Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Kinder Uni 2008

W budynku I.G.-Farben byłem przy okazji. Dziś o tej okazji.

I znowu będzie o edukacji. Tym razem nie o telewizji, tylko o imprezie organizowanej co roku przez miejscowy uniwersytet.

Impreza ta nazywa się Kinder Uni (Uniwersytet dziecięcy) i jest adresowana do dzieci w wieku od 8 do 12 lat. Jest to tygodniowy cykl wykładów prowadzonych przez wykładowców z uczelni. Każdego dnia z innej branży. Codziennie odbywają się trzy wykłady, dwa przed południem dla grup dzieci ze szkoły, po południu jeden dla wszystkich chętnych.

Plakat Kinder-Uni 2008

Plakat Kinder-Uni 2008 Źródło: www.kinderuni.uni-frankfurt.de

W zeszłym roku byłem z synem na wszystkich pięciu wykładach. A były one o:

  • Szyfrach i kodach. Dość ciekawie poprowadzony wykład, ale dla 8-latków trochę za trudny. Na koniec był konkurs do zrobienia - chodziło o rozszyfrowanie kawałka tekstu. Rozkodowałem go przy pomocy komputera, wątpię żeby jakiemuś dziecku chciało się policzyć na piechotę częstości występowania znaków w kilkusetznakowym tekście i rozszyfrować go ręcznie.
  • Topologii - obliczeniach na węzłach. Też dość ciekawy, ale mniejsze dzieci trochę nudziło.
  • Kometach - ten był bardzo fajny, między innymi wykładowca ulepił kometę z suchego lodu, wody, amoniaku, kurzu i sosu sojowego - patrz zdjęcie. Przepraszam za słabą jakość zdjęcia, ale sala była dość ciemna a miałem ze sobą tylko ten gorszy aparat.
Kinder-Uni 2008 - lepienie komety

Kinder-Uni 2008 - lepienie komety

  • Komputerach. Wykład składał się z dwu części. W pierwszej wykładowca przedstawił podstawy techniki cyfrowej, bardzo fajnie zrobił licznik binarny na dwie cyfry z dwóch pudełek po filmach, potem pokazywał licznik na wyłącznikach ale spieszył się tak bardzo, że ja (Dipl. Ing. Technische Informatik) nie nadążyłem, a co dopiero dzieci. W drugiej części jakiś emerytowany profesor medycyny, który podobno był pionierem centrów obliczeniowych dla celów medycznych w Niemczech, próbował brać dzieci na nostalgię pokazując zabytkowy sprzęt. Owszem, miał trochę naprawdę niezłych eksponatów, na przykład moduł lampowy od IBM-a, ale dzieci się przecież na nostalgię nie łapią.
Kinder-Uni 2008 - stary sprzęt komputerowy

Kinder-Uni 2008 - stary sprzęt komputerowy

  • Mięczakach. Ten wykład był świetny, zrobili prawdziwy show, doktoranci występowali w strojach roboczych (pianka do nurkowania, strój do chodzenia po dżungli itp.), ktoś ukryty animował kukiełkę ośmiorniczki komentującej wykład itp.
Kinder-Uni 2008

Kinder-Uni 2008 Źródło: www.kinderuni.uni-frankfurt.de

Przed każdym wykładem dzieci dostają dwie kartki, zieloną i czerwoną i przy ich pomocy odpowiadają na pytania zadawane sali. Otrzymują też kartki z testem z materiału z wykładu, po wykładzie wypełniają je i wśród uczestników losowane są nagrody. Każde dziecko otrzymuje również "legitymację studencką" i stempelek za każdą obecność na wykładzie, wśród uczestników z trzema lub więcej stempelkami losuje się nagrody (najczęściej prenumeratę pisma GEOlino). Dzieci zapoznawane są też z uczelnianym savoir-vivre, na przykład z tym że aprobatę wyraża się stukając kostkami palców zwiniętej w pięść dłoni w blat.

Przed salą wykładową sprzedawane są książki i gadgety edukacyjne oraz T-shirty z logo imprezy. T-shirty schodzą jak ciepłe bułeczki.

Trochę o technice:  W zeszłym roku wykłady odbywały się w starym (znaczy lata na oko 60-te) budynku na Bockenheimie, problem był taki, że w tej okolicy nie sposób zaparkować za darmo. Sala wykładowa była spora, ale cokolwiek zużyta i dość ciemna. Szczegóły doświadczeń są pokazywane na dużym ekranie (jedna kamera stoi na dole, blisko wykładowcy, druga pokazuje widok ogólny sali). Wykłady były na tej samej zasadzie transmitowane do drugiej sali wykładowej (na wykładzie o mięczakach było tyle dzieci, że rodzice musieli przejść do drugiej sali).

Kinder-Uni 2008

Kinder-Uni 2008

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Edukacja, Jak to się robi w Niemczech?

Skomentuj

I.G.-Farben-Haus (2)

Dziś dalej zwiedzamy I.G.-Farben-Haus.

Wnętrze budynku zostało gruntownie wyremontowane (parę lat stał pusty, więc i tak nie dało rady inaczej). Jednak gdzieniegdzie pozostał pierwotny wystrój.

Klatki schodowe, jak w latach 30-tych.

I.G.Farben-Haus klatka schodowa

I.G.Farben-Haus klatka schodowa

Hall wejściowy w marmurach.

I.G.Farben-Haus hall

I.G.Farben-Haus hall

 

I.G.Farben-Haus hall

I.G.Farben-Haus hall

 

I.G.Farben-Haus hall

I.G.Farben-Haus hall

Tu dobrze widać łuk części centralnej.

I.G.Farben-Haus korytarz

I.G.Farben-Haus korytarz

 

I.G.Farben-Haus korytarz

I.G.Farben-Haus korytarz

Rotunda z kawiarnią.

I.G.Farben-Haus rotunda

I.G.Farben-Haus rotunda

Drzwi windy w mosiądzach.

I.G.Farben-Haus winda

I.G.Farben-Haus winda

No i absolutny hit - działające windy paternoster. Jest ich tam kilka, chyba po jednej na skrzydło (nie sprawdzałem), czyli sześć. (EDIT: Jednak osiem, w skrajnych skrzydłach są po dwa.)

I.G.Farben-Haus - paternoster

I.G.Farben-Haus - paternoster

Poprzednio działające paternostery widziałem jako dziecko w pierwszej połowie lat 70-tych w DOKP Szczecin i w jeszcze jednej firmie w Szczecinie, potem je tam zlikwidowali.

Jest to jednak technologia dla zdrowych i przytomnych - spróbowałem pojechać, pewnie się starzeję, ale nie podobało mi się. Mój syn (8) nie odważył się, nawet ze mną. Nie dziwię się, ja w tym wieku też się bałem, w końcu pojechałem z dziadkiem ale wtedy nie było takiego nacisku na bezpieczeństwo. Teraz i w tym ustroju jesteśmy mli-mli, ale myślę że to dobrze. Są w życiu lepsze nagrody niż Nagroda Darwina.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Ciekawostki

6 komentarzy

I.G.-Farben-Haus (1)

Mamy tu, we Frankfurcie, jeden jedyny budynek zaliczany do największych dzieł architektury światowej. Już od dawna chciałem go zobaczyć, wreszcie trafiła się ku temu okazja. O okazji będzie notka innym razem, teraz o samym budynku.

Wchodząc na teren mijamy najpierw wartownię zamienioną na nie wiadomo co, chyba palarnię.

I.G. Farben Haus - wartownia

I.G. Farben Haus - wartownia

Budynek został po wojnie zajęty przez Amerykanów, mieściło się tam Dowództwo Europejskie Stanów Zjednoczonych, czyli ich sztab na całą Europę. Chyba już wszyscy kojarzą, o jaki budynek chodzi - jest to I.G.-Farben-Haus.

Nie da się już oddzielić samego budynku od jego inwestora i pierwszego użytkownika. Koncern I.G.-Farben kojarzy się baaaardzo źle, słusznie zresztą, skojarzenia bardzo obciążają też budowlę.

Kiedy Amerykanie, w 1995, budynek ten opuścili powstał problem, co z nim zrobić. Z jednej strony wybitne dzieło i zabytek - zburzyć nie wypada, z drugiej strony żadna firma ani urząd nie chciałyby mieć takiego adresu - od razu minus 500 punktów do lansu. Zwyciężyła koncepcja przekazania terenu Uniwersytetowi - chyba najlepsza jaką można było podjąć.

I.G. Farben Haus

I.G. Farben Haus

 

I.G. Farben Haus

I.G. Farben Haus

I.G.-Farben Haus nie za bardzo pasuje do Frankfurtu - Frankfurt to czerwony piaskowiec, a ten biurowiec pokryty jest kamieniem w kolorze szarożółtawym. Budynek jest wielki i ma rozmach - Speer by się go nie powstydził.

I.G. Farben Haus

I.G. Farben Haus

 

I.G. Farben Haus

I.G. Farben Haus

Bryłę budynku tworzy sześć skrzydeł połączonych lekko łukowatą częścią centralną. I to wygięcie jest chyba najlepszym pomysłem architekta - gdyby nie to, byłby to standardowy, nudny i ciężki biurowiec dużego koncernu.

I.G. Farben Haus

I.G. Farben Haus

W rotundzie obecnie znajduje się kawiarnia.

I.G. Farben Haus

I.G. Farben Haus

Do zespołu należy również  budynek kasyna, obecnie stołówka uniwersytetu.

I.G. Farben Haus - Kasyno

I.G. Farben Haus - Kasyno

 

I.G. Farben Haus - fontanna

I.G. Farben Haus - fontanna

 Po długiej dyskusji postanowiono zostać przy nazwie I.G.-Farben-Haus. Architekta budynku, Hansa Poelziga (budynek I.G.-Farben znany był również jako Poelzig-Haus), uczczono nazywając jego imieniem budynek kasyna.

Patrząc na to, co wyprawiali managerowie I.G.-Farben w czasie wojny można uwierzyć w realność Dukajowej Formy tego miejsca - wcześniej na tym terenie stał dom wariatów. Sztab armii amerykańskiej też trudno uznać za normalną instytucję, RAF robiącą tu zamach bombowy tym bardziej.

Zamach bombowy w budynku I.G.Farben, 1972

Zamach bombowy w budynku I.G.Farben, 1972 Żródło: Wikipedia

Frankfurt nad Menem, Niemcy
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Ciekawostki

3 komentarze

Telewizja edukacyjna (5): Dmuchawiec albo mlecz

Dziś o innym programie z tradycjami - Löwenzahn (Mlecz). Program powstał 30 lat temu (1979) na początku jako Pusteblume (Dmuchawiec). Jego koncepcja jest zupełnie inna niż programów opisanych przeze mnie wcześniej - nie jest to magazyn ciekawostek, tylko fabularyzowane historie na tematy związane z przyrodą i techniką. W pierwszych seriach Pusteblume bohaterem był Peter Lustig (as himself), facet typu złota rączka, mieszkający w zwykłym domu. Peter Lustig jest zresztą inżynierem z wykształcenia, był na przykład inżynierem dźwięku przy słynnym przemówieniu Kennedy'ego w Berlinie.

Peter Lustig w programie "Löwenzahn"

Peter Lustig w programie "Löwenzahn" Żródło: ZDF, Autor: Christiane Pausch

 Po 20 odcinkach i dwóch latach na skutek sporu z producentem wiele się zmieniło. Seria zmieniła tytuł na Löwenzahn, czyli mlecz, a główny bohater przeniósł się do barakowozu zaparkowanego na zalesionej działce gdzieś w fikcyjnym małym miasteczku. Bohater wykorzystując stare meble itp. i wiele pomysłowości zmienia barakowóz w kompletnie wyposażone mieszkanie z kuchnią, łazienką z wanną, sypialnią, pokojem dziennym i tarasem. Barakowóz ten jest w Niemczech kultowy. Zwracam uwagę na schody na taras zrobione ze starych krzeseł - świetny pomysł, a podobnie świetnych jest tam więcej. (Wirtualne zwiedzanie TUTAJ).

Barakowóz z programu "Löwenzahn"

Barakowóz z programu "Löwenzahn" Żródło: ZDF, Autor: Christiane Pausch

Pomysłowy i świadomy ekologicznie główny bohater jest skontrastowany z sąsiadem, mieszczańskim grubasem, Hermanem Paschulke (Helmut Krauss). Pan Paschulke źle się odżywia, nie uprawia żadnych sportów (motto: Sport ist Mord - Sport to morderstwo) i prawie wszystko robi źle.

Helmut Kraus jako Hermann Paschulke w programie "Löwenzahn"

Helmut Kraus jako Hermann Paschulke w programie "Löwenzahn" Źródło: img.webme.com

Przyznam, że nie oglądałem ani jednego całego odcinka Löwenzahna z Peterem Lustigem, bo kilka lat temu po 25 latach, odszedł on z programu. Zastąpił go Guido Hammesfahr, jako Fritz Fuchs. Fritz Fuchs jest rzemieślnikiem, przy tym jest aktywny fizycznie i wysportowany. Ma dużego psa imieniem Keks, z którym na koniec każdego programu idzie na spacer, sugerując jednocześnie widzom ruszenie się sprzed telewizora - Nie wiem jak wy (widzowie), ale my (znaczy on i jego pies) zrobimy sobie teraz rundkę. Peter Lustig proponował tylko wyłączenie telewizora, jednak trudno mu czynić z tego zarzut - w latach 80-tych dostał raka płuc, jedno musieli mu wyciąć.

Guido Hammersfahr jako Fritz Fuchs w programie "Löwenzahn"

Guido Hammersfahr jako Fritz Fuchs w programie "Löwenzahn" Źródło: www.loewenzahnfanclub.de

Odcinki z Fritzem Fuchsem są całkiem zabawne i przekazują wiedzę dowcipnie i nienachalnie. Adresowane są do dzieci w wieku mniej więcej od 6 do 11 lat jednak seria ma, podobnie jak Die Sendung mit der Maus, wielu dorosłych fanów.

Peter Lustig został parę lat temu uhonorowany Orderem Zasługi Republiki Federalnej Niemiec za zasługi w popularyzacji wiedzy. Była to tylko jedna z parudziesięciu nagród, które otrzymał ten program lub on osobiście.

Löwenzahn bez problemu może być przetłumaczony na inne języki, dowcipy rzadko tylko oparte są na nieprzetłumaczalnej grze słów.

Pod nazwą Löwenzahn wydawane jest sporo książek, programów i zestawów do eksperymentów, jednak występuje w nich tylko Peter Lustig. Jak dotąd nie pojawiło się żadne wydawnictwo z Fritzem Fuchsem.

Oficjalna strona programu: http://www.tivi.de/fernsehen/loewenzahn/start/index.html

Strona oficjalnego fanklubu: http://www.loewenzahnfanclub.de

Löwenzahna można zobaczyć w każdą niedzielę na KiKa o godzinie 16:00.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Telewizja

Komentarze: (1)

Telewizja edukacyjna (4): Wiedza robi Aha!

Po dłuuugiej przerwie wracam do cyklu o telewizji edukacyjnej. Dziś o programie Wissen macht Ah!

Tytuł Wissen macht Ah! jest trudny do ładnego przetłumaczenia. Chodzi o to, że dzięki wiedzy można coś zrozumieć (i powiedzieć Aha!). Łatwiejsze w tłumaczeniu jest motto programu -  Magazin der Klugscheißer czyli Magazyn przemądrzałych (po niemiecku brzmi to o wiele mocniej). Program adresowany jest do dzieci od lat 8, ma jednak bardzo dużą widownię wśród dorosłych. Według badań oglądalności każda odcinek ogląda średnio około 400.000 widzów, niektóre odcinki osiągają nawet 900.000. Nigdy bym nie pomyślał, że nieprzystosowanych społecznie nerdów jest aż tylu.

Głównym przemądrzałym jest Ralph Caspers, znany z  Die Sendung mit der Maus, gaszony w stylu Sonny & Cher przez Shary Reeves. Ralph świetnie gra (a może raczej po prostu jest sobą) aspołecznego nerda, każdy nerd z łatwością może się z nim zidentyfikować, każdy nie-nerd natychmiast go znienawidzi.

Wissen macht Ah!

Wissen macht Ah! Źródło: www.wdr.de/

Program składa się ze scenek aktorskich dowcipnie wyjaśniających różne zagadnienia z życia codziennego i świata. Scenki zapowiadane są i uzupełniane przez parę prowadzących, którzy wykorzystują gry słowne do powiązania prezentowanych filmików. Poniżej na przykład wiążą rafę koralową (po niemiecku Riff) z riffem gitarowym.

Tutaj Ralph jeszcze wcale nie jest przeszarżowany, on potrafi być dużo bardziej nerdowato wkurzający.

Program jest bardzo mocno stargetowany, jeżeli nigdy nie zanudzaliście towarzystwa wymądrzając się na jakiś specjalistyczny temat to unikajcie go. Natomiast jeżeli uwielbiacie kernelować kompile a waszą ulubioną lekturą są książki o tytułach w rodzaju Inside XXX, only for master haX0rs, to jest to coś dla was.

Program jest absolutnie nieprzetłumaczalny na inne języki, większość żartów i duża część materiałów filmowych jest oparta o gry słowne, wiele filmików wyjaśnia pochodzenie różnych powiedzeń i idiomów. Mimo wszystko pojawiły się wersje chińska i rosyjska, jednak teksty Ralpha i Shary zostały napisane całkowicie od nowa i zagrali je ludzie z odpowiednich krajów. Czyli to nie tłumaczenie tylko lokalizacja.

Dowcipy w tym programie są zazwyczaj bardzo odjechane, jeżeli ktoś lubi wyrafinowany dowcip abstrakcyjny i gry słowne może oglądać Wissen macht Ah jako kabaret, lepszy i inteligentniejszy niż większość klasycznych programów z durnymi dowcipasami.

Wissen macht Ah! można zobaczyć na ARD, w każdą sobotę o 8:05.

Strona internetowa programu: http://www.wissenmachtah.de

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Edukacja, Telewizja

Skomentuj

Żegnaj NRD (44): Dyplom i po

Ostatni semestr to, jak zwykle na studiach, dyplom. Miałem temat, znowu coś z interfejsem użytkownika i bibliotekami, zdaje się że pisałem jakieś aplikacje używające bibliotek, które napisałem wcześniej, ale szczegółów już nie pamiętam. Dlaczego właściwie nie pamiętam? Znowu to samo - przestało to mieć dla mnie znaczenie. Będąc w kraju załatwiłem już sobie pracę - w prywatnej firmie w której pracował wspominany w jednym z pierwszych odcinków kolega, który zachęcał do pójścia na studia za granicę. Miałem już nawet zadanie i sobie je na moim komputerze robiłem. I było to dużo ciekawsze, niż jakieś dość wymyślone i niezbyt komukolwiek potrzebne kawałki do dyplomu. No ale papier trzeba było zrobić, więc musiałem się jednak trochę przyłożyć. Napisałem więc program, tak jak chcieli, jakieś 2500 linii w C, dziekan kierunku zauważył że całość powstała między dwoma naszymi rozmowami, które odbyły się w odstępie jednego tygodnia. Zdaje się, że po pierwszej z tych rozmów sądził że nie zdążę z programem do obrony za półtora miesiąca. Prawda była taka, że program powstał w ciągu jednej, długiej nocy (sporo copypasty z drobnymi modyfikacjami w nim było, ale wtedy nie było templatów ani generatorów), ale tego to dziekan już nie wiedział. Napisałem też pracę, nawet nie pamiętam co w niej było. Z obrony nie mam dokładnie żadnego wspomnienia. Zero. Null.

Znacznie lepiej pamiętam kilka obron doktoratów i dyplomów, na których byłem. Ale nie będę się nad tym rozwodził, z tematem NRD nie ma to wiele wspólnego a parę osób mogłoby mieć coś przeciw.

Z tematów uczelnianych wspomnę jeszcze o hoplu, jakiego mieli tam na punkcie Sztucznej Inteligencji. Komputery zapóźnione, ale Sztuczna Inteligencja musiała być. Forsowali użycie języka Prolog, robili coś w Smalltalku i we wszystkie tematy wtykali tą SI. Jakiekolwiek zastosowania na przykład logiki rozmytej to już było u nich SI. Byłem na konferencji o SI, zorganizowanej przez uczelnię - tylko bla, bla, bla. Nic konkretnego. Odniosłem nawet wrażenie, że Sztuczną Inteligencją zajmują się tam ci, którym brakuje prawdziwej.

Po obronie przyszło zbierać się powoli do wyjazdu. Czas już był, sytuacja w NRD robiła się coraz bardziej nerwowa. Ogłoszono wybory do władz lokalnych, w ramach pokazywania jaka to w NRD demokracja dano prawo wyborcze również cudzoziemcom mieszkającym w NRD. Co chwilę ktoś z kadry uczelni namawiał żeby koniecznie iść, zbywałem wszystkich mówiąc że mnie wtedy już w NRD nie będzie. Jedna Czeszka znalazła lepszy argument - wypaliła wprost: "Mam dosyć takiego cyrku u siebie w kraju!". Odczepili się. Widać było że system się wali - parę lat wcześniej nikt by się nie odważył wyjechać z takim tekstem w podobnej sytuacji.

Przed wyjazdem oczywiście obiegówka, największe trudności robili przy wywozie dyskietek. Według przepisów trzeba było na formularzu podać ilość dyskietek, pracownik uczelni powinien wszystkie sprawdzić, czy nie ma na nich nic należącego do uczelni, chyba były jeszcze jakieś wymogi. Przeliczyłem moje dyskietki i wyszło ich 146. Tyle wpisałem na kwicie i poszedłem z nim do właściwego doktora. On jak to przeczytał, mało mu ta kartka z ręki nie wypadła. "To pan ma aż 146 dyskietek?" wyjąkał (Zdaje się, że cały Bereich miał niewiele więcej). Po czym stwierdził, że nie jest w stanie tego wszystkiego obejrzeć, a jak będę chciał coś przed nim ukryć, to i tak ukryję. Podpisał bez sprawdzania.

Zjechałem do kraju, szczegóły również nieistotne, zacząłem pracować w  tej firmie. Był kwiecień 1989. Mniejsza o nasze projekty i co tam robiliśmy, w tym cyklu chodzi o NRD. Praktyka była taka, że oprócz pisania programów jeździliśmy, najpierw prywatnymi samochodami, potem firmowym busem, po towar do Berlina Zachodniego. Przez NRD oczywiście. Niby to tylko 150 kilometrów w jedną stronę, ale za każdym razem była to prawdziwa epopeja. Przynajmniej do końca 1990.

Zaczynało się od tego, że trzeba było kupić na czarnym rynku marki zachodnie. To też nie było takie proste, znaczy kupić można było u każdego cynka, problemem był niestabilny kurs. Cena waluty potrafiła zmienić się z dnia na dzień nawet o 20% i więcej, kupienie w niewłaściwym momencie mogło zjeść cały zysk z akcji. Następnym etapem było pranie tych pieniędzy. Odbywało się to za pośrednictwem banku PeKaO i konta dewizowego A. Wystarczyło te pieniądze wpłacić, a następnego dnia wybrać razem z kwitem od pralni - czyli potwierdzeniem ich legalności. Mając kwit można było już jechać.

Wyjechać trzeba było wcześnie rano, tak koło piątej. Na przejściu do NRD trzeba było trochę odstać, ale nie za długo, z godzinę zaledwie. Dalej trochę ponad godzinę do przejścia do Berlina Zachodniego. Do wyboru były tylko dwa - Berlin-Heiligensee/Stolpe na północy i Checkpoint Bravo na południu. Przez inne tranzytu nie puszczali. Na przejściu po stronie NRD nawet nie trwało długo, parę kilometrów kolejki i parę godzin trzeba było odstać na wjeździe do Berlina Zachodniego. W kolejkę zaganiali tylko samochody z polskimi rejestracjami, widywałem takich, co zakładali sobie na zachodni samochód (niekoniecznie nowy) niestandardowe tablice z tym samym numerem ale innym krojem liter i przejeżdżali bez kolejki - policjant myślał, że są z innego kraju i ich puszczał lewą stroną.

Jak już byliśmy w środku jechaliśmy załatwiać sprawy. Softtronik (taka polsko-niemiecka firma od komputerów), różne firmy od kopiarek i faksów, co się zmieściło w osobówkę. Potem trzeba było wypełnić dokumenty celne żeby odebrać VAT. Dokumenty wywozowe były dokładnie takie jak są teraz. Żeby je podstemplowali, trzeba było odstać kolejkę (parę godzin) i nierzadko podyskutować z celnikami (jako nieźle znający niemiecki miałem fory). Potem znowu trochę ponad godzinę do Lubieszyna i znowu gehenna - polska odprawa celna. Żeby towar sprzedać trzeba było go odprawić celnie, a polskie służby celne nie były do tego przygotowane. Nie dało się wypełnić kwitów czekając w kolejce, bo każdy celnik chciał je mieć inaczej wypełnione. Polskie formularze były niezłe gdyby chcieć odprawić dwa wagony węgla, ale dziesięć pozycji z różnych taryf celnych nijak nie pasowało w te rubryczki. I znowu godziny mijały. Raz szef zapomniał stempelka firmowego, w trakcie jak pisali odprawę ja zdążyłem pojechać do Szczecina, wziąć stempelek, rozładować towar (a to już było później, jak jeździliśmy sporym busem i towaru było sporo), wrócić, a oni akurat kończyli. Taka wycieczka do Berlina trwała około 24 godzin, z czego ponad połowę w różnych kolejkach.

Potem przywieziony towar oddawało się firmie w komis i inkasowało czek. Pieniądze pobrać w banku i znowu wymiana na marki itd.

Złotówka była wtedy nic nie warta, złotówki z transakcji na parę tysięcy marek potrafiły zajmować plecaczek - pamiętam chodzenie z trzydziestoma kilkoma paczkami banknotów w plecaku.

Na początku opłacało się pojechać i przywieźć jednego faksa za dwa tysiące z czymś marek.

Ale wróćmy do NRD. NRD-owcy szykanowali ruch tranzytowy z Polski jak mogli. Pamiętam jak cofnęli nas z granicy w Stolpe bo miałem w kieszeni banknot 10 marek NRD. Musieliśmy wrócić parę kilometrów do punktu Mitropy, gdzie był bank i tam musiałem oddać te marki do depozytu. Potem jeszcze kilka kilometrów do najbliższego miejsca gdzie można było zawrócić, i znowu na granicę, 40 minut w plecy, a jak wracaliśmy oczywiście bank był zamknięty i odebrać depozytu nie można było.

Teoretycznie rzecz biorąc, żeby pojechać tranzytem ciężarówką z towarem, należało wykupić jakiśtam dokument tranzytowy. No i gdzie go można było kupić? Oczywiście nie na przejściu granicznym, tylko w punkcie na stacji U-Bahnu Friedrichstrasse, w samym centrum, po stronie zachodniej. Świetne miejsce dla ciężarówek, prawda?

Polaków nie puszczano przez wszystkie przejścia graniczne. Raz byłem w Berlinie ze znajomym jego samochodem, byliśmy  gdzieś w środku i ten znajomy stwierdził że nie chce mu się jechać tak daleko przez Stolpe i że pojedziemy przez Checkpoint Charlie. Mówiłem mu, że nie da rady, ale on się uparł. Zachodni nas nawet wypuścili, ale NRD-owcy nie chcieli wpuścić. Jaja się zrobiły, jak potem nie chcieli nas wpuścić również ci zachodni - już zacząłem sobie wyobrażać incydent graniczny z Polakami tkwiącymi od iluś dni w pasie niczyim w centrum Berlina. Na szczęście ci z Zachodu dali się przekonać że przecież przed chwilą nas wypuszczali. No ale dzięki temu widziałem Checkpoint Charlie od środka.

Jeszcze jedno wspomnienie z  granicy niemiecko-niemieckiej. W połowie 1989 spotkałem przypadkiem na dworcu w Szczecinie W., tego z Frankfurtu. W. przeprowadził się do Berlina i proponował współpracę projektową. Pojechałem do niego pociągiem, jak zwykle Gedanią na Lichtenberg a potem S-Bahnem na przejście graniczne Friedrichstrasse. W tym miejscu linia NRD-owskiego S-Bahnu się kończyła, jedno przęsło wiaduktu po którym pociągi jeździły było usunięte żeby nikomu nie przyszło do głowy sforsować granicy lokomotywą (były wcześniej takie wypadki). Trzeba było wejść pieszo do wielkiej i zatłoczonej hali odprawy paszportowej a po odprawie można było przejść na peron dworca Friedrichstrasse. A tam można było pomyśleć, że jest wojna albo przynajmniej okupacja. Na galeryjkach chodzili żołnierze z bronią automatyczną. Nie, nie na plecach. Broń trzymali w rękach i dokładnie obserwowali ludzi na peronie. Na dole porządku też pilnowali żołnierze z Kałaszami w rękach, a po torach pod pociągiem grupa pograniczników przepuszczała psa szukającego ukrytych ludzi. Zimna wojna w pełnej krasie, a było lato 1989!

Stacja Berlin Friedrichstrasse

Stacja Berlin Friedrichstrasse

 

Stacja Berlin Friedrichstrasse

Stacja Berlin Friedrichstrasse

 

Następny odcinek będzie przedostatnim z regularnych. Potem w sprawie NRD najwyżej coś co mi się przypomni albo zamieszczę zdjęcia, aktualizacje itp. Ale za to na inne tematy będę pisał częściej.

A więc w następnym odcinku: Upadek.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

7 komentarzy

IAA 2009 – Innowacje inaczej

IAA 2009! Producenci przedstawiają najnowsze koncepcje w projektowaniu samochodów! Przyszłość! Oto super concept car Volkswagena (Volkswagen L1):

Volkswagen L1 na IAA 2009

Volkswagen L1 na IAA 2009

 

Volkswagen L1 na IAA 2009

Volkswagen L1 na IAA 2009

 

 

Czy czegoś Wam to nie przypomina?

|

|

V

 

 

 Dwa siedzenia jedno za drugim, wąski samochód, lotnicza owiewka odchylana na bok, bagażnik z tyłu?

|

|

V

 

 

Bo mi przypomina.

|

|

V

 

 

 

Tadam!

|

|

V

 

 

 

 

 

 

 

Oto proszę Państwa nowość z roku 1953 - Messerschmitt Kabinenroller KR-175!

Messerschmitt Kabinenroller KR-175, Niemcy, 1953-1955

Messerschmitt Kabinenroller KR-175, Niemcy, 1953-1955

 

Messerschmitt Kabinenroller KR-175, Niemcy, 1953-1955

Messerschmitt Kabinenroller KR-175, Niemcy, 1953-1955

 

Że co? Że tylko trzy koła? Ależ proszę bardzo. Messerschmitt Tg 500 (1957):

Messerschmitt Tg 500, Niemcy, 1958-1951

Messerschmitt Tg 500, Niemcy, 1958-1951

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , ,

Kategorie:Ciekawostki

Skomentuj

Żegnaj NRD (39): Źle się dzieje w państwie NRD-owskim

Kiedy przyjechaliśmy do NRD, wszystko jeszcze wyglądało tam całkiem dobrze. Albo całkiem źle - zależy jak na to spojrzeć. Wszystko toczyło się swoim ustalonym trybem, wszystko wyglądało na trwałe i niezmienne. Dlatego też ludzie z rezygnacją poddawali się tym wszystkim rytuałom zaklinania rzeczywistości - nie było żadnych nadziei na zmianę stanu rzeczy. A już zwłaszcza niezmienny i twardy jak skała był Honecker. "Vorwärts immer, rückwerts nimmer" (Zawsze naprzód, nigdy wstecz) było jego ulubionym powiedzeniem. Dowcip o odmrożonym NRD-owcu i wyborze Honeckera na kolejną kadencję już był - tak właśnie widziano to w NRD. Nie ma nadziei, tak już będzie zawsze. Myślę, że dlatego ten profesor od mikroprocesorów o którym już pisałem zdecydował się na doktorat z marksizmu - on też uważał, że w przewidywalnej przyszłości nic się nie zmieni. Totalna konserwa.

W Lipsku, w Nikolaikirche, już od trzech lat odprawiali swoje Montagsgebete. Jak to było? Pewnego poniedziałkowego wieczora, podczas spotkania modlitewnego pastor poprosił obecnych parudziesięciu ludzi o podanie intencji do modlitwy i ktoś z nich wstał i powiedział o swoim problemie z ustrojem, władzą, Stasi itd. Potem następny, potem jeszcze jeden... Wszyscy się od tego poczuli lepiej, więc za tydzień przyszło więcej ludzi i też sobie ponarzekali. I tak co tydzień. Oczywiście przychodzili również agenci Stasi, notowali, robili zdjęcia swoją szpiegowską aparaturą, pisali sprawozdania. Te modlitwy to była raczej psychoterapia niż faktyczna działalność opozycyjna, więc Stasi poza zbieraniem danych nic specjalnego w tej sprawie nie robiła. Ale rzecz miała większe konsekwencje, do których jeszcze w którymś z późniejszych odcinków wrócę.

Zmarł Andropow, nastał Czernienko, wkrótce potem zmarł Czernienko ("Mrą jak muchy" stwierdził jeden z moich współlokatorów) nastał Gorbaczow. Najpierw wszystko wyglądało jak zwykle, ale potem zaczęły się dziać rzeczy niesłychane. Gorbaczow ogłosił swoją doktrynę Głasnosti i Pierestrojki i wtedy towarzyszom NRD-owskim grunt zaczął usuwać się spod nóg.

Władze NRD w zasadzie nie prowadziły własnej polityki, nie miały własnych idei i własnego zdania, tylko wszystko głosiły i wykonywały pod dyktando towarzyszy radzieckich i według obowiązującej ideologii. Ich władza opierała się przede wszystkim na obecności wojsk radzieckich, bez nich padli by w kilka miesięcy. Ujawnienie w ramach Głasnosti jak naprawdę wygląda sytuacja w NRD nie wchodziło dla nich w rachubę - zostaliby zmieceni jeszcze szybciej. Co więc zrobili? Tu pasujący dowcip:

Pociąg kolei transsyberyjskiej zatrzymuje się w tajdze - nie można jechać dalej bo ukradziono podkłady. Co zrobiliby w tej sytuacji różni przywódcy?

Lenin - kazałby komsomolcom iść w tajgę, wyrąbać parę drzew i zrobić nowe podkłady.

Stalin - kazałby rozstrzelać winnych.

Honecker - siadłby w swoim przedziale, zasłoniłby zasłonki i udawał że pociąg jedzie dalej.

I tak właśnie zrobił Honecker. Zasłonił zasłonki i udawał, że nic się nie stało. Konkretnie wyglądało to tak, że zaczęto cenzurować wszystkie informacje o pierestrojce a nawet radzieckie gazety! Zabroniono rozprowadzania niemieckojęzycznego wydania radzieckiego magazynu ilustrowanego "Sputnik". Prenumeratorom zwrócono pieniądze. Poszło o artykuły negatywnie oceniające Stalina, Breżniewa i pakt Ribbentropp-Mołotow. O ile dobrze pamiętam nie wpuszczono też kilku numerów "Prawdy". W tych czasach był to zamach na świętość - Prawda była oficjalnym organem KC KPZR i to co było publikowane w Prawdzie miało rangę omalże encyklik papieskich. Było to w końcu 1988.

Zabronione w NRD wydanie radzieckiego pisma Sputnik

Zabronione w NRD wydanie radzieckiego pisma Sputnik Źródło: www2.jugendopposition.de

Oczywiście w NRD nie dało się zablokować informacji o Pierestrojce, bo i tak wszyscy oglądali zachodnią telewizję.

W 1987 Honecker pojechał do RFN. Właściwie miał pojechać tam już w 1984, ale wtedy zablokowali tę wizytę Rosjanie. RFN-owcy nie wykazali się zbytnią konsekwencją przyjmując Honeckera jak głowę państwa (a przecież tego państwa formalnie nie uznawali), pamiętam że była wtedy mowa o ciążącym na Honeckerze jeszcze przedwojennym wyroku za zabójstwo policjanta, komentatorzy polityczni z RFN zastanawiali się czy Honecker nie zostanie zaaresztowany, ale jakoś nie mogę doguglać się potwierdzenia tej informacji. EDIT: Trochę mi się pomieszało - tu chodziło o Ericha Mielke.

Honecker w RFN, 1987

Honecker w RFN, 1987 Źródło: meike-wulf.homepage.t-online.de

Jak widać na zdjęciu gęba się mu śmieje, NRD-owcy też się śmiali, bo mieli nadzieję na zmiany (Honecker mówił w RFN coś o zniknięciu muru). Ale nic się w polityce nie zmieniło.

I właśnie moje wrażenie jest takie, że w ciągu 1987 roku zmieniło się co innego - nastawienie ludzi w NRD. Jak wcześniej byli zrezygnowani, ale bierni i karni, to po 1987 zrobiło im się już wszystko jedno. Rządzący słusznie bali się utraty poparcia radzieckiego - kiedy ludzie zobaczyli że nawet Rosjanie zmienili kurs, to nic już nie było w stanie uchronić NRD przed upadkiem. Wierchuszka ciągle jeszcze udawała dalszą jazdę, ale podkładów już nie było. Ani nawet komsomolców chętnych do rąbania drzew. Tym punktem zwrotnym była chyba właśnie wizyta Honeckera w RFN - on mógł pojechać, a ludziom nie dał. Ten jego uśmiech, to puszczanie obietnic tak, żeby na Zachodzie słyszeli... A potem żadnych zmian w kraju! To się nie mogło skończyć dobrze.

W następnym odcinku: Ich will raus!

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

2 komentarze

Żegnaj NRD (27): Nie samą pracą człowiek żyje, nawet na Zachodzie

M. wynajął dla nas poddasze domku w Maintalu o 200 metrów od jego domu. Znaczy normalne mieszkanie, dwa pokoje, łazienka, bez kuchni, ale i tak jeść chodziliśmy do M. Nasz dzień wyglądał tak, że wstawaliśmy około ósmej i szliśmy na śniadanie do M. Na śniadanie jedliśmy co chcieliśmy z lodówki, takich smakołyków w Polsce czy NRD nie było wcale. Chrupiące bułeczki (w Polsce chrupiące bułeczki były szeroko dyskutowanym symbolem wyższości kapitalizmu nad socjalizmem), super wędliny, ser Castello Blau i inne - dziś to samo można kupić w każdym supermarkecie w Polsce, ale wtedy wydawało się to nam prawdziwym luksusem. W Polsce szynkę to się jadło przede wszystkim na święta - tam (jak i dziś) na codzień.

Tymczasem M. leżał sobie na kanapie w szlafroku i rozmawiał przez telefon z rodziną w Rumunii. Dzień w dzień, przez godzinę-dwie. Nie było wtedy jeszcze tanich providerów, on tracił na te rozmowy majątek. Śniadania nie jadł, pił tylko parę super mocnych kaw (coś jak espresso, ale miał takie specjalne maszynki, na trzy łyżeczki kawy wchodził większy naparstek wody, potem fusy były chyba odwirowywane). Zanim się zebrał żeby pojechać z nami do firmy mijała dziesiąta a czasem i jedenasta. W. mówił, że jak nas nie było to M. rzadko był w firmie przed pierwszą. M. w firmie też nic nie jadł tylko kontynuował z kawa jak siekiera i papierosami, zapijając to jakimś mleczkiem na bóle żołądka. Pierwszy pokarm stały przyjmował gdy jechaliśmy o trzeciej-czwartej razem na obiad (a i to nie zawsze, bywało że jadł tylko kolację w domu). Na obiad jechaliśmy do Hessen Center, albo jedliśmy w jakichś imbissach na tym terenie przemysłowym gdzie była firma. Dziś - standard, wtedy dla nas - nowość. I jeszcze żeby nie te ceny w markach zachodnich. Na kolację jechaliśmy znowu do M., jego żona przygotowywała obfite posiłki znowu z takimi smakołykami jakich często dotąd w życiu nie widzieliśmy. A na deser winogrona albo lody, takich winogron nigdy wcześniej nie jadłem. Obżerałem się tak, że przez te dwa miesiące gdy tam byliśmy przytyłem dobre parę kilo.

M. z żoną nie mieli dzieci, dlatego traktowali nas jako ich zastępstwo. Żona M. karmiła nas najlepszym jedzeniem, M. dawał nam spore kieszonkowe (przez te dwa miesiące dostałem dobre tysiąc dwieście marek samego kieszonkowego) i zabierał nas na wycieczki. Zabrał nas na przykład na Strassenfest do Wiesbaden i kupił, jako atrakcję, chleb ze smalcem. Powiedzieliśmy mu, że jak chce nam coś kupować to lepiej coś, czego nie znamy, bo chleb ze smalcem to my możemy mieć na codzień w domu.

Zabierał nas też na kolacje z klientami do restauracji, byliśmy na przykład we francuskiej restauracji w Alt Sachsenhausen, tam dopiero zrozumiałem po co jest sos do mięsa.

Akurat we Frankfurcie były targi IAA, zabrał nas tam też. Porównanie pokazywanych tam samochodów z socjalistyczną motoryzacją było miażdżące. Dla mieszkańca bloku socjalistycznego pokazywanie tam samochody leżały w granicach między nieosiągalnym marzeniem a zupełną fantastyką. Fantastyką był na przykład concept-car Subaru (Subaru F-624 Estremo), bez lusterek zewnętrznych - zamiast nich były kamery i monitorki. Wstyd było mi robić zdjęcia moim Zenitem, trzymałem palec tak, żeby zasłaniał napis nad obiektywem.

Subaru F-624 Estremo na targach IAA 1987

Subaru F-624 Estremo na targach IAA 1987

Daihatsu TA-X80 

Daihatsu TA-X80 na targach IAA 1987

Daihatsu TA-X80 na targach IAA 1987

Peugeot Proxima

Peugeot Proxima na targach IAA 1987

Peugeot Proxima na targach IAA 1987

M. poleciał zaraz na stoisko Jaguara, bo takiego miał zamiar sobie kupić. Kupił go sobie wkrótce po naszym wyjeździe. Podobno pierwszego dnia po zakupie przyszedł do firmy mocno wkurzony skarżąc się, że przy ruszaniu ze świateł wyprzedził go Mercedes. W. ułagodził go mówiąc, że w Jaguarze nie chodzi o to żeby wszystkich wyprzedzać i że Jaguar to taki Rolls-Royce dla ludzi którzy chcą prowadzić sami. Pomogło.

Jaguar na targach IAA 1987

Jaguar na targach IAA 1987

W trakcie naszego pobytu M. z żoną pojechali też na kilka dni do Nicei, na jacht, zostawiając nas na gospodarstwie. Zjedliśmy co ciekawsze potrawy z zamrażalnika, na przykład ślimaki w maśle ziołowym. Obejrzeliśmy też co ciekawsze filmy na video, najciekawsze dla nas były oczywiście Bondy, dostępne po drugiej stronie tylko czasem w zachodniej telewizji na czarno-biało (bo kolorowy telewizor z PALem w akademikach nie występował). Filmy nagrane były z telewizji na kasetach VHS. miały dźwięk po angielsku i napisy po szwedzku.

Chodziliśmy też do kina, byliśmy na przykład na aktualnym wtedy Bondzie - Living daylights. Bond nie był dobrze widziany po naszej stronie granicy systemów, stąd bardzo mnie dziwiły sceny wyglądające na kręcone w Czechosłowacji (przynajmniej samochody na ulicy mieli socjalistyczne a potem rozwalali prawdziwe Żiguli). Jak jednak czytam na IMDB na liście lokacji Czechosłowacji nie ma.

Tam też zobaczyłem Blade Runnera. W kinie. (Widzieliście Blade Runnera?).

Dostaliśmy też, tak po  prostu, niektóre z gadgetów M. Ja dostałem na przykład jego statyw do aparatu i wielką lampę błyskową.

Żona M. chciała się odchudzić. Ponieważ ojciec A. z przyczyn zdrowotnych przeszedł skuteczną, kilkudniową dietę polegającą na tym, że o konkretnych porach trzeba było zjeść lub wypić coś konkretnego, pani M. poprosiła o dokładny przepis. A. zadzwonił do domu i spisał wszystko po kolei. Pani M. rozpoczęła dietę, ale oczywiście zamiast byle jabłka zjadła pomarańczę, ponieważ nie lubiła herbaty zastępowała ją kawą, w końcu prawie nic co jadła i piła nie zgadzało się z przepisem. "Eee, to nie działa" oznajmiła na koniec.

Dlaczego o tym piszę? Miało przecież być o NRD. Piszę, bo chcę pokazać jak było w tym czasie gdzie indziej. Stąd też wziął się odcinek o wycieczce na Węgry. Dziś to, co opisuję nie robi większego wrażenia, tak wygląda dzień powszedni wielu ludzi w Polsce. No może ten Jaguar i jacht w Nicei to rzadko, ale nie są niemożliwe. Ale wtedy wszystko to było dla nas jak z innej planety. Już nawet nie chodzi o jachty - porównajmy kartki na mięso z tymi frykasami, czekanie kilkanaście lat na samochód z targami IAA i stare filmy w kinie z aktualną produkcją.

Ale wszystko się kiedyś kończy. O powrocie do bloku wschodniego w następnym odcinku.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , , , , , , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

6 komentarzy

Żegnaj NRD (26): Na Zachodzie oczywiście bez zmian

Wysiadłem z pociągu na dworcu we Frankfurcie, znalazłem automat telefoniczny i zadzwoniłem do firmy. A. tam już był, umówiliśmy się, że z właścicielem przyjadą po mnie. Usiadłem w umówionym miejscu, z widokiem na postój taksówek i czekałem Trochę im zajęło, jakieś półtorej godziny. Przez ten czas zobaczyłem chyba więcej Mercedesów niż przez całe moje dotychczasowe życie - taksówki, w 96% Mercedesy (z nudów liczyłem)  podjeżdżały co kilka-kilkanaście sekund przez cały czas. W końcu zajechał również srebrny Mercedes, S-klasy, z właścicielem - nazwijmy go M. - i A. i pojechaliśmy do firmy.

Właściciel firmy był Rumunem, 45 lat, doktorem informatyki z Uniwersytetu w Bukareszcie, kilka lat wcześniej sprzedanym do RFN.

Jednym z istotnych źródeł dewiz dla Rumunii Ceauşescu był handel ludźmi. U niego sprawa była postawiona jasno: Chcesz wyjechać na stałe na Zachód? - Płać w twardej walucie. M. kosztowała ta przyjemność 60.000 DM, pieniądze wyłożył rząd RFN, nie z dobrego serca ale jako pożyczkę do spłaty.

M. mówił dość dobrze po angielsku ale bardzo słabo po niemiecku. Nieźle po niemiecku mówiła jego żona. M. po przyjeździe chciał zatrudnić się w Siemensie, żona napisała mu CV, które tak się w kadrach Siemensa spodobało, że odpowiedzialny pracownik nie doczytał go do końca który brzmiał: "Nur gebrochen Deutsch" (Tylko łamany niemiecki). Na rozmowę kwalifikacyjną M. poszedł z żoną jako tłumaczką, kadrowcowi było głupio. M. zrobił dobre wrażenie, ale go ze względu na język nie przyjęli (dziś nie byłoby problemu, ludzi z angielskim bez niemieckiego jest tam mnóstwo, nawet narady często robią tam po angielsku). Pozostało mu więc założyć własną firmę.

Firma M. nie była duża - zajmowała kilka pomieszczeń w niedużym biurowcu w przemysłowej części dzielnicy Fechenheim. W firmie pracowali w tym momencie M. (jako szef i główny fachowiec), jego żona (jako sekretarka i księgowa) i Polak W., który wyjechał w 1980 (jako człowiek od pracowania). No i nas dwóch, Polaków studiujących w NRD. Wcześniej pracowali tam też polscy absolwenci Ilmenau, stąd A. miał ten adres. Bywali tam też Rumuni, Rosjanie a Niemca to ta firma nie widziała, chyba że jako klienta.

Nieduży biurowiec w przemysłowej części dzielnicy Fechenheim

Nieduży biurowiec w przemysłowej części dzielnicy Fechenheim

Firma zajmowała się głównie terminalami do komputerów mainframe, przede wszystkim marki Sperry. Oprócz instalacji i konfiguracji robili również różne kawałki transmisyjne dla dopasowania wszelkiego sprzętu do siebie nawzajem - standaryzacja była jeszcze w powijakach. Klientów firma miała w całej Europie (Zachodniej oczywiście), na przykład linie lotnicze Iberia z Hiszpanii. Ja miałem wymyślić protokół transmisyjny do jakichśtam celów terminalowych (tak szczerze to nie pamiętam już szczegółów) i zimplementować go w assemblerze, A. robił oprogramowanie do karty z jakimiś specjalizowanymi układami do transmisji w standardzie X.25, też w assemblerze. Karta to był jakiś prototyp, układy były z serii przedprodukcyjnych, jeszcze z błędami.

Firma miała taki sprzęt, że na uczelni takiego nie widzieli. Wszystkie komputery były AT, same markowe (w 1987 klony dopiero zaczynały się pojawiać), głównie nieistniejącej już firmy Tandon (parę ciekawych rzeczy wymyślili, a nawet nie mają wpisu w Wikipedii, w żadnym języku). Wszystkie komputery były połączone siecią, na ARCnecie, z serwerem Novell NetWare w wersji chyba 2.0 czy coś koło tego. Na uczelni sieci nie było nawet w 1989. Na półkach walało się legalne a nieużywane (bo kupione tylko na próbę) oprogramowanie w rodzaju Xenixa czy Windowsów 1.0 z SDK.

Novell Netware V2.0, rok 1987

Novell Netware V2.0, rok 1987

Wtedy nawet zwykłe obudowy od pecetów mogły być interesujące. Jeden z komputerów, Tandon PCA, wielka obudowa desktop, był tak skonstruowany, że część obudowy, tam gdzie karty, była zdejmowana, można było wymieniać je bez rozkręcania obudowy a nawet odstawiania monitora. Inny komputer, zorientowany na zastosowania biurowe Nixdorf (firma później przejęta przez Siemensa), miał wewnątrz obudowy plastikowe korytko z wszystkimi rodzajami potrzebnych śrubek oraz śrubokrętem. Gdzie są teraz takie rozwiązania? (Wiem, wiem, za drogie, pytanie retoryczne).

M. nie był zbyt porządnym szefem. Wszystkie telefony miały dołączone dodatkowe słuchaweczki, M. nigdy sam nie odbierał telefonu tylko przez tą słuchaweczkę słuchał kto dzwoni i na migi pokazywał czy jest w firmie, czy gdzieś wyszedł i go nie ma. W. opowiadał, że kiedyś pracował w firmie Rosjanin który odmówił odbierania telefonów motywując to tym, że religia zabrania mu kłamać. A. opowiadał, że rok wcześniej M. miał jakiś deadline, najpierw pracował intensywnie, ale gdy powoli było widać że nie zdąży po prostu zadzwonił do żony że jadą na tydzień do Nicei. I pojechali zostawiając pracowników na pastwę rozwścieczonego klienta. Żona M. była do takich akcji przyzwyczajona, tylko za pierwszym razem po podobnym telefonie gdy powiedziała że najpierw musi do fryzjera, kosmetyczki, spakować się itd., czyli najwcześniej jutro to M. stwierdził że "Eee, to nie jedziemy". Od tego czasu ustalili, że telefon ma być nie mniej niż sześć godzin przed odlotem. Mimo takich numerów klienci nie odchodzili, prawdopodobnie dlatego że M. miał know-how którego inni nie mieli. W sumie w tych czasach jakakolwiek wiedza komputerowa była dla przeciętnego człowieka wiedzą tajemną, wiedza nawet zdolnych amatorów prawie nie miała punktów stycznych z wiedzą profesjonalistów. Dziś każdy amator ma w domu sprzęt nie odbiegający wiele (przynajmniej funkcjonalnie) od sprzętu do zastosowań profesjonalnych i używa tych samych lub pokrewnych systemów operacyjnych, wtedy od domowego Sinclaira czy Commodora do mainframe z terminalem a nawet AT z Xenixem i siecią były lata świetlne.

M. kosił niezłą kasę. Miał pół okazałego domu w Maintalu, tego Mercedesa   (W126) którym po mnie przyjechał,

Mercedes W126, Frankfurt, 1987

Mercedes W126, Frankfurt, 1987

 żonie która dopiero co rozwaliła swoją Fiestę kupił (wbrew jej protestom, bo jeździła bardzo słabo) nowiutkiego, czerwonego,

Mercedes 190 E (W201), Frankfurt, 1987

Mercedes 190 E (W201), Frankfurt, 1987

miał w Nicei własny jacht, na który jeździł ledwie na tydzień albo dwa w roku, wypływał kawałek z portu, kotwiczył i się na nim opalał. Był nieprawdopodobnym gadżeciarzem. Pokazywał nam prospekty GPS-u jaki sobie na ten jacht kupił - był to jeden z pierwszych GPS-ów dla żeglarzy, kosztował kupę szmalu, a M. nie oddalał się od portu dalej niż na kilka kilometrów. W domu miał drogą wieże Hi-Fi, gdy ją oglądałem zauważyłem, że tuner nie był dotąd włączony ani razu. W ogóle M. miał mnóstwo drogich gadżetów, których nie użył ani razu albo najwyżej parę razy.

 Firma nie robiła dobrego wrażenia. Wszystkie stoliki przy których można by wypić np. kawę były zasłane grubą warstwą czasopism komputerowych,

Biuro firmy we Frankfurcie, 1987

Biuro firmy we Frankfurcie, 1987

 w nie najgorzej wyposażonym warsztaciku (lutownice miał oczywiście profesjonalne, Wellera) wszędzie piętrzyły się powyciągane z szafek szuflady, których nikomu nie chciało się włożyć na miejsce.

Bałagan w warsztacie, Frankfurt, 1987

Bałagan w warsztacie, Frankfurt, 1987

Z wielkiej skrzynki pocztowej M. wyciągał tylko listy z wierzchu, pozostawiając w środku reklamy, czasopisma itp., gdy ją kiedyś opróżniliśmy do końca (kilkanaście kilogramów makulatury) znaleźliśmy zagubione od pół roku listy od klientów. Kiedyś miałem już dosyć tego bałaganu i z A. poukładaliśmy czasopisma na półkach, powkładaliśmy szuflady z warsztatu na miejsce itd., zaraz zrobiło się przyjemniej, w warsztacie dało się coś zrobić a żona M. była cała szczęśliwa.

 Ponieważ pomieszczenia firmy były, jak to zwykle bywa, adaptowane, toaleta nie była osobnym pomieszczeniem tylko znajdowała się w sporym magazynku z materiałami biurowymi itp. Zdziwiło mnie w niej to, że deska sedesowa była podłączona przewodem do gniazdka 220V. Przy próbie skorzystania deska zaczynała hałasować, okazało się że zawiera wentylator i filtr powietrza, wentylator odsysał powietrze spod deski. Nigdy wcześniej ani później czegoś podobnego nie widziałem.

 Ze spraw zawodowych zobaczyłem i nauczyłem się tam bardzo wiele. Oprócz tego kawałka programu w assemblerze instalowałem na przykład Unixa dystrybuowanego na taśmie streamerowej na maszynie firmy NCR. Maszyna była na pewno mocniejsza niż ten K-1630 na którym pracowałem w centrum obliczeniowym, miała na owe czasy duży dysk twardy - całe 60MB (jak to dziś żałośnie brzmi), a była wielkości dzisiejszego PC-ta w wysokiej obudowie serwerowej.

Server NCR, 1987

Server NCR, 1987

 Skonstruowałem kawałek sprzętu odcinającego trochę zbyt długie łącze RS-232 przy wyłączeniu komputera do którego było podłączone - to dla jakiegoś profesora z uniwersytetu we Frankfurcie, bo mieli tam jakąś sieć na RS-ach z którą były problemy. Zrobiłem parę kawałków w C pod Unixa do sterowania transmisją szeregową, i jeszcze parę innych drobiazgów. Wszystko to nie było robione w specjalnie sformalizowany sposób, ale metodologia prowadzenia projektów wtedy dopiero raczkowała. Ale od tego czasu teletransmisja i protokoły należą do moich ulubionych zagadnień.

 Pewnego dnia M. przywiózł z firmy Tandon nowość światową - jeszcze niedostępną na rynku - komputer Tandon Pac z wymiennymi dyskami twardymi. Komputer był umieszczony w jednej z pierwszych na świecie obudów od razu zaprojektowanych jako wieża, i miał dwa miejsca do wetknięcia specjalnie skonstruowanych 30MB hot-plugable dysków twardych. Rzecz była na owe czasy sensacyjna, jednak dziś już zapomniana.

Tandon Pac z roku 1987

Tandon Pac z roku 1987

 W porównaniu w NRD-owską uczelnią to ta w sumie dość dziadowska firma to był pierwszy front rozwoju technologicznego.

 

W następnym odcinku: Nie samą pracą człowiek żyje, nawet na Zachodzie.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

Komentarze: (1)