Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Jak to się robi w Niemczech: Wychowanie seksualne w szkole

Temat wychowania seksualnego w szkole w Polsce spadł jakoś z pierwszych stron gazet na korzyść religii w szkole. O religii w szkole w Niemczech jeszcze napiszę, dziś jednak o wychowaniu seksualnym.

Dobre przekazanie dzieciom wiedzy na ten temat nie jest oczywiście proste. Pamiętam że za moich czasów odbywało się to w klasie ósmej na jednej lekcji biologii. No i to było za późno, chyba mało kto w klasie dowiedział się z tej lekcji czegoś nowego. A i sama lekcja odbywała się według schematu sparodiowanego w tamtych czasach w satyrycznym monologu Krzysztofa Jaroszyńskiego z cyklu "Apteka domowa" (niestety nie znalazłem w sieci, cytaty muszą być z pamięci) - autor przez parę minut opowiadał dlaczego to takie ważne i w ogóle, potem wygłosił standardowe zdanie że "Lepiej żebyście dowiedzieli się o tym w szkole, niż od kolegów z podwórka" i natychmiast po tym zdaniu nastąpiło "Dziękuję za uwagę" i koniec. To oczywiście parodia, w praktyce jakieś informacje podane były, ale wstępów było znacznie więcej niż konkretów. A i przez parę wcześniejszych tygodni pani poświęcała część lekcji na wkładanie nam do głowy że na tej lekcji wszyscy mają być, bo  "Lepiej żebyście dowiedzieli się o tym w szkole, niż od kolegów z podwórka".

Nie jestem na bieżąco z tym, jak to w kraju wygląda teraz. Więc od razu przejdę do tego, jak to się robi w Niemczech.

W Niemczech dzieci mają o tym w szkole po raz pierwszy w klasie czwartej (czyli 9-latki), w ramach przedmiotu Sachunterricht (to słowo nie ma bezpośredniego polskiego odpowiednika, powiedzmy Przyroda - Technika). Omawia się tę problematykę przez kilka tygodni, mowa jest o budowie organów płciowych, rozwoju człowieka, porodzie, dojrzewaniu, antykoncepcji... W sposób dopasowany do wieku odbiorców, ale tak konkretnie, bez uciekania w kwiatki i motylki. Na koniec każde dziecko otrzymuje kartonik z paroma materiałami na ten temat.

Materiały do wychowania seksualnego w szkole podstawowej w Niemczech

Materiały do wychowania seksualnego w szkole podstawowej w Niemczech

 

Materiały do wychowania seksualnego w szkole podstawowej w Niemczech

Materiały do wychowania seksualnego w szkole podstawowej w Niemczech

Kartonik zawiera przede wszystkim książeczkę, w której dwie dziewczynki i chłopiec zajmują się w ramach programu Jugend forscht (to dłuższy temat w sam raz na notkę, muszę sobie wpisać na listę) poszukiwaniem skąd się bierze życie.

Materiały do wychowania seksualnego w szkole podstawowej w Niemczech

Materiały do wychowania seksualnego w szkole podstawowej w Niemczech

Czytając i zadając pytania bohaterowie szybko przechodzą od powstania wszechświata i rozmnażania przez podział do rozmnażania płciowego i - po sznurku do kłębka - do płciowości człowieka. Rzecz jest napisana całkiem zgrabnie, kolejne tematy i informacje pojawiają się całkiem naturalnie, a bohaterowie traktują to wszystko jako coś normalnego. Uważam że to świetnie zrobione. W książeczce pojawia się numer telefonu do darmowej infolinii dla dzieci i młodzieży, gdzie można wyjaśnić wątpliwości związane nie tylko z płciowością - to coś w rodzaju telefonu zaufania.

Książeczkę uzupełnia słowniczek użytych pojęć

Materiały do wychowania seksualnego w szkole podstawowej w Niemczech

Materiały do wychowania seksualnego w szkole podstawowej w Niemczech

i broszurka z informacjami na temat ciąży i rozwoju płodu.

Materiały do wychowania seksualnego w szkole podstawowej w Niemczech

Materiały do wychowania seksualnego w szkole podstawowej w Niemczech

No i to działa. Pamiętam że parę lat wcześniej przy jakiejś okazji słuchałem wynurzeń jakiejś kościelnie zaangażowanej pani z Polski, jak to jej dzieci zostały w szkole brutalnie zaatakowane takimi świństwami, ale nawet z jej słów wynikało że przed tymi lekcjami dzieci świntuszyły dość chamsko ze swoimi rówieśnikami, a po tych lekcjach przestał być to atrakcyjny temat i się skończyło. Kiedy zwróciłem jej na to uwagę, choć niechętnie, ale musiała przyznać mi rację. To jest dobre.

Przedmiot ten został wprowadzony do szkół w roku 1969 (data nieprzypadkowa, taki był duch tamtych czasów). Na początku środowiska ewangelickie były za, a katolickim i konserwatywnym szło to za daleko, ale potem się jakoś wszyscy przyzwyczaili. Zdarzają się oczywiście rodzice, którym się to wszystko nie podoba i próbują zwolnić swoje dzieci z tych lekcji, zazwyczaj motywując to względami religijnymi. A religią tą jest najczęściej islam. Próby te nie przechodzą, zwolnienie takie nie jest możliwe. Kilka lat temu (2004) odbył się głośny proces, w którym sąd administracyjny oddalił skargę rodziców dwóch dziewczynek na odrzucenie prośby o zwolnienie z tych lekcji motywując to tym, że jest to czyste przekazywanie wiedzy przy którym specjalnie zwraca się uwagę na neutralność światopoglądową. I w związku z tym argument religijny nie działa i dzieci mają na te zajęcia chodzić.

Tak na marginesie to w Niemczech za to że dziecko nie chodzi do szkoły na rodziców może zostać nałożona kara grzywny, a przy recydywie nawet pozbawienia wolności. I uważam że słusznie, chociaż mam nie poparte researchem wrażenie że kary te stosuje się zbyt rzadko. A w dzisiejszym społeczeństwie "chroniąc" dziecko przed wiedzą o seksualności robimy mu wielką krzywdę, a już zwłaszcza dziewczynce.

Wracając do tematu wychowania seksualnego: Podobnie rzeczowo przedstawiana jest sprawa w telewizyjnych programach edukacyjnych dla dzieci. W Willi Will's Wissen Willi po prostu ze szczegółami opowiedział skąd się biorą dzieci, ilustrując opowieść schematycznymi rysunkami (również stosunku), złagodził tylko bezpośredniość opisu charakteryzując się przy tym na śmiesznego lekarza. A w innym odcinku pokazał prawdziwy poród, tak dokładnie.

Następny raz dzieci spotykają się z tym tematem w klasie szóstej (przynajmniej w gimnazjum, jak w innych typach szkół to nie wiem), na lekcjach NaWi (Naturwissenschaften - przyrody), w ramach cyklu tematów z wiedzy o człowieku. Oprócz zagadnień anatomicznych mówi się o dojrzewaniu, i wszystkim, co z tym związane - nie wyłączając tematów antykoncepcji czy masturbacji. Poruszony jest też temat obrzezania. I wszystko to jest takie normalne, również zdjęcia rodzin nago. Po prostu normalne.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

13 komentarzy

Kobieta na Księżycu

Mniejsza o to jakimi ścieżkami skojarzeniowymi, ale doszedłem właśnie do obejrzenia starego filmu niemieckiego. Jeszcze niemego, z roku 1929. W reżyserii Fritza Langa. Frau im Mond - Kobieta na Księżycu.

Parę niemych filmów niemieckich, w tym również Langa już widziałem, ale tego jeszcze nie. Zajrzałem na youtube i znalazłem tam cały film w dobrej jakości (tylko dodane napisy po włosku).

No i to się daje oglądać, mimo ponad 80 lat od nakręcenia.  Bardzo krótko plot: Chodzi oczywiście o lot na Księżyc, po złoto, wykonany przez niezbyt zgraną załogę w składzie:

  • Inżynier i przedsiębiorca Wolf Helius, główny bohater
  • Profesor Georg Manfeldt, autor ogólnie wyśmiewanej teorii o dużych pokładach złota na Księżycu
  • Inżynier Hans Windegger, bliski współpracownik Heliusa
  • Friede Velten, absolwentka astronomii, narzeczona Windeggera, ale Helius się w niej podkochuje
  • gangster Turner, czarny charakter działający na zlecenie grupy Złych Biznesmenów, jego udział zostaje wymuszony przy pomocy zamachów bombowych i innych akcji bezpośrednich.
  • Gustav, wczesnonastoletni syn kierowcy Heliusa, namiętny czytelnik pulpowych komiksów SF, jako pasażer na gapę

W trakcie lotu wychodzi że Windegger to rozlazły tchórz bez jaj, za to jaja jak smok okazuje się mieć Friede Velten - co w tamtych czasach w filmie było chyba większą fantastyką niż lot na Księżyc (bo już Georges Méliès i Podróż na Księżyc w 1902...). Scenariusz ma parę mielizn, ale o wiele słabsze rzeczy pokazuje dziś telewizja w prime time.

Ale co najciekawsze to strona techniczna. Frau im Mond jest uznawany za pierwszy film hard SF. Nic dziwnego - konsultantami naukowym filmu byli profesor Hermann Oberth, pionier techniki rakietowej, później współpracownik von Brauna, i bliski przyjaciel Langa - Willy Ley, współzałożyciel Verein für Raumschiffahrt we Wrocławiu i autor paru popularnonaukowych książek o technice rakietowej. No i oni Langowi wszystko wyjaśnili i narysowali, jak by to zrobili. Film był na tyle zbliżony do ówczesnych projektów, że Ley na premierze oznajmił że to nie fantastyka, ale jeszcze nie do końca zrealizowana rzeczywistość.

Bo: Bohaterowie lecą trójstopniową rakietą na paliwo ciekłe, prędkości i przyspieszenia są poprawnie policzone, cała sekwencja transportu pionowego na stanowisko startowe nie różni się zasadniczo od tych z projektu Apollo. Jeden tylko szczegół jest inny - Oberth miał koncepcję, żeby rakieta startowała z częściowego zanurzenia w basenie z wodą (żeby nie musiała stać o własnych siłach). Koncepcja ta była poważnie rozważana przez NASA przy paru znacznie późniejszych projektach. W czasie lotu jest nieważkość (żeby przyoszczędzić na efektach specjalnych tylko krótko, jak u Verne'a). Bohaterowie radzą sobie z nią wkładając stopy w pętle zainstalowane na podłodze, ale mają problemy z wylewaniem koniaku z butelki w zeroG. Wylana ciecz zbiera się w unoszące się w powietrzu kulki. Sekwencja wschodu Słońca zza Ziemi jest prawie jak na prawdziwych zdjęciach, brakuje tylko chmur na Ziemi, a i kontynenty od strony nocnej widać zbyt dobrze.

A najciekawsze: To Lang wymyślił countdown - odliczanie do zera miało budować napięcie w sekwencji startu.

Oczywiście nie wszystko jest tak naukowo ścisłe - na odwrotnej stronie Księżyca jest nadające się do oddychania powietrze (jak w Na srebrnym globie Żuławskiego (1903), ale była to teoria XIX-wiecznego, niemieckiego astronoma, Petera Andreasa Hansena). Profesor  Manfeldt testuje czy atmosfera nadaje się do oddychania zapalając trzy zapałki i znajduje złoto przy pomocy różdżki, a piloci rakiety przy 4g (pokazywanym w m/s2 na wskazówkowym akcelerometrze) wychylają się z pryczy żeby obsługiwać dźwignie sterowania ciągiem.

Film nie był sukcesem kasowym - w 1929 film niemy wychodził już z mody - ale mimo wszystko warto go zobaczyć. Dla niecierpliwych - przygotowanie do startu rakiety zaczyna się w części 6 od 7:00.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Ciekawostki, Telewizja

Skomentuj

Na ulicy widziane: BMW C1

W poprzedniej notce o Renault Twizy wspomniałem, że to quad z budą od BMW C1. BMW C1 to ciekawy pojazd, więc może o nim notka.

BMW C1 to była próba zrobienia jednośladowego samochodu. Koncepcje takie pojawiały się już od dawna (pamiętam jakiś materiał z Zachodu pokazany dawno temu, jeszcze w Sondzie), ale dopiero BMW w roku 2000 wypuściło coś takiego seryjnie.

BMW C1, 2000-2003

BMW C1, 2000-2003

Pojazd ten to w zasadzie skuter z nadwoziem. Nadwozie służy nie tylko do ochrony przed deszczem, ale przede wszystkim robi bezpieczeństwo - jest to sztywna klatka, z przodu jest strefa zgniotu (ten dynks nad przednim kołem), siedzenie jest wysokie z oparciem i zagłówkiem, a do tego pasy bezpieczeństwa. Opcjonalnie można było dokupić ABS. W większości krajów w których pojazd ten został dopuszczony do ruchu można nim jeździć bez kasku. Klatka bezpieczeństwa ma też łatwo wymienne zderzaki działające przy przewróceniu się na bok.

BMW C1, 2000-2003

BMW C1, 2000-2003

Koncepcja fajna - można jechać do pracy w garniturze i nie mieć problemów z parkowaniem. No ale niestety na tym lista zalet się kończy. Pojazd był drogi (zaczynał się od 10.000 DM), jednoosobowy (zasadniczo można było wstawić siedzenie dla pasażera tam, gdzie na zdjęciu jest bagażnik, ale pasażer siedział nie chroniony nawet przed deszczem i musiał mieć kask) i jeszcze do tego było z nim parę problemów technicznych (mimo super high-techowych rozwiązań). No i jakoś marketingowcy BMW nie umieli dobrze określić grupy docelowej. Wkrótce (2002) po zrobieniu około 30.000 sztuk zaprzestano jego produkcji.

BMW C1, 2000-2003

BMW C1, 2000-2003

W sumie szkoda, wydaje mi się że ta koncepcja ma potencjał. Z tym że ja bym dodał kół. W Renault Twizy dodali dwa, ale chyba ciut przesadzili. Wyszło im - parafrazując opinię o smarcie, że jest to pół samochodu za cenę całego - ćwierć samochodu za cenę całego. Ja bym zrobił to trochę inaczej - połączyłbym taką budę z którymś z systemów skutera trójkołowego. Zresztą niedawno widziałem coś podobnego na drodze, tyle że buda nie była klatką bezpieczeństwa. Ale może dałoby się to zrobić bez zbytniego powiększania ciężaru i ceny. A potem jeszcze przerobić na prąd... Heinkel potrafił ponad 50 lat temu zrobić czteroosobowy samochód (no powiedzmy na dwie + dwójka dzieci) o masie własnej 250 kg, a ci od Twizy potrzebują 400 (akumulator odliczyłem) na od biedy dwie osoby, i to nie mając skrzyni biegów ani drzwi. Mam wrażenie że coś robią nie tak.

BMW C1, 2000-2003

BMW C1, 2000-2003

Wracając do C1 - jego ocena jest bardzo mieszana. Z jednej strony spotkałem artykuły z prasy motoryzacyjnej kwalifikujące go jako największy fail wśród motocykli, z drugiej pojazd ten ma status kultowy, a używane egzemplarze robią się coraz droższe, a nie coraz tańsze. Powiedzmy że nie był to fail inżynierów tylko działu marketingu.

A zdjęcia zrobiłem koło fabryki i przed domem - w sąsiedniej klatce mieszka ktoś, kto tym jeździ.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Na ulicy widziane

8 komentarzy

Prąd na ulicach: Renault Twizy

Niedawno zobaczyłem na ulicy niedaleko dziwny pojazd, a wczoraj spotkałem go zaparkowanego. Stąd zdjęcia. Jest to Renault Twizy.

Renault Twizy

Renault Twizy

Wygląda niezwykle, ale po bliższym przyjrzeniu się można zauważyć że jest to połączenie quada z budą podobną do budy BMW C1. Klasyfikowany jest jako quad, mogą w nim jechać dwie osoby (druga siedzi za kierowcą, ale nogi musi mieć rozkraczone), nadwozie nie jest całkiem zamknięte.

Napędzane jest toto silnikiem elektrycznym o mocy 13 kW, daje mu to prędkość maksymalną 80 km/h. Jest też wersja młodzieżowa ograniczona do 5 kW i 45 km/h, wtedy nie trzeba mieć prawa jazdy kategorii B i można tym jeździć już od 16 lat.

Teraz to, co ciekawe - akumulator. Akumulator jest litowo-jonowy, waży 98 kg, daje 60 V i ma pojemność 6,1 kWh. Ładuje się go ze zwykłego gniazdka przez 3,5h, według dostępnych danych pełne ładowanie to 8 kWh. Czyli wychodziłoby, że prąd ładowania jest 10A po stronie pierwotnej (bierze ile typowe gniazdko na pewno zniesie), a sprawność akumulatora to 76% (nie najlepiej).

Podobno z tego akumulatora uzyskuje się zasięg 100 kilometrów mierzone według standardowego cyklu miejskiego. Znalazłem test w którym twierdzili, że jeżdżąc dynamiczniej przejedzie się z jednego ładowania 60-70 kilometrów. W sumie słabo, pewnie dlatego że pojazd waży prawie pół tony.

Renault Twizy

Renault Twizy

Ale najciekawsza jest koncepcja sprzedaży tego urządzenia: Otóż pojazd można kupić, ale akumulator do niego bierze się w leasing. Przymusowo, nie ma innej możliwości. Pojazd nie jest tani - kosztuje gdzieś od 7700 EUR, a akumulator kosztuje miesięcznie 50 EUR (przy umowie na 3 lata i przebiegu 7500 kilometrów rocznie).

No i znowu włączył mi się kalkulator i pokazał parę liczb. Przeanalizujmy je. 50 EUR miesięcznie to 600 EUR rocznie, przez 7500 kilometrów oznacza, że na kilometr płacimy 8 centów za sam akumulator. Teraz jak doliczymy koszty prądu - 8 kWh to będzie jakieś 1,5 euro, za optymistyczne 100 kilometrów. Razem 9,5 centa za kilometr. Weźmy teraz dla porównania dwuosobowy, normalny samochód, na przykład smarta fortwo. On bierze około 4,5 litra benzyny na 100 kilometrów, licząc po 1,70 EUR za litr dostajemy koszt przejechania kilometra poniżej 8 centów. Hm. Faktem jest, że nowy smart zaczyna się od 10.270 EUR, czyli ze dwa i pół tysiąca drożej, i na pewno ma droższe przeglądy, czyli generalnie będzie droższy. Ale ma po trzech latach konkretną wartość odsprzedaży (a jeszcze jak jeździć tylko 7500 rocznie). A wartość odsprzedaży tego Twizy można wróżyć z fusów, ale raczej z fusów cienkiej lury. Po trzech latach będzie na pewno przestarzały i trudno sprzedawalny. Czyli według TCO lepiej byłoby kupić smarta.

Do tego zauważmy, że w naszym klimacie takim nie do końca zamkniętym samochodem nie da się jeździć przez cały rok. Tu znowu smart wygrywa. No chyba że ktoś walnięty kupi smarta crossblade - raz widziałem takiego na autostradzie, jeżdżenie opatulonym w koce nie jest cool. (Do Twizy można kupić dopasowaną derkę).

A jak kupimy używanego smarta to w ogóle pojeździmy taniej.

Teraz z innej beczki. Przyjrzałem się temu Twizzy i stwierdziłem, że gdzieś już coś podobnego widziałem. Pogrzebałem na dysku i znalazłem zdjęcia z IAA 2009. Wtedy był to concept car.

Renault Twizy - concept car na IAA 2011

Renault Twizy - concept car na IAA 2011

 

Renault Twizy - concept car na IAA 2011

Renault Twizy - concept car na IAA 2011

Kształt wersji seryjnej podobny, ale ten concept jest tak strasznie wydziwiony, że nie wziąłbym go nawet jakby darmo dawali.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy:

Kategorie:Prąd, prąd, prąd na ulicach

4 komentarze

Las miejski: Żaby wędrują (2)

Pisałem już w zeszłym roku o wędrówce żab na rozmnażanie - ostatnio trafiłem na migrację w drugą stronę - jeszcze małe, póltoracentymetrowe żabki wędrują teraz z rodzinnego stawu do lasu.

Ropucha szara

Ropucha szara

I żeby biegli w biologii się nie czepiali że to nie są żadne żaby: O ile dobrze zidentyfikowałem gatunek, to są to ropuchy szare.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Ciekawostki

Skomentuj

Stare zabawki i kreatywna księgowość

Przy okazji robienia porządku wygrzebałem starą zabawkę, kupioną w początku lat 70-tych w Składnicy Harcerskiej, w najlepszym jej okresie. Pamiętam, a było to jakieś 40 lat temu, że pojawiły się w niej super zabawki: modele do sklejania firmy Tamiya (czołgi, samochody i parowozy), kolejki PIKO, modelarskie narzędzia i farby firmy Humbrol i jeszcze sporo więcej. Były tam też mikroskopy - i taki właśnie wygrzebałem.

Elektromikroskop, Włochy, ok. 1973

Elektromikroskop, Włochy, ok. 1973

To jest urządzenie produkcji włoskiej, zwane dumnie elektromikroskopem.  Tak w praktyce to po prostu rzutnik, do którego można było wkładać typowe szkiełka mikroskopowe. W komplecie było parę szkiełek, plastikowe narzędzia do przygotowywania preparatów, parę papierków lakmusowych (nawet nie uniwersalnych), parę filterków z bibuły, itp. Do tego instrukcja obsługi - tyle że tylko po włosku i po angielsku. A kto w roku około 1972 umiał po angielsku, zwłaszcza jak chodziło o czytanie tekstów fachowych? W każdym razie można było się domyśleć, że reklamowane "20.000 ingrandimenti" to "powiększenie 20.000 razy".

Elektromikroskop, Włochy, ok. 1973

Elektromikroskop, Włochy, ok. 1973

Ponieważ nie rozumiałem instrukcji (i nie miał mi kto jej porządnie przetłumaczyć), to  tym urządzeniem pooglądałem tylko dołączone preparaty, trochę różnych znalezionych rzeczy, i tyle. W sumie całe szczęście - gdyby instrukcja była po polsku jeszcze bym został biologiem i to by była dopiero katastrofa.

Elektromikroskop, Włochy, ok. 1973

Elektromikroskop, Włochy, ok. 1973

No ale potem trochę się dowiedziałem, i te 20.000-krotne powiększenie zaczęło mi mocno zgrzytać. No bo przecież jak weźmiemy światło niebieskie o długości fali rzędu 500 nm, pomnożymy tą długość przez 20.000, to wyjdzie nam 10 mm! No bez jaj! Dobry mikroskop optyczny ma powiększenie rzędu 1500 razy!

Elektromikroskop, Włochy, ok. 1973 - okładka instrukcji

Elektromikroskop, Włochy, ok. 1973 - okładka instrukcji

A jeszcze później poznałem angielski na tyle dobrze, żeby umieć czytać teksty fachowe, i oto co przeczytałem na ten temat w instrukcji:

Elektromikroskop, Włochy, ok. 1973 - instrukcja

Elektromikroskop, Włochy, ok. 1973 - instrukcja

A jak odsunę rzutnik od ekranu o 100 metrów to zobaczę atomy. No kreatywna księgowość at it's best. Włoch to potrafi!

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Ciekawostki

3 komentarze

Żegnaj NRD Extra: Hymn NRD

Dawno nie było o NRD. Dziś będzie o ich hymnie.

Kiedy powstało NRD pojawił się problem, jaki ma mieć hymn. Nie mogła to oczywiście być żadna stara pieśń - bo NRD całe miało być nowe i zrywać z dawnymi, burżuazyjnymi i nacjonalistycznymi tradycjami. Więc szybciutko, już w październiku 1949, ekspresjonistyczny poeta Johannes R. Becher napisał całkiem nowy tekst. Becher nie był (równie oczywiście) pierwszym lepszym poetą, tylko był mocno zaangażowany w działalność partii komunistycznej - wkrótce po powstaniu NRD został ministrem kultury i członkiem Komitetu Centralnego SED.

Tekst hymnu leciał tak (tłumaczenie dosłowne, moje):

Auferstanden aus Ruinen
Und der Zukunft zugewandt,
Laß uns dir zum Guten dienen,
Deutschland, einig Vaterland.
Alte Not gilt es zu zwingen,
Und wir zwingen sie vereint,
Denn es muß uns doch gelingen,
Daß die Sonne schön wie nie
| : Über Deutschland scheint. : |
Powstali z ruin
I zwróceni w przyszłość,
Służmy twojemu dobru,
Niemcy, zjednoczona ojczyzno.
Trzeba pokonać starą biedę
I zjednoczeni pokonamy ją,
No bo musi się nam udać,
Żeby słońce pięknie jak nigdy
| : Świeciło nad Niemcami. : |
Glück und Frieden sei beschieden
Deutschland, unserm Vaterland.
Alle Welt sehnt sich nach Frieden,
Reicht den Völkern eure Hand.
Wenn wir brüderlich uns einen,
Schlagen wir des Volkes Feind!
Laßt das Licht des Friedens scheinen,
Daß nie eine Mutter mehr
| : Ihren Sohn beweint. : |
Szczęście i pokój niech panują
W Niemczech, naszej ojczyźnie,
Cały świat pragnie pokoju,
Podajcie ludom wasze ręce.
Gdy się bratersko zjednoczymy,
Pobijemy wroga ludu!
Niech światło pokoju świeci,
Aby już żadna matka
| : Nie opłakiwała swojego syna. : |
Laßt uns pflügen, laßt uns bauen,
Lernt und schafft wie nie zuvor,
Und der eignen Kraft vertrauend,
Steigt ein frei Geschlecht empor.
Deutsche Jugend, bestes Streben
Unsres Volks in dir vereint,
Wirst du Deutschlands neues Leben,
Und die Sonne schön wie nie
| : Über Deutschland scheint. : |
Orajmy i budujmy,
Uczmy się i twórzmy jak nigdy dotąd,
A ufne we własne siły,
Wzrośnie wolne pokolenie.
Niemiecka młodzieży, najlepsze dążenia
Naszego ludu jednoczą się w tobie,
Staniesz się nowym życiem Niemiec,
A słońce pięknie jak nigdy
| : Będzie świecić nad Niemcami. : |

Na pierwszy rzut oka tekst jest całkiem OK, no może poza tym biciem wroga ludu. Było marnie ale będzie lepiej, weźmy się do roboty, na pewno się uda. Tyle że - uwaga - pada w nim parokrotnie coś o jedności. W 1949 jest już po blokadzie Berlina, ale kierownictwo radzieckie jeszcze nie porzuciło nadziei na zjednoczenie Niemiec pod swoim kierownictwem. Hymn NRD ma się nadawać również dla części zachodniej i zjednoczonej całości.

Teraz muzyka. Tekst daje się śpiewać na melodię Deutschlandlied, ale muzyka też musiała być nowa. Wybrano melodię napisaną specjalnie do tego celu przez Hannsa Eislera. Z Eislerem to w ogóle dłuższa historia, był on znanym kompozytorem o sympatiach zdecydowanie lewicowych (współpracował na przykład z Bertoldem Brechtem), po długiej emigracji m. in. w USA zdecydował sie on osiąść w części wschodniej Niemiec.

Nawiasem mówiąc melodia do hymnu NRD powstała w Żelazowej Woli w domu w którym urodził się Szopen i została po raz pierwszy (jeszcze nieoficjalnie) zaprezentowana na fortepianie Szopena. Trzeba przyznać, że utwór brzmi nieźle, tak jak powinien brzmieć hymn.

Wkrótce po premierze utworu i przyjęciu go oficjalnie za hymn przez NRD pojawiły się (na Zachodzie oczywiście) zarzuty że to plagiat. Mianowicie pierwsze 8 (albo 9, bo źródła sobie przeczą) nut utworu jest takie same jak w Goodbye Johnny, szlagierze z roku 1939. Ja się na tym nie znam, ale zdaje się że twórca tego szlagieru też nie był zbyt oryginalny, bo ten fragment jest z Beethovena. Poza tym czytałem kiedyś, że można wylosować ileś dźwięków pod rząd i na pewno istniejąca melodia zawierająca taką sekwencję się znajdzie, często więcej niż jedna. Więc nie brałbym tych zarzutów zbyt poważnie.

Nowy hymn był intensywnie promowany, wykonywany gdzie się dało, dzieci uczyły się go w szkole, w radiu puszczali go na początek i na koniec programu każdego dnia, fragmentów tekstu używano jako haseł na transparentach... Ale przyszedł rok 1961, zbudowano mur i wszelkie odwołania jednościowe stały się o wiele mniej aktualne. Mimo to hymn został.

Aż do roku 1972, kiedy to do NRD przyjechał Willi Brandt. Głównym tematem rozmów było oczywiście zjednoczenie i dlaczego nie. Premier NRD, Willi Stoph, przekonywał gościa że są dwa państwa niemieckie i schluss, na co Brandt odpalił że "przecież sami śpiewacie w swoim hymnie że "Deutschland, einig Vaterland"". Trafienie było tak celne, że natychmiast zaprzestano śpiewania tego hymnu, od tego momentu wykonanie było czysto instrumentalne.

Tak przynajmniej twierdzi Wikipedia niemiecka, a za nią większość miejsc w sieci. Ale mi się coś nie zgadzało, bo Brandt przyjechał do NRD w 1970, Willi Stoph był w RFN w tym samym roku, a o ich późniejszych spotkaniach nic nie znalazłem. Skąd więc 1972? Podrążyłem temat, znalazłem artykuł ze Spiegla z 29.11.1971, i tam jest o różnych posunięciach NRD-owców co do podkreślenia że oni są całkiem osobni - na przykład przez przemianowanie różnych instytucji mających w nazwie "Deutschland". Mowa jest też o zakazie śpiewania tekstu hymnu. Ponieważ nie mogę znaleźć żadnego źródła mówiącego o tym dialogu Brandta ze Stophem (w relacjach Spiegla z obu wizyt w 1970 nic o tym nie ma), to podejrzewam że to jednak legenda miejska. Wszystko to było raczej związane ze zmianą polityki NRD, co znowu miało swoją przyczynę w wymianie Ulbrichta na twardogłowego Honeckera.

Przy okazji dowcip z NRD: Na fali przemianowywania, w końcu 1972 przemianowano również znany hotel w Lipsku - wcześniej nazywał się "Deutschland" (chyba ten), nazwę zmieniono na "Am Ring". Dowcip głosił, że najważniejsza gazeta NRD, organ SED "Neues Deutschland" zmienia nazwę na "Neues Am Ring".

No ale zakaz śpiewania hymnu przy okazjach oficjalnych był faktem, hasła oparte na tym tekście też wycofano z obrotu. Oficjalnego zakazu oczywiście nie było, w tamtych czasach takie rzeczy załatwiało się nieoficjalną instrukcją. Mimo to dzieci w szkole uczyły się tego tekstu na pamięć (Ta informacja nie jest pewna, bo różne źródła mówią różnie. A raczej to w ogóle nie są źródła, tylko kopie i kompilacje, prawdziwego źródła nie znalazłem).

Zakaz został zniesiony dopiero po obaleniu muru, w styczniu 1990. Jeszcze przez te kilka miesięcy NRD miała znowu hymn z tekstem.

W trakcie negocjacji zjednoczeniowych NRD-owcy chcieli przeforsować dodanie do hymnu Niemiec zwrotki z "Auferstanden aus Ruinen", ale co oni tam mieli do gadania, przecież tak trzeźwo patrząc to nie było żadne zjednoczenie, tylko Anschluss NRD.

Muszę przyznać że koncepcja hymnu bez tekstu bardzo mi się podoba. I chyba nie tylko mi - pamiętam że kiedyś Urban w "Nie" ogłosił konkurs na nowy tekst do hymnu polskiego i wygrała propozycja żeby było tam tylko "la la la". Przebija to tylko hymn Moraw (z czechosłowackiego dowcipu) - to ta chwila ciszy między hymnem Czech a hymnem Słowacji.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo

4 komentarze

Jak to się robi w Niemczech: Radio informacyjne

Jeżdżąc do pracy słucham w radiu zawsze tej samej stacji - hr-info. Jest to radio informacyjne, jednak bardzo mocno różniące się od polskiego TokFM.

Od pewnego czasu gdy jestem w Polsce, nie znajduję żadnej stacji nadającej się do słuchania, ale ciągle szukam. No i ciągle trafia mi się ten TokFM. A w nim politycy - nomen omen - tokują. A to z tej opcji, a to z tamtej, a to kilku naraz, a to jacyś dziennikarze po których też natychmiast słychać z jakiej są opcji, i godzinami prezentują się i dyskutują, chociaż lepszym określeniem byłoby "kłócą się". Wielu z nich przypomina skrzyżowanie cietrzewia z głuszcem. U słuchaczy adrenalina i ciśnienie rosną, a dowiedzieć się czegokolwiek sensownego z tego radia trudno.

Logo HR-Info

Logo HR-Info Źródło: Wikipedia

W porównaniu z tym, hr-info to oaza rzeczowej informacji. Typową ich formą jest krótki wywiad telefoniczny, ale raczej nie z politykiem. Wywiady te robione są z ekspertami, najczęściej z różnych uczelni albo organizacji, i ci eksperci wyjaśniają przyczyny, zależności i tło wydarzeń. Polityk czasem bywa, ale w normalny dzień to raczej przez telefon i krótko, a dziennikarz nie daje mu się za bardzo puszyć.

hr-info robi też swoje reportaże. Ich budżet nie jest powalający, ale robią to nieźle. Świetny był cykl reportaży z Haiti po trzęsieniu ziemi i następny, zrobiony rok później. Mają swoje cykle tematyczne, na przykład o tym, czym płacimy za darmowe serwisy w sieci, albo jak działa zawodowa piłka nożna. Dziennikarze hr-info tak dobrze przekazują informacje i prowadzą wywiady, że nie jestem w stanie powiedzieć jakiej partii są sympatykami jako redakcja i każdy z osobna. To lubię.

hr-info jest należącą do Hessischer Rundfunk stacją publiczną, która wyewoluowała z radia o gospodarce o nazwie hr-skyline. To w hr-skyline produkował sie codziennie Heiko Thieme. hr-skyline zaczynało od informacji ekonomicznych i rozmów o gospodarce przerywanych muzyką, ale szybko zrezygnowali z muzyki na rzecz samego słowa. A potem (2004) doszli do dzisiejszej formuły - wiadomości co 20 minut, między nimi krótkie materiały powtarzane co mniej więcej pół godziny. Grupą docelową są oczywiście ludzie słuchający radia jadąc do pracy albo z pracy. No i sprawdza się to świetnie - przez te 20-30 minut typowego dojazdu można poznać co istotniejsze informacje + ich background, radio w samochodzie mam na stałe ustawione na nich.

Wieczorem i w weekendy prezentowane są dłuższe materiały, ale to już nie dla mnie, w weekend wolę posłuchać muzyki. Co nie znaczy że nie jest to ciekawe.

Podstawowym problemem hr-info jest to, że dostali za mało częstotliwości i słabe nadajniki, w związku z tym można ich słuchać tylko w pobliżu większych miast Hesji. Już miejsce gdzie pracuję jest na granicy zasięgu. Materiały hr-info można natomiast sobie pobrać z ich stron w sieci jako podcast.

hr-info nie jest oczywiście jedynym niemieckim radiem typowo informacyjnym, najbliższymi mu formułą sa również publiczne mdr-info (Thüringen, Sachsen, Sachsen-Anhalt), Inforadio (Berlin-Brandenburg) i SWRinfo (Baden-Würtemberg, Rheinland-Pfalz), podobne sa też B5 aktuell (Bayern) i Antenne Saar (Saarland).

Mam niestety wrażenie, że media publiczne w Polsce są zbyt uwikłane w politykę żeby coś podobnego do hr-info mogło powstać. A stacja prywatna jest niestety z góry skazana na to tokowanie, bo inaczej słuchalność będzie zbyt niska.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

Skomentuj

Szok kulturowy

Przeżyłem wczoraj szok kulturowy taki, że do dziś się nie mogę otrząsnąć. Silniejszy nawet niż przy czytaniu o autostradowych przygodach pewnego taternika. A było to tak:

Pojechałem samochodem do myjni - po wakacyjnych wojażach już trzeba było. Myjnia duża, największa w okolicy, taka z dwiema liniami do mycia, a potem duży plac z odkurzaczami. Po myciu pojechałem na ten plac i wziąłem się za odkurzanie. Po chwili na sąsiednie miejsce zajechał wypasiony Mercedes z rejestracją z Offenbachu, wysiadł z niego pokaźny facet pod sześćdziesiątkę, wąsaty, ciemnawy na twarzy, owłosiona klata spod niedopiętej koszuli, gruby, złoty łańcuch na szyi. No i żeby się wszystkim parudziesięciu osobom miło odkurzało podkręcił głośność i nagłośnił cały plac muzyką przykrą dla mojego ucha. Z samochodu wysiadła kobieta w wieku zbliżonym (jednak wyglądająca na Europę Środkową) i zaczęła odkurzać, a facet chodził sobie po placu i palcem nie kiwnął żeby jej pomóc.

Czytelnik może zapytać: Gdzie ten szok kulturowy? Przecież sporo Turków (a osobliwie z Offenbachu) tak się zachowuje.

No właśnie pominąłem istotny szczegół. Ta muzyka to było to (UWAGA: nie dla wrażliwych!):

a para porozumiewała się ze sobą z rzadka, ale po polsku.

Jaką literkę ma Polska z której ten facet pochodzi? T?

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Ciekawostki

9 komentarzy

Jak to sie robi w Niemczech: Testy prototypów samochodów

Wspominałem już kiedyś (ze zdjęciem) że widziałem na autostradzie Opla Amperę, zanim jeszcze był dostępny w sprzedaży. To nie był już prototyp, to było już po pokazach dla prasy, prezentacji na IAA itp. Ale po zwykłych drogach jeżdżą też zamaskowane prototypy (co według WO nie istnieje albo jest tylko ustawką dla prasy). Takie prototypy stoją w garażu obok budynku w którym pracuję, ale niestety musiałem podpisać, że nie będę robił im zdjęć. Teoretycznie na teren zakładu nie wolno nawet wnosić aparatów fotograficznych, co narusza niemal każdy pracownik mając aparat w komórce.

Na szczęście po sąsiedzku mamy cały poligon testowy General Motors, stamtąd zamaskowane prototypy wyjeżdżają na  drogi publiczne znacznie częściej niż od nas. Na nie nic nie podpisywałem, więc mogę z czystym sumieniem zamieścić ich zdjęcia w notce. Zdjęcia są słabe, bo zrobione komórką na autostradzie. Na zdjęciach Ople, nie jestem na bieżąco z ich modelami stąd nie mam pojęcia które to. To to cabrio w głębi:

Prototyp Opla na A3

Prototyp Opla na A3

Kiedyś takie samochody były maskowane luźną folią w kolorze czarnym, mocowaną na taśmę klejącą. Dziś niemal wszystkie firmy stosują folię samoprzylepną w kolorze białym w czarne esy-floresy albo inne wzorki. Te na zdjęciach mają zamaskowane tylko przód i tył, bo są to prawdopodobnie wersje facefitingowe, różniące się zewnętrznie głównie kształtem świateł, atrapą itd. W folii są wycięte otwory tak, żeby działanie świateł było widoczne, ale ich kształtu nie widać.

Prototyp Opla na A3

Prototyp Opla na A3

Samochody takie spotyka się na tyle często, że mają one swoją potoczną nazwę. Zwane są one Erlkönig, co jest oczywistym nawiązaniem do wiersza Goethego pod tym tytułem (po polsku Król Olch). Na pewno znacie: "Wer reitet so spät durch Nacht und Wind...". Skąd wzięła się ta nazwa? Od dawna firmy samochodowe starały się walczyć z publikacją nawet amatorskich i niewyraźnych zdjęć prototypów. Stąd w czasopiśmie auto motor und sport wykombinowali sobie sposób, jak zapobiec tym atakom: Wymyślili że zdjęcia takie będą podpisywać wierszem na motywach Króla Olch, a nad zdjęciem będzie tytuł Erlkönig właśnie. I tak robili od 1952, pierwszym Erlkönigiem był prototyp Mercedesa 180 (W 120). nazwa przyjęła się bardzo szybko. W innych językach takie samochody określa się raczej mianem mułów.

Mercedes-Benz 180 (W 120), 1953–1962

Mercedes-Benz 180 (W 120), 1953–1962

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

9 komentarzy