Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Pomyślmy: Drzymała i jego wóz

Nie wiem jak jest teraz, ale za moich czasów opowiadano dzieciom w szkołach historię Michała Drzymały i jego wozu. Szło to mniej więcej tak:

Michał Drzymała kupił w 1904 roku działkę budowlaną na wsi w zaborze pruskim i chciał zbudować na niej dom. Nie dostał jednak pozwolenia na budowę. Ponieważ musiał jednak gdzieś mieszkać, kupił sobie wóz cyrkowy, postawił go na swojej działce i wprowadził się. Urzędnicy stwierdzili jednak, że stojący więcej niż 24 godziny w jednym miejscu wóz to nieruchomość, która jako samowola budowlana musi zostać usunięta (prawie jak w Löwenzahnie, w pierwszym odcinku aktualnej serii nadzór budowlany też robi Fritzowi Fuchsowi podobne problemy). Drzymała znalazł jednak lukę prawną - co dzień przesuwał trochę wóz i argumentował że w związku z tym nie podlega on wymogowi uzyskania pozwolenia na budowę. Konflikt ciągnął się przez ponad 4 lata, Drzymała był nękany z tytułu różnych, zazwyczaj drobnych uchybień prawnych i w końcu jego wóz został usunięty. Potem próbował na parceli zbudować sobie lepiankę, ale to była już ewidentna samowola budowlana, prawnie nie do obrony. Historia skończyła się tym, że Drzymała sprzedał swoją działkę i kupił inną, z domem do remontu nie wymagającym pozwolenia na budowę.

Pierwszy wóz Drzymały

Pierwszy wóz Drzymały Źródło: Gdzieś z sieci

 

Drugi wóz Drzymały

Drugi wóz Drzymały, zrobiony dla niego po nagłośnieniu sprawy przez media Źródło: Gdzieś z sieci

Celowo opowiedziałem tę historię nie takim językiem jakim opowiadano ją nam, tylko współczesnym. Wtedy przedstawiano tę akcję jako przejaw strasznego ucisku Polaków na terenach zaboru pruskiego. Ale pomyślmy:

Po pierwsze jest to historia o państwie prawa. Nawet źle nastawieni urzędnicy (nieważne czy realizowali zleconą z góry politykę, czy też po prostu Polaka nie lubili) nie byli w stanie nic Drzymale zrobić, dopóki trzymał się on litery prawa. Wyobraźmy sobie podobną sytuację w zaborze rosyjskim - tam sprawa zostałaby załatwiona najdalej w kilka dni - Drzymała dostałby parę razy po mordzie, wóz by usunięto i tyle.

Po drugie: Przypomnijmy sobie różne sytuacje z ostatnich dwudziestu lat naszej Niepodległej RP. W porównaniu z tym, co nierzadko wyprawiają nasze ojczyste Urzędy Skarbowe to te straszliwe prześladowania Drzymały przez okropnych Niemców to pryszcz! Niemcy musieli szukać faktycznych niedociągnięć prawnych Drzymały i wóz usunęli dopiero po ustaleniu jego winy (pozostaje oczywiście dyskusyjna kwestia współmierności winy i kary). Natomiast polski urzędnik skarbowy przywala karę za wymyślone przewinienie i egzekwuje ją od razu (znaczy w terminie 30-dniowym), dopiero potem można iść do sądu. A sąd wyda wyrok po jakichś 2-3 latach - musztarda po obiedzie. I tak to się ciągnie już przez ponad 20 lat. I co, któryś rząd w ogóle się tą sprawą poważnie zajął?

I proszę tu mi nie imputować że to nieprawda - przez 10 lat byłem w Polsce wspólnikiem w pewnej firmie i niejedno widziałem. Na przykład kontrole przeglądające faktury w poszukiwaniu brakujących kodów pocztowych odbiorcy (no po prostu straszne przestępstwo skarbowe, dobrze że nas za te dwa rachunki do więzienia nie wsadzili) albo takich, na których nie ma daty sprzedaży i daty faktury. I nam też przywalili niesłuszną karę w znacznej wysokości zwróconą po wyroku po ponad dwóch latach. I ja wiem dlaczego tak jest - urzędnik dostaje prowizję od kar i nie musi jej zwracać nawet jeżeli sąd uznał że kara nie była słuszna.

A potem zdziwienie, że Polacy masowo wybierają emigrację. A czemu się dziwić - skoro ojczyzna traktuje ich gorzej niż zaborcy?

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Pomyślmy

Skomentuj

Żegnaj NRD Extra: Tylko z zaproszeniem

W latach 70-tych mieszkańcy strefy nadgranicznej mogli pojechać do NRD po prostu na dowód osobisty. Fajnie było, ale się skończyło wraz z nadejściem Solidarności. Oficjalnym powodem zamknięcia granicy była (jak już pisałem) pryszczyca, jednak prawdziwa przyczyna była oczywista. Do tego masowo kupujące dotowane artykuły Polacy byli poważnym obciążeniem budżetu państwa, więc każdy pretekst był dobry. Od tego czasu można więc było jeździć tylko służbowo, albo na zaproszenie.

Zaproszenie do NRD, 1989

Zaproszenie do NRD, 1989

Zaproszenie trzeba było potwierdzić na policji, podobnie jak w Polsce komenda nie była sympatycznym miejscem. Duch państwa policyjnego był tam szczególnie dobrze wyczuwalny.

Zaproszenie do NRD, 1989

Zaproszenie do NRD, 1989

Zwracam uwagę, na identyfikator osoby (Personenkennzahl, PKZ) - w NRD już wtedy mieli w powszechnym użyciu odpowiednik numeru PESEL, wpisany od razu do ich dowodów osobistych. W Polsce w dowodach (tych nowszych, miękkich) było wtedy już miejsce na PESEL, ale jeszcze wcale nie u wszystkich był on wpisany. Drugą ciekawostką jest stempel polskiego banku - na zaproszenie można było wymienić złotówki na marki NRD, ale ile to już nie pamiętam.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo

4 komentarze

Pomyślmy: Wszystkie nasze nieważne sprawy

Wygrzebałem z piwnicy u rodziców swoje slajdy z NRD i przy ich przeglądaniu naszły mnie takie przemyślenia:

Na tych moich slajdach są różne rzeczy, ale niekoniecznie akurat te które bym dziś chciał tam zobaczyć. Na przykład pamiętam wielki - dziś by się powiedziało - billboard w Halle w 1988, na którym była "prognoza pogody". Zapowiadali "Reagan" (miało się kojarzyć z "Regen" - deszcz) wymalowany w postaci gromady spadających z nieba rakiet z literkami "N" (podpowiedź dla młodzieży: "Bombki mamy w kształcie kuli, grzyba i cygara. A jaki mamy asortyment! Od A do N"). Dalej było słowo "dazu" (na to) i wymalowany duży parasol w kolorze czerwonym, chroniący domy. Pamiętam, że zastanawiałem się czy zrobić zdjęcie. Rzecz była przegięta nawet jak na tamte czasy, ale znowu nie jakaś absolutnie wyjątkowa. Zdjęcia nie znalazłem, więc pewnie go nie zrobiłem. I żałuję. Dziś byłoby ozdobą bloga, dokumentem tamtych czasów. Na innych zdjęciach mam wiele obiektów i sytuacji które wtedy uważałem za niezwykłe, ważne i warte uwiecznienia. Brakuje natomiast tego co wydawało mi się zwyczajne, powszednie i nieciekawe. Tymczasem te pozornie ciekawe obiekty - na przykład zabytki - prawie się nie zmieniły i dziś w tym samym miejscu można by zrobić prawie takie samo zdjęcie, tymczasem tego zwykłego życia tamtych czasów już nie ma! Dlaczego nie zrobiłem żadnego zdjęcia katastrofalnej drogi gruntowej zaznaczonej w atlasie samochodowym jako droga dla samochodów? Dlaczego nie zrobiłem żadnego zdjęcia fasady podpartej kijem? (no, tu są jeszcze jakieś szanse że zdjęcie znajdę). Dlaczego nie zrobiłem zdjęcia tego placu z dworcem autobusowym w Erfurcie? Intershopu? I tak dalej, i tak dalej.

Nie robienie pewnych zdjęć było wtedy w pewien sposób uzasadnione. Każde zdjęcie w tamtych czasach kosztowało. Ale teraz mamy cyfrówki, możemy robić dowolną ilość zdjęć praktycznie za darmo. Do gromadzenia zrobionych fotografii nie potrzebujemy albumów, pojemników szaf - wystarczy dysk twardy (Czy masz backup swoich zdjęć? Więcej niż jeden? Ten starszy się jeszcze czyta? Kiedy ostatnio sprawdzałeś?) Zastanówmy się, co chcielibyśmy pokazać kiedyś, za 20, 30, 40 lat swoim dzieciom czy wnukom. Najciekawszy dla nich nie będzie słynny zabytek widziany na wycieczce do Włoch. To będą mogli zobaczyć albo sami, albo w sieci, albo w książce. Dla nich ciekawe będzie to, co mamy na co dzień. Odrapany budynek, dziura w ulicy, sklep, biuro w którym pracujemy, nasze mieszkanie, śmietnik przed domem, butelka ketchupu... O, właśnie, butelka. Kto ma jeszcze PRL-owską butelkę po mleku albo jej zdjęcie - ręka do góry! Tak mało? No właśnie.

Podobnie jest z różnymi starymi rzeczami. Te bardzo stare, przedwojenne i starsze przechowuje się pieczołowicie. Ale te dwudziesto- i trzydziestoletnie są zbyt nowe, wyrzucamy je najczęściej bez żalu, nawet gdy są w dobrym stanie. Wszyscy tak robią, więc niedługo wcale ich nie będzie! Zwłaszcza gdy była to masówka niskiej jakości - prawie nikt tego nie zachowa!

Nie chcę namawiać tu do zapełniania piwnic starym badziewiem. Rozwiązanie jest to samo co wyżej - mamy aparaty cyfrowe - zróbmy tym rzeczom zdjęcia przed wyrzuceniem! Nasze wnuki będą je oglądać z wypiekami na policzkach! Wszystko, co pochodzi sprzed większych zmian - wszystko co PRL-owskie, NRD-owskie, radzieckie, polskie z wczesnych lat 90-tych itd. warte jest uwiecznienia. Nawet gdy jest zepsute, połamane, zniszczone i nadaje się na śmietnik!

 

A tak swoją drogą, gdy patrzę na to jakie ceny uzyskują NRD-owskie rzeczy na różnych aukcjach to aż mnie skręca, że takie same powyrzucałem.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Pomyślmy

Skomentuj

Żegnaj NRD Extra: Robot kuchenny Polyfix

Mam ostatnio bardzo dużo roboty, ale parę minut na notkę jakoś wygospodaruję.

Jak już pisałem, w NRD robiono sporo bardzo przyzwoitego sprzętu gospodarstwa domowego. Jedną z bardziej popularnych konstrukcji był ręczny robot kuchenny Polyfix/Multifix produkcji AKA Electric.

Robot kuchenny Polyfix - pudełko

Robot kuchenny Polyfix - pudełko

Na zdjęciach model Polyfix, Multifix różnił się od niego praktycznie tylko brakiem otworów wentylacyjnych. Co w sumie nie było takie złe - wylatujące z nich powietrze potrafiło zdmuchnąć rozsypaną mąkę na podłogę. Użytkownicy modelu Multifix nie donosili o przegrzewaniu się urządzenia, więc w sumie Multifix był lepszy.

Robot kuchenny Polyfix

Robot kuchenny Polyfix

Jak widać konstrukcja jest całkiem klasyczna, ale rzecz zaprojektowana jest całkiem zgrabnie. Może się nie znam na designie, ale spokojnie kupiłbym tak wyglądające urządzenie nawet dziś. Podobne urządzenia produkcji Zelmera (ale i inne AKA Electric) najczęściej nie były zbyt piękne.

Robot kuchenny Polyfix

Robot kuchenny Polyfix

Do zestawu dołączona była końcówka zamieniająca urządzenie w ręczny blender.

Robot kuchenny Polyfix z miską do mieszania ciasta

Robot kuchenny Polyfix z miską do mieszania ciasta

Do Polyfixa można było dokupić wyposażenie dodatkowe. Bardzo pożyteczny był stojak z miską do mieszania ciasta. Miska napędzana była układem kół zębatych. To było niezłe, trzeba było tylko pamiętać o zablokowaniu urządzenia w pozycji opuszczonej.

Był też do kupienia stojak zamieniający Polyfixa w robota stacjonarnego. Zestaw o nazwie Varioblock zawierał oprócz bloku z przekładnią maszynkę do mięsa, obrotowe tarki i otwieracz do konserw. Miałem taki zestaw, jednak wylądował on w śmieciach przed przeprowadzką do Niemiec, niestety nie mam żadnego swojego zdjęcia. "Pożyczyłem" więc jakieś z aukcji na eBayu (poszło za 42,49 EUR! Znowu żałuję, że coś wyrzuciłem!).

Varioblock do robota Polyfix

Varioblock do robota Polyfix Źródło: eBay Nr aukcji: 110463801545

To urządzenie nie było jednak zbyt dobre, zwłaszcza polipropylenowy korpus tarki był zbyt miękki. Nie rozbierałem przekładni, ale prawdopodobnie elementy przeniesienia napędu były oparte o plastikowe wsporniki obudowy i miały problemy z osiowością. Ogólnie to ten kawałek im nie wyszedł.

Przy szukaniu w sieci przypomniałem sobie jeszcze inne kawałki. Na zdjęciu (znowu "pożyczonym") Multifix, miska do ciasta, tarka do warzyw i mikser. Mikser miałem, ośka była słabo uszczelniona i kilka kropel płynu zawsze przeciekło. O tarce nic nie potrafię powiedzieć.

Robot Multifix z wyposażeniem

Robot Multifix z wyposażeniem Źródło: eBay Nr aukcji: 200403708871

I znowu "pożyczka" - przystawka do krojenia warzyw. Nie kupiłem, bo długa, niecentrycznie obciążona oś nie budziła zaufania.

Przystawka do krojenia warzyw do robota Polyfix

Przystawka do krojenia warzyw do robota Polyfix Źródło: eBay Nr aukcji: 160395274602

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:DeDeeRowo

6 komentarzy

Operetka na pograniczu

Dawno nic nie pisałem - dużo roboty, byłem chory, a potem w kraju. Z kraju przywiozłem slajdy ze studiów i sporo materiałów - będą nowe odcinki o NRD. Oprócz tego w kraju byłem z żoną w Operetce.

Operetka nazywa się właściwie Opera na zamku, a kiedyś Teatr muzyczny, ale od kiedy pamiętam (a pamiętam jeszcze jej pierwszą siedzibę w kasynie wojskowym na Potulickiej) wszyscy mówią na nią Operetka.

Grali Krainę uśmiechu Lehára. Nie byłoby o czym wspominać - w końcu nie prowadzę bloga popkulturze początku XX wieku - gdyby nie coś, czego nigdy wcześniej w teatrze nie widziałem. Otóż nad sceną wisiał tam wielki, taki szeroki jak i scena, LED-owy, zielony wyświetlacz na dwie linie po 56 znaków. Na wyświetlaczu leciał tekst sztuki po niemiecku (czyli w tym przypadku w języku oryginału). Tekst niemiecki w wielu miejscach jakoś tak lepiej pasował do muzyki. Zauważyłem kilka literówek, ale ogólnie to świetnie. No ale po co to wszystko? Przecież mało kto z bywalców opery w Polsce zna niemiecki na tyle, żeby śledzić tekst oryginalny.

Kiedy szliśmy w stronę opery, minęliśmy trzy duże autobusy z których wysiadali ludzie kierujący się następnie w ta sama stronę, co i my. Byli to Niemcy z pobliskich miejscowości. Dla nich to najbliższa opera, a nawet jeśli nie, to koszt wycieczki do opery w Szczecinie jest raczej niższy niż cena samego biletu do opery w Berlinie. Co prawda w Szczecinie mówią i śpiewają w egzotycznym języku, ale jeżeli są napisy, tak jak w kinie... Szacun za pomysł.

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Ciekawostki

6 komentarzy

Jak to się robi w Niemczech: Kłamstwo w polityce

Dokładnie wiadomo jak rozpoznać kiedy polityk kłamie, jest to bardzo proste: Jak otwiera usta, to kłamie. W Niemczech nie jest inaczej niż w reszcie świata. Ale są kłamstwa i kłamstwa. Przyjrzyjmy się więc, jak to się robi w Niemczech.

Z hasłem kłamstwo w polityce niemieckiej natychmiast kojarzy mi się jedna osoba: Roland Koch. To nie znaczy, że wszyscy inni mówią prawdę, ale że Koch jest przypadkiem modelowym.

Roland Koch

Roland Koch Źródło: Wikipedia Autor: Kuebi = Armin Kübelbeck

Roland Koch jest politykiem chrześcijańsko-prawicowej CDU, jej szefem na Hesję i długoletnim premierem Hesji.

Znany karykaturzysta Gerhard Haderer (jego rysunek drukowany jest od wielu lat co tydzień na jednej z pierwszych stron "Sterna") sportretował go bardzo celnie. Na rysunku (opublikowanym podczas afery z lewymi pieniędzmi CDU, kiedy Helmut Kohl tłumaczył się, że o niczym nie wiedział) Roland Koch modli się przed pójściem spać do figurki Kohla mówiąc "I spraw, żebym był taki duży, potężny i nic nie wiedzący jak Ty". Dlaczego? Heska CDU miała bardzo podobną aferę, tyle że Koch nie wywinął się z niej tak zręcznie jak Kohl, jego tłumaczenia że ja nic nie wiedziałem już z daleka zalatywały kłamstwem.

Szczególnym popisem kłamstw Kocha jest ciągnąca się już od wielu lat sprawa rozbudowy lotniska we Frankfurcie. Lotnisko to jest jednym z największych w Europie, ale ma sporo problemów z obsługa ruchu w szczycie. Średnio na dobę jest tu ponad 1300 startów/lądowań, w szczycie samoloty lecą w odstępach ok. 30 sekund. Przydałby się więc jakiś dodatkowy pas.

Lotnisko we Frankfurcie

Lotnisko we Frankfurcie Źródło: Wikipedia Autor: AlbertR

Wszystko pięknie, tyle że taka rozbudowa ma duży wpływ na całą okolicę - samoloty zaczynają latać bliżej miast i miasteczek, albo bezpośrednio nad nimi. Nic więc dziwnego że mieszkańcy nie są zachwyceni planami rozbudowy.

Na początku przygotowano trzy koncepcje rozbudowy lotniska:

  • Koncepcja południowa - dobudowanie pasów równolegle do istniejących, na południe od nich. Ta koncepcja od początku wydawała mi się najlepsza. Na południe od istniejących pasów były tylko stare budynki bazy amerykańskiej, ale był znany dokładny terminarz ich wycofania się stamtąd (już ich nie ma, teraz jest tam centrum cargo). Poza tym było tam prawie puste pole. Podejście do nowych pasów leżałoby blisko dotychczasowego, obciążenie hałasem okolicy wzrosłoby stosunkowo niewiele. Nie muszę chyba pisać, że rozwiązania tego oczywiście nie wybrano.
  • Koncepcja  zachodnia - nowe pasy miałyby się znajdować prostopadle do istniejących (równolegle do jednego, który istnieje), co robi mnóstwo problemów w synchronizacji startów/lądowań. Do tego podejście byłoby bezpośrednio nad Frankfurtem, a i pewnie zawadzałoby nieco o domy miejscowych notabli w Königsteinie i Kronbergu. I jeszcze: pasy wchodziłyby na teren sąsiedniej gminy. Więc ta koncepcja nie miała szans.
  • Koncepcja północno-zachodnia - nowe pasy miałyby leżeć po drugiej stronie autostrady, w kierunku miasta. No tu po prostu ręce opadają: W tym miejscu rośnie las, który trzeba wyciąć. Podejście wchodzi już w granice  Frankfurtu i obciąża dodatkowo sporo innych miejscowości. Samoloty żeby przejechać ze starej części do nowej będą musiały przejeżdżać nad autostradą. I do tego podejście prowadzi tuż nad fabryką chemiczną leżącą o 700 metrów od końca pasa. No wszystko super. W obliczu tylu zalet oczywistym jest, że to rozwiązanie zostało wybrane.

No dobrze, ale gdzie pan Roland Koch? Pan Koch jako szermierz rozbudowy zaproponował deal: Lotnisko zostanie rozbudowane według wariantu północno-zachodniego, a w zamian zostanie wprowadzony całkowity zakaz lotów w nocy. No mnie przytkało, takie idiotyzmy słyszy się rzadko. Znaczy najpierw za gruby szmal powiększamy pojemność lotniska, żeby z drugiej strony ją poważnie zmniejszyć? Coś tu nie gra. W dodatku pan Koch opowiadał stale ile to nowych miejsc pracy powstanie po rozbudowie lotniska, a tymczasem po zakazaniu lotów w nocy niektórzy z największych klientów lotniska będą musieli się wynieść gdzie indziej. W końcu na przykład przesyłki pocztowe muszą latać w nocy. I zatrudnienie spadnie.

Roland Koch nie jest idiotą, więc od razu oczywiste było że zapowiadając zakaz lotów w nocy kłamie. Świetnie to można było zobaczyć po jego kolejnych akcjach. Bo po pewnym czasie zaczęło się okazywać, że całkowity zakaz lotów w nocy jest niemożliwy, że 15 samolotów każdej nocy ma jednak móc polecieć, albo że więcej niż 15, no ale poza tymi piętnastoma to zakaz będzie całkowity, albo i nie, albo i tak, albo damy ludziom pieniądze, żeby sobie wprawili szczelniejsze okna... I tak to się kręci. Wszystkie okoliczne gminy zaskarżyły decyzję o rozpoczęciu budowy do sądu, postępowanie się ciągle toczy, ale to w niczym nie przeszkadza. Las już wycięli, fabryce chemicznej Ticona zapłacili żeby się przeniosła w inne miejsce. A Roland Koch nadal kłamie.

Wycinanie lasu pod nowy pas lotniska we Frankfurcie

Wycinanie lasu pod nowy pas lotniska we Frankfurcie Źródło: Wikipedia Autor Wo st 01

 Ale zastanówmy się, dlaczego właściwie on to robi? Otóż w trakcie podejmowania decyzji Roland Koch był przewodniczącym rady nadzorczej firmy Fraport AG, do której lotnisko należy. Fraport AG należy w 45% do landu Hesja, którego premierem jest również Koch. Już jasne? Ale zwróćmy uwagę na taki fakt: On nie ma z tej rozbudowy żadnych osobistych korzyści, jego partia w zasadzie też nie. Wszystkie te kłamstwa służą (w rozumieniu samego Kocha oczywiście) interesowi regionu i landu.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

Skomentuj

Już 28 lat…

Z okazji rocznicowej - to już 28 lat. A pamiętam jak dziś: 11 grudnia, w piątek, byliśmy z klasą (druga liceum) w teatrze, na "Szewcach". Następnego dnia, w sobotę 12 grudnia (zresztą moje urodziny) też mieliśmy normalne lekcje w szkole, nie pamiętam dlaczego, ale potem mieliśmy mieć za to wolne. Koledzy mający rodziców wojskowych opowiadali, że zwrócili po drodze z teatru uwagę, że w Komendzie Wojewódzkiej MO tak późno świecą się wszystkie światła.

A teraz najlepsze: Tego 12 grudnia dyskutowaliśmy na przerwie, kiedy coś się stanie. Nie czy nastąpi reakcja władz, a kiedy. Dla nas, zwykłych licealistów, było oczywiste że jakaś reakcja musi nastąpić. I wszyscy się zgodziliśmy, że będzie to już wkrótce. Przyznaję, że nie spodziewaliśmy się że nastąpi to przed upływem doby, ale z perspektywy widzę że i to można było przewidzieć - już następny weekend był za blisko świąt.

A od dłuższego już czasu na bohatera narodowego kreowany jest niejaki Kukliński, który tą niesamowicie tajną informację miał bohatersko przekazać Amerykanom. Można to zinterpretować na dwa sposoby:

  1. Amerykańscy analitycy byli głupsi od polskich licealistów, nic nie umieli przewidzieć i nie uwierzyli Kuklińskiemu. Możliwe, mile łechce ego, ale mało prawdopodobne.
  2. Amerykańscy analitycy przewidywali to już wcześniej i nie zamierzali przeciwdziałać. W to wierzę, a w tej wersji Kukliński wychodzi na durnia i zdrajcę.

Zresztą ci wszyscy ludzie którzy odsądzają Jaruzelskiego od czci i wiary, jak oni sobie w ogóle wyobrażają alternatywny scenariusz? Peace and love? Aniołowie zstępujący z nieba i wyciągający kraj z zapaści gospodarczej? Desant Amerykanów zrzucających dolary z bombowców? Ja jeszcze nie zapomniałem szybko radykalizujących się nastrojów (A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści), to wcześniej lub później musiało się skończyć katastrofą. Nawet bez interwencji z zewnątrz.

I do dziś uważam: Stan wojenny, nawet taki jaki był, był najlepszym rozwiązaniem z możliwych wówczas. Jeżeli ktoś uważa inaczej, niech poda swoją, lepszą propozycję w komentarzach. Czekam.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: ,

Kategorie:Polityka, polityka

13 komentarzy

Jak to się robi w Niemczech: Weihnachtsmarkt

Weihnachtsmarkt to tradycyjny jarmark bożonarodzeniowy. Spotykane są też inne jego nazwy - AdventsmarktChristkindlmarkt, Glühweinmarkt... Ale zawsze chodzi o to samo.

Tradycja jarmarków bożonarodzeniowych w Niemczech jest bardzo stara, sięga końca XIV wieku. Frankfurcki Weihnachtsmarkt został po raz pierwszy wymieniony w dokumentach w roku 1393 i jest jednym z najstarszych w Niemczech. Ale w Austrii udokumentowana tradycja takich jarmarków jest jeszcze o 100 lat starsza.

Pierwotnym celem jarmarku bożonarodzeniowego było umożliwienie ludziom zaopatrzenia się na zimę. Stoiska na jarmarku mogli prowadzić tylko miejscowi obywatele, nie było tam przyjezdnych kupców - oni mogli wystawiać swoje towary na targach (Messe) - jeszcze starszej tradycji frankfurckiej, pierwsza wzmianka o nich w dokumentach pochodzi z roku 1160. Obecnego charakteru jarmarki bożonarodzeniowe nabrały dopiero w XIX wieku.

Frankfurcki Weihnachtsmarkt od zawsze odbywa się na rynku, zwanym Römerberg i przyległych uliczkach starego miasta. Zazwyczaj sięga aż na Zeil - główną, handlową ulicę Frankfurtu, ale w tym roku Zeil jest w remoncie i stoiska się tam nie zmieściły.

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - stoiska

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - stoiska

 

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - choinka

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - choinka

Zawsze byłem przekonany, że najstarszym, największym i najliczniej odwiedzanym jarmarkiem bożonarodzeniowym w Niemczech jest ten w Norymberdze, ale twarde dane mówią że we wszystkich tych konkurencjach Frankfurt przebija Norymbergę bez problemu (1393 kontra 1628, 200 stoisk vs. 180 i 3 miliony odwiedzających a nędzne 2 miliony :-). No ale ten w Norymberdze jest jednak ładniejszy - cały mieści się na jednym, wielkim placu.

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - karuzela

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - karuzela

Weihnachstmarkt, nawet najmniejszy, ma swoje obowiązkowe punkty programu. Są to:

  • Glühwein - grzane wino, a w zasadzie mieszanka czerwonego wina z sokami owocowymi, przyprawiona korzeniami.
  • Pierniki - (Pfefferkuchen), głównie serca z piernika. W Niemczech pierniki je się tylko na Boże Narodzenie.
Weihnachtsmarkt

Weihnachtsmarkt

  • Karuzela
Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - karuzela

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - karuzela

Bez tych trzech rzeczy nie ma Weihnachtsmarktu. Ale są też inne, tradycyjne wyroby:

Ozdoby choinkowe

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - stoisko z bombkami

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - stoisko z bombkami

 

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - stoisko z bombkami

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - stoisko z bombkami

 

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - stoisko z bombkami

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - stoisko z bombkami

 

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - stoisko z bombkami

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - stoisko z bombkami

Dziadki do orzechów (Nußknacker)

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - dziadki do orzechów

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - dziadki do orzechów

Świeczki

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - świeczki z wosku pszczelego i miód

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - świeczki z wosku pszczelego i miód

Domki podświetlane świeczkami, kule śnieżne

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - podświetlane domki

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - podświetlane domki

Lampki na  świeczki

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - lampki na świeczki

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - lampki na świeczki

Cynowe figurki

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - cynowe figurki

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - cynowe figurki

Lalki

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - lalki

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - lalki

i inne wyroby rękodzielnicze

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - rękodzieło

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - rękodzieło

Nie może zabraknąć też jedzenia - kiełbasek, placków ziemniaczanych, kasztanów, no i obowiązkowych owoców w czekoladzie

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - owoce w czekoladzie

Weihnachtsmarkt we Frankfurcie - owoce w czekoladzie

Oczywiście taki Weihnachtsmarkt to jeden wielki biznes. Trudno zjeść cokolwiek poniżej 2 euro, kubek Glühweina to jakieś 2,50, na zjedzenie czegoś konkretniejszego poniżej 5 euro nie ma co liczyć. Podobnie drogie są wszystkie sprzedawane towary - teraz przemnóżmy to przez te 3 miliony zwiedzających i wychodzą z tego bardzo konkretne pieniądze. Więc praca wre, Weihnachtsmarkt daje sezonowe zatrudnienie wielu ludziom, w tym licznym Polakom. Na wielu stoiskach można dogadać się po polsku.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

Skomentuj

Jak to się robi w Niemczech: Podatek kościelny w działaniu

W poprzedniej notce omówiłem zasady podatku kościelnego, teraz pora na przedstawienie jego skutków.

Dla zwykłego człowieka niewątpliwym plusem podatku kościelnego jest to, że nie ma czegoś takiego jak wymuszanie "co łaska". Ksiądz czy pastor sprawdzają czy delikwent jest w wykazie płacących podatek kościelny na daną wspólnotę i posługę wykonują bez dodatkowych opłat albo, jeżeli człowieka w wykazie nie ma, odmawiają wykonania posługi. I nie ma zmiłuj - nie płaci podatku = jest niewierzący. Proste, jasne i klarowne. Uwielbiam jasne zasady. Co ciekawe, wszystkie przypadki o których słyszałem że ktoś nie płaci podatku kościelnego bo mu szkoda pieniędzy, a potem nie może czegoś załatwić (ślubu, chrztu, pogrzebu itp.) dotyczyły Polaków.

Druga zaleta dla wiernych jest taka, że kościoły są bezpośrednio zainteresowane utrzymaniem wiernych. Jeżeli jakiś ksiądz lub pastor wyskoczy z tekstem że jego zakupiony za pieniądze wiernych Mercedes S-klasy to nie jest samochód luksusowy (piję tu do konkretnej wypowiedzi jednego polskiego prałata), to może być pewien, że mu trochę osób odejdzie (a wystarczy skoczyć do urzędu meldunkowego i zgłosić zmianę w rubryczce wyznanie) i kasa do dyspozycji się zmniejszy. Praktyka jest taka, że księża czy pastorzy po prostu nie używają takich samochodów. Nie warto. Podobnie różne ekscesy osób duchownych są o wiele rzadsze niż w Polsce - po prostu opłaca się trzymać pewien poziom, a wyłamujących się dyscyplinować od razu, a nie dopiero po przegranych procesach o odszkodowanie.

Dla kościołów podatek kościelny jest również korzystny, przynajmniej na dłuższą metę. Oczywiście mając odpowiednie środki nacisku na władzę i wielu fanatycznych i chętnych do datków wiernych można wyciągnąć więcej kasy, ale w dłuższej perspektywie ta metoda jest niepewna. Przeciw niej jest demografia i struktura zarobków. Podatek kościelny jest może i niższy, ale za to bardziej przewidywalny.

Podatek kościelny jest moim zdaniem korzystny dla społeczeństwa jako całości. Wprowadza jasne reguły, zapobiega wielu patologiom, uniemożliwia szermowanie niesprawdzalnymi danymi statystycznymi typu 95% katolików.

Kościół Katolicki w Polsce broni się na razie przed podatkiem kościelnym. Przyczyny są oczywiste - gdyby konsekwencją zadeklarowania się jako katolik była konieczność zapłacenia realnych, dodatkowych, pieniędzy z własnej kieszeni przez wiernego, i to miesiąc w miesiąc, to gwałtownie okazało by się że katolików jest w Polsce o wiele mniej niż KK twierdzi. Myślę że mogłoby wyjść ich nawet poniżej 50%. Byłoby to trzęsienie ziemi dla polskiego KK ale i polskiej polityki.

Ale oczywiście nie ma rozwiązań idealnych. Podatek kościelny w Niemczech jest krytykowany z różnych pozycji, jednak raczej nie za to żeby był niekorzystny dla kościołów. Krytyka zarówno ze stron kościelnych jak i ze strony partii politycznych dotyczy głównie (a dla czytelników z Polski zapewne i niespodziewanie) zbyt małego rozdziału kościołów od państwa - a konkretnie zaangażowania państwa w zbieranie podatku kościelnego i konsekwencji tego faktu.

Nie wierzę, żeby podatek kościelny został w Polsce wprowadzony, przynajmniej w przewidywalnej przyszłości. Ale wiedzieć jak działa - warto.

Więcej o finansowaniu kościołów w Niemczech w tej notce.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

8 komentarzy

Jak to się robi w Niemczech: Podatek kościelny – zasady

W Niemczech nie ma problemu z ustaleniem ilu jest wyznawców poszczególnych religii. Nie trzeba robić w tym celu ankiet czy badań socjologicznych. Wystarcza proste query w bazie danych meldunkowych. Bo w Niemczech trzeba swoje wyznanie zadeklarować przy zameldowaniu.

Nie ma to związku z jakąkolwiek inwigilacją czy czymś podobnym. Służy to wyłącznie do naliczania podatku kościelnego.

Podatek kościelny obliczany jest jako 8-9% (zależnie od landu) naliczonego podatku dochodowego i podatku od dochodów kapitałowych. Istnieje górna granica płaconego podatku kościelnego, obliczana jednak różnie w różnych landach. Jest też sporo specyfiki regionalnej w różnych szczegółach, nie podejmę się tu szczegółowej analizy - chcę opisać ogólną zasadę. A najważniejsze w tym jest: Podatek kościelny płacimy dodatkowo, nie pomniejsza on podatku płaconego państwu. No, drobne zastrzeżenie - jest odliczany od podstawy opodatkowania podobnie jak koszty uzyskania przychodu, czyli trochę jednak pomniejsza. Ale to szczegół, bo w zamian państwo zatrzymuje parę procent pobranego podatku kościelnego (znowu różnie w różnych landach) jako opłatę na koszty jego pobierania.

Ten podatek wcale nie jest niski, przeciętny człowiek płaci go jakieś parędziesiąt euro miesięcznie. W skali kraju wychodzi to rzędu 5,2 miliarda euro na rok dla samego kościoła katolickiego (dane za rok 2008). Wpływy z podatku kościelnego stanowią gdzieś między 60 a 85% budżetu diecezji.

Kościoły mają oczywiście jeszcze inne źródła dochodu:

  • Prowadzą szpitale, domy starców, przedszkola, finansowane według tych samych zasad co podobne przedsięwzięcia publiczne lub prywatne, chociaż częściowo dofinansowywane z podatku kościelnego (więcej na ten temat TUTAJ).
  • Prowadzą zbiórki pieniędzy na cele dobroczynne (wystawiając pokwitowania), wpłaty takie można sobie odliczyć od podstawy opodatkowania, podobnie jak wpłaty na cele dobroczynne dla podmiotów nie związanych z kościołami)
  • Prowadzą działalność gospodarczą, również na normalnych zasadach.
  • Taca nie jest istotnym źródłem dochodu, ponieważ wszyscy płacą podatek to na tacę wrzucają symbolicznie.
  • "Co łaska" za posługi prawie nie jest stosowane.

Podatek kościelny znacznie zmniejsza parcie kościołów na kasę państwową, jednak nie likwiduje go całkowicie. Państwo niemieckie wykłada jeszcze trochę pieniędzy na cele kościelne, największą pozycją jest religia w szkole. Inne to już drobiazgi: dofinansowanie uczelni kościelnych, utrzymania zabytków należących do kościołów itp. Kościoły są też zwolnione od niektórych podatków.

Zebrany podatek kościelny rozdzielany jest po parafiach w proporcji do wysokości podatku zebranego od zadeklarowanych parafian. Stąd bywają parafie bardzo biedne - na przykład w Oberstedten, gdzie wcześniej mieszkałem, bieda aż piszczała, kościół był nowy (1964), ale obrazy drogi krzyżowej mieli narysowane czarnym mazakiem na kartonie i oprawione w ramki, bo ich nie było stać na nic lepszego. Potem w ogóle kościół katolicki zlikwidowano a jego teren sprzedano pod budowę domów mieszkalnych.

Wyburzanie kościoła katolickiego w Oberursel-Oberstedten

Wyburzanie kościoła katolickiego w Oberursel-Oberstedten Źródło: www.kath-oberursel.de

Znowu parafia w dzielnicy w której mieszkam jest relatywnie bogata, bo ma dobrze zarabiających wiernych.

Większość podatku kościelnego pozostaje do dyspozycji diecezji, która finansuje działania na poziomie diecezjalnym. Co do ich sposobu zarządzania pieniędzmi można mieć jednak spore zastrzeżenia. Niedawno media podały, że nowy biskup odpowiedniej dla Frankfurtu diecezji Limburg w obliczu zmniejszających się na skutek kryzysu gospodarczego wpływów zarządził niezależną kontrolę stanu finansów przez audytorów. I się okazało, że jeden z urzędników diecezji przez długie lata sobie po trochu do domu wynosił, wyniósł tak dobre parę milionów.

O tym jak wygląda podatek kościelny w działaniu - w następnym odcinku.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

3 komentarze