Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Śmieszne tylko po niemiecku: Niemcy kochają Lema

Wczoraj na ZDFneo puścili dwa pierwsze odcinki drugiej serii "Ijon Tichy: Raumpilot". Powiem, że z pierwszej serii widziałem tylko krótki fragment z polowaniem na kurdle na youtubie. Wiem jednak, że WO dołączył DVD z pierwszą, sześcioodcinkową serią do gazetowej serii lemowskiej.

Dla tych którzy nie widzieli: Serial zrobiony jest na motywach "Dzienników gwiazdowych" i innych książek w których występował Ijon Tichy, niektóre odcinki są bardzo luźno związane z opowiadaniami, inne dość dokładnie. Scenariusz napisał Oliver Jahn, i on gra też Ijona. Tutaj trailer drugiej serii:

 

Scenografia jest dość umowna - rakieta jest z zaparzacza do kawy i termosu, jej wnętrze to berlińskie mieszkanie Jahna. Ijon Tichy paraduje w podkoszulku albo bluzie od dresu, jest nieogolony i mówi bardzo zabawnym łamanym niemieckim z wschodnioeuropejskim akcentem. No i właśnie to jest śmieszne tylko po niemiecku - obejrzałem trailer pierwszej serii po polsku i w tłumaczeniu nic z tego nie zostaje, a to ze dwie trzecie dowcipu.

Z dwóch odcinków pokazanych wczoraj pierwszy miał z Lemem bardzo wiele wspólnego - było tam stworzeniu świata na motywach Podróży osiemnastej, występował tam profesor Tarantoga. Zabawne. Drugi odcinek miksował sporo różnych motywów. Tichy lądował na planecie meblowej (ta nazwa oczywiście nie padła, ale cala masa dowcipów wskazywała na IKEĘ). Już na wstępie zamiast iść długą, krętą ścieżka przez całą planetę Ijon wychodzi za żółta linię i rzucają się na niego meble (krzesławki dręczypupy nie było, wszystkie miały nazwy jak z IKEI, zresztą faktycznie były z IKEI). Ijon ratuje się ostrzeliwując się z pistoletu do kleju z kosza z przecenami. Po prostu ROTFL przez cały czas. Nie chce zdradzać tu wszystkich dowcipów - koniecznie oglądać! Taki Mr. Bean to przy Tichym smutny nudziarz.

Następne odcinki można będzie zobaczyć też na ZDFneo, w trzy kolejne piątki (11.11, 18.11 i 25.11) o 21:00. Jeżeli ktoś nie ma kabla albo satelity to seria będzie powtórzona na normalnym ZDF w poniedziałki 28.11 i 5.12 o 0:20 a 12.12 i 19.12 o 23:55. Daty emisji za blogiem realizatorów serialu, mam pewne wątpliwości czy poniedziałek o 0:20 nie oznacza tak naprawdę nocy z poniedziałku na wtorek.

Oba sezony dostępne są już na DVD. No i poczytałem na Amazonie oceny, przeważają maksymalne, ale jest tez parę słabych. Większość z nich to teksty typu "jak można było tak spłycić Lema", ale było też na przykład "ten nieporządny facet w podkoszulku mówiący łamanym niemieckim z polskim akcentem mnie jako Polkę obraża!".

No i tu zaraz przypomniała mi się notka MRW. Jest tak: Ten bohater jest domyślnie Polakiem, jest rzeczywiście nieporządny, bucowaty i mówi po niemiecku dokładnie tak jak wielu Polaków (tylko jeszcze bardziej). Czyli ze mnie się śmieją, co nie? Naprawdę powinienem się, jak to ujął MRW, wkurwić, jak ta pani na Amazonie? Jakoś nie potrafię, on jest zbyt śmieszny.

Na deser coś Lemowskiego z innej beczki - Neue Deutsche Welle. Jeden z niemieckich zespołów początku lat 80-tych nazywał się 1. Futurologischer Kongress. Co prawda zespół był IMHO słaby i w utworach nic z Lema nie było, ale nazwa o czymś świadczy.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , ,

Kategorie:Śmieszne tylko po niemiecku

18 komentarzy

Żegnaj NRD Extra: Rolnictwo w NRD

Już dłuższy czas temu (w maju) komentator dobson83 zapytał o rolnictwo w NRD:

dobson83

"Witam, jak już wspominałem w jednym z moich wpisów: super blog i świetna opowieść o NRD. Miałbym do pana małą prośbę, a mianowicie czy mógłby pan zamieścić na swoim blogu o ile oczywiście posiada pan wiedzę lub jakieś wspomnienia w tym temacie w ramach opowieści o NRD, informacje dotyczące rolnictwa w tym kraju? Mam tutaj na myśli strukturę i organizacje, sprzęt (traktory, kombajny, maszyny rolnicze), uprawy, hodowla zwierząt, a także osiągnięcia i stan na dzień dzisiejszy DDR-owskich odpowiedników naszych PGR-ów i SKR-ów o ile istniały one oczywiście tam w takiej formie jak u nas w okresie PRL-u. Interesowałaby mnie również skala porównawcza rolnictwa NRD z rolnictwem PRL-u. Z góry serdecznie dziękuje i jeszcze raz pełen szacunek za doskonały blog i tematykę w nim zawartą, pozdrawiam."

Trochę trwało, ale właśnie dojrzałem do napisania notki na ten temat. Notka będzie ilustrowana jako tako pasującymi zdjęciami krajobrazów wiejskich z NRD z roku 1988. Niestety nie mam pod ręką żadnego PRL-owskiego rocznika statystycznego, w sieci też nic takiego nie znalazłem, jedynie wyrywkowe dane. Komentator karolkrz0 wspomógł mnie danymi z rocznika statystycznego z roku 1986. Z braku bezpośredniego dostępu musiałem jednak zrezygnować z analizy produktywności itp.

Krajobrazy wiejskie z NRD w roku 1988

Krajobrazy wiejskie z NRD w roku 1988

Rolnictwo w NRD zorganizowane było zupełnie inaczej niż w PRL-u. Porównajmy sobie oba systemy.

W Polsce zaraz po wojnie rozparcelowano duże gospodarstwa powyżej 50 ha, odebrano ziemię Niemcom i kolaborantom, (patrz hasło "Reforma rolna"). Część odebranej ziemi rozdano bezrolnym chłopom tworząc najpierw małe gospodarstwa (2 ha), potem dając jednak więcej (5 ha). Resztę ziemi przekazano Państwowym Gospodarstwom Rolnym (PGR), będącym odpowiednikiem radzieckich sowchozów. Ziemia i cały ich majątek były tam własnością państwa, pracujący w nich ludzie byli  tylko normalnymi, etatowymi pracownikami, jak i w fabryce. Średnie gospodarstwa prywatne pozostawiono bez zmian.

W NRD również była reforma rolna, parcelowano majątki powyżej 100 ha i odbierano zbrodniarzom wojennym, członkom NSDAP i innym wrogom ludu. Za wrogów ludu uznawano po uważaniu. Ziemię przekazywano biedniejszym gospodarzom i uchodźcom, dawano po 5 ha. Tylko na 5% ziem powstały odpowiedniki polskich PGR-ów zwane "Volkseigenes Gut" (VEG).

Krajobrazy wiejskie z NRD w roku 1988

Krajobrazy wiejskie z NRD w roku 1988

Dalej nastąpiła faza kolektywizacji - rolników indywidualnych intensywnie i różnymi środkami perswazji nakłaniano do zakładania spółdzielni. W Polsce zaczęło się to w 1948, ale szło bardzo słabo. Spółdzielnie w roku 1970 obejmowały tylko około 1,4% gruntów rolnych, PGR-y 15,43%. Za to gospodarstw prywatnych było aż 75%. W roku 1985 udział spółdzielni wynosił 4,1%, a gospodarstw państwowych 18,7%. Z krajów bloku tylko w Polsce utrzymał się tak duży udział gospodarstw indywidualnych (76%).

W NRD nakłanianie do spółdzielczości zaczęło się później, od 1952. Ale byli oni znacznie skuteczniejsi, w roku 1960 już praktycznie nie było w NRD gospodarstw indywidualnych, a spółdzielnie obejmowały 83,6% użytków rolnych. Gospodarstwa te nazywały się Landwirtschaftliche Produktionsgenossenschaften (LPG). Państwowych VEG nigdy nie było więcej niż 6,3%, parę procent było prywatnych, reszta były to głównie również spółdzielnie, ale ogrodnicze.

Krajobrazy wiejskie z NRD w roku 1988

Krajobrazy wiejskie z NRD w roku 1988

LPG był (przynajmniej formalnie) czymś zupełnie innym niż PGR. Była to "prawdziwa" spółdzielnia - wniesiony do niej majątek pozostawał własnością wnoszącego - tyle że możliwość wycofania go była bardzo ograniczona. Spółdzielcy oprócz pensji dostawali udział w zyskach w proporcji do wniesionej ziemi, budynków, majątku itd. Formalnie rzecz biorąc LPG był samorządnym, niezależnym, kolektywnie zarządzanym przedsiębiorstwem, w praktyce jednak władza narzucała często swoich zaufanych przewodniczących. Dopuszczalne dla członków spółdzielni było również własne gospodarzenie na przysługującym 0,5 ha, w praktyce często i tę ziemię oddawano w użytkowanie spółdzielni w zamian za odnośny deputat.

W okresie kolektywizacji opór przeciw spółdzielniom był bardzo duży (200 gospodarzy popełniło samobójstwo, ponad 15.000 wyjechało na Zachód, odbyło się 8.000 pokazowych procesów), ale potem rolnicy się przyzwyczaili. Spółdzielnia jest całkiem niezła formą gospodarowania, dzięki efektom skali rolnicy mogli mieć na przykład urlopy, nawet w lecie (dla rolnika indywidualnego nie do pomyślenia), spółdzielnie prowadziły przedszkola, kasy zapomogowo-pożyczkowe itp.

Krajobrazy wiejskie z NRD w roku 1988

Krajobrazy wiejskie z NRD w roku 1988

Dobrze, aspekt ustrojowy omówiliśmy, spójrzmy teraz na oba systemy od strony klienta.

Ciągle obowiązujący w kraju schemat narracji jest taki, że dzięki dużemu udziałowi prywatnych gospodarstw rolnych, w Polsce z żywnością nie było tak źle jak w innych krajach socjalistycznych. OH, REALLY? To gdzieś poza Polską były kartki na żywność (nie liczymy okresu krótko po wojnie)?

Kartka zaopatrzeniowa, PRL lata 80-te XX wieku

Kartka zaopatrzeniowa, PRL lata 80-te XX wieku

Zdejmijmy może narodowe klapki na oczy i spójrzmy na to trzeźwo. Na przykład mięso: w Polsce z mięsem było po prostu biednie. Jedyne mięso którego było w miarę dość, były to kurczaki z wielkoprzemysłowych ferm. W NRD z mięsem nie było specjalnych problemów, typowym daniem restauracyjnym był Sofia-Schnitzel - gruby kotlet na dwie trzecie wielkiego talerza (nie znajduję w sieci zdjęcia, a w mojej książce kucharskiej z NRD nie ma przepisu). W PRL-u były za to dowcipy o tym że "psinę w czwartym gatunku rąbiemy razem z budą".  Z cukrem tak samo: Polska - kartki, NRD - ile chcieć. Olej też przywoziłem z NRD. Lepiej niż w NRD było w Polsce z owocami i warzywami, ale nie chodziło o ilość, tylko uprawiane w Polsce gatunki były lepsze i w większym wyborze.

Przyczyną lepszego zaopatrzenia w owoce i warzywa w Polsce nie była raczej forma własności ziemi, ale dostęp do wolnego rynku. W Polsce duża część produkcji właśnie owoców i warzyw rozchodziła się na wolnym rynku. W NRD tego prawie nie było, spółdzielnie musiały sprzedawać swoje produkty na regulowanym rynku po stałych cenach (ewentualnie otrzymując Produktgebundene Stützung czyli dotację). Stąd brak presji na poprawę jakości.

Który system był lepszy? Trudno tu o jednoznaczną ocenę. Struktury własnościowe rolnictwa w obu krajach były praktycznie dokładnie komplementarne. Na pewno jednym z najgorszych wariantów był PGR. Pracownikom opłacanym za "czy się stoi czy się leży" wszystko zwisało totalnie, spora część polskich PGR-ów generowała głównie straty i problemy społeczne. Druga strona skali - drobne gospodarstwa prywatne - też nie była lepsza. Wiele z nich nie osiągało nawet samowystarczalności, co dopiero mówić o sensownej produkcji na rynek. Środek - większe gospodarstwa prywatne i część PGR-ów radziły sobie jednak nie najgorzej.

NRD z ich spółdzielniami reprezentowało w sumie środek tego środka - formę pośrednią między PGR-em a dużym gospodarstwem prywatnym. Z jednej strony wielkość tych gospodarstw była wystarczająca dla efektywnego zastosowania maszyn, z drugiej spółdzielcy byli finansowo zainteresowani wydajnością i rozwojem swojej firmy.

Skąd taka różnica? Wydaje mi się, że w Polsce spółdzielnie się nie za bardzo przyjęły, bo Polacy nie umieją (a przynajmniej wtedy nie umieli) pracować w zespole. Wizja wspólnego gospodarowania z sąsiadem była bardziej przerażająca niż represje komunistycznego aparatu przymusu. I tak sprawa się rypła, opór rolników był zbyt duży.

O wyposażeniu maszynowym rolnictwa NRD nie potrafię napisać wiele. Używali oni przede wszystkim krajowego sprzętu marki "Fortschritt" ("Postęp"), na pierwszy rzut oka różniącego się od polskich urządzeń kolorem (polskie były czerwone, NRD-owskie zazwyczaj zielone). Nie mam pojęcia jaka była jakość tych maszyn.

Krajobrazy wiejskie z NRD w roku 1988

Krajobrazy wiejskie z NRD w roku 1988

A jak po zjednoczeniu? Statuty i organizacja LPG nie pasowały do standardów demokratycznego państwa, więc wszystkie spółdzielnie musiały się trochę przekształcić, wiele z nich się rozwiązało. Nastąpiła dalsza konsolidacja ziem, wszedł na te tereny kapitał z Zachodu i dziś olbrzymie gospodarstwa landów wschodnich spokojnie przebijają rentownością znacznie mniejsze gospodarstwa zachodnie. Kwestia skali - największe gospodarstwo Hesji to co najwyżej średnie gospodarstwo dla nowych landów. W sumie to tak było też przed wojną - na terenach wschodnich przeważali obszarnicy (junkrzy). Za czasów NRD rolnictwo (jak i przemysł) miało przerost zatrudnienia w stosunku do potrzeb, dziś zatrudnienie bardzo spadło.

A w Polsce - sami widzimy. Część gospodarstw powiększyła areały, zainwestowała i radzi sobie dobrze, inne wegetują.

Teraz, jak to u mnie na blogu, nie ograniczę się do wiadomości encyklopedycznych, tylko dopiszę trochę obserwacji i anegdot jakich w źródłach nie znajdziecie.

W okresie wykopków rolnictwo NRD, podobnie jak i polskie, potrzebowało dodatkowych rąk do pracy. Nas, studentów, też raz zabrano na wykopki, było to chyba w roku 1985. Zawieźli nas na miejsce zwykłym, miejskim autobusem Ikarus. No i trochę pozbieraliśmy, akcja była tylko na kilka godzin. W Polsce w czasach licealnych jeździliśmy na cały tydzień. W Polsce zbierało się do koszy, zawartość których wrzucało się na przyczepę, w NRD wrzucało się do takich olbrzymich siat na dobre kilkaset kilo, potem przyjeżdżał żuraw i wkładał pełną siatę na przyczepę.

W Polsce łatwo dostępne i  w dużym wyborze były kwiaty, w NRD było z tym ciężko. Pamiętam że w Ilmenau na głównej ulicy stawał czasem Wartburg Tourist, z którego jakieś małżeństwo sprzedawało prymulki w doniczkach. Stała długa kolejka. Podejrzewam, że byli to spółdzielcy, którzy na swoim 0,5 ha zrobili sobie szklarnię. Wolno im było, prywatna działalność gospodarcza na tak niewielką skalę była dozwolona. Pamiętam też wielką kolejkę do ludzi sprzedających tulipany przed kaufhalą "Am Stollen", i ja też tam stałem, jak doszedłem i zażyczyłem sobie piętnaście (a co, stać mnie było), cała kolejka aż jęknęła, bo kwiaty się powoli kończyły.

Jak już jesteśmy przy prywatnej inicjatywie: Było w NRD trochę "prywaciarzy". O wiele mniej niż w Polsce, ale byli. Ale w NRD istniał "szklany sufit" na bardzo niskim poziomie - polski prywaciarz bez problemu mógł sobie kupić Mercedesa i pojechać na wycieczkę na Karaiby, NRD-owskiemu skala kończyła się na Ładzie 2107 i wczasach w Bułgarii. Więc nie było specjalnego sensu się starać.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

5 komentarzy

Żegnaj NRD Extra: Prawdziwe NRD

Poskanowałem już większość slajdów z NRD i wybrałem do tej notki kilka przedstawiających prawdziwe NRD. Nie berlińskie pokazówki, nie targi w Lipsku, nie główne, odstawione ulice, nie słynne zabytki. Tylko zwykłe, małe miasteczka. Wszystkie zdjęcia są z roku 1988.

Na początek Eisenach (nie wiem dlaczego slajd jest uszkodzony mechanicznie, chyba był pierwszy z 39 i w laboratorium zahaczyli).

Eisenach - toaleta publiczna, NRD, 1988

Eisenach - toaleta publiczna, NRD, 1988

Ta budka na środku jest tym, na co wygląda, ale fajnie się nazywa po DDR-Beamtendeutsch, tego się nie da przetłumaczyć z zachowaniem śmiesznej pompatyczności oryginału.

Eisenach - toaleta publiczna, NRD, 1988

Eisenach - toaleta publiczna, NRD, 1988

Następne zdjęcie jest z Langewiesen - miasteczka sąsiadującego z Ilmenau. To nie jest pokazówka dla turystów, bo turystów to tam nie było.

Langewiesen, NRD, 1988

Langewiesen, NRD, 1988

W Polsce, w końcu lat 80-tych to drewniane wozy konne generalnie miały już pozakładane ogumione koła od samochodów.

Teraz zdjęcia z Rudolstadt - szarość, smutek, beznadzieja - typowe NRD:

Rudolstadt, NRD, 1988

Rudolstadt, NRD, 1988


Rudolstadt, NRD, 1988

Rudolstadt, NRD, 1988


Rudolstadt, NRD, 1988

Rudolstadt, NRD, 1988


Rudolstadt, NRD, 1988

Rudolstadt, NRD, 1988

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy:

Kategorie:DeDeeRowo

7 komentarzy

Na wystawie widziane: BMW 501/502 i Mercedes 300d (W189)

Dawno nie było o starych samochodach. Dziś może o samochodzie który o mało nie położył firmy BMW. Zdjęcie niestety mam tylko jedno. EDIT: Znalazłem jeszcze jedno, ale to drugi plan i z prawie tego samego kąta. To może dodam zdjęcia samochodu innej marki, ale związanego z tym splotem wydarzeń historycznych.

Po wojnie firma BMW miała poważne problemy. Wcześniej samochody osobowe tej marki produkowane były w Eisenach, no i ta fabryka była stracona. Fabryka w Monachium samochodów nigdy wcześniej nie produkowała i w dodatku była mocno zniszczona. BMW ratowało się tymczasem produkcją motocykli i garnków. Ale jednocześnie spróbowano zrobić samochód. Nie wiem kto tam wpadł na taki pomysł, ale zrobili samochód klasy luksusowej. Początek lat 50-tych, kraj jeszcze w dużym stopniu w ruinie, ludzie ciągle jeszcze biedni, konkurencja w tej klasie silna, a oni robią samochód luksusowy z sześciocylindrowym silnikiem. Było to właśnie BMW 501, zwane "Barockengel" ("Barokowy anioł").

BMW 501, 1952-1954

BMW 501, 1952-1954

Produkcja tego samochodu była tak droga, że na każdym sprzedanym egzemplarzu mieli ponad 4.000 marek straty (przy cenie zaczynającej się od 11.500). Trochę ich udało się upchnąć bawarskiej policji i straży pożarnej, ale ogólnie sprzedaż szła bardzo słabo. Po dwóch problematycznych latach BMW poszło jeszcze dalej - zrobiło wersję ośmiocylindrową - BMW 502. Miało ono pierwszy seryjny silnik V8 ze stopów lekkich na świecie, ale kto to miał kupować?

BMW 501, 1952-1954

BMW 501, 1952-1954

Na rok 1955 planowane było wypuszczenie jeszcze droższego modelu z wszelkimi możliwymi bajerami klasy najwyższej - BMW 505. Zapytał o coś takiego osobiście Adenauer, niezadowolony z rządowego Mercedesa 300 c (W 186 IV). Ale BMW mu się jednak nie spodobało (zahaczył się kapeluszem o krawędź dachu przy wysiadaniu) i produkcja tego modelu nie została uruchomiona. Chyba na szczęście dla BMW, bo taki model to byłaby raczej ruina firmy. Adenauer został przy Mercedesie 300, tyle że wersji d

Mercedes 300d (W189) "Konrad Adenauer", 1957-1962

Mercedes 300d (W189) "Konrad Adenauer", 1957-1962

Całkiem podobny do tego BMW, prawda? Tyle że mógł być napchany wszystkim, co było do dyspozycji - serwo, klima, wtrysk paliwa do kolektora, otwierany stalowy dach, elektryczne podnoszenie szyb... I nie miał środkowego słupka. Roczna produkcja tych modeli była niższa niż tych od BMW, ale dzięki wyższej cenie i temu, że nie był to jedyny produkowany model, to Mercedes zarabiał na nich dobrze. Nieco przebudowany samochód tego modelu zamówił nawet Watykan, dla Jana XXIII.

Mercedes 300d (W189) "Konrad Adenauer", 1957-1962

Mercedes 300d (W189) "Konrad Adenauer", 1957-1962

W sumie, przez 12 lat produkcji modeli 501/502 sprzedało się ich ledwie 23.000.

Tymczasem problemy BMW narastały. Generalnie popyt na motocykle spadł, straty firmy były coraz większe. W 1955 kupiono ratunkowo licencję na Isettę, jednak takie rzeczy nie działają natychmiast. Ale powoli zaczęło się im poprawiać. Aż tu nagle w końcu w roku 1959 Mercedes - zainteresowany przede wszystkim sześcio- i ośmiocylindrowymi silnikami BMW - spróbował wrogiego przejęcia. Inspiratorem akcji był Deutsche Bank, który miał połowę udziałów w BMW i dużą część udziałów w Mercedesie. Przejęcie zostało odparte w ostatnim momencie przy pomocy różnych kruczków prawnych, ale nie rozwiązało to jeszcze żadnego problemów firmy.

Podstawowym problemem BMW w tym okresie było to, że mieli w ofercie tylko samochody luksusowe i mikrosamochody, a brakowało czegokolwiek pomiędzy nimi. Problem ten został rozwiązany dopiero w roku 1961 wypuszczeniem serii "Neue Klasse", o czym będzie notka ze znacznie większą ilością zdjęć niż ta. 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Na ulicy widziane

Komentarze: (1)

Żegnaj NRD Extra: Mahlzeit DDR (2)

Znalazłem jednak czwarty odcinek cyklu Mahlzeit DDR - jest o alkoholu. O wielu z omawianych tam spraw pisałem już w cyklu Żegnaj NRD, ale dodam dwie ciekawostki:

O słowo Pilsner nazwie eksportowego piwa Radeberger Pilsner toczył się ciągły spór z Czechosłowacją. Co prawda nazwy Pilsner używano też w RFN, ale Niemcy zachodni wybronili się tym, że pierwszy Pilsner powstał co prawda w Plilsnie, ale zrobił go Bawarczyk. NRD-owcy nie mieli takiego argumentu, więc cały czas brali na przeczekanie. No i jakoś przetrzymali aż do końca. Jedyne ustępstwo jakie musieli zrobić było takie, że w pociągach jadących przez Czechosłowację piwo Radeberger (bo można było je kupić w Mitropie) miało etykietki bez słowa Pilsner.

Butelka od piwa Radeberger, NRD

Butelka od piwa Radeberger, NRD

Teraz coś o mocniejszych alkoholach: Honecker wymagał na imprezach partyjnych ze swoim udziałem żeby zawsze pić kieliszek do końca, a potem odstawiać odwrócony do góry dnem. Żeby nikt nie oszukiwał. W dawnej Polsce stosowano w tym samym celu lepszy patent - kieliszki tzw. "kulawki". Za to Honecker miał inny pomysł - specjalnie dla niego robiono niskoprocentową wódkę (8%), żeby za szybko się nie upił.

A teraz odcinek cyklu. W tubkach dołączonych do poprzedniego odcinka zablokowano embedding, jak by i tu to się stało to trzeba kliknąć i obejrzeć na youtubie.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

3 komentarze

Żegnaj NRD Extra: Mahlzeit DDR

Obejrzałem wczoraj na eins Extra (EDIT: Teraz ten program nazywa się tagesschau24) trzy odcinki programu pod tytułem Mahlzeit DDR ("Smacznego NRD")  Program był o kilku artykułach spożywczych w NRD. To ciekawe i pasuje do mojego bloga, więc streszczę, dodając co nieco od siebie.

Pierwszy odcinek był o kurczakach. NRD po wojnie przeżywało ciężki okres. Najpierw bezwzględnie zabierali co się dało Rosjanie. Ale po wydarzeniach roku 1953 trochę odpuścili i dali towarzyszom NRD-owskim trochę swobody. No i towarzysze zaczęli myśleć, jak by zapewnić ludności więcej żywności, zwłaszcza mięsa.

Nie umknęło uwagi Partii otwarcie w części zachodniej sieci restauracji z potrawami z kurczaka pod nazwą Wienerwald (1955). W restauracjach tych podawano kurczaki właśnie w RFN wyhodowanej rasy, która miała dużo smacznego mięsa i osiągała właściwą wagę w 10 tygodni. Potrawa ta nazywała się Goldhähnchen. Firma z Bremy, która je wyhodowała sprzedała rasę firmie amerykańskiej, która opracowała technikę przemysłowego tuczu tych kurczaków, linie do uboju, inkubatory itd. itd. Sprzedawała też tą technologię do innych krajów. NRD-owcy zainteresowali się tym szybko, jednak ponieważ mieli ciągle nieuregulowane stosunki z Zachodem nie mogli sobie tego kupić sami. Zapośredniczyła Jugosławia. W niemieckiej Wikipedii piszą o Bułgarii, ale w programie bezpośredni świadkowie mówili że jednak Jugosławia. Są tam nawet kawałki filmu z Ulbrichtem na fermie w Jugosławii. Nie miałem pojęcia, że Tito mówił swobodnie po niemiecku.

Tak więc w połowie lat 60-tych NRD-owcy rozpoczęli budowę pierwszych przemysłowych ferm drobiu. Polska poszła tą drogą dopiero w latach 70-tych. No i trzeba było wymyślić dla nich nazwę. Musiała ona być inna niż na Zachodzie, i stąd wziął się Goldbroiler. Znowu Wikipedia niemiecka wysnuwa kilka fantastycznych koncepcji na temat tej nazwy, a w programie opowiada człowiek który sam podjął decyzję.

W roku 1967 w Berlinie otwarto trzy pierwsze restauracje kurczakowe podające Goldbroilery. Podobno były super. Ja byłem w takiej w Erfurcie około 1988, to już aż takie super nie było - remont by się powoli przydał. Ale kurczaki były smaczne. Ciekawostką był rząd umywalek na sali - kurczaka pieczonego nie da się zjeść bez pobrudzenia rąk, a tam nie trzeba było chodzić przez parę drzwi do toalety, tylko wprost od stolika można było podejść do umywalki nie dotykając po drodze żadnych klamek i nie musząc się przeciskać. W początku lat 90-tych jadłem też kiedyś w Wienerwaldzie, ale mi nie smakowało.

Jajek w handlu nagle zrobiło się dużo i wkrótce wyparły one jaja chłodnicze. Pojawiły się nawet reklamy "Nimm ein Ei mehr" ("Weź jajko więcej") zachęcające do używania większej ich ilości. Z Polski pamiętam jaja chłodnicze jeszcze w latach 70-tych. Wyjaśnienie dla młodszych czytelników: W czasach sprzed przemysłowej produkcji drobiu produkcja jajek podlegała sezonowym wahaniom, nadmiar z pewnych okresów trzeba było przechowywać w chłodniach, do użycia w okresie kiedy kury znosiły ich mniej. Takie przechowywane jaja były to właśnie jaja chłodnicze. Standardową procedurą przy zakupie jajek było prześwietlanie ich (światłem, w sklepach stały takie urządzenia) żeby rozpoznać te zepsute (zbuki). Jajek wtedy nie wbijało się prosto do potrawy albo na patelnię - zawsze najpierw na talerzyk, obejrzeć, powąchać, i dopiero potem do reszty jedzenia. Dziś tak już nie trzeba, zepsute jajko, widziałem ostatnio ze 20 lat temu.

Znalazłem ten program na Youtubie, tutaj odcinek o kurczakach (i paru potrawach na dodatek):

Drugi odcinek był o kawie. Tu też było parę ciekawych historii.

Na przykład o kryzysie kawowym w 1976. Mimo że sporo kawy trafiało do NRD w paczkach od rodzin z Zachodu, albo było przywożone przez emerytów, to sprowadzana za twardą walutę kawa była dużym obciążeniem dla budżetu kraju. Było tam nawet tak, że kawiarnie musiały się rozliczać ze zużytej kawy, prowadzić dokładną dokumentację, a odpowiednik naszej Inspekcji Robotniczo-Chłopskiej sprawdzał zapisy i czy nie dają za mało na filiżankę. Kiedy więc w roku 1976 na skutek nieurodzaju w Brazylii ceny kawy na rynkach światowych poszybowały w górę, to NRD-owcom zabrakło pieniędzy na zakup kawy na potrzeby krajowe. Wymyślono więc nowy produkt - Kaffee Mix. Była w nim 51% prawdziwej kawy, a resztę dopchano różnymi wypełniaczami, była tam nawet mączka z grochu która zapychała filtry w kawiarnianych ekspresach i powodowała ich eksplozje. Ludzie nie chcieli tego pić i masowo słali listy protestacyjne do władz. Listy trafiały do Stasi, która to wszystko rejestrowała, a było tego mnóstwo. Kaffee Mix nazywano złośliwie "Honecker-Krönung". Wkrótce (1978) trzeba było się z tego mixu wycofać i wygospodarować pieniądze na prawdziwą kawę. Próbowano jeszcze ograniczyć spożycie zabraniając podawania kawy na zebraniach, a w kawiarniach zabraniając sprzedaż kawy na dzbanuszki - tylko na filiżanki. Ale wiele to nie dało. Postarano się więc kupować kawę nie za dewizy, tylko barterowo za maszyny.

W roku 1980 zawarto porozumienie z Wietnamem. Wietnam produkował wtedy niewiele kawy, ale NRD miało założyć tam duże plantacje, który miały przynieść pierwsze plony w roku 1990. No i rzeczywiście tak się stało, ale NRD w międzyczasie zabrakło. Ale dzięki temu Wietnam jest dziś największym producentem kawy w regionie.

Jeszce jedna ciekawostka: Dzięki tym problemom z kawą NRD-owscy naukowcy wynaleźli nową metodę palenia kawy - Wirbelschichverfahren (proces fluidyzacyjny) - poprawiającą wydajność procesu i smak kawy.

Ponieważ w tych czasach kawy praktycznie nie pijałem (a i teraz piję niewiele) to nie mam za wiele osobistych wspomnień o kawie z NRD. Zapraszam za to do obejrzenia programu.

Trzeci odcinek był o bananach i pomarańczach. Jak dla mnie był mniej ciekawy. Ze wspomnień: Nie pamiętam, żebym widział w NRD banany. Pewnie bywały raczej w dużych miastach. Nawet pracownicy lipskiego ZOO w programie opowiadali, że czasem musieli jeździć po banany dla małp do Berlina. Też nie bardzo pamiętam pomarańczowe pomarańcze, tylko kubańskie. To może opowiem NRD-owski dowcip o bananach:

 Przychodzi zajączek do sklepu prowadzonego przez misia i mocno machając łapkami pyta:

- Są banany?

- Nie ma. - Odpowiada miś. 

I taka sytuacja powtarza się co dzień.  Po pewnym czasie miś się zdenerwował i krzyczy:

- Jak nie przestaniesz tak machać łapkami to przybiję cię za uszy do ściany! 

Następnego dnia znowu zajączek machając łapkami pyta się o banany. No to miś, zgodnie z ostrzeżeniem przybił go za uszy do ściany obok portretu Honeckera. Na co zajączek:

-  On też się pytał o banany?

Program ma zdaje się cztery części, ale nie udało mi się ustalić o czym jest czwarta. (EDIT: już się udało - zapraszam do następnego odcinka)

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , ,

Kategorie:DeDeeRowo

3 komentarze

Żegnaj NRD Update: Tandon Pac 286

Skanuję swoje slajdy z dawnych czasów i dopadają mnie różne wspomnienia. Dziś wspominamy komputery sprzed prawie ćwierć wieku.

Jak już pisałem w cyklu Żegnaj NRD, w firmie w której pracowałem w RFN widziałem sensacyjną wtedy konstrukcję - Tandon Pac-286.

Tandon Pac z roku 1987

Tandon Pac z roku 1987

Był to komputer zapomnianej już firmy Tandon, zbudowany na bazie ich komputera z procesorem 80286. Zegar 8 MHz - wtedy było to Turbo AT, w odróżnieniu od zwykłego AT na 6 MHz. Obudowa jego była to jedna z pierwszych "małych wież". Pierwotnie były przewidziana i do stania, i do leżenia, ten znaczek firmowy w postaci paska można było w zmyślny sposób przekręcić tak, żeby pasował tak albo tak. Na zdjęciu powyżej widać nóżki do stawiania na poziomo i znaczek przekręcony na taką pozycję.

Normalnie w miejscu na dyski znajdowały się zwyczajna stacja dyskietek 5,25'' i dysk twardy w tym samym rozmiarze. Ale Pac miał zamiast nich coś zupełnie nowego - dwa wymienne dyski twarde po 30 MB. Dyski były spore, trudno powiedzieć w jakim właściwie rozmiarze, prawdopodobnie 3,5 cala w wysokości dwa razy większej niż obecne. Ciekawe jak ta wysokość się zwie, bo przy pięciocalowych wysokość taka jak przy stacji dyskietek jest "połówkowa".

Tandon Pac z roku 1987

Tandon Pac z roku 1987

Wkładało się je trochę do slotu, do końca wciągał je silnik elektryczny. Wyrzucanie dysku odbywało się też elektrycznie, po przyciśnięciu przycisku.

Tandon Pac z roku 1987

Tandon Pac z roku 1987

Dyski były podobno odporne na wstrząsy, my oczywiście tego nie robiliśmy, ale w redakcjach czasopism komputerowych zrzucali je z biurka na podłogę i twierdzili że potem nadal działały.

Tandon Pac z roku 1987

Tandon Pac z roku 1987

Tyle że stacja dyskietek im się do obudowy nie zmieściła i musieli dołożyć ją "na dostawkę".

Tandon Pac z roku 1987

Tandon Pac z roku 1987

Jak szybko mija czas, to przecież jakaś prehistoria komputeryzacji. 8 MHz, 1 MB RAM, 2 * 30 MB HDD.

Zdjęcia słabe, bo w większości robione przy świetle jarzeniowym, a i slajdy jakoś ściemniały przez te ćwierć wieku. Ale na temat tego jak slajdy ORWO zachowały się przez ten czas zrobię osobną notkę jak skończę skanowanie.

Zapraszam do przejrzenia moich starych notek z cyklu Żegnaj NRD - pojawiło się tam już sporo nowych zdjęć, część wziętych z zewnątrz zastąpiłem też własnymi. A stopniowo będzie ich tam coraz więcej.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy:

Kategorie:DeDeeRowo

Komentarze: (1)

Pomnik Berlińskiego Mostu Powietrznego

Byłem niedawno przy Pomniku Berlińskiego Mostu Powietrznego koło lotniska, na dawnym terenie amerykańskiej bazy lotniczej Rhein-Main Air Base.

Rhein-Main Airbase koło Frankfurtu

Rhein-Main Airbase koło Frankfurtu

Pomnik jest taki jak na zdjęciu, takie same stoją podobno w Berlinie (Tempelhof) i w dawnej brytyjskiej bazie lotniczej Celle.

Pomnik Berlińskiego Mostu Powietrznego koło lotniska we Frankfurcie

Pomnik Berlińskiego Mostu Powietrznego koło lotniska we Frankfurcie

Obok stoi segment muru berlińskiego,

Pomnik Berlińskiego Mostu Powietrznego - fragment muru berlińskiego

Pomnik Berlińskiego Mostu Powietrznego - fragment muru berlińskiego

a w grunt wprawiona jest szyna symbolizująca w skali odcinek od Frankfurtu do Berlina, z wprawionymi w odpowiednich odległościach nazwami miast mijanych po drodze.

Pomnik Berlińskiego Mostu Powietrznego

Pomnik Berlińskiego Mostu Powietrznego

 

Pomnik Berlińskiego Mostu Powietrznego

Pomnik Berlińskiego Mostu Powietrznego

 

 No i, jak na bazę lotniczą przystało, są też samoloty dwóch najistotniejszych dla Mostu Powietrznego typów. Zdjęcia dalej.

Wydawało mi się, że historia Berlińskiego Mostu Powietrznego (Berliner Luftbrücke) jest jako tako znana, ale spojrzałem do polskiej Wikipedii i tam nie ma o tym prawie nic. To może jednak coś na ten temat napiszę.

W roku 1948 w trzech strefach okupacyjnych Niemiec, oczywiście tych kontrolowanych przez aliantów zachodnich, wymieniono pieniądze. Bezwartościowe Reichsmarki wymieniono na Deutsche Mark. Pierwotnie reforma walutowa miała być przeprowadzona we wszystkich sektorach i miała doprowadzić do powstania wspólnej, ogólnoniemieckiej waluty, ale nie udało się w tej sprawie dogadać z Rosjanami. Co zresztą nie jest zaskakujące. W odpowiedzi na ten krok Rosjanie, bojąc się zalania swojego sektora wycofanymi z obiegu Reichsmarkami, zrobili na szybko swoją reformę walutową. Przy okazji postanowili pokazać kto rządzi w Berlinie i spróbowali wymusić używanie ich waluty również w zachodnich strefach okupacyjnych Berlina. Celem strategicznym było oczywiście przyłączenie całego Berlina do strefy wschodniej.  No i awantura zrobiła się taka, że Rosjanie zablokowali cały transport lądem i wodą do zachodniej części Berlina. A nawet przestali dostarczać prąd (w sektorach zachodnich elektrownie też były, ale za mało). Otwarte dla transportu pozostały tylko korytarze lotnicze. Ludzie mogli jednak przechodzić ze wschodu na zachód i odwrotnie.

Był rok 1948, Berlin był wielkim gruzowiskiem, ale w zachodnich sektorach mieszkało 2,2 miliona ludzi. Mogli oni teoretycznie chodzić do części wschodniej i kupować sobie coś do jedzenia, no ale 2,2 miliona? Przecież by nie wystarczyło. Poza tym nie jestem pewien czy z zakupami by ich przepuszczali. I co z prądem, i z wszystkim co nie da się przenieść w rękach? Amerykanie na poważnie zaczęli rozważać przebicie blokady przy użyciu czołgów, no ale wtedy to by się pewnie zaczęła III wojna światowa. Powstał więc pomysł, żeby zaopatrywać miasto drogą powietrzną.

Drogą powietrzną, to się tak łatwo mówi. Zauważmy, że nawet jak założymy że na jednego człowieka przywieziemy kilogram dziennie - a przecież to niedużo jak ma on się tym najeść i dostać z tego prąd - to wychodzi nam 2200 ton dzień w dzień! W roku 1948 najpopularniejszym typem samolotu transportowego był Douglas DC-3 znany pod nazwą Dakota (w wersji wojskowej zwany C-47 Skytrain), o maksymalnej ładowności 3 tony. Czyli nawet na taki skromny program potrzeba by było blisko 750 lotów takiej maszyny dziennie!

Douglas C-47 Skytrain

Douglas C-47 Skytrain

Zaczęło się  jeszcze skromniej, od 500 ton na dzień. W tym również węgiel do elektrowni. No ale w czasie WWII alianci wypraktykowali że warto przy problemie posadzić paru matematyków, a oni policzą jak to zrobić lepiej. I wkrótce udało się osiągnąć 2000 ton dziennie. A zrobiono to tak:

Do Berlina prowadziły trzy korytarze powietrzne, jeden od północy, od Hamburga, drugi od południa, od Frankfurtu i trzeci od zachodu, od Hannoveru. Samoloty latały z Frankfurtu i Hamburga w stronę do Berlina, a wracały korytarzem do Hannoveru. Korytarze podzielono na pięć stref wysokościowych żeby zminimalizować ryzyko kolizji, samoloty miały prawo do tylko jednego podejścia do lądowania, jeżeli im sie nie udało - wracały z ładunkiem. Rozładowanie samolotu na ziemi musiało się zakończyć po najwyżej 30 minutach. Użyto też większych samolotów - Douglas DC-4 (C-54 Skymaster) do których wchodziło około 9 ton ładunku.

Douglas C-54 Skymaster

Douglas C-54 Skymaster

Szczytowym osiągnięciem było przewiezienie w ciągu 24 godzin 12.849 ton ładunku w 1.398 lotach. Amerykanie używali potem praktycznie wyłącznie tych C-54, ograniczenie się do jednego typu dawało sporo korzyści logistycznych. Francuzi nie brali udziału w akcji, bo akurat byli mocno zaangażowani wojskowo w Indochinach. Brytyjczycy używali bardzo różnych samolotów, najciekawsze było użycie brytyjskich łodzi latających do transportu soli. Dlaczego akurat łodzie latające i sól? Bo te samoloty były zaprojektowane do wodowania na morzu, czyli odporne na korozję od soli. Żywność przywożono głównie suszoną, żeby była jak najlżejsza. Mieszkańcy sektorów zachodnich przeżyli ciężki okres - prąd 4 godziny na dobę, zima z bardzo małą ilością opału, prawie rok na niewielkiej ilości konserwowanej żywności...

Rosjanie nie przyglądali się transportowi bezczynnie - w końcu ich celem było przejęcie sektorów zachodnich. Przeloty były często zakłócane manewrami radzieckich myśliwców, strzelaniem z artylerii przeciwlotniczej na granicy korytarza, świeceniem po oczach z reflektorów przeciwlotniczych itp. Zdarzyło się też 126 wypadków w których zginęło w sumie 76 osób, ale trzeba przyznać że jak na tyle lotów i tamte czasy to i tak bardzo mało.

Poszukałem danych o finansowaniu całej akcji - kosztowało to straszliwie. W ciągu blisko roku (06.1948-05.1949) wykonano ponad 270.000 lotów i przewieziono 2,3 miliona ton ładunku. Większość z tego to był węgiel do elektrowni i palenia w piecach (1,5 miliona ton). Przewieziono też materiały budowlane do budowy elektrowni Ruhleben, budowy najdłuższego wtedy w Europie pasa startowego na lotnisku Tegel, najnowocześniejszy system radarowy dla Tempelhofu, itd. itd. Anglicy skierowali do Berlina zboże z pomocy amerykańskiej dla nich, w związku z tym w czasie trwania mostu powietrznego zboże było w Anglii racjonowane, co się nie zdarzyło nawet podczas wojny. Wyszło 32 miliardy ówczesnych marek nie licząc kosztów przewiezionych towarów (głównie z pomocy amerykańskiej) i kosztów infrastruktury w sektorach zachodnich. Wracające samoloty przywoziły towary produkowane w Berlinie, ale nie było tego za dużo. Koszty finansowali między innymi podatnicy amerykańscy i angielscy (200.000.000 USD). Na przesyłki pocztowe nałożono w sektorach zachodnich specjalny podatek (Notopfer Berlin), który zniesiono dopiero w 1958.

Cała akcja była jednak sukcesem. Rosjanie nie zrealizowali żadnego ze swoich celów strategicznych - przede wszystkim nie udało im się przyłączyć całego Berlina do swojej strefy okupacyjnej. A PR-owo blokada Berlina okazała się katastrofalna - pomoc udzielona Niemcom przez aliantów zachodnich definitywnie skierowała Niemcy Zachodnie w objęcia Amerykanów. No i w końcu Rosjanie musieli odpuścić. Bezpośrednim skutkiem blokady było powstanie RFN, na co radziecką odpowiedzią było utworzenie NRD.

Pozostaje jeszcze pytanie skąd wzięło się określenie "Rosinenbomber" ("Bombowiec rodzynkowy") widoczne na kadłubach samolotów. Otóż jedna z załóg amerykańskich wymyśliła pewnego razu, że zabierze słodycze w paczkach, przywiąże do nich spadochroniki i zrzuci je przy podejściu dzieciom. Tak zrobili, potem inne załogi poszły za ich przykładem i tak powstała ta nazwa.

Rosinenbomber

Rosinenbomber

Do Pomnika Mostu Powietrznego we Frankfurcie można dotrzeć tylko pieszo lub rowerem. Pierwszą możliwością jest ścieżka rowerowa od Terminala 2, ale to jest kawałek. A zmotoryzowanym odradzam ten wariant zdecydowanie - parkowanie na lotnisku jest obłędnie drogie. Lepiej jest zaparkować w Zeppelinheimie koło dworca kolejowego i przejść kładka nad autostradą. Rowerem też tą drogą jest przyjemniej. Teren pomnika jest ogrodzony i otwarty od 8 do 17. (godziny według Wikipedii, wydaje mi się jednak że jest różnica w czasie otwarcia między miesiącami letnimi a zimowymi).

[mappress mapid="24"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Ciekawostki

13 komentarzy

Telewizja edukacyjna (17): Checker Can

Dawno nie było o telewizji edukacyjnej. Dziś dobra okazja, bo w sobotę wystartowała nowa seria edukacyjna pod tytułem Checker Can. (czytaj "Czeker Czan"), wyprodukowana przez tą samą firmę która robiła serię z Willim.

Willi był fajny, jego koncepcja była nowa i odkrywcza, ale od pierwszego jego programu minęło już prawie 10 lat, tymczasem podobnych programów zrobiło się sporo. No i, jak sam Willi przyznał na Hessentagu, po ponad 170 odcinkach zabrakło też nowych, jeszcze nie omówionych tematów na programy.

W nowej serii występuje Can Tobias Mansuroglu, pół Turek, w wieku 28 lat. To akurat mniej więcej tyle ile miał Willi zaczynając Willi Will's Wissen. Can wygląda nawet młodziej i zachowuje się też bardziej luzacko. I tak luzacka jest też koncepcja jego programu - zaczyna się zawsze na kanapie w zabałaganionym pokoju, w którym na klejących karteczkach w różnych dziwnych miejscach znajdują się pytania dotyczące danego tematu. Can zabiera je ze sobą i sprawdza, czyli robi check, znaczy robi za checkera. Checker Cana.

Program jest ciekawy i zabawny a Can całkiem sympatyczny. Przy realizacji często używają małych kamer przeczepionych do poruszających się przedmiotów (albo ludzi), montaż jest bardzo dynamiczny, miałem nieustanne skojarzenia ze stylistyką wielu programów z niegdysiejszego MTV. Zwłaszcza ta kanapa wśród bałaganu, ale nie tylko. Kojarzy mi się też styl jedynego programu na MTV, w którym pokazywali ludzi przy jakiejkolwiek pracy - czyli "Pimp my Ride". Po znalezieniu przez prowadzącego odpowiedzi na każde z pytań na ekranie pojawia się stempel "Checked", co wyraźnie zostało zainspirowane Mythbustersami.

Kulturalny przystojniak Willi z wysokim czołem trafiał raczej do dzieci i młodzieży z klasy średniej, Checker Can wydaje mi się być próbą dotarcia z edukacją do klasy niższej i dzieci imigrantów. Stąd luźny Turek z bałaganem w pokoju. Może się uda, na razie widziałem dwa odcinki i były niezłe. Zobaczymy jak będzie dalej.

Checker Can do zobaczenia na ARD w soboty o 10:03 i niedziele o 5:30, a na KiKa w soboty o 19:25 i niedziele o 9:00.

Strona programu TUTAJ.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Telewizja

Komentarze: (1)

Jak to się robi w Niemczech: Dzień otwartych drzwi w meczecie

Jadąc do pracy i z pracy codziennie przejeżdżam obok małego meczetu. Ostatnio zauważyłem nad jego wejściem reklamę Dnia Otwartych Drzwi i dziś się tam wybrałem.

Dzień otwartych drzwi w meczecie, Frankfurt

Dzień otwartych drzwi w meczecie, Frankfurt

Meczet, jak się wypytałem, należy do odłamu Ahmadija. Jak czytam nie jest to żaden z głównych nurtów islamu, on jest taki bardziej reformowany, na granicy herezji. A nawet dla niektórych poza tą granicą - w wielu krajach islamskich jest zakazany. Odłam nastawiony jest bardzo pokojowo, ich hasło to "Liebe für alle, Hass für keinen" - "Miłość dla wszystkich, nienawiść dla nikogo".

Dzień otwartych drzwi w meczecie, Frankfurt

Dzień otwartych drzwi w meczecie, Frankfurt

Ten meczet był drugim zbudowanym po wojnie w Niemczech, już w 1959 i przez wiele lat był centrum islamu na południowe Niemcy. Teraz centrum przeniesiono do dzielnicy Bonames. Meczet nie jest duży, to w sumie taki parterowy baraczek z biurem parafialnym i skromnym mieszkaniem dla imama. Ostatnio robili tu prace budowlane - za meczetem zbudowano dom dla kobiet a plac ładnie wybrukowano.

Dzień otwartych drzwi w meczecie, Frankfurt

Dzień otwartych drzwi w meczecie, Frankfurt

W domu dla kobiet jest kilka mieszkań dla kobiet w trudnej sytuacji albo w podróży, sala do modlitwy i trochę pomieszczeń do pracy, rozmów itp. Wszystko skromnie zrobione. Nasunęło mi to trochę refleksji, że miejscami islam jest do przodu w stosunku to katolicyzmu - ten dom jest wyłącznie dla kobiet i mężczyźni nie mają prawa do niczego się tam mieszać. W wielu podobnych domach katolickich rządziłby ksiądz.

Dzień otwartych drzwi w meczecie, Frankfurt

Dzień otwartych drzwi w meczecie, Frankfurt

 

Dzień otwartych drzwi w meczecie, Frankfurt

Dzień otwartych drzwi w meczecie, Frankfurt

Na imprezie nie było tłoku, ale pusto też nie. Większość gości pochodzenia europejskiego było z pobliskiej parafii ewangelickiej, mówili że przychodzą co roku. Reporterka z mediów ewangelickich robiła reportaż z akcji.

Dzień otwartych drzwi w meczecie, Frankfurt

Dzień otwartych drzwi w meczecie, Frankfurt

No i, jak to na takich festach, kawka, herbatka, ciasto i różne potrawy. Spróbowałem takich podsmażanych pierogów z ostrym, warzywnym nadzieniem - mniam, mniam. Dają za darmo.

Dzień otwartych drzwi w meczecie, Frankfurt

Dzień otwartych drzwi w meczecie, Frankfurt

Co nieco opowiedzieli o islamie, islamie w Niemczech...

Dzień otwartych drzwi w meczecie, Frankfurt

Dzień otwartych drzwi w meczecie, Frankfurt

A to miejscowy imam.

Dzień otwartych drzwi w meczecie, Frankfurt

Dzień otwartych drzwi w meczecie, Frankfurt

[mappress mapid="25"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

Skomentuj