Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Warto zobaczyć: Muzeum techniki w Speyer

 Udało mi się wreszcie wybrać i uruchomić plugina do map. Niby tyle ich, ale z każdym coś nie tak. A to można zrobić tylko jednego markera, a to nie można podsunąć markera ręcznie, a to jakieś inne ograniczenia. Wybrałem MapPressa - on działa OK i w wersji darmowej brakuje mu tylko jednego - żeby można było używać różnych ikon markerów. Będę musiał to przeżyć, bo za wersję pro chcą 30 USD a i pewnie z płaceniem do USA będzie jakiś problem. Na razie nie mam ochoty aż tyle inwestować w to hobby, może za pewien czas.

W starych notkach porobiłem mapki, na których pozaznaczałem miejsca, o których jest mowa. Jedyny problem jest taki, że zdjęcia Niemiec Google zrobił dość dawno i niektórych obiektów wcale na nich nie widać. To był pierwszy etap mojej nowej koncepcji. A wymyśliłem, że będę pisał o tym, co warto turystycznie zobaczyć. Przede wszystkim z punktu widzenia inżyniera i enerdologa oczywiście, ale nie tylko. Parę takich notek już miałem - na przykład o muzeum Dorniera, Junkersa, Rolls Royce Oberursel czy praktycznie cały niedawny cykl Śladami NRD. Ale widziałem o wiele więcej, mam mnóstwo zdjęć które pojawiają się tylko przy okazji, więc czemu o tym nie napisać. Ale po co mapy? Otóż zamierzam nanieść wszystkie te miejsca na wspólną mapę. Zainteresowani czytelnicy będą mogli na tej podstawie zaplanować sobie zwiedzanie. Nie będę tego robił z czystego altruizmu - zamierzam na drugą mapę nanosić wszystkie miejsca o których wiem, ale jeszcze ich nie widziałem. Mam sporo zebranych w różnych miejscach reklam i notatek, ale tak na papierze to się do niczego nie nadaje. A naniesione na mapę  daje się znacznie lepiej uwzględniać przy planowaniu wyjazdów.

Mapki są dostępne w menu - pojawiła się tam nowa pozycja "Warto zobaczyć". Zapraszam.

No i dlatego że darmowy MapPress pozwala tylko na jeden rodzaj markerów, to mapy muszą być co najmniej dwie. Zdecydowanie lepiej by było dzielić miejsca na kategorie, no ale jak się nie da, to się nie da. No chyba że ktoś zna inny darmowy plugin do map spełniający moje wymagania:

  • Dowolna ilość map
  • Dowolna ilość markerów na mapie
  • Markery mają dać się suwać po mapie myszą
  • Raz zrobiona mapa z markerami musi dać się łatwo modyfikować
  • Różne ikony markerów do wyboru
  • (miło by było) możliwość grupowania markerów po kategoriach.

No ale mogę zacząć z tym co mam. Dziś będzie o Muzeum techniki w Speyer. Jest to muzeum prywatne, do tego samego właściciela należy podobne muzeum w Sinsheimie (notka później), w którym stoją opisywane już przeze mnie Concorde i Tu-144.

W Speyer byłem dobre kilka lat temu, jeszcze zanim wystartowałem z blogiem, stąd zdjęcia są niekoniecznie dobrze sprofilowane do notki. Wizytówką muzeum jest Jumbo Jet postawiony na dwudziestometrowych słupach. Z platformy pod samolotem można zjechać na dół zjeżdżalnią - dwadzieścia metrów to dużo.

Technikmuseum Speyer - Boeing 747 Jumbo Jet

Technikmuseum Speyer - Boeing 747 Jumbo Jet

Samolot można zwiedzać, można też wyjść na jego skrzydło.

Technikmuseum Speyer - na skrzydle Jumbo Jeta

Technikmuseum Speyer - na skrzydle Jumbo Jeta

Największy twist jest taki, że samolot stoi w leciutkim przechyle i w środku ma się wrażenie lotu. Na poniższym zdjęciu barierki i drabinka w tle są oczywiście pionowe, ale mózg "poziomuje" podłogę i sufit.

Technikmuseum Speyer - wnętrze samolotu Boeing 747 Jumbo Jet

Technikmuseum Speyer - wnętrze samolotu Boeing 747 Jumbo Jet

 Samoloty tam lubią - z dużych mają jeszcze An-22 (ładownia robi wrażenie) i sporo mniejszych.

Technikmuseum Speyer - Ładownia samolotu An-22

Technikmuseum Speyer - Ładownia samolotu An-22

Z innych większych rzeczy mają tam okręt podwodny typu 205. Nie jest może za duży, ale można zobaczyć.

Technikmuseum Speyer - okręt podwodny typu 205

Technikmuseum Speyer - okręt podwodny typu 205

 Poza tym muzeum ma trochę mydło i powidło - różne samochody, samoloty, lokomotywy, Transrapida, organy parowe, łódź należącą do zespołu Kelly Family, kopie  Lunar Rovera i Sputnika 1...

Technikmusem Speyer - replika Sputnika 1

Technikmusem Speyer - replika Sputnika 1

W ostatnich latach podobno bardzo rozbudowali dział kosmiczny - przybył im wielki hit - prom kosmiczny Buran. Muszę latem pojechać tym jeszcze raz i go zobaczyć. Zdjęcie z innej beczki - Messerschmitt Me-109

Technikmuseum Speyer - Messerschmitt Me-109

Technikmuseum Speyer - Messerschmitt Me-109

Z tego muzeum pochodzi też zdjęcie Kleines Kettenkraftrad Typ HK 101 z notki o NSU.

 

Brak linii przewodniej to generalna przypadłość takich muzeów. Mimo wszystko polecam. Jeszcze adres:

TECHNIK MUSEUM SPEYER
Am Technik Museum 1
D-67346 Speyer

Muzeum otwarte od poniedziałku do piątku 9-18, w soboty i niedziele 9-19

Wstęp: dorośli 14 EUR,  dzieci w wieku 5-13 lat 12 EUR.

[mappress mapid="51"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Warto zobaczyć

12 komentarzy

Hugo Junkers i błędne skojarzenia

Wracając po świętach z kraju postanowiłem zobaczyć Bauhaus Dessau. To blisko autostrady którą zawsze jadę i wstyd że przez tyle lat jeszcze tam nie byłem. Ale że szkoda zbaczać z drogi tylko dla jednego obiektu (nie jestem takim wielkim fanem architektury żeby zwiedzać wszystkie budynki, wystarczy mi ten główny, bardziej interesują mnie "niższe sztuki, te, co się od zegarmistrzostwa wywodzą") to poszukałem w sieci innych ciekawostek z Dessau i znalazłem, że przecież w Dessau działał Hugo Junkers i jest tam muzeum jemu poświęcone. Więc dziś o Hugo Junkersie. A o Bauhausie przy innej okazji.

Hugo Junkers kojarzy się w Polsce przede wszystkim z samolotami wojskowymi - bombowcami Ju-52 (nie całkiem słusznie) i bombowcami nurkującymi Ju-87 StuKa - czyli Stukasami (całkiem niesłusznie). Starsi czytelnicy z pewnością pamiętają, że kiedyś na gazowy, przepływowy podgrzewacz wody mówiło się potocznie junkers. Tu skojarzenie z Hugo Junkersem jest 100% słuszne. Ale po kolei.

Przepływowy, gazowy podgrzewacz wody

Logo Junkersa

Na moim blogu wspominałem już o Junkersie przy okazji notki o Claude Dornierze. Junkers był jednak znacznie starszy od Dorniera (25 lat różnicy) i kiedy zaczynał swoją działalność samolotów nie było jeszcze wcale. Junkers pracował najpierw nad silnikami na gaz. Wtedy dziedzina ta dopiero raczkowała i problemem było nawet określenie jakie różne rodzaje paliw mają właściwości i wartość energetyczną. Junkers wymyślił wiec sposób pomiaru wartości opałowej paliw gazowych. Wziął on palnik w którym spalał się gaz i postawił nad nim wymiennik ciepła przez który ze stałą prędkością przepływała woda. I voila -  różnica temperatury wody między wejściem i wyjściem wymiennika dawała się bezpośrednio przeliczyć na wartość opałową paliwa. Taki kalorymetr był dobry i Junkers opatentował go.

Potem Junkers trochę pokojarzył i wyszło mu, że jego kalorymetr może mieć o wiele lepsze zastosowanie - zamiast tylko mierzyć temperaturę, można przecież podgrzewać w nim wodę. W tamtych czasach domowe podgrzewacze wody (systemu wymyślonego przez Johanna Vaillanta, swoją drogą też marki znanej do dziś) składały się ze zbiornika na wodę, która najpierw podgrzewano, a potem dopiero używano.

Wanna z termą na węgiel

Wanna z termą na węgiel

Metoda ta ma parę ograniczeń - po pierwsze podgrzewanie trochę trwa, po drugie ciepłej wody może zabraknąć, a jak nie zabraknie to niepotrzebnie zużyliśmy energię na podgrzanie tego co zostało. Podgrzewacz przepływowy systemu Junkersa podgrzewał natomiast tylko tyle wody ile było trzeba i zawsze tyle żeby wystarczyło. Junkers opatentował swój podgrzewacz (1894) i właśnie w Dessau uruchomił ich produkcję. W krótkim czasie urządzenia te stały się tak popularne, że nazwa firmy produkującej je weszła do języka potocznego. Bojlery dokładnie takie jak na zdjęciu poniżej były produkowane i powszechnie stosowane w Polsce.

Przepływowy, gazowy podgrzewacz wody

Przepływowy, gazowy podgrzewacz wody Junkersa

Drugą działką w której działał Junkers były różne rzeczy z metalu. Junkers był entuzjastą robienia wszystkiego z metalu, robił na przykład metalowe meble. Tutaj metalowy fotel (również opatentowany)

Metalowy fotel Junkersa

Metalowy fotel Junkersa

Junkers wymyślił też metalowe domy z prefabrykowanych elementów. Ściany ich były wykonane z cienkiej stali i izolowane watą szklaną. W muzeum mają jedyny z metalowych domów Junkersa który przetrwał do dziś.

Dom stalowy Junkersa

Dom stalowy Junkersa

Oglądałem go dość sceptycznie, ale trzeba przyznać że podobna koncepcja żyje do dziś w postaci mniej lub bardziej prowizorycznych budynków z kontenerów.

Tymczasowy budynek Carl-Schurz-Gymnasium

Tymczasowy budynek Carl-Schurz-Gymnasium

Nic więc dziwnego, że kiedy Junkers zabrał sie za samoloty to też musiały one być z metalu. Koncepcja jego były taka, że samolot ma mieć tylko jeden płat, bez tych wszystkich zastrzałów, linek itp zwiększających opory, i ma być z solidnego materiału, a nie z listewek i płótna. I taki samolot został zbudowany w roku 1915. Był to Junkers J 1, pierwszy całkowicie metalowy samolot na świecie. Samolot w locie poziomym był dość szybki (ze względu na niskie opory), ale prędkość wznoszenia miał beznadziejną - był pokryty blachą stalową (sic!)  i zbyt ciężki dla ówczesnych silników.

Następna próba Junkersa była tylko trochę bardziej udana - Junkers J2, w zamierzeniu myśliwiec, wyglądał na owe czasy bardzo nowocześnie (dolnopłat bez żadnych zastrzałów), ale silnik nadal był zbyt słaby.

Więc Junkers musiał trochę odpuścić - następny jego samolot (Junkers J4 / J.I, 1917) był duralowym półtorapłatem, bez zastrzałów się nie obyło, konstrukcja była co prawda z rur stalowych ale miejscami pokrytych płótnem. Ponieważ miał to być samolot wsparcia piechoty nie robiący akrobacji, to dostępny silnik mu wystarczył. Udało się nawet wygospodarować sporo masy -  bo aż 450 kg - na opancerzenie kabiny pilotów i zbiornika paliwa - czyli były to już pierwsze elementy samolotu szturmowego. Junkersy J4 trafiły w większej ilości na front i tam wykazały swoje zalety: Metalowy samolot mógł stać sobie na wolnym powietrzu (te płócienno-drewniane trzeba było chować do hangaru, a przed lotem pracowicie je stamtąd wyciągać) i był bardzo odporny na trafienia (odnotowano przypadek skierowania takiego samolotu do remontu dopiero jak nazbierał 400 przestrzelin).

Do końca wojna Junkers skonstruował jeszcze kilka typów samolotów, między innymi J7 - pierwszy samolot pokryty blachą falistą

Szczegół konstrukcji Junkersa Ju-52

Szczegół konstrukcji Junkersa Ju-52

 i J10 (CL.I) uznawany za pierwszy "prawdziwy" samolot szturmowy, ale żadnej z tych konstrukcji nie dostarczono w znaczących ilościach na front. Trzeba tu powiedzieć, że Junkers był socjalistą i pacyfistą i do produkcji samolotów wojskowych był przymuszany przez władze.

Po wojnie, na mocy postanowień Traktatu Wersalskiego w Niemczech nie wolno było produkować samolotów. Wszyscy producenci niemieccy musieli mocno kombinować żeby nie wypaść z branży, Junkers nawiązał w tym celu współpracę ze Szwecją i Rosją (już Radziecką). Z Rosją podpisał 30-letnią umowę na produkcję jego samolotów, sporo zainwestował w fabrykę pod Moskwą ale władza radziecka już po 6 latach go wydymała i umowę rozwiązała.

Tymczasem w roku 1919 Junkers skonstruował pierwszy czysto cywilny samolot metalowy na świecie - Junkersa F13. Była to typowa dla niego konstrukcja - wolnonośny dolnopłat z metalowym szkieletem pokrytym blacha falistą. Samolotów tych zachowało się do dziś zaledwie parę, w muzeum robią właśnie jego replikę. W tej chwili mają zrobiony częściowo pokryty szkielet kadłuba.

Replika Junkersa F13

Replika Junkersa F13

Junkers uruchomił też swoją fabrykę silników lotniczych, ale to za długi temat na jedną notkę.

Najbardziej znanym samolotem Junkersa jest Ju-52. Był to również wolnonośny dolnopłat ze szkieletem kryty blachą falistą, ale znacznie większy niż F13, bo trzysilnikowy. Został on zaprojektowany jako samolot pasażerski, jednak wojsko zażądało aby w konstrukcji uwzględnić od razu wymagania wojskowe. Samolot był wygodny i bardzo niezawodny, latał nawet trasy nad Alpami. Nie było wtedy kabin ciśnieniowych, dla pasażerów były maski tlenowe podłączone do centralnej instalacji tlenowej, ciekawe jak na tej wysokości pasażerowie chodzili do toalety :lol:. Ale w 1934 pojawiły się konkurencyjne i znacznie bardziej ekonomiczne samoloty Douglasa (DC-2), i koncepcja kanciastego szkieletu krytego blachą falistą powoli stawała się cokolwiek przestarzała, a Ju-52 wyglądał w porównaniu z nimi jak wyjęty ze strychu.

Junkers Ju-52

Junkers Ju-52

Ju-52 trochę się zachowało, w Dessau też mają jednego (wymienili ze Szwedami za MiG-a 21, to był bardzo dobry biznes bo MiG-ów 21 jest w krajach postkomunistycznych jak psów). 6 sztuk Ju-52 na świecie jest jeszcze latających, jednego ma Lufthansa i widuję go od czasu do czasu przelatującego przy różnych okazjach.

Junkers Ju-52 nad Frankfurtem

Junkers Ju-52 nad Frankfurtem

Ju-52 był intensywnie stosowany wojskowo jako samolot transportowy i bombowiec. Stąd wojenne skojarzenie, jednak wbrew woli konstruktora. Podobnie wojskowo było używanych wiele samolotów pod nazwa Junkers, ale Hugo Junkers nie miał już na to wpływu. A było to tak:

Po dojściu Hitlera do władzy Junkers został wywłaszczony a jego fabryki i patenty przejęte bez odszkodowania przez państwo. Przyczynami były z pewnością nieukrywana niechęć Junkersa do nazistów i niechęć do produkcji dla wojska, ale mogło w tym być coś więcej. Mianowicie podobno sam Hermann Göring chciał się w roku 1923 zatrudnić u Junkersa jako pilot-oblatywacz, ale Junkers go nie przyjął (nie mogę znaleźć czy powiedział mu to osobiście). Niewykluczone, że odbierając Junkersowi fabryki Göring chciał się za to odegrać. W każdym razie z późniejszymi samolotami "Junkers" Hugo Junkers nie miał już nic wspólnego, nie były one nawet konstruowane według jego koncepcji. Sam Junkers lata od 1933 do jego śmierci w 1935 spędził w areszcie domowym i pod stałą obserwacją jako element niepewny.

Muzeum w Dessau ma sporą ekspozycję urządzeń gazowych Junkersa i późniejszych, również NRD-owskich. Jest tam też jego dom stalowy (jedyny egzemplarz na świecie), sporo silników lotniczych i nie tylko, trochę różnych pojazdów marki Junkers. Z samolotów Junkersa nie ma za wiele, bo o nie trudno, w zasadzie jest tylko Ju-52, reszta jako modele w gablotkach. No i replika F13 w budowie.

Ciekawy jest symulator lotu dla Ił-a 18 z epoki przedkomputerowej, na lampach - czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Obok stoją MiG-15 UTI i Jak-27R.

Symulator lotu Ił-18

Symulator lotu Ił-18

Na zewnątrz hali stoi trochę sprzętu postradzieckiego - MiG-21, MiG-23, Su-22, Mi-2, Ił-14 (pomalowany w barwy NRD-owskiej Deutsche Lufthansa) . No i zupełna ciekawostka - resztki tunelu aerodynamicznego zakładów Junkersa.

Tunel aerodynamiczny Junkersa

Tunel aerodynamiczny Junkersa

 Adres:

Technikmuseum "Hugo Junkers"
Kühnauer Straße 161a
06846 Dessau

 Muzeum czynne codziennie od 10 do 17. Wstęp: dorośli 4 EUR, dzieci 1,50.

[mappress mapid="2"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , ,

Kategorie:Warto zobaczyć

27 komentarzy

Żegnaj NRD extra: Żarówki NARVA kontra międzynarodowy spisek.

I znowu czerpię inspirację z Quarks & Co. Wczorajszy odcinek był poświęcony produktom, które psują się wkrótce po upływie gwarancji. Było na przykład o drukarkach atramentowych które sygnalizują przepełnienie zbiornika "zużytego" tuszu, a w rzeczywistości nie mają tam żadnego czujnika tylko liczą wydrukowane strony. Istotna informacja: W wielu drukarkach można ten licznik skasować kombinacją klawiszy lub z software, TUTAJ trochę opisów.

Ale podzielić się chciałem przede wszystkim czymś innym. Opowiedzieli tam historię, której nie znałem. Chodziło o żarówki.

Znana jest historia żarówki z Livermore (Centennial Light), świecącej prawie nieprzerwanie od roku 1901. Tymczasem aktualnie (jeszcze) produkowane żarówki maja trwałość rzędu 1000 godzin, czyli zaledwie trochę ponad 40 dób. Dlaczego?

Hasło brzmi "Kartel Phoebus". W roku 1924 wszyscy znaczący producenci żarówek na świecie (w sumie 80% rynku światowego) utworzyli w Szwajcarii spółkę o nazwie "Phoebus S.A. Compagnie Industrielle pour le Développement de l'Éclairage" i wnieśli do niej udziały w proporcji do ich udziału w rynku światowym. Spółka zajęła się standaryzacją - zestandaryzowała podstawki (stąd w większości świata w klasycznych żarówkach mamy gwint Edisona w paru rozmiarach) - to OK, zestandaryzowała konstrukcję i metody produkcji - to już gorzej. Dalej ustaliła, że wszyscy producenci będą się wymieniać know-how i patentami (dzwonek alarmowy), określiła kontyngenty produkcji i podzieliła świat między należące do spółki firmy, na obszary w których firma taka miała wyłączność na sprzedaż żarówek i ustalanie cen (wszystkie sygnalizatory alarmowe działają z pełną mocą!).

Ale na tym się nie skończyło! Spółka ustaliła jeszcze, że żarówki nie mogą mieć trwałości większej niż 1000 godzin, regularnie były prowadzone testy żarówek członków kartelu, a jeżeli produkty którejś z firm wytrzymywały dłużej, to firma ta musiała płacić kary umowne według taryfikatora! To nie jest tylko teoria spiskowa - są na to dokumenty! (TUTAJ materiał filmowy na ten temat)

Zastrzeżenie: Chodzi oczywiście o żarówki powszechnego użytku, takie do domu, żarówki specjalne (na przykład do sygnalizatorów ulicznych) miewają znacznie dłuższą trwałość.

Umowa ta miała obowiązywać do roku 1955, jednak około 1941 spółka Phoebus została oficjalnie zlikwidowana. Zostały po niej teorie spiskowe - żarówki do dziś mają oficjalnie deklarowaną trwałość "około 1000 godzin", czyżby porozumienie obowiązywało nadal? Podobne zmowy są dziś zabronione na całym świecie, ale może akurat ta działa dalej w ukryciu?

Uważny czytelnik zadaje sobie teraz pytanie: "Ale co to wszystko ma wspólnego z NRD?" Otóż trochę ma. Ale po kolei.

W NRD produkowano żarówki pod marka NARVA. Nazwa wzięła sie od N - azotu, AR - argonu i VA - Vakuum (próżnia) - czyli tego co w żarówce może być w środku. Kombinat Narva wywodził się z jednego z berlińskich oddziałów firmy Osram, firmy która była członkiem kartelu Phoebus.

Żarówka NARVA, NRD

Żarówka NARVA, NRD

Firma robiła żarówki jak żarówki, ale w latach 80-tych, jako jedyna firma na świecie rozpoczęła produkcję żarówek powszechnego użytku o trwałości podwyższonej do 2500 godzin. Oczywiście to żadna sztuka zrobić żarówkę świecącą długo - wystarczy ją niedowoltować, tyle że wtedy spada jej sprawność i kolor światła idzie mocno w stronę czerwonego.

Żarówka NARVA, NRD

Żarówka NARVA, NRD

Ale NRD-owcy poszli w inną stronę. Wzrost trwałości został osiągnięty przez włączenie w szereg z żarnikiem pewnego elementu, dzięki któremu włączenie było łagodniejsze. Wszyscy chyba zauważyli, że żarówki najczęściej przepalają się w momencie włączenia - zimny żarnik z wolframu ma sporo mniejszy opór niż rozgrzany, przez chwilę zanim się on rozgrzeje prąd jest znacznie wyższy niż normalnie i bum w miejscu o lokalnie wyższym oporze robi się o wiele łatwiej. Żarówka z Livermore ma jeszcze klasyczną, edisonowską budowę z włóknem węglowym, przy którym jest akurat odwrotnie - zimne ma większy opór niż gorące, włączenie jest łagodne i stosunkowo wolne. Element dodany w żarówce NARVY był widoczny jako czarny pręcik, prawdopodobnie był to po prostu węglowy termistor o ujemnym współczynniku temperaturowym. (Coś mi się wydaje, że mój blog jest jedynym miejscem w całej sieci, z którego się o tym można dowiedzieć).

Ale chyba nie działało to zbyt dobrze - przypomniałem sobie, że zafascynowany wszystkim co niemieckie (nawet jak było z NRD) kolega ze szkoły gdzieś około 1982 kupił sobie dwie takie żarówki i obie przepaliły się praktycznie natychmiast. Ale nie przepalił się w nich żarnik, tylko termistor.

Na dysku znalazłem nawet zdjęcie opakowania tej żarówki, niestety niezbyt wyraźne.

Żarówka NARVA o podwyższonej trwałości, NRD

Żarówka NARVA o podwyższonej trwałości, NRD

NARVA opracowała nawet żarówkę o trwałości 5000 godzin, ale podobno na Targach Hannowerskich ludzie z Osram-u zapytali ich: "Chcecie sami siebie posłać na bezrobocie?".  Żarówka nie weszła do produkcji.

I jak widać, nie warto zadzierać z międzynarodowymi spiskami. Długie macki kartelu Phoebus doprowadziły wkrótce do likwidacji NRD, firmy wywodzące się z NARVY istnieją co prawda nadal, ale po zjednoczeniu nawet nie myślały o produkcji takich żarówek.

I Wy, drodzy czytelnicy, też nawet o tym nie myślcie! (#teoriespiskowe) Wynalazca "wiecznej żarówki", Dieter Binninger, człowiek który chciał kupić kombinat NARVA i swoje wieczne żarówki w nim produkować, zginął w roku 1991 w nie do końca wyjaśnionej katastrofie lotniczej. Strzeżcie się!

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:DeDeeRowo

11 komentarzy

Muzeum poczty w Heusenstamm

Jest tu, we Frankfurcie, nad Menem, Muzeum Komunikacji. Całkiem fajne, muszę kiedyś pójść z aparatem, zrobić trochę zdjęć i napisać o nim notkę.

Niedawno na wystawie starych samochodów (tej na której wypalcowałem obiektyw i zdjęcia mi nie wyszły) zobaczyłem nieznany mi model dostawczego VW.  Zacząłem szukać czegoś o nim w sieci i zupełnym przypadkiem znalazłem, że jest taki (a był to VW Typ 147 Fridolin) w oddziale Muzeum Komunikacji - magazynie (Depot) w Heusenstamm. Nigdy wcześniej o tym oddziale nie słyszałem. No i się okazało że magazyn dostępny jest do zwiedzania w każdy pierwszy piątek miesiąca o 14, tylko z oprowadzaniem, za jedne 5 euro.

Heusenstamm jest mi prawie po drodze z pracy, stwierdziłem więc że się tam wybiorę i zrobię temu Fridolinowi zdjęcia. Można dojechać tam zabytkowym autobusem pocztowym (rocznik 1925) spod muzeum we Frankfurcie, no ale pora dla pracującego jest trudna (start o 13), pojechałem więc sam prosto z pracy.

Autobus pocztowy z roku 1925

Autobus pocztowy z roku 1925

No i muszę powiedzieć: Mówicie, że widzieliście już fajne muzeum techniki z bogatymi zbiorami? WYDAJE WAM SIĘ! Nic nie widzieliście. Mi też się wydawało że sporo już widziałem ale tam, w Heusenstamm, wlokłem szczękę po podłodze przez bite półtorej godziny.

Depot Heusenstamm to właściwie nie jest muzeum sensu stricto tylko, jak sama nazwa wskazuje, magazyn. Nie ma tam ekspozycji z gablotami itd, tylko regały magazynowe zastawione sprzętem.

Sprzęt jest poustawiany po działach i wieku. I tak mają tam telefony, teleksy,

Muzeum poczty Heusenstamm - teleksy

Muzeum poczty Heusenstamm - teleksy

łącznice telefoniczne ręczne, kawałki automatycznych central telefonicznych, telewizory, kamery telewizyjne, sprzęt grający, komputery domowe, stoły montażowe, faksy, lampy radiowe,

Muzeum poczty Heusenstamm - duża lampa radiowa

Muzeum poczty Heusenstamm - duża lampa radiowa

komórki... No mnóstwo. Pani oprowadzająca otwiera szafkę i wyciąga z niej oryginalne telefony systemu Bella,

Muzeum poczty Heusenstamm - telefony systemu Bella

Muzeum poczty Heusenstamm - telefony systemu Bella

obok stoją oryginalne telegrafy jakie wcześniej widziałem głównie na rysunkach w przedwojennej Encyklopedii Gutenberga.

Muzeum poczty Heusenstamm - telegraf

Muzeum poczty Heusenstamm - telegraf

W sekcji Home Computer są maszyny jakie widziałem tylko na zdjęciach z okresu pionierskiego - na przykład Commodore PET czy inne Victory.

Muzeum poczty Heusenstamm - stare komputery

Muzeum poczty Heusenstamm - stare komputery

W innym miejscu pani wyciąga replikę telefonu Reisa (z pobliskiego Friedrichsdorfu) i opowiada jak próbowali go uruchomić (muszę się wybrać do Friedrichsdorfu i zrobić o tym notkę).

Muzeum poczty Heusenstamm - replika telefonu Reisa

Muzeum poczty Heusenstamm - replika telefonu Reisa

I tak można by długo. Nie mają nic przeciwko żeby sobie pochodzić między regałami, byleby nic nie dotykać (pani dotyka eksponatów tylko w rękawiczkach). Półtorej godziny to stanowczo za mało, muszę się tam wybrać jeszcze raz.

Mieli tam też trochę rzeczy z NRD, zwłaszcza telewizorów. Porobiłem zdjęcia, podmienię część obcych zdjęć w starych notkach na moje. Zrobię też z nich nowe notki. Tyle że tam było trochę ciemno, zdjęcia w większości niezbyt dobre.

Więc jeżeli interesujecie się historią techniki to przyjedźcie koniecznie! Zostawcie sobie Deutsches Museum na potem, to jest lepsze. Trzeba się tylko umówić telefonicznie, bo grupy nie są zbyt duże. Adres:

Philipp-Reis-Straße 4-8, 
63150 Heusenstamm 

Rezerwacja telefoniczna pod numerem +49 (0)6104 49 77 210 

Informacja w sieci LINK

[mappress mapid="16"]

Trafić trochę trudno, bo nawigacja doprowadzi tylko przed bramę. W bramę trzeba wjechać i objechać wielką halę magazynową po lewej stronie, wejście jest po drugiej stronie hali a oznaczone jest słabo.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Ciekawostki

3 komentarze

Rolls Royce Oberursel

Już ponad rok temu miałem notkę o Rolls Royce Oberursel, ale dopiero teraz udało mi się wybrać do ich muzeum fabrycznego.

Muzeum otwarte jest tylko w ostatnie piątki miesiąca (oprócz grudnia) w godzinach od 15 do 18 i jest mi absolutnie nie po drodze - nic więc dziwnego że nie tak łatwo się wybrać. Ale wreszcie się udało.

Muzeum założono niedawno - około 2001. Pan zajmujący się tym muzeum (emerytowany pracownik fabryki) tłumaczył, że jest to najstarsza fabryka silników lotniczych na świecie, która nadal jest w tym samym miejscu i nadal robi silniki lotnicze. I jak pewnego razu powiedzieli o tym jakimś klientom którzy przyjechali z wizytą, to klienci zapytali "A gdzie jest wasze muzeum?". No i trzeba było zrobić muzeum.

O historii zakładu już pisałem, więc od razu przejdę do eksponatów. Głównie chciałem zobaczyć dwa z nich. Jeden to oczywiście oryginalny silnik GNOM.

Rolls-Royce Oberursel - Silnik GNOM

Rolls-Royce Oberursel - Silnik GNOM

Szczegół: Iskrownik w stylu epoki, z magnesami podkowiastymi:

Rolls-Royce Oberursel - Silnik GNOM

Rolls-Royce Oberursel - Silnik GNOM

Drugi eksponat to (również oczywiście) silnik rotacyjny Gnome. Ten nie jest autentyczny - to stosunkowo nowa replika z powycinanymi w rożnych miejscach otworami, żeby było widać szczegóły budowy.

Silnik rotacyjny Gnome z Oberursel

Silnik rotacyjny Gnome z Oberursel

Dopiero przyjrzenie się z bliska takiemu silnikowi uświadamia ile problemów technicznych musieli te 100 lat temu konstruktorzy pokonać. Przecież tu się kręci cały korpus (a wał jest nieruchomy) i do tych kręcących się cylindrów trzeba dostarczyć mieszankę, trzeba sterować zaworami

Silnik rotacyjny Gnome z Oberursel

Silnik rotacyjny Gnome z Oberursel

i dostarczać impulsy wysokiego napięcia do świec zapłonowych. Na zdjęciu, w otworze widać tarczę rozdzielacza zapłonu.

Silnik rotacyjny Gnome z Oberursel

Silnik rotacyjny Gnome z Oberursel

Tu jeszcze mamy spalinowy silnik przyczepny do roweru. Proste konstrukcje były instalowane na kierownicy i przez rolkę dociśniętą do opony napędzały koło przednie. Późniejsze, bardziej wyrafinowane napędzały bezpośrednio oś koła tylnego. Kiedyś było to bardzo popularne, ale nawet niezbyt dawno parę razy widziałem coś podobnego w akcji.

Rolls-Royce Oberursel - Silnik do roweru GNOM

Rolls-Royce Oberursel - Silnik do roweru GNOM

Inne eksponaty to oczywiście różne silniki odrzutowe.

Silnik odrzutowy produkcji Rolls-Royce Oberursel

Silnik odrzutowy produkcji Rolls-Royce Oberursel

Przed muzeum stoi samolot - Fiat G.91. Był to pierwszy samolot odrzutowy produkowany w Niemczech po wojnie, silniki do niego robiono w Oberursel. Taki sam stoi w muzeum Dorniera - Dornier też miał swój udział w produkcji.

Fiat G.91

Fiat G.91

I jeszcze jest tam śmigłowiec Bell UH-1D - podobnie jak przy tych Fiatach - silniki produkowano na licencji w Oberursel a całe śmigłowce robił Dornier. I taki śmigłowiec też stoi u Dorniera we Friedrichshafen.

Bell UH1-D

Bell UH1-D

Wstęp do muzeum jest za darmo (proszą tylko o dobrowolny datek), zachęcam. Jak przyjść o 15 to można wysłuchać dłuższej opowieści o historii zakładu. Adres:

61440 Oberursel
Hohemarkstrasse 60-70.

[mappress mapid="17"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , ,

Kategorie:Ciekawostki

Skomentuj

Claude Dornier jak Leonardo da Vinci

Wracając z wakacyjnych wojaży zajechałem do Friedrichshafen, żeby obejrzeć jedną z dwu tamtejszych atrakcji. Nie, nie jest to Bodensee, żeby zobaczyć Bodensee jeździ się do Lindau albo do Konstanz. Natomiast we Friedrichshafen i okolicy działało dwóch pionierów lotnictwa: Ferdinand Zeppelin i Claude Dornier. I są tam muzea im poświęcone, po namyśle wybrałem na ten raz Dorniera. Inne muzeum Zeppelina mam pod Frankfurtem, notkę o nim jeszcze napiszę.

Claude Dornier był pół Niemcem i pół Francuzem, najpierw z obywatelstwem francuskim. Już od dzieciństwa interesował się techniką, a potem studiował inżynierię w Monachium. Jako młody, 26-letni inżynier w roku 1910 zaczął pracować u Zeppelina, który skłonił go do przyjęcia obywatelstwa niemieckiego (jako drugiego). W 1913 roku Dornier odwiedził Międzynarodową Wystawę Lotniczą w Paryżu, tam zainteresował się aerodynami. Wkrótce zaczął prowadzić dział zakładów Zeppelina zajmujący się maszynami latającymi cięższymi od powietrza. Dornier budował tam przede wszystkim łodzie latające - tego rodzaju samoloty były dość długo uważane za interesującą ścieżkę rozwoju. Dlaczego? Bo samolot z kołami potrzebuje lotniska. Im większy samolot tym większe, równiejsze i droższe musi mieć lotnisko. Sterowiec Zeppelina omijał ten problem w inny sposób - wystarczał mu maszt do cumowania. No i ewentualnie obrotowy hangar, opatentowany przez Dorniera właśnie.

Model hangaru dla sterowców konstrukcji Dorniera

Model hangaru dla sterowców konstrukcji Dorniera

Sterowiec mógł wysadzić pasażerów w środku miasta - na przykład Empire State Building w Nowym Jorku był przystosowany do cumowania sterowców. Łódź latająca omija problem budowy lotniska jeszcze inaczej - w okolicy dużego miasta prawie zawsze znajdzie się większa rzeka albo jakieś jezioro, gdzie łódź latająca może wylądować.

Na zdjęciu: Łódź latająca Do-24 ATT - kadłub jest oryginalny z roku 1944, reszta została przerobiona w latach 80-tych XX wieku na silniki turbośmigłowe, zrobiono nowy płat i dodano podwozie. Jest latająca - kilka lat temu była we Frankfurcie, wodowała na Menie koło Höchstu. Pilotował wnuk konstruktora - Iren Dornier.

Dornier Do 24 ATT

Dornier Do 24 ATT

Wróćmy do Dorniera. Dornier był, podobnie jak Hugo Junkers, przekonany, że samoloty z listewek i płótna nie mają większej przyszłości, że samolot musi być z metalu. Tyle że Junkers preferował blachę falistą na szkielecie, a Dornier znacznie lepsze, samonośne konstrukcje skorupowe z blachy gładkiej. I ponieważ Dornier był pod wpływem wielkich sterowców Zepelina, to nie interesowały go malutkie latadełka, on od razu poszedł w wielkie, wielosilnikowe maszyny. Wiele jego konstrukcji było największymi samolotami swoich czasów.

Dornier był świetnym inżynierem i wymyślił bardzo wiele rozwiązań wyprzedzających swoje czasy. Na przykład zrobił pierwszy samolot pasażerski z toaletą na pokładzie (Dornier Merkur, 1925)

Dornier Merkur

Dornier Merkur

Jego ulubionym rozwiązaniem były dwa silniki rzędowe ustawione jeden za drugim, jeden ze śmigłem ciągnącym a drugi z pchającym. Ten układ ma sporo zalet, ale wygląda dość dziwnie. Szczytem tej perwersji był Dornier Do 335 Pfeil z roku 1944 - najszybszy wtedy samolot z silnikiem tłokowym na świecie, o osiągach niewiele gorszych od odrzutowego Me-262, przy znacznie mniejszym zużyciu paliwa.

Dornier Do 335 Pfeil

Dornier Do 335 Pfeil Źródło: Wikipedia Autor: AdMeskens

Najbardziej znaną konstrukcja Dorniera była wielka łódź latająca Do-X. W roku 1929 był to największy samolot na świecie, na krótsze loty zabierał 100 pasażerów, rekord ten został pobity dopiero 20 lat później.

Łódź latająca Dornier "Do X"

Łódź latająca Dornier "Do X" Źródło: Bundesarchiv, Bild 102-12963 / CC-BY-SA

Bardzo widać tu wpływy sterowców - samolot miał luksusowo wyposażony salon w stylu sterowcowym,

Fragment salonu łodzi latającej Dornier Do-X

Fragment salonu łodzi latającej Dornier Do-X

a pilot nie sterował silnikami bezpośrednio, tylko miał coś w rodzaju statkowego telegrafu maszynowego którym przekazywał dyspozycje do inżyniera pokładowego który odpowiednio ustawiał przepustnice.

Łódź latająca Dornier "Do X" - stanowisko inżyniera pokładowego

Łódź latająca Dornier "Do X" - stanowisko inżyniera pokładowego Źródło: Bundesarchiv, Bild 102-10658 / CC-BY-SA

W ramach reklamy Do-X zrobił trasę dookoła Atlantyku, ponieważ na przelot nad Atlantykiem na normalnej wysokości (a nie latał wysoko, do 500 metrów) nie wystarczyłoby mu paliwa, to polecieli wykorzystując efekt przypowierzchniowy. Czyli na wysokości nie większej niż połowa rozpiętości (48 metrów / 2 = 24 metry). Lecieli w nocy nad oceanem, a rok był 1930 i nie było radiowysokościomierzy, ILS-ów itp. Odważni byli. Dolecenie z Niemiec do USA zajęło im 10 miesięcy, bo po drodze mieli sporo problemów technicznych. W USA spędzili następne 9, również remontując samolot, aż złapał ich tam Wielki Kryzys i szanse na sprzedaż takich maszyn spadły do zera. Po powrocie do Niemiec Do-X przejęła Lufthansa, ale też nic wielkiego z tego nie wyszło bo eksploatacja tego samolotu była zbyt droga. Na koniec, w 1936, samolot poszedł do muzeum w Berlinie, gdzie został zniszczony w czasie wojny. W muzeum we Friedrichshafen mają tylko kilka jego niedużych kawałków.

Fragment łodzi latającej Dornier Do-X

Fragment łodzi latającej Dornier Do-X

Po wojnie Dornier był zasadniczo zrujnowany. Mimo że nie sympatyzował z nazistami to przy denazyfikacji tylko w strefie brytyjskiej dostał status entlastet (niewinny), w innych strefach wymagano do takiej klasyfikacji dowodów aktywnego sprzeciwu. W związku z tym tam był Mitläuferem (trudno mi znaleźć odpowiednie słowo, słownik mówi konformista) i musiał płacić jakieś kary. Ale zaczął od nowa, założył firmę produkująca krosna a potem wrócił do samolotów. Jego konstrukcją był na przykład Dornier Do-27 - samolot którym nad Afryka latał Grzimek. Dornier robił też inne samoloty, eksperymentował na przykład sporo z samolotami STOL (krótkiego startu i lądowania)

Dornier Do 29

Dornier Do 29

i VTOL (pionowego startu i lądowania).

Dornier Do 31 E1

Dornier Do 31 E1

Potem firmę przejęli jego synowie i wnuk, również inżynierowie lotniczy.

Dziś Dornier nadal robi głównie w aerospace, różne dziwne samoloty, awionikę, satelity, kawałki do rakiet itp. Na wystawie był na przykład system drony rozpoznawczej, razem z kontenerem dla operatorów - a coś takiego trudno obejrzeć z bliska gdziekolwiek indziej.

System drony rozpoznawczej Dorniera

System drony rozpoznawczej Dorniera

 

Kontener sterowania drony rozpoznawczej Dorniera

Kontener sterowania drony rozpoznawczej Dorniera

Ciekawostka: To jest urządzenie do rozbijania kamieni nerkowych falami akustycznymi, kiedyś już coś takiego widziałem, ale nie zwróciłem wtedy uwagi że to też jest firmy Dornier.

Urządzenie do rozbijania kamieni nerkowych falami akustycznymi firmy Dornier

Urządzenie do rozbijania kamieni nerkowych falami akustycznymi firmy Dornier

Druga ciekawostka: Pisałem już o Zündappie Janusie i wydawało mi się, że te drzwi z przodu i z tyłu to był pomysł Zündappa. A tu się okazało, że pierwotnie była to konstrukcja Dorniera (tak dokładnie to syna Claude - Claudiusa), zwana Dornier Delta. Dornier zrobił prototyp, ale z kalkulacji wyszło że nie zrobią go w odpowiedniej cenie, a poza tym dostali właśnie kontrakt na Do-27, więc licencję na pojazd sprzedano Zündappowi. Który jednak cokolwiek poprawił wygląd tego samochodu.

Dornier Delta

Dornier Delta

No dobrze, ale co z tym tytułowym Leonardem da Vinci? Otóż w jednym miejscu tego muzeum wielki portret Clauda Dorniera jest zakomponowany obok równie wielkiego portretu Leonarda. Ze niby on taki sam. Ja rozumiem że tego rodzaju muzeum to przedsięwzięcie reklamowo - PR-owe prywatnej firmy komercyjnej, a Dornier wielkim inżynierem był, no ale Leonarda nie za (a przynajmniej nie tylko za) inżynierię kochamy. Leonarda kochamy raczej za to, że potrafił różne rzeczy zrobić pięknie. Natomiast oglądając konstrukcje Dorniera, nie znajduję ani jednej którą mógłbym z czystym sumieniem nazwać piękną. One są bardzo utylitarne, konstruktor w ogóle nie dbał o wygląd dzieła. Wszystkie są jakieś za chude, zbyt nieregularne, zbyt dziwaczne, a jak trzeba było coś dołożyć to zostało dołożone bez patrzenia na estetykę. Gdzie temu do Leonarda.

Jedno mnie tylko rozczarowało - w sklepiku muzealnym mieli bardzo mało koszulek w rozmiarze na mojego syna, ledwie dało się coś wybrać. Ale poza tym sklepik super, jeden z najlepszych jakie widziałem.

No i jeszcze marzyłaby mi się replika Do-X w skali 1:1. Ale to chyba zbyt drogie przedsięwzięcie.

Muzeum Dorniera w Friedrichshafen, przy lotnisku, Claude-Dornier-Platz 1, wstęp dorośli 9 EUR, dzieci 4,50.

[mappress mapid="19"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , , , ,

Kategorie:Ciekawostki

4 komentarze

Dzień otwartych drzwi w Deutscher Wetterdienst

Kiedyś już wspominałem, że mam tu pod bokiem, w Offenbachu, centralę Deutscher Wetterdienst, czyli na nasze Instytutu Meteorologii. Nawet przez parę lat pracowałem o rzut beretem od tego budynku. W tym czasie oni zdążyli go zburzyć i zbudować całkiem od nowa, bo im się komputery przestały mieścić. Wczoraj był tam dzień otwartych drzwi, więc postanowiłem zobaczyć ich sprzęt.

Deutscher Wetterdienst Offenbach - logo

Deutscher Wetterdienst Offenbach - logo

Deutsches Wetterdienst (DWD) kontynuuje tradycje założonego w roku 1847 Pruskiego Instytutu Meteorologicznego (Preusisches Meteorologisches Institut) w Berlinie. Pod obecną nazwą powstał w roku 1952, a centralę w Offenbachu zbudowano w latach 1955-1957.

Deutscher Wetterdienst Offenbach

Deutscher Wetterdienst Offenbach

Na dniu otwartym pokazywali sprzęt pomiarowy, dawny i aktualny, trochę różnych zabytków typu telemetrii lampowej do balonów meteorologicznych, zapisy pogody sprzed 100 lat itp.

Deutscher Wetterdienst Offenbach

Deutscher Wetterdienst Offenbach


Deutscher Wetterdienst Offenbach - heliograf

Deutscher Wetterdienst Offenbach - heliograf

Ja zapisałem się na Führung po centrum obliczeniowym - nie było to łatwe, bo co pół godziny wchodziło  po ok. 30 osób, po kartę wstępu trzeba było się ustawić godzinę wcześniej z odpowiednim wyczuciem momentu. Führung nie był niestety zbyt dobry, tylko opowiadali i pokazywali film. Rzecz odbywała się w sali kontrolerów, nie różni się ona od zwykłego biura.

Deutscher Wetterdienst Offenbach - stanowisko kontrolne superkomputera NEC SX-9

Deutscher Wetterdienst Offenbach - stanowisko kontrolne superkomputera NEC SX-9

Do sali z komputerami można było tylko zajrzeć przez szklane drzwi. Z wprowadzaniem wycieczek byłoby chyba trudno, ba na drzwiach było oznaczenie żeby wchodzić tylko ze środkami ochrony słuchu. Ale sprzętu mają tam trochę: Dwa superkomputery wektorowe NEC SX-9 po 480 procesorów każdy.

Deutscher Wetterdienst Offenbach - superkomputer NEC SX-9

Deutscher Wetterdienst Offenbach - superkomputer NEC SX-9

Procesorów chyba stale dokładają, bo w prospektach wydrukowanych w 2010 mowa jest o 224. W maksymalnej konfiguracji z 512 procesorami w momencie wejścia na rynek (2008) byłby to najszybszy komputer na świecie. Chodzi to na wariancie Unixa. Na zdjęciu: Procesor do superkomputera. Znaczy procesor to jest ta płytka na wierzchu, reszta to radiator.

Deutscher Wetterdienst Offenbach - procesor superkomputera NEC SX-9

Deutscher Wetterdienst Offenbach - procesor superkomputera NEC SX-9

Oprócz tego mają dwa komputery skalarne SUN X4600, do sterowania tamtymi, developmentu i testowania, też po 480 procesorów każdy. Te wywodzą się z pecetów - mają intelowskie procesory i chodzą na SuSe Linuksie. Do tego jeszcze cztery serwery bazodanowe SGI Altix 4700 po 96 procesorów każdy, razem 1125 TiB (też na SuSe).

Bierze ten sprzęt 2 MW mocy, jak to przy takich wymogach pracy ciągłej jest oczywiście generator zasilania awaryjnego zbuforowany kołem zamachowym. Generator potrzebuje 15 sekund na rozruch i 15 na synchronizację, wyobraziłem sobie koło zamachowe oddające 2MW (+ straty na generatorze) przez 30 sekund i wyszło mi duże.

Wszystko to po to, żeby liczyć prognozę pogody dla całej Ziemi - jest to jedno z 10 centrów na świecie liczących prognozy globalne. W każdym cyklu obliczeń liczą według dziesięciu różnych modeli.

To wszystko jest finansowane z budżetu państwa - podpada to pod ministerstwo komunikacji, a 10% wydatków finansuje wojsko. W zamian wojsko dostaje 10% czasu komputerów i może sobie liczyć na tym co chce. Wpływy ze sprzedaży prognoz nie lądują na koncie Wetterdienstu, tylko idą do budżetu państwa.

[mappress mapid="21"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , , ,

Kategorie:Ciekawostki

4 komentarze

Kolejka linowa na wodę

EDIT: Dlaczego mnie nie dziwi, że ktoś podlinkował moją notkę jako przykład pojazdu na wodę? Przecież nawet napisałem coś o tym, ale może jeszcze raz DUŻYMI LITERAMI:

Uwaga niedorozwinięci technicznie:

Ta kolejka tak naprawdę to jest na prąd!

 Korzystając z przedłużonego, majowego weekendu i ładnej pogody wybrałem się z rodziną do Wiesbaden przejechać się kolejką linową. Ale nie wiszącą, tylko jeżdżącą po torach jak ta na Gubałówkę - czyli linowo-terenową, zwaną Nerobergbahn.

Konstrukcja ta jest o tyle ciekawa, że do napędu wagoników używa wody. Tu od razu umieszczę zastrzeżenie, żeby ktoś niedorozwinięty technicznie nie podlinkował mojej notki jako przykładu działającego pojazdu na wodę: W ostatecznym rozrachunku kolejka jest napędzana elektrycznie, a kiedyś była parą, woda jest tylko nośnikiem energii.

Nerobergbahn uruchomiono w roku 1888. Jak to kolejka linowo-terenowa ma ona dwa wagoniki jeżdżące po częściowo wspólnym torze o z grubsza stałym nachyleniu. Wagoniki połączone są liną, przełożoną przez koło linowe na górnej stacji. Tor ma trzy szyny, z których środkowa jest używana przez oba wagoniki. Oprócz tego na środku każdego z (jak to nazwać? Bo torem nazwałem już całość, ale niech będzie) torów umieszczona jest dodatkowa szyna zębata służąca do hamowania. No i oczywiście w połowie długości toru musi być mijanka. Dzięki użyciu trzech szyn mijanka nie potrzebuje skomplikowanych technicznie i drogich w utrzymaniu zwrotnic. Dla zainteresowanych schemat układu TUTAJ.

Nerobergbahn Wiesbaden - mijanka

Nerobergbahn Wiesbaden - mijanka

Teraz wszystko jest zbudowane tak samo - procesor plus parę silników krokowych, a w XIX wieku inżynierowie mieli bardzo ciekawe pomysły. Ta kolejka też jest interesująca - jest napędzana wodą. Wagoniki i koło linowe na górze nie mają żadnych silników. Za to wagoniki mają duże zbiorniki na wodę (7m3) i do tego na górze nalewa się po prostu wody. Ilość nalewanej wody zależy oczywiście od obciążenia obu wagoników - maszynista z dolnej stacji podaje ilość pasażerów w dolnym wagoniku, maszynista z górnej stacji liczy u siebie i nalewa odpowiednio dużo. Na zdjęciu: otwór do nalewania.

Nerobergbahn Wiesbaden - otwór do nalewania wody

Nerobergbahn Wiesbaden - otwór do nalewania wody

No i górny wagonik robi się cięższy niż dolny i zjeżdża w dół wciągając dolny wagonik na górę. Zadaniem maszynisty w wagoniku jadącym w dół jest hamowanie tak, żeby kolejka nie jechała za szybko. Po dojechaniu do dolnej stacji samoczynnie otwiera się zawór i woda ze zbiornika wylewa się do odpowiedniego kanału. Na zdjęciu: wylewanie wody.

Nerobergbahn Wiesbaden - wylewanie wody z wagonika

Nerobergbahn Wiesbaden - wylewanie wody z wagonika

Stąd pompa pompuje ją znów na górę, do zbiornika w górnej stacji. Pompa jest od 1916 roku napędzana elektrycznie, wcześniej napęd pompy był oczywiście parowy. W roku 1939 w planie była przeróbka kolejki na napęd elektryczny, ale ze względu na wybuch wojny projekt zarzucono. Jest to ostatnia kolejka takiego systemu (znaczy naziemna i na wodę) w Niemczech, a Wikipedia wymienia tylko sześć takich działających jeszcze na całym świecie, z tego dwie starsze od tej (ale niewiele, o 3 i 6 lat). Oprócz nich działa jeszcze jedna kolejka linowa napowietrzna z balastem wodnym.

Nerobergbahn Wiesbaden

Nerobergbahn Wiesbaden

Najniższa część trasy przebiega na murowanym wiadukcie. Ciekawostka: W momencie zbudowania go sporo ludzi uważało go za niedopuszczalną, techniczną ingerencję w przyrodę i psucie krajobrazu. Sam cesarz Wilhelm II w roku 1902 skrytykował tę konstrukcję z takich pozycji.

[mappress mapid="22"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Ciekawostki

8 komentarzy

Zaczęło się w Oberursel

Przy okazji Hessentagu znalazłem się obok fabryki Rolls Royce w Oberursel, zrobiłem więc zdjęcia i napiszę wreszcie o niej notkę.

Rolls Royce Oberursel

Rolls Royce Oberursel

 Nie produkuje się tu samochodów RR, tylko silniki lotnicze. Pod tą bardzo znaną nazwą fabryka funkcjonuje dopiero od niedawna, ale ma bardzo długą i ciekawą tradycję pod nazwą Motorenfabrik Oberursel A.G.

Rolls Royce Oberursel

Rolls Royce Oberursel

Początki fabryki sięgają roku 1891, kiedy to Willy Seck wymyślił nowy system podawania paliwa do silnika i rozpoczął produkcję jednocylindrowego silnika stacjonarnego nazwanego GNOM. Jego rozwiązanie nie zawierało wałka rozrządu, silnik wyszedł mały a mocny. W następnym roku założył firmę i rozpoczął produkcję (złośliwi mówili, że GNOM to skrót od Geht Nicht Ohne Monteur - Nie działa bez mechanika).

Potem silnik został jeszcze ulepszony, a Seck wymyślił że będzie budował samochody nim napędzane. Niestety udziałowcy firmy nie wyczuli koniunktury i się postawili. Więc Seck w 1897 sobie poszedł i od tego czasu pracował dla różnych firm branży samochodowej.

Rolls Royce Oberursel

Rolls Royce Oberursel

Po odejściu Secka fabrykę rozbudowano i nazwano Motorenfabrik Oberursel. Silniki GNOM schodziły tak dobrze, że w 1900 roku fabrykę z gospodarska wizytą odwiedził cesarz. W tym samym roku licencję na GNOMa sprzedano Francuzom, braciom Seguin.

Rolls Royce Oberursel

Rolls Royce Oberursel

Bracia Seguin wymyślili, że połączą kilka cylindrów GNOMa w jeden silnik, umieszczą je gwiazdowo i dla lepszego chłodzenia zrobią żeby kręcił się cały korpus, a wał przy tym był nieruchomy (a w zasadzie żeby wcale go nie było). Tak powstały słynne silniki o z pewnością znanej entuzjastom dawnej techniki nazwie Gnome-Rhône. Gnome pochodziło właśnie od silników GNOM z Oberursel. TUTAJ można zobaczyć sobie jak taki silnik działał.

Teraz (1913) to fabryka z Oberursel kupiła od braci Seguin licencję na silniki rotacyjne i uruchomiła ich produkcję. Produkowano je w wersjach 7-, 9-, 11- i 14-cylindrowej, silniki z Oberursel napędzały chyba większość typów samolotów niemieckich i sojuszniczych włącznie z najsłynniejszym Fokkerem Dr.I, takim na jakim latał Richthofen. Analogiczne silniki braci Seguin produkowane we Francji były stosowane w dużej części samolotów angielskich i francuskich.

Militärhistorisches Museum Flugplatz Berlin-Gatow - Fokker Dr.1

Militärhistorisches Museum Flugplatz Berlin-Gatow - Fokker Dr.1

Po I wojnie fabryka produkowała mniejsze silniki do samochodów, motocykli i rowerów, a w 1921 została kupiona przez Deutz Motorenfabrik AG. Deutz przeniósł do Oberursel produkcję dwusuwowych Diesli, rozpoczęto też produkcję silników do statków. Potem przyszedł Wielki Kryzys i fabryka została zamknięta.

Rolls Royce Oberursel

Rolls Royce Oberursel

W 1934 roku produkcję uruchomiono ponownie, znowu produkowano tu między innymi silniki lotnicze. W 1940 roku przeniesiono tu biuro konstrukcyjne dwusuwowych Diesli do samolotów.

Amerykanie w 1945, jak to zwykle, po wkroczeniu zaopiekowali się całą dokumentacją techniczną i archiwum fabryki. Dodatkowo, wzorem Rosjan, wywieźli też maszyny. Potem oddali prawie pustą fabrykę Deutzowi, jakąkolwiek większą produkcję w zakładach udało się uruchomić dopiero w 1958. Ale od tego czasu produkuje się tu i serwisuje odrzutowe i turbinowe silniki lotnicze do różnych samolotów i śmigłowców, zarówno cywilnych jak i wojskowych. Od 1990 roku zakłady należą do BMW Rolls Royce, obecnie pod nazwą Rolls-Royce Deutschland.

Rolls Royce Oberursel

Rolls Royce Oberursel

Więc pamiętajmy: Dynamiczny rozwój lotnictwa w początku XX wieku był możliwy dzięki wynalazkowi z Oberursel.

To nie jedyna rzecz, która zaczęła się w Oberursel, ale o innych napiszę jak uda mi się zrobić zdjęcia.

A zakład ma muzeum fabryczne, postaram się tam pójść, zrobić zdjęcia i notkę. Ale to nie będzie szybko, bo otwarte mają tam tylko jeden dzień w miesiącu, a pierwszy pasujący mi termin będzie dopiero w końcu sierpnia.

[mappress mapid="26"]

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Ciekawostki

Skomentuj

Pomyślmy: Wyłączyć reaktory i co dalej?

Wszyscy piszą teraz o energetyce jądrowej. Ja swoją notkę o tym, jak to jest w Niemczech zacząłem pisać już w listopadzie, po ostatnim większym transporcie odpadów z Francji do Niemiec, ale notka nadal nie jest skończona. Dziś inne przemyślenia.

Ludzie krzyczą teraz "Wyłączyć! Wyłączyć!" (reaktory oczywiście), ale trzeba się zastanowić, co zamiast nich?

Nie ma aż tak wiele sposobów wytwarzania prądu na skalę potrzebną żebyśmy nie siedzieli po ciemku i mieli zaopatrzone sklepy. Przyjrzyjmy się im po kolei.

Najpierw zauważmy, że nie ma metody na zmagazynowanie prądu w znaczniejszych ilościach. Jedyna używana metoda to elektrownia szczytowo-pompowa, ale to są drobiazgi w porównaniu z potrzebami. Generalnie prąd trzeba wytwarzać w tym momencie, w którym jest zużywany.

Spójrzmy na energię atomową. Ma ona sporo zalet (gdyby ich nie miała, nikt by się w to nie bawił). Elektrownia jądrowa zużywa stosunkowo niewielkie ilości paliwa, daje niedużo odpadów i żadnych spalin. Prąd z elektrowni jądrowej jest tani (chociaż dyskusyjne jest, czy prawidłowo dolicza się do tej ceny koszty składowania odpadów). Oczywiście nie ma na świecie nic z samymi zaletami - odpadów nie jest wiele, ale za to bardzo problematyczne. Trzeba je przechowywać przez wiele tysięcy lat zanim przestaną być niebezpieczne, i jak dotąd nikt nie ma na to dobrego sposobu. Skutki awarii elektrowni mogą też być paskudne.

No to może coś innego. Najwięcej prądu na świecie wytwarza się z paliw kopalnych - węgla kamiennego i brunatnego. No ale to jest jeszcze o wiele gorsze niż elektrownia jądrowa! Elektrownia na węgiel sieje po znacznej okolicy produktami spalania węgla i produkuje góry popiołów zawierające całą tablicę Mendelejewa, nie wyłączając pierwiastków i izotopów radioaktywnych. Szacuje się, że rocznie przez wszystkie elektronie węglowe na świecie przechodzi 10.000 ton uranu i 25.000 ton toru, większość z tych pierwiastków ląduje w popiele gromadzonym na hałdzie.  Te hałdy leżą sobie po prostu, są rozmywane i wypłukiwane przez wodę deszczową, wszystko co w nich jest trafia do powietrza i wód gruntowych, a potem do żywności. Były już próby wydobywania uranu z popiołów elektrowni, w USA między 1960 a 1970 uzyskano tak 1100 ton. Dalej: przy wydobyciu węgla giną ludzie i to wcale niemało. A wydobywanie go spod ziemi powoduje szkody górnicze, bywa że również ze skutkami śmiertelnymi.

Bezpieczniejsze są  ropa i gaz, ale przypomnijmy sobie niedawną katastrofę w Zatoce Meksykańskiej. Poza tym ropy szkoda na spalenie - jak się skończy to jak będziemy robić tworzywa sztuczne?

Jest jeszcze geotermia, no ale nie wszystkie kraje mają takie szczęście jak Islandia. Tak normalnie to można tą metodą podgrzać sobie wodę do ogrzewania, a nie popędzić dużą elektrownię.

No to może posłuchać zielonych ekologistów[*] i zająć się energią odnawialną?

Weźmy taką energię wodną. Ekologiści[*] chwalą ją, ale spróbujcie zaproponować budowę takiej elektrowni, zaraz ich grupa przykuje się do drzew w tej okolicy i wyliczy wszystkie wady tej technologii, nie trzeba będzie samemu się wysilać. Poza tym katastrofa takiej elektrowni też się zdarza i też może mieć niezły body count. Dużo energii to dużo energii, nie ma z tym żartów, niezależnie od tego w jakiej formie ta energia jest.

A co z wiatrem? Pierwszym problemem wiatru jest to, że nie zawsze wieje. A prąd musi być zawsze. Czyli każdy wiatrak musi mieć pokrycie w jakiejś innej elektrowni. A wiatraki też nie są bezproblemowe, są drogie w eksploatacji i musi być ich strasznie dużo - duży wiatrak to zaledwie 5 MW (i to jak dobry wiatr) a jeden blok normalnej elektrowni może mieć nawet 1000 MW. Podzielenie jednego przez drugie pozostawiam jako ćwiczenie dla czytelnika.

A słońce? Tu jest jeszcze gorzej. Po pierwsze u nas jest raczej słabe, a do tego z definicji nie ma go w nocy. Do tego wtedy, gdy prądu najbardziej potrzebujemy, czyli w zimie, jest go akurat najmniej. Prąd ze Słońca to, jak na razie,  rzecz nadająca się do zasilania klimatyzatorów w ciepłym klimacie, a nie na naszą strefę klimatyczną. Najwyżej trochę wody do mycia można podgrzać.

Jeszcze mamy falowanie i pływy. Ale tu podobnie jak z wiatrakami - gęstość tej energii jest zbyt mała żeby naprodukować w rozsądnej cenie potrzebną ilość prądu.

Zostało już tylko jedno - biomasa. No ale ekologiczność palenia biomasą jest baaardzo wątpliwa. Zauważmy, że bioetanol dodawany do benzyny to często jest robiony z roślin, dla uprawy których wycięto kawałek dżungli amazońskiej. No jak tak ma wyglądać ekologizm[*] to ja dziękuję. Nie mamy aż takiego nadmiaru żywności i ziem uprawnych żeby pokryć nasze zapotrzebowanie na energię z samej biomasy.

 

Prawdziwie czystą energię aż po górne bezpieczniki w nosie mogła by dać tylko synteza jądrowa. No ale już tak od dobrych 50 lat jest mowa o tym, że już za 10 lat to będzie działać. I nie działa, a ostatnio przepowiadane terminy się odsuwają. Czyli tak w zasadzie to zostaje tylko się pociąć.

 

[*] Odmawiam używania słów ekologia, ekolog oznaczających naukę i naukowca na określenie tego, co proponują różni Zieloni. Konsekwentnie używam zamiast tego słów ekologizm i ekologista, te końcówki wydają mi się zgodne z regułami polskiego słowotwórstwa w odniesieniu do ideologii.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Pomyślmy

43 komentarze