Natknąłem się kiedyś w zachodnioniemieckiej telewizji na wypowiedź jakiegoś fachowca od gospodarki, który twierdził że NRD miała dwa produkty na światowym poziomie:
- Mini-ciężarówkę Multicar. To była bardzo udana koncepcja, a 70% produkcji modelu M25 szło na eksport. Pojazd ten był spotykany również w Polsce.
- Rotkäppchen-Sekt (Wino musujące "Czerwony kapturek"). Nazwa nawiązywała do czerwonej folii aluminiowej w górnej części butelki.
Coś w tym jest - obie firmy przetrwały zjednoczenie i po prywatyzacji nieźle radzą sobie na rynku do dziś. A to raczej wyjątek. Większość dawnych marek NRD-owskich jeżeli jeszcze istnieje, to należy już do wielkich koncernów albo została wykupiona za bezcen przez podupadłe mniejsze firmy i występuje co najwyżej w ilościach śladowych. Większość firm NRD-owskich po prostu zbankrutowała i/lub została sprzedana firmom zachodnim po symbolicznej marce.
Ale oprócz tej pierwszej ligi produktów na poziomie światowym istniało całkiem sporo produktów drugoligowych, ale o jakości akceptowalnej na Zachodzie. A poziom "akceptowalne na Zachodzie" odpowiadał w bloku socjalistycznym poziomowi "super-ekstra".
W katalogach zachodnich firm wysyłkowych, takich jak Quelle, Neckermann czy Otto można było zobaczyć wiele NRD-owskich produktów, zwłaszcza sprzętu gospodarstwa domowego. Pod marką AKA-Electric produkowano odkurzacze, roboty kuchenne, suszarki do włosów, żelazka itp. większość z nich w całkiem przyzwoitej jakości i niezłym designie. W Polsce wtedy pokutowały jeszcze przedpotopowe, słabiutkie Zelmerowskie odkurzacze w kształcie leżącej na ziemi rury, co prawda już nie w kształcie rakiety (jak Alfa K-2), tylko w obudowie prawie skrzynkowej, ale o konstrukcji prawie nie zmienionej od wczesnych lat 60-tych. NRD-owski odkurzacz miał w porównaniu z nimi siłę ssania trąby powietrznej i wygląd miss krajów socjalistycznych. Polskie żelazka miały wtedy jeszcze uchwyty z czarnego, obleśnego bakelitu a polskie suszarki do włosów ciężkie silniki indukcyjne. Chyba wszystkie NRD-owskie elektryczne urządzenia AGD były lepsze niż polskie, stąd pociągi jadące do kraju były zawsze pełne tego sprzętu. A czego celnicy nie zabrali lądowało w Polsce.
Absolutnie kultowym urządzeniem był Party-Grill. Prościutkie ale bardzo przydatne urządzenie. Ile to rożnych potraw można było przy jego pomocy sporządzić. Tosty, grillowaną kiełbasę, kotlety, szaszłyki...
Nie tylko urządzenia elektryczne robili niezłe. Mieli też fajne garnki emaliowane w ładnych kolorach, sokowniki, sztućce (ja swoich używam od tych 20 lat, regularne zmywanie w zmywarce trochę zaszkodziło nożom ale poza tym są nadal super), różne pomoce kuchenne i fajne plastiki.
Plastikami nawiązujemy do jednego z przedmiotów dumy NRD - przemysłu chemicznego. Naczelne jego hasło brzmiało: Chemie schafft Reichtum, Nahrung, Schönheit - Chemia tworzy bogactwo, żywność, piękno. Chemia z tym bogactwem i pięknem to jeszcze jakoś brzmi, ale z żywnością nie za bardzo. Plastiki rzeczywiście były piękne, kolorowe, całkiem niezły design, ale były też ciemne strony tej branży. Można było je zaobserwować jadąc pociągiem do kraju - przed Halle pociąg przejeżdżał przez sam środek wielkiego kombinatu chemicznego Leunawerke. Przez kilkanaście kilometrów można było przyjrzeć się księżycowemu krajobrazowi przemysłowemu i nawdychać szkodliwych oparów. Fabryka chemiczna składa się z mnóstwa rurociągów, na każdym z nich średnio co kilkanaście metrów jest jakiś zawór, a tam naprawdę trudno było dopatrzeć się jakiegoś zaworu z którego nie wydobywał się obłoczek (albo i spory obłok) pary, daj Boże żeby tylko wodnej. Zmysł węchu twierdził jednak niezbicie, że to nie sama para wodna. Po zjednoczeniu cały ten olbrzymi zakład został sprzedany Francuzom chyba za symboliczną jedną markę - w każdym razie była to nie wyjaśniona do końca afera. Z drugiej strony Francuzi musieli zbudować zakład praktycznie od nowa usuwając jednocześnie wszystkie skażenia terenu - a jak donosili naoczni świadkowie, na terenie zakładu gdzieniegdzie rtęć stała w kałużach. Dosłownie.
Niektóre produkty NRD-owskiego przemysłu chemicznego były całkiem udane. Na przykład seria proszków do prania sprzedawana pod marką Spee. Marka ta po zjednoczeniu została wykupiona przez koncern Henkel i jest obecna na rynku do dziś. Inne NRD-owskie proszki do prania były o wiele gorsze, widywałem w nich parocentymetrowe bryłki nie zmielonych składników. Pod koniec NRD pojawiły się w sprzedaży nawet kolorowe i pachnące płyny do płukania tkanin, jednak ich stabilność pozostawiała wiele do życzenia.
NRD-owskie kosmetyki nie były rewelacyjne, Pollena robiła lepsze. Wyjątkiem były oczywiście licencyjne kosmetyki z NRD, na przykład dezodoranty BAC.
Podobny "podział klasowy" istniał w branży tekstylnej i obuwniczej. Normalne wyroby były raczej siermiężne, miały w przestarzałą stylistykę i zrobione były z materiałów z dużym udziałem tworzyw sztucznych. Za to były tanie. Ale istniała również sieć sklepów "Exquisit", odpowiadających z grubsza naszej "Modzie Polskiej", ale jeszcze lepszych. Tam standard był już prawie zachodni, dobre materiały, aktualny styl, super obsługa, przy produktach licencyjnych jak buty "Salamander" te same modele co w RFN. Panie szalały szczególnie za sprzedawaną tam bielizną damską, nie znający niemieckiego polscy robotnicy budowlani kupujący w sklepach Exquisit biustonosze dla swoich żon i/lub kochanek byli wśród polskich studentów stałym tematem żartów i mniej lub bardziej autentycznych opowieści. Pod koniec NRD w sklepach Exquisit pojawiały się nawet produkty zachodnie, na przykład moda z kultowego serialu Miami Vice, pokazywanego oczywiście tylko w zachodniej telewizji. Zachodnia jakość miała swoją cenę. O ile buty w normalnym sklepie kosztowały rzędu kilkudziesięciu marek to licencyjny Salamander nie schodził poniżej stu a i dwieście nie było rzadkością (przypominam: stypendium 360M, średnia płaca 800). Ja po tym, jak kupione przeze mnie w normalnym sklepie i za normalną cenę buty okazały się być nie do chodzenia (po krótkim czasie nogi bolały mnie aż do kolan), kupowałem już tylko Salamandry. Skąd miałem na to pieniądze? Jeszcze o tym napiszę.
W NRD robili też całkiem niezłe narzędzia. Kolorowe, plastikowe uchwyty, niezła jakość - niektórych narzędzi kupionych jeszcze w latach 70-tych używam do dziś. Fajne były też plastikowe skrzynki na narzędzia, śrubki itp. Znowu polskie elektronarzędzia były lepsze. Bo licencyjne.
Sprzęt grający made in GDR nie był specjalnie dobry. Unitra robiła lepszy, między innymi dlatego że w dużym stopniu licencyjny. Telewizor Jowisz z kineskopem na licencji RCA był jakościowo lepszy od NRD-owskich, polskie radiomagnetofony na licencji Grundiga też. Również wiele krajowych konstrukcji przewyższało ich odpowiedniki z NRD, na przykład amplituner Radmor, magnetofony szpulowe serii Aria (chętnie kupowane w NRD, mimo że też badziew), mini wieże Unitry czy głośniki i zestawy głośnikowe Tonsilu. Wiele modeli krajowego sprzętu było robione na eksport na Zachód, NRD-owskiego nie.
NRD-owcy opracowali też elektroniczne mechanizmy do zegarków i budzików, wiem że teraz są takie chińskie po groszu za tuzin, ale wtedy jeszcze nie było. Robili na nich szeroki asortyment budzików oraz zegarów naściennych i stojących, wiele modeli było naprawdę ładnych.
Jeszcze dwie branże były przedmiotem szczególnej dumy NRD: Mikroelektronika oraz mechanika precyzyjna a w szczególności sprzęt fotograficzny. Obu tym tematom poświęcę osobne notki. Być może powstanie też specjalna notka o zabawkach. Mniej dumne były osiągnięcia NRD w branży motoryzacyjnej, ale notka o tym też będzie.