Gdzieś między Polską a Niemcami, a szczególnie w NRD

Warto zobaczyć: Muzeum Mercedesa w Stuttgarcie

Znowu - byłem tam zanim zacząłem blogowanie i dziś zrobiłbym inne zdjęcia niż wtedy. Ale trudno, muszą wystarczyć takie, jakie są.

W tym muzeum widać cash wylewający się wszystkimi otworami. Już sam budynek ma rozmach i interesującą architekturę, w środku futurystyczne windy, no i ekspozycja że hej. Ale to przecież reklama bogatej firmy, której produkty skierowane są do ludzi z pieniędzmi.

Zwiedzanie rozpoczynamy od wjechania windą na najwyższe piętro budynku (wydaje mi się że te windy widziałem w jakimś filmie SF, ale nie mogę skojarzyć w jakim).

Mercedes Museum Stuttgart

Mercedes Museum Stuttgart

Stamtąd schodzimy spiralną pochylnią w dół. Zaczyna się od najstarszych produktów firmy (repliki Patentmotorwagen Nummer 1 i pierwszego motocykla Daimlera) i idzie do czasów coraz nowszych.

Benz Patent-Motorwagen Nummer 1

Benz Patent-Motorwagen Nummer 1

 Pięknie odstawione stare Mercedesy. A nawet bardzo stare.

Mercedes Museum Stuttgart

Mercedes Museum Stuttgart

Na następnym poziomie trochę nowsze.

Mercedes Museum Stuttgart

Mercedes Museum Stuttgart

I tak dalej.

Mercedes-Benz 300SL (W 198)

Mercedes-Benz 300SL (W 198)

 Ciekawostka: Papamobile. Bliższe przyjrzenie się pojazdowi ujawnia niechlujnie naniesioną pazłotkę (a może w eksploatacji oblazła).

Mercedes-Benz G-Klasse (W 460) Papamobile

Mercedes-Benz G-Klasse (W 460) Papamobile

Maja tam nie tylko osobówki, a również trochę ciężarówek i autobusów.

Mercedes LP333

Mercedes LP333

Chwalą się oczywiście swoimi innowacjami, a o konkurencji ani słowa. No cóż - reklama ma swoje prawa.

Zwiedzanie kończy się na ekspozycji wyścigówek Mercedesa (tyle że jakoś głupio - od najnowszych do najstarszych, to mi sie nie podobało)

Mercedes Museum Stuttgart

Mercedes Museum Stuttgart

 i prototypów.

Mercedes C111

Mercedes C111

 W TAKIM muzeum musi być oczywiście maksymalna nowoczesność w domu i zagrodzie. Audio guide które dają do używania są sterowane bezprzewodowo i koło odpowiedniego eksponatu dają odpowiedni tekst i synchronizują się z filmem lecącym akurat na mijanym monitorze.

 

To muzeum naprawdę warto zobaczyć. Polecam. 

Adres:

Mercedes-Benz Museum
Mercedesstr. 100
70372 Stuttgart

Muzeum czynne od wtorku do niedzieli od 9 do 18. W poniedziałki nieczynne.

Wstęp Dorośli: 8 EUR, młodzież 4 EUR

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Warto zobaczyć

Komentarze: (1)

Na ulicy widziane: BMW 502 (2)

Notka o BMW 501/502 już była, ale zdjęcia w niej słabe i tylko od przodu. Spotkałem jednak takie BMW zgodnie z tytułem cyklu na ulicy (trochę naciągam: na publicznym parkingu) i zrobiłem parę zdjęć. Niestety miałem ze sobą tylko komórkę. Ten egzemplarz ma silnik ośmiocylindrowy (był to pierwszy ośmiocylindrowy silnik ze stopów lekkich na świecie), czyli jest to BMW 502.

BMW 502

BMW 502

 

BMW 502

BMW 502

Nie mam wiele więcej do napisania o tym samochodzie, jako ciekawostkę podam tylko, że w tamtych czasach "mały" przegląd ze smarowaniem robiło się według zaleceń producenta co 3000 kilometrów.

BMW 502

BMW 502

Prasa fachowa zachwycała się, jaki ten samochód ładny, ale ja widzę w nim tylko typowy styl tamtych czasów, a nawet już powoli odchodzący do lamusa - już wchodził w modę ponton, niewiele później pojawił się Citroen DS ze swoim rewolucyjnym designem...

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Na ulicy widziane

2 komentarze

Warto zobaczyć: U-461 w Peenemünde

Muzeum w Peenemünde obrosło przez lata masą innych atrakcji, ale większość z nich to jakieś oddziały tego samego co w innych miastach, albo nic szczególnego. Ale jedna z tych atrakcji jest rzeczywiście niepowtarzalna - blisko muzeum rakiet jest zakotwiczony radziecki okręt podwodny projektu 651, w terminologii NATO zwanego Juliett. Okręt nosi nazwę U-461, ale w trakcie służby (1965-1991) nazywał się K-24, a potem B-124.

U-461 w Peenemünde

U-461 w Peenemünde

Okręty podwodne tego typu były napędzane klasycznie (znaczy diesel-elektryka) i były wyposażone w cztery wyrzutnie rakiet o zasięgu rzędu 500 km do zwalczania celów naziemnych i nawodnych. Okręty tego typu produkowano w latach 60-tych, zresztą podobno głównie dlatego że okręty atomowe produkowały tylko dwie stocznie i trzeba było dorobić trochę klasycznych o tym samym zakresie zadań. Tego typu miało być 72 sztuki, ale skończyło sie na 16. Równolegle produkowane okręty atomowe projektu 659 (typ Echo według oznaczeń NATO) nie były znowu tak wiele większe (długość 111m vs. 85, wyporność 4920 ton vs. 4180).

U-461 w Peenemünde

U-461 w Peenemünde

Rakiety mogły być wystrzeliwane tylko w wynurzeniu, wyrzutnia jest podniesiona i można ją sobie obejrzeć.

U-461 w Peenemünde

U-461 w Peenemünde

 

U-461 w Peenemünde

U-461 w Peenemünde

Przeczytałem ciekawostkę na ten temat: Po podniesieniu wyrzutni trzeba było podłączyć rakietę do pokładowej sieci 24V. Przy tej operacji zdarzało się, że od impulsu na zasilaniu sterowania silnik rakiety się włączył. Stąd do tego zadania wyznaczano wyłącznie marynarzy kawalerów. Obejrzenie okrętu od środka (a zwłaszcza jego porównanie z niemieckim typem 205 ze Speyer) budzi podziw dla odwagi pływających na nim marynarzy (chociaż co oni mieli w tym względzie do gadania). No to nie jest jakość urządzenia, w którym chciałbym się zanurzyć na głębokość 300 metrów.

U-461 w Peenemünde

U-461 w Peenemünde

 

U-461 w Peenemünde - toaleta

U-461 w Peenemünde - toaleta

Czytałem gdzieś, że jest to największy na świecie okręt podwodny dostępny do zwiedzania. Był jeszcze drugi tego typu (K-77) jako okręt-muzeum gdzieś w USA, ale im zatonął przy nabrzeżu podczas burzy (wcześniej robił za bar gdzieś w Finlandii, zrobili mu tam w kadłubie dziurę, chyba do wentylacji, i nie pomyśleli żeby się dało ją szczelnie zamykać). Po ponad roku leżenia na dnie, w ramach ćwiczeń płetwonurków marynarki wyciągnięto go na powierzchnię, ale remont byłby za drogi. Więc w Peenemünde jedyna szansa na świecie.

U-461 w Peenemünde - przedni przedział torpedowy

U-461 w Peenemünde - przedni przedział torpedowy

PS: Jak donosi czytelnik Witek Serhej, w Hamburgu mają do zwiedzania U-434, czyli radziecki okręt podwodny projektu 641B (według NATO: Tango). Ten jest nowszy (1976), też diesel-elektryk, trochę dłuższy (92m), ale o trochę mniejszej wyporności (3600 ton). I bez rakiet, tylko z torpedami. Wpisuję go na mapkę nie sprawdzonych osobiście.

 

Adres:

Maritime Museum Peenemünde
Haupthafen
17449 Peenemünde, Niemcy

Muzeum czynne: W sezonie od 9 do 20, poza sezonem krócej, proszę sprawdzić na ich stronie

Wstęp: Dorośli 6 EUR, dzieci 3 EUR, fotografowanie 1 EUR

 

Haupthafen, Peenemünde, Niemcy

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Warto zobaczyć

5 komentarzy

Warto zobaczyć: Muzeum historyczno-techniczne w Peenemünde

Dziś o muzeum w miejscowości, która każdemu się kojarzy. Peenemünde.

Prawda jest taka, że od wojny nie za wiele tam zostało. Teren został gruntownie zbombardowany w 1943, potem odbudowano tylko elektrownię. Ale ta elektrownia nie była mała - 30MW, jedna z największych wtedy w Rzeszy. Większość produkowanej przez nią energii szła na produkcję ciekłego tlenu w pobliskiej tlenowni (dziś w ruinie, niedostępna do zwiedzania). Zresztą to właśnie ta elektrownia  zwróciła uwagę aliantów - taka duża na kawałku piaszczystej, słabo zaludnionej wyspy? Po bombardowaniu produkcję rakiet przeniesiono pod ziemię w środku Niemiec (hasło "Mittelbau-Dora"), tutaj tylko robiono kontrolę jakości. Nie w ruinie są jeszcze tylko kwatery inżynierów.

Peenemünde - budynek elektrowni

Peenemünde - budynek elektrowni

Ale elektrownia po odbudowie pracowała do 1990. Dziś mieści się tam ekspozycja muzeum. A muzeum jest oczywiście poświęcone rakietom A4 (V2).

Peenemünde - rakieta A4 (V2)

Peenemünde - rakieta A4 (V2)

Ekspozycja jest bardzo dobra. Z jednej strony przedstawiony jest aspekt techniczny przedsięwzięcia - konstrukcja rakiet, projekty dalszego ich rozwoju, osiągnięcia zespołu.

Peenemünde - silnik rakiety A4 (V2)

Peenemünde - silnik rakiety A4 (V2)

 

Peenemünde - sterowanie rakiety A4 (V2)

Peenemünde - sterowanie rakiety A4 (V2)

Ale muzeum nie na darmo nazywa się "historyczno-technicznym". Bardzo wiele miejsca poświęcone jest drugiej stronie medalu - cierpieniom więźniów produkujących rakiety, bardzo dwuznacznej (eufemistycznie mówiąc) postawie poszczególnych konstruktorów, bezsensie tych rakiet jako broni (więcej ludzi zginęło przy ich produkcji niż od ich zastosowania), staraniom mocarstw zwycięskich żeby jak najwięcej z wyników programu przejąć dla siebie. I o tym, jaką przeszłość ciągną za sobą programy kosmiczne zarówno Amerykanów jak i Rosjan.

Na zewnątrz budynku, oprócz kilku rakiet A4 (V2) zrobionych po wojnie z pozostałych części, stoi trochę innego sprzętu głownie poradzieckiego. Kilka samolotów i śmigłowców, trochę różnych rakiet.

Peenemünde - samoloty

Peenemünde - samoloty

W hali elektrowni można też obejrzeć piec i kawałki turbin.

Peenemünde - piec elektrowni

Peenemünde - piec elektrowni

W Peenemünde byłem kilka lat temu, widzę po zdjęciach w sieci że ekspozycja od tego czasu się powiększyła. Zwłaszcza o Fieseler Fi-103 (V1) i zmontowane kawałki katapulty do ich wyrzucania (wcześniej części katapulty leżały sobie w ciemnym kącie hali elektrowni).

Peenemünde - katapulta rakiety Fieseler Fi-103 (V1)

Peenemünde - katapulta rakiety Fieseler Fi-103 (V1)

Jeszcze ciekawostka: Konstruktorzy zespołu byli wielkimi fanami filmu Fritza Langa "Frau im Mond". Przypomina o tym logo namalowane na stojącej przy wejściu na teren muzeum rakiecie. Nie zwróciłem wtedy na to uwagi, więc zdjęcie to słaby wycinek z ze zdjęcia całej rakiety.

Peenemünde - "Frau im Mond" na rakiecie A4 (V2)

To muzeum jest świetne i daje do myślenia. Szczerze polecam.

Adres:

Historisch-Technisches Museum Peenemünde GmbH
Im Kraftwerk
17449 Peenemünde

 Muzeum czynne

  • kwiecień-wrzesień od 10 do 18
  • Listopad-marzec od 10 do 16
  • od listopada do marca w poniedziałki nieczynne

Wstęp:

Dorośli 8 EUR, dzieci 5 EUR

Im Kraftwerk, 17449 Peenemünde, Niemcy

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , , ,

Kategorie:Warto zobaczyć

3 komentarze

Warto zobaczyć: Muzeum samochodów i techniki w Sinsheim

Jak się powiedziało Speyer, to trzeba powiedzieć i Sinsheim.

Muzeum w Sinsheim jest większe i bogatsze od tego w Speyer, a wrażenie "mydła i powidła" jest tu o wiele słabsze. Najmocniejszymi punktami wystawy są Concorde i Tu-144 ustawione koło siebie,

Muzeum Sinsheim - Tu 144

Muzeum Sinsheim - Tu 144

ale oprócz nich jest co oglądać. Mają tu na przykład:

 Sporą kolekcję broni pancernej z Panterą na czele.

Muzeum Sinsheim

Muzeum Sinsheim

 

Muzeum Sinsheim

Muzeum Sinsheim

Dużo samochodów, zwłaszcza amerykańskich i sportowych 

Muzeum Sinsheim

Muzeum Sinsheim

 

Muzeum Sinsheim

Muzeum Sinsheim

 trochę Formuły 1

Muzeum Sinsheim

Muzeum Sinsheim

dużo różnych samolotów

Muzeum Sinsheim

Muzeum Sinsheim

I jeszcze, jeszcze...

W Sinsheimie byłem parę lat temu, tymczasem na pewno coś im przybyło. Polecam. 

Adres:

Auto & Technik MUSEUM SINSHEIM
Museumsplatz
 D-74889 Sinsheim

Muzeum czynne poniedziałek- piątek od 9 do 18, w soboty i niedziele od 9 do 19.

Wstęp: dorośli 14 EUR, dzieci 12 EUR 

Adres: 

Museumsplatz
74889 Sinsheim, Niemcy

Link: 

http://sinsheim.technik-museum.de/

Notka:

Muzeum samochodów i techniki w Sinsheim

Highlights:

  • Tu-144 i Concorde obok siebie
  • Spora kolekcja broni pancernej
  • Dużo samochodów amerykańskich, sportowych i Formuły 1
  • Różne ciekawe samoloty

Godziny otwarcia:

  • Poniedziałek-piatek od 9 do 18
  • Soboty i niedziele od 9 do 19

Wstęp:

  • Dorośli 14 EUR
  • Dzieci 12 EUR

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Warto zobaczyć

3 komentarze

Warto zobaczyć: Muzeum techniki w Speyer

 Udało mi się wreszcie wybrać i uruchomić plugina do map. Niby tyle ich, ale z każdym coś nie tak. A to można zrobić tylko jednego markera, a to nie można podsunąć markera ręcznie, a to jakieś inne ograniczenia. Wybrałem MapPressa - on działa OK i w wersji darmowej brakuje mu tylko jednego - żeby można było używać różnych ikon markerów. Będę musiał to przeżyć, bo za wersję pro chcą 30 USD a i pewnie z płaceniem do USA będzie jakiś problem. Na razie nie mam ochoty aż tyle inwestować w to hobby, może za pewien czas.

W starych notkach porobiłem mapki, na których pozaznaczałem miejsca, o których jest mowa. Jedyny problem jest taki, że zdjęcia Niemiec Google zrobił dość dawno i niektórych obiektów wcale na nich nie widać. To był pierwszy etap mojej nowej koncepcji. A wymyśliłem, że będę pisał o tym, co warto turystycznie zobaczyć. Przede wszystkim z punktu widzenia inżyniera i enerdologa oczywiście, ale nie tylko. Parę takich notek już miałem - na przykład o muzeum Dorniera, Junkersa, Rolls Royce Oberursel czy praktycznie cały niedawny cykl Śladami NRD. Ale widziałem o wiele więcej, mam mnóstwo zdjęć które pojawiają się tylko przy okazji, więc czemu o tym nie napisać. Ale po co mapy? Otóż zamierzam nanieść wszystkie te miejsca na wspólną mapę. Zainteresowani czytelnicy będą mogli na tej podstawie zaplanować sobie zwiedzanie. Nie będę tego robił z czystego altruizmu - zamierzam na drugą mapę nanosić wszystkie miejsca o których wiem, ale jeszcze ich nie widziałem. Mam sporo zebranych w różnych miejscach reklam i notatek, ale tak na papierze to się do niczego nie nadaje. A naniesione na mapę  daje się znacznie lepiej uwzględniać przy planowaniu wyjazdów.

Mapki są dostępne w menu - pojawiła się tam nowa pozycja "Warto zobaczyć". Zapraszam.

No i dlatego że darmowy MapPress pozwala tylko na jeden rodzaj markerów, to mapy muszą być co najmniej dwie. Zdecydowanie lepiej by było dzielić miejsca na kategorie, no ale jak się nie da, to się nie da. No chyba że ktoś zna inny darmowy plugin do map spełniający moje wymagania:

  • Dowolna ilość map
  • Dowolna ilość markerów na mapie
  • Markery mają dać się suwać po mapie myszą
  • Raz zrobiona mapa z markerami musi dać się łatwo modyfikować
  • Różne ikony markerów do wyboru
  • (miło by było) możliwość grupowania markerów po kategoriach.

No ale mogę zacząć z tym co mam. Dziś będzie o Muzeum techniki w Speyer. Jest to muzeum prywatne, do tego samego właściciela należy podobne muzeum w Sinsheimie (notka później), w którym stoją opisywane już przeze mnie Concorde i Tu-144.

W Speyer byłem dobre kilka lat temu, jeszcze zanim wystartowałem z blogiem, stąd zdjęcia są niekoniecznie dobrze sprofilowane do notki. Wizytówką muzeum jest Jumbo Jet postawiony na dwudziestometrowych słupach. Z platformy pod samolotem można zjechać na dół zjeżdżalnią - dwadzieścia metrów to dużo.

Technikmuseum Speyer - Boeing 747 Jumbo Jet

Technikmuseum Speyer - Boeing 747 Jumbo Jet

Samolot można zwiedzać, można też wyjść na jego skrzydło.

Technikmuseum Speyer - na skrzydle Jumbo Jeta

Technikmuseum Speyer - na skrzydle Jumbo Jeta

Największy twist jest taki, że samolot stoi w leciutkim przechyle i w środku ma się wrażenie lotu. Na poniższym zdjęciu barierki i drabinka w tle są oczywiście pionowe, ale mózg "poziomuje" podłogę i sufit.

Technikmuseum Speyer - wnętrze samolotu Boeing 747 Jumbo Jet

Technikmuseum Speyer - wnętrze samolotu Boeing 747 Jumbo Jet

 Samoloty tam lubią - z dużych mają jeszcze An-22 (ładownia robi wrażenie) i sporo mniejszych.

Technikmuseum Speyer - Ładownia samolotu An-22

Technikmuseum Speyer - Ładownia samolotu An-22

Z innych większych rzeczy mają tam okręt podwodny typu 205. Nie jest może za duży, ale można zobaczyć.

Technikmuseum Speyer - okręt podwodny typu 205

Technikmuseum Speyer - okręt podwodny typu 205

 Poza tym muzeum ma trochę mydło i powidło - różne samochody, samoloty, lokomotywy, Transrapida, organy parowe, łódź należącą do zespołu Kelly Family, kopie  Lunar Rovera i Sputnika 1...

Technikmusem Speyer - replika Sputnika 1

Technikmusem Speyer - replika Sputnika 1

W ostatnich latach podobno bardzo rozbudowali dział kosmiczny - przybył im wielki hit - prom kosmiczny Buran. Muszę latem pojechać tym jeszcze raz i go zobaczyć. Zdjęcie z innej beczki - Messerschmitt Me-109

Technikmuseum Speyer - Messerschmitt Me-109

Technikmuseum Speyer - Messerschmitt Me-109

Z tego muzeum pochodzi też zdjęcie Kleines Kettenkraftrad Typ HK 101 z notki o NSU.

 

Brak linii przewodniej to generalna przypadłość takich muzeów. Mimo wszystko polecam. Jeszcze adres:

TECHNIK MUSEUM SPEYER
Am Technik Museum 1
D-67346 Speyer

Muzeum otwarte od poniedziałku do piątku 9-18, w soboty i niedziele 9-19

Wstęp: dorośli 14 EUR,  dzieci w wieku 5-13 lat 12 EUR.

Am Technik Museum 1
67346 Speyer, Niemcy
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Warto zobaczyć

12 komentarzy

Prąd na ulicach: A może by tak z wiatrem?

 W komentarzach pod poprzednią notką Poziomka zapytała:

Poziomka

Nie, no jak wiatrak? Na aucie?

Otóż jest też coś takiego. Oto samochód wiatrowy firmy Evonik - Wind Explorer 

Evonik - Wind Explorer

Evonik - Wind Explorer

Jest to bardzo lekki (200 kg) dwuosobowy samochód elektryczny. W tych 200 kg mieści się akumulator na 8 kWh (90 kg) i - uwaga - turbina wiatrowa z bambusowym, składanym masztem wysokości 6 metrów, wiatrakiem o średnicy wirnika 2,7 metra i generatorem o mocy 1 kW (razem 20 kg),

Na zdjęciu widać złożone elementy masztu. 

Evonik - Wind Explorer

Evonik - Wind Explorer

Samochód wyciąga 80 km/h, optymalne zużycie prądu przy 45-60 km/h.  Zużycie energii - 2 kWh / 100 km.

Wind Explorer

Wind Explorer z wiatrakiem Żródło: www.wind-explorer.com

 To jeszcze nie wszystko. Do wspomagania silnika samochód ma coś w rodzaju latawca na lince. 

Wind Explorer

Wind Explorer z latawcem Żródło: www.wind-explorer.com

Oczywiście jest raczej ciekawostka niż przyszłość motoryzacji. No ale zespół złożony z konstruktora pojazdu Stefana Simmerera i Dirka Gion (z zespołu programu Kopfball) jako kierowcy przejechał tym samochodem 5000 kilometrów przez Australię tylko na energii z wiatru, bez ładowania akumulatorów ze źródeł zewnętrznych. Akcję pokazano w Kopfballu trochę oszukując - jako partnera Dirka pokazano Adriana z Kopfballu (nie ma o nim w notce o Kopfballu, bo przyszedł do programu później). 

Evonik - Wind Explorer

Evonik - Wind Explorer

Oczywiście wspomaganie latawcem w Europie nie jest możliwe (sznurek by zaraz zaczepił o jakieś drzewo czy słup), stąd pewnie wybór Australii. Przebiegi dzienne wychodziły im między 300 a 430 kilometrów.

No i co, nie ma wiatraka na aucie? I nie jest on lepszy od fotowoltaiki?

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy:

Kategorie:Prąd, prąd, prąd na ulicach

6 komentarzy

Prąd na ulicach: A czemu nie na słońce?

 Wracam do tematu pojazdów elektrycznych. Impulsem była dyskusja, jaką stoczyłem na jednym forum z gościem, który twierdził że tanie w eksploatacji samochody elektryczne to nie problem techniczny, tylko polityczny. Bo wszystko potrzebne już jest, a tylko źli politycy kryją lobby od ropy. Wystarczy wziąć mały, tani (TANI?!)  samochód elektryczny, obłożyć go ogniwami fotowoltaicznymi i przez 8 godzin stania pod firmą on się darmowo podładuje. Przy tym twierdził, że z wykształcenia jest fizykiem i inżynierem elektronikiem, ale robi jako pisarz i antykwariusz.

Gość w swoich wywodach (również na swoim blogu, którego nie zalinkuję żeby głupot nie propagować) unikał jakichkolwiek liczb, więc popieram jego decyzję o nie pracowaniu jako inżynier. Ale zastanówmy się może, dlaczego to nie ma sensu.

Jak już wielokrotnie wyjaśniałem, efektywny samochód elektryczny nie może być zbyt ciężki. I ten gość też to zauważył - on myślał o małym, dwuosobowym samochodzie do dojeżdżania do pracy. No i wymyślił właśnie obłożenie tego samochodu ogniwami fotowoltaicznymi. U niego to nie problem, technologia ma być zbliżona do malowania. Takie lekkie SF. No dobra, niech mu będzie. No i teraz jak ten samochód stoi przez 8 godzin pod firmą, to ma się trochę za darmo podładować. Tak! To u niego jest za darmo! Kto mu dał dyplom? (Jeżeli, oczywiście, naprawdę ktoś mu dał).

To może policzmy. Najpierw ile moglibyśmy z tego dostać prądu.

Według danych dla Niemiec, z jednego metra kwadratowego dobrze ustawionego panelu (zwrócony na południe, pochylony pod właściwym kątem, nie zacieniony ani trochę) można by dostać rocznie średnio 1000 kWh.  Ale to wartość czysto teoretyczna - to jest energia przychodząca z góry. Poszukałem w sieci ile dają realnie istniejące instalacje, i jest to zaledwie rzędu 100 kWh/m2 panelu. 

A takie instalacje montuje się coraz częściej nie tylko na dachach, ale na sporych powierzchniach w terenie. Na zdjęciu: Fotowoltaiczna elektrownia słoneczna koło A4 w rejonie Erfurtu.  

Elektrownia słoneczna przy A4 koło Erfurtu

Elektrownia słoneczna przy A4 koło Erfurtu

Największa taka instalacja w Niemczech (Solarkraftwerk Neuhardenberg) ma moc szczytową ok. 20 MW, i daje rocznie ok. 20 GWh energii zajmując w terenie  400.000 m2. Dla niezorientowanego to imponujące liczby, ale policzmy trochę:

  • Metr kwadratowy terenu takiej instalacji daje zaledwie 50 kWh/rok
  • Założywszy że mamy metodę na całkowicie bezstratne magazynowanie dowolnej ilości energii, to żeby zaspokoić zapotrzebowanie Niemiec na prąd (rzędu 550 TWh/rok) z takich elektrowni, musielibyśmy ich nabudować jakieś 27.500 sztuk, i zajęłyby one około 11.000 km2, czyli pod 3% powierzchni kraju albo połowę Hesji.
  • Cena kilowatogodziny dla odbiorcy prywatnego w Niemczech wynosi około 25 centów. Z tego, po odliczeniu podatków, odpisów, opłat przesyłowych itp, dla producenta energii idzie ok. 8,5 centa. Czyli ten metr kwadratowy terenu przynosi rocznie 4,25 EUR przychodu. No po prostu majątek. Ale najpierw wkładamy w ten sam metr kwadratowy jakieś setki euro, i kiedy to się zwróci? Odpowiedź jest prosta - NIGDY!

Skoro nigdy się nie zwróci, to dlaczego to się robi? Bo rzecz jest dofinansowywana z kieszeni podatnika i odbiorcy prądu. To dłuższy temat, nie będę w niego wchodził.

A teraz wróćmy do samochodów. Instalacja fotowoltaiczna nie opłaca się na skalę przemysłową, ale może by się opłacała w małej skali? Na przykład do "darmowego" doładowywania samochodu?

Tazzari Zero

Tazzari Zero

Jako samochód weźmy takiego Tazzari Zero - to jest mniej więcej taki rozmiar jaki ten gość chyba sobie wyobraża. Jeżeli pokryjemy go ogniwami, to nie będzie ich za wiele (mały samochód - mała powierzchnia do wykorzystania) i żadne z nich nie będzie ustawione idealnie. Jeżeli nie mieszkamy i nie pracujemy na bezdrzewnej pustyni, to nie zapewnimy samochodowi zawsze parkowania w miejscu ani przez chwilę nie zacienionym. No i jeszcze się on częściowo pobrudzi, zmniejszając efektywność. Szacowałbym optymistycznie, że szczytowo dostalibyśmy z tych ogniw nie więcej niż z metra kwadratowego panelu stacjonarnego, a średnio kilkukrotnie mniej. No ale jak już jesteśmy przy fantastyce z malowaniem ogniw, to wyfantazjujmy im jeszcze trochę wyższą sprawność. Powiedzmy, że z tego samochodu dostaniemy rocznie 200 kWh (ale pojechałem, ma się tą wyobraźnię, co?).

A teraz jeżeli te 200 kWh pobralibyśmy z gniazdka, to w cenach niemieckich zapłacilibyśmy za nie całe 50 EUR.  W Polsce jeszcze mniej. Tyle więc mielibyśmy po stronie przychodów. Załóżmy teraz że takim samochodem jeździmy przez 10 lat. Baaardzo optymistyczne założenie - producenci hybrydów dają na akumulator tylko 8 lat gwarancji. A w ogóle elektryk po dziesięciu latach prawdopodobnie będzie archaicznym zabytkiem. No ale niech będzie: Przez 10 lat oszczędzimy aż 500 EUR. Czy jesteście pod wrażeniem?

Bo ja nie. 500 EUR to kosztuje dopłata do lakieru perłowego w zbliżonej wielkości samochodzie - Toyocie IQ. Gdzie za 500 EUR cały samochód w ogniwach? Nawet malowanych? Myślę że kosztowałoby to najmniej 10 razy tyle. To znowu nie zwróci się NIGDY!

Jeszcze tak informacyjnie: Takie 200 kWh to po odjęciu strat na akumulatorze dałoby 160 kWh do wykorzystania, co umożliwiłoby przejechanie jakichś 1600 km. Niby sporo, ale na rok, czyli średnio jakieś 4 km dziennie. Ale przypominam, że wartość ta jest mocno zawyżona.

  

 A teraz porozmawiajmy o aspekcie, o jakim pan "fizyk" / "inżynier elektronik" nawet nie pomyślał. Zróbmy taki eksperyment profesora Gedankena: Wyobraźmy sobie, że na laminatowe nadwozie tego pojazdu nanosimy jakąś technologią w rodzaju natryskiwania ogniwa fotowoltaiczne. Pokrywamy je jakąś warstwą ochronną. I teraz wsiadamy do samochodu, jest lato, jedziemy w stronę plaży i na parkingu, w południe, w pełnym słońcu przycieramy błotnikiem o stalowy, niemalowany, ocynkowany słupek. Słupek zdziera warstwę ochronną i kolejne warstwy ogniwa (bo że warstwy być muszą, to chyba nie ulega wątpliwości). No i oczywiście robi się zwarcie w pracującym na maksa ogniwie którego podłożem jest jakieś tworzywo sztuczne. Pytanie: Co zrobić, żeby akcja nie skończyła się średnio romantycznym ogniskiem, być może nawet z wkładką mięsną?

Czyli: Fotowoltaika energetyczna ma w naszych okolicach mało sensu. Wiatrak mimo wszystko jest lepszy. A już fotowoltaika zabudowana na samochodzie nie ma sensu dokładnie żadnego.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy:

Kategorie:Prąd, prąd, prąd na ulicach

11 komentarzy

Jak to się robi w Niemczech: Bahlsen kontra Ciasteczkowy Potwór i narodowi socjaliści

Logo Bahlsen

Logo Bahlsen Źródło: Wikipedia

Parę dni temu usłyszałem w radiu mniej lub bardziej zabawną informację dotyczącą firmy Bahlsen, i przypomniała mi ona że miałem napisać o tej firmie notkę.

Firma Bahlsen znana jest ze swoich herbatników, głównie z marki Leibniz-Butterkekse. Ale najpierw aktualna historia.

Główną siedzibę firmy Bahlsen w Hannoverze zdobi rzeźba przedstawiająca ludzi niosących sztandarowy produkt firmy. Rzeźba powstała w roku 1910, a sam keks jest pozłacany i waży podobno około 20 kg.

Rzeźba "Brezelmänner" na budynku firmy Bahlsen

Rzeźba "Brezelmänner" na budynku firmy Bahlsen Źródło: Wikipedia Autor: Axel_Hindemith

No i ten keks został niedawno ukradziony, a ostatnio pojawiło się pismo od złodzieja z żądaniami okupu. Tekst pisma - według najlepszych wzorów ze słabych kryminałów - został złożony z liter wyciętych z gazet i dołączone jest do niego zdjęcie przedstawiające człowieka przebranego w strój Ciasteczkowego Potwora z Ulicy Sezamkowej nadgryzającego złote ciasteczko. W piśmie ktoś żąda wpłacenia 1000 EUR na konto pewnego schroniska dla zwierząt i zaopatrzenia w ciasteczka pewnego szpitala dla dzieci. Jeżeli żądania porywacza nie zostaną spełnione keks trafi do kosza na śmieci w którym mieszka Oskar.

Ciasteczkowy potwór szantażuje Bahlsena

Ciasteczkowy Potwór szantażuje Bahlsena Żródło: Berliner Morgenpost

Historyjka jak z marnego filmu klasy C. Ale historia firmy Bahlsen zawiera momenty nadające się do dobrego filmu klasy A.

Firmę założył w Hannoverze Hermann Bahlsen, w roku 1889. Pomysł i przepis na swoje ciasteczka Bahlsen przywiózł z Anglii, i nazwał je również po angielsku - Butter-Cakes. Była to luka rynkowa, bo z ciasteczek w typie herbatników na rynku niemieckim dostępne były wtedy tylko zwykłe suchary albo nietrwałe ciasteczka sprzedawane luzem. Małych, trwałych ciasteczek nie można było kupić nawet w cukierni. Zainteresowany klient miał do wyboru upiec sobie coś samemu, albo kupić obłędnie drogie (ze względu na zaporowe cła) ciasteczka importowane z Francji albo Anglii. Herbatniki Bahlsena sprzedawały się dobrze, ale pomysł z nazwą okazał się jednak średni, bo znajomość angielskiego wśród Niemców była słaba i wszyscy wymawiali tę nazwę nie jako "kejks" tylko "kakes", co budziło nieodparte skojarzenia z kupą (niem.: Kake).

Bahlsen musiał zmienić nazwę produktu - wymyślił więc słowo Keks, po niemiecku wymawiane trochę podobnie do tego  angielskiego Cakes. Słowo przyjęło się jako rzeczownik pospolity nie tylko w Niemczech (pojawiło się w słowniku Dudena w roku 1912) - w Polsce też pewien rodzaj ciasta (chociaż zupełnie inny) nazywany jest keksem. Marka Leibniz pochodzi od tego Leibniza, bo on był przecież z Hannoveru. Imię to nie było całkiem od czapy - Leibniz zajmował się nie tylko filozofią i rachunkiem różniczkowo-całkowym, ale między innymi również problematyką zaopatrzenia wojska w żywność. I wyszło mu że suchary są do tego lepsze od chleba, bo trwalsze.

Ciasteczka Bahlsena odniosły sukces przede wszystkim dzięki długiemu okresowi przydatności do spożycia - Bahlsen wymyślił sprzedaż w zapobiegających zawilgoceniu i kruszeniu się zawartości opakowaniach kartonowych, opatentował swój pomysł i dostał za niego parę międzynarodowych nagród. Charakterystyczny dla jego ciasteczek kształt z 52 ząbkami na obwodzie i 15 zagłębieniami (one są po to, żeby przy pieczeniu nie robiły się pęcherze, bez tych zagłębień ciasteczko po upieczeniu nie byłoby płaskie) powstał w początku XX wieku.

Trwałość herbatników była podkreślona znakiem towarowym powstałym w roku 1903. Znak przedstawiał egipski hieroglif oznaczający "wiecznotrwały" i jego uproszczoną transkrypcję fonetyczną "TET".

Znak towarowy TET Bahlsena

Znak towarowy TET Bahlsena Źródło: Wikipedia Autor: Nifoto

W roku 1905 Bahlsen jako pierwszy w Europie zastosował w swojej fabryce produkcję taśmową. Podpatrzył ją będąc na Wystawie Światowej w Chicago w 1893, zwiedzając zautomatyzowaną rzeźnię pracująca taśmowo już od 1870 (to dla czytelników przekonanych że produkcję taśmową wynalazł Henry Ford).

Pierwsza w Europie taśma produkcyjna w zakładach Bahlsena w Hannoverze

Pierwsza w Europie taśma produkcyjna w zakładach Bahlsena w Hannoverze Źródło: www.bahlsen.com

Hermann Bahlsen był - jak wielu niemieckich przedsiębiorców tamtych czasów - zaangażowanym społecznie socjalistą. Dbał on o swoich pracowników - uruchomił dla nich na przykład zakładową kasę chorych, zatrudniał lekarzy zakładowych itp. Planował też budowę dzielnicy mieszkaniowej dla swoich robotników, mającą nazywać się "TET-Stadt". Dzielnica miała być położona obok fabryki, oprócz mieszkań miała być w niej  też zieleń i instytucje kulturalne, a wszystko miało być w miksie stylu egipskiego z secesyjnym. Plany zarzucono w 1919, bo po wojnie nie było na to środków.

TET-Stadt (model)

TET-Stadt (model) Źródło: www.bahlsen.com

 Po śmieci Hermanna Bahlsena w 1919 dzieło prowadzenia firmy kontynuowali jego trzej synowie. Wprowadzali oni, podobnie jak ojciec, wiele innowacyjnych produktów i metod produkcji i dystrybucji oraz równie innowacyjnych sposobów reklamy. I zdecydowanie nie lubili się z faszystami.

Po pewnym czasie wybuchła WWII i tu następuje część zasługująca na film klasy A. Otóż w 1940 roku faszystowskie władze przywiozły firmie pracowników przymusowych - kobiety z Polski, Ukrainy i podobnych okolic. Tak jak i innym firmom produkującym dla wojska, którym przecież część pracowników wzięto do woja i posłano na front - a firma produkowała suchary i herbatniki dla żołnierzy. Ale Bahlsenowie, inaczej niż zarządy większości innych firm (oraz na przykład kościoły - i katolicki, i ewangelicki) stwierdzili, że nie rozumieją dlaczego mieliby te pracownice traktować inaczej niż resztę załogi. Opłacali więc je dokładnie tak samo i zapewniali im dokładnie takie same warunki pracy i przywileje socjalne.

Takie podejście budzi szacunek, ale to jeszcze nie koniec. Ta historia ma morał który brzmi: Opłaca się być porządnym człowiekiem. Mianowicie po upadku III Rzeszy Hannover zajęły wojska alianckie. No i żołnierze, jak to żołnierze plądrowali sobie różne obiekty. Ale gdy doszli do firmy Bahlsenów, pracownice przymusowe stanęły przed bramą i żołnierzy nie wpuściły, mówiąc że to ich firma i plądrowanie tylko po ich trupie. Zakłady zostały w 60% zniszczone przez bombardowania, ale nic nie zostało zrabowane ani rozkradzione.

Po wojnie nie było już  w historii firmy Bahlsen podobnie spektakularnych momentów. Bahlsen zaczął produkować chipsy ziemniaczane, wszedł w orzeszki ziemne, wchłonął trochę innych firm, podzielił się na część "słodką" i "słoną" i prosperuje całkiem dobrze.

Jak na razie trudno powiedzieć, czy akcja Ciasteczkowego Potwora to nie jest tylko PR-owy gag. Zobaczymy.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Jak to się robi w Niemczech?

11 komentarzy

W różnych miejscach widziane: Volkswagen Typ 147 Fridolin

Kolejna notka, która z powodu przenosin bloga się mocno przeleżała. Dwa zdjęcia pochodzą z wystawy na której wypalcowałem obiektyw - stąd ta rozmyta plama na środku, a dwa z magazynu Muzeum Komunikacji w Heusenstamm.

Dziś ciekawostka - rzadko spotykany mały dostawczak Volkswagena - Typ 147 nieoficjalnie zwany Fridolin.

VW Typ 147 Fridolin, 1964-1974

VW Typ 147 Fridolin, 1964-1974

Pojazd ten został skonstruowany w roku 1962 na specjalne zamówienie niemieckiej poczty. Poczta potrzebowała samochód do opróżniania skrzynek pocztowych i rozwożenia paczek, miał on być mniejszy niż normalny bus, ale mieć 2 m3 przestrzeni ładunkowej dostępnej z kabiny kierowcy, ładowność 400 kg i mieć drzwi przesuwane a nie otwierane. Przetestowano najpierw Lloyda LT600, zamówiono Goggomobila TL, kupiono ich sporo ale ich dwusuwowe silniki nie wytrzymywały częstego odpalania i krótkich odcinków.

VW Typ 147 Fridolin, 1964-1974

VW Typ 147 Fridolin

Poczta zwróciła się więc z tą sprawą do VW. Tam na specjalne zamówienie poskładano pojazd z kawałków różnych samochodów - silnik i osie wzięto z Garbusa, ramę z Karmann Ghia, reflektory z VW 1500, części nadwozia z Transportera itd. Cały samochód rzeczywiście wygląda na sklecony bez ładu i składu, proporcje ma katastrofalne, gdy zobaczyłem go po raz pierwszy pomyślałem że to jakaś samoróbka.

VW Typ 147 Fridolin, 1964-1974

VW Typ 147 Fridolin, 1964-1974

Nazwa Fridolin na początku była nieoficjalna, podobno ktoś z pracowników VW zobaczywszy prototyp zawołał "Wygląda jak Fridolin!" (Fridolin to imię męskie, zdrobnienie od Friedrich czyli znaczy Fryderyczek). Nie wiadomo kim był ten Fridolin do którego nowy samochód był podobny, ale imię wbrew zamawiającemu się przyjęło.

VW Typ 147 Fridolin, 1964-1974

VW Typ 147 Fridolin, 1964-1974

Fridolin był dużym sukcesem, zrobiono ich 5200 sztuk dla poczty niemieckiej, 900 dla innych odbiorców (głównie Lufthansa)  i 1200 dla poczty szwajcarskiej (w nieco innej wersji). Do dziś przetrwało ich jednak niewiele, prawdopodobnie około 200 sztuk ma całym świecie, z czego jakieś 40 ma jeszcze w Niemczech dopuszczenie do ruchu.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dotyczy: , ,

Kategorie:Bez kategorii, Na ulicy widziane

3 komentarze