwyżej można robić tak jak Bahlsen,

W końcu wojny Turyngię zajęli Amerykanie i oczywiście zaraz zabrali zarząd, fachowców i sporo dokumentacji technicznej do Heidenheimu w Würtembergii. A po wymianie stref okupacyjnych Rosjanie zarekwirowali zakład i wywieźli niemal 100% wyposażenia w ramach reparacji wojennych. Równolegle w Oberkochen koło Heidenheimu wywieziony zarząd i fachowcy założyli nowy zakład, nazwany "Opton". Początkowo przedsięwzięcie to było wspierane i finansowane przez Carl-Zeiss-Stiftung z Jeny - podziału Niemiec nikt na początku nie przewidywał. Potem przekształcono resztki zakładu w Jenie w państwowy VEB Carl Zeiss Jena. Forma prawna Carl-Zeiss-Stiftung nie zmieniła się, ale zakres działalności fundacji przykrojono do działalności społecznej. Wtedy firma Opton zaproponowała przeniesienie siedziby Carl-Zeiss-Stiftung do Heidenheimu, co zrealizowano w roku 1949. Ale nie całkiem, bo fundacja w Jenie nie zaprzestała działalności. Za to Opton przemianował się na Carl Zeiss (1951). I tak wszystkie części koncernu (fundacja, Carl Zeiss i Schott) zaczęły mieć dwie wersje - wschodnią i zachodnią. Na początku to nawet działało - Jena udostępniała dokumentację techniczną i fachowców części zachodniej, w zamian te firmy udostępniały Jenie dokumentację swoich nowych projektów.

 

Logo VEB Carl Zeiss Jena

Logo VEB Carl Zeiss Jena

Logo Zeiss - Niemcy zachodnie

Logo Zeiss - Niemcy zachodnie

 

Problemy zaczęły się w roku 1953, kiedy to kierownictwo NRD zakazało bezpośrednich kontraktów między firmami NRD-owskimi a zachodnimi. Kontakty były dozwolone tylko za pośrednictwem przedsiębiorstwa Elektronik VE AHB - był to Außenhandelsbetrieb, odpowiednik polskich central handlu zagranicznego. Centrala ta używała na rynkach zagranicznych marki "Carl Zeiss", co nie spodobało się fundacji z Zachodu. Fundacja akceptowała używanie tej marki przez siostrzaną firmę ze Wschodu, ale tu w grę weszła firma trzecia. Fundacja zażądała wyłączności na markę Carl Zeiss, na co NRD-owcy stwierdzili, że to przecież oni mają prawdziwego Carla Zeissa - a nie jakieś nowo założone popłuczyny - i to oni powinni mieć wyłączność. Sprawa trafiła do sądu i wywołała całą lawinę procesów w różnych krajach. No i sądy w różnych krajach rozstrzygały raczej politycznie - zachodnie przyznawały rację stronie zachodniej, wschodnie wschodniej. Wszystkie te procesy kosztowały kupę szmalu, w końcu, w roku 1971 zawarto kompromis: Obie firmy miały prawo używać nazwy "Carl Zeiss" w swojej strefie - Jena w bloku wschodnim,. Oberkochen na Zachodzie. Produkty z NRD produkowane na Zachód miały mieć markę "Jenoptik" (inne źródła mówią że miało być "aus Jena", a "Jenoptik" było wcześniej, nie potrafię ocenić które mają rację), a zachodnie na wschód "Opton". W 1980 Schott z Jeny zrezygnował z "Schott" w nazwie, a zachodni z "Jenaer". I tak się to dokręciło do zjednoczenia.

Porozumienie to było o tyle ciekawe, że w innych wypadkach NRD-owcy raczej odpuszczali sobie i rezygnowali ze spornej marki. BMW bez wielkiego problemu zmieniono na EMW, z Horcha zrezygnowano bez większego gadania (a sytuacja była przecież prawie identyczna jak w przypadku Zeissa), Agfę zmieniono na ORWO wręcz z entuzjazmem. A tu trzymano się nazwy zębami i pazurami.

W NRD firma VEB Carl Zeiss Jena była technologicznie przodująca jak na blok wschodni i robiła bardzo przyzwoite rzeczy, na przykład kamery do radzieckiego programu kosmicznego albo znane na świecie projektory do planetariów (rzecz bardzo niszowa, ale ciekawa i z bajerami). Firma z Jeny rozrosła się wręcz do koncernu - podporządkowano jej wiele zakładów w branży zaawansowanej technologii.  Nawet układy scalone pamięci DRAM 1 Mbit - szczytowe osiągnięcie NRD w tej branży - zrobiono w zakładach VEB Carl Zeiss Jena.

Projektor w planetarium w Jenie, produkt firmy Carl Zeiss Jena

Projektor w planetarium w Jenie, produkt firmy Carl Zeiss Jena Autor: Karsten3000, Żródło: Wikipedia niemiecka

 

Logo Zeiss po zjednoczeniu

Logo Zeiss po zjednoczeniu

Po zjednoczeniu zachodni Carl-Zeiss-Stiftung przejął zakłady ze Wschodu. Ale wkrótce przeszedł poważny kryzys, co spowodowało falę zwolnień i wydzielenie produkcji w wielu specjalnościach do samodzielnych firm. I to jest odpowiedź na pytanie, dlaczego produkcję sprzętu analitycznego robi dziś firma bez Zeissa w nazwie - to właśnie taka firma pochodna.

W następnej notce odpowiedź na pytanie drugie: "Jakim cudem taka przyzwoita firma istniała w NRD".

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Skomentuj

Gość na blogu: Andrzej Jamiołkowski o przyrządach laboratoryjnych z NRD

Rzadko mam na blogu gości, ostatnia notka gościnna pojawiła się już prawie trzy lata temu. Autorem jej (a nawet dwóch) był Andrzej Jamiołkowski i obie były o żeglarstwie i NRD. Dziś ten sam gość i znów o NRD, ale tym razem nie o hobby, tylko o pracy. Zapraszam.

Gość zadaje pytania o firmę Carl Zeiss Jena i NRD w ogólności - planowałem odpowiedzieć na nie pod tekstem, ale i bez tego notka jest długa. Odpowiem więc w następnej notce.

I jeszcze napiszę, że i ja miałem kontakt z jednym z opisywanych urządzeń - chyba był to SPEKOL 2. Nie pamiętam dokładnie, bo było to jakieś 35 lat temu, kiedy jako licealista chodziłem na Politechnikę na zajęcia Młodzieżowego Towarzystwa Naukowego.


Optyczna analiza instrumentalna w Polsce – zasługa NRD

Jestem chemikiem, studia skończyłem w roku 1970 (UMK Toruń) i rozpocząłem pracę w laboratorium analizującym wodę i ścieki, potem zająłem się analizą powietrza i gazów odlotowych z kominów. Wówczas laboratoriów chemicznych było bardzo wiele, istniały w stacjach San-Epid, ochronie środowiska, stacjach chemiczno-rolniczych, zakładach wodociągów i kanalizacji czy zakładach przemysłowych, przede wszystkim produkcji spożywczej. Dzisiaj wymogi posiadania przez laboratoria akredytacji spowodowały, że laboratoriów jest dużo mniej, kupno odczynników zostało obecnie - z obawy przed niekontrolowaną produkcją narkotyków i/lub materiałów wybuchowych - bardzo sformalizowane, wówczas przedsiębiorstwa kupowały odczynniki bez większych kłopotów.

W owym czasie królowały w analizie śladów przede wszystkim klasyczne metody chemicznej z analizami wagowymi i objętościowymi na czele. Ale te metody miały swoje ograniczenia: nie pozwalały w ogóle wykonać pewnych oznaczeń i/lub analizy trwały długo. W II połowie lat 60 XX w zaczęły się pojawiać i wchodzić do stosowania w laboratoriach ruchowych coraz więcej metod analizy instrumentalnej. Najpopularniejszym sposobem były analizy polegające na wywołaniu w analizowanym roztworze barwy proporcjonalnej do zawartości szukanej substancji i następnie porównywanie tej barwy z wzorcami, często przygotowanymi z zupełnie innych farbek. Było to mało dokładne, ale kolorymetria torowała sobie drogę coraz śmielej. Należało te analizy udokładnić i sposobem na to było badanie absorpcji światła – nie białego – ale monochromatycznego, co pozwalało uzyskać wyższe absorbancje – czyli oznaczać szukaną substancję w próbkach, w niższym w nich stężeniu. Polskie kolorymetry były w owym czasie (koniec lat 60 XX w) bardzo prymitywne, z wykorzystaniem jako monochromatorów kolorowych szybek (bardzo niedokładna monochromatyzacja) i źródłem sygnału w postaci fotoogniwa, bez jakiejkolwiek elektroniki do wzmacniania i obróbki tego sygnału. I tu pomoc przyszła z NRD: pojawił się wówczas kultowy przez dłuższy czas spektrofotometr SPEKOL (produkcja w NRD od 1963 r.) najpierw oznaczony numerem 1, potem 10. Był to przyrząd sygnowany jako Carl Zeiss Jena z jedną wiązką światła widzialnego generowanego z odpowiedniej żarówki, światło to było monochromatyzowane siatką dyfrakcyjną i podawane na szklaną kiuwetę z kolorowym roztworem. Za nią znajdowało się w pierwszych egzemplarzach fotoogniwo selenowe, generujące prąd. Dla kiuwety z roztworem bezbarwnym ustawiało się potencjometrem wskazania woltomierza wskazówkowego na 100 % transmisji, a następnie w kiuwecie umieszczało się barwny roztwór z analizowanym składnikiem i znów mierzyło transmitację (albo absorbancję), galwanometr miał dwie skale. Część światła zmonochromatyzowanego ulegała pochłonięciu w barwnym roztworze, pochłonięcie to było proporcjonalne (prawo Lamberta-Beera) do stężenia czynnika wywołującego barwę. Przyrządy były proste w obsłudze, w miarę powtarzalne, można było do nich dokupić części zamienne. Z czasem urządzenia rosły, pojawiły się w nich fotokomórki zamiast fotoogniw, dodano wzmacniacze, pozwalające wzmocnić sygnał, w koszyczkach na kiuwety pojawiła się możliwość ustawienia kiuwet o większej niż 1 cm grubości warstwy barwnej cieczy. Firma też oferowała przystawki do przyrządu podstawowego do oznaczeń mętności i kilku innych parametrów, rzadziej stosowane.

SPEKOL 2

SPEKOL 2

Stary SPEKOL rozbudowany

Stary SPEKOL rozbudowany

Spekol z czasem rósł mężniał i potężniał, w latach 80 pojawił się przyrząd nadal sygnowany jako producent Carl Zeiss Jena nazywający się Spekol 11, w nim źródłem światła była już lampa halogenowa, a do detekcji używano dwóch różnych fotoogniw, lepiej dopasowanych do odpowiednich długości fali światła widzialnego. Zamiast miernika analogowego – pojawił się wyświetlacz cyfrowy pokazujący absorbancję i/lub transmitancję. Z takimi nowinkami wjechaliśmy w nową erę. Potem były dostępne jeszcze inne spektrofotometry, mające w nazwie spekol ale to już nie były te, które setki chemiczek i chemików w Polsce wprowadziły w latach 70 XX w w świat analiz spektrofotometrycznych. Oczywiście, opisywane wyżej przyrządy nie miały żadnej możliwości obróbki sygnału, każdy sobie sam musiał ten przyrząd wywzorcować, krzywą (daj Boże – prostą) kalibracyjną wykreślić na papierze milimetrowym i z niej potem mozolnie odczytywać jakiej absorbancji odpowiada jakie stężenie oznaczanej substancji albo wyliczać to stężenie z równania prostej. Ale to i tak był kolosalny postęp w stosunku do innych kolorymetrów bądź sztucznych skal wzorców. Firma nazywana Carl Zeiss Jena dostarczała też lepsze spektrofotometry do zastosowań naukowych, również na zakres UV-VIS, ale żaden z nich nie był tak popularny i dostępny jak SPEKOLe, w kolejnych ich odsłonach, w laboratoriach ruchowych.

SPEKOL 11 z objaśnieniami

SPEKOL 11 z objaśnieniami

Nie wszystkie oznaczenia w chemii da się wykonać przeprowadzając oznaczaną substancję do związku barwnego, np. nie można w ten sposób sobie poradzić z oznaczeniami zawartości jonów sodu, potasu i wapnia w roztworach – np. wyciągach glebowych i/lub płynach fizjologicznych. Jony te tworzą tylko roztwory bezbarwne. Ale na szczęście jony te – o ile są w postaci aerozolu wprowadzone do palnika gazowego – barwią ten płomień i ten fakt może być podstawą do analizy – w tym wypadku spektrometrii emisyjnej. I tu znów w dawnych czasach NRD przychodziła chemiczkom i chemikom w Polsce z pomocą – dostarczając takie fotometry firmy Carl Zeiss o nazwie Flapho. Pierwsze były przyrządami jednowiązkowymi (ale z możliwością zmiany filtrów), elementy były ustawione na ławie optycznej, wszystkie części składowe przyrządu były widoczne, do pomiaru natężenia promieniowania z płomienia służyło fotoogniwo selenowe, a miernikiem prądu był galwanometr lusterkowy. Późniejsze, z lat 80 XX w. to fotometr Flapho 4 – ten już był już przyrządem dwuwiązkowym, pozwalającymi z jednej zasysanej podciśnieniowo próbki oznaczyć w tym samym płomieniu jednego palnika – ale w oddzielnych torach pomiarowych np. jednocześnie sód i potas. Oczywiście odczyt wyników był z analogowego miernika jakim ten fotometr dysponował w każdym kanale, bez jakiejkolwiek rejestracji wyników, regulacja powietrza i gazu do palnika ręczna, zaworami, brak podajnika próbek. Tym niemniej te przyrządy pozwoliły wykonywać analizy sodu i potasu – wcześniej niewykonywalne, choć spektrometry emisyjne (niemieckiej zresztą konstrukcji) były wykorzystywane już w XIX wieku. Korzystanie z tych fotometrów było dla obserwatora z zewnątrz lekkim szamaństwem, palnik szumiał, za ścianą tłukła sprężarka powietrza do palnika, płomień interesująco zmieniał barwę w czasie podawania do niego próbek. Niektóre z tych fotometrów pracują do dziś.

FLAPHO 4

FLAPHO 4

W pewnym momencie powstała konieczność oznaczania zawartości metali w różnych próbkach, w tym w próbkach środowiskowych. Technika polarografii (czeski wynalazek), która pozwalała oznaczać metale w próbkach została wycofana, posługiwała się bowiem rtęcią, której odpady zaczęły być w laboratoriach stosujących tę technikę problemem. Inną techniką, szczególnie dedykowaną do analiz stężeń metali ciężkich w roztworach okazała się atomowa spektrometria absorpcyjna. Technika ta polega na rozbiciu (fachowo: atomizacji) związków metali ciężkich w roztworze - do wolnych atomów tych metali, na ich podstawowym poziomie energetycznym.

Najstarszy fotometr płomieniowy

Najstarszy fotometr płomieniowy

Tutaj znów NRD pomogło wprowadzić polskich chemików (obojga płci) w czarowny świat takich, wówczas (koniec lat 70 XX w – początek lat 80 XX w) bardzo nowoczesnych analiz metali – np. w środowisku. Firma nazywana Carl Zeiss Jena oferowała wówczas jako podstawowy przyrząd spektrofotometr AAS , potem AAS 1 (w NRD od roku 1971, w Polsce od końca lat 70 XX w.). Do atomizacji w tych przyrządach używano szerokiego palnika acetylenowo-powietrznego, do generowania linii widmowych poszczególnych metali firma oferowała kilkanaście lamp z katodą wnękową z metali, w NRDowskim przyrządzie można było jednocześnie zainstalować 4 takie lampy, co pozwalało z jednego roztworu zasysanego do palnika oznaczyć 4 pierwiastki. Nie były to przyrządy najlepsze, bo nie miały wówczas korekty tła (absorpcji niespecyficznej) ani możliwości atomizacji w kiuwetach grafitowych ogrzewanych elektrycznie, co dawało lepsze wykrywalności i eliminowało palnik i gazy do jego zasilania. Ale i tak było to na początku lat 80 XX w zetknięcie z bardzo wówczas nowoczesną techniką analiz, a szeroki na ok. 10 cm palnik dawał osobom patrzącym z zewnątrz duże wrażenia. Ale w tych pierwszych przyrządach sterowanie gazami do palnika było ręczne, odczyt absorbancji – tylko z miernika analogowego, ustawianie natężenia prądu w lampach z katodą wnękową – też ręczne. Ale dawało się już coś tym oznaczyć i rtęci do polarografii nie trzeba było stosować. Oczywiście w końcu lat 80 pojawiły się udoskonalone przyrządy (AAS 3), już z korektą tła, a dziś – jeszcze lepsze. Ale w międzyczasie NRD zniknęło.

Spektrometr absorpcji atomowej AAS 1

Spektrometr absorpcji atomowej AAS 1

Ta sama firma oferowała również spektrofotometr do badań w zakresie podczerwieni o symbolu UR-10, wielki, rozmiarów biurka przyrząd. Techniki tej używano do ustalania budowy związków organicznych, korzystałem z widm z tego przyrządu robiąc dyplom, w laboratoriach ruchowych nie był on stosowany.

I na koniec wspomnienie – anegdota – całkiem prawdziwa. W latach 1980-1990 pracowałem dodatkowo, na pół etatu w olsztyńskiej Akademii Rolniczo Technicznej, na ówczesnym wydziale ochrony wód, gdzie zorganizowałem i prowadziłem wykład i ćwiczenia z przedmiotu analiza instrumentalna wody i ścieków. W pracowni, w której uruchomiłem wcześniej zakupione przez wydział przyrządy studenci 3 roku wykonywali 6 oznaczeń, do trzech z nich stosowano opisane tu przyrządy produkcji Carl Zeiss Jena. Razu pewnego (koniec lat 80 XX w) wchodzę do budynku wydziału, na zajęcia i natykam się w holu na ówczesną panią dziekan oprowadzającą po budynku kilku panów (później okazało się, że to byli goście wydziału z RFN). Pani dziekan (wiedziała, że potrafię coś po niemiecku powiedzieć) tonem nie znoszącym sprzeciwu poleciła mi pokazać tym gościom wydziałową pracownię analizy instrumentalnej wody i ścieków. Zaprowadziłem gości do pracowni i w kilku słowach objaśniłem jakie to przyrządy i co się na nich i jakimi technikami oznacza. Jeden z panów zadał mi dodatkowe pytanie/stwierdzenie o treści „te wszystkie przyrządy nie mają żadnej komputerowej obróbki sygnału, ani zapisywania wyników w komputerze. To państwo (kierując to stwierdzenie do mnie) celowo tak zrobili żeby studenci lepiej mogli zobaczyć jak przyrządy działają, nieprawdaż ? Nie zaprzeczyłem, choć oczywiście nie była to prawda, wówczas nam się o komputerach współpracujących z przyrządami nie śniło.

Gospodarza witryny proszę o komentarz co do firmy – wtedy, w czasach NRD nazywającej się Carl Zeiss Jena. Jakim cudem taka firma do końca NRD istniała, czemu dziś ta firma już przyrządów dla chemików nie oferuje i co to za firma ZEISS, która była [ chyba ] wówczas obecna na rynku zachodnim i czemu budowę przyrządów zapoczątkowanych w NRD dziś kontynuuje inna firma – AnalitykJena już nie mająca Zeiss w nazwie.

Ale zasługi firmy z NRD w nauczeniu rzeszy polskich chemiczek i chemików z tamtych lat korzystania z optycznych technik analizy instrumentalnej są niezaprzeczalne i pewnie dobrze, że choć do takiej nowoczesności dostęp wtedy był.

 

Andrzej Jamiołkowski

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo, Gościnne

4 komentarze

Warto zobaczyć: Musée de l’air et de l’espace, Le Bourget

Muzeum techniki w Paryżu jest niezłe, ale muzeum lotnictwa jeszcze lepsze. Mieści się ono na dawnym, podparyskim lotnisku Le Bourget. Jego zalążek powstał już w roku 1919 i w związku z tym to jedno z najstarszych muzeów lotnictwa na świecie.

Musée de l’air et de l’espace, Le Bourget

Musée de l’air et de l’espace, Le Bourget

Budynek lotniska jest duży i modernistyczny i świetnie nadaje się na muzeum lotnictwa. I mają tu tych samolotów mnóstwo - powiedziałbym to muzeum jest co najmniej równorzędne z muzeum RAF. RAF miał samolotów bardzo dużo, ale praktycznie wyłącznie wojskowe, głównie WWII i z nielicznymi wyjątkami dopiero od lat trzydziestych XX wieku - tutaj mają i okres pionierski, i WWI, i lotnictwo cywilne, i prototypy, i kosmonautykę... W zasadzie najgorzej są zaopatrzeni w WWII, ale przyczyny są dość oczywiste.

Musée de l’air et de l’espace, Le Bourget

Musée de l’air et de l’espace, Le Bourget

Spory jest dział kosmiczny i mają sporo sprzętu radzieckiego. Ale to nie jest specjalnie dziwne - Francuzi przez długi czas współpracowali w tej dziedzinie z ZSRR i pewnie głównie  dzięki temu mamy teraz ESA i europejski program kosmiczny.

Musée de l’air et de l’espace, Le Bourget

Musée de l’air et de l’espace, Le Bourget

W sali z prototypami mają prawdziwe dziwactwa, na przykład takie (Leduc 010):

Musée de l’air et de l’espace, Le Bourget - Leduc 010

Musée de l’air et de l’espace, Le Bourget - Leduc 010

Hangar z samolotami z WWII był w remoncie i nie mogliśmy wejść. Szkoda, bo mają tam też parę samolotów francuskich, trudnych do zobaczenia gdzie indziej, na przykład Dewoitine D.520 (zdjęcie przez okno)

Musée de l’air et de l’espace, Le Bourget - Dewoitine D.420

Musée de l’air et de l’espace, Le Bourget - Dewoitine D.420

Wstęp do muzeum jest bezpłatny (!). Płatne jest tylko oglądanie w środku szczególnych atrakcji, które są trzy:

  • "Forfait avions" - nie wiem co to ma znaczyć, "avions" to na pewno samoloty ale "forfait"? Nie udało mi się sensownie przetłumaczyć przy użyciu sieci, może po prostu głupio nazwane. Można w ramach tej atrakcji zobaczyć w środku Concorde (prototyp i samolot seryjny), Jumbo Jeta, Dakotę i Super Frelona - nie weszliśmy, bo 747 w środku widzieliśmy w Speyer a Concorde w Sinsheimie. Nawiasem mówiąc Super Frelon to był kiedyś świetny set Hellera w 1:35, ale już nie robią, a nieliczne nie sklejone egzemplarze chodzą na ebayu bardzo wysoko.
  • Planetarium
  • Symulatory
  • Atrakcje dla dzieci związane z techniką kosmiczną.

Więc raczej nie ma co płacić, chyba że z dziećmi, cała reszta jest za darmo.

No i jeszcze płaci się za parkowanie, bo lepiej przyjechać samochodem. To już jest na przedmieściach, daleko od centrum. Wjazd na parking oznaczony jest słabo, zauważyłem dopiero za drugim kółkiem. Jeszcze gorzej było z płaceniem za parking - automat stoi na zewnątrz budynku, cokolwiek schowany. Musiałem się pytać w kasie jak zapłacić i nie tylko ja miałem taki problem.

Musée de l’air et de l’espace, Le Bourget

Musée de l’air et de l’espace, Le Bourget

W muzeum stały tablice na temat udziału polskich pilotów w obronie Francji w 1940, tekst przygotowany przez Polaków (byli podpisani) ale tylko po francusku. Nawet nie po angielsku. Żona pisząc do ambasady w sprawie muzeum Curie wspomniała i o tym, i tu też ambasador się kopsnął i ustalił że zostanie opracowany tekst po angielsku i polsku.

Bardzo polecam, jedno z większych muzeów lotnictwa jakie widziałem z bardzo dużą kolekcją ciekawych eksponatów.

Poniżej link do stron muzeum, niestety głównie po francusku. Da się dojść do wersji po angielsku, ale tylko fragmentarycznej i nawet angielska informacja o biletach nie zgadza się z francuską.

Adres:

Musée de l’air et de l’espace

Aéroport de Paris
Le Bourget BP 173
93352 Le Bourget Cedex France

Czynne:

  • Codziennie od 10 do 18

Wstęp:

  • Wystawy stałe - za darmo
  • Jedna atrakcja - 9/7 EUR
  • Dwie atrakcje - 14/11 EUR
  • Trzy atrakcje - 17/13 EUR
  • Cztery atrakcje - 21/17 EUR

[mappress mapid="106"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Warto zobaczyć

4 komentarze

Debunk: „Kucharka może rządzić państwem”

EDIT: Dziękuję britney za podrzucenie linku do źródła po angielsku. Dodałem wersje angielskie cytatów.

EDIT2: Znalazłem tekst oryginalny po rosyjsku i dopasowałem do niego notkę

Na pewno wiecie, że Lenin tak powiedział: "Kucharka może rządzić państwem". W każdym razie co i raz ktoś tak twierdzi, zazwyczaj w kontekście że ktoś niekompetentny dostaje jakąś władzę.

Ale w czasach NRD-owskich ten cytat obił mi się o uszy i jakoś jego sens był trochę inny, coś że w komunizmie kucharki powinny być tak wykształcone, żeby mogły rządzić państwem. Ale ja też dokładnie nie pamiętałem jak to szło i teraz, kiedy po raz kolejny trafiłem w sieci na kogoś podpierającego się w swoich wywodach domniemanym cytatem o kucharkach, postanowiłem poszukać źródła.

No i to trudne było. Oczywiście od razu wychodziły wikicytaty: "Każda kucharka powinna nauczyć się rządzić państwem." No to już było nieco bliżej sensu, który mi się kojarzył, ale ciągle brak odniesienia do źródła (nie, Leszek Kołakowski nie jest źródłem cytatu z Lenina). Szukałem więc dalej. Po polsku nic sensownego się nie znalazło, przeszedłem więc na niemiecki. O ile dobrze pamiętam Lenin parę rzeczy napisał i po niemiecku, więc bywa że to język oryginału.

No i wkrótce znalazłem na Google Books książkę Angeli Rustemeyer pod tytułem "Dienstboten in Moskau und Petersburg. 1861-1917" ("Posłańcy w Moskwie i Petersburgu"). Tam już we wstępie pada szukany cytat, a w przypisach jest odniesienie do źródła. Cytat brzmi:

Lenin

Wir sind keine Utopisten. Wir wissen, daß nicht jeder Tagelöhner, jede Köchin, von heute auf morgen den Staat regieren kann.

Lenin (po angielsku ginie płeć kucharki)

We are not utopians. We know that an unskilled labourer or a cook cannot immediately get on with the job of state administration.

Lenin (tłumaczenie z niemieckiego moje, nieźle odpowiada oryginałowi rosyjskiemu)

Nie jesteśmy utopistami. Wiemy, że nie każdy robotnik, nie każda kucharka, z dnia na dzień będą potrafili rządzić państwem

Lenin (oryginał rosyjski)

Мы не утописты. Мы знаем, что любой чернорабочий и любая кухарка не способны сейчас же вступить в управление государством.

"Tagelöhner" nie bardzo wiedziałem jak przetłumaczyć, wybrałem "robotnik", ale to taki robotnik nieetatowy, zatrudniany na dniówki. Coś prawie jak dzisiejsi, krajowi prekariusze na umowę-zlecenie. Po angielsku jest "robotnik niewykwalifikowany", w oryginale "robotnik zatrudniony na czarno".

W przypisie autorka podaje źródło - "Werden die Bolschewiki die Staatsmacht behaupten?" z roku 1917, str. 266 (tytuł wydania polskiego "Czy bolszewicy utrzymają władzę państwową?", znalezione w sieci po angielsku "Can the Bolsheviks Retain State Power?", w oryginale "Удержат ли большевики государственную власть?") i stwierdza, że bardzo trudno było i dziękuje wszystkim, którzy pomogli. I też że zniekszałcony cytat kursuje powszechnie również po niemiecku.

Próbowałem znaleźć tekst źródłowy w sieci, ale tego akurat nie ma ani po polsku, ani po niemiecku. TUTAJ po angielsku, a TUTAJ po rosyjsku.

Autorka książki podaje co jest dalej (wersje angielska i rosyjska z oryginałów, tłumaczenie na polski moje z rosyjskiego):

Lenin

Aber <wir> verlangen, daß die entwickelteren Arbeiter und Soldaten <die anderen> in Staatsgeschäfte einweisen ... und daß damit sofort begonnen wird, daß zu dieser Unterweisung alle Werktätigen, alle armen Leute heranzuziehen

Lenin

We demand that training in the work of state administration be conducted by class-conscious workers and soldiers and that this training be begun at once, i.e., that a beginning be made at once in training all the working people, all the poor, for this work.

Lenin (oryginał rosyjski)

Мы требуем, чтобы обучение делу государственного управления велось сознательными рабочими и солдатами и чтобы начато было оно немедленно, т. е. к обучению этому немедленно начали привлекать всех трудящихся, всю бедноту.

Lenin (tłumaczenie z rosyjskiego moje)

Żądamy, żeby klasowo świadomi robotnicy i żołnierze natychmiast zaczęli uczyć kierowania państwem n.p. zaczęli nakłaniać do takiej nauki wszystkich robotników i całą biedotę.

(Nie dam głowy za dokładność tłumaczenia z rosyjskiego, jego znajomość trochę mi zardzewiała, nieco wspomogłem się googlem)

Czyli jednak dobrze mi się kojarzyło. Sens jest taki, że będziemy się starali żeby kucharka była tak dobrze wykształcona, żeby umiała rządzić państwem. I to oczywiście nie ma nic wspólnego z kontekstem, w jakim ten cytat jest używany.

Gdyby ktoś miał tekst "oficjalny" po polsku, byłbym bardzo wdzięczny za  podrzucenie tego fragmentu wraz z informacjami bibliograficznymi w komentarzach.

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Debunk

4 komentarze

Warto zobaczyć: Musée des Arts et Métiers, Paryż

Kolejne wakacje coraz bliżej, a ja jeszcze nie zdążyłem z polecankami po poprzednich. Nie ma na co czekać, trzeba pisać nowe notki.

Dziś o muzeum w Paryżu, które nazywa się "Muzeum sztuki i rzemiosła", a tak naprawdę to jest muzeum techniki. Muzeum nie jest może zbyt wielkie, ale po Deutsches Museum to każde wydaje się małe. Mieści się ono częściowo w zabudowaniach, które kiedyś należały do klasztoru. Również w klasztornym kościele - i to jest świetne i symboliczne zastosowanie dla budynku kościoła.

Francuscy naukowcy i inżynierowie niejedno odkryli i wynaleźli, więc i w Paryżu jest co pokazać. Mają tu na przykład:

Pojazd parowy Cugnota z roku 1771, i jest to oryginał! Pojazd jest wielki, źle wyważony i niepraktyczny, trudno się dziwić że armia dała sobie z nim spokój. Nie mogę się tylko nadziwić, jak im się uchował przez już prawie ćwierć milenium!

Pojazd Cugnota

Pojazd Cugnota

Parowy samolot Clementa Adera - Avion III z roku 1892-1897. I to też jest oryginał! Samolot nie latał oczywiście - jakoś nie kojarzę żadnego latającego samolotu z napędem parowym - ale wygląda zarąbiście, pełny steampunk.

Samolot parowy Avion III

Samolot parowy Avion III

I jeszcze maszyny liczące Pascala, wyposażenie laboratorium Lavoisiera, silniki spalinowe Lenoira itd. itd.

Kalkulatory Pascala

Kalkulatory Pascala

W nawie kościoła znajduje się - również oryginalne - wahadło Foucaulta, oraz kolekcja wczesnych francuskich samochodów i motocykli. Jest tu motocykl Milleta z silnikiem gwiazdowym w kole (o którym już było przy okazji Opla), samochody de Diona, i Panharda, omnibus parowy L'Obéissante z 1873...

Motocykl Milleta

Motocykl Milleta

Samochody znajdują się na przestrzennym rusztowaniu, które im trochę nie wyszło - za lekko zbudowane, wytrzymuje tylko 15 zwiedzających na raz i cały czas ktoś z obsługi musi pilnować żeby więcej nie wchodziło.

Musée des Arts et Métiers

Musée des Arts et Métiers

Ogólnie bardzo polecam, porządny kawał historii techniki, może nie największe, ale same ciekawe rzeczy. Najlepiej dojechać metrem, najbliższa stacja (nazywająca się tak samo jak muzeum) też jest warta zobaczenia, cała w stylistyce steampunkowej.

Adres:

Musée des arts et métiers
60 rue Réaumur
Paris 3e

Godziny otwarcia:

  • wtorek,  środa - 10-18
  • czwartek 10-21:30
  • piątek-niedziela 10-18

Wstęp:

  • Dorośli - 8 EUR
  • Dzieci do 26 roku życia za darmo

[mappress mapid="105"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Warto zobaczyć

3 komentarze

Serdeczne gratulacje i podziękowania dla PiS-u

Nie, drodzy czytelnicy, wzrok Was nie myli. Chciałem z tego miejsca serdecznie pogratulować i podziękować PiS-owi. Dokonali oni tego, co przez kilkanaście lat nikomu się nie udało - skłonili mnie do podjęcia decyzji o wystąpieniu o obywatelstwo niemieckie. Wcześnie uważałem to za sprawę bez znaczenia - polskie, niemieckie, jedyna różnica to to, w jakich wyborach mogę głosować. Teraz sytuacja w Polsce idzie w taką stronę, że niczego nie można być pewnym i lepiej się zabezpieczyć. Dziękuję wam serdecznie, tak w sumie to mi ulżyło.

Decyzja została podjęta parę tygodni temu, a w międzyczasie pojawiło się ten klip:

Autorem piosenki i klipu jest Jan Böhmermann, ten sam który ostatnio wkurzył Erdogana. O tej sprawie w dalszej części notki, teraz wróćmy do klipu o Niemcach.

Ten klip pozwolił mi zemocjonalizować moją decyzję. Nie zracjonalizować - decyzja jest w 100% racjonalna, ja w ogóle jestem zazwyczaj racjonalny do bólu - tylko właśnie zemocjonalizować. Tekst uważam za genialny - to są właśnie moje wartości, podane w formie jaką lubię (zestawienie Lindemann + imperatyw kategoryczny, piękne). Uwielbiam być miły, kask rowerowy i kurtkę Jacka Wolfskina mam, Birkenstocków nie, ale żona ma dwie pary więc średnia się zgadza. Proud of not being proud, śliczne. Ja chcę żyć wśród ludzi myślących w ten sposób.

Nie, no oczywiście nie jestem naiwny i zdaję sobie sprawę, że masa ludzi w Niemczech myśli inaczej, daleko nie szukając w komentarzach pod klipem fala hejtu też się wylewa. Ale mainstream to jest to, co w klipie. Manifestacje anty-Pegidowe są tu zawsze większe od Pegidowych.

I jeszcze polemika uprzedzająca, gdyby ktoś wyskoczył z zarzutami że zostawiam swój kraj w potrzebie, że trzeba wracać i walczyć. Ja już raz wróciłem. W 1989. Część kolegów i koleżanek ze studiów wybrała inaczej. Poświęciłem dziesięć lat mojego życia na budowanie kraju właściwych wartości, ale wiele z tego nie wyszło. Znaczy owszem, co nieco powstało, tu i tam rękę przyłożyłem, założyłem rodzinę, ale szło tak ciężko że musiałem wyemigrować. Cały czas staram się propagować moje wartości - przecież między innymi i po to prowadzę tego bloga - i będę to robił dalej. Ale sorry, byt i bezpieczeństwo rodziny na pierwszym miejscu.

O technicznej stronie wyrabiania obywatelstwa niemieckiego będę pisał w miarę postępów sprawy. A teraz trochę o aktualnej aferze Böhmermann vs. Erdogan. EDIT: Zaktualizowałem 15.04.2016

Tekst o który poszło był rzeczywiście mocny - był to w zasadzie stek wyzwisk dochodzący aż do "kozojebcy". Z tym że Böhmermann nie jest amatorem i ujął go w niezbędny  cudzysłów - tekst padł w skeczu, w którym wyjaśnia on Erdoganowi (granemu przez innego komedianta) co w Niemczech w ramach swobody wypowiedzi wolno, a co nie. Była to ewidentna prowokacja - podobno Erdogan składa średnio dwa pozwy o zniesławienie dziennie, tyle że zazwyczaj u siebie w kraju. Tu też złapał haczyk i pozew złożył. Sytuacja jest dość skomplikowana:

  • W Niemczech istnieje przepis o ochronie dobrego imienia głów obcych państw. Przepis jest wyraźnie przestarzały (pochodzi z roku 1871, jeszcze z czasów cesarstwa!), ale jest. Zresztą w Polsce też taki jest, z tego paragrafu skazano Jerzego Urbana za obrazę JP2. Na moje niefachowe oko bezprawnie - bo w polskim przepisie jest wymaganie wzajemności, a jakoś nie jestem przekonany że w prawie Watykanu jest zapis o ochronie czci prezydentów innych krajów. W przepisie niemieckim wzajemność jest, jest też wymaganie żeby rząd się zgodził na rozpoczęcie postępowania.
  • Jeszcze istotna informacja: Böhmermann pracuje dla telewizji publicznej, co dla dyktatorka pokroju Erdogana może się równać "rządowej".
  • Rząd niemiecki ma zagwozdkę, bo jak Böhmermann zostanie skazany to podniesie się larum o dławieniu wolności wypowiedzi, a jak nie - to Erdogan się obrazi i może być ciężko z porozumieniem z Turcją w sprawie uchodźców.
  • Dziś (15.04.2016) rząd się zgodził na rozpoczęcie postępowania, według mnie słusznie, bo od rozstrzygania takich spraw jest sąd, a nie polityka. SPD protestuje, ale dla mnie odmowa byłaby instrumentalizacją prawa, niegodną lewicy.
  • Nie orientuję się w praktyce orzecznictwa niemieckiego w takich sprawach (zresztą zdaje się ten że ten przepis nie jest zbyt często używany) ale podejrzewam że sąd i tak rozstrzygnie że konstytucyjny zapis o wolności wypowiedzi ma wyższą rangę niż przepis niższego rzędu o obrazie majestatu. A ten jego cudzysłów zmienia kwalifikację czynu z obrazy na satyrę, która w stosunku do polityków jest jak najbardziej dopuszczalna.
  • Do samego Böhmermanna specjalnych pretensji bym nie miał. Tekst był co prawda nawet nie po bandzie, a wręcz poza nią, ale jako skuteczne zwrócenie uwagi że nie wszystko w relacjach z Turcją jest w porządku (jak próbuje udawać rząd) jest OK. Takie jest w końcu zadanie błaznów.
  • Pojawiają się spekulacje, że najlepszą metodą wyjścia z sytuacji byłoby szybkie zlikwidowanie przepisu, co podobno zamknęłoby również biegnące sprawy. Chyba rzeczywiście to byłoby dobre rozwiązanie.
  • Niezależnie od przepisu o obrazie majestatu Erdogan wniósł też sprawę cywilną o obrazę, ale też nie sądzę żeby coś ugrał. Tyle że tutaj nie da się załatwić sprawy likwidacją przepisu - sąd i tak będzie się musiał tym zająć.

To nie jest pierwszy problem satyryków niemieckich z głowami innych państw. "Kartofle" pewnie wszyscy pamiętają, ale to był drobiazg. Z grubszych rzeczy pamiętam jak w latach 80-tych Rudi Carell miał program "Rudi's Tagesshow" parodiujący wiadomości "Tagesschau".  W jednym z programów sparodiował on Chomeiniego, co skończyło się wyrzuceniem niemieckich dyplomatów z Iranu. Rudi Carell dał sobie wkrótce po tym wydarzeniu spokój z tym programem, uważam że niesłusznie.

Tutaj rzeczony fragment Rudi's Tagesshow:

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

9 komentarzy

Jak to się robi w Niemczech: Zbytki biskupów (4)

Wracam do tematu biskupa Limburga, bo wracając z kraju przez konsulat w Kolonii odwiedziłem Limburg. W związku z tym mam własne wrażenia i własne zdjęcia.

Stare miasto w Limburgu jest bardzo ładne i bardzo zabytkowe.

Limburg - Stare Miasto

Limburg - Stare Miasto

A potem dochodzimy na wzgórze do katedry. Katedra jest z XII wieku, ze schyłkowego okresu stylu romańskiego, już z elementami gotyckimi. Interesująca architektura, nie kojarzyłem takiego sposobu budowania ze stylem romańskim. Na mój gust trochę zbyt pstrokata, ale podobno to odtworzone oryginalne malowanie.

Limburg - Katedra

Limburg - Katedra

A obok katedry znajduje się teren pałacu biskupiego. Oczywiście nie można było wejść do środka - parę razy taka możliwość była, ale mam co robić i nie będę specjalnie po to jeździł osiemdziesięciu kilometrów w jedną stronę. Ale można było wejść do muzeum diecezjalnego (na poniższym zdjęciu błędnie zaznaczonym numerem 7, ale może potem zmienili - teraz to budynek między 7 a 8) i przespacerować się po prywatnym ogrodzie biskupa (8).

Przypominam zdjęcie terenu z góry (chyba z wieży katedry)

Nowa rezydencja biskupa Limburga

Nowa rezydencja biskupa Limburga

Na podstawie tego zdjęcia wyobrażałem sobie, że teren jest spory. A tymczasem to wszystko jest po prostu malutkie! Ten prywatny ogród biskupa (8) za 175 + 790 tysięcy = blisko milion euro ma 20x25 metrów (zmierzone na Google Maps)! Gdzie na tym placyku udało mu się upchnąć tyle szmalu to naprawdę nie wiem. Przecież to 2000 eur/m2 - pół tego co chcą za mieszkanie w mojej, drogiej dzielnicy.

Limburg - prywatny ogród biskupa, za w sumie blisko milion euro

Limburg - prywatny ogród biskupa, za w sumie blisko milion euro

Brama za czterdzieści dziewięć tysięcy (między 1 a 2) jest może i w ponadprzeciętnym standardzie, ale normalnie pospawana z płaskowników, nic superspecjalnego, biskup albo dał się ordynarnie orżnąć na kasie, albo był jak nowy ruski ("Zobacz, kupiłem ten krawat za pięćdziesiąt tysięcy" - "Ty durak, wiem gdzie takie same krawaty można kupić za osiemdziesiąt tysięcy!")

Limburg - brama za 50.000 EUR

Limburg - brama za 49.000 EUR

Prywatna kaplica biskupa (5) obłożona płytami z jakiegoś super drogiego kamienia, które sobie na podstawie zdjęć wyobrażałem jako wypolerowane na błyszcząco, po trzech latach jest całkiem matowa od jakichś glonów czy innych porostów. Za następne kilka lat będzie z pewnością całkiem ohydna.

Limburg - prywatna kaplica biskupa

Limburg - prywatna kaplica biskupa

Teraz wnioski:

  1. Nie nadaję się na reportera. Znowu przy pisaniu notki okazało się, że zdjęcia powinny być całkiem inne, a tych właściwych nie zrobiłem.
  2. Społeczeństwo zrobiło jednak wieeeelki postęp od czasów średniowiecza. Jak źle nie działałyby dzisiejsze świeckie korporacje i świecka polityka, to i tak jest znacznie lepiej niż struktury feudalne. Tyle że kościół tego nie wie.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

2 komentarze