Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Prąd na ulicach: Renault Twizy

Niedawno zobaczyłem na ulicy niedaleko dziwny pojazd, a wczoraj spotkałem go zaparkowanego. Stąd zdjęcia. Jest to Renault Twizy.

Renault Twizy

Renault Twizy

Wygląda niezwykle, ale po bliższym przyjrzeniu się można zauważyć że jest to połączenie quada z budą podobną do budy BMW C1. Klasyfikowany jest jako quad, mogą w nim jechać dwie osoby (druga siedzi za kierowcą, ale nogi musi mieć rozkraczone), nadwozie nie jest całkiem zamknięte.

Napędzane jest toto silnikiem elektrycznym o mocy 13 kW, daje mu to prędkość maksymalną 80 km/h. Jest też wersja młodzieżowa ograniczona do 5 kW i 45 km/h, wtedy nie trzeba mieć prawa jazdy kategorii B i można tym jeździć już od 16 lat.

Teraz to, co ciekawe - akumulator. Akumulator jest litowo-jonowy, waży 98 kg, daje 60 V i ma pojemność 6,1 kWh. Ładuje się go ze zwykłego gniazdka przez 3,5h, według dostępnych danych pełne ładowanie to 8 kWh. Czyli wychodziłoby, że prąd ładowania jest 10A po stronie pierwotnej (bierze ile typowe gniazdko na pewno zniesie), a sprawność akumulatora to 76% (nie najlepiej).

Podobno z tego akumulatora uzyskuje się zasięg 100 kilometrów mierzone według standardowego cyklu miejskiego. Znalazłem test w którym twierdzili, że jeżdżąc dynamiczniej przejedzie się z jednego ładowania 60-70 kilometrów. W sumie słabo, pewnie dlatego że pojazd waży prawie pół tony.

Renault Twizy

Renault Twizy

Ale najciekawsza jest koncepcja sprzedaży tego urządzenia: Otóż pojazd można kupić, ale akumulator do niego bierze się w leasing. Przymusowo, nie ma innej możliwości. Pojazd nie jest tani - kosztuje gdzieś od 7700 EUR, a akumulator kosztuje miesięcznie 50 EUR (przy umowie na 3 lata i przebiegu 7500 kilometrów rocznie).

No i znowu włączył mi się kalkulator i pokazał parę liczb. Przeanalizujmy je. 50 EUR miesięcznie to 600 EUR rocznie, przez 7500 kilometrów oznacza, że na kilometr płacimy 8 centów za sam akumulator. Teraz jak doliczymy koszty prądu - 8 kWh to będzie jakieś 1,5 euro, za optymistyczne 100 kilometrów. Razem 9,5 centa za kilometr. Weźmy teraz dla porównania dwuosobowy, normalny samochód, na przykład smarta fortwo. On bierze około 4,5 litra benzyny na 100 kilometrów, licząc po 1,70 EUR za litr dostajemy koszt przejechania kilometra poniżej 8 centów. Hm. Faktem jest, że nowy smart zaczyna się od 10.270 EUR, czyli ze dwa i pół tysiąca drożej, i na pewno ma droższe przeglądy, czyli generalnie będzie droższy. Ale ma po trzech latach konkretną wartość odsprzedaży (a jeszcze jak jeździć tylko 7500 rocznie). A wartość odsprzedaży tego Twizy można wróżyć z fusów, ale raczej z fusów cienkiej lury. Po trzech latach będzie na pewno przestarzały i trudno sprzedawalny. Czyli według TCO lepiej byłoby kupić smarta.

Do tego zauważmy, że w naszym klimacie takim nie do końca zamkniętym samochodem nie da się jeździć przez cały rok. Tu znowu smart wygrywa. No chyba że ktoś walnięty kupi smarta crossblade - raz widziałem takiego na autostradzie, jeżdżenie opatulonym w koce nie jest cool. (Do Twizy można kupić dopasowaną derkę).

A jak kupimy używanego smarta to w ogóle pojeździmy taniej.

Teraz z innej beczki. Przyjrzałem się temu Twizzy i stwierdziłem, że gdzieś już coś podobnego widziałem. Pogrzebałem na dysku i znalazłem zdjęcia z IAA 2009. Wtedy był to concept car.

Renault Twizy - concept car na IAA 2011

Renault Twizy - concept car na IAA 2011

 

Renault Twizy - concept car na IAA 2011

Renault Twizy - concept car na IAA 2011

Kształt wersji seryjnej podobny, ale ten concept jest tak strasznie wydziwiony, że nie wziąłbym go nawet jakby darmo dawali.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy:

Kategorie:Prąd, prąd, prąd na ulicach

4 komentarze

Las miejski: Żaby wędrują (2)

Pisałem już w zeszłym roku o wędrówce żab na rozmnażanie - ostatnio trafiłem na migrację w drugą stronę - jeszcze małe, póltoracentymetrowe żabki wędrują teraz z rodzinnego stawu do lasu.

Ropucha szara

Ropucha szara

I żeby biegli w biologii się nie czepiali że to nie są żadne żaby: O ile dobrze zidentyfikowałem gatunek, to są to ropuchy szare.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Ciekawostki

Skomentuj

Stare zabawki i kreatywna księgowość

Przy okazji robienia porządku wygrzebałem starą zabawkę, kupioną w początku lat 70-tych w Składnicy Harcerskiej, w najlepszym jej okresie. Pamiętam, a było to jakieś 40 lat temu, że pojawiły się w niej super zabawki: modele do sklejania firmy Tamiya (czołgi, samochody i parowozy), kolejki PIKO, modelarskie narzędzia i farby firmy Humbrol i jeszcze sporo więcej. Były tam też mikroskopy - i taki właśnie wygrzebałem.

Elektromikroskop, Włochy, ok. 1973

Elektromikroskop, Włochy, ok. 1973

To jest urządzenie produkcji włoskiej, zwane dumnie elektromikroskopem.  Tak w praktyce to po prostu rzutnik, do którego można było wkładać typowe szkiełka mikroskopowe. W komplecie było parę szkiełek, plastikowe narzędzia do przygotowywania preparatów, parę papierków lakmusowych (nawet nie uniwersalnych), parę filterków z bibuły, itp. Do tego instrukcja obsługi - tyle że tylko po włosku i po angielsku. A kto w roku około 1972 umiał po angielsku, zwłaszcza jak chodziło o czytanie tekstów fachowych? W każdym razie można było się domyśleć, że reklamowane "20.000 ingrandimenti" to "powiększenie 20.000 razy".

Elektromikroskop, Włochy, ok. 1973

Elektromikroskop, Włochy, ok. 1973

Ponieważ nie rozumiałem instrukcji (i nie miał mi kto jej porządnie przetłumaczyć), to  tym urządzeniem pooglądałem tylko dołączone preparaty, trochę różnych znalezionych rzeczy, i tyle. W sumie całe szczęście - gdyby instrukcja była po polsku jeszcze bym został biologiem i to by była dopiero katastrofa.

Elektromikroskop, Włochy, ok. 1973

Elektromikroskop, Włochy, ok. 1973

No ale potem trochę się dowiedziałem, i te 20.000-krotne powiększenie zaczęło mi mocno zgrzytać. No bo przecież jak weźmiemy światło niebieskie o długości fali rzędu 500 nm, pomnożymy tą długość przez 20.000, to wyjdzie nam 10 mm! No bez jaj! Dobry mikroskop optyczny ma powiększenie rzędu 1500 razy!

Elektromikroskop, Włochy, ok. 1973 - okładka instrukcji

Elektromikroskop, Włochy, ok. 1973 - okładka instrukcji

A jeszcze później poznałem angielski na tyle dobrze, żeby umieć czytać teksty fachowe, i oto co przeczytałem na ten temat w instrukcji:

Elektromikroskop, Włochy, ok. 1973 - instrukcja

Elektromikroskop, Włochy, ok. 1973 - instrukcja

A jak odsunę rzutnik od ekranu o 100 metrów to zobaczę atomy. No kreatywna księgowość at it's best. Włoch to potrafi!

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Ciekawostki

3 komentarze

Żegnaj NRD Extra: Hymn NRD

Dawno nie było o NRD. Dziś będzie o ich hymnie.

Kiedy powstało NRD pojawił się problem, jaki ma mieć hymn. Nie mogła to oczywiście być żadna stara pieśń - bo NRD całe miało być nowe i zrywać z dawnymi, burżuazyjnymi i nacjonalistycznymi tradycjami. Więc szybciutko, już w październiku 1949, ekspresjonistyczny poeta Johannes R. Becher napisał całkiem nowy tekst. Becher nie był (równie oczywiście) pierwszym lepszym poetą, tylko był mocno zaangażowany w działalność partii komunistycznej - wkrótce po powstaniu NRD został ministrem kultury i członkiem Komitetu Centralnego SED.

Tekst hymnu leciał tak (tłumaczenie dosłowne, moje):

Auferstanden aus Ruinen
Und der Zukunft zugewandt,
Laß uns dir zum Guten dienen,
Deutschland, einig Vaterland.
Alte Not gilt es zu zwingen,
Und wir zwingen sie vereint,
Denn es muß uns doch gelingen,
Daß die Sonne schön wie nie
| : Über Deutschland scheint. : |
Powstali z ruin
I zwróceni w przyszłość,
Służmy twojemu dobru,
Niemcy, zjednoczona ojczyzno.
Trzeba pokonać starą biedę
I zjednoczeni pokonamy ją,
No bo musi się nam udać,
Żeby słońce pięknie jak nigdy
| : Świeciło nad Niemcami. : |
Glück und Frieden sei beschieden
Deutschland, unserm Vaterland.
Alle Welt sehnt sich nach Frieden,
Reicht den Völkern eure Hand.
Wenn wir brüderlich uns einen,
Schlagen wir des Volkes Feind!
Laßt das Licht des Friedens scheinen,
Daß nie eine Mutter mehr
| : Ihren Sohn beweint. : |
Szczęście i pokój niech panują
W Niemczech, naszej ojczyźnie,
Cały świat pragnie pokoju,
Podajcie ludom wasze ręce.
Gdy się bratersko zjednoczymy,
Pobijemy wroga ludu!
Niech światło pokoju świeci,
Aby już żadna matka
| : Nie opłakiwała swojego syna. : |
Laßt uns pflügen, laßt uns bauen,
Lernt und schafft wie nie zuvor,
Und der eignen Kraft vertrauend,
Steigt ein frei Geschlecht empor.
Deutsche Jugend, bestes Streben
Unsres Volks in dir vereint,
Wirst du Deutschlands neues Leben,
Und die Sonne schön wie nie
| : Über Deutschland scheint. : |
Orajmy i budujmy,
Uczmy się i twórzmy jak nigdy dotąd,
A ufne we własne siły,
Wzrośnie wolne pokolenie.
Niemiecka młodzieży, najlepsze dążenia
Naszego ludu jednoczą się w tobie,
Staniesz się nowym życiem Niemiec,
A słońce pięknie jak nigdy
| : Będzie świecić nad Niemcami. : |

Na pierwszy rzut oka tekst jest całkiem OK, no może poza tym biciem wroga ludu. Było marnie ale będzie lepiej, weźmy się do roboty, na pewno się uda. Tyle że - uwaga - pada w nim parokrotnie coś o jedności. W 1949 jest już po blokadzie Berlina, ale kierownictwo radzieckie jeszcze nie porzuciło nadziei na zjednoczenie Niemiec pod swoim kierownictwem. Hymn NRD ma się nadawać również dla części zachodniej i zjednoczonej całości.

Teraz muzyka. Tekst daje się śpiewać na melodię Deutschlandlied, ale muzyka też musiała być nowa. Wybrano melodię napisaną specjalnie do tego celu przez Hannsa Eislera. Z Eislerem to w ogóle dłuższa historia, był on znanym kompozytorem o sympatiach zdecydowanie lewicowych (współpracował na przykład z Bertoldem Brechtem), po długiej emigracji m. in. w USA zdecydował sie on osiąść w części wschodniej Niemiec.

Nawiasem mówiąc melodia do hymnu NRD powstała w Żelazowej Woli w domu w którym urodził się Szopen i została po raz pierwszy (jeszcze nieoficjalnie) zaprezentowana na fortepianie Szopena. Trzeba przyznać, że utwór brzmi nieźle, tak jak powinien brzmieć hymn.

Wkrótce po premierze utworu i przyjęciu go oficjalnie za hymn przez NRD pojawiły się (na Zachodzie oczywiście) zarzuty że to plagiat. Mianowicie pierwsze 8 (albo 9, bo źródła sobie przeczą) nut utworu jest takie same jak w Goodbye Johnny, szlagierze z roku 1939. Ja się na tym nie znam, ale zdaje się że twórca tego szlagieru też nie był zbyt oryginalny, bo ten fragment jest z Beethovena. Poza tym czytałem kiedyś, że można wylosować ileś dźwięków pod rząd i na pewno istniejąca melodia zawierająca taką sekwencję się znajdzie, często więcej niż jedna. Więc nie brałbym tych zarzutów zbyt poważnie.

Nowy hymn był intensywnie promowany, wykonywany gdzie się dało, dzieci uczyły się go w szkole, w radiu puszczali go na początek i na koniec programu każdego dnia, fragmentów tekstu używano jako haseł na transparentach... Ale przyszedł rok 1961, zbudowano mur i wszelkie odwołania jednościowe stały się o wiele mniej aktualne. Mimo to hymn został.

Aż do roku 1972, kiedy to do NRD przyjechał Willi Brandt. Głównym tematem rozmów było oczywiście zjednoczenie i dlaczego nie. Premier NRD, Willi Stoph, przekonywał gościa że są dwa państwa niemieckie i schluss, na co Brandt odpalił że "przecież sami śpiewacie w swoim hymnie że "Deutschland, einig Vaterland"". Trafienie było tak celne, że natychmiast zaprzestano śpiewania tego hymnu, od tego momentu wykonanie było czysto instrumentalne.

Tak przynajmniej twierdzi Wikipedia niemiecka, a za nią większość miejsc w sieci. Ale mi się coś nie zgadzało, bo Brandt przyjechał do NRD w 1970, Willi Stoph był w RFN w tym samym roku, a o ich późniejszych spotkaniach nic nie znalazłem. Skąd więc 1972? Podrążyłem temat, znalazłem artykuł ze Spiegla z 29.11.1971, i tam jest o różnych posunięciach NRD-owców co do podkreślenia że oni są całkiem osobni - na przykład przez przemianowanie różnych instytucji mających w nazwie "Deutschland". Mowa jest też o zakazie śpiewania tekstu hymnu. Ponieważ nie mogę znaleźć żadnego źródła mówiącego o tym dialogu Brandta ze Stophem (w relacjach Spiegla z obu wizyt w 1970 nic o tym nie ma), to podejrzewam że to jednak legenda miejska. Wszystko to było raczej związane ze zmianą polityki NRD, co znowu miało swoją przyczynę w wymianie Ulbrichta na twardogłowego Honeckera.

Przy okazji dowcip z NRD: Na fali przemianowywania, w końcu 1972 przemianowano również znany hotel w Lipsku - wcześniej nazywał się "Deutschland" (chyba ten), nazwę zmieniono na "Am Ring". Dowcip głosił, że najważniejsza gazeta NRD, organ SED "Neues Deutschland" zmienia nazwę na "Neues Am Ring".

No ale zakaz śpiewania hymnu przy okazjach oficjalnych był faktem, hasła oparte na tym tekście też wycofano z obrotu. Oficjalnego zakazu oczywiście nie było, w tamtych czasach takie rzeczy załatwiało się nieoficjalną instrukcją. Mimo to dzieci w szkole uczyły się tego tekstu na pamięć (Ta informacja nie jest pewna, bo różne źródła mówią różnie. A raczej to w ogóle nie są źródła, tylko kopie i kompilacje, prawdziwego źródła nie znalazłem).

Zakaz został zniesiony dopiero po obaleniu muru, w styczniu 1990. Jeszcze przez te kilka miesięcy NRD miała znowu hymn z tekstem.

W trakcie negocjacji zjednoczeniowych NRD-owcy chcieli przeforsować dodanie do hymnu Niemiec zwrotki z "Auferstanden aus Ruinen", ale co oni tam mieli do gadania, przecież tak trzeźwo patrząc to nie było żadne zjednoczenie, tylko Anschluss NRD.

Muszę przyznać że koncepcja hymnu bez tekstu bardzo mi się podoba. I chyba nie tylko mi - pamiętam że kiedyś Urban w "Nie" ogłosił konkurs na nowy tekst do hymnu polskiego i wygrała propozycja żeby było tam tylko "la la la". Przebija to tylko hymn Moraw (z czechosłowackiego dowcipu) - to ta chwila ciszy między hymnem Czech a hymnem Słowacji.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo

4 komentarze

Jak to się robi w Niemczech: Radio informacyjne

Jeżdżąc do pracy słucham w radiu zawsze tej samej stacji - hr-info. Jest to radio informacyjne, jednak bardzo mocno różniące się od polskiego TokFM.

Od pewnego czasu gdy jestem w Polsce, nie znajduję żadnej stacji nadającej się do słuchania, ale ciągle szukam. No i ciągle trafia mi się ten TokFM. A w nim politycy - nomen omen - tokują. A to z tej opcji, a to z tamtej, a to kilku naraz, a to jacyś dziennikarze po których też natychmiast słychać z jakiej są opcji, i godzinami prezentują się i dyskutują, chociaż lepszym określeniem byłoby "kłócą się". Wielu z nich przypomina skrzyżowanie cietrzewia z głuszcem. U słuchaczy adrenalina i ciśnienie rosną, a dowiedzieć się czegokolwiek sensownego z tego radia trudno.

Logo HR-Info

Logo HR-Info Źródło: Wikipedia

W porównaniu z tym, hr-info to oaza rzeczowej informacji. Typową ich formą jest krótki wywiad telefoniczny, ale raczej nie z politykiem. Wywiady te robione są z ekspertami, najczęściej z różnych uczelni albo organizacji, i ci eksperci wyjaśniają przyczyny, zależności i tło wydarzeń. Polityk czasem bywa, ale w normalny dzień to raczej przez telefon i krótko, a dziennikarz nie daje mu się za bardzo puszyć.

hr-info robi też swoje reportaże. Ich budżet nie jest powalający, ale robią to nieźle. Świetny był cykl reportaży z Haiti po trzęsieniu ziemi i następny, zrobiony rok później. Mają swoje cykle tematyczne, na przykład o tym, czym płacimy za darmowe serwisy w sieci, albo jak działa zawodowa piłka nożna. Dziennikarze hr-info tak dobrze przekazują informacje i prowadzą wywiady, że nie jestem w stanie powiedzieć jakiej partii są sympatykami jako redakcja i każdy z osobna. To lubię.

hr-info jest należącą do Hessischer Rundfunk stacją publiczną, która wyewoluowała z radia o gospodarce o nazwie hr-skyline. To w hr-skyline produkował sie codziennie Heiko Thieme. hr-skyline zaczynało od informacji ekonomicznych i rozmów o gospodarce przerywanych muzyką, ale szybko zrezygnowali z muzyki na rzecz samego słowa. A potem (2004) doszli do dzisiejszej formuły - wiadomości co 20 minut, między nimi krótkie materiały powtarzane co mniej więcej pół godziny. Grupą docelową są oczywiście ludzie słuchający radia jadąc do pracy albo z pracy. No i sprawdza się to świetnie - przez te 20-30 minut typowego dojazdu można poznać co istotniejsze informacje + ich background, radio w samochodzie mam na stałe ustawione na nich.

Wieczorem i w weekendy prezentowane są dłuższe materiały, ale to już nie dla mnie, w weekend wolę posłuchać muzyki. Co nie znaczy że nie jest to ciekawe.

Podstawowym problemem hr-info jest to, że dostali za mało częstotliwości i słabe nadajniki, w związku z tym można ich słuchać tylko w pobliżu większych miast Hesji. Już miejsce gdzie pracuję jest na granicy zasięgu. Materiały hr-info można natomiast sobie pobrać z ich stron w sieci jako podcast.

hr-info nie jest oczywiście jedynym niemieckim radiem typowo informacyjnym, najbliższymi mu formułą sa również publiczne mdr-info (Thüringen, Sachsen, Sachsen-Anhalt), Inforadio (Berlin-Brandenburg) i SWRinfo (Baden-Würtemberg, Rheinland-Pfalz), podobne sa też B5 aktuell (Bayern) i Antenne Saar (Saarland).

Mam niestety wrażenie, że media publiczne w Polsce są zbyt uwikłane w politykę żeby coś podobnego do hr-info mogło powstać. A stacja prywatna jest niestety z góry skazana na to tokowanie, bo inaczej słuchalność będzie zbyt niska.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

Skomentuj

Szok kulturowy

Przeżyłem wczoraj szok kulturowy taki, że do dziś się nie mogę otrząsnąć. Silniejszy nawet niż przy czytaniu o autostradowych przygodach pewnego taternika. A było to tak:

Pojechałem samochodem do myjni - po wakacyjnych wojażach już trzeba było. Myjnia duża, największa w okolicy, taka z dwiema liniami do mycia, a potem duży plac z odkurzaczami. Po myciu pojechałem na ten plac i wziąłem się za odkurzanie. Po chwili na sąsiednie miejsce zajechał wypasiony Mercedes z rejestracją z Offenbachu, wysiadł z niego pokaźny facet pod sześćdziesiątkę, wąsaty, ciemnawy na twarzy, owłosiona klata spod niedopiętej koszuli, gruby, złoty łańcuch na szyi. No i żeby się wszystkim parudziesięciu osobom miło odkurzało podkręcił głośność i nagłośnił cały plac muzyką przykrą dla mojego ucha. Z samochodu wysiadła kobieta w wieku zbliżonym (jednak wyglądająca na Europę Środkową) i zaczęła odkurzać, a facet chodził sobie po placu i palcem nie kiwnął żeby jej pomóc.

Czytelnik może zapytać: Gdzie ten szok kulturowy? Przecież sporo Turków (a osobliwie z Offenbachu) tak się zachowuje.

No właśnie pominąłem istotny szczegół. Ta muzyka to było to (UWAGA: nie dla wrażliwych!):

a para porozumiewała się ze sobą z rzadka, ale po polsku.

Jaką literkę ma Polska z której ten facet pochodzi? T?

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Ciekawostki

9 komentarzy

Jak to sie robi w Niemczech: Testy prototypów samochodów

Wspominałem już kiedyś (ze zdjęciem) że widziałem na autostradzie Opla Amperę, zanim jeszcze był dostępny w sprzedaży. To nie był już prototyp, to było już po pokazach dla prasy, prezentacji na IAA itp. Ale po zwykłych drogach jeżdżą też zamaskowane prototypy (co według WO nie istnieje albo jest tylko ustawką dla prasy). Takie prototypy stoją w garażu obok budynku w którym pracuję, ale niestety musiałem podpisać, że nie będę robił im zdjęć. Teoretycznie na teren zakładu nie wolno nawet wnosić aparatów fotograficznych, co narusza niemal każdy pracownik mając aparat w komórce.

Na szczęście po sąsiedzku mamy cały poligon testowy General Motors, stamtąd zamaskowane prototypy wyjeżdżają na  drogi publiczne znacznie częściej niż od nas. Na nie nic nie podpisywałem, więc mogę z czystym sumieniem zamieścić ich zdjęcia w notce. Zdjęcia są słabe, bo zrobione komórką na autostradzie. Na zdjęciach Ople, nie jestem na bieżąco z ich modelami stąd nie mam pojęcia które to. To to cabrio w głębi:

Prototyp Opla na A3

Prototyp Opla na A3

Kiedyś takie samochody były maskowane luźną folią w kolorze czarnym, mocowaną na taśmę klejącą. Dziś niemal wszystkie firmy stosują folię samoprzylepną w kolorze białym w czarne esy-floresy albo inne wzorki. Te na zdjęciach mają zamaskowane tylko przód i tył, bo są to prawdopodobnie wersje facefitingowe, różniące się zewnętrznie głównie kształtem świateł, atrapą itd. W folii są wycięte otwory tak, żeby działanie świateł było widoczne, ale ich kształtu nie widać.

Prototyp Opla na A3

Prototyp Opla na A3

Samochody takie spotyka się na tyle często, że mają one swoją potoczną nazwę. Zwane są one Erlkönig, co jest oczywistym nawiązaniem do wiersza Goethego pod tym tytułem (po polsku Król Olch). Na pewno znacie: "Wer reitet so spät durch Nacht und Wind...". Skąd wzięła się ta nazwa? Od dawna firmy samochodowe starały się walczyć z publikacją nawet amatorskich i niewyraźnych zdjęć prototypów. Stąd w czasopiśmie auto motor und sport wykombinowali sobie sposób, jak zapobiec tym atakom: Wymyślili że zdjęcia takie będą podpisywać wierszem na motywach Króla Olch, a nad zdjęciem będzie tytuł Erlkönig właśnie. I tak robili od 1952, pierwszym Erlkönigiem był prototyp Mercedesa 180 (W 120). nazwa przyjęła się bardzo szybko. W innych językach takie samochody określa się raczej mianem mułów.

Mercedes-Benz 180 (W 120), 1953–1962

Mercedes-Benz 180 (W 120), 1953–1962

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

9 komentarzy

Jak to się robi w Niemczech: Rdzennie niemiecki altmed – Kneipp-Medizin

Jeszcze za NRD-owskich czasów intrygowały mnie widywane gdzieniegdzie w tym kraju instalacje, coś w rodzaju płytkich baseników z poręczami, czasem widywało się też grupy ludzi brodzących w nich. Zazwyczaj wiodły do tych brodzików drogowskazy z napisem Kneipp-Bad. Dopiero w czasach Internetu mogłem się czegokolwiek o tym dowiedzieć. A ostatnio naszła mnie ochota na napisanie o tym notki.

Kneipp-Bad

Kneipp-Bad Źródło: Wikipedia, Autor: Peng

Otóż jest to rdzennie niemiecki altmed z drugiej połowy XIX wieku. Tak, tak, wiem, Hahnemann też był Niemcem, ale homeopatia rozpowszechniła się na całym świecie, natomiast Kneipp-Medizin poza Niemcami jest mało znana. Do tego stopnia, że w Wikipedii jest poświęcony jej wpis po niemiecku, a z innych języków do dyspozycji jest tylko parę zdań po holendersku.

Chociaż może jestem niesprawiedliwy zaliczając Kneipp-Medizin tak jednoznacznie do altmedu. Historia Kneippa i jego metody różni się dość istotnie od historii Hahnemanna czy Armstronga. Zacznę więc może od opowiedzenia jak to z Kneippem było.

Sebastian Kneipp

Sebastian Kneipp Źródło: Wikipedia

Sebastian Kneipp urodził się w roku 1821 w Bawarii, w bardzo biednej rodzinie. Tak biednej, że mały Sebastian już od dzieciństwa musiał pracować jako pastuszek i pomagać ojcu w pracy przy krosnach. Potem jeszcze spaliła im się chałupa wraz z całym majątkiem i oszczędnościami i Sebastian musiał iść pracować za posługacza. Na jego szczęście poratował go jego daleki krewny, ksiądz. Przyjął go do siebie, nauczył łaciny i posłał do gimnazjum. Przy okazji młody Kneipp poznał miejscowego pastora, botanika Christopha Ludwiga Köberlina i od niego nauczył się sporo o ziołolecznictwie. Po ukończeniu gimnazjum Kneipp zaczął studiować teologię.

Wkrótce po rozpoczęciu studiów, w roku 1849, Kneipp zachorował na gruźlicę. Ale się nie poddał, tylko jako człowiek już cokolwiek wykształcony poczytał trochę o terapiach. I znalazł trochę starą, bo ponad 100 letnią, książkę „Unterricht von der Heilkraft des frischen Wassers“ (Lekcja o uzdrawiającej sile świeżej wodyJohanna Siegmunda Hahna. Hahn zalecał w niej zimne kąpiele. Kneipp wykąpał się więc kilkakrotnie w lodowatej wodzie Dunaju - i wyzdrowiał.

Większość czytelników blogdebart zauważy tutaj typowy moment, w którym powstaje altmed. Zrobiłem X i choroba zniknęła, więc X działa. Gdyby to zdarzyło się współcześnie to rzeczywiście byłby to taki moment. Ale jest rok 1849, bakteriologia jeszcze nie istnieje, do odkrycia przyczyny gruźlicy jeszcze ponad 30 lat. Na takiej zasadzie działała wtedy medycyna głównonurtowa. Metodologicznie Kneipp i tak był o niebo lepszy niż taki Hahnemann tworzący odjechany, teoretyczny model leczenia podobnego podobnym, albo Armstrong piszący niszowe porno.

Zachwycony metodą Kneipp czyta dalej i trafia na prace Vizenza Prießnitza ze Śląska, tego samego od którego pochodzi polskie słowo prysznic. Prießnitz także stosuje metody Hahna - czyli to musi działać! Zachęcony tym Kneipp próbuje leczyć swoich kolegów ze studiów, a i po studiach leczy kogo się da. Tymczasem zostaje wyświęcony na księdza.

I tu, w roku 1853, następuje interesujący zwrot akcji - medycyna głównonurtowa kontratakuje: Kneipp zostaje oskarżony o udzielanie pomocy medycznej bez wymaganych uprawnień, czyli znachorstwo (Kurpfuscherei).  Kneipp musi zapłacić kare pieniężną, ale nie zraża go to - jeszcze na sali sądowej podaje sędziemu sposób na jego podagrę.

W następnym roku kontratakuje big pharma - pewien aptekarz zaskarża Kneippa o "działanie na szkodę działalności gospodarczej" (Gewerbebeeinträchtigung und Schädigung). Kneipp przed sądem tłumaczy się, że pomaga tylko ludziom którym aptekarze i lekarze nie byli w stanie pomóc i takim, którzy nie mają na lekarza pieniędzy. Sąd nie uznaje tych argumentów i każe Kneippowi podpisać oświadczenie, że "nie będzie już pomagał również takim nieszczęśliwcom, którzy podobno nie znaleźli pomocy u lekarzy".

Kneip łamie słowo już w tym samym roku - wybucha epidemia cholery, więc nie może stać bezczynnie. Stosuje swoje metody i już wkrótce szczyci się uratowaniem od niechybnej śmierci 42 osób. Dziś zapytalibyśmy: A jaka była śmiertelność w grupach leczonych i nie leczonych przez niego - cholera, nawet nie leczona, nie jest przecież śmiertelna w 100% wypadków - ale taka metodologia nie jest jeszcze w powszechnym użyciu. Kneipp zostaje uznany za bohatera i przeniesiony na wyższe stanowisko - spowiednika - do klasztoru w Wörishofen. W następnych latach zamienia klasztor w modne i słynne na świecie uzdrowisko, pisze swoją książkę (Meine Wasserkur - Moja kuracja wodą) i - nie ukrywajmy - tłucze kasę. Staje się tak sławny, że zostaje przyjęty przez papieża Leona XIII, który też daje się leczyć jego metodą.

Śmierć Kneippa w 1897 jest też taka altmedowa - Kneipp ma szybko rosnącego guza w jamie brzusznej, ale leczy się wyłącznie swoimi metodami, aż do końca odrzucając propozycje dającej niejakie szanse na wyleczenie operacji.

A na czym właściwie polega Kneipp-Medizin? Nie jest ona w sumie taka głupia. Kneipp wymyślił, że można wykorzystywać naturalne reakcje organizmu w celach terapeutycznych. Czyli: jak na przykład polejemy się zimną wodą to nas to zahartuje, a jak wtedy jesteśmy chorzy to łatwiej zwalczymy chorobę. Czy coś w tym guście. Dziś brzmi to dość wątpliwie, ale i tak o wiele sensowniej niż potrząsanie po dziesięć razy w każdej osi roztworem ze zderzaka samochodu który pacjenta potrącił. Kneipp opierał swoją terapię na pięciu filarach (Säulen):

  • Najważniejsza była terapia zimną wodą. Polewanie ciała, okłady, kąpiele, brodzenie, picie wody itd. UWAGA: Picie wody według zasad Kneippa nie ma nic wspólnego z leczeniem wodami mineralnymi lub leczniczymi. Kneipp kazał tylko pić wodę gdy się czuje pragnienie, ale nie pić jej za dużo. TUTAJ link do uroczego obrazka z ostatniej książki Kneippa - Mein Testament für Gesunde und Kranke (Mój testament dla zdrowych i chorych).
  • Kneipp uważał, że to co złe przychodzi do organizmu z zewnątrz, więc drugim filarem była zrównoważona, zdrowa dieta i wietrzenie pomieszczeń.
  • Trzeci filar to ruch - zwłaszcza chodzenie boso bo zimnym - po łące pokrytej rosą albo po śniegu.
  • Ponieważ Kneipp znał się na ziołolecznictwie, to używał tych metod jako czwartego filara.
  • Last but not least Kneipp stosował coś, co nazwał Ordnungsterapie (mniej więcej terapia porządkująca) - uczył umiaru i porządku w życiu. Znaczy żeby się na przykład nie przejadać i nie głodzić, trzymać pewnych zasad i żyć w sposób spokojny i uporządkowany.

Autorskim wkładem Kneippa było połączenie tych pięciu elementów - bo każdy z nich z osobna był przecież znany już wcześniej. Prawda że nie jest jakoś strasznie źle? W tamtych czasach niektóre z tych punktów były niewątpliwie postępowe i pozytywne - kąpiele pomagały w zachowaniu higieny, a ponieważ woda miała być zimna to łatwiej było szerzyć higienę wśród biedaków. Propagowanie zrównoważonej diety nie było złe, a ruch, umiar, porządek, odpowiedni ubiór i wietrzenie też niektórym na pewno pomagały.

Logo Kneipp-Bund

Logo Kneipp-Bund Żródło; Kneipp-Bund

Próbowano badać (w Niemczech oczywiście, gdzieżby indziej) skuteczność terapeutyczną metod Kneippa współczesnymi nam metodami. No i żadnych niespodzianek - terapeutycznie to jest nic nie warte. Mimo to Kneipp-Medizin jest w Niemczech nadal popularna - do dziś istnieje tu około 600 Kneipp-Vereine zrzeszonych w Kneipp-Bund, mających w sumie około 160.000 członków. I oni faktyczne brodzą w zimnej wodzie (jak mają odpowiedni basenik oczywiście), polewają się zimną wodą i chodzą boso po rosie i śniegu. Poza tymi, przyznajmy że w porównaniu z takim piciem sików łagodnymi zboczeniami, to jest już całkiem normalnie - gimnastyka, zrównoważona dieta, zioła i równowaga duchowa. W odróżnieniu od wielu nam współczesnych altmedowców Kneipp nie uważał swojej metody za wykluczającej stosowanie jednocześnie medycyny klasycznej, stąd dziś nawet lekarze nie mają wielkiego problemu  etycznego z przynależnością do Kneipp-Verein.

Teraz wnioski z historii Kneippa:

  • Około 150 lat temu sądownictwo (przynajmniej w Niemczech) nie miało problemu z tępieniem altmedu. Wystarczały paragrafy o znachorstwie i zakazie leczenia niecertyfikowanego (Kurierverbot). Nawet gdy podsądny był księdzem. Niestety zakazy te zostały mocno rozmiękczone, a za Hitlera wprowadzono obowiązująca do dziś ustawę o Heilpraktikerach (nie bardzo znajduję odpowiednie słowo polskie, powiedzmy uzdrowicielach-praktykach), która pozwala na leczenie przez niefachowców po rejestracji w odpowiednim urzędzie. Przy rejestracji sprawdza się tylko, czy dany rodzaj działalności nie stwarza bezpośredniego zagrożenia dla zdrowia publicznego (cokolwiek by to miało oznaczać). Nie jest wymagane jakiekolwiek specjalistyczne wykształcenie (wystarcza ukończenie Hauptschule, czyli szkoły średniej najniższego poziomu, jak do robienia łopatą!), jest egzamin z ogólnej wiedzy o człowieku i podstaw medycyny ale zdaje się niezbyt trudny.
  • Historia Kneippa jest typowa dla wieku XIX i jednocześnie dla współczesnego altmedu. Współczesny altmed mentalnie i metodologicznie tkwi w połowie wieku XIX. W połowie, bo już koniec XIX w. to początek wielkich sukcesów mikrobiologii, korzystającej z metodologii nam współczesnej.
  • Nawet taki stosunkowo łagodny altmed jak Kneipp-Medizin może być szkodliwy - bo pociąga za sobą przyzwolenie dla "ostrego" altmedu. Szefowa Kneipp-Bundu, pani Marion Caspers-Merk, wypowiada się na przykład publicznie i jednoznacznie przeciwko skreśleniu homeopatii z listy świadczeń refundowanych kas chorych.
  • Nawet gdy twórca jakiegoś altmedu głęboko w stworzoną przez siebie metodę wierzy (a w przypadku Kneippa nie ma co do tego wątpliwości), nie zabezpiecza go to przed jego własną chciwością. Kneippa, propagującego w ramach Ordnungsmedizin umiar, ostro krytykowano za chciwość i żądzę zysku.
  • Na szczęście dla altmedowców czasy zmieniły się na tyle, że nie grozi im już raczej bezpośrednia, fizyczna agresja. Kneippowi jego przeciwnicy podpalali budynki.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

4 komentarze

Claude Dornier jak Leonardo da Vinci

Wracając z wakacyjnych wojaży zajechałem do Friedrichshafen, żeby obejrzeć jedną z dwu tamtejszych atrakcji. Nie, nie jest to Bodensee, żeby zobaczyć Bodensee jeździ się do Lindau albo do Konstanz. Natomiast we Friedrichshafen i okolicy działało dwóch pionierów lotnictwa: Ferdinand Zeppelin i Claude Dornier. I są tam muzea im poświęcone, po namyśle wybrałem na ten raz Dorniera. Inne muzeum Zeppelina mam pod Frankfurtem, notkę o nim jeszcze napiszę.

Claude Dornier był pół Niemcem i pół Francuzem, najpierw z obywatelstwem francuskim. Już od dzieciństwa interesował się techniką, a potem studiował inżynierię w Monachium. Jako młody, 26-letni inżynier w roku 1910 zaczął pracować u Zeppelina, który skłonił go do przyjęcia obywatelstwa niemieckiego (jako drugiego). W 1913 roku Dornier odwiedził Międzynarodową Wystawę Lotniczą w Paryżu, tam zainteresował się aerodynami. Wkrótce zaczął prowadzić dział zakładów Zeppelina zajmujący się maszynami latającymi cięższymi od powietrza. Dornier budował tam przede wszystkim łodzie latające - tego rodzaju samoloty były dość długo uważane za interesującą ścieżkę rozwoju. Dlaczego? Bo samolot z kołami potrzebuje lotniska. Im większy samolot tym większe, równiejsze i droższe musi mieć lotnisko. Sterowiec Zeppelina omijał ten problem w inny sposób - wystarczał mu maszt do cumowania. No i ewentualnie obrotowy hangar, opatentowany przez Dorniera właśnie.

Model hangaru dla sterowców konstrukcji Dorniera

Model hangaru dla sterowców konstrukcji Dorniera

Sterowiec mógł wysadzić pasażerów w środku miasta - na przykład Empire State Building w Nowym Jorku był przystosowany do cumowania sterowców. Łódź latająca omija problem budowy lotniska jeszcze inaczej - w okolicy dużego miasta prawie zawsze znajdzie się większa rzeka albo jakieś jezioro, gdzie łódź latająca może wylądować.

Na zdjęciu: Łódź latająca Do-24 ATT - kadłub jest oryginalny z roku 1944, reszta została przerobiona w latach 80-tych XX wieku na silniki turbośmigłowe, zrobiono nowy płat i dodano podwozie. Jest latająca - kilka lat temu była we Frankfurcie, wodowała na Menie koło Höchstu. Pilotował wnuk konstruktora - Iren Dornier.

Dornier Do 24 ATT

Dornier Do 24 ATT

Wróćmy do Dorniera. Dornier był, podobnie jak Hugo Junkers, przekonany, że samoloty z listewek i płótna nie mają większej przyszłości, że samolot musi być z metalu. Tyle że Junkers preferował blachę falistą na szkielecie, a Dornier znacznie lepsze, samonośne konstrukcje skorupowe z blachy gładkiej. I ponieważ Dornier był pod wpływem wielkich sterowców Zepelina, to nie interesowały go malutkie latadełka, on od razu poszedł w wielkie, wielosilnikowe maszyny. Wiele jego konstrukcji było największymi samolotami swoich czasów.

Dornier był świetnym inżynierem i wymyślił bardzo wiele rozwiązań wyprzedzających swoje czasy. Na przykład zrobił pierwszy samolot pasażerski z toaletą na pokładzie (Dornier Merkur, 1925)

Dornier Merkur

Dornier Merkur

Jego ulubionym rozwiązaniem były dwa silniki rzędowe ustawione jeden za drugim, jeden ze śmigłem ciągnącym a drugi z pchającym. Ten układ ma sporo zalet, ale wygląda dość dziwnie. Szczytem tej perwersji był Dornier Do 335 Pfeil z roku 1944 - najszybszy wtedy samolot z silnikiem tłokowym na świecie, o osiągach niewiele gorszych od odrzutowego Me-262, przy znacznie mniejszym zużyciu paliwa.

Dornier Do 335 Pfeil

Dornier Do 335 Pfeil Źródło: Wikipedia Autor: AdMeskens

Najbardziej znaną konstrukcja Dorniera była wielka łódź latająca Do-X. W roku 1929 był to największy samolot na świecie, na krótsze loty zabierał 100 pasażerów, rekord ten został pobity dopiero 20 lat później.

Łódź latająca Dornier "Do X"

Łódź latająca Dornier "Do X" Źródło: Bundesarchiv, Bild 102-12963 / CC-BY-SA

Bardzo widać tu wpływy sterowców - samolot miał luksusowo wyposażony salon w stylu sterowcowym,

Fragment salonu łodzi latającej Dornier Do-X

Fragment salonu łodzi latającej Dornier Do-X

a pilot nie sterował silnikami bezpośrednio, tylko miał coś w rodzaju statkowego telegrafu maszynowego którym przekazywał dyspozycje do inżyniera pokładowego który odpowiednio ustawiał przepustnice.

Łódź latająca Dornier "Do X" - stanowisko inżyniera pokładowego

Łódź latająca Dornier "Do X" - stanowisko inżyniera pokładowego Źródło: Bundesarchiv, Bild 102-10658 / CC-BY-SA

W ramach reklamy Do-X zrobił trasę dookoła Atlantyku, ponieważ na przelot nad Atlantykiem na normalnej wysokości (a nie latał wysoko, do 500 metrów) nie wystarczyłoby mu paliwa, to polecieli wykorzystując efekt przypowierzchniowy. Czyli na wysokości nie większej niż połowa rozpiętości (48 metrów / 2 = 24 metry). Lecieli w nocy nad oceanem, a rok był 1930 i nie było radiowysokościomierzy, ILS-ów itp. Odważni byli. Dolecenie z Niemiec do USA zajęło im 10 miesięcy, bo po drodze mieli sporo problemów technicznych. W USA spędzili następne 9, również remontując samolot, aż złapał ich tam Wielki Kryzys i szanse na sprzedaż takich maszyn spadły do zera. Po powrocie do Niemiec Do-X przejęła Lufthansa, ale też nic wielkiego z tego nie wyszło bo eksploatacja tego samolotu była zbyt droga. Na koniec, w 1936, samolot poszedł do muzeum w Berlinie, gdzie został zniszczony w czasie wojny. W muzeum we Friedrichshafen mają tylko kilka jego niedużych kawałków.

Fragment łodzi latającej Dornier Do-X

Fragment łodzi latającej Dornier Do-X

Po wojnie Dornier był zasadniczo zrujnowany. Mimo że nie sympatyzował z nazistami to przy denazyfikacji tylko w strefie brytyjskiej dostał status entlastet (niewinny), w innych strefach wymagano do takiej klasyfikacji dowodów aktywnego sprzeciwu. W związku z tym tam był Mitläuferem (trudno mi znaleźć odpowiednie słowo, słownik mówi konformista) i musiał płacić jakieś kary. Ale zaczął od nowa, założył firmę produkująca krosna a potem wrócił do samolotów. Jego konstrukcją był na przykład Dornier Do-27 - samolot którym nad Afryka latał Grzimek. Dornier robił też inne samoloty, eksperymentował na przykład sporo z samolotami STOL (krótkiego startu i lądowania)

Dornier Do 29

Dornier Do 29

i VTOL (pionowego startu i lądowania).

Dornier Do 31 E1

Dornier Do 31 E1

Potem firmę przejęli jego synowie i wnuk, również inżynierowie lotniczy.

Dziś Dornier nadal robi głównie w aerospace, różne dziwne samoloty, awionikę, satelity, kawałki do rakiet itp. Na wystawie był na przykład system drony rozpoznawczej, razem z kontenerem dla operatorów - a coś takiego trudno obejrzeć z bliska gdziekolwiek indziej.

System drony rozpoznawczej Dorniera

System drony rozpoznawczej Dorniera

 

Kontener sterowania drony rozpoznawczej Dorniera

Kontener sterowania drony rozpoznawczej Dorniera

Ciekawostka: To jest urządzenie do rozbijania kamieni nerkowych falami akustycznymi, kiedyś już coś takiego widziałem, ale nie zwróciłem wtedy uwagi że to też jest firmy Dornier.

Urządzenie do rozbijania kamieni nerkowych falami akustycznymi firmy Dornier

Urządzenie do rozbijania kamieni nerkowych falami akustycznymi firmy Dornier

Druga ciekawostka: Pisałem już o Zündappie Janusie i wydawało mi się, że te drzwi z przodu i z tyłu to był pomysł Zündappa. A tu się okazało, że pierwotnie była to konstrukcja Dorniera (tak dokładnie to syna Claude - Claudiusa), zwana Dornier Delta. Dornier zrobił prototyp, ale z kalkulacji wyszło że nie zrobią go w odpowiedniej cenie, a poza tym dostali właśnie kontrakt na Do-27, więc licencję na pojazd sprzedano Zündappowi. Który jednak cokolwiek poprawił wygląd tego samochodu.

Dornier Delta

Dornier Delta

No dobrze, ale co z tym tytułowym Leonardem da Vinci? Otóż w jednym miejscu tego muzeum wielki portret Clauda Dorniera jest zakomponowany obok równie wielkiego portretu Leonarda. Ze niby on taki sam. Ja rozumiem że tego rodzaju muzeum to przedsięwzięcie reklamowo - PR-owe prywatnej firmy komercyjnej, a Dornier wielkim inżynierem był, no ale Leonarda nie za (a przynajmniej nie tylko za) inżynierię kochamy. Leonarda kochamy raczej za to, że potrafił różne rzeczy zrobić pięknie. Natomiast oglądając konstrukcje Dorniera, nie znajduję ani jednej którą mógłbym z czystym sumieniem nazwać piękną. One są bardzo utylitarne, konstruktor w ogóle nie dbał o wygląd dzieła. Wszystkie są jakieś za chude, zbyt nieregularne, zbyt dziwaczne, a jak trzeba było coś dołożyć to zostało dołożone bez patrzenia na estetykę. Gdzie temu do Leonarda.

Jedno mnie tylko rozczarowało - w sklepiku muzealnym mieli bardzo mało koszulek w rozmiarze na mojego syna, ledwie dało się coś wybrać. Ale poza tym sklepik super, jeden z najlepszych jakie widziałem.

No i jeszcze marzyłaby mi się replika Do-X w skali 1:1. Ale to chyba zbyt drogie przedsięwzięcie.

Muzeum Dorniera w Friedrichshafen, przy lotnisku, Claude-Dornier-Platz 1, wstęp dorośli 9 EUR, dzieci 4,50.

[mappress mapid="19"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , , ,

Kategorie:Ciekawostki

4 komentarze

Na wystawie widziane: Benz Patent-Motorwagen Nummer 1

Jak stare samochody, to naprawdę stare. Dziś taki stary, że trudno o starszy - Benz Patent-Motorwagen Nummer 1.

Replika Benz Patent-Motorwagen Nummer 1, 1885

Replika Benz Patent-Motorwagen Nummer 1, 1885

 Na pewno wszyscy go znają, jego zdjęcie lub rysunek pojawia się przy każdej okazji związanej z samochodami. Ale mimo to mam nadzieję, że dowiecie się tu czegoś nowego: To nie jest ten samochód, którym Bertha Benz pojechała 106 kilometrów do mamy. Historia pierwszej podróży samochodowej zilustrowana jest najczęściej zdjęciem lub rysunkiem Numeru 1, podobno było tak nawet w jakimś filmie, ale to błąd. Numer 1 istniał tylko w jednym egzemplarzu i nie byłby w stanie zajechać tak daleko. Podobnie jak i Numer 2. Pani Benz pojechała dopiero Numerem 3, wyglądającym nieco inaczej. Głównie dzięki jej wyczynowi Carl Benz zdecydował się uruchomić produkcję seryjną Numeru 3. Ten historyczny egzemplarz Numeru 3 stoi w muzeum Benza w Ladenburgu i jest najstarszym, w całości zachowanym samochodem na świecie. Na zdjęciu: seryjny Numer 3, z całą pewnością różniący się od prototypowego - podobno każdy egzemplarz był trochę inny, bo Benz ciągle coś ulepszał i poprawiał.

Benz Patentmotorwagen Modell 3 (1888)

Benz Patentmotorwagen Modell 3 (1888)

A co z Numerem 1? Naprawdę był tylko jeden? Przecież w co drugim muzeum taki stoi? Tu: Muzeum Mercedesa w Stuttgarcie (kto wymyślił świecącą podłogę w ciemnej sali, przecież w ogóle porządnego zdjęcia zrobić nie można!).

Replika Benz Patent-Motorwagen Nummer 1, 1885

Replika Benz Patent-Motorwagen Nummer 1, 1885

No i to wszystko nie są oryginały. Najstarszy i najbardziej zbliżony do oryginału stoi w Deutsches Museum w Monachium, jest z roku 1903. Zawiera on podobno elementy oryginału, który został przerobiony na czterokołowy, potem rozebrany, a jego części niszczały gdzieś w kącie a niektóre zostały użyte do czego innego. Potem samochód został zrekonstruowany, ale niekoniecznie wyłącznie z oryginalnych części.

A reszta to repliki. Trochę ich narobiono, większość różne małe firmy, a ze 150 sztuk zrobił już w XXI wieku Mercedes. Jest to niewątpliwie bardzo dochodowy biznes, bo fabrycznie nowa replika sprzedaje się za sumy rzędu 50.000 USD, tyle że rynek raczej płytki. Ciekawe kto oprócz muzeów to kupuje - ten pojazd co prawda jedzie, ale nie ma dopuszczenia do ruchu i nadaje się co najwyżej do krótkiej jazdy pokazowej po placu. Replik Numeru 1 jest znacznie więcej, niż Benz w ogóle wyprodukował i sprzedał Numeru 3 (nie udało mi się znaleźć, ile ich dokładnie zrobił).

Replika Benz Patent-Motorwagen Nummer 1, 1885

Replika Benz Patent-Motorwagen Nummer 1, 1885

Może jeszcze parę ciekawostek technicznych:

  • W zastrzeżenia patentowe Benz wpisał pojazd napędzany silnikiem na gaz, z dość konkretnymi rozwiązaniami gaźnika i przeniesienia napędu i to użytymi jednocześnie. Stąd mam wrażenie, że ten patent był dość słaby jako zabezpieczenie interesów konstruktora. Ale może wtedy nie można było sobie dowolnie rozszerzać zakresu ochrony ponad to, co się faktycznie zrobiło? Albo może były już jakieś patenty na pojazd silnikowy, które tylko w ten sposób dało się ominąć?
  • Pojazd nie jeździł na benzynę w dzisiejszym znaczeniu tego słowa. Dziś tę ciecz nazywamy benzyną ekstrakcyjną i kupujemy nie w aptece, tylko w sklepie budowlanym.
  • Silnik pojazdu miał według niezależnego pomiaru moc 662W. Tyle co dziś ma średnia wiertarka. Pojemności skokowej miała ta jednostka prawie 1000 cm3, a zużywała 10 litrów benzyny ekstrakcyjnej na 100 km.
  • Silnik był chłodzony parującą wodą, stąd oprócz benzyny zużywał wodę. I to zdaje się sporo - nie znalazłem ile brał ten model, ale modele 10 lat późniejsze potrzebowały do 150 l/100km!
  • Największym problemem były dla Benza łańcuchy przeniesienia napędu. Rowerowe były marne, rozciągały się, spadały z zębatek i pękały, ale nic lepszego nie było wtedy dostępne.
  • W kontekście dyskusji o łożyskach pod notką o Jamais Contente: Przednie koło miało typowe, rowerowe łożyska kulkowe, tylne koła miały łożyska ślizgowe. Ale trudno wnioskować na podstawie konstrukcji z roku 1886 jak zrobił Jenatzy 13 lat później.

Temat łożysk mnie zaintrygował, więc poczytałem o tym więcej. I znalazłem, że na przykład samochód Friedricha Lutzmanna z 1895 (produkowany później jako Opel Patentmotorwagen "System Lutzmann", też muszę napisać o nim notkę) był lepszy od konkurencyjnych, bo wszystkie łożyska miał kulkowe. Ale Lutzmann nie kupował łożysk w firmie zewnętrznej, tylko robił je sam - na rynku były tylko łożyska do rowerów, zbyt słabe do samochodu, nawet do lekkiego pojazdu Lutzmanna.

Na zdjęciach plenerowych dwie różne repliki, jedna od Mercedesa (na zdjęciu pierwszym i poniżej, ta z Muzeum Mercedesa jest oczywiście taka sama), druga z nieustalonego źródła. Ta druga ma dodaną jakąś drewnianą skrzynkę pod podłogą.

Replika Benz Patent-Motorwagen Nummer 1, 1885

Replika Benz Patent-Motorwagen Nummer 1, 1885

 

Replika Benz Patent-Motorwagen Nummer 1, 1885

Replika Benz Patent-Motorwagen Nummer 1, 1885

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Na ulicy widziane

2 komentarze